Czerwcowa włóczęga - ku nieznanym zaułkom środkowej Polski (
Jest sobie jezioro zwane Mokrym. Skądinąd dziwna nazwa, bo rzadko trafiają się jeziora suche… No chyba, że takie jak zbiornik Mietkowski w 2011 ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... o.html?m=0 )
Jezioro Mokre jest fajne, bo bardzo duża część jego brzegów jest dzika. Zwarta zabudowa miejscowości i ruchliwa droga przytyka do niego tylko od południa, a biorąc pod uwagę kształt jeziora - jest to bardzo maleńki kawałek. Oprócz tego na brzegach zdarzają się pola namiotowe, jakieś pojedyncze domostwa, no i miejsce naszych noclegów - Stanica Wodna. Miejsce od pierwszego wejrzenia przypada nam do gustu. Ciche, klimatyczne, zawierające wszystko co nam trzeba i jeszcze z przemiła obsługą! To chyba nagroda za wytrwałość i rekompensata za te wcześniejsze porażki i pół dnia zmarnowanego na bezskuteczne poszukiwania.
Tu plan ośrodka. Rozczulająco piękny!
Po terenie są rozsiane drewniane domki z werandami i przy każdym rosną cudowne, pachnące krzewy pokryte białymi kwiatami!
Tu nasz domek. Sympatycznie położony na górce.
I jego wnętrza. Chyba jakieś kolonie tu nocowały i miały warsztaty plastyczne.
Niektóre domki mają w środku piecyki albo kominki? Nasz nie miał, ale też nie było potrzeby palić, więc nie dopytywaliśmy o taką możliwość..
Tu i ówdzie przycupnęły moje ulubione ławki. Kiedyś wszędzie takie były, a teraz coraz trudniej je napotkać...
Ten domek podobał mi się najbardziej, położony na samiuśkim końcu ośrodka, z największym i najbardziej rosochatym krzakiem. Szkoda, że nie w nim spaliśmy.
Jest też przefajna knajpka, w której można użyć na rybach.
A i plac zabaw utrzymany jest w klimatach leśnych chatek.
Latarnia z ekologicznym słupem
Produkt regionalny
Na stanie mają tu kilka kotów, więc niektórym szczęście wylewa się uszami.
Radość z pozyskanego węgorza
Wieczór na nadjeziornych pomostach.
Poranna przekąpka.
Zostajemy tu trzy dni. Nie mamy już chęci na dalsze poszukiwania w tym rejonie. Szansa na znalezienie czegoś jeszcze fajniejszego czy chociażby zbliżonego jest raczej zerowa...
Jednego wieczoru docierają do ośrodka kajakarze. Dwie pary, gdzieś w wieku koło 25 lat. Pierwszy raz spotykamy ich w knajpie. Chłopaki robią wrażenie wesołych, sympatycznych, pokazują nam na mapie swoją trasę, która częściowo biegnie rzekami, a po części jeziorami. Trasy zaplanowali krótkie, bo to przede wszystkim wypoczynek a nie wyścig. Chcą mieć też czas na kąpiele, opalanie czy wieczorne sielanki przy piwku. Zupełnie inne wrażenie robią będące z nimi kobiety. Jedna np. wali w bufet zamówionym wcześniej daniem: “Ja chcem ziemniaki bez koperku i więcej surówek!”. Nie “czy mogłabym wymienić” albo “czy można prosić o dodanie” - tylko JA CHCEM. Gadam potem z babkami z obsługi. Nie są zdziwione. Ponoć takich roszczeniowych chamów jest z roku na rok coraz więcej....
Drugą niewiastę mamy okazję poznać w pełnej krasie przy domku - cała czwórka osiedliła się (a przynajmniej próbowała) w obiekcie sąsiadującym z naszym. Wspomniana dziewoja dostaje ataku histerii, że ona tu spać nie będzie, ona nawet progu nie przestąpi i chce do domu. Jej chłopak ma ją tam zawieść. NATYCHMIAST! Do kajaka też już nie wsiądzie. I tu następuje prawie nieludzki skowyt.
Jej zachowanie jest mi bardzo dobrze znane - kabak często tak robił w wieku lat dwóch. Jak coś było nie po jej myśli, zaczynała się rzucać po ziemi, wierzgać i wyć. Trzeba ją było wtedy wziąć pod paszki i wynieść w miejsce, gdzie nikomu nie przeszkadzała ani nie zrobiła sobie krzywdy rzucając się jak ryba wyjęta z wody. Kabakowi na szczęście to szybko przeszło. Tu mamy okazję oglądać sytuację, gdy takowe ataki utrzymują się dłużej i przechodzą w stan przewlekły. Jest to duży problem, bo trudniej wziąć delikwentkę pod paszki….
Ostatecznie obie panie opuszczają ośrodek (nie wiem czy samodzielnie czy ktoś im pomagał) ale na szczęście już więcej ich nie widziałam… Nie znam ich dalszych losów - czy poszły spać do hotelu, wróciły do domu, czy postanowiły się utopić w jeziorze...
Idąc potem wieczorem obejrzeć dalsze zakątki ośrodka, mam okazję usłyszeć strzępy rozmowy siedzących na werandzie nad piwkiem dwóch pozostałych tu kajakarzy. “.... a ja się dziwiłem, że aż tylu chłopaków u nas na roku jest gejami. A to jest całkiem niegłupie rozwiązanie! Nie musisz się użerać z taką krową. Na głowie stajesz, aby jej nieba przychylić a ona jeszcze cię opluje. A tak? Znajdziesz sobie fajnego przyjaciela, który ma podobne pasje - i mecz z nim obejrzysz, i browara wypijesz. I kasy ci więcej w portfelu zostaje. A co ty o tym myślisz??”
Drugi chłopak zupełnie nie podejmuje tematu Zaczyna coś opowiadać o kajakach, gorszej pogodzie zapowiadanej na jutro i obawach, żeby nie było bocznego wiatru, “pamiętasz - tak jak wtedy na jeziorze…..”
cdn
Jezioro Mokre jest fajne, bo bardzo duża część jego brzegów jest dzika. Zwarta zabudowa miejscowości i ruchliwa droga przytyka do niego tylko od południa, a biorąc pod uwagę kształt jeziora - jest to bardzo maleńki kawałek. Oprócz tego na brzegach zdarzają się pola namiotowe, jakieś pojedyncze domostwa, no i miejsce naszych noclegów - Stanica Wodna. Miejsce od pierwszego wejrzenia przypada nam do gustu. Ciche, klimatyczne, zawierające wszystko co nam trzeba i jeszcze z przemiła obsługą! To chyba nagroda za wytrwałość i rekompensata za te wcześniejsze porażki i pół dnia zmarnowanego na bezskuteczne poszukiwania.
Tu plan ośrodka. Rozczulająco piękny!
Po terenie są rozsiane drewniane domki z werandami i przy każdym rosną cudowne, pachnące krzewy pokryte białymi kwiatami!
Tu nasz domek. Sympatycznie położony na górce.
I jego wnętrza. Chyba jakieś kolonie tu nocowały i miały warsztaty plastyczne.
Niektóre domki mają w środku piecyki albo kominki? Nasz nie miał, ale też nie było potrzeby palić, więc nie dopytywaliśmy o taką możliwość..
Tu i ówdzie przycupnęły moje ulubione ławki. Kiedyś wszędzie takie były, a teraz coraz trudniej je napotkać...
Ten domek podobał mi się najbardziej, położony na samiuśkim końcu ośrodka, z największym i najbardziej rosochatym krzakiem. Szkoda, że nie w nim spaliśmy.
Jest też przefajna knajpka, w której można użyć na rybach.
A i plac zabaw utrzymany jest w klimatach leśnych chatek.
Latarnia z ekologicznym słupem
Produkt regionalny
Na stanie mają tu kilka kotów, więc niektórym szczęście wylewa się uszami.
Radość z pozyskanego węgorza
Wieczór na nadjeziornych pomostach.
Poranna przekąpka.
Zostajemy tu trzy dni. Nie mamy już chęci na dalsze poszukiwania w tym rejonie. Szansa na znalezienie czegoś jeszcze fajniejszego czy chociażby zbliżonego jest raczej zerowa...
Jednego wieczoru docierają do ośrodka kajakarze. Dwie pary, gdzieś w wieku koło 25 lat. Pierwszy raz spotykamy ich w knajpie. Chłopaki robią wrażenie wesołych, sympatycznych, pokazują nam na mapie swoją trasę, która częściowo biegnie rzekami, a po części jeziorami. Trasy zaplanowali krótkie, bo to przede wszystkim wypoczynek a nie wyścig. Chcą mieć też czas na kąpiele, opalanie czy wieczorne sielanki przy piwku. Zupełnie inne wrażenie robią będące z nimi kobiety. Jedna np. wali w bufet zamówionym wcześniej daniem: “Ja chcem ziemniaki bez koperku i więcej surówek!”. Nie “czy mogłabym wymienić” albo “czy można prosić o dodanie” - tylko JA CHCEM. Gadam potem z babkami z obsługi. Nie są zdziwione. Ponoć takich roszczeniowych chamów jest z roku na rok coraz więcej....
Drugą niewiastę mamy okazję poznać w pełnej krasie przy domku - cała czwórka osiedliła się (a przynajmniej próbowała) w obiekcie sąsiadującym z naszym. Wspomniana dziewoja dostaje ataku histerii, że ona tu spać nie będzie, ona nawet progu nie przestąpi i chce do domu. Jej chłopak ma ją tam zawieść. NATYCHMIAST! Do kajaka też już nie wsiądzie. I tu następuje prawie nieludzki skowyt.
Jej zachowanie jest mi bardzo dobrze znane - kabak często tak robił w wieku lat dwóch. Jak coś było nie po jej myśli, zaczynała się rzucać po ziemi, wierzgać i wyć. Trzeba ją było wtedy wziąć pod paszki i wynieść w miejsce, gdzie nikomu nie przeszkadzała ani nie zrobiła sobie krzywdy rzucając się jak ryba wyjęta z wody. Kabakowi na szczęście to szybko przeszło. Tu mamy okazję oglądać sytuację, gdy takowe ataki utrzymują się dłużej i przechodzą w stan przewlekły. Jest to duży problem, bo trudniej wziąć delikwentkę pod paszki….
Ostatecznie obie panie opuszczają ośrodek (nie wiem czy samodzielnie czy ktoś im pomagał) ale na szczęście już więcej ich nie widziałam… Nie znam ich dalszych losów - czy poszły spać do hotelu, wróciły do domu, czy postanowiły się utopić w jeziorze...
Idąc potem wieczorem obejrzeć dalsze zakątki ośrodka, mam okazję usłyszeć strzępy rozmowy siedzących na werandzie nad piwkiem dwóch pozostałych tu kajakarzy. “.... a ja się dziwiłem, że aż tylu chłopaków u nas na roku jest gejami. A to jest całkiem niegłupie rozwiązanie! Nie musisz się użerać z taką krową. Na głowie stajesz, aby jej nieba przychylić a ona jeszcze cię opluje. A tak? Znajdziesz sobie fajnego przyjaciela, który ma podobne pasje - i mecz z nim obejrzysz, i browara wypijesz. I kasy ci więcej w portfelu zostaje. A co ty o tym myślisz??”
Drugi chłopak zupełnie nie podejmuje tematu Zaczyna coś opowiadać o kajakach, gorszej pogodzie zapowiadanej na jutro i obawach, żeby nie było bocznego wiatru, “pamiętasz - tak jak wtedy na jeziorze…..”
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Domki extra.
Błyszczące ze szczęścia oczy i buźka - rewelacja, tak cieszyć się mogą tylko dzieci.
A te chłopaki, to widzę, że jacyś mądrzy. Skoro zostali. Też swego czasu, z kolegą podobne myśli mieliśmy, ale jednak wybraliśmy inaczej (czytaj dla męskiej części forum) gorzej. Plusem jest córa, minusem, że, może bez wrzasku, ale żona stanowczo odmawia na podobne formy wypoczynku
Błyszczące ze szczęścia oczy i buźka - rewelacja, tak cieszyć się mogą tylko dzieci.
A te chłopaki, to widzę, że jacyś mądrzy. Skoro zostali. Też swego czasu, z kolegą podobne myśli mieliśmy, ale jednak wybraliśmy inaczej (czytaj dla męskiej części forum) gorzej. Plusem jest córa, minusem, że, może bez wrzasku, ale żona stanowczo odmawia na podobne formy wypoczynku
laynn pisze:Domki extra.
I jeszcze w połączeniu z tymi krzewami! Zdjecia niestety nie potafią oddac zapachu! A pachnialo obłędnie! To się ponoc tawułka nazywa i mielismy szczescie trafic własnie w sam srodek sezonu kwitnienia!
laynn pisze:Błyszczące ze szczęścia oczy i buźka - rewelacja, tak cieszyć się mogą tylko dzieci.
To jest wlasnie problem, ze czesto dorosli zatracają umiejetnosc cieszenia sie małymi rzeczami. Ja to czesto sama po sobie widzę, ze nie doceniam drobnych rzeczy, a warto by bylo! I chcialabym sie tego jakos wtórnie nauczyc!
laynn pisze:A te chłopaki, to widzę, że jacyś mądrzy.
I byc moze dzieki temu ciag dalszy splywu beda mieli spokojniejszy i bardziej udany?
laynn pisze: ale żona stanowczo odmawia na podobne formy wypoczynku
Skądinad ciekawe czym to jest spowodowane, że to wlasnie baby czesto odmawiaja takich form wypoczynku czy podróżowania. Znam wiele przypadkow spomiedzy znajomych gdzie wlasnie to kobity nie chcą na biwak czy nawet na spacer do lasu, a ojciec z synem, nawet małym, to juz bez problemu sobie dają rade (o ile zona pozwoli Jakis czas temu na fejsie na grupach "buszkraftowych" jednym z wiodących tematów było "jak namówić swoją dziewczyne na wyjscie do lasu, na ognisko, na nocleg w terenie". A jak bardzo rzadko zdarza sie problem, ze to dziewczyna nie moze namowic swojego chłopaka na taką forme aktywnosci. Praktycznie sie nie zdarza!
Niby feministki twierdzą, ze wszyscy jestesmy takimi samymi ludzmi i to ten sam gatunek a tu czesto wychodzi, ze w takich kwestiach jednak nie bardzo!
Ostatnio zmieniony 2021-12-05, 22:32 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
W jeden z dni spędzonych w Cierzpiętach wypożyczamy rowerek wodny. Początkowo mamy w planie opłynąć nim całe jezioro, ale pogoda robi się chłodna i pochmurna - i mamy obawy, że znowu nam doleje - tak jak na wyrobiskach Stanęło więc tylko na opłynięciu wysepki koło leśniczówki i pozaglądaniu w rybacze zatoczki.
Wszystko wskazuje na to, że jesteśmy pierwszymi w tym sezonie, którzy wypożyczają rowerek. Chyba większa moda panuje tu na kajaki albo łodzie rybackie. Rowerek więc jest pełen wody i zasypany igliwiem - chyba stoi tak od roku. Mamy nadzieję, że to woda deszczowa, a nie że tak przecieka Wyciągamy z jakiegoś kosza butelki, rozpiłowujemy je celem zrobienia czerpaków i wylewamy wodę.
Mam wrażenie, że dla kabaka większą radością było to wylewanie wody z rowerka niż samo pływanie nim. No bo już nieraz pływaliśmy, a szuflowanie zupą z sosnowych igieł - trafiło się nam po raz pierwszy Na dnie znajdujemy utopioną ważkę. Po chwili jednak się okazuje, że ona wciąż żyje! Chyba więc wpadła niedawno i ma tylko zamoczone skrzydełka.
Boimy się ją wziąć do ręki, żeby jej czegoś nie połamać, więc nagarniamy ją na kawałek srajtaśmy, licząc, że na nim posiedzi, wysuszy się i jak jest wszystko w porządku to odleci. Zostawiamy ją na stole.
Co ciekawe, jak wracamy po kilku godzinach - ważka wciąż jest na stole i trzepoce skrzydełkami. Okazuje się, że jej nóżki przykleiły się do papieru i ma problem je oderwać. Udaje się nam tak poobdzierać papier, że przy nóżkach zostają jego kawałki takie na kilka milimetrów - i ważka z nimi odlatuje. Pierwsza ważka w skarpetkach! Mam nadzieję, że skarpetki jej nie zaszkodzą. Zrobiliśmy dla niej co w naszej mocy!
A tak przedstawia się nasz ośrodek od strony wody! Też bardzo zachęcająco!
Zazwyczaj nie lubię zdjęć typu "selfi" - zawsze na nich wychodzi krzywa gęba, ale na środku jeziora trochę strach wypuścić z ręki aparat i go położyć na samowyzwalaczu. Aha! Toperz nie trzyma w zębach tego piórka
Oni pedałują a buba się wyłożyła i patrzy w niebo. Ech... szkoda, że nie ma słońca!
Inne wygłupy nawodne
Perkozy, kaczuchy…
Linia brzegowa nie jest jakaś bardzo zróżnicowana i ciekawa - ot trochę szuwarów, a czasem sucha gałąź wystaje. Nie są to odrzańskie starorzecza, gdzie każdy metr terenu zachęca aby mu zrobić 10 zdjęć…
Nie brakuje za to wędkarzy na obiektach pływających.
Różne metody przechowywania łodzi.
Próby dopłynięcia na wyspę okazują się nieudane. Rowerek ugrzązł, a woda wciąż była za głęboka aby iść piechotą. W takim przebijaniu się przez szuwary kajak mógłby się lepiej spisać!
W drugi dzień stawiamy na rowery lądowe, z podobnym planem - objechać jezioro dookoła. Ruszamy z naszego ośrodka, gdzie jest wypożyczalnia.
Nie wiem czy wszyscy tak mają czy tylko ja, ale jak siądę na obcy rower to przez pierwszą godzinę mam wrażenie, że zaraz się zabije. Niby każdy model ma koła, kierownicę, siodełko i pedały, ale wszystko działa jakoś inaczej...
Początkowo jedzie się bardzo sympatyczne. Drogi są szerokie i tylko dla nas.
Staramy się trzymać blisko jeziora, coby jak przyjdzie ochota móc robić przekąpki. I właśnie znaleźliśmy taką malowniczą zatoczkę!
3…..2….1…. Ziuuuuuuuuuu!!!!!!
Bawimy się trochę z żabką. Nie wiem wprawdzie czy żabka bawi się tak samo dobrze jak my, ale ciężko ją o to zapytać. Buziaka też dostała i to kilka razy
Mijamy rybacze salony.
“Mamo! To jezioro jest kudłate!”
Za miejscem przekąpkowym kończą się wyraźne drogi. Dalej prowadzą jedynie coraz bardziej zanikające ścieżki, o nisko wiszących gałęziach zdzierających z głów czapki.
Woda w jeziorze przybiera zielonkawy odcień. Kabak się ze mnie śmieje, że może tutaj bym coś złowiła.. Może np. siatką? No cóż… Dobre podsumowanie moich tegorocznych sukcesów wędkarskich
Jadąc dalej na północ grzęźniemy w solidnym chaszczu. Pierwszy zaczyna marudzić kabak, bo jej głowa często z traw nie wystaje i nic nie widzi oprócz morza kłosów, które od czasu do czasu walą ją w nos. “Chyba pobłądziliśmy - tu nie ma drogi, tu się nie da jechać, ja chce z powrotem!!”. No ale na mapie droga była! Więc może zaraz się pojawi? Może się poprawi?
Chwilę później dołącza toperz: “buba, ale tej drogi naprawdę tu nie ma. Może kiedyś tu szedł wędkarz, ale to chyba byłoby na tyle...” Przejść by się bez problemu dało, ale taszczenie rowerów przez kolejne wiatrołomy czy rozpadliny robi się coraz bardziej wkurzające. Odcinki noszenia powoli zaczynają być dłuższe niż te nadające się do jechania…
Zaczyna do mnie docierać, że oni mają rację. Można zaklinać rzeczywistość ile wlezie, ale ścieżka się od tego nie pojawi. Chyba jednak nie objedziemy dziś tego jeziora… Turystyka rowerowa w stosunku do pieszej ma jednak swoje wady...
Może byśmy się i przedarli? Może za wcześnie się poddaliśmy? Acz z drugiej strony wycieczka przede wszystkim powinna być przyjemna! Cóż, zawracamy więc i jedziemy w stronę przeciwną.
Pojawiają się drogi…
...więc i humory dopisują.
Przy jeziorze zwanym Łabędzie (Łabądek) oprócz wrażych tablic z zakazem wszystkiego, znajdujemy też opuszczoną łódź! Pewnie wrosła w ziemię, bo pływanie łódką tutaj też było zabronione.
Takie oto jeziorko. Jakby zabrać napisy - całkiem sympatyczne miejsce.
Jedziemy potem w stronę leśniczówki Uklanka. Dokładnie tam, gdzie i wczoraj zaglądaliśmy drogą wodną.
Słonko przyświeca, wiaterek wieje, piach zgrzyta w zębach. Cudnie jest! Jedziemy więc i śpiewamy
Cieszy widok pasących się krówek.
A to ta wyspa, gdzie wczoraj utknęliśmy w trzcinach.
Tu tylko oni się kąpią. Zejście jest w cieniu, więc mi jest za zimno!
No i tyle wyszło z naszego wielkiego planu okrążania jeziora
cdn
Wszystko wskazuje na to, że jesteśmy pierwszymi w tym sezonie, którzy wypożyczają rowerek. Chyba większa moda panuje tu na kajaki albo łodzie rybackie. Rowerek więc jest pełen wody i zasypany igliwiem - chyba stoi tak od roku. Mamy nadzieję, że to woda deszczowa, a nie że tak przecieka Wyciągamy z jakiegoś kosza butelki, rozpiłowujemy je celem zrobienia czerpaków i wylewamy wodę.
Mam wrażenie, że dla kabaka większą radością było to wylewanie wody z rowerka niż samo pływanie nim. No bo już nieraz pływaliśmy, a szuflowanie zupą z sosnowych igieł - trafiło się nam po raz pierwszy Na dnie znajdujemy utopioną ważkę. Po chwili jednak się okazuje, że ona wciąż żyje! Chyba więc wpadła niedawno i ma tylko zamoczone skrzydełka.
Boimy się ją wziąć do ręki, żeby jej czegoś nie połamać, więc nagarniamy ją na kawałek srajtaśmy, licząc, że na nim posiedzi, wysuszy się i jak jest wszystko w porządku to odleci. Zostawiamy ją na stole.
Co ciekawe, jak wracamy po kilku godzinach - ważka wciąż jest na stole i trzepoce skrzydełkami. Okazuje się, że jej nóżki przykleiły się do papieru i ma problem je oderwać. Udaje się nam tak poobdzierać papier, że przy nóżkach zostają jego kawałki takie na kilka milimetrów - i ważka z nimi odlatuje. Pierwsza ważka w skarpetkach! Mam nadzieję, że skarpetki jej nie zaszkodzą. Zrobiliśmy dla niej co w naszej mocy!
A tak przedstawia się nasz ośrodek od strony wody! Też bardzo zachęcająco!
Zazwyczaj nie lubię zdjęć typu "selfi" - zawsze na nich wychodzi krzywa gęba, ale na środku jeziora trochę strach wypuścić z ręki aparat i go położyć na samowyzwalaczu. Aha! Toperz nie trzyma w zębach tego piórka
Oni pedałują a buba się wyłożyła i patrzy w niebo. Ech... szkoda, że nie ma słońca!
Inne wygłupy nawodne
Perkozy, kaczuchy…
Linia brzegowa nie jest jakaś bardzo zróżnicowana i ciekawa - ot trochę szuwarów, a czasem sucha gałąź wystaje. Nie są to odrzańskie starorzecza, gdzie każdy metr terenu zachęca aby mu zrobić 10 zdjęć…
Nie brakuje za to wędkarzy na obiektach pływających.
Różne metody przechowywania łodzi.
Próby dopłynięcia na wyspę okazują się nieudane. Rowerek ugrzązł, a woda wciąż była za głęboka aby iść piechotą. W takim przebijaniu się przez szuwary kajak mógłby się lepiej spisać!
W drugi dzień stawiamy na rowery lądowe, z podobnym planem - objechać jezioro dookoła. Ruszamy z naszego ośrodka, gdzie jest wypożyczalnia.
Nie wiem czy wszyscy tak mają czy tylko ja, ale jak siądę na obcy rower to przez pierwszą godzinę mam wrażenie, że zaraz się zabije. Niby każdy model ma koła, kierownicę, siodełko i pedały, ale wszystko działa jakoś inaczej...
Początkowo jedzie się bardzo sympatyczne. Drogi są szerokie i tylko dla nas.
Staramy się trzymać blisko jeziora, coby jak przyjdzie ochota móc robić przekąpki. I właśnie znaleźliśmy taką malowniczą zatoczkę!
3…..2….1…. Ziuuuuuuuuuu!!!!!!
Bawimy się trochę z żabką. Nie wiem wprawdzie czy żabka bawi się tak samo dobrze jak my, ale ciężko ją o to zapytać. Buziaka też dostała i to kilka razy
Mijamy rybacze salony.
“Mamo! To jezioro jest kudłate!”
Za miejscem przekąpkowym kończą się wyraźne drogi. Dalej prowadzą jedynie coraz bardziej zanikające ścieżki, o nisko wiszących gałęziach zdzierających z głów czapki.
Woda w jeziorze przybiera zielonkawy odcień. Kabak się ze mnie śmieje, że może tutaj bym coś złowiła.. Może np. siatką? No cóż… Dobre podsumowanie moich tegorocznych sukcesów wędkarskich
Jadąc dalej na północ grzęźniemy w solidnym chaszczu. Pierwszy zaczyna marudzić kabak, bo jej głowa często z traw nie wystaje i nic nie widzi oprócz morza kłosów, które od czasu do czasu walą ją w nos. “Chyba pobłądziliśmy - tu nie ma drogi, tu się nie da jechać, ja chce z powrotem!!”. No ale na mapie droga była! Więc może zaraz się pojawi? Może się poprawi?
Chwilę później dołącza toperz: “buba, ale tej drogi naprawdę tu nie ma. Może kiedyś tu szedł wędkarz, ale to chyba byłoby na tyle...” Przejść by się bez problemu dało, ale taszczenie rowerów przez kolejne wiatrołomy czy rozpadliny robi się coraz bardziej wkurzające. Odcinki noszenia powoli zaczynają być dłuższe niż te nadające się do jechania…
Zaczyna do mnie docierać, że oni mają rację. Można zaklinać rzeczywistość ile wlezie, ale ścieżka się od tego nie pojawi. Chyba jednak nie objedziemy dziś tego jeziora… Turystyka rowerowa w stosunku do pieszej ma jednak swoje wady...
Może byśmy się i przedarli? Może za wcześnie się poddaliśmy? Acz z drugiej strony wycieczka przede wszystkim powinna być przyjemna! Cóż, zawracamy więc i jedziemy w stronę przeciwną.
Pojawiają się drogi…
...więc i humory dopisują.
Przy jeziorze zwanym Łabędzie (Łabądek) oprócz wrażych tablic z zakazem wszystkiego, znajdujemy też opuszczoną łódź! Pewnie wrosła w ziemię, bo pływanie łódką tutaj też było zabronione.
Takie oto jeziorko. Jakby zabrać napisy - całkiem sympatyczne miejsce.
Jedziemy potem w stronę leśniczówki Uklanka. Dokładnie tam, gdzie i wczoraj zaglądaliśmy drogą wodną.
Słonko przyświeca, wiaterek wieje, piach zgrzyta w zębach. Cudnie jest! Jedziemy więc i śpiewamy
Cieszy widok pasących się krówek.
A to ta wyspa, gdzie wczoraj utknęliśmy w trzcinach.
Tu tylko oni się kąpią. Zejście jest w cieniu, więc mi jest za zimno!
No i tyle wyszło z naszego wielkiego planu okrążania jeziora
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Poczatkowe czerwcowe plany zakładały więcej czasu spędzić na Mazurach. Ale raz, że nas te tereny nie do końca urzekły - kilka miejsc okazało się totalnym niewypałem, a dwa, że na ileś dni zasysły nas tereny pod Warszawą. Okazało się więc, że po pobycie w Cierzpietach trzeba zacząć powoli myśleć o powrocie. Jeszcze w kilka miejsc zajrzymy, jeszcze pare dni i biwaków nas czeka, jeszcze kilka ciekawych przygód się wydarzy, ale od dziś już się ustawiamy dziobem w stronę domu…
Tu w okolicach zamierzam jeszcze zajrzeć w pewne miejsce, gdzie byłam 25 lat temu. Był to chyba pierwszy wyjazd, który udało mi się zorganizować. Pierwszy raz, kiedy sobie uświadomiłam, że samodzielne planowanie wypraw jest tym, co kocham najbardziej! Zachwycona książką “Krzyżacy”, marzyłam aby zobaczyć miejsca, które były w niej opisane. Spychów, Szczytno, Malbork, w ogóle każdy zamek krzyżacki będący w okolicy. I udało mi się namówić rodziców - na taki szalony wyjazd, taki inny niż zwykle. My, nasza dzielna ładusia i wyjazd zupełnie w ciemno, w tereny, na których nikt z nas jeszcze nie był. Wybrane do odwiedzenia miejsca okazały się lepsze lub gorsze, ale głównym odkryciem okazał się przypadkowy Spychówek - mała osada na drugim, dzikszym brzegu jeziora. Szutrowa droga biegnąca polami, a na jej końcu stare, poniemieckie chutory. W jednym z nich można było wynająć pokój. Cienisty ogród i mroczny, wilgotny dom pełen starych, jeszcze chyba przedwojennych mebli i sprzętów. Wyprawy nad jezioro Zyzdrój - miejsce otoczone lasami i jakby zapomniane przez wszystkich. Po drodze tylko jakieś zarośnięte ruiny domów, zanikające ścieżki i stare, zdziczałe sady. Chciałoby się powiedzieć - jak w Bieszczadach, ale wtedy Bieszczad jeszcze nie znaliśmy.. (dopiero rok później zacznie się bieszczadzka era w moim życiu ) Nie pamiętam ile dni mieszkaliśmy w Spychówku. Trzy? Cztery? Ale pozostały wspomnienia miejsca niesamowitego, jakby z innego świata. A może tak ocenia się miejsce ze swoich marzeń jak się ma 14 lat?
Teraz będąc niedaleko postanowiłam tam zajrzeć. Wiem, że takie powroty po latach bywają bolesne, ale ciekawość okazała się jednak silniejsza. I co ciekawe - konfrontacja nie była aż tak zła jak myślałam.
Pierwsze zdziwienie - droga nadal jest szutrowa! Taka sama jak wtedy! Dalej się wije polami, lasami - i nadal jest pusta! Acz tego domu i płotów wtedy nie było!
Wtedy mówili na to miejsce “Spychówek” - teraz jest to “Spychówko”. Czemu tak?
Wtedy były tu ponoć dwa zamieszkane gospodarstwa. Teraz jest ich więcej. Ale ten dom, w którym mieszkaliśmy wciąż stoi. Wygląda jakby ciut inaczej, ale to musi być to miejsce!
1996
2021
Droga w stronę jeziora Zyzdrój nadal jest zarosła wysokim burzanem. Acz nie idziemy tam już. Mamy też na dziś inne plany… Poza tym dla toperza i kabaka to miejsce jak każde inne.. Bo z naszej ekipy tylko ja patrzę na nie przez pryzmat magicznego wyjazdu sprzed lat…
Zaglądamy jeszcze do chyba nowego gospodarstwa gdzie hodują stadko kóz i zaopatrujemy się w sery i mleko.
Wtedy też tu było pokaźne stadko - ale innego, bardziej pierzastego rodzaju
1996
2021
W Spychowie też niewiele się zmieniło. Ot taki mały, nijaki kurorcik jak i wtedy. Zakupujemy tu węgorza, a różniste trofea patrzą na nas ze ścian.
Jakby ktoś był ciekaw innych zdjęć z tamtej, wielkiej wyprawy małej buby - to kilka poniżej:
Tajemnicze leśne jezioro Zyzdrój.
Sianokosy nad jeziorem Spychowskim.
Przegląd krzyżackich zamków na naszej trasie:
Szczytno
Nidzica
Golub Dobrzyń - tu spaliśmy. Bo okazało się, że w zamku był hotel. Nocleg z duchami Krzyżaków? Takiej okazji nie można było odpuścić! Co ciekawe ceny były w miarę przystępne...
Duchów niestety nie spotkaliśmy - nawet w piwnicach...
A na dziedzińcu można było sobie postrzelac z kuszy. Kusza była bardzo ciężka i mimo zaleceń nie byłam w stanie jej trzymać na wyprostowanej ręce. Strzał okazał się bardzo celny - prosto w okno na trzecim piętrze. Szyba nie okazała się barierą - strzały szukali jeszcze długo i podczas naszego pobytu chyba jej nie znaleźli
Radzyń Chełmiński
Malbork. Jedyne miejsce na naszej ówczesnej trasie, które można okreslić jako dość tłumne i popularne turystycznie. Acz nocne zwiedzanie z pochodniami czy dziwne, wyjące śpiewy w zamkniętym, przyzamkowym kościele, miały swój niezaprzeczalny klimacik!
I nasza kochana ładusia, która nas wszędzie tam zawiozła!
Dużo bym dała, aby z moją obecną wiedzą na temat lokalizacji zamków, bunkrów czy chatek, jak i ze świadomości późniejszych zmian, które zajdą w polskim krajobrazie i klimatach, móc wyruszyć na tamtą wyprawę, w tamtych realiach. A może tylko wydaje mi się, że tak byłoby lepiej? Może jest właśnie odwrotnie? Może to właśnie ten brak planu, dokładnych map i totalna spontaniczność była mocą tamtego wyjazdu i spowodowała aż tak nierealnie rewelacyjne wspomnienia?
To tyle odnośnie podróży w czasie... My tymczasem wracamy do rzeczywistości i suniemy spać gdzieś pod Warszawę. Bo jak wiadomo, w poszukiwaniu dzikości i niekomercyjnych klimatów jeździ się na obrzeża stolicy, a nie w jakieś peryferyjne góry czy jeziora! Nie jest to oczywiste?
cdn
Tu w okolicach zamierzam jeszcze zajrzeć w pewne miejsce, gdzie byłam 25 lat temu. Był to chyba pierwszy wyjazd, który udało mi się zorganizować. Pierwszy raz, kiedy sobie uświadomiłam, że samodzielne planowanie wypraw jest tym, co kocham najbardziej! Zachwycona książką “Krzyżacy”, marzyłam aby zobaczyć miejsca, które były w niej opisane. Spychów, Szczytno, Malbork, w ogóle każdy zamek krzyżacki będący w okolicy. I udało mi się namówić rodziców - na taki szalony wyjazd, taki inny niż zwykle. My, nasza dzielna ładusia i wyjazd zupełnie w ciemno, w tereny, na których nikt z nas jeszcze nie był. Wybrane do odwiedzenia miejsca okazały się lepsze lub gorsze, ale głównym odkryciem okazał się przypadkowy Spychówek - mała osada na drugim, dzikszym brzegu jeziora. Szutrowa droga biegnąca polami, a na jej końcu stare, poniemieckie chutory. W jednym z nich można było wynająć pokój. Cienisty ogród i mroczny, wilgotny dom pełen starych, jeszcze chyba przedwojennych mebli i sprzętów. Wyprawy nad jezioro Zyzdrój - miejsce otoczone lasami i jakby zapomniane przez wszystkich. Po drodze tylko jakieś zarośnięte ruiny domów, zanikające ścieżki i stare, zdziczałe sady. Chciałoby się powiedzieć - jak w Bieszczadach, ale wtedy Bieszczad jeszcze nie znaliśmy.. (dopiero rok później zacznie się bieszczadzka era w moim życiu ) Nie pamiętam ile dni mieszkaliśmy w Spychówku. Trzy? Cztery? Ale pozostały wspomnienia miejsca niesamowitego, jakby z innego świata. A może tak ocenia się miejsce ze swoich marzeń jak się ma 14 lat?
Teraz będąc niedaleko postanowiłam tam zajrzeć. Wiem, że takie powroty po latach bywają bolesne, ale ciekawość okazała się jednak silniejsza. I co ciekawe - konfrontacja nie była aż tak zła jak myślałam.
Pierwsze zdziwienie - droga nadal jest szutrowa! Taka sama jak wtedy! Dalej się wije polami, lasami - i nadal jest pusta! Acz tego domu i płotów wtedy nie było!
Wtedy mówili na to miejsce “Spychówek” - teraz jest to “Spychówko”. Czemu tak?
Wtedy były tu ponoć dwa zamieszkane gospodarstwa. Teraz jest ich więcej. Ale ten dom, w którym mieszkaliśmy wciąż stoi. Wygląda jakby ciut inaczej, ale to musi być to miejsce!
1996
2021
Droga w stronę jeziora Zyzdrój nadal jest zarosła wysokim burzanem. Acz nie idziemy tam już. Mamy też na dziś inne plany… Poza tym dla toperza i kabaka to miejsce jak każde inne.. Bo z naszej ekipy tylko ja patrzę na nie przez pryzmat magicznego wyjazdu sprzed lat…
Zaglądamy jeszcze do chyba nowego gospodarstwa gdzie hodują stadko kóz i zaopatrujemy się w sery i mleko.
Wtedy też tu było pokaźne stadko - ale innego, bardziej pierzastego rodzaju
1996
2021
W Spychowie też niewiele się zmieniło. Ot taki mały, nijaki kurorcik jak i wtedy. Zakupujemy tu węgorza, a różniste trofea patrzą na nas ze ścian.
Jakby ktoś był ciekaw innych zdjęć z tamtej, wielkiej wyprawy małej buby - to kilka poniżej:
Tajemnicze leśne jezioro Zyzdrój.
Sianokosy nad jeziorem Spychowskim.
Przegląd krzyżackich zamków na naszej trasie:
Szczytno
Nidzica
Golub Dobrzyń - tu spaliśmy. Bo okazało się, że w zamku był hotel. Nocleg z duchami Krzyżaków? Takiej okazji nie można było odpuścić! Co ciekawe ceny były w miarę przystępne...
Duchów niestety nie spotkaliśmy - nawet w piwnicach...
A na dziedzińcu można było sobie postrzelac z kuszy. Kusza była bardzo ciężka i mimo zaleceń nie byłam w stanie jej trzymać na wyprostowanej ręce. Strzał okazał się bardzo celny - prosto w okno na trzecim piętrze. Szyba nie okazała się barierą - strzały szukali jeszcze długo i podczas naszego pobytu chyba jej nie znaleźli
Radzyń Chełmiński
Malbork. Jedyne miejsce na naszej ówczesnej trasie, które można okreslić jako dość tłumne i popularne turystycznie. Acz nocne zwiedzanie z pochodniami czy dziwne, wyjące śpiewy w zamkniętym, przyzamkowym kościele, miały swój niezaprzeczalny klimacik!
I nasza kochana ładusia, która nas wszędzie tam zawiozła!
Dużo bym dała, aby z moją obecną wiedzą na temat lokalizacji zamków, bunkrów czy chatek, jak i ze świadomości późniejszych zmian, które zajdą w polskim krajobrazie i klimatach, móc wyruszyć na tamtą wyprawę, w tamtych realiach. A może tylko wydaje mi się, że tak byłoby lepiej? Może jest właśnie odwrotnie? Może to właśnie ten brak planu, dokładnych map i totalna spontaniczność była mocą tamtego wyjazdu i spowodowała aż tak nierealnie rewelacyjne wspomnienia?
To tyle odnośnie podróży w czasie... My tymczasem wracamy do rzeczywistości i suniemy spać gdzieś pod Warszawę. Bo jak wiadomo, w poszukiwaniu dzikości i niekomercyjnych klimatów jeździ się na obrzeża stolicy, a nie w jakieś peryferyjne góry czy jeziora! Nie jest to oczywiste?
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Na stanie mają tu kilka kotów, więc niektórym szczęście wylewa się uszami.
na pewno nie kotu ze zdjęcia
Po ile noclegi w takim domku?
buba pisze:Zachwycona książką “Krzyżacy”, marzyłam aby zobaczyć miejsca, które były w niej opisane. Spychów
Spychów byłoby ciężko zobaczyć, bo nigdy nie istniał Natomiast w Spychówku też byłem, chyba w 1999 roku! Rodzice spędzali tam wakacje, a ja dwa razy dojechałem na weekend. I tak mi się wydaje, że to właśnie w tym domu ze zdjęcia!
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:na pewno nie kotu ze zdjęcia
Kot wygladal na z lekka zmęczonego zaistniałą sytuacją
Pudelek pisze:Po ile noclegi w takim domku?
Wydaje mi sie ze po 40 zl za osobe.
Pudelek pisze:Spychów byłoby ciężko zobaczyć, bo nigdy nie istniał
Jakiś gród nadjeziorny tam kiedys był. Na plazy zwanej Golasek archeolodzy coś ryli Wiec moglam sobie wyobrazac ze to wlasnie tam!
I nawet mieli w knajpie piwo Jurand, ale bylo ohydne w smaku. Acz ja wtedy w ogole nie lubilam piwa, wiec moze to zafalszowana opinia
Pudelek pisze:Natomiast w Spychówku też byłem, chyba w 1999 roku! Rodzice spędzali tam wakacje, a ja dwa razy dojechałem na weekend. I tak mi się wydaje, że to właśnie w tym domu ze zdjęcia!
Spora szansa - bo wtedy chyba tylko w tym jednym domu wynajmowali pokoje. Trafiliscie tez moze na takie łózka, do ktorych wpadało sie jak do gigantycznego hamaka? Spalo sie nawet wygodnie - ale ciezko bylo wygrzebac sie zeby wstac!
Ostatnio zmieniony 2021-12-08, 18:10 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Jakiś gród nadjeziorny tam kiedys był. Na plazy zwanej Golasek archeolodzy coś ryli
a tego nawet nie wiem, ale Spychów był wymysłem Sienkiewicza, w dodatku tu jest Spychowo, więc zupełnie inna nazwa I najbardziej mi się podobało, że owo Spychowo do 1960 roku nazywało się Pupy, a Spychówek chyba Pupki
Spora szansa - bo wtedy chyba tylko w tym jednym domu wynajmowali pokoje. Trafiliscie tez moze na takie łózka, do ktorych wpadało sie jak do gigantycznego hamaka? Spalo sie nawet wygodnie - ale ciezko bylo wygrzebac sie zeby wstac!
aż tak dobrze już nie pamiętam, ale wiem, że pokój był na piętrze i zajmował całe poddasze. A na dole spało "wujostwo" (w cudzysłowie, bo w rzeczywistości nimi nie było) i im kot obsikał jakąś bardzo drogą torbę, tak, że była do wyrzucenia Miałem wtedy z bratem wielką polewekę, bo "wujostwo" zawsze robiło z siebie ludzi wyjątkowych i niezwykłych, a tu wiejski kot im naświnił
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
PS>Zaintrygował mnie tekst w wikipedii dotyczący Spychowa:
"23 września 1979, miejscowy kościół luterański został siłą przejęty przez katolików i odebrany ewangelikom w czasie trwania ewangelickiego nabożeństwa.[8][9] Kuria olsztyńska zgodziła się zapłacić za przejęty budynek w 1981."
To prawie jak bijatyki w Beskidzie Niskim w latach 70-tych. Cywilizacja...
"23 września 1979, miejscowy kościół luterański został siłą przejęty przez katolików i odebrany ewangelikom w czasie trwania ewangelickiego nabożeństwa.[8][9] Kuria olsztyńska zgodziła się zapłacić za przejęty budynek w 1981."
To prawie jak bijatyki w Beskidzie Niskim w latach 70-tych. Cywilizacja...
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:a tego nawet nie wiem, ale Spychów był wymysłem Sienkiewicza, w dodatku tu jest Spychowo, więc zupełnie inna nazwa I najbardziej mi się podobało, że owo Spychowo do 1960 roku nazywało się Pupy, a Spychówek chyba Pupki
Ponoc mieszkancom sie to nie podobało, ze taka niefajna nazwa... A skadinad ciekawe czemu niemieckie Puppen zmieniono na Pupy, mogli po prostu przetłumaczyc na Lalki i bylby spokoj. W wielu miejscach tak robili.. Acz moze i dobrze, bo do jakis Laleczek bym nigdy pewnie nie dotarła i nie miala tylu milych wspomnien!
aż tak dobrze już nie pamiętam, ale wiem, że pokój był na piętrze i zajmował całe poddasze.
To chyba byl ten sam pokoj. Ten z balkonem.
A na dole spało "wujostwo" (w cudzysłowie, bo w rzeczywistości nimi nie było) i im kot obsikał jakąś bardzo drogą torbę, tak, że była do wyrzucenia Miałem wtedy z bratem wielką polewekę, bo "wujostwo" zawsze robiło z siebie ludzi wyjątkowych i niezwykłych, a tu wiejski kot im naświnił
Widac kot tez byl znawcą, ze wybral sobie na kuwete nie byle jaką torbe!
PS>Zaintrygował mnie tekst w wikipedii dotyczący Spychowa:
"23 września 1979, miejscowy kościół luterański został siłą przejęty przez katolików i odebrany ewangelikom w czasie trwania ewangelickiego nabożeństwa.[8][9] Kuria olsztyńska zgodziła się zapłacić za przejęty budynek w 1981."
Ale jaja! To o tym nie wiedzialam! Co po prostu sobie weszli i ewangelikow popędzili kijami? A potem co? Robili warty w tym kosciele, coby tamci nie odbili?
Pudelek pisze:To prawie jak bijatyki w Beskidzie Niskim w latach 70-tych. Cywilizacja...
Czy to chodzilo o ta cerkiew, o ktorą sie kłocili czyja jest, a potem udalo sie ich pogodzic, ze rozne wyznania będa miec msze o roznych godzinach i jednak sie da?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Ponoc mieszkancom sie to nie podobało, ze taka niefajna nazwa... A skadinad ciekawe czemu niemieckie Puppen zmieniono na Pupy, mogli po prostu przetłumaczyc na Lalki i bylby spokoj.
co prawda istniała specalna komisja która opiniowała nadawanie polskich nazw, ale z komisjami tak już bywa, że nie zawsze są tam sami znawcy, więc często jeśli dana wiocha nie miała wcześniejszej słowiańskiej nazwy to powstawały różne kwiatki - albo tłumaczenia na pałę, albo jakieś błędy itp.
buba pisze:Ale jaja! To o tym nie wiedzialam! Co po prostu sobie weszli i ewangelikow popędzili kijami? A potem co? Robili warty w tym kosciele, coby tamci nie odbili?
tego nie wiem, ale przypomina mi się jakaś cerkiew z okolic Sanoka, gdzie około 1937 roku Polacy po prostu stwierdzili, że Ukraińcy mają im ją oddać, bo tak. A jak Ukraińcy się postawili i doszło do bijatyki, to przyjechała policja i zaatakowała Ukraińców. Tu pewnie był podobny mechanizm - ewangelicy byli Mazurami, ewentualnie ostatnimi Niemcami, więc była ich garstka i sobie polska większość wymyśliła, że im się kościół zwyczajnie należy, a władze nie protestowały
buba pisze:Czy to chodzilo o ta cerkiew, o ktorą sie kłocili czyja jest, a potem udalo sie ich pogodzic, ze rozne wyznania będa miec msze o roznych godzinach i jednak sie da?
to chyba w Polanach było, że wyłamywano drzwi, wyrzucano wyposażenie i tłuczono się wzajemnie. I też agresorzy byli tego samego wyznania, co w wyżej wymienionych przypadkach
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:tego nie wiem, ale przypomina mi się jakaś cerkiew z okolic Sanoka, gdzie około 1937 roku Polacy po prostu stwierdzili, że Ukraińcy mają im ją oddać, bo tak. A jak Ukraińcy się postawili i doszło do bijatyki, to przyjechała policja i zaatakowała Ukraińców. Tu pewnie był podobny mechanizm - ewangelicy byli Mazurami, ewentualnie ostatnimi Niemcami, więc była ich garstka i sobie polska większość wymyśliła, że im się kościół zwyczajnie należy, a władze nie protestowały
Ale jednak wydawaloby sie ze 1937 rok a 1979 to jednak troche co innego. Acz jak widac moje wyobrazenia sa błedne
to chyba w Polanach było, że wyłamywano drzwi, wyrzucano wyposażenie i tłuczono się wzajemnie. I też agresorzy byli tego samego wyznania, co w wyżej wymienionych przypadkach
Ale byl to tylko akt wandalizmu i paru nabuzowanych kolesi dalo ze po mordzie, czy skutkowalo zbrojnych przejęciem światyni?
Ostatnio zmieniony 2021-12-08, 20:13 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Przejęli świątynię. Ona po wypędzeniach niszczała, potem ruiny przekazano prawosławnym Łemkom, którzy wrócili z wygnania i ją wyremontowali. A jak remont skończyli, to wpadli tam katolicy i ją zajęli. Przy okazji zniszczyli część prawosławnego wyposażenia, a część rozkradli.
http://www.beskid-niski.pl/index.php?po ... gia/polany
http://www.beskid-niski.pl/index.php?po ... gia/polany
Ostatnio zmieniony 2021-12-08, 20:41 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:Przejęli świątynię. Ona po wypędzeniach niszczała, potem ruiny przekazano prawosławnym Łemkom, którzy wrócili z wygnania i ją wyremontowali. A jak remont skończyli, to wpadli tam katolicy i ją zajęli. Przy okazji zniszczyli część prawosławnego wyposażenia, a część rozkradli.
http://www.beskid-niski.pl/index.php?po ... gia/polany
No masakra... A oni tak pokornie to łyknęli? Az ciezko uwierzyc! Az sie dziwie, ze nikt z tych Łemków potem nie podpalił tej światyni. Najlepiej z ksiedzem w srodku! Ja bym poszła podpalic na ich miejscu!
Ostatnio zmieniony 2021-12-08, 21:34 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 29 gości