Podróż po Polsce stopem.
Podróż po Polsce stopem.
Ktoś, kiedyś, mnie prosił o spisanie relacji, z mojej, jednej z ciekawszych przygód, jakie mnie spotkały. Korzystając z wolnego, proszę jest opis tamtej przygody. Będzie więcej czytania, choć zdjęcia się na końcu też znajdą....zapraszam
Stop. Czyli forma podróżowania, zwana łapaniem okazji. Szkoda, że tak późno poznałem, tą formę podróżowania. Dopiero gdy miałem już dwudziestkę na karku...ale na wszystko przychodzi czas, więc wcześniej pewnie nie byłoby i z kim jeździć. Pierwszą podróż odbyłem do kolegi, za Radomsko. Od razu musiałem jechać samemu, reszta ekipy jechała w parach. Dojechałem zachwycony tą formą podróży... Więc zacząłem coraz częściej ją wykorzystywać. Wycieczka w góry? Idę wyciągać kciuka. Wycieczka do Krakowa, tak samo i to jedyny kierunek, na którym mi się bardzo ciężko łapało okazję, stąd podczas opisywanej podróży w Bieszczady, odcinek Olkusz - Kraków wykorzystywałem jeżdżące Busy, koszt parę złotych pozwalał zaoszczędzić czas, jaki człowiek musiałby stracić na próbę złapania okazji. Ale wyjazd w Bieszczady to jedna z ciekawszych wypraw, przygód, jakie przeżyłem, do tego za grosze. Choć długi to odcinek, to nie był jednak, mój najdłuższy wyjazd z wykorzystaniem stopa. Była to podróż na północ kraju.
Od razu zaznaczę, że wiem, że wiele osób jeździ dalej, częściej. Niemniej dla mnie to było wyjście ze strefy komfortu, z zaplanowania, z pewności czasu dojazdu itd. A było to dwadzieścia lat temu...
Początek wieku, to był ciężki okres. Ciężko o pracę, nie wspominając o jakiś godnych zarobkach za nią... U mnie to był czas kiedy skończyłem szkołę, musieliśmy się wyprowadzić od ojca, ja musiałem znaleźć pracę, oraz połączyć ją ze studiami zaocznymi. Pracę znalazłem w hiper markecie Real. Początkowo na pół etatu. Za grosze na umowie...ale to był wtedy standard. Nieco później później już miałem większy wymiar etatu (z ciekawostek 5/7 etaty ), finansowo też było ciut lepiej, ale niewiele. Na drugim roku studiów miałem praktyki w terenie - obecność obowiązkowa, jeśli się chciało zaliczyć rok. Pierwsze były w Szczyrku, oczywiście w obie strony pojechałem stopem. Z Bielska do Szczyrku jeszcze dojechałem PKSem, ale już wracając, praktycznie spod hotelu, w którym mieszkaliśmy dojechałem do Katowic. Kolejne praktyki były, miesiąc później w Zakopanem, dojazd był autokarami spod uczelni, gdyż był to bardziej rozrzucony teren, w którym się poruszaliśmy, więc uczelnia na okres wyjazdów załatwiła autobusy, które zresztą zostawały, na kolejny tydzień, dla kolejnego starszego roku. Trzecie, ostatnie praktyki mieliśmy we wrześniu na północy kraju. Pierwsza część miała się odbyć w Bornym Sulinowie, druga w Międzyzdrojach. Koszt dojazdu pociągiem do Szczecinka, skąd miały nas odebrać autobusy załatwione przez uniwerek, to była 1/6 moich miesięcznych zarobków, więc decyzja jedna. Jadę stopem.
Mapa w plecak, pobudka wcześnie rano i o 6tej wychodzę na trasę S1 w Dąbrowie Górniczej. Po chwili zatrzymuje się znajomy, ale on jedzie tylko kilka kilometrów, wysiadam i wracam na trasę już za skrzyżowaniem. Jadą trzy pojazdy, osobówka, ciężarówka i dostawczak, ja wyciągam kciuka i...wspomniany dostawczak się zatrzymuje. Okazuje się, że jedzie nim mężczyzna, którego dzieci, studenci również podróżują okazją. Kierowca jedzie do Warszawy, więc cieszę się, bo spory kawałek drogi przejadę. Pod Radomskiem stajemy na śniadanie, na stacji benzynowej, ja dziękuje, ale pan nalega, kupuje mi jajecznicę, którą wtedy nie lubię, ale ją zjadam, wstyd odmówić.
Kilkaset metrów przed rozjazdem na Warszawę, wysiadam, życzymy sobie wzajemnie szerokiej drogi i znów wyciągam kciuka. Zatrzymuje się mała ciężarówka. Kierowca jedzie do Łodzi. Niestety z doświadczenia wiem, że duże miasta to kłopot. Ciężko w nich złapać okazję, więc najlepiej łapać ją przed, lub po mieście. Tu nie mam wyboru, stwierdzam, że jadę ile się da, bo pod Łodzią nie ma sensu wysiadać. Ale ktoś (nie pamiętam, czy ów kierowca, czy nie kolega wcześniej) doradza mi wsiąść w tramwaj, który z Łodzi jedzie do Ozorkowa, czyli kilkanaście kilometrów za miasto! Dziś wiem, że to jedna z najdłuższych linii tramwajowych na świecie. Docieram do głównej osi Łodzi, widzę torowisko. Rzut oka na rozkład, jest numer, który mnie interesuje. Kupuje bilet, bo ostrzegano mnie o kanarach, choć nie wiem jaki wybrać, ostatecznie decyduje się na zakup biletu na 30minut jazdy, kanary raczej za miasto nie zapuszczają się. Linia miała 30km długości (dziś jest w odbudowie). Podjeżdża tramwaj (stary wagon Konstal 102Na - sprawdzone podczas spisywanie tych słów), numer 46, wsiadam, kasuję bilet i rozpoczynam jazdę, powoli kontynuując dalszą podróż. Oczywiście jadę tramwajem o wiele dłużej, niż mam kupiony bilet, więc oprócz podziwiania widoków, obserwuje przystanki, wypatrując kontrolerów. Oczywiście ich nie spotykam. Dziwne to uczucie, jechać starym, trzeszczącym, skaczącym tramwajem, wzdłuż drogi krajowej; tramwaje znam, ale w Zagłębiu jeżdżą (w dniu wyprawy) wtedy nowsze wagony, 105N w mieście, choć miasta zagłębiowskie różnią się od innych i też torowiska wiodą poza wąskimi ulicami, a pod samą Hutą Katowice, wygląda to nawet podobnie. Powoli, obserwując szybko mknące osobowe auta, oraz wolniejsze ciężarówki, myślę, czy udałoby mi się, któryś pojazd złapać...Patrzę na mapę i widzę, że linia w pewnym momencie odbije od jedynki, natomiast jak się nazywa ten przystanek? To już pod Ozorkowem ma być. Mija już 1,5 godziny jazdy, gdy widzę, że chyba osiągnąłem to miejsce; DK1 odbija w prawo, gdy torowisko prowadzi na wprost. Wysiadam i wracam do drogi. Chwilę wzdłuż niej idę z wyciągniętym kciukiem gdy w końcu, bodajże biały transit się zatrzymuje. Nim dojeżdżam pod Włocławek, gdzie zostaje wystawiony na swoje życzenie jeszcze przed miastem. Po chwili zatrzymuje się małe, czerwone sportowe auto. Z cudzoziemcem, bodajże Włochem. Jakoś się dogadujemy, choć bardziej dzięki łamanej polszczyźnie obcokrajowca, co moimi zdolnościami językowymi...wsiadam licząc na ekscytującą szybką jazdę, jednak dość szybko się rozczarowuje. Obcokrajowiec jedzie spokojnie, wolno, przepisowo. Przejeżdżamy przez Włocławek i pod Toruniem, przed zjazdem na wschodnią obwodnicę miasta zostaję wysadzony. Włoch jedzie chyba do trójmiasta, ja muszę odbić na Bydgoszcz. Patrzę za odjeżdżającym autem, myśląc, że jeszcze z dwie godziny i dojechałbym z nim nad morze... Podchodzę kawałek dalej i koło chyba hotelu na opłotkach Torunia patrzę na rozkład jazy autobusów. Gdy podjeżdża autobus, wsiadam i dojeżdżam do centrum, na przystankach jest schemat linii, więc w centrum wiem w jaką linie wsiąść by dojechać na drugi kraniec miasta. Jest już po 15tej. Mam za sobą ponad 350 km za mną, jeszcze ok 200 przede mną, a mnie nagle wsysa to miejsce... Przede mną stoi jeden facet, też chwilę czeka, ale w końcu wsiada. A ja czekam. Droga jest w budowie, jest tu jest trochę miejsca, aby kierowca mógł się zatrzymać, a auto, jedno za drugim przejeżdża, a ja ciągle stoję . Mija godzina i nic, tylko ręka mnie boli. Po długim czasie, w końcu staje auto. Ja już miałem dość, w głowie zapewne zaczynały się czarne myśli. Na szczęście, państwo jadą do Bydgoszczy, ufff. Wsiadam i ruszam w...szaloną podróż. Zawsze mnie samochody interesowały, lubiłem jeździć jako pasażer, ale tu wsiadłem i nie wiem czym jadę. Ale jadę szybko, momentami na liczniku widziałem jak wskazówka osiągała cyfry 180. Siedzę i trzymam się z tyłu siedzenia, odpowiadając na pytania żony kierowcy, która wypytała mnie o bardzo dużo rzeczy, spraw. Gdzie jadę? Teraz do Bydgoszczy, tu słyszę o tym jak Toruń i Bydgoszcz ze sobą konkurują.
Czemu jadę? Na praktyki studenckie.
Skąd? To daleko dojechałem. Ja liczę, że dojadę, w Bieszczady w obie strony dojeżdżałem, ale to tylko ok 400km.
Czemu stopem jadę, zamiast pociągiem? No bo nie stać mnie przy moich zarobkach na bilet, za niego mam wyżywienie przez tydzień.
Czemu rodzice nie pomogą? I tak dalej. Pani miło, ale stanowczo przepytuje. W między czasie opowiada o ich pracy, mają szklarnie. Gdy wspominam o ojcu, że alkoholik, że nie mieszka i odpowiadam, że wódka to nie jest mi rzecz niezbędna do życia, to chwilę przed tym jak zostaję wypuszczony z życzeniami zdrowia i udanych praktyk...dostaję 100 złotych. Dwa banknoty 50 zł, idealnie wyprasowane, nówki. Nie chcę wziąć, pani nalega, chwile się przepychamy, w końcu kapituluję. Dziękując bardzo i obiecując, że nie na wódkę je wydam, żegnam się. Uprzedzając fakty - na wódkę ich nie wydałem, ale piwo za państwa wypiłem. A auto to Citroen C5, po wyjściu z auta specjalnie patrzałem, czym tak gnałem .
Tu znów autobusem dojeżdżam, na drugą stronę miasta, pamiętam, że jadę z przodu autobusu i kierowca mnie kieruje, gdzie po wysiadce mam podążyć.
Teraz się kieruje na Piłę. Trzymam się głównych tras, bo zbliża się już wieczór, więc te obiecują jakiś ruch. Jakaś osobówka mnie zabiera do Nakła nad Notecią, skąd w jakiś sposób dojeżdżam do Piły, ale dziś już nic nie pamiętam. Zaczynam być zmęczony, ponad 12 godzin jestem na nogach, jest już po 18tej. Z Piły łapię okazję do miasta Jastrowie, do którego dojeżdżam chwilę po zachodzie. Do celu, do Szczecinka pozostaje mi 40 kilometrów, ale przede mną droga przez las, w momencie gdy zapada zmierzch...ciężka sprawa. Po kwadransie prób, kieruje swoje kroki ku dworcowi PKS. Po kilku minutach ma odjechać autobus, zapewne ostatni. Kupuję bilet, który kosztuje mnie ok 30% ceny biletu na pociąg. Gdy dojeżdżam do Szczecinka, idę w stronę dworca PKP, zastanawiając się, co robić?
I wtem spotykam znajomych ze studiów, którzy poszli po zakupy. Okazuje się, że przyjechali wcześniej, jadąc cały dzień pociągami lokalnymi. Witam się z resztą na dworcu, po czym rozkładamy się w budynku i idziemy spać, by ok 5tej się zebrać, wsiąść w autobusy i dojechać do Bornego Sulinowa, tam mamy czas na odpoczynek do południa, który spędzamy na spaniu w łóżku, po czym rozpoczynamy praktyki. Kilka zdjęć z nich poniżej.
Nasza pani profesor i leśniczy, pokazują nam coś na mapie:
W tej grupie są nasze kolejne dwie panie opiekunki naszej grupy:
a wszyscy pilnie słuchamy naszej pani profesor:
Z samego Bornego Sulinowa zdjęć mam niewiele. Zdjęcie cmentarza żołnierzy radzieckich:
czy też zkacowanego kolegi, który rozmyśla nad sensem życia nad jeziorem Pile:
Odwiedziliśmy też okolice, Czaplinek, z którego browaru nam bardzo Sambor posmakował, w jednym z dyskontów, oglądaliśmy z uwagą ułożenie Redsa, na paletach w rejonie soczków jabłko miętowych, a nie obok piwa. Jednak największą atrakcją były odwiedziny na wrzosowiskach poligonu wojskowego, oraz...:
Wizyta w Kłominie.
Czyli osadzie, w której do 1992 roku mieszkali żołnierze radzieccy, w liczbie do 5tys. Gdy wyjeżdżali, zostawili bloki i mieszkania w pełni umeblowane, włącznie z kolorowymi telewizorami.
W dniu naszej wizyty, nawet framugi, o rurach CO, grzejnikach, meblach nie wspomniawszy, brakowało. Osoby, które miały to miejsce postawić na nogi, dostały na to fundusze, na równi to miejsce rozkradały...
Ruszamy na zwiedzenie pustych bloków. Wychodzimy przez puste klatki, puste mieszkania, na dach:
Ja z Marcinem.
Dla wyjaśnienia, na koszulce według mnie, miałem Indianina, wszelkie uwagi o Che Guevarze zbywałem ruchem ramion, a dopiero po latach doczytałem, kto to był. W liceum ubierałem się jak punkowiec, słuchałem metalu, w d..ie mając wszelkie przynależności. Czy dziś bym włożył tą koszulkę? Nie wiem, niemniej jako wzór, dalej mi się podoba, a za tymi bojówkami niesamowicie tęsknie, jak i za glanami...
Druga część praktyk, to przejazd do Międzyzdrojów. Również zbiegło się to, ze zmianą kliszy w aparacie, z czarno-białej (nota bene, świetnie oddającej klimat odwiedzanych miejsc), na kolorową. Odwiedzamy po drodze Szczecin:
Nasza imprezowa ekipa.
Potem dojeżdżamy na Wolin. Kwatery mamy w kamienicach niedaleko morza. Wycieczkę nad klify odpuszczam. Łapię mnie przeziębienie, a jak to u mnie, pierwszy dzień jest masakryczny, przesypiam w łóżku. Kolejne dni, już się czuje lepiej, to odwiedziny w Świnoujściu:
gdzie idziemy na latarnie morską, skąd oglądamy morze:
oraz port:
i Niemcy, dokąd popłynęliśmy na małą wycieczkę:
Nie mam zdjęć ze strony Niemieckiej, ale zaskoczyła nas różnica, krzywych chodników, krawężników, odrapanych kamienic, zaniedbanych kwietnych plombów, kontra gładkich ulic, zamiecionych, z ławkami, koszami, z pięknie odnowionymi kamieniczkami... poniżej niemiecka plażą:
Zdjęcie z promu, jak oglądam piwo kupione na bezcłowym:
oraz z kapitanem naszego promu:
Koniec końców, wrócić wróciłem pociągiem. Lekko przeziębiony nie chciałem zostać na noc na dworcu, bo pociąg mieliśmy wieczorem. Podróż pamiętam, że strasznie mi się chciało pić. Niestety ostatnie pieniądze poszły na bilet...dobrze, że choć kolega popołudniu zabrał gitarę i za zarobione pieniądze kupił kilka chlebów i kilo kiełbasy, oraz dwa miody pitne, które wspólnie skonsumowaliśmy przed podróżą...
Napiłem się dopiero w domu...po kilkunastu godzinach podróży pociągiem, a potem autobusami z Katowic do Dąbrowy Górniczej i jeszcze do Okradzionowa, w którym wtedy mieszkałem...a o fakcie jaki byłem spragniony, niech świadczy fakt, że do dziś to pamiętam .
Tak więc sporo najeździłem się stopem po Polsce. Trasy w góry, kilkukrotnie, do Maćka zza Radomsko, również, nawet do Warszawy dojechałem stopem, ale najdłuższa, najbardziej przygodowa była podróż na praktyki w Bornym Sulinowie...jakieś 515 km. Niestety, ale była to też jedna z ostatnich takich przygód...
...aż się łezka w oku zakręciła...
Stop. Czyli forma podróżowania, zwana łapaniem okazji. Szkoda, że tak późno poznałem, tą formę podróżowania. Dopiero gdy miałem już dwudziestkę na karku...ale na wszystko przychodzi czas, więc wcześniej pewnie nie byłoby i z kim jeździć. Pierwszą podróż odbyłem do kolegi, za Radomsko. Od razu musiałem jechać samemu, reszta ekipy jechała w parach. Dojechałem zachwycony tą formą podróży... Więc zacząłem coraz częściej ją wykorzystywać. Wycieczka w góry? Idę wyciągać kciuka. Wycieczka do Krakowa, tak samo i to jedyny kierunek, na którym mi się bardzo ciężko łapało okazję, stąd podczas opisywanej podróży w Bieszczady, odcinek Olkusz - Kraków wykorzystywałem jeżdżące Busy, koszt parę złotych pozwalał zaoszczędzić czas, jaki człowiek musiałby stracić na próbę złapania okazji. Ale wyjazd w Bieszczady to jedna z ciekawszych wypraw, przygód, jakie przeżyłem, do tego za grosze. Choć długi to odcinek, to nie był jednak, mój najdłuższy wyjazd z wykorzystaniem stopa. Była to podróż na północ kraju.
Od razu zaznaczę, że wiem, że wiele osób jeździ dalej, częściej. Niemniej dla mnie to było wyjście ze strefy komfortu, z zaplanowania, z pewności czasu dojazdu itd. A było to dwadzieścia lat temu...
Początek wieku, to był ciężki okres. Ciężko o pracę, nie wspominając o jakiś godnych zarobkach za nią... U mnie to był czas kiedy skończyłem szkołę, musieliśmy się wyprowadzić od ojca, ja musiałem znaleźć pracę, oraz połączyć ją ze studiami zaocznymi. Pracę znalazłem w hiper markecie Real. Początkowo na pół etatu. Za grosze na umowie...ale to był wtedy standard. Nieco później później już miałem większy wymiar etatu (z ciekawostek 5/7 etaty ), finansowo też było ciut lepiej, ale niewiele. Na drugim roku studiów miałem praktyki w terenie - obecność obowiązkowa, jeśli się chciało zaliczyć rok. Pierwsze były w Szczyrku, oczywiście w obie strony pojechałem stopem. Z Bielska do Szczyrku jeszcze dojechałem PKSem, ale już wracając, praktycznie spod hotelu, w którym mieszkaliśmy dojechałem do Katowic. Kolejne praktyki były, miesiąc później w Zakopanem, dojazd był autokarami spod uczelni, gdyż był to bardziej rozrzucony teren, w którym się poruszaliśmy, więc uczelnia na okres wyjazdów załatwiła autobusy, które zresztą zostawały, na kolejny tydzień, dla kolejnego starszego roku. Trzecie, ostatnie praktyki mieliśmy we wrześniu na północy kraju. Pierwsza część miała się odbyć w Bornym Sulinowie, druga w Międzyzdrojach. Koszt dojazdu pociągiem do Szczecinka, skąd miały nas odebrać autobusy załatwione przez uniwerek, to była 1/6 moich miesięcznych zarobków, więc decyzja jedna. Jadę stopem.
Mapa w plecak, pobudka wcześnie rano i o 6tej wychodzę na trasę S1 w Dąbrowie Górniczej. Po chwili zatrzymuje się znajomy, ale on jedzie tylko kilka kilometrów, wysiadam i wracam na trasę już za skrzyżowaniem. Jadą trzy pojazdy, osobówka, ciężarówka i dostawczak, ja wyciągam kciuka i...wspomniany dostawczak się zatrzymuje. Okazuje się, że jedzie nim mężczyzna, którego dzieci, studenci również podróżują okazją. Kierowca jedzie do Warszawy, więc cieszę się, bo spory kawałek drogi przejadę. Pod Radomskiem stajemy na śniadanie, na stacji benzynowej, ja dziękuje, ale pan nalega, kupuje mi jajecznicę, którą wtedy nie lubię, ale ją zjadam, wstyd odmówić.
Kilkaset metrów przed rozjazdem na Warszawę, wysiadam, życzymy sobie wzajemnie szerokiej drogi i znów wyciągam kciuka. Zatrzymuje się mała ciężarówka. Kierowca jedzie do Łodzi. Niestety z doświadczenia wiem, że duże miasta to kłopot. Ciężko w nich złapać okazję, więc najlepiej łapać ją przed, lub po mieście. Tu nie mam wyboru, stwierdzam, że jadę ile się da, bo pod Łodzią nie ma sensu wysiadać. Ale ktoś (nie pamiętam, czy ów kierowca, czy nie kolega wcześniej) doradza mi wsiąść w tramwaj, który z Łodzi jedzie do Ozorkowa, czyli kilkanaście kilometrów za miasto! Dziś wiem, że to jedna z najdłuższych linii tramwajowych na świecie. Docieram do głównej osi Łodzi, widzę torowisko. Rzut oka na rozkład, jest numer, który mnie interesuje. Kupuje bilet, bo ostrzegano mnie o kanarach, choć nie wiem jaki wybrać, ostatecznie decyduje się na zakup biletu na 30minut jazdy, kanary raczej za miasto nie zapuszczają się. Linia miała 30km długości (dziś jest w odbudowie). Podjeżdża tramwaj (stary wagon Konstal 102Na - sprawdzone podczas spisywanie tych słów), numer 46, wsiadam, kasuję bilet i rozpoczynam jazdę, powoli kontynuując dalszą podróż. Oczywiście jadę tramwajem o wiele dłużej, niż mam kupiony bilet, więc oprócz podziwiania widoków, obserwuje przystanki, wypatrując kontrolerów. Oczywiście ich nie spotykam. Dziwne to uczucie, jechać starym, trzeszczącym, skaczącym tramwajem, wzdłuż drogi krajowej; tramwaje znam, ale w Zagłębiu jeżdżą (w dniu wyprawy) wtedy nowsze wagony, 105N w mieście, choć miasta zagłębiowskie różnią się od innych i też torowiska wiodą poza wąskimi ulicami, a pod samą Hutą Katowice, wygląda to nawet podobnie. Powoli, obserwując szybko mknące osobowe auta, oraz wolniejsze ciężarówki, myślę, czy udałoby mi się, któryś pojazd złapać...Patrzę na mapę i widzę, że linia w pewnym momencie odbije od jedynki, natomiast jak się nazywa ten przystanek? To już pod Ozorkowem ma być. Mija już 1,5 godziny jazdy, gdy widzę, że chyba osiągnąłem to miejsce; DK1 odbija w prawo, gdy torowisko prowadzi na wprost. Wysiadam i wracam do drogi. Chwilę wzdłuż niej idę z wyciągniętym kciukiem gdy w końcu, bodajże biały transit się zatrzymuje. Nim dojeżdżam pod Włocławek, gdzie zostaje wystawiony na swoje życzenie jeszcze przed miastem. Po chwili zatrzymuje się małe, czerwone sportowe auto. Z cudzoziemcem, bodajże Włochem. Jakoś się dogadujemy, choć bardziej dzięki łamanej polszczyźnie obcokrajowca, co moimi zdolnościami językowymi...wsiadam licząc na ekscytującą szybką jazdę, jednak dość szybko się rozczarowuje. Obcokrajowiec jedzie spokojnie, wolno, przepisowo. Przejeżdżamy przez Włocławek i pod Toruniem, przed zjazdem na wschodnią obwodnicę miasta zostaję wysadzony. Włoch jedzie chyba do trójmiasta, ja muszę odbić na Bydgoszcz. Patrzę za odjeżdżającym autem, myśląc, że jeszcze z dwie godziny i dojechałbym z nim nad morze... Podchodzę kawałek dalej i koło chyba hotelu na opłotkach Torunia patrzę na rozkład jazy autobusów. Gdy podjeżdża autobus, wsiadam i dojeżdżam do centrum, na przystankach jest schemat linii, więc w centrum wiem w jaką linie wsiąść by dojechać na drugi kraniec miasta. Jest już po 15tej. Mam za sobą ponad 350 km za mną, jeszcze ok 200 przede mną, a mnie nagle wsysa to miejsce... Przede mną stoi jeden facet, też chwilę czeka, ale w końcu wsiada. A ja czekam. Droga jest w budowie, jest tu jest trochę miejsca, aby kierowca mógł się zatrzymać, a auto, jedno za drugim przejeżdża, a ja ciągle stoję . Mija godzina i nic, tylko ręka mnie boli. Po długim czasie, w końcu staje auto. Ja już miałem dość, w głowie zapewne zaczynały się czarne myśli. Na szczęście, państwo jadą do Bydgoszczy, ufff. Wsiadam i ruszam w...szaloną podróż. Zawsze mnie samochody interesowały, lubiłem jeździć jako pasażer, ale tu wsiadłem i nie wiem czym jadę. Ale jadę szybko, momentami na liczniku widziałem jak wskazówka osiągała cyfry 180. Siedzę i trzymam się z tyłu siedzenia, odpowiadając na pytania żony kierowcy, która wypytała mnie o bardzo dużo rzeczy, spraw. Gdzie jadę? Teraz do Bydgoszczy, tu słyszę o tym jak Toruń i Bydgoszcz ze sobą konkurują.
Czemu jadę? Na praktyki studenckie.
Skąd? To daleko dojechałem. Ja liczę, że dojadę, w Bieszczady w obie strony dojeżdżałem, ale to tylko ok 400km.
Czemu stopem jadę, zamiast pociągiem? No bo nie stać mnie przy moich zarobkach na bilet, za niego mam wyżywienie przez tydzień.
Czemu rodzice nie pomogą? I tak dalej. Pani miło, ale stanowczo przepytuje. W między czasie opowiada o ich pracy, mają szklarnie. Gdy wspominam o ojcu, że alkoholik, że nie mieszka i odpowiadam, że wódka to nie jest mi rzecz niezbędna do życia, to chwilę przed tym jak zostaję wypuszczony z życzeniami zdrowia i udanych praktyk...dostaję 100 złotych. Dwa banknoty 50 zł, idealnie wyprasowane, nówki. Nie chcę wziąć, pani nalega, chwile się przepychamy, w końcu kapituluję. Dziękując bardzo i obiecując, że nie na wódkę je wydam, żegnam się. Uprzedzając fakty - na wódkę ich nie wydałem, ale piwo za państwa wypiłem. A auto to Citroen C5, po wyjściu z auta specjalnie patrzałem, czym tak gnałem .
Tu znów autobusem dojeżdżam, na drugą stronę miasta, pamiętam, że jadę z przodu autobusu i kierowca mnie kieruje, gdzie po wysiadce mam podążyć.
Teraz się kieruje na Piłę. Trzymam się głównych tras, bo zbliża się już wieczór, więc te obiecują jakiś ruch. Jakaś osobówka mnie zabiera do Nakła nad Notecią, skąd w jakiś sposób dojeżdżam do Piły, ale dziś już nic nie pamiętam. Zaczynam być zmęczony, ponad 12 godzin jestem na nogach, jest już po 18tej. Z Piły łapię okazję do miasta Jastrowie, do którego dojeżdżam chwilę po zachodzie. Do celu, do Szczecinka pozostaje mi 40 kilometrów, ale przede mną droga przez las, w momencie gdy zapada zmierzch...ciężka sprawa. Po kwadransie prób, kieruje swoje kroki ku dworcowi PKS. Po kilku minutach ma odjechać autobus, zapewne ostatni. Kupuję bilet, który kosztuje mnie ok 30% ceny biletu na pociąg. Gdy dojeżdżam do Szczecinka, idę w stronę dworca PKP, zastanawiając się, co robić?
I wtem spotykam znajomych ze studiów, którzy poszli po zakupy. Okazuje się, że przyjechali wcześniej, jadąc cały dzień pociągami lokalnymi. Witam się z resztą na dworcu, po czym rozkładamy się w budynku i idziemy spać, by ok 5tej się zebrać, wsiąść w autobusy i dojechać do Bornego Sulinowa, tam mamy czas na odpoczynek do południa, który spędzamy na spaniu w łóżku, po czym rozpoczynamy praktyki. Kilka zdjęć z nich poniżej.
Nasza pani profesor i leśniczy, pokazują nam coś na mapie:
W tej grupie są nasze kolejne dwie panie opiekunki naszej grupy:
a wszyscy pilnie słuchamy naszej pani profesor:
Z samego Bornego Sulinowa zdjęć mam niewiele. Zdjęcie cmentarza żołnierzy radzieckich:
czy też zkacowanego kolegi, który rozmyśla nad sensem życia nad jeziorem Pile:
Odwiedziliśmy też okolice, Czaplinek, z którego browaru nam bardzo Sambor posmakował, w jednym z dyskontów, oglądaliśmy z uwagą ułożenie Redsa, na paletach w rejonie soczków jabłko miętowych, a nie obok piwa. Jednak największą atrakcją były odwiedziny na wrzosowiskach poligonu wojskowego, oraz...:
Wizyta w Kłominie.
Czyli osadzie, w której do 1992 roku mieszkali żołnierze radzieccy, w liczbie do 5tys. Gdy wyjeżdżali, zostawili bloki i mieszkania w pełni umeblowane, włącznie z kolorowymi telewizorami.
W dniu naszej wizyty, nawet framugi, o rurach CO, grzejnikach, meblach nie wspomniawszy, brakowało. Osoby, które miały to miejsce postawić na nogi, dostały na to fundusze, na równi to miejsce rozkradały...
Ruszamy na zwiedzenie pustych bloków. Wychodzimy przez puste klatki, puste mieszkania, na dach:
Ja z Marcinem.
Dla wyjaśnienia, na koszulce według mnie, miałem Indianina, wszelkie uwagi o Che Guevarze zbywałem ruchem ramion, a dopiero po latach doczytałem, kto to był. W liceum ubierałem się jak punkowiec, słuchałem metalu, w d..ie mając wszelkie przynależności. Czy dziś bym włożył tą koszulkę? Nie wiem, niemniej jako wzór, dalej mi się podoba, a za tymi bojówkami niesamowicie tęsknie, jak i za glanami...
Druga część praktyk, to przejazd do Międzyzdrojów. Również zbiegło się to, ze zmianą kliszy w aparacie, z czarno-białej (nota bene, świetnie oddającej klimat odwiedzanych miejsc), na kolorową. Odwiedzamy po drodze Szczecin:
Nasza imprezowa ekipa.
Potem dojeżdżamy na Wolin. Kwatery mamy w kamienicach niedaleko morza. Wycieczkę nad klify odpuszczam. Łapię mnie przeziębienie, a jak to u mnie, pierwszy dzień jest masakryczny, przesypiam w łóżku. Kolejne dni, już się czuje lepiej, to odwiedziny w Świnoujściu:
gdzie idziemy na latarnie morską, skąd oglądamy morze:
oraz port:
i Niemcy, dokąd popłynęliśmy na małą wycieczkę:
Nie mam zdjęć ze strony Niemieckiej, ale zaskoczyła nas różnica, krzywych chodników, krawężników, odrapanych kamienic, zaniedbanych kwietnych plombów, kontra gładkich ulic, zamiecionych, z ławkami, koszami, z pięknie odnowionymi kamieniczkami... poniżej niemiecka plażą:
Zdjęcie z promu, jak oglądam piwo kupione na bezcłowym:
oraz z kapitanem naszego promu:
Koniec końców, wrócić wróciłem pociągiem. Lekko przeziębiony nie chciałem zostać na noc na dworcu, bo pociąg mieliśmy wieczorem. Podróż pamiętam, że strasznie mi się chciało pić. Niestety ostatnie pieniądze poszły na bilet...dobrze, że choć kolega popołudniu zabrał gitarę i za zarobione pieniądze kupił kilka chlebów i kilo kiełbasy, oraz dwa miody pitne, które wspólnie skonsumowaliśmy przed podróżą...
Napiłem się dopiero w domu...po kilkunastu godzinach podróży pociągiem, a potem autobusami z Katowic do Dąbrowy Górniczej i jeszcze do Okradzionowa, w którym wtedy mieszkałem...a o fakcie jaki byłem spragniony, niech świadczy fakt, że do dziś to pamiętam .
Tak więc sporo najeździłem się stopem po Polsce. Trasy w góry, kilkukrotnie, do Maćka zza Radomsko, również, nawet do Warszawy dojechałem stopem, ale najdłuższa, najbardziej przygodowa była podróż na praktyki w Bornym Sulinowie...jakieś 515 km. Niestety, ale była to też jedna z ostatnich takich przygód...
...aż się łezka w oku zakręciła...
Fajne wspomnienie, szkoda że niemiałem odwagi na takie podróże ...
Brawo za pomysł
Zdarzało mi się stopami jeździć, ale to były krótkie odcinki, do mojej babci, lub gdzieś w okolice Cieszyna.
Szkoda że te czasy się skończyły, dzisiaj ludzie już nie tak chętnie się zatrzymują jak kiedyś, nie dziwię się.
Brawo za pomysł
Zdarzało mi się stopami jeździć, ale to były krótkie odcinki, do mojej babci, lub gdzieś w okolice Cieszyna.
Szkoda że te czasy się skończyły, dzisiaj ludzie już nie tak chętnie się zatrzymują jak kiedyś, nie dziwię się.
Czasy się zmieniły, a raczej my.
Jeżdżąc stopem ja z zazdrością patrzałem na kierowców, ich auta i bycie nie zależny, podróżować gdzie się chce. Jednak stop trochę spowalnia, oraz ogranicza.
Są rejony gdzie działa świetnie, są gdzie złapać okazję jest niesamowicie trudno np Olkusz - Kraków.
Dziś człowiek zrobił się wygodny...
Jeżdżąc stopem ja z zazdrością patrzałem na kierowców, ich auta i bycie nie zależny, podróżować gdzie się chce. Jednak stop trochę spowalnia, oraz ogranicza.
Są rejony gdzie działa świetnie, są gdzie złapać okazję jest niesamowicie trudno np Olkusz - Kraków.
Dziś człowiek zrobił się wygodny...
Izabela pisze:Czytając, pomyślałam, że to bardzo fajny pomysł na relacje -Nasze najciekawsze przygody.
laynn - zrobiłeś dobry fundament pod tę budowle
Mam wrażenie , że masz doskonałą pamięć. Te szczegóły rozmów, typy samochodów, typy ludzkie
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Ponad rok zarys spisany czekał na blogu. Od kilku dni zacząłem pisać. Potem były korekty. Czy w 100% jest to dokładnie spisane? Chyba nie...dziś podróż przez Toruń i Bydgoszcz autobusem mi się miesza i tak na prawdę, to już nie wiem czy coś tu nie pomyliłem.
A co do pamięci. Są miejsca, są momenty, które mi się wyryły w głowie, dosłownie wyryły. Czemu je pamiętam? Nie wiem. Ale póki je pamiętam, stwierdziłem, że warto je spisać, młodszy nie będę, więc z pamięcią może być różnie. No i co tu mówić, zaczyna mi się nudzić więc, poszukałem sobie zdjęć starszych, potem sprawdziłem sobie swoją bazę zdjęć i tak jakoś przysiadłem.
Niemniej, sporo rzeczy, przypominałem sobie w trakcie, sporo też szukałem (np typ wagonu, długość jazdy tramwajem itp).
A są rzeczy, które z racji, nie wiem, wszelakich zainteresowań, będę pamiętał, np samochody... choć tego czerwonego włoskiego auta, marki nie pamiętam, chyba Alfa, ale to z 5% pewności. Citroena C5 pamiętam, bo po pierwsze, zawsze uwielbiałem Citroeny (bardzo żałowałem, że kupiłem Mondeo a nie C5, którego szukałem - i Focus, też został kupiony zamiast Catusa, gdyby jeszcze były te Cactusy z airbampami to pewnie dziś bym nim jeździł - żonie się strasznie podobał), no i bo byłem w szoku jak w ciszy jedziemy, wyprzedamy auta, do tego ta pani siedzi odwrócona do mnie i mnie wypytuje, ja zerkam na licznik, a tam strzałka na 180 a ja .
Czyli coś, co uwielbiam samemu czytać.
Jeśli, to dobry fundament, to proszę bardzo, mnie macie jako pewnego czytelnika
Przy okazji, sam dla siebie zacząłem spisywać temat starszych wycieczek w góry. Na zasadzie - zdjęcie i co to, kiedy itd. Z tego też powoli się robi relacja, ale pod nią, chcę dorwać jeszcze zdjęcia rodzinne, z okresu mojego dzieciństwa. Więc szybko tej treści nie opublikuje...
Ale teraz Wy, piszcie!
A co do pamięci. Są miejsca, są momenty, które mi się wyryły w głowie, dosłownie wyryły. Czemu je pamiętam? Nie wiem. Ale póki je pamiętam, stwierdziłem, że warto je spisać, młodszy nie będę, więc z pamięcią może być różnie. No i co tu mówić, zaczyna mi się nudzić więc, poszukałem sobie zdjęć starszych, potem sprawdziłem sobie swoją bazę zdjęć i tak jakoś przysiadłem.
Niemniej, sporo rzeczy, przypominałem sobie w trakcie, sporo też szukałem (np typ wagonu, długość jazdy tramwajem itp).
A są rzeczy, które z racji, nie wiem, wszelakich zainteresowań, będę pamiętał, np samochody... choć tego czerwonego włoskiego auta, marki nie pamiętam, chyba Alfa, ale to z 5% pewności. Citroena C5 pamiętam, bo po pierwsze, zawsze uwielbiałem Citroeny (bardzo żałowałem, że kupiłem Mondeo a nie C5, którego szukałem - i Focus, też został kupiony zamiast Catusa, gdyby jeszcze były te Cactusy z airbampami to pewnie dziś bym nim jeździł - żonie się strasznie podobał), no i bo byłem w szoku jak w ciszy jedziemy, wyprzedamy auta, do tego ta pani siedzi odwrócona do mnie i mnie wypytuje, ja zerkam na licznik, a tam strzałka na 180 a ja .
Izabela pisze:Nasze najciekawsze przygody.
Czyli coś, co uwielbiam samemu czytać.
Jeśli, to dobry fundament, to proszę bardzo, mnie macie jako pewnego czytelnika
Przy okazji, sam dla siebie zacząłem spisywać temat starszych wycieczek w góry. Na zasadzie - zdjęcie i co to, kiedy itd. Z tego też powoli się robi relacja, ale pod nią, chcę dorwać jeszcze zdjęcia rodzinne, z okresu mojego dzieciństwa. Więc szybko tej treści nie opublikuje...
Ale teraz Wy, piszcie!
Ostatnio zmieniony 2021-11-16, 11:32 przez laynn, łącznie zmieniany 1 raz.
Gdzies ostatnio czytalam ze ostatnie bloki z Kłomina wlasnie przestaly istniec...
Fajne sa takie relacje sprzed lat. Bo zazwyczaj jest w nich duzo do poczytania a zdjecia sa tylko dodatkiem i ilustracja. Teraz jakos wiecej uwagi ludzie poswiecaja na zdjecia i i ich perfekcjonalnosc, a tekst, wspomnienia, przygody spadają gdzies na boczny plan w relacjach..
To samo mialam napisac!
Takie samo było moje spostrzezenie gdy w 92 roku pojechalismy z rodzicami na wycieczke do Wiednia. Tylko moja ocena sytuacji byla chyba zgoła inna niz wasza i wracajac do Polski mylalam ze bede calowac ziemie jak papiez i te nasze kochane wyboiste chodniki!
Fajne sa takie relacje sprzed lat. Bo zazwyczaj jest w nich duzo do poczytania a zdjecia sa tylko dodatkiem i ilustracja. Teraz jakos wiecej uwagi ludzie poswiecaja na zdjecia i i ich perfekcjonalnosc, a tekst, wspomnienia, przygody spadają gdzies na boczny plan w relacjach..
Izabela pisze:Byłeś najprzystojniejszy na roku
To samo mialam napisac!
ale zaskoczyła nas różnica, krzywych chodników, krawężników, odrapanych kamienic, zaniedbanych kwietnych plombów, kontra gładkich ulic, zamiecionych, z ławkami, koszami, z pięknie odnowionymi kamieniczkami...
Takie samo było moje spostrzezenie gdy w 92 roku pojechalismy z rodzicami na wycieczke do Wiednia. Tylko moja ocena sytuacji byla chyba zgoła inna niz wasza i wracajac do Polski mylalam ze bede calowac ziemie jak papiez i te nasze kochane wyboiste chodniki!
Ostatnio zmieniony 2021-11-17, 11:40 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:To samo mialam napisac!
Ech kobiety
buba pisze:ze ostatnie bloki z Kłomina wlasnie przestaly istniec...
Podobno ostatnie 2 czy 3 stoją. Ale ostatnio nie szukałem informacji o Kłominie, choć kiedyś chciałem znaleźć coś pod urlop w Bornym.
buba pisze:Tylko moja ocena sytuacji byla chyba zgoła inna niz wasza
Nigdzie nie napisałem, że podobało mi się w Niemczech.
Moje odczucia były takie, że tam wydawało się wszystko perfekcyjne. Zaś u nas wtedy jednak było różnie. Może odrapane, z drewnianymi oknami kamieniczki wydają się klimatyczne, dopóki zimą, nie ciągnie przez te okna, a ściany ciągną zimnem, ogrzewanie nie daje rady, a kasa na nie leci jak woda z kranu. Albo autobusy. W tamtych latach musiałem do pracy dojeżdżać ok 3 kwadransów, co zimą, przy nieszczelnych drzwiach, oknach, których się nie dało domknąć, podróż w takich warunkach była na prawdę, niczym przyjemnym. No ale jeżdżąc autem, mogę narzekać, jak dziś te nowe autobusy są bez duszy...nie to co Ikarusy, czy Jelcze
W 2019 roku byłem w Klagenfurcie kilka dni. A tak na prawdę na opłotkach (nieopodal lotniska), w dzielnicy domków. Tam było już nie tak perfekcyjnie, ale ulice, dzielnice bliżej głównych arterii, czy jak pojechaliśmy pod jakieś plantacje, to tam drogi, chodniki równiutkie. Ale nie odczułem tak aż tej różnicy, może to dlatego, że i Polska już wypiękniała?
Mnie się nie podobają nowe domy, z trawnikiem idealnie wystrzyżonym, ale również nie wyobrażam sobie trawy po brzuch - ale mnie bardziej ciągnie do starszego budownictwa, choć moi znajomi, w Słupsku budują dom i ich plac, to jak mają zrobione, jak będą mieć swoją posesje mnie zachwyca. Ale koleżanka jest architektem ogrodów i ona np bardzo dużo roślin planuje. Zresztą mają małe jeziorko, altanę, w której nawet zimą można mieszkać, ale i mają kury i kaczki.
i kaczki u nich:
Choć patrząc np na wioski na Ukrainie (ale to ze zdjęć/filmów wszelakich relacji) nie chciałbym mieszkać w takim, sorry że to tak napiszę, syfie.
Mnie pasuje klimat wiosek we wschodniej części polski, choć bez typowego błota na podwórzu albo z naszego Żywieckiego Beskidu:
to mój idał domku
Wracając do tamtych odczuć, Niemcy wydały mi się (o ile godzinny spacer mógł pokazać mały wycinek kraju) jakieś takie super gładkie. Ale zamieszkać w nich nie chciałbym
Tak jak i dziś, chyba osobiście wolę jednak wsiąść w auto, włączyć grzane fotele, kierownicę i sobie podróżować gdzie chcę, niż znów wysiąść gdzieś na trasie i marznąc łapać stopa. Ale wspomnienie...fajne. Szkoda, że tak mało, takich mam, choć może inaczej, ich jest sporo i to czasem były szalone wspomnienia, jak choćby pierwsza podróż stopem. A dokładnie co się potem działo u kolegi, na Boże Ciało pojechaliśmy, nikt chleba nie wziął, w sklepach nic nie było, więc jedliśmy pieczoną kiełbasę, przegryzając pomidorami (i pomidorów i kiełbasy mieliśmy tyle, że nie dało się tego zjeść), popijając mocnym Faxe, oraz skacząc ze skarpy, w lasach za Radomskiem. A wieczorem puszczanie w barze, w szafie grającej swojej, rockowej muzyki, gdzie większość tamtejszych słuchała dicho. A my przez pomyłkę, bo tej szafy nie umieliśmy za bardzo obsługiwać, 3 x Child in time (utwór ten mam 9 minut i 40 sekund)
itd, itd...
Ostatnio zmieniony 2021-11-17, 12:34 przez laynn, łącznie zmieniany 3 razy.
laynn pisze:Czasy się zmieniły, a raczej my.
Jeżdżąc stopem ja z zazdrością patrzałem na kierowców, ich auta i bycie nie zależny, podróżować gdzie się chce. Jednak stop trochę spowalnia, oraz ogranicza.
Są rejony gdzie działa świetnie, są gdzie złapać okazję jest niesamowicie trudno np Olkusz - Kraków.
Dziś człowiek zrobił się wygodny...
Inaczej się podróżuje stopem, jak jesteś uczniem lub studentem, masz dwa lub trzy miesiące wakacji i w sumie nigdzie ci się nie spieszy, a inaczej jak masz dwa tygodnie urlopu i każdy dzień jest cenny.
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Co do sytuacji w obejściach.
Mi utkwiła chalupa przy drodze w Korbielowie.
Zeszlimy z Mizowej i jechaliśmy PKS em do Żywcu.
Było y w latach 90 .
Musiało być szokujące skoro pamietam go do dziś.
Co do stopa to będąc sam w Bieszczadach to mój podstawowy środek lokomocji.Dlatego sam jak moge zabieram autostopowiczów .
Mi utkwiła chalupa przy drodze w Korbielowie.
Zeszlimy z Mizowej i jechaliśmy PKS em do Żywcu.
Było y w latach 90 .
Musiało być szokujące skoro pamietam go do dziś.
Co do stopa to będąc sam w Bieszczadach to mój podstawowy środek lokomocji.Dlatego sam jak moge zabieram autostopowiczów .
A na ziemi pokój ludziom dobrej woli
Sebastian pisze:Inaczej się podróżuje stopem, jak jesteś uczniem lub studentem, masz dwa lub trzy miesiące wakacji i w sumie nigdzie ci się nie spieszy, a inaczej jak masz dwa tygodnie urlopu i każdy dzień jest cenny.
To też. Tylko wiesz, ja nigdy nie miałem takiej możliwości, jak pierwsza część zdania.
Ja na te praktyki brałem urlop i ledwo to ogarniałem. Nawet powrót z Międzyzdrojów, chyba poza aspektami lekkiego przeziębienia, to było to, że ja chyba wróciłem, przespałem się i na 14 do pracy pojechałem.
Z Zakopanego wracałem, by następnego dnia iść do pracy, a znajomi pojechali pociągami na włóczęgę, min na Skalance wylądowali. Potem na woodstok, ja już na niego nie miałem wolnego...
To był okres, kiedy ja bardzo w swoje umiejętności wierzyłem, a raczej nie miałem innego wyboru. Jakbym nie dojechał, to bym się spóźnił na zajęcia? Choć miałem teoretycznie w opisywanej podróży czas do południa następnego dnia. Ale to był wrzesień, a ja nie zabrałem nic do spania...więc po prostu musiałem dojechać wieczorem na miejsce.
Tak było i z prawa jazdy. Choć to dziadek mi sponsorował, to nie miałem szans na kasę, na powtórzenie zdawania prawka, więc mi się udało za pierwszym razem i udało, bo na placu mi auto zgasło dwa razy, ale pierwszej sytuacji egzaminujący tego nie zauważył .
Tak, że ja chyba w tamtych latach wyciągnąłem ile się dało z życia, z mojego szczęścia.
Ja akurat nie podróżowałem w ogóle stopem, w młodości autobusem lub pociągiem.
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
trotyl pisze:Mi utkwiła chalupa przy drodze w Korbielowie.
A co z nią?
Ja przed podróżami z rodziną, jak mogłem, brałem stopowiczów, w końcu często jeździłem po kraju. Mój region pracy, swego czasu obejmował Częstochowę, a nawet przez pół roku jeździłem do Radomska, Przedborza, Zduńskiej Woli. Więc trochę ludzi zabierałem.
Teraz rzadko mam miejsce w aucie, ale czasem zdarza się, że kogoś zabierzemy.
Choć jak mnie uczono, co do pewnych zasad, jak się ubrać, gdzie warto łapać, gdzie nie, tak i dziś też np brudnych, pijaków ludzi nie zabiorę. Albo stojących w takim miejscu, że zatrzymanie się, to narażenie np na wypadek.
Sebastianie, moi znajomi z roku, w większości też jeździli pociągami. Ja tak na prawdę, też wolałbym tak podróżować, ale głównie przez notoryczny brak pieniędzy (zdradzając, moja mama w tamtych czasach szukała pracy, ale kobieta wtedy po 20tu latach bez pracy miała bardzo ciężko znaleźć pracę, a mam jeszcze młodszego brata i siostrę - i nie szło się do MOPSu po pomoc), korzystałem z tego stopa. A dodatkowo, to była przygoda.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości