Wybaczcie że wrzucam relację sprzed roku ale Opowieści alpejskie to w zasadzie II część Pamiętnika sklerotyczki.
Wszystko zaczęło się od tego że kupiłam sobie nowy plecak. Naprawdę piękny, wymarzony, cieszyłam się nim jak dziecko. Oczywiście zapakowałam go od razu na pierwszą wycieczkę, gdzieś to było w Dolomitach, ot taki spacer nad jakieś jezioro. I jak to w górach bywa, co chwilę coś się wyjmuje z plecaka, a to aparat, a to flaszkę z piciem i...zauważyłam coś podejrzanego. Mój plecak odpinał się sam! to znaczy - byłam pewna że go zapięłam a kiedy znowu coś potrzebowałam z plecaka - był już odpięty. Załamałam się. O mój wymarzony, o mój wytęskniony! Podzieliłam się spostrzeżeniem z najbliższą mi w górach istotą - moją przyjaciółką Basią. Moja przyjaciółka okazała się być osobą bardzo rzeczową i skwitowała mój wywód na temat odpinającego się plecaka trzema słowami - masz początki sklerozy. Zatkało mnie. Nawet chciałam się obrazić. Ale teraz wiem że było w tym ziarnko prawdy. Byłam przez prawie miesiąc w górach i kompletnie nie mogę sobie przypomnieć - gdzie.
Postanowiłam uporządkować fotografie i tu moja prośba - może ktoś mi powiedzieć gdzie ja byłam?
Wycieczka 1
Nie mogę powiedzieć że zapomniałam wszystko, bo pamiętam że przyjechałam do jakiejś wioski, na której końcu znajdował się wielki parking. Było późne popołudnie i długie cienie kładły się na zbocza ponurych gór. Dwie godziny podchodziliśmy do schroniska, spotykając po drodze Kurta a właściwie Kurt spotkał nas, ponieważ zapieprzał pod górę jak rakieta i nie było rady - musiał na nas wleźć. Kurt to postać o tyle ciekawa że gdyby podliczyć metry jego wszystkich upadków, lotów podczas wspinania, jazd z lawinami, wyszło by z 800 m. Po ostatnim wypadku część jego czaszki została zastąpiona metalową płytą. Kurt jest znany z wielu rzeczy ale najbardziej z tego że nie umie pływać. I kiedy został zaproszony do Kanady na zlot alpinistów, nie zauważył hotelowego basenu i wpadł do niego tak jak stał. W ciuchach i z bagażem. Wszyscy myśleli że to kolejny numer Kurta a on się topił. To wydarzenie przypieczętowało jego sławę.
My tu gadu gadu a ja dalej nie wiem gdzie byłam.
A więc pamiętam że w schronisku długo nie mogłam zasnąć a jak już mi się udało to trzeba było wstawać. Zaiste - pogańska pora. Ciemno jak w dupie. Jesteśmy w trójkę. Basia, Markus i ja. Ale tylko ja mam przyzwoitą czołówkę. A mówią że to ja mam sklerozę.
Wędrujemy z półtorej godziny po jakim straszliwie kruchym i stromym zboczu. Podobno mamy wyjść na jakąś grań ale ja sobie myślę że i tak nie dojdę bo się najpierw upierdolę w ciemnościach na tej kruchej stromiźnie. A jak się nie upierdolę to zdechnę z wycieńczenia zanim dojdę do tej cholernej grani. Wreszcie zrobiło się jaśniej ale może byłoby lepiej gdyby zostało ciemno bo bym nie wiedziała ile jeszcze muszę się nadymać do grani.
No, ale jak wszystko na tym świecie, także i ta męka miała swój koniec. Wyleźliśmy na grań, przeszli jakieś śnieżne pola, pierwsze było szerokie jak szkapie siodło, szerokie i przytulne ale też i przydługawe...niestety. Drugie już stromsze ale i krótsze a trzecie to taki płateczek prawie pod szczytem. Oczywiście pomiędzy też coś było ale pamiętam głównie że na prawo i lewo to dużo powietrza było.
Jak się spojrzało przez lewe ramię, tak trochę do tyłu, to można było zobaczyć inny, piękny szczyt. Kiedyś było on nawet jeszcze piękniejszy bo na samym szczycie ozdabiała go grzywa z bitej śmietany. Ale pewnej nocy wszystko przepadło w dolinę. Bezpowrotnie.
Ale do rzeczy. Po pięciu albo sześciu godzinach ( jako sklerotyczka to skąd mam wiedzieć) doszliśmy na szczyt, czyli najwyższego punktu tego wzniesienia. Pamiętam tylko że się rozpłakałam bo tak mi się tam podobało.
Schodziliśmy na drugą stronę góry, która to strona jest bardziej popularną jej facjatą. W nocy padał śnieg i lodowiec okrył się skrzącą, puchową kołderką. Później szliśmy znowu po skałach i znowu po lodowcu, ech, strasznie zawiła ta droga była i czasami wydawało nam się że nie idziemy dobrze ale znowu ją znajdywaliśmy.
Kiedy zeszliśmy do wioski, na wieży kościelnej wybiło 19.00. Myślę że byliśmy dość długo w drodze bo nogi Basi jakoś dziwnie wyglądają...
Wycieczka 2
Z tej wycieczki pamiętam jakieś obrzydliwe obetonowane bajoro, nad które ludziska przyjeżdżają masowo żeby je podziwiać. Później trzeba było długo czekać aż panowie od kolejki linowej wypalą papierosy, wypiją kawę, pogadają z żonami przez komórki, ziewną pięć razy, po czym z półgodzinnym opóźnieniem zaczną wysyłać ludzi w takich dziwnych koszykach na górę.
W schronisku wypijamy kawę, po czym kierujemy się na zachód. Jest miły, rześki poranek kiedy zbliżamy się do czegoś, co kiedyś było lodowcem.
Nie żeby Góra nie miała przyzwoitego lodowca, o nie. Na szczęście nie wszystko się wytopiło. O ile sobie przypominam, to na tę Górę można wyjść trzema różnymi drogami, oczywiście mam na myśli drogi turystyczne, bo jej południowa ściana już zawsze była próbą sił dla wielu alpinistów. Ale do rzeczy. Można wejść przez lodowiec, via normale, nawet chciałyśmy schodzić owym lodowcem, tak, żeby droga ciekawsza była ale nie chciało nam się gramolić liny a lodowiec szczeliniasty jest. Można wejść od dupy strony, gdzie w ogóle nie trzeba dotykać śniegu, o , tu tę drogę dobrze widać:
My wybieramy wariant trzeci, trochę po zdychającym lodowcu i trochę drabinami. Przed nami i za nami same grupy z przewodnikami a my w środku, między nimi. Z nudów robię im fotki.
Za
Przed
Na szczycie napotykamy taki blaszak ale czasu na kawę nie ma bo coś zaczyna poburkiwać.
Pamiętam tylko że na dole znalazłam się w czasie rekordowym, zbiegałam po tych drabinach jakbym była zawodowym kominiarzem. Na zdychającym lodowcu dopadł nas deszcz a Basia, która zawsze bardzo dokładnie bada wszystkie lodowcowe znaleziska, znalazła wielką kość, chyba udową i aparat fotograficzny, canon. Na koniec, w ulewnym deszczu, zahaczyłam rakiem o spodnie i od tej pory nosiłam na tyłku siniaka wielkości arbuza. Potem biegłyśmy z powrotem do kolejki, pod górę ( !!! ) ale w tym kraju to jest tak że kolejki zaczynają jeździć z opóźnieniem a kończą wcześniej. No i...z buta trzeba było do tego obmurowanego bajora zapieprzać. Słowem - super wycieczka! Tyle zapamiętałam. Ale gdzie to i co to było???
Wycieczka 3
To była piękna wycieczka, może dlatego że wcale nie trzecia a pierwsza. Oczy jeszcze głodne widoków, nie przyzwyczajone do takich krajobrazów. No i ciało jeszcze giętkie i sprawne. Jednym słowem - sfieżost!
I na tę Górę, wcale nie małą, można wyjść co najmniej dwoma drogami. Od wschodu albo od zachodu. Na wszelki wypadek zrobiłyśmy obydwie. To podczas tej wycieczki dowiedziałam się że mam sklerozę albo raczej, jak to Basia zwykła elegancko nazywać - początki demencji - jednak coś tam pamiętam że szłam jedną z piękniejszych dolin w Dolomitach. Wtedy zaczęłam żałować że nie chce mi się już nosić mojego dużego aparatu i większość fotek robię jakimś wypierdkiem. No cóż, wiek ma swoje przywileje ale też wady. Jedną z nich jest fakt że kompletnie zapomniałam jak ta Góra się nazywała, nie wspominając już o jeziorze czy nazwach schronisk. Jedno jest pewne - nigdy nie zapomnę zapachu tego poranka, urody wznoszących się mgieł po deszczowej nocy, zieleni łąk i surowości dzikich ścian. Nie zapomnę też radości z życia, nawet tego sklerotycznego.
Dolina urody
Schronisko
Ta Góra i ta dolina są naprawdę piękne ale ty, kochanie jesteś piękniejsza
Wycieczka 4
Wyprawa po złoty piasek
Coś mi się przypomina że bardzo szybko musiałyśmy iść do schroniska bo cienie znowu kładły się na zboczach a ostatnie promienie słońca muskały czubeczki szczytów.
I znowu w czasie kiedy przyzwoici ludzie jeszcze śnią, my jesteśmy już za trzecią przełęczą, a może drugą, nie pamiętam, jak na sklerotyczkę przystało.
Dużo lodu, potem śniegu z lodem, głębokie szczeliny, jedne widoczne, inne nie. Najpierw wpadam ja a za chwilę Markus. co za pech, złamany kijek. Niemiłosierne słońce, przez cały dzień ani jednej chmurki, pragnienie, ta Góra mnie wyssała ze wszelkich płynów. Na końcu krótka grań i wszędzie złoty pył. Jeszcze kilka dni po powrocie nasze ubrania, plecaki, włosy błyszczały od tego pyłu. Zupełnie jakbyśmy na jaki karnawał szli. Pierwszy raz widziałam takie góry, jak odlane z miedzi. Chcą tam jeszcze wrócić, bo one miały coś w sobie, dzikość i wzniosłość. Kiedy wracaliśmy, wiele razy oglądałam się za siebie, by dobrze sobie ten widok utrwalić jednak nie mogę sobie przypomnieć jak ta Góra się nazywała. Zresztą ze schroniska i tak jej nie widać bo tam trzeba daleko iść. Za siedmioma górami, za siedmioma przełęczami stoi samotnie biała...a właściwie złota ...Ona.
Wycieczka 5
Coś mi świta że w tej okolicy, w której przebywałam, ta Góra jest wszechobecna. Obojętne gdzie się nie obrócisz, zawsze ją lub któreś z jej obliczy widać. Stoi opleciona siecią zakorkowanych o tej porze roku dróg jak Lenin na piedestale, w oparach smogu i pewnie nawet niezauważona przez wkurwionych kierowców.
Właściwie to nie chciałam na nią iść, bo nie chciałam tego wszystkiego widzieć z góry. Ale tak mnie namawiano i namawiano że w końcu poszłam. I co? Nie żałuję a nawet może pójdę jeszcze kiedyś na jej braciszka, na którym znajduje się ładna droga wspinaczkowa z "pułapką na ludzi". Całą tą infrastrukturę widać dopiero ze szczytu, z którego wszystko wydaje się takie malutkie, a w środku cisza jak w grobie. Pamiętam też że jest tam jedno miejsce, zaraz za biwakiem, które na zejściu dobrze byłoby zjechać ale jak się okazało, żadne z nas nie miało przyrządu zjazdowego. Na szczęście było tam też inne zespoły i ktoś nam pożyczył.
A nie mówiłam? Jak pomnik na cokole...
Często lubi się zakrywać bo karzełkiem to Ona nie jest
A w środku cisza...
o, proszę, jak pełnia szczęścia
No i wreszcie na grani
a ze szczytu wszystko malućkie...
A w schronisku czeka na mnie bezalkoholowe piwko drożdżowe
no i po tym piwku to już całkiem straciłam pamięć...ale to już miałam tak zawsze
Wycieczka 6
Powrót do przeszłości
Słodka moja europejska ojczyzno,
Motyl siadając na twoich kwiatach plami skrzydła krwią,
Krew się zbiera w paszczy tulipanów
Gwiazdą mieni się na dnie powojów
I spłukuje ziarna twego zboża.
Twoi ludzie grzeją sine ręce
Przy woskowej gromnicy pierwiosnka
I na polach słyszą jak zawodzi
Wicher w lufach ustawionej broni
Ziemią jesteś gdzie nie wstyd jest cierpieć,
Bo usłużą szklanką gorzkich płynów
W której na dnie jest trucizna wieków.
Cz. Miłosz
A tu moja skleroza zawiodła na całej linii bo pamiętam wszystko, każdy szczegół. Ze wszystkich wycieczek ta zaszła mi najbardziej pod skórę. Kiedy dojechaliśmy na szerokie siodło Passo Pellegrino, nie przeczuwałam że wyzwolą się tak silne emocje. Przecież to już tyle lat minęło, kto jeszcze pamięta tych chłopców z rozwianymi włosami, całym życiem, które jeszcze przed nimi. Czysta statystyka, szkody kolateralne, 1914 - 1918, cyfry, wojna zawsze pochłania ofiary, przyzwyczailiśmy się do tego, suche informacje w gazetach, zginęło tylu a tylu. A przecież oni zajmowali swoje miejsce w przestrzeni i ja czułam ich obecność.
Na wysokości 2700 - wykute w turni, malutkie ale wstrząsające muzeum, fotografie, listy, teksty, których nawet taka sklerotyczka jak ja, nie zapomni.
Podejście do Passo delle Selle.
Zeby nie było nieporozumień, porządku pilnuję ja
linia frontu
Nie płacz Małgorzato, krew już dawno wsiąkła w ziemię a tam gdzie ją rozlano, dojrzewają winne grona. ( M. Bułhakow )
i powrót w zadumie
Wycieczka 7
Z tej wycieczki pamiętam że wcześnie, ledwie słońce wyjrzało, po cichutku, na paluszkach zakradaliśmy się pod ścianę. Nie, żeby tam nie wolno było i strach przed filancami. Powód jest o wiele bardziej prozaiczny. Za godzinę będzie tu ... że tak powiem...w każdym kątku po dzieciątku.
tu będzie ktoś dłubał
A tam będzie ktoś zjeżdżał
No więc my cichcem...a tu tych dwóch z krzaków wyłazi, też cichcem i ..jak zaczną najczystszą polszczyzną...
no, ale oni gdzie indziej chcieli, więc mogliśmy spokojnie zacząć
Komfortowa miejscówka
Ło Panocku, co mnie ten trawers zdrowia kosztował, kolana to mi rokendrola odtańczyły
Dla Basi i Markusa to pryszcz a mnie czarno przed oczami
Ale przeszłam
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za przeczytanie tych wypocin
Pamiętnik sklerotyczki czyli opowieści alpejskie cz.1
Pamiętnik sklerotyczki czyli opowieści alpejskie cz.1
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Iwona S, łącznie zmieniany 1 raz.
- Malgo Klapković
- Posty: 2482
- Rejestracja: 2013-07-06, 22:45
Co mogę napisać...
Twoja relacja to zagadka, a na Beskidy i Tatry mi to nie wygląda, więc wygłupiac się nie będę ze zgadywaniem... Klimaty piekne.
Z ta Basią to już niejeden tysiąc kilometrów Wam padł razem, prawda?
Wybaczamy...
Piszcie co chcecie, mam jedno stare zdjęcie w zanadrzu, z Panią, co skacze po tych Alpach. Tylko jakoś nie Alpy i Dolomity w tle, tylko zwykły murowaniec... , ale dobre i to.
Twoja relacja to zagadka, a na Beskidy i Tatry mi to nie wygląda, więc wygłupiac się nie będę ze zgadywaniem... Klimaty piekne.
Z ta Basią to już niejeden tysiąc kilometrów Wam padł razem, prawda?
Iwona S pisze:Wybaczcie że wrzucam relację sprzed roku
Wybaczamy...
Piszcie co chcecie, mam jedno stare zdjęcie w zanadrzu, z Panią, co skacze po tych Alpach. Tylko jakoś nie Alpy i Dolomity w tle, tylko zwykły murowaniec... , ale dobre i to.
Ostatnio zmieniony 2013-09-11, 14:39 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
Świetna ta relacja, poczucia humoru w niej sporo i fajnie się czyta. Wprawdzie też nie mam pojęcia gdzie to wszystko się dzieje, bo nigdy tam nie byłem. No ale widoki piękne, w sumie najbardziej mi się podobają te co śnieg na nich widać, bo jak ja śnieg zobaczę to mi się od razu oczy świecą na wszystkie strony, jeszcze te szczyty nad nim piękne. Chociaż wizualnie to urzekły mnie też zdjęcia z wycieczki numer 3, jak na małpkę to wyszły bardzo dobrze. Te ostatnie B&W też dobry klimat.
1 - Ortler
2 - Marmolata
3 - Kesselkogel
4 - Palla Bianca
5 - Sassolungo ( Langkofel)
6 - Ferrata Bepi Zac historyczna droga linią frontu
7 - Jahnführe, droga wspinaczkowa na III wieży Sella
Mam podobnie.
2 - Marmolata
3 - Kesselkogel
4 - Palla Bianca
5 - Sassolungo ( Langkofel)
6 - Ferrata Bepi Zac historyczna droga linią frontu
7 - Jahnführe, droga wspinaczkowa na III wieży Sella
Vision pisze: w sumie najbardziej mi się podobają te co śnieg na nich widać, bo jak ja śnieg zobaczę to mi się od razu oczy świecą na wszystkie strony, jeszcze te szczyty nad nim piękne.
Mam podobnie.
Iwona S pisze:Na szczycie napotykamy taki blaszak ale czasu na kawę nie ma bo coś zaczyna poburkiwać.
Z dużym zaciekawieniem wczytuję się w Twoje "Alpejskie Opowieści", bo atrakcyjne góry i pięknie opisane. Zwłaszcza fotki świetnie obrazują charakter i urok tych niesamowitych masywów górskich. Jakiś czas temu chodziłem po tych samych szlakach, a nawet podobne ujęcia mamy uwiecznione.
Ten bufet na szczycie Punta Penia 3343 m n.p.m. jest prawie taki sam jak u Ciebie, tylko na mojej fotce większe zbliżenie.
Najczęściej wybieram wrześniowe dni na wyjazdy w tamte strony, bo bardzo maleje możliwość wystąpienia burzy, a także jest zdecydowanie mniej ludzi, zwłaszcza w tych miejscach bardziej dostępnych, czy też popularnych.
Ostatnio zmieniony 2013-12-11, 10:50 przez Julius, łącznie zmieniany 1 raz.
Julius pisze:Z dużym zaciekawieniem wczytuję się w Twoje "Alpejskie Opowieści",
Ja również czytam Twoje ze Słowenii z wielkim zinteresowaniem. Cieszę się że jest ktoś, kto też pisze o Alpach, taka bratnia dusza . Jeżdżę również w Tatry ale bliżej, o wiele bliżej mam w Alpy.
Chwiliowo, niestety, jestem unieruchomiona i nie wiem jak długo to "chwilowo" będzie trwało. Mam uszkodzone ścięgno Achillesa i coś czuję że to potrwa. Szukam od wczoraj lekarza ale wszyscy mają zajęte terminy i najwyżej coś wolnego w nowym roku ale do tego czasu to ja się stanę inwalidą.
Julius pisze:Ten bufet na szczycie Punta Penia 3343 m n.p.m. jest prawie taki sam jak u Ciebie
Którą drogą wchodziłeś?
Julius pisze:Najczęściej wybieram wrześniowe dni
Ja najczęściej jestem od połowy sierpnia do połowy września. Czasami jest już zimno we wrześniu a ja cały ten pobyt mieszkam w moim aucie więc bywa że tyłek zmarznie.
Różnica między teorią a praktyką jest taka że np. teoretycznie można być człowiekiem a praktycznie świnią. (S. Kuligowski)
Iwona S pisze:Którą drogą wchodziłeś?
Wchodziłem podobnie jak Ty z Cima Undici. Od parkingu nad jeziorkiem, potem poszedłem prawą stroną tej kolejki koszykowej, przez lodowiec, z którego są piękne widoki na Piz Boe w masywie Sella
dalej ferratą na szczyt, mam znowu podobną fotkę, jak stoję na drabince. Całkiem przyjemne wejście. Ze szczytu miałem zamiar zejść do schroniska przez drugi lodowiec podszczytowy, ale musiałem zrezygnować, bo bez raków nie było szans po nim poruszać się w pionie.
Iwona S pisze: Mam uszkodzone ścięgno Achillesa i coś czuję że to potrwa.
Nic przyjemnego taka kontuzja, akurat zima to można solidnie zaleczyć, a potem powoli rozruszać i przyzwyczaić do wysiłku i będzie dobrze. Alpy czekają. Urazy nóg, to już taka choroba zawodowa wszystkich górskich łazików. Też już kilka razy zjeżdżałem do domu w trybie awaryjnym, i na szczęście zawsze kończyło się dobrze.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 29 gości