Bieszczady. Wymarzone, słodko-kwaśnie...
Bieszczady. Wymarzone, słodko-kwaśnie...
Marzenia i plany, co mają z sobą wspólnego?
Czy robicie pod koniec roku, plany górskie na nowy, następny rok? Ja tak, choć nie jest to lista, której się kurczowo trzymam w późniejszych wyjazdach. A co do planów mają marzenia?
Od kilkunastu lat, moim marzeniem było pojechać w Bieszczady jesienią i odkąd zacząłem spisywać swoje plany, co roku, ze znakiem zapytania, na październik je na taką listę, wpisywałem.
Choć to właśnie jesienią dotarłem pierwszy raz w Bieszczady. Z rodzicami przyjechaliśmy chyba pod koniec września, gdzieś na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Początek mieliśmy mokry, deszczowy. Ja byłem chory, do dziś najbardziej pamiętam, że się męczyłem, cały czas smarkałem. Mama straciła głos. Było mokro i zimno...ale poza pustkami na drogach, niewiele więcej pamiętam. Spaliśmy w Wetlinie, raz szliśmy chyba na trójstyk granic, potem przenieśliśmy się do Polańczyka, nad Solinę. Kolejnym razem dotarłem pod koniec czerwca 2003go roku, stopem...i się zakochałem w tych górach. Choć niewiele zdobyłem, na pewno wszedłem na Bukowe Berdo, spałem w nieistniejącej już bacówce. Zapach dymu z paleniska, woda sporo poniżej chatki, wieczorne słuchanie śpiewu przy świecach...
Po kilku latach wróciłem w ten zakątek Polski w majówkę, wszedłem na Wetlińską połoninę, idąc w sznurze turystów - zupełnie inny klimat, więc słuchając o tym jak te góry wyglądają jesienią, zacząłem marzyć, by właśnie następnym razem przyjechać tu na jesień.
Rok temu, nawet rozpocząłem poszukiwania kwater, jednak choroba pokrzyżowała plany, więc, znów przeniosłem je o rok.
W maju w końcu udało się pojechać, po kilkunastu latach, bo bałem się, że znów jesienią mogą być zakazy, może zdrowie nawalić i myślałem, że lepiej pojechać póki mogę, niż czekać znów nie wiadomo ile ( prolog majowy ).
Jednak w 2021 roku, udało się! W końcu, jesienią dojechałem, do tego z rodziną, w Bieszczady!!!
Na początku września zaklepuję kwaterę, nie było łatwo znaleźć wolny pokój. Teraz pozostaje odczekać i mieć nadzieję, że dopiszę pogoda. Oraz kolory. Dwa tygodnie przed oglądam prognozy. Pięknie! Ma lać 😔. Liczę, że to jednak się zmieni, może choć deszczu nie będzie, na słońce nie liczę.
Kilka dni przed wyjazdem, okazuje się, że w tym samym terminie jedzie Sebastian, więc się wstępnie umawiamy, że może jeden dzień wspólnie się przespacerujemy. Prognozy nagle się odwracają i dwa dni przed wyjazdem, pokazują temperaturę odczuwalną ciut na minusie z rana, a w dzień niewiele powyżej zera, ale od piątku do niedzieli ma być praktycznie bezchmurnie! No to teraz pytanie, będą kolory? Tydzień wcześniej byłem na Tule z Sokołem i tam kolory dopiero się zaczynają...no trudno, nie można mieć wszystkiego... Jednak w czwartek wieczorem, dowiaduję się, że w Bieszczady jedzie Neska z forum i po krótkiej wymianie wiadomości, mam potwierdzenie, że kolory w Biesach już atakują.
W piątek rano ruszamy. Początek drogi, to dojazd do Krakowa, oraz dalej autostradą na Rzeszów. Jednak za Dębicą, postanawiam odbić mając dość i hałasu i chamstwa na trasie; pojedziemy moim śladem z dojazdu w maju. Tak jak wtedy, znów się gubię i jadę...jak powinniśmy. Tu, na zadupiach następuje krótkie marudzenie za hamburgerem, szukając okazuję się, że najbliżej jest w Krośnie, więc zbaczamy na przerwę obiadową.
Od Sanoku jedzie się nam spokojnie, tylko kolory...są jeszcze mało jesienne. Planowałem się zatrzymać w punkcie widokowym nad Lutowiskami, ale widoczność jest słaba, więc nie stajemy, tylko jedziemy dalej. W końcu dojeżdżam do zjazdu z Wielkiej pętli Bieszczadzkiej. I się zaczyna! Głowa mi się kręci za widokami, bo już za Lutowiskami...widać, że kolory jesienne będą. Wilcza Góra, której stokiem się wspinamy jest cała w odcieniach żółci i czerwieni, brązach z resztkami zieleni!
Naszym celem jest Muczne i to właśnie w tym rejonie, kolory zaczynają atakować z każdej strony! W końcu dojeżdżamy pod kwaterę, wypakowujemy się i od razu ruszamy na spacer. Bo jest pięknie! Przepięknie! W końcu się marzenia spełniły!
Do tego prognozy się sprawdzają, jest zimno, wieje zimny wiatr, ale jest błękitne niebo!
Hotel w Mucznem. Już nowa, dawniejszy hotel gościł tu członków władzy PRLu, którzy urządzali sobie polowania w tutejszych lasach.
W roku 2003, pod hotelem wysiadałem z okazji i ruszałem do chatki pod Obnogą (relacja), dziś jednak nieśmiało rzucam propozycję dojścia do widocznej wieży na Jeleniowatym. Przed nami jakaś para rusza w las za stawem, potem się wraca, po krótkiej rozmowie, pokazuję im, że za niedaleko powinna leśna droga dojść do 'szlaku' na wieżę. Niestety po chwili córa marudzi coraz bardziej, ja robię skwaszoną minę, z wieży nici. Żona się jednak nade mną lituje i mówi, idź. Gdy to powtarza, ruszam przez las w kierunku drogi. Po kilku metrach wchodzę na stokówkę pokrytą dywanem liści i narzucam sobie szybkie tempo. Po chwili jednak muszę zrobić przerwę, niestety cukier leci mi na łeb na szyję w dół, zjadam batona a czekoladę jem, idąc powoli.
Omijam skrzyżowanie, gdzie kiedyś stała leśniczówka Brenzberg, pod którą w 1944 roku, oddziały UPA zabiły 74 osoby, uciekające przed frontem i rzezią na Wołyniu.
Całą drogę do góry idę z cukrem ok 70, więc gdy widzę między drzewami wieżę, czuję się uratowany. Dosłownie, bo wiem, że teraz trochę odpocznę, cukier mi odbije do normalnego poziomu.
Wieża powstała w miejscu, gdzie kiedyś stała przekaźnik telewizyjny. Stoi na najwyższym z kulminacji Jeleniowatego (907m npm), ma 34 metry wysokości. Teraz tylko muszę się zdobyć na ostatni wysiłek i wejść na szczyt, który wyrasta nad koronami drzew.
Niestety na wieży sporo nie wolno :
W końcu wdrapuję się. I padam, widoki powalają!:
Muczne pod pasmem Bukowego Berda. Z lewej Wołowy Grzbiet, Halicz, Kopa Bukowska, Bukowe Berdo i opadający grzbiet Bukowego Berda (Szołtynia).
I bliżej, od lewej - Wołowy Garb, Halicz, Kopa Bukowska.
Muczne.
Widok na południowy wschód.
Cerkiew w Sokolikach (Ukraina).
Na dolinę Sanu i pasmo Boberki, czyli Ukraina.
San, a więc granica polsko-ukraińska.
Widok na zachód, na połoniny...
Najwyższa, to zapewne połonina Caryńska, w środku kadru Wetlińska. Zapewne, znawcą aż takim Bieszczadzkich panoram nie jestem...
Ach te kolory!
Sms od żony, oraz zimny wiatr powodują, że nie czekam dłużej. Zaczynam schodzić. Spod wieży w dół prowadzi ścieżka, ale momentami jest stroma, więc nie chciałbym nią podchodzić. Za to nie robi takiego koła, więc dosłownie po ok 20stu minutach jestem na dole.
Nadal nie mogę uwierzyć, że się udało. Że w końcu zobaczyłem Bieszczady jesienią, że mogę pokazać je moim dziewczynom, że trafiliśmy z pogodą, i w sam środek kolorów!
Już się nie mogę doczekać dnia następnego. W planach, rodzinne wejście na połoninę...ale żeby nie było tak pięknie, to o ile dziś jest słodko, jutro, a właściwie, już wieczorem zrobi się kwaśno...
Czy robicie pod koniec roku, plany górskie na nowy, następny rok? Ja tak, choć nie jest to lista, której się kurczowo trzymam w późniejszych wyjazdach. A co do planów mają marzenia?
Od kilkunastu lat, moim marzeniem było pojechać w Bieszczady jesienią i odkąd zacząłem spisywać swoje plany, co roku, ze znakiem zapytania, na październik je na taką listę, wpisywałem.
Choć to właśnie jesienią dotarłem pierwszy raz w Bieszczady. Z rodzicami przyjechaliśmy chyba pod koniec września, gdzieś na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Początek mieliśmy mokry, deszczowy. Ja byłem chory, do dziś najbardziej pamiętam, że się męczyłem, cały czas smarkałem. Mama straciła głos. Było mokro i zimno...ale poza pustkami na drogach, niewiele więcej pamiętam. Spaliśmy w Wetlinie, raz szliśmy chyba na trójstyk granic, potem przenieśliśmy się do Polańczyka, nad Solinę. Kolejnym razem dotarłem pod koniec czerwca 2003go roku, stopem...i się zakochałem w tych górach. Choć niewiele zdobyłem, na pewno wszedłem na Bukowe Berdo, spałem w nieistniejącej już bacówce. Zapach dymu z paleniska, woda sporo poniżej chatki, wieczorne słuchanie śpiewu przy świecach...
Po kilku latach wróciłem w ten zakątek Polski w majówkę, wszedłem na Wetlińską połoninę, idąc w sznurze turystów - zupełnie inny klimat, więc słuchając o tym jak te góry wyglądają jesienią, zacząłem marzyć, by właśnie następnym razem przyjechać tu na jesień.
Rok temu, nawet rozpocząłem poszukiwania kwater, jednak choroba pokrzyżowała plany, więc, znów przeniosłem je o rok.
W maju w końcu udało się pojechać, po kilkunastu latach, bo bałem się, że znów jesienią mogą być zakazy, może zdrowie nawalić i myślałem, że lepiej pojechać póki mogę, niż czekać znów nie wiadomo ile ( prolog majowy ).
Jednak w 2021 roku, udało się! W końcu, jesienią dojechałem, do tego z rodziną, w Bieszczady!!!
Na początku września zaklepuję kwaterę, nie było łatwo znaleźć wolny pokój. Teraz pozostaje odczekać i mieć nadzieję, że dopiszę pogoda. Oraz kolory. Dwa tygodnie przed oglądam prognozy. Pięknie! Ma lać 😔. Liczę, że to jednak się zmieni, może choć deszczu nie będzie, na słońce nie liczę.
Kilka dni przed wyjazdem, okazuje się, że w tym samym terminie jedzie Sebastian, więc się wstępnie umawiamy, że może jeden dzień wspólnie się przespacerujemy. Prognozy nagle się odwracają i dwa dni przed wyjazdem, pokazują temperaturę odczuwalną ciut na minusie z rana, a w dzień niewiele powyżej zera, ale od piątku do niedzieli ma być praktycznie bezchmurnie! No to teraz pytanie, będą kolory? Tydzień wcześniej byłem na Tule z Sokołem i tam kolory dopiero się zaczynają...no trudno, nie można mieć wszystkiego... Jednak w czwartek wieczorem, dowiaduję się, że w Bieszczady jedzie Neska z forum i po krótkiej wymianie wiadomości, mam potwierdzenie, że kolory w Biesach już atakują.
W piątek rano ruszamy. Początek drogi, to dojazd do Krakowa, oraz dalej autostradą na Rzeszów. Jednak za Dębicą, postanawiam odbić mając dość i hałasu i chamstwa na trasie; pojedziemy moim śladem z dojazdu w maju. Tak jak wtedy, znów się gubię i jadę...jak powinniśmy. Tu, na zadupiach następuje krótkie marudzenie za hamburgerem, szukając okazuję się, że najbliżej jest w Krośnie, więc zbaczamy na przerwę obiadową.
Od Sanoku jedzie się nam spokojnie, tylko kolory...są jeszcze mało jesienne. Planowałem się zatrzymać w punkcie widokowym nad Lutowiskami, ale widoczność jest słaba, więc nie stajemy, tylko jedziemy dalej. W końcu dojeżdżam do zjazdu z Wielkiej pętli Bieszczadzkiej. I się zaczyna! Głowa mi się kręci za widokami, bo już za Lutowiskami...widać, że kolory jesienne będą. Wilcza Góra, której stokiem się wspinamy jest cała w odcieniach żółci i czerwieni, brązach z resztkami zieleni!
Naszym celem jest Muczne i to właśnie w tym rejonie, kolory zaczynają atakować z każdej strony! W końcu dojeżdżamy pod kwaterę, wypakowujemy się i od razu ruszamy na spacer. Bo jest pięknie! Przepięknie! W końcu się marzenia spełniły!
Do tego prognozy się sprawdzają, jest zimno, wieje zimny wiatr, ale jest błękitne niebo!
Hotel w Mucznem. Już nowa, dawniejszy hotel gościł tu członków władzy PRLu, którzy urządzali sobie polowania w tutejszych lasach.
W roku 2003, pod hotelem wysiadałem z okazji i ruszałem do chatki pod Obnogą (relacja), dziś jednak nieśmiało rzucam propozycję dojścia do widocznej wieży na Jeleniowatym. Przed nami jakaś para rusza w las za stawem, potem się wraca, po krótkiej rozmowie, pokazuję im, że za niedaleko powinna leśna droga dojść do 'szlaku' na wieżę. Niestety po chwili córa marudzi coraz bardziej, ja robię skwaszoną minę, z wieży nici. Żona się jednak nade mną lituje i mówi, idź. Gdy to powtarza, ruszam przez las w kierunku drogi. Po kilku metrach wchodzę na stokówkę pokrytą dywanem liści i narzucam sobie szybkie tempo. Po chwili jednak muszę zrobić przerwę, niestety cukier leci mi na łeb na szyję w dół, zjadam batona a czekoladę jem, idąc powoli.
Omijam skrzyżowanie, gdzie kiedyś stała leśniczówka Brenzberg, pod którą w 1944 roku, oddziały UPA zabiły 74 osoby, uciekające przed frontem i rzezią na Wołyniu.
Całą drogę do góry idę z cukrem ok 70, więc gdy widzę między drzewami wieżę, czuję się uratowany. Dosłownie, bo wiem, że teraz trochę odpocznę, cukier mi odbije do normalnego poziomu.
Wieża powstała w miejscu, gdzie kiedyś stała przekaźnik telewizyjny. Stoi na najwyższym z kulminacji Jeleniowatego (907m npm), ma 34 metry wysokości. Teraz tylko muszę się zdobyć na ostatni wysiłek i wejść na szczyt, który wyrasta nad koronami drzew.
Niestety na wieży sporo nie wolno :
W końcu wdrapuję się. I padam, widoki powalają!:
Muczne pod pasmem Bukowego Berda. Z lewej Wołowy Grzbiet, Halicz, Kopa Bukowska, Bukowe Berdo i opadający grzbiet Bukowego Berda (Szołtynia).
I bliżej, od lewej - Wołowy Garb, Halicz, Kopa Bukowska.
Muczne.
Widok na południowy wschód.
Cerkiew w Sokolikach (Ukraina).
Na dolinę Sanu i pasmo Boberki, czyli Ukraina.
San, a więc granica polsko-ukraińska.
Widok na zachód, na połoniny...
Najwyższa, to zapewne połonina Caryńska, w środku kadru Wetlińska. Zapewne, znawcą aż takim Bieszczadzkich panoram nie jestem...
Ach te kolory!
Sms od żony, oraz zimny wiatr powodują, że nie czekam dłużej. Zaczynam schodzić. Spod wieży w dół prowadzi ścieżka, ale momentami jest stroma, więc nie chciałbym nią podchodzić. Za to nie robi takiego koła, więc dosłownie po ok 20stu minutach jestem na dole.
Nadal nie mogę uwierzyć, że się udało. Że w końcu zobaczyłem Bieszczady jesienią, że mogę pokazać je moim dziewczynom, że trafiliśmy z pogodą, i w sam środek kolorów!
Już się nie mogę doczekać dnia następnego. W planach, rodzinne wejście na połoninę...ale żeby nie było tak pięknie, to o ile dziś jest słodko, jutro, a właściwie, już wieczorem zrobi się kwaśno...
- sprocket73
- Posty: 5934
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Jak to na wieżę nie można z pieskiem???
Beznadziejne te Bieszczady!
Biedny piesek byłby smutny jakby musiał zostać na dole
Beznadziejne te Bieszczady!
Biedny piesek byłby smutny jakby musiał zostać na dole
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Jakbyś spełnił to marzenie w 100 % to nie miałbyś po co tam wracać
Co do alkoholu to jednoznacznie nie zakazują
laynn pisze:przy wejściu jest spora tablica z nakazami i zakazami
Co do alkoholu to jednoznacznie nie zakazują
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- Malgo Klapković
- Posty: 2482
- Rejestracja: 2013-07-06, 22:45
sokół, płotkowanie było super! Dzięki Tomek!
Udany to on do końca nie był, choć o tym za chwilę (no na 50% się udał - ale nie narzekam ).
Na szczęście Bieszczady są tak piękne, zresztą jak większość gór, że pewnie i tak bym wrócił tam
Chyba na tej tablicy z zakazami i nakazami było coś więcej. Nie czytałem jednak uważnie tego
No to na pewno sporo zobaczycie. Nawet pogodowo, będziecie mieć pewno pełne spektrum, od słońca, po deszcz, a może i śnieg.
Powodzenia, by jednak jak najwięcej ciepłych i słonecznych dni było.
I pochwal się potem choć kilkoma zdjęciami
Już, już. Zaraz będzie druga część, cieszcie się, żem chory, bo tak to bym łaził po lasach w okolicy, no a niestety siedzę w domu, więc szybko się uwijam.
Adrian pisze:Gratuluję udanego wyjazdu rodzinnego
Udany to on do końca nie był, choć o tym za chwilę (no na 50% się udał - ale nie narzekam ).
Dobromił pisze:Jakbyś spełnił to marzenie w 100 % to nie miałbyś po co tam wracać
Na szczęście Bieszczady są tak piękne, zresztą jak większość gór, że pewnie i tak bym wrócił tam
Dobromił pisze:Co do alkoholu to jednoznacznie nie zakazują
Chyba na tej tablicy z zakazami i nakazami było coś więcej. Nie czytałem jednak uważnie tego
Malgo Klapković pisze:W sobotę zawitamy w Bieszczady i zostajemy prawie dwa tygodnie
No to na pewno sporo zobaczycie. Nawet pogodowo, będziecie mieć pewno pełne spektrum, od słońca, po deszcz, a może i śnieg.
Powodzenia, by jednak jak najwięcej ciepłych i słonecznych dni było.
I pochwal się potem choć kilkoma zdjęciami
Piotrek pisze:Uwijaj się z tą resztą
Już, już. Zaraz będzie druga część, cieszcie się, żem chory, bo tak to bym łaził po lasach w okolicy, no a niestety siedzę w domu, więc szybko się uwijam.
Cz 2. Żubry, cerkwie, serpentyny i na koniec ekstra dodatek
Gdy docieram z wieży do moich dziewczyn, okazuję się, że młoda smarka. Jak jest zimno, ja zawsze smarkam w górach. Ale wieczorem dołącza kichanie, a to oznacza u nas przeziębienie. Więc połonin...nie będzie...plany można podrzeć...
Noc jest średnia, no było to do przewidzenia, po pierwszych objawach. Młoda się rzuca, źle śpi, ja również pół nocy nie śpię, mam, jak to po sporym wysiłku, wpierw doły, potem góry (glikemia), pompa co chwila mnie budzi alarmami. Rano ledwo się zwlekamy na śniadanie, a to podawane jest tylko przez godzinę. W trakcie jedzenia zastanawiamy się, co tu dziś robić. Na mapie widzę niedaleko cerkiew, więc proponuję podjechać do niej, a potem przejechać się po bieszczadzkich serpentynach. Plan zaakceptowany, więc po jakimś czasie, kiedy na zewnątrz robi się ciut cieplej, zbieramy się do auta. Obok naszej kwatery jest punkt opłat za wejście do PN, pod nim widzimy tłum ludzi, stojący w kolejce. Pod Centrum Promocji Leśnictwa, stoi sznur aut, parking obok też już pełen. Jednak długo nie jedziemy, bo najpierw zatrzymujemy się koło pokazowej zagrody żubrów. Nie wszyscy są w sosie, niewielki mrozik, wcale nie zachęca do spacerów, więc powoli się wygrzebujemy z auta. Ale na widok bramy jak w Jurajskim Parku, a raczej ostrzeżenia na słupie przed, odzyskujemy humory, a nawet zaczęliśmy się bać :
Jest spokojnie, stoi kilka aut, akurat trafiamy, że na pierwszym tarasie jesteśmy sami. Tylko chyba nie ma żubrów...a nie, są!
Żubry, to największe ssaki lądowe żyjący w Europie. Na początku XX wieku, ostatnie stada żyły w Puszczy Białowiejskiej, w 1914 roku, żyło ich nieco ponad 700 osobników, jednak podczas I WŚ wybito praktycznie wszystkie (ostatniego wolnożyjącego żubra zabito w 1919, bądź 1921 roku). Dopiero potem postanowiono odtworzyć jego populację.
W Bieszczadach pokazową zagrodę utworzono w 2012 roku (czwarta w Polsce, po pierwszej w Puszczy Białowieskiej, druga w Wolińskim Parku Narodowym i trzeciej w Pszczynie - w tej byliśmy).
Dwa dorosłe osobniki stoją tyłem do nas przy paśniku, ale kawałek dalej leżą i pasą się młode. Idziemy je zobaczyć:
Podchodzimy na drugi taras, jednak tam nie ma nic ciekawego, a że w między czasie samiec z samicą odchodzą od karmnika, to wracamy popatrzeć na nie:
Samiec nie opuszcza samicę, cały czas przy niej stoi, wącha ją, obciera się. Więc nie ma sensu siedzieć i obserwować te zaloty. No i z lasu chłodem zawiewa, więc wsiadamy w auto, by młodą nie przewiało. Ma takie same przygody, jak ja. Ja byłem przeziębiony, gdy przyjechaliśmy tu pierwszy raz, smarkałem na potęgę, ona również nos ma coraz bardziej czerwony...
Pod zagrodę podjeżdża coraz więcej aut, oraz autobus, więc w samą porę opuszczamy zagrodę, zaraz nie będzie tu spokoju. Zresztą zjeżdżając do głównej trasy, mijają nas kolejne autobusy i sznur osobówek, ciekawe gdzie oni się pomieszczą w Mucznym...
Po krótkiej chwili dojeżdżamy do tablicy informującej o cerkwi i...serach owczych. Cerkiew stoi na wzgórzu, widać ją z drogi (jadąc od południa lepiej, no i po chwili jest zjazd). Podczas mojej wizyty na majówkę w Bieszczadach, jadąc z Brzegów Górnych, pamiętam, że pod nią podjechałem i ją obejrzałem z zewnątrz.
Zjeżdżamy i drogą z płyt, bardzo wyboistej powoli podjeżdżamy pod płot, wysiadamy i widzimy rusztowanie; okazuje się, że cerkiew jest otwarta, bo właśnie przyjechał jakiś człowiek i rozmawia z opiekunem cerkwi (?) o postępach prac. My za to mamy możliwość wejść do wnętrza.
Cerkiew św. Michała Archanioła w Smolniku, prawosławna, następnie greckokatolicka, a od roku 1974 kościół rzymskokatolicki, to czwarta budowla. Pierwsza wzmianka pochodzi z roku 1589 roku, obecny budynek stoi od 1791 roku (wcześniej dwie uległy albo powodzi, albo zostały spalone przez tatarów).
W latach PRLu używana jak wiele cerkwi, jako magazyn, ograbiona, zdewastowana...
Niestety, po przejęciu cerkwi przez parafię rzymskokatolicką, wnętrze zostaje dostosowane do własnych potrzeb, zacierając historyczny wygląd...
Rusztowanie po bokach, oraz doglądający remontu panowie...
Zwiedzamy. Można zabrać pamiątkę, wrzucając co łaska. Córka oczywiście chcę zabrać pamiątkę, więc wrzucamy kilka monet.
Ciekawe żyrandole. Pierwszy od wejścia ze świecami, drugi, na pierwszym planie już z żarówkami.
Idę jeszcze zrobić dwa zdjęcia widoków wokół, na cmentarz tym razem nie zaglądam. Trochę córa zaczyna marudzić, widać nie wyspanie zaczyna wychodzić...
Wokół stoi podobno kilka zachowanych nagrobków, robię tylko zdjęcie jednego, z boku:
Widok na południe, taki trochę inny, ciągną się płoty, porozdzielane pastwiska. Przed cerkwią, jest gospodarstwo, obok którego pasły się konie, można tam też kupić sery owcze, więc te płoty nie dziwią...
No dobra, czas ruszać, powoli zjeżdżamy i ruszamy ku kolejnej cerkwi. Dojeżdżając do Smolnika, mijaliśmy drogę na Dwernik i właśnie tam się teraz kierujemy, to znaczy dokładnie do wsi Chmiel. Po krótkiej chwili dojeżdżamy, niestety ta jest zamknięta...więc obchodzimy ją tylko wokół.
Cerkiew św. Mikołaja w Chmielu.
Greckokatolicka cerkiew wzniesiono w 1906 roku, w miejscu starej, z 1795r, a tą w miejsce jeszcze starszej z 1589roku. Dziś wokół znajduje się kilka nagrobków z przełomu XIX i XX wieku, oraz płyta nagrobna zawierająca inskrypcję w języku cerkiewnosłowiańskim, z 1644 roku:
Wsiadamy do auta i teraz jedziemy w kierunku Wetliny, przez przełom między Połoniną Wetlińską i Caryńską. Nie robiłem zdjęć po drodze, bo nastrój nam zaczyna siadać, więc jedyne o czym marzymy to zjedzenie jakiegoś ciacha i napicie się kawy, a szkoda, bo droga biegnąca nad potokiem Dwernik, wiedzie malowniczą doliną, do tego lasy na stokach są totalnie kolorowe. Co rusz, z niedowierzaniem kręcę głową, że takie widoki mi jest dane oglądać! I dopisuje kolejne miejsca na zaś, jako obowiązkowe do odwiedzenia.
Przy parkingu w Brzegach Górnych chwilę stoimy. Auta stoją prawie jedno na drugim, ludzi po drodze łazi od groma, do tego dojeżdża autobus. Uff, przejechaliśmy, ale z dziesięć minut nam to zabrało.
Wjeżdżamy na serpentyny. Znów staję na przystanku, by zrobić klasyczne zdjęcie:
i ruszamy dalej, mijając na zapchany parking na przełęczy Wyżniej. Zjeżdżamy co rusz wyprzedzając rowerzystów, którzy powodują, że za nimi ciągnie się sznur aut, na krętych drogach ciężko jest ich wyprzedzić, do tego niestety jeżdżą nie gęsiego, a obok siebie...
Wetlinę przejeżdżamy i zawracamy. Wydaje mi się, że pewnie znajdziemy jakieś miejsce z ciachem i kawą, ale okazuje się, że wszystkie lokale czynne od 13tej, a tu nie ma jeszcze południa. Zjadamy więc coś na poboczu swojego słodkiego, popijamy herbatą z termosu. Do Mucznego mamy 40 minut jazdy, więc stwierdzamy, że jedziemy do hotelu, gdzie zamówimy obiad, a potem na kwaterze się prześpimy, odsypiając noc. Znów przejeżdżamy serpentyny, mijamy kolejno zapchane parkingi, w Ustrzykach Górnych tablica elektroniczna przy drodze na Wołosate informuje o braku miejsc parkingowych w tejże miejscowości. Żona kręci głową, mówiąc, 'nie tak sobie te Bieszczady wyobrażałam'. Dokładnie tak samo było w majówkę, w 2006tym...
W restauracji jesteśmy 12,50, a dania obiadowe można zamówić od 13tej. Są zupy, więc zamawiamy po herbacie dla każdego, oraz żurek. By po tych kolejnych 10 minutach zamówić obiady .
Ceny spore. frytki na starej fryturze, żurek z parówkami...na kolejny dzień już wiemy, że poszukamy innego lokalu. Kierujemy się do pokoju, a mnie podczas obiadu przychodzi do głowy niecny plan. Jakby tak dziewczyny się położyły spać, to może ja bym na szybko wskoczył na Bukowe?
Gdy żonie wspominam o swoim pomyślę, widzę skwaszoną minę, ale po chwili mówi, idź. Zbieram się powoli, klnąc w myślach na siebie, bo znów nie pomyślałem z insuliną i po obiedzie zaaplikowałem sobie normalną dawkę. Zmniejszam bazę na minimum, wiedząc, że to i tak za późno. Znów będzie walka z cukrami...patrzę na żonę z wahaniem, ale ona mówi (no zła po trochu), mówię Ci, idź.
To idę.
Płacę w kasie za bilet wejściowy, powyżej budki robię powyższe zdjęcie (widać dach naszego pensjonatu - na szlak mam dosłownie dziesięć kroków ), zjadam batona i powoli zaczynam podejście. Mając w pamięci, wpadkę ze źle przyszykowaniem się z insuliną, idę powoli, a i tak doganiam trójkę młodych, którzy mnie wyprzedzili, gdy ja się dosładzałem. Oczywiście po chwili pompa wyje - alarm, cukier znów leci na łeb, na szyję. Dojadam znów batona, popijam herbatę by szybciej się węglowodany wchłonęły i po chwili znowu spokojnie ruszam. Przy tablicach informacyjnych z ławkami mijam turystów odpoczywających, oraz ową trójkę, idącą z przyczepionymi do plecaków pokrowców na ubrania (jakby sesja?). Z lasu ciemnego, wchodzę w buczynę, gdzie wśród koron widać błękit, a słońce wygląda jak gwiazdka:
Szlak znów zaczyna ostrą wspinaczkę, a ja cały czas idę znów z cukrem na zbyt niskim poziomie. Mija mnie rzeka ludzi wracających z połonin. Do góry idzie nas niewiele osób. Widzę na mapie w telefonie, że zaraz powinienem wyjść nad granicę lasu. Będzie widokowo, choć wcale nie lżej, a wręcz przeciwnie.
Tu muszę się zatrzymać i znów się dosłodzić. Czuję, że nie mam siły. Również się ubieram, bo czuje porywy zimnego wiatru. Gdy widzę nad sobą osoby stojące i robiące zdjęcie, zmuszam się do przejścia kilkunastu metrów, by w końcu wyjść nad las i zacząć chłonąć widoki:
Jest...no pięknie! Tylko wieje okrutnie, lodowaty wiatr. Okazuje się, że czapka została w pokoju. Mam tylko opaskę. Dziś cierpię z tego zapewne powodu, bo zaraz po powrocie rozbolało mnie gardło, leci mi katar...Powoli podchodzę na taki garb, od wschodu obserwuje kolorowe lasy będące już w cieniu połonin, ale z prawej się otwiera widok:
To mnie zatrzymuje na krótką chwilę. Chłonę widoki, żałując, że moje dziewczyny tego nie oglądają...
Ruszam dalej. Dochodzę do szlaku niebieskiego, który biegnie z Widełek. Pozwólcie, że teraz kilka zdjęć przemówi za mnie:
W stronę połonin.
Muczne w dole, oraz wieża na Jeleniowatym.
Bukowe Berdo, Krzemień oraz z prawej wyłania się Tarnica.
Tarnica. Widać ludzi.
Ścieżka na Bukowe Berdo.
Podchodząc do góry w lesie, w którym nie wiało prawie wcale, szedłem w polarze, powyżej lasu się ubrałem, jak większość turystów. Jednak wtedy dogoniła mnie jedna dziewczyna, która wchodziła w koszulce na ramiączkach, oraz krótkich spodenkach dżinsowych, pod którymi ma cienkie, czarne pończochy. Teraz mnie mija, włożyła bluzę, trochę się na oglądałem już dziwnych strojów, ale przyznaję, że aż mi się zimno zrobiło, gdy ją obserwowałem.
A wieje tak:
[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=mk5_vsmgkO0&ab_channel=MsApacz[/youtube]
Na filmie widać, też, choć przez krotką chwilę turystów. Większość z nich już schodzi w dół, tylko nieliczni idą dalej w stronę Bukowego, a może i dalej. Ja też stwierdzam, że nie ma sensu iść dalej. Nie chcę mi się samemu przechodzić aż do Krzemienia, choć to jedno z miejsc, gdzie będę chciał dotrzeć.
Rozglądam się, robię masę zdjęć i powoli zaczynam wracać.
Niedaleko odbicia żółtego szlaku jednak na chwilę przystaję i robię kilka zdjęć widoków na góry na zachód ode mnie:
I rozpoczynam zejście. Jeszcze przed wejściem w las, robię zdjęcie jak cień zaczyna zaglądać w doliny, oraz widzę sesję ślubną:
A potem pozostaje mi zejście na kwaterę, a zejście to prawie bieg
Tu chcę podziękować mojej żonie, że aż tak długo się nie boczyła na mnie .
Wieczór nam upływa na grach, wypiciu grzanego wina i myślach, co jutro? Gdzie iść? Gdzie podjechać?
Jak wcześniej pisałem, plany zostały zmięte i wyrzucone, ale na szczęście w okolicy jest jedno miejsce, gdzie sądzę, że warto podjechać.
Jak komuś mało, to więcej zdjęć z połonin jest walbumie.
Noc jest średnia, no było to do przewidzenia, po pierwszych objawach. Młoda się rzuca, źle śpi, ja również pół nocy nie śpię, mam, jak to po sporym wysiłku, wpierw doły, potem góry (glikemia), pompa co chwila mnie budzi alarmami. Rano ledwo się zwlekamy na śniadanie, a to podawane jest tylko przez godzinę. W trakcie jedzenia zastanawiamy się, co tu dziś robić. Na mapie widzę niedaleko cerkiew, więc proponuję podjechać do niej, a potem przejechać się po bieszczadzkich serpentynach. Plan zaakceptowany, więc po jakimś czasie, kiedy na zewnątrz robi się ciut cieplej, zbieramy się do auta. Obok naszej kwatery jest punkt opłat za wejście do PN, pod nim widzimy tłum ludzi, stojący w kolejce. Pod Centrum Promocji Leśnictwa, stoi sznur aut, parking obok też już pełen. Jednak długo nie jedziemy, bo najpierw zatrzymujemy się koło pokazowej zagrody żubrów. Nie wszyscy są w sosie, niewielki mrozik, wcale nie zachęca do spacerów, więc powoli się wygrzebujemy z auta. Ale na widok bramy jak w Jurajskim Parku, a raczej ostrzeżenia na słupie przed, odzyskujemy humory, a nawet zaczęliśmy się bać :
Jest spokojnie, stoi kilka aut, akurat trafiamy, że na pierwszym tarasie jesteśmy sami. Tylko chyba nie ma żubrów...a nie, są!
Żubry, to największe ssaki lądowe żyjący w Europie. Na początku XX wieku, ostatnie stada żyły w Puszczy Białowiejskiej, w 1914 roku, żyło ich nieco ponad 700 osobników, jednak podczas I WŚ wybito praktycznie wszystkie (ostatniego wolnożyjącego żubra zabito w 1919, bądź 1921 roku). Dopiero potem postanowiono odtworzyć jego populację.
W Bieszczadach pokazową zagrodę utworzono w 2012 roku (czwarta w Polsce, po pierwszej w Puszczy Białowieskiej, druga w Wolińskim Parku Narodowym i trzeciej w Pszczynie - w tej byliśmy).
Dwa dorosłe osobniki stoją tyłem do nas przy paśniku, ale kawałek dalej leżą i pasą się młode. Idziemy je zobaczyć:
Podchodzimy na drugi taras, jednak tam nie ma nic ciekawego, a że w między czasie samiec z samicą odchodzą od karmnika, to wracamy popatrzeć na nie:
Samiec nie opuszcza samicę, cały czas przy niej stoi, wącha ją, obciera się. Więc nie ma sensu siedzieć i obserwować te zaloty. No i z lasu chłodem zawiewa, więc wsiadamy w auto, by młodą nie przewiało. Ma takie same przygody, jak ja. Ja byłem przeziębiony, gdy przyjechaliśmy tu pierwszy raz, smarkałem na potęgę, ona również nos ma coraz bardziej czerwony...
Pod zagrodę podjeżdża coraz więcej aut, oraz autobus, więc w samą porę opuszczamy zagrodę, zaraz nie będzie tu spokoju. Zresztą zjeżdżając do głównej trasy, mijają nas kolejne autobusy i sznur osobówek, ciekawe gdzie oni się pomieszczą w Mucznym...
Po krótkiej chwili dojeżdżamy do tablicy informującej o cerkwi i...serach owczych. Cerkiew stoi na wzgórzu, widać ją z drogi (jadąc od południa lepiej, no i po chwili jest zjazd). Podczas mojej wizyty na majówkę w Bieszczadach, jadąc z Brzegów Górnych, pamiętam, że pod nią podjechałem i ją obejrzałem z zewnątrz.
Zjeżdżamy i drogą z płyt, bardzo wyboistej powoli podjeżdżamy pod płot, wysiadamy i widzimy rusztowanie; okazuje się, że cerkiew jest otwarta, bo właśnie przyjechał jakiś człowiek i rozmawia z opiekunem cerkwi (?) o postępach prac. My za to mamy możliwość wejść do wnętrza.
Cerkiew św. Michała Archanioła w Smolniku, prawosławna, następnie greckokatolicka, a od roku 1974 kościół rzymskokatolicki, to czwarta budowla. Pierwsza wzmianka pochodzi z roku 1589 roku, obecny budynek stoi od 1791 roku (wcześniej dwie uległy albo powodzi, albo zostały spalone przez tatarów).
W latach PRLu używana jak wiele cerkwi, jako magazyn, ograbiona, zdewastowana...
Niestety, po przejęciu cerkwi przez parafię rzymskokatolicką, wnętrze zostaje dostosowane do własnych potrzeb, zacierając historyczny wygląd...
Rusztowanie po bokach, oraz doglądający remontu panowie...
Zwiedzamy. Można zabrać pamiątkę, wrzucając co łaska. Córka oczywiście chcę zabrać pamiątkę, więc wrzucamy kilka monet.
Ciekawe żyrandole. Pierwszy od wejścia ze świecami, drugi, na pierwszym planie już z żarówkami.
Idę jeszcze zrobić dwa zdjęcia widoków wokół, na cmentarz tym razem nie zaglądam. Trochę córa zaczyna marudzić, widać nie wyspanie zaczyna wychodzić...
Wokół stoi podobno kilka zachowanych nagrobków, robię tylko zdjęcie jednego, z boku:
Widok na południe, taki trochę inny, ciągną się płoty, porozdzielane pastwiska. Przed cerkwią, jest gospodarstwo, obok którego pasły się konie, można tam też kupić sery owcze, więc te płoty nie dziwią...
No dobra, czas ruszać, powoli zjeżdżamy i ruszamy ku kolejnej cerkwi. Dojeżdżając do Smolnika, mijaliśmy drogę na Dwernik i właśnie tam się teraz kierujemy, to znaczy dokładnie do wsi Chmiel. Po krótkiej chwili dojeżdżamy, niestety ta jest zamknięta...więc obchodzimy ją tylko wokół.
Cerkiew św. Mikołaja w Chmielu.
Greckokatolicka cerkiew wzniesiono w 1906 roku, w miejscu starej, z 1795r, a tą w miejsce jeszcze starszej z 1589roku. Dziś wokół znajduje się kilka nagrobków z przełomu XIX i XX wieku, oraz płyta nagrobna zawierająca inskrypcję w języku cerkiewnosłowiańskim, z 1644 roku:
Wsiadamy do auta i teraz jedziemy w kierunku Wetliny, przez przełom między Połoniną Wetlińską i Caryńską. Nie robiłem zdjęć po drodze, bo nastrój nam zaczyna siadać, więc jedyne o czym marzymy to zjedzenie jakiegoś ciacha i napicie się kawy, a szkoda, bo droga biegnąca nad potokiem Dwernik, wiedzie malowniczą doliną, do tego lasy na stokach są totalnie kolorowe. Co rusz, z niedowierzaniem kręcę głową, że takie widoki mi jest dane oglądać! I dopisuje kolejne miejsca na zaś, jako obowiązkowe do odwiedzenia.
Przy parkingu w Brzegach Górnych chwilę stoimy. Auta stoją prawie jedno na drugim, ludzi po drodze łazi od groma, do tego dojeżdża autobus. Uff, przejechaliśmy, ale z dziesięć minut nam to zabrało.
Wjeżdżamy na serpentyny. Znów staję na przystanku, by zrobić klasyczne zdjęcie:
i ruszamy dalej, mijając na zapchany parking na przełęczy Wyżniej. Zjeżdżamy co rusz wyprzedzając rowerzystów, którzy powodują, że za nimi ciągnie się sznur aut, na krętych drogach ciężko jest ich wyprzedzić, do tego niestety jeżdżą nie gęsiego, a obok siebie...
Wetlinę przejeżdżamy i zawracamy. Wydaje mi się, że pewnie znajdziemy jakieś miejsce z ciachem i kawą, ale okazuje się, że wszystkie lokale czynne od 13tej, a tu nie ma jeszcze południa. Zjadamy więc coś na poboczu swojego słodkiego, popijamy herbatą z termosu. Do Mucznego mamy 40 minut jazdy, więc stwierdzamy, że jedziemy do hotelu, gdzie zamówimy obiad, a potem na kwaterze się prześpimy, odsypiając noc. Znów przejeżdżamy serpentyny, mijamy kolejno zapchane parkingi, w Ustrzykach Górnych tablica elektroniczna przy drodze na Wołosate informuje o braku miejsc parkingowych w tejże miejscowości. Żona kręci głową, mówiąc, 'nie tak sobie te Bieszczady wyobrażałam'. Dokładnie tak samo było w majówkę, w 2006tym...
W restauracji jesteśmy 12,50, a dania obiadowe można zamówić od 13tej. Są zupy, więc zamawiamy po herbacie dla każdego, oraz żurek. By po tych kolejnych 10 minutach zamówić obiady .
Ceny spore. frytki na starej fryturze, żurek z parówkami...na kolejny dzień już wiemy, że poszukamy innego lokalu. Kierujemy się do pokoju, a mnie podczas obiadu przychodzi do głowy niecny plan. Jakby tak dziewczyny się położyły spać, to może ja bym na szybko wskoczył na Bukowe?
Gdy żonie wspominam o swoim pomyślę, widzę skwaszoną minę, ale po chwili mówi, idź. Zbieram się powoli, klnąc w myślach na siebie, bo znów nie pomyślałem z insuliną i po obiedzie zaaplikowałem sobie normalną dawkę. Zmniejszam bazę na minimum, wiedząc, że to i tak za późno. Znów będzie walka z cukrami...patrzę na żonę z wahaniem, ale ona mówi (no zła po trochu), mówię Ci, idź.
To idę.
Płacę w kasie za bilet wejściowy, powyżej budki robię powyższe zdjęcie (widać dach naszego pensjonatu - na szlak mam dosłownie dziesięć kroków ), zjadam batona i powoli zaczynam podejście. Mając w pamięci, wpadkę ze źle przyszykowaniem się z insuliną, idę powoli, a i tak doganiam trójkę młodych, którzy mnie wyprzedzili, gdy ja się dosładzałem. Oczywiście po chwili pompa wyje - alarm, cukier znów leci na łeb, na szyję. Dojadam znów batona, popijam herbatę by szybciej się węglowodany wchłonęły i po chwili znowu spokojnie ruszam. Przy tablicach informacyjnych z ławkami mijam turystów odpoczywających, oraz ową trójkę, idącą z przyczepionymi do plecaków pokrowców na ubrania (jakby sesja?). Z lasu ciemnego, wchodzę w buczynę, gdzie wśród koron widać błękit, a słońce wygląda jak gwiazdka:
Szlak znów zaczyna ostrą wspinaczkę, a ja cały czas idę znów z cukrem na zbyt niskim poziomie. Mija mnie rzeka ludzi wracających z połonin. Do góry idzie nas niewiele osób. Widzę na mapie w telefonie, że zaraz powinienem wyjść nad granicę lasu. Będzie widokowo, choć wcale nie lżej, a wręcz przeciwnie.
Tu muszę się zatrzymać i znów się dosłodzić. Czuję, że nie mam siły. Również się ubieram, bo czuje porywy zimnego wiatru. Gdy widzę nad sobą osoby stojące i robiące zdjęcie, zmuszam się do przejścia kilkunastu metrów, by w końcu wyjść nad las i zacząć chłonąć widoki:
Jest...no pięknie! Tylko wieje okrutnie, lodowaty wiatr. Okazuje się, że czapka została w pokoju. Mam tylko opaskę. Dziś cierpię z tego zapewne powodu, bo zaraz po powrocie rozbolało mnie gardło, leci mi katar...Powoli podchodzę na taki garb, od wschodu obserwuje kolorowe lasy będące już w cieniu połonin, ale z prawej się otwiera widok:
To mnie zatrzymuje na krótką chwilę. Chłonę widoki, żałując, że moje dziewczyny tego nie oglądają...
Ruszam dalej. Dochodzę do szlaku niebieskiego, który biegnie z Widełek. Pozwólcie, że teraz kilka zdjęć przemówi za mnie:
W stronę połonin.
Muczne w dole, oraz wieża na Jeleniowatym.
Bukowe Berdo, Krzemień oraz z prawej wyłania się Tarnica.
Tarnica. Widać ludzi.
Ścieżka na Bukowe Berdo.
Podchodząc do góry w lesie, w którym nie wiało prawie wcale, szedłem w polarze, powyżej lasu się ubrałem, jak większość turystów. Jednak wtedy dogoniła mnie jedna dziewczyna, która wchodziła w koszulce na ramiączkach, oraz krótkich spodenkach dżinsowych, pod którymi ma cienkie, czarne pończochy. Teraz mnie mija, włożyła bluzę, trochę się na oglądałem już dziwnych strojów, ale przyznaję, że aż mi się zimno zrobiło, gdy ją obserwowałem.
A wieje tak:
[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=mk5_vsmgkO0&ab_channel=MsApacz[/youtube]
Na filmie widać, też, choć przez krotką chwilę turystów. Większość z nich już schodzi w dół, tylko nieliczni idą dalej w stronę Bukowego, a może i dalej. Ja też stwierdzam, że nie ma sensu iść dalej. Nie chcę mi się samemu przechodzić aż do Krzemienia, choć to jedno z miejsc, gdzie będę chciał dotrzeć.
Rozglądam się, robię masę zdjęć i powoli zaczynam wracać.
Niedaleko odbicia żółtego szlaku jednak na chwilę przystaję i robię kilka zdjęć widoków na góry na zachód ode mnie:
I rozpoczynam zejście. Jeszcze przed wejściem w las, robię zdjęcie jak cień zaczyna zaglądać w doliny, oraz widzę sesję ślubną:
A potem pozostaje mi zejście na kwaterę, a zejście to prawie bieg
Tu chcę podziękować mojej żonie, że aż tak długo się nie boczyła na mnie .
Wieczór nam upływa na grach, wypiciu grzanego wina i myślach, co jutro? Gdzie iść? Gdzie podjechać?
Jak wcześniej pisałem, plany zostały zmięte i wyrzucone, ale na szczęście w okolicy jest jedno miejsce, gdzie sądzę, że warto podjechać.
Jak komuś mało, to więcej zdjęć z połonin jest walbumie.
Byłem wiele razy Latem Zimą Wiosną ale właśnie jesienią nie , i wiem że w końcu trzeba to nadrobić
Sam też chodzę lekko ubrany jak nie ma siarczystych mrozów i silnych wiatrów to ok
laynn pisze:Jednak wtedy dogoniła mnie jedna dziewczyna, która wchodziła w koszulce na ramiączkach, oraz krótkich spodenkach dżinsowych, pod którymi ma cienkie, czarne pończochy. Teraz mnie mija, włożyła bluzę, trochę się na oglądałem już dziwnych strojów, ale przyznaję, że aż mi się zimno zrobiło, gdy ją obserwowałem.
Sam też chodzę lekko ubrany jak nie ma siarczystych mrozów i silnych wiatrów to ok
Gór Ski, ja jeszcze zimą nie byłem. Też kiedyś będę musiał nadrobić.
Co tej dziewczyny, to wiecie, na naprawdę kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset osób, ona jedyna tak była ubrana. Temperatura to ok 3-5 stopni ale odczuwalna była na minusie. DO tego wichura mocna.
Ja też czasem zdejmę kurtkę, ale nie przy takim wietrze...no cóż, jak dla mnie kosmitka
Adrianie kwaśno jest, bo mieliśmy rodzinnie chodzić. O to chodzi z tym posmakiem tego wyjazdu...
Co tej dziewczyny, to wiecie, na naprawdę kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset osób, ona jedyna tak była ubrana. Temperatura to ok 3-5 stopni ale odczuwalna była na minusie. DO tego wichura mocna.
Ja też czasem zdejmę kurtkę, ale nie przy takim wietrze...no cóż, jak dla mnie kosmitka
Adrianie kwaśno jest, bo mieliśmy rodzinnie chodzić. O to chodzi z tym posmakiem tego wyjazdu...
Z początku jak zacząłem czytać relację z 2 dnia myślałem, że łażenia po górach nie będzie... a tu proszę taka niespodzianka
Bardzo ładnie uchwycona złota jesień w Bieszczadach! Kolory jakoś tak ciepło wyglądają, a piszesz że było bardzo zimno Też marzę o Bieszczadach jesienią... może za kilka lat plan zrealizuje
Ps. grupa z mojego PTTK-u też teraz była w Bieszczadach w tym samym terminie co Ty. Więc jeden z autokarów (byli zielonym) z ludźmi wysypującymi się na szlaki o któryś wspominasz to mogli być oni
Bardzo ładnie uchwycona złota jesień w Bieszczadach! Kolory jakoś tak ciepło wyglądają, a piszesz że było bardzo zimno Też marzę o Bieszczadach jesienią... może za kilka lat plan zrealizuje
Ps. grupa z mojego PTTK-u też teraz była w Bieszczadach w tym samym terminie co Ty. Więc jeden z autokarów (byli zielonym) z ludźmi wysypującymi się na szlaki o któryś wspominasz to mogli być oni
Ostatnio zmieniony 2021-10-13, 17:58 przez opawski1, łącznie zmieniany 1 raz.
MOJA STRONA O GÓRACH OPAWSKICH: http://www.goryopawskie.eu/
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 108 gości