Ku przygodzie!
Chmury nad Rawkami zajebiste!
Wycieczka krótka, acz intensywna we wrażenia. Ciekawe to porównanie ze słowackim szlakami, faktycznie tak stromo?
Jak dla mnie to póki co najlepszy odcinek serialu.
Wycieczka krótka, acz intensywna we wrażenia. Ciekawe to porównanie ze słowackim szlakami, faktycznie tak stromo?
Jak dla mnie to póki co najlepszy odcinek serialu.
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Podziękowałbyś po wyjeździe. Najdalej ode mnie jest Wołosate i stamtąd należało ruszyć na wschód słońca i pętelka przez Halicz (najładniej wygląda zimą). Gdybyś zapytał, to bym Ci doradził. Dalibyśmy radę z Rawkami i połoninami. Ostatnio awansowałem społecznie i okupuję tylne siedzenie w aucie.ceper napisał/a:
możemy Cię zabrać i pokazać Ci ich piękno.
Dziękuje, od Ciebie jak najdalej
Omówilibyśmy wiele tematów podczas podróży, na szlaku i wieczorami (piwa unikam, ale nie mam nic przeciw owocom).
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Sebastian pisze:Chmury nad Rawkami zajebiste!
One były fascynujące i niesamowite.
Co do szlaku, to na odcinku prawie dwóch kilometrów, wznosi się na prawie 400 metrów, może nie jest to podobny wynik co na Południowy Groń, ale szlak nie ma zakosów, tylko do góry prowadzi.
Sebastian pisze:Jak dla mnie to póki co najlepszy odcinek serialu.
Dziękuje!.
Sebastian pisze:Wycieczka krótka, acz intensywna we wrażenia.
SKS
Ps. była jeszcze sesja dziewczyn, ale to ciiiicho
Dobromił pisze:reszta …
Masz rację, w Tatrach mam podobne odczucia (taka mała złośliwość ).
laynn pisze:Dobromił napisał/a: reszta …
Masz rację, w Tatrach mam podobne odczucia (taka mała złośliwość ).
Dodaj do tego jeszcze Beskid Żywiecki
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
włodarz, masz zupełną rację.
Podpowiedź, ta czterdziestka to był pretekst by się z domu wyrwać
To nie jest relacja cierpiętnicza. Ja nie cierpiałem na niej. To zwykła relacja. Teoretycznie mogę nie wspominać o swych problemach, ale...taki mam klimat. Akurat one jakby nakierowały to jak się dalej potoczył dzień.
Ja nie narzekam na swe choroby. Ja je układam pod siebie i idę dalej. Gdyby nie grzmot, pewnie poszedłbym dalej. Zrobił pętlę. Wybrałem powrót i potem odpoczynek. Tyle. Ale z drugiej strony one są, wiadomo, głównie cukrzyca, która szczególnie w górach potrafi dać w kość.
Staram się relacje swoje pisać w miarę jak było. Ale to nie narzekanie. Są osoby, które się wstydzą swych chorób, dla mnie to jest moja uroda.
Ps. Jeszcze jedna uwaga, nie wiem, czemu na forum moje słowa często są odczytywane jako histeria, opis cierpienia? Może dlatego, że w ogóle w naszym społeczeństwie panuje przekonanie, że osoba niepełnosprawna ma siedzieć w domu?
Ja nie tworzę zbiórek, nie proszę o wsparcie pieniężne, ani słowne, owszem posiadam orzeczenie, które pomaga mi w odpisie leków przy okazji rozliczenia pitów, mam o 10 dni urlopu więcej. Czasem wejdę za połowę ceny (jak podczas tej wycieczki). W pracy staram się dawać z siebie maksa i często to ja jestem tą osobą, która zasuwa najwięcej.
No ale napisanie przez niektórych, czy też moje wspomnienie o wypiciu dwóch piw i dwóch kieliszków jest traktowane jako libacja. O ile nie dziwi mnie pisanie tego przez cepra, przecież on ma bardzo ograniczony zakres myślenia i to nie dziwne, tak to odbieranie moich słów, jako opis cierpienia, czy histerii (choć to akurat była osoba, które mnie nie lubi, często wyśmiewa, więc też biorę na to poprawkę), jest co najmniej zdumiewiające. A chyba, że nikt w górach nie cierpi na zmęczenie i wszyscy tu są w takiej formie, że zimowe wejście na K2/Grojec bez tlenu to dla nich poobiedni spacer
Ludzie, wyluzujcie.
Ps któryś tam, powyższy wpis napisałem z przymrużeniem oka, nie do końca poważnie. Ale to zapraszam na spotkanie, na żywo można poznać i mój humor i moje podejście do gór, oraz życia.
Podpowiedź, ta czterdziestka to był pretekst by się z domu wyrwać
Ogólnie jednak, bardzo cierpiętnicza relacja
To nie jest relacja cierpiętnicza. Ja nie cierpiałem na niej. To zwykła relacja. Teoretycznie mogę nie wspominać o swych problemach, ale...taki mam klimat. Akurat one jakby nakierowały to jak się dalej potoczył dzień.
Ja nie narzekam na swe choroby. Ja je układam pod siebie i idę dalej. Gdyby nie grzmot, pewnie poszedłbym dalej. Zrobił pętlę. Wybrałem powrót i potem odpoczynek. Tyle. Ale z drugiej strony one są, wiadomo, głównie cukrzyca, która szczególnie w górach potrafi dać w kość.
Staram się relacje swoje pisać w miarę jak było. Ale to nie narzekanie. Są osoby, które się wstydzą swych chorób, dla mnie to jest moja uroda.
Ps. Jeszcze jedna uwaga, nie wiem, czemu na forum moje słowa często są odczytywane jako histeria, opis cierpienia? Może dlatego, że w ogóle w naszym społeczeństwie panuje przekonanie, że osoba niepełnosprawna ma siedzieć w domu?
Ja nie tworzę zbiórek, nie proszę o wsparcie pieniężne, ani słowne, owszem posiadam orzeczenie, które pomaga mi w odpisie leków przy okazji rozliczenia pitów, mam o 10 dni urlopu więcej. Czasem wejdę za połowę ceny (jak podczas tej wycieczki). W pracy staram się dawać z siebie maksa i często to ja jestem tą osobą, która zasuwa najwięcej.
No ale napisanie przez niektórych, czy też moje wspomnienie o wypiciu dwóch piw i dwóch kieliszków jest traktowane jako libacja. O ile nie dziwi mnie pisanie tego przez cepra, przecież on ma bardzo ograniczony zakres myślenia i to nie dziwne, tak to odbieranie moich słów, jako opis cierpienia, czy histerii (choć to akurat była osoba, które mnie nie lubi, często wyśmiewa, więc też biorę na to poprawkę), jest co najmniej zdumiewiające. A chyba, że nikt w górach nie cierpi na zmęczenie i wszyscy tu są w takiej formie, że zimowe wejście na K2/Grojec bez tlenu to dla nich poobiedni spacer
Ludzie, wyluzujcie.
Ps któryś tam, powyższy wpis napisałem z przymrużeniem oka, nie do końca poważnie. Ale to zapraszam na spotkanie, na żywo można poznać i mój humor i moje podejście do gór, oraz życia.
Ostatnio zmieniony 2021-05-22, 09:53 przez laynn, łącznie zmieniany 2 razy.
W końcu wita mnie słońce w Bieszczadach. Na pożegnanie...
Poniedziałek - dzień powrotu do domu. W planach odwiedzenie pewnej chatki...ale czy się udało?
Rano znów budzę się przed siódmą a raczej po szóstej. Zza oknem świeci słońce, więc schodzę przed bacówkę sprawdzić warunki i gdy bezchmurne niebo, szybko wracam do pokoju, robię śniadanie, zjadam je i ogarniam się. I taka mała dygresja, wieczorem dotarło chyba trzech facetów. Rano spotykamy się w sanitariatach. Chłopaki myją zęby, a trzeci osobnik siedzi pod prysznicem. Ja zdążę umyć zęby, posiedzieć i porozmyślać i gdy ja kończę szybki prysznic to tenże osobnik dopiero wychodzi spod drugiego. Za to chłopaki wyperfumowane, że hej... 😂
W trakcie śniadania oglądam mapę i porzucam pierwotne plany. W sumie najważniejsze, tj dotarcie w Biesy, spełnione, spiny miało nie być, a takie piękne warunki, warto wykorzystać na wejście na połoniny. Patrząc na mapę, mam po chwili plan.
Jest pięknie! Więc wędrówka na parking odbywa się w wyśmienitym humorze. Choć na Caryńskiej za dużo widoków bym nie miał, dymi całkiem ładnie.
Na parking docieram chwilę po ósmej, jeszcze nikogo nie ma, przychodzi mi do głowy myśl, by od razu odjechać (i nie płacić haraczu ), ale stwierdzam, że nie będę się aż tak śpieszył. Tradycyjne przepakowanie, gotowanie herbaty do termosu i w między czasie pojawia się parkingowy, więc się rozliczam (ech tu zostałem policzony za 3dni, bo tylko taka jest możliwość w cenniku - a jednak mogłem 'zwiać' wcześniej ) i w końcu ruszam.
Żeby wrócić na kolację do domu, nie mogę zrobić dużej pętli, a wracać po śladach wyjątkowo nie lubię, więc pętlę, mam upatrzoną na 5-6 godzin. Tak żeby wejść na połoniny, a po zejściu zjeść obiad. Więc jadę do Wetliny. Czeka mnie przejazd przez słynne bieszczadzkie serpentyny. Pamiętam, że gdy byłem mały, to zjazd nimi dostarczył sporo emocji. Dziś aż takich emocji nie ma...no cóż nowy asfalt, nowe barierki z metalowymi linkami...
...choć źle nie jest. (Ale mam już na oku inne, bardziej wypasione serpentyny - min aby polatać nad nimi dronem, te znajdują się w obrębie Parku Narodowego, a tu latanie jest zabronione. Choć pewnie za sporą opłatą da się i to obejść)
Staję w zatoczce i robię zdjęcia, niby na samej górze jest parking, ale zapewne będzie wjazd płatny (trafiłem - jest szlaban i budka wypasiona dla pracownika). Po zrobieniu zdjęć, jadę dalej, by po kilku minutach dojechać do Wetliny. Jej również jestem niesamowicie ciekaw, bo to właśnie w niej, w Domu PTTK nocowaliśmy z rodzicami podczas pierwszej wizyty w Bieszczadach. Jadę powoli i się rozglądam, no cóż, jedna wielka budowa, skojarzenie miałem z Zieleńcem w Sudetach, choć tam stawiają wielkie hotele, tu takich budów nie widać. Parkuje pod sklepem, na przeciw którego rozpoczyna się żółty szlak. Oczywiście parkowanie płatne, oczywiście opłata pobierana tylko za cały dzień...w sklepie (no ok, teren sklepu, ale przynajmniej nie trzeba na poboczu szukać wolnego miejsca).
Ruszam prędko, chcę za sobą pozostawić zabudowania. Dość szybko się wychodzi na łąki. Pod lasem oglądam się za siebie:
W lesie znajduje się kolejny punkt poboru opłat za wejście na teren parku (dziwne, że nie ma biletów kilkodniowych...). Znów wchodzę z biletem ulgowym. Ruszam przed siebie. Szlak wiedzie zieloną buczyną. Doganiam czwórkę emerytów, którzy na mój widok ruszają do góry, śmieję się do siebie, że uciekają przede mną. Dość szybko ich doganiam i wyprzedzam dwie panie z panem, jedna z pań mówi, że szybko idę, ale jej męża to nie dogonię, oczywiście śmiejemy się, odpowiadam, że idę raczej powoli. Niedługo przed wiatą jednak pan przystaje i czeka na swoich towarzyszy, więc gdy go mijam i słyszę, jak pani za mną z zawodem mówi, "mówiłam panu, że Ty już pewnie na szczycie i że Cię nie dogoni" . Pan się śmiejąc odpowiada, że nie wiedział o tym. Wiatę też mijam, idzie mi się dziś rewelacyjnie i nie mam potrzeby robić przerwy. Gdyby nie krótkie przerwy na zrobienie kilku zdjęć, które robię, bo takie lasy mi się bardzo podobają, to praktycznie nie zatrzymywałbym się w ogóle. Ale wody warto się napić czasem, no i czyż nie jest pięknie?:
Za wiatą ominąć trzeba wielki głaz, skałę, ścieżka wiedzie wokół niego. Potem kawałek jeszcze lasem i... w końcu między drzewami coś prześwituje:
W końcu wychodzę nad las i mogę popatrzeć na połoninę na tle błękitnego nieba, całkiem miła odmiana po dwóch dniach gdzie motywem przewodnim były chmury :
Na przełęcz Orłowicza, tabliczka w Wetlinie pokazywała 2godziny i 15 minut. Ja docieram po godzinie i 10ciu minutach. Nieźle! Jestem mocno zaskoczony swoim tempem, choć tak na prawdę nie był to jakiś bieg, po prostu to dziś właśnie jestem rozchodzony, do tego wyspany.
Oczywiście robię kilka zdjęć, potem zjadam kanapki i ruszam dalej.
Połonina Wetlińska.
A przede mną Smerek.
Jest pięknie, więc moje tempo spada. Co kilka kroków, gdy minę jakiś zakręt, kupę głazów, zatrzymuję się i podziwiam widoki wokół. Zdjęć nie robię za wiele, bo niewiele się zmienia otoczenie, po prostu chłonę te widoki, by zatrzymać je w głowie.
Na szczyt Smerku nie ma daleko, więc w końcu docieram na niego, szlak wiedzie poprzez niższy, południowy wierzchołek, a na północ od niego, za trawiastym obniżeniem leży drugi wyższy wierzchołek:
Nie zatrzymuję się, widoki są na zachód bardzo ładne, choć osobiście wolałbym być tu popołudniu (najlepiej jesienią) i móc patrzeć na wschód, obserwować łany traw na połoninach.
Krótki rys geograficzny, Bieszczady to grupa dwóch pasm górskich w łańcuchu Karpat. Dzielą się na Zachodnie i Wschodnie. W naszym kraju Bieszczady, należą do pasma Bieszczad Zachodnich, które rozciągają się od przełęczy Łupkowskiej do przełęczy Użockiej już po stronie ukraińskiej (na Słowacji Góry Bukowskie, to właśnie południowa część Bieszczad Zach), Bieszczady Wschodnie leżą całkowicie na Ukrainie. Bieszczady Zachodnie dzielą się na pasma:
- graniczne
- Połonin
- Wysoki Dział
-Pasmo Łopiennika i Durnej,
oraz zależy od podziału geograficznego czasem zalicza się do nich pasmo Otrytu.
Ja znajduję się w Paśmie Połonin, w jej zachodnim skraju. Oczywiście jest to najczęściej odwiedzana część naszych Bieszczad, pewnie najwięcej turystów odwiedza Jezioro Solińskie, ale ono jak już wspominałem nie leży w Bieszczadach. Choć niestety, często wiele przewodników wymieniając atrakcję Bieszczad, umieszcza je w tej części gór.
No to czas ruszyć w drogę, w dół:
Widok na zachód i to co uwielbiam, morze gór!
Co ciekawe schodząc w kierunku Kalnicy na północy dostrzegam koronę zapory:
To ponad 23 km.
Zejście w dół, na polanę pod lasem zajmuje mi dosłownie chwilę, ale cóż dziwnego, jak szlak wiedzie taką wąską galeryjką, a końcówka to strome schody. Mijam gołoborze, obok którego rośnie pole szczawu alpejskiego i ścieżką dochodzę do garbu. Tu się oglądam za siebie i podziwiam to co pozostawiłem za sobą:
Smerek, widoczny krzyż, postawiony w miejscu śmierci turysty, którego trafił piorun.
Podziwiam też kolory wiosny, spóźnionej. Na połoninach jeszcze żółć, brązy i rudy kolor króluje, choć i zieleń się wkrada, las na skraju też jeszcze uśpiony, dopiero niżej, co widać na zdjęciu niżej, jest zielono. Co ciekawe, szczaw lubi kwaśną glebę, co może świadczyć, że rośnie w miejscach wypasu bydła.
Bieszczady wyróżniają się też od innych pasm, że mają tylko trzy piętra roślinności, pogórza, regla dolnego i połonin.
Po rękach, oraz czole, czuję że znów mnie spiekło, a ledwie co skóra mi schodziła po wycieczce na Małą Czantorię. Tak się zdarzyło, że w ciągu tygodnia odwiedziłem, prawie że skrajne punkty naszej części Karpat.
Fajnie byłoby wejść do lasu i skryć się w cieniu drzew, więc ruszam w dół gdzie ścieżka wkracza w las. Wtem znów słyszę krakanie. Na czubku drzewa siedzi kruk, niestety odleciał. Ale kiedy powoli ruszyłem dalej, to udało się go złapać, zanim odleciał:
Przystaję jeszcze na chwilę. Muszę nasycić oczy ostatnimi widokami z góry:
Czas jednak nie stoi, a ja córce obiecałem, że kolację zjemy już razem, więc ruszam w dół, wchodzę do lasu, w którym dochodzę do źródła, oznaczonego na drzewie, choć ono samo bije na skraju ścieżki. Poniżej, przy drzewie znajduję odchody wilka. Jest w nich sporo sierści, ciekawe cóż to zwierze padło jego zdobyczą?
Dalej ścieżka wyprowadza mnie na polanę, poniżej której stoi wiata. Z ulgą siadam na ławce i otwieram piwo. Pyszne, bo chłodne i mokre . Po krótkim odpoczęciu ruszam dalej. Pod tablicą Parku Bieszczadzkiego robię sobie zdjęcie:
Ach ta twarz czterdziestolatka
i patrząc na mapę widzę, tuż przed wyjściem szlaku na drogę, ścieżkę, którą liczę na skrót. Po dojściu, okazuje się jednak, że musiałbym chyba po kolana ubłocić się, więc wracam na szlak i schodzę nad potok, gdzie przemywam twarz, a po przekroczeniu mostku rozmawiam z panem pracującym w punkcie poboru opłat.
Turystów za wielu nie ma, stąd pewnie prawie z każdym można porozmawiać (wyjątkiem była pani z dzisiejszego punktu nad Wetliną, jakaś taka mrukliwa). Więc po kilkuminutowej rozmowie ruszam do drogi:
Przechodzę przez rzekę Wetlinę, gdybym poszedł skrótem, musiałbym ją przejść w bród, ciekawe, czy byłoby to możliwe. Na pewno byłaby to krioterapia .
Mijam ślady po bieszczadzkiej kolejce wąskotorowej i dochodzę do wsi o tej samej nazwie, co góra, z której schodzę.
Mijam pierwsze domostwa i w "centrum" widzę dwie knajpy. Jestem strasznie głodny, więc wypatruje gdzie by tu pójść. Pierwsza znajduje się w starym budynku, ta dalej to z serii góralskich chat, więc wybieram tą pierwszą, Przystanek Smerek. No i jest bliżej. Stoją z boku leżaki, przed knajpą parasole. Obsługuje mnie pan w fajnych dredach. Zamawiam jedzenie, biorę butelkę bezalkoholowego piwa i zasiadam pod parasolem. Piwo przepyszne! Zimne, mokre .
Po chwili dostaje sporego schaboszczaka. I tu mała dygresja, dawno się nie spotkałem, że rezygnując z sałatek (które nie lubię) dostaję propozycję w zamian przekąski. Pyszna, choć w przeciwieństwie do kotleta mała. A i pyszny ten schabowy z cyca kurzego
Dwa stoliki dalej siedzi para. Chłopak się pyta, czy nie chcę pomarańcza, ja dziękuje. Okazuję się, że idą GSB i chcą się trochę pozbyć ciężarów. Po krótkiej rozmowie, życzę im jak najmniej zmoczenia, powodzenia. Planują na koniec maja dotrzeć do Ustronia. Ciekawe czy im się uda?
Wychodzę na drogę, robię jedne z ostatnich zdjęć połonin i próbuje złapać stopa.
Nie udaje się, ale do Wetliny mam 3 kilometry więc powoli idę, mijam znów resztki po kolejce wąskotorowej i docieram niedługo potem na parking.
Po drodze spotykam rozjechaną żmiję, ropuchę, oraz płoszę żurawia który brodził w rzece. W taki sposób kończę swoje wędrowanie, przygodę w Bieszczadach.
Ale jeszcze pozostaje powrót do domu. Znów ustawiam nawigację i liczę, że mnie poprowadzi ciekawą trasą. A jak będzie coś ciekawego, zamierzam zatrzymać się na chwilę.
Pierwszy robię, gdy widzę kwitnące drzewa przy drodze:
Dziś już nie pamiętam, gdzie to było...mijam Cisną, Majdan, w którym znajduje się baza kolejki wąskotorowej, mijam serpentyny za Wsią Żubracze i ciągle jestem zachwycony. Jednak na polach przed Nowym Łupkowem, muszę się jeszcze raz zatrzymać. No powaliło mnie na kolana!
Jest piękna pogoda i gdzieś w głowie siedzi myśl, że szkoda wyjeżdżać.
Przejeżdżam przez Komańczę. Nawigacja kieruje mnie przez Niski Beskid, czym jestem zachwycony. Zatrzymuję się i obchodzę Cerkiew Prawosławną. Jest to wierna kopia wcześniejsze, która spaliła się w 2006roku (wcześniej też pożar ją trawił). Piękna jest i szczerze, to jak w domu przeczytałem, że to wierna kopia, byłem zdumiony:
Widzicie księżyc?
Ruszam dalej. Droga wiedzie mnie przez Jaśliska, Tylawę, Dukle, Nowy Żmigród i Gorlice. Oglądam za oknami Magurski Park Narodowy, który z drogi Nowy Żmigród - Gorlice prezentuję się wyśmienicie. Jednak najlepsze czeka mnie za Gorlicami. Zostałem wyprowadzony do miejscowości Kwiatonowice (jadąc z żoną, kilka lat temu do Huty Polańskiej, też tędy jechałem) i tu mogę obejrzeć, jak błękit przegrywa z chmurami:
To ostatnie zdjęcie jakie robię na tej wycieczce. Teraz dojeżdżam do Zakliczyna, gdzie tankuję, kupuję coś ciepłego do jedzenia i kawę i przez Brzesko dojeżdżam do autostrady, gdzie łapie mnie deszcz, oraz napotykam debilnych kierowców (no bo jak można w strugach deszczu dojechać na dwa metry z tyłu, gdy wyprzedzam w sznurze aut, jadący kolejny sznur pojazdów na prawym pasie???).
W końcu po 19tej, szczęśliwie dojeżdżam do domu.
Wracając do planów odwiedzenia tej chatki...przenoszę na inny raz, to odpowiedź do pierwszego zdania
Ps. trochę szczegółów.
Przez te 3 dni, wszedłem na 5 wierzchołków, każdy z nich mający ponad tysiąc metrów, w tym na Tarnicę, najwyższy szczyt Zachodnich Bieszczad. Przeszedłem (niewiele, ale nie o odległość tu chodziło):
- w pierwszy dzień ok 20 km i ponad 860m przewyższenia,
- w drugi dzień nieco ponad 7,2 km i ponad 500m przewyższeń,
- w trzeci dzień ponad 14 km i ok 600m przewyższeń,
co dało w sumie ponad 44 km odległości i prawie 2000m przewyższeń. Niewiele, ale...było świetnie i niczego bym nie zmienił. No może, został dłużej
Ps. Dla forum.
Koniec cierpienniczej relacji
(rozbawił mnie ten termin ;P )
Rano znów budzę się przed siódmą a raczej po szóstej. Zza oknem świeci słońce, więc schodzę przed bacówkę sprawdzić warunki i gdy bezchmurne niebo, szybko wracam do pokoju, robię śniadanie, zjadam je i ogarniam się. I taka mała dygresja, wieczorem dotarło chyba trzech facetów. Rano spotykamy się w sanitariatach. Chłopaki myją zęby, a trzeci osobnik siedzi pod prysznicem. Ja zdążę umyć zęby, posiedzieć i porozmyślać i gdy ja kończę szybki prysznic to tenże osobnik dopiero wychodzi spod drugiego. Za to chłopaki wyperfumowane, że hej... 😂
W trakcie śniadania oglądam mapę i porzucam pierwotne plany. W sumie najważniejsze, tj dotarcie w Biesy, spełnione, spiny miało nie być, a takie piękne warunki, warto wykorzystać na wejście na połoniny. Patrząc na mapę, mam po chwili plan.
Jest pięknie! Więc wędrówka na parking odbywa się w wyśmienitym humorze. Choć na Caryńskiej za dużo widoków bym nie miał, dymi całkiem ładnie.
Na parking docieram chwilę po ósmej, jeszcze nikogo nie ma, przychodzi mi do głowy myśl, by od razu odjechać (i nie płacić haraczu ), ale stwierdzam, że nie będę się aż tak śpieszył. Tradycyjne przepakowanie, gotowanie herbaty do termosu i w między czasie pojawia się parkingowy, więc się rozliczam (ech tu zostałem policzony za 3dni, bo tylko taka jest możliwość w cenniku - a jednak mogłem 'zwiać' wcześniej ) i w końcu ruszam.
Żeby wrócić na kolację do domu, nie mogę zrobić dużej pętli, a wracać po śladach wyjątkowo nie lubię, więc pętlę, mam upatrzoną na 5-6 godzin. Tak żeby wejść na połoniny, a po zejściu zjeść obiad. Więc jadę do Wetliny. Czeka mnie przejazd przez słynne bieszczadzkie serpentyny. Pamiętam, że gdy byłem mały, to zjazd nimi dostarczył sporo emocji. Dziś aż takich emocji nie ma...no cóż nowy asfalt, nowe barierki z metalowymi linkami...
...choć źle nie jest. (Ale mam już na oku inne, bardziej wypasione serpentyny - min aby polatać nad nimi dronem, te znajdują się w obrębie Parku Narodowego, a tu latanie jest zabronione. Choć pewnie za sporą opłatą da się i to obejść)
Staję w zatoczce i robię zdjęcia, niby na samej górze jest parking, ale zapewne będzie wjazd płatny (trafiłem - jest szlaban i budka wypasiona dla pracownika). Po zrobieniu zdjęć, jadę dalej, by po kilku minutach dojechać do Wetliny. Jej również jestem niesamowicie ciekaw, bo to właśnie w niej, w Domu PTTK nocowaliśmy z rodzicami podczas pierwszej wizyty w Bieszczadach. Jadę powoli i się rozglądam, no cóż, jedna wielka budowa, skojarzenie miałem z Zieleńcem w Sudetach, choć tam stawiają wielkie hotele, tu takich budów nie widać. Parkuje pod sklepem, na przeciw którego rozpoczyna się żółty szlak. Oczywiście parkowanie płatne, oczywiście opłata pobierana tylko za cały dzień...w sklepie (no ok, teren sklepu, ale przynajmniej nie trzeba na poboczu szukać wolnego miejsca).
Ruszam prędko, chcę za sobą pozostawić zabudowania. Dość szybko się wychodzi na łąki. Pod lasem oglądam się za siebie:
W lesie znajduje się kolejny punkt poboru opłat za wejście na teren parku (dziwne, że nie ma biletów kilkodniowych...). Znów wchodzę z biletem ulgowym. Ruszam przed siebie. Szlak wiedzie zieloną buczyną. Doganiam czwórkę emerytów, którzy na mój widok ruszają do góry, śmieję się do siebie, że uciekają przede mną. Dość szybko ich doganiam i wyprzedzam dwie panie z panem, jedna z pań mówi, że szybko idę, ale jej męża to nie dogonię, oczywiście śmiejemy się, odpowiadam, że idę raczej powoli. Niedługo przed wiatą jednak pan przystaje i czeka na swoich towarzyszy, więc gdy go mijam i słyszę, jak pani za mną z zawodem mówi, "mówiłam panu, że Ty już pewnie na szczycie i że Cię nie dogoni" . Pan się śmiejąc odpowiada, że nie wiedział o tym. Wiatę też mijam, idzie mi się dziś rewelacyjnie i nie mam potrzeby robić przerwy. Gdyby nie krótkie przerwy na zrobienie kilku zdjęć, które robię, bo takie lasy mi się bardzo podobają, to praktycznie nie zatrzymywałbym się w ogóle. Ale wody warto się napić czasem, no i czyż nie jest pięknie?:
Za wiatą ominąć trzeba wielki głaz, skałę, ścieżka wiedzie wokół niego. Potem kawałek jeszcze lasem i... w końcu między drzewami coś prześwituje:
W końcu wychodzę nad las i mogę popatrzeć na połoninę na tle błękitnego nieba, całkiem miła odmiana po dwóch dniach gdzie motywem przewodnim były chmury :
Na przełęcz Orłowicza, tabliczka w Wetlinie pokazywała 2godziny i 15 minut. Ja docieram po godzinie i 10ciu minutach. Nieźle! Jestem mocno zaskoczony swoim tempem, choć tak na prawdę nie był to jakiś bieg, po prostu to dziś właśnie jestem rozchodzony, do tego wyspany.
Oczywiście robię kilka zdjęć, potem zjadam kanapki i ruszam dalej.
Połonina Wetlińska.
A przede mną Smerek.
Jest pięknie, więc moje tempo spada. Co kilka kroków, gdy minę jakiś zakręt, kupę głazów, zatrzymuję się i podziwiam widoki wokół. Zdjęć nie robię za wiele, bo niewiele się zmienia otoczenie, po prostu chłonę te widoki, by zatrzymać je w głowie.
Na szczyt Smerku nie ma daleko, więc w końcu docieram na niego, szlak wiedzie poprzez niższy, południowy wierzchołek, a na północ od niego, za trawiastym obniżeniem leży drugi wyższy wierzchołek:
Nie zatrzymuję się, widoki są na zachód bardzo ładne, choć osobiście wolałbym być tu popołudniu (najlepiej jesienią) i móc patrzeć na wschód, obserwować łany traw na połoninach.
Krótki rys geograficzny, Bieszczady to grupa dwóch pasm górskich w łańcuchu Karpat. Dzielą się na Zachodnie i Wschodnie. W naszym kraju Bieszczady, należą do pasma Bieszczad Zachodnich, które rozciągają się od przełęczy Łupkowskiej do przełęczy Użockiej już po stronie ukraińskiej (na Słowacji Góry Bukowskie, to właśnie południowa część Bieszczad Zach), Bieszczady Wschodnie leżą całkowicie na Ukrainie. Bieszczady Zachodnie dzielą się na pasma:
- graniczne
- Połonin
- Wysoki Dział
-Pasmo Łopiennika i Durnej,
oraz zależy od podziału geograficznego czasem zalicza się do nich pasmo Otrytu.
Ja znajduję się w Paśmie Połonin, w jej zachodnim skraju. Oczywiście jest to najczęściej odwiedzana część naszych Bieszczad, pewnie najwięcej turystów odwiedza Jezioro Solińskie, ale ono jak już wspominałem nie leży w Bieszczadach. Choć niestety, często wiele przewodników wymieniając atrakcję Bieszczad, umieszcza je w tej części gór.
No to czas ruszyć w drogę, w dół:
Widok na zachód i to co uwielbiam, morze gór!
Co ciekawe schodząc w kierunku Kalnicy na północy dostrzegam koronę zapory:
To ponad 23 km.
Zejście w dół, na polanę pod lasem zajmuje mi dosłownie chwilę, ale cóż dziwnego, jak szlak wiedzie taką wąską galeryjką, a końcówka to strome schody. Mijam gołoborze, obok którego rośnie pole szczawu alpejskiego i ścieżką dochodzę do garbu. Tu się oglądam za siebie i podziwiam to co pozostawiłem za sobą:
Smerek, widoczny krzyż, postawiony w miejscu śmierci turysty, którego trafił piorun.
Podziwiam też kolory wiosny, spóźnionej. Na połoninach jeszcze żółć, brązy i rudy kolor króluje, choć i zieleń się wkrada, las na skraju też jeszcze uśpiony, dopiero niżej, co widać na zdjęciu niżej, jest zielono. Co ciekawe, szczaw lubi kwaśną glebę, co może świadczyć, że rośnie w miejscach wypasu bydła.
Bieszczady wyróżniają się też od innych pasm, że mają tylko trzy piętra roślinności, pogórza, regla dolnego i połonin.
Po rękach, oraz czole, czuję że znów mnie spiekło, a ledwie co skóra mi schodziła po wycieczce na Małą Czantorię. Tak się zdarzyło, że w ciągu tygodnia odwiedziłem, prawie że skrajne punkty naszej części Karpat.
Fajnie byłoby wejść do lasu i skryć się w cieniu drzew, więc ruszam w dół gdzie ścieżka wkracza w las. Wtem znów słyszę krakanie. Na czubku drzewa siedzi kruk, niestety odleciał. Ale kiedy powoli ruszyłem dalej, to udało się go złapać, zanim odleciał:
Przystaję jeszcze na chwilę. Muszę nasycić oczy ostatnimi widokami z góry:
Czas jednak nie stoi, a ja córce obiecałem, że kolację zjemy już razem, więc ruszam w dół, wchodzę do lasu, w którym dochodzę do źródła, oznaczonego na drzewie, choć ono samo bije na skraju ścieżki. Poniżej, przy drzewie znajduję odchody wilka. Jest w nich sporo sierści, ciekawe cóż to zwierze padło jego zdobyczą?
Dalej ścieżka wyprowadza mnie na polanę, poniżej której stoi wiata. Z ulgą siadam na ławce i otwieram piwo. Pyszne, bo chłodne i mokre . Po krótkim odpoczęciu ruszam dalej. Pod tablicą Parku Bieszczadzkiego robię sobie zdjęcie:
Ach ta twarz czterdziestolatka
i patrząc na mapę widzę, tuż przed wyjściem szlaku na drogę, ścieżkę, którą liczę na skrót. Po dojściu, okazuje się jednak, że musiałbym chyba po kolana ubłocić się, więc wracam na szlak i schodzę nad potok, gdzie przemywam twarz, a po przekroczeniu mostku rozmawiam z panem pracującym w punkcie poboru opłat.
Turystów za wielu nie ma, stąd pewnie prawie z każdym można porozmawiać (wyjątkiem była pani z dzisiejszego punktu nad Wetliną, jakaś taka mrukliwa). Więc po kilkuminutowej rozmowie ruszam do drogi:
Przechodzę przez rzekę Wetlinę, gdybym poszedł skrótem, musiałbym ją przejść w bród, ciekawe, czy byłoby to możliwe. Na pewno byłaby to krioterapia .
Mijam ślady po bieszczadzkiej kolejce wąskotorowej i dochodzę do wsi o tej samej nazwie, co góra, z której schodzę.
Mijam pierwsze domostwa i w "centrum" widzę dwie knajpy. Jestem strasznie głodny, więc wypatruje gdzie by tu pójść. Pierwsza znajduje się w starym budynku, ta dalej to z serii góralskich chat, więc wybieram tą pierwszą, Przystanek Smerek. No i jest bliżej. Stoją z boku leżaki, przed knajpą parasole. Obsługuje mnie pan w fajnych dredach. Zamawiam jedzenie, biorę butelkę bezalkoholowego piwa i zasiadam pod parasolem. Piwo przepyszne! Zimne, mokre .
Po chwili dostaje sporego schaboszczaka. I tu mała dygresja, dawno się nie spotkałem, że rezygnując z sałatek (które nie lubię) dostaję propozycję w zamian przekąski. Pyszna, choć w przeciwieństwie do kotleta mała. A i pyszny ten schabowy z cyca kurzego
Dwa stoliki dalej siedzi para. Chłopak się pyta, czy nie chcę pomarańcza, ja dziękuje. Okazuję się, że idą GSB i chcą się trochę pozbyć ciężarów. Po krótkiej rozmowie, życzę im jak najmniej zmoczenia, powodzenia. Planują na koniec maja dotrzeć do Ustronia. Ciekawe czy im się uda?
Wychodzę na drogę, robię jedne z ostatnich zdjęć połonin i próbuje złapać stopa.
Nie udaje się, ale do Wetliny mam 3 kilometry więc powoli idę, mijam znów resztki po kolejce wąskotorowej i docieram niedługo potem na parking.
Po drodze spotykam rozjechaną żmiję, ropuchę, oraz płoszę żurawia który brodził w rzece. W taki sposób kończę swoje wędrowanie, przygodę w Bieszczadach.
Ale jeszcze pozostaje powrót do domu. Znów ustawiam nawigację i liczę, że mnie poprowadzi ciekawą trasą. A jak będzie coś ciekawego, zamierzam zatrzymać się na chwilę.
Pierwszy robię, gdy widzę kwitnące drzewa przy drodze:
Dziś już nie pamiętam, gdzie to było...mijam Cisną, Majdan, w którym znajduje się baza kolejki wąskotorowej, mijam serpentyny za Wsią Żubracze i ciągle jestem zachwycony. Jednak na polach przed Nowym Łupkowem, muszę się jeszcze raz zatrzymać. No powaliło mnie na kolana!
Jest piękna pogoda i gdzieś w głowie siedzi myśl, że szkoda wyjeżdżać.
Przejeżdżam przez Komańczę. Nawigacja kieruje mnie przez Niski Beskid, czym jestem zachwycony. Zatrzymuję się i obchodzę Cerkiew Prawosławną. Jest to wierna kopia wcześniejsze, która spaliła się w 2006roku (wcześniej też pożar ją trawił). Piękna jest i szczerze, to jak w domu przeczytałem, że to wierna kopia, byłem zdumiony:
Widzicie księżyc?
Ruszam dalej. Droga wiedzie mnie przez Jaśliska, Tylawę, Dukle, Nowy Żmigród i Gorlice. Oglądam za oknami Magurski Park Narodowy, który z drogi Nowy Żmigród - Gorlice prezentuję się wyśmienicie. Jednak najlepsze czeka mnie za Gorlicami. Zostałem wyprowadzony do miejscowości Kwiatonowice (jadąc z żoną, kilka lat temu do Huty Polańskiej, też tędy jechałem) i tu mogę obejrzeć, jak błękit przegrywa z chmurami:
To ostatnie zdjęcie jakie robię na tej wycieczce. Teraz dojeżdżam do Zakliczyna, gdzie tankuję, kupuję coś ciepłego do jedzenia i kawę i przez Brzesko dojeżdżam do autostrady, gdzie łapie mnie deszcz, oraz napotykam debilnych kierowców (no bo jak można w strugach deszczu dojechać na dwa metry z tyłu, gdy wyprzedzam w sznurze aut, jadący kolejny sznur pojazdów na prawym pasie???).
W końcu po 19tej, szczęśliwie dojeżdżam do domu.
Wracając do planów odwiedzenia tej chatki...przenoszę na inny raz, to odpowiedź do pierwszego zdania
Ps. trochę szczegółów.
Przez te 3 dni, wszedłem na 5 wierzchołków, każdy z nich mający ponad tysiąc metrów, w tym na Tarnicę, najwyższy szczyt Zachodnich Bieszczad. Przeszedłem (niewiele, ale nie o odległość tu chodziło):
- w pierwszy dzień ok 20 km i ponad 860m przewyższenia,
- w drugi dzień nieco ponad 7,2 km i ponad 500m przewyższeń,
- w trzeci dzień ponad 14 km i ok 600m przewyższeń,
co dało w sumie ponad 44 km odległości i prawie 2000m przewyższeń. Niewiele, ale...było świetnie i niczego bym nie zmienił. No może, został dłużej
Ps. Dla forum.
Koniec cierpienniczej relacji
(rozbawił mnie ten termin ;P )
- sprocket73
- Posty: 5935
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Fajna relacja! Refleksyjna.
Najbardziej wzruszył mnie koleś co stracił żonę i teraz góry są dla niego wspomnieniem wspólnych chwil.
Różnie można reagować na starość. Ja u siebie po 40-tce zobaczyłem pewne oznaki. Stwierdziłem, ze trzeba się wziąć za siebie, zacząłem biegać. Może i to coś pomogło, ale upływu czasu się nie powstrzyma. Teraz mam 48 i chyba pora na etap akceptacji Pogarsza się tak szybko, że prawdę mówiąc nie wiem czy dożyję 50-tki
Miałem plan celebrować starość fajnym czerwonym samochodem sportowym, który kupiłbym sobie w prezencie na tą okrągłą rocznicę. Teraz zaczynam mieć wątpliwości, czy to nie za późno, czy sprawi mi to jeszcze radość. Na razie wciąż myślę, że warto.
A Bieszczady są piękne. Kiedyś to były góry, w których bywałem często. Jednak ostatni raz w 2009 roku. To już trochę dawno. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś je zobaczę.
Najbardziej wzruszył mnie koleś co stracił żonę i teraz góry są dla niego wspomnieniem wspólnych chwil.
Różnie można reagować na starość. Ja u siebie po 40-tce zobaczyłem pewne oznaki. Stwierdziłem, ze trzeba się wziąć za siebie, zacząłem biegać. Może i to coś pomogło, ale upływu czasu się nie powstrzyma. Teraz mam 48 i chyba pora na etap akceptacji Pogarsza się tak szybko, że prawdę mówiąc nie wiem czy dożyję 50-tki
Miałem plan celebrować starość fajnym czerwonym samochodem sportowym, który kupiłbym sobie w prezencie na tą okrągłą rocznicę. Teraz zaczynam mieć wątpliwości, czy to nie za późno, czy sprawi mi to jeszcze radość. Na razie wciąż myślę, że warto.
A Bieszczady są piękne. Kiedyś to były góry, w których bywałem często. Jednak ostatni raz w 2009 roku. To już trochę dawno. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś je zobaczę.
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
że prawdę mówiąc nie wiem czy dożyję 50-tki
No kurwa! Do soboty chyba dożyjesz
Laynn, fajny ten twój wyjazd, początek smutny i refleksyjny, ale całość w pięknych barwach i klimatyczna.
Też wracaliśmy przez Niski i zatrzymaliśmy się przy tej cerkwi, a później jeszcze podjechaliśmy do siedziby Magurskiego Parku po przypinkę
No dobrze … Reszta też może zostać
Piękne góry w pięknych barwach. Świetne ujęcie ptaszyska na drzewie. Ciekawe opisy ze schronisk i spotkań na szlaku. Takie sytuacje lubię - im więcej ludzi w górach tym większa szansa spotkania kogoś ciekawego.
To kolejne góry , które znam … zerowo. Byłem tylko raz przez cztery dni. Chyba czas nadrobić zaległości. Tak jak laynn młody jestem i przyszłościowy.
Brawo !
W październiku mam urodziny Jak siedzieliśmy z koleżanką Moniką pod Kozim Wierchem w tym roku to wspomniałem Jej o moim planie na ten dzień. Przed nami było widać pewne miejsce turystyczne z ciekawą wysokością. Mam wielką nadzieję, że tego dnia tam wejdę !
Lyann - a teraz rób wszystko żeby w czerwcu wkroczyć na Kościelec. I na inne leśne skały w okolicy. Do boju !
Piękne góry w pięknych barwach. Świetne ujęcie ptaszyska na drzewie. Ciekawe opisy ze schronisk i spotkań na szlaku. Takie sytuacje lubię - im więcej ludzi w górach tym większa szansa spotkania kogoś ciekawego.
To kolejne góry , które znam … zerowo. Byłem tylko raz przez cztery dni. Chyba czas nadrobić zaległości. Tak jak laynn młody jestem i przyszłościowy.
Brawo !
W październiku mam urodziny Jak siedzieliśmy z koleżanką Moniką pod Kozim Wierchem w tym roku to wspomniałem Jej o moim planie na ten dzień. Przed nami było widać pewne miejsce turystyczne z ciekawą wysokością. Mam wielką nadzieję, że tego dnia tam wejdę !
Lyann - a teraz rób wszystko żeby w czerwcu wkroczyć na Kościelec. I na inne leśne skały w okolicy. Do boju !
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
laynn pisze:Może dlatego, że w ogóle w naszym społeczeństwie panuje przekonanie, że osoba niepełnosprawna ma siedzieć w domu?
Bardzo ciekawy temat poruszyłeś.
Od dłuższego czasu mam wrażenie, że góry ( pozostańmy przy nich, chociaż słowa Lyanna na pewno wykraczają poza nie ) stają się miejscem wręcz sportowym. Kult siły, ducha, liczby, ubarwionych wspomnień, fachowców od każdych gór ( w tym tych w , których ci fachowcy jeszcze nie byli ). Kurwa, duch Hitlerjugend i ONR zbliża się do gór.
Przejście mitycznej Orlej Perci jak najszybciej. Jak najdłuższe trasy tylko po to żeby je przejść. Wbieganie na szczyt po ileś tam razy. Naj, naj, naj … W tym naj to gierojom inni tylko przeszkadzają.
I gdzie w takich górach miejsce dla innych ? Często czytam - kolejki są złe, prawdziwi turyści ich nie używają ! Zlikwidować fasiągi ( nie zmienić na elektryczne tylko od razu zlikwidować ) ! Kto ma siłę ten dojdzie do Morskiego !
No właśnie - kto ma siłę.
To takie tępe, egoistyczne spojrzenie na temat - ja wejdę to wszyscy inni też. Owszem - wiele z osób korzystających z kolejek, fasiąga ( np. ja - mam zamiar wielokrotnie skorzystać z kolejek, z fasiąga pewno też ) to osoby młode i zdrowe fizycznie.
Ale nie wszyscy. Morskie Oko jest częstym miejscem spotkań weteranów turystyki. Spotkań osób, za którymi my tutaj, prawie wszyscy, moglibyśmy co najwyżej plecak nosić. Te osoby to teraz w wielu przypadkach ludzie w podeszłym wieku, schorowani, często inwalidzi. I co ? Oni już nie mogą zobaczyć miejsc, które dla nich były całym życiem ? Nie mogą przy częściowej pomocy ( bo i tak fasiąg nie jedzie do samego schroniska ) wrócić do młodości ? Mogą i wręcz trzeba im to umożliwić.
Lyann wie, że jest chory. I też wie na ile Go stać - w jakim tempie, ile kilometrów. I korzysta z tego nie wstydząc się o tym pisać. I mam nadzieję, że te wpisy o cierpięnnictwie było po prostu humorystyczne. Oczywiście wpis cepra to kolejny pokaz jego prymitywizmu i narcyzmu - nikt normalny tym bełkotem się nie przejmuje.
Była tu na forum Paula - też cukrzyk. Przeszła tyle w Beskidach, Tatrach, Fatrach i Alpach, że setki gierojów nawet w połowie się do jej wyczynów nie zbliżyło.
Podejrzewam też , że z kilka osób z naszego grona ma jakieś problemy zdrowotne a mimo to chodzą po górach. Czy to sami z siebie czy to przy pomocy , opluwanych przez prawdziwych turystów, udogodnień. Ja sam od blisko dwóch lat mam problemy z boleriozą. Początek tamtego roku był bardzo ciężki - również w górach. Potem było różnie.
Do boju ! Sensownego.
P.s. 1 Przy zejściu z Wrót Chałubińskiego kolega Krzysiek opowiedział brutalną scenę. Jego znajoma szła do Morskiego. Drogą jechały fasiągi. Mają one dość wysokie burty, widać zazwyczaj tylko część siedzącego. No i ta znajoma zaczęła komentować jadących. M.in. użyła słów : "Co, nóg nie macie żeby się przejść ? ". Na Włosienicy zobaczyła, że Ci skomentowani ludzie, opuścili fasiągi … przy pomocy opiekunów. Cała grupa to byli inwalidzi bez nóg, z wózkami inwalidzkimi. Taka prośba do prawdziwych turystów - zachowajcie swoje mądre przemyślenia dla siebie. Tak będzie lepiej dla świat.
Skończyło się tym, że Ci na wózkach podjechali do tej dziewczyny i widząc jej wstyd powiedzieli żeby się nie przejmowała. Że to nie pierwszy raz tak usłyszeli.
P.s. 2 Lyann wiesz, że nie tylko nadwyżkę kwoty za lekarstwa możesz odliczać ?
Ostatnio zmieniony 2021-05-22, 11:37 przez Dobromił, łącznie zmieniany 2 razy.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
laynn pisze:Ogólnie jednak, bardzo cierpiętnicza relacja
To nie jest relacja cierpiętnicza. Ja nie cierpiałem na niej. To zwykła relacja. Teoretycznie mogę nie wspominać o swych problemach, ale...taki mam klimat. Akurat one jakby nakierowały to jak się dalej potoczył dzień.
Ja nie narzekam na swe choroby.
Ale ja w ogóle nie pod tym kątem, nie o zdrowie mi chodziło.
Wspomniałeś ze dwa razy, że może by już do chaty wracać + pogoda burzowa + sentymenty z racji 40 i tak..... cierpięniczo wyszło, jakby pożegnalnie. Jakby Ci 80-siątak stuknełą
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 64 gości