Kremenaros? Przecież to gorzej wygląda niż rudery w relacjach buby. Przynajmniej z zewnątrz. Na rzut beretem masz "obiekt" górski PTTK, gdzie oferują śniadanie (bufet) od godz. 7:30 i kolację do godz. 21. Wchodzisz i wychodzisz jak człowiek.
laynn, sokole - o co chodzi z tym, jakbyście coś zgubili, a nic nie znaleźli? Chodzi o nostalgiczny klimat. Znów coś przeoczyłem w życiu? Pewnie dopadnie mnie to za 20 lat, więc mam czas, by duchowo się przygotować.
Ku przygodzie!
Ostatnio zmieniony 2021-05-20, 06:48 przez ceper, łącznie zmieniany 1 raz.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Pudelek pisze:spałem w Kremenarosie
Fakt, pamiętam narzekania na letnią wodę.
Ja pisałem do nich, to w sobotę nie mieli już wolnych łóżek. Kamping obok hotelu, o którym wspominałeś, odpisał, że zaprasza i to miała być baza wypadowa, ale później zadzwoniłem, do bacówki i licząc na wieczorne posiedzenia, ją wybrałem.
Pudelek pisze:I tylko trzymać kciuki za pogodę!
No to trzymam kciuki! Oby siadła!
sokół pisze:Na razie ze słowa pisanego dla mnie rewelka, coś innego, niż zawsze.
Miło mi.
sokół pisze:Czekam na ciąg dalszy.
Już niedługo cd.
sokół pisze:Taka, kuźwa, strasznie wspominkowa, taka przełomowa, teraz jestem juz stary, będzie tylko z górki.
Rok temu siedzenie w domu jakoś nie dało mi popalić, ale tegoroczna zimna, brzydka wiosna, dała mi popalić. A potem nagle sobie uświadomiłem, patrząc na moje zmarszczki, ileż to mam lat. Potem nagle zacząłem sobie wspominać początek wieku i tak jakoś to wszystko zaczęło trochę ciążyć. Stąd tym bardziej mocno do końca, z sobą walczyłem by pojechać na te kilka dni.
laynn pisze: A potem nagle sobie uświadomiłem, patrząc na moje zmarszczki, ileż to mam lat.
Taaa …
Mi po tej dacie udało się wtoczyć na kilkanaście z najwyższych szczytów Tatarów. I nawet udało mi się zejść
Może byś wpadł w najbliższym czasie na zwiedzanie skał w okolicy Zimnika ?
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Ożeż Ty. Właśnie wybieramy się po południu, ino wpierw teściowa zaliczy fryzjera. Wiem, że się stęskniliście...laynn pisze:idź do teściowej, na pstrąga
Ostatnio zmieniony 2021-05-20, 08:27 przez ceper, łącznie zmieniany 1 raz.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Pod Bacówką, czyli dotarcie na nocleg, oraz plany na wejście
Znajduję w Ustrzykach knajpę i zamawiam pierogi plus herbatę. W końcu można coś zjeść na "mieście". Następnie wracam do auta, mijając pod sklepem jednego z bieszczadzkich zakapiorów, rozmawiających z turystami. Akurat przechodząc usłyszałem, "to dajcie na piwo"
Podjeżdżam pod przełęcz Wyżniańską, gdzie na parkingu zostawiam auto. Nie ma obsługi, więc parkuję z boku, przepakowuje znów plecak, dorzucając ciuchy na przebranie, śpiwór, maszynkę i czajnik, oraz jedzenie. Biorę też kupione zapasy na wieczorne posiedzenie w bacówce i zarzucam dużo cięższy plecak na ramiona i ruszam, spoglądając, na połoninę Wetlińską. Do bacówki mam kilkadziesiąt metrów przewyższenia i niecałe pół godziny marszu, więc liczę, że jakoś dojdę. Jednak zjedzone pierogi, wypite piwo po dojechaniu, ciążą w brzuchu i idzie się mi ciężko.
Więc z wielką radością przystaje, gdy tylko otwierają się widoki, na dolinę potoku Wołosatka i Tarnicę, robię kilka zdjęć:
Niżej zieleni się, wyżej widać, że wiosna dociera tam powoli. Tarnica z prawej (dolne zdjęcie).
Droga do schroniska to schroniska.
Prognozy przepowiadały, że ok 18tej miało wyjść słońce, co zaczyna się spełniać. Las od razu nabiera żywych kolorów:
Pod bacówkę dochodzę znów cały mokry. Ramiona nieprzyzwyczajone bolą od ciężaru plecaka. Pod budynkiem są wystawione stoliki, jadalnia zamknięta, a zamówienia przyjmowane są z korytarza. Na ławkach siedzi kilka osób, zresztą nie tylko ja startowałem z parkingu pod bacówkę. Podchodzę pod okienko i wspominam o rezerwacji i wtedy obsługa kieruje mnie do jadalni, gdzie załatwiam kwestię meldunku. Pan przyjmując pieniądze za nocleg, przeprasza, że tak drogo w stosunku do warunków, 50 złotych. Szczerze to liczyłem, że będzie i drożej, więc mówię, że ja nie narzekam, a jak jest woda, to dla mnie bajka. Woda jest, od 19tej i 7mej do wyczerpania jest nawet ciepła, choć podobno raczej nie zdarza by się wyczerpała. No i najważniejsze, dla nocujących jedzenie jest tańsze, a zamiast 9ciu złotych, kosztuje 7. No to dobra wiadomość .
Zanoszę plecak do pokoju, pokój nr 3, 7mio osobowy, jestem póki co sam (i to się nie zmieni), lekkie rozpakowanie i kładę się na chwilę na łóżku. Po chwili jednak się zwlekam i idę na dół, korzystając z promocji :
W sali oprócz mnie siedzi dwóch facetów. Nikogo więcej, później już po ciemku dociera rodzina z 5ciorgiem dzieci, najmłodsze w wózku. Wypijam kozla, co powoduje u mnie opadanie powiek. Idę do pokoju, poleżeć, by poczekać na ciepłą wodę. Zasypia mi się jednak, więc idę wziąć prysznic w lodowatej wodzie i ubieram się na czystko, biorę aparat i idę połazić po okolicy. No a co z wejściem na Małą i może Wielką Rawkę? Miałem to w planach, ale jestem zbyt zmęczony i po prostu mi się nie chce, a że stwierdziłem, iż nic na siłę...więc plany, planami, a ja robię na co mam ochotę. Złotych kalesonów nie dostanę, poza tym śnieg widoczny na połoninie, mnie całkowicie zniechęca. No dobra bardziej te blisko siebie położone poziomice na mapie, co odzwierciedla rzeczywistość. Jest strome podejście .
Bacówka mniej więcej w środku kadru stoi zakryta drzewami. A szlak odbija w prawo i potem za garbem wspina się na widoczną u góry połoninę.
Połonina Caryńska, a droga prowadzi do małej górki, Wierchu Wyżniańskiego.
Wetlińska dymi jak wulkan.
Idę się przejść w stronę tego łąkowego szczytu. Widzicie płaty śniegu na Małej Rawce?:
Powoli słońce zaczyna zachodzić nad lasami, więc światło robi się coraz miększe. Niestety, że mi sił też ubywa. I cukier spada.
Gorzej, że idąc do Ustrzyk sensor (od pompy) się aktualizował, potem był ok, a po dotarciu do bacówki, znów pompa nie zatwierdziła pomiaru z glukometra, co oznacza wywalenie sensora, więc będąc bez podglądu glikemii nie czułem spadku cukru. Zjadam batona i powoli kieruje się do bacówki.
Wetlińska raz jeszcze.
Pod bacówką robię ostatnie zdjęcia i idę coś zjeść. Jestem zmęczony i nie mam ochoty schodzić do auta, gdzie czeka zapasowy sensor, więc trudno, noc prześpię po staremu.
Caryńska praktycznie spod bacówki.
Las porastający zbocza Caryńskiej.
Pod bacówką turystów już nie ma, jest cicho i spokojnie. Robię kolację i idę na ostatnie piwo na jadalnie. Biorę jeszcze wiśniówkę, ale na jadalni nikogo nie ma, poza wspomnianymi wcześniej chłopakami, a ci siedzą w swoim kącie i najwidoczniej nie mają ochoty na integrację, więc szybkie piwo, dwa kielonki i idę spać. Przy okazji siedzenia samotnie, dopada mnie myśl, a może by jutro popołudniu wrócić do domu?
Niestety noc mam ciężką. Najpierw budzi mnie dotarcie wspomnianej rodziny. Kto nocował w takij bacówce, wie jak słychać skrzypiące schody, podłogi, słychać tupot nóg, oraz rozmowy. Więc właśnie taki gwar mnie wybudza.
Dwie godziny później wstaje otworzyć okno, bo mimo zakręcenia kaloryferów, jest bardzo gorąco w sali. Cukier wysoki, więc korekta. O 3ciej ostatnia pobudka, cukier bardzo wysoki, znów korekta, która rano objawia się niskim cukrem, przez co po pobudce zjadam ostatnie batony zapasowe. Zarówno padnięty sensor, jak i brak batonów niejako zmieniają plany, bo najważniejsze jest dotarcie do auta, celem założenia nowego sensora i doekwipowanie plecaka o odpowiednie ilości węglowodanów.
Podjeżdżam pod przełęcz Wyżniańską, gdzie na parkingu zostawiam auto. Nie ma obsługi, więc parkuję z boku, przepakowuje znów plecak, dorzucając ciuchy na przebranie, śpiwór, maszynkę i czajnik, oraz jedzenie. Biorę też kupione zapasy na wieczorne posiedzenie w bacówce i zarzucam dużo cięższy plecak na ramiona i ruszam, spoglądając, na połoninę Wetlińską. Do bacówki mam kilkadziesiąt metrów przewyższenia i niecałe pół godziny marszu, więc liczę, że jakoś dojdę. Jednak zjedzone pierogi, wypite piwo po dojechaniu, ciążą w brzuchu i idzie się mi ciężko.
Więc z wielką radością przystaje, gdy tylko otwierają się widoki, na dolinę potoku Wołosatka i Tarnicę, robię kilka zdjęć:
Niżej zieleni się, wyżej widać, że wiosna dociera tam powoli. Tarnica z prawej (dolne zdjęcie).
Droga do schroniska to schroniska.
Prognozy przepowiadały, że ok 18tej miało wyjść słońce, co zaczyna się spełniać. Las od razu nabiera żywych kolorów:
Pod bacówkę dochodzę znów cały mokry. Ramiona nieprzyzwyczajone bolą od ciężaru plecaka. Pod budynkiem są wystawione stoliki, jadalnia zamknięta, a zamówienia przyjmowane są z korytarza. Na ławkach siedzi kilka osób, zresztą nie tylko ja startowałem z parkingu pod bacówkę. Podchodzę pod okienko i wspominam o rezerwacji i wtedy obsługa kieruje mnie do jadalni, gdzie załatwiam kwestię meldunku. Pan przyjmując pieniądze za nocleg, przeprasza, że tak drogo w stosunku do warunków, 50 złotych. Szczerze to liczyłem, że będzie i drożej, więc mówię, że ja nie narzekam, a jak jest woda, to dla mnie bajka. Woda jest, od 19tej i 7mej do wyczerpania jest nawet ciepła, choć podobno raczej nie zdarza by się wyczerpała. No i najważniejsze, dla nocujących jedzenie jest tańsze, a zamiast 9ciu złotych, kosztuje 7. No to dobra wiadomość .
Zanoszę plecak do pokoju, pokój nr 3, 7mio osobowy, jestem póki co sam (i to się nie zmieni), lekkie rozpakowanie i kładę się na chwilę na łóżku. Po chwili jednak się zwlekam i idę na dół, korzystając z promocji :
W sali oprócz mnie siedzi dwóch facetów. Nikogo więcej, później już po ciemku dociera rodzina z 5ciorgiem dzieci, najmłodsze w wózku. Wypijam kozla, co powoduje u mnie opadanie powiek. Idę do pokoju, poleżeć, by poczekać na ciepłą wodę. Zasypia mi się jednak, więc idę wziąć prysznic w lodowatej wodzie i ubieram się na czystko, biorę aparat i idę połazić po okolicy. No a co z wejściem na Małą i może Wielką Rawkę? Miałem to w planach, ale jestem zbyt zmęczony i po prostu mi się nie chce, a że stwierdziłem, iż nic na siłę...więc plany, planami, a ja robię na co mam ochotę. Złotych kalesonów nie dostanę, poza tym śnieg widoczny na połoninie, mnie całkowicie zniechęca. No dobra bardziej te blisko siebie położone poziomice na mapie, co odzwierciedla rzeczywistość. Jest strome podejście .
Bacówka mniej więcej w środku kadru stoi zakryta drzewami. A szlak odbija w prawo i potem za garbem wspina się na widoczną u góry połoninę.
Połonina Caryńska, a droga prowadzi do małej górki, Wierchu Wyżniańskiego.
Wetlińska dymi jak wulkan.
Idę się przejść w stronę tego łąkowego szczytu. Widzicie płaty śniegu na Małej Rawce?:
Powoli słońce zaczyna zachodzić nad lasami, więc światło robi się coraz miększe. Niestety, że mi sił też ubywa. I cukier spada.
Gorzej, że idąc do Ustrzyk sensor (od pompy) się aktualizował, potem był ok, a po dotarciu do bacówki, znów pompa nie zatwierdziła pomiaru z glukometra, co oznacza wywalenie sensora, więc będąc bez podglądu glikemii nie czułem spadku cukru. Zjadam batona i powoli kieruje się do bacówki.
Wetlińska raz jeszcze.
Pod bacówką robię ostatnie zdjęcia i idę coś zjeść. Jestem zmęczony i nie mam ochoty schodzić do auta, gdzie czeka zapasowy sensor, więc trudno, noc prześpię po staremu.
Caryńska praktycznie spod bacówki.
Las porastający zbocza Caryńskiej.
Pod bacówką turystów już nie ma, jest cicho i spokojnie. Robię kolację i idę na ostatnie piwo na jadalnie. Biorę jeszcze wiśniówkę, ale na jadalni nikogo nie ma, poza wspomnianymi wcześniej chłopakami, a ci siedzą w swoim kącie i najwidoczniej nie mają ochoty na integrację, więc szybkie piwo, dwa kielonki i idę spać. Przy okazji siedzenia samotnie, dopada mnie myśl, a może by jutro popołudniu wrócić do domu?
Niestety noc mam ciężką. Najpierw budzi mnie dotarcie wspomnianej rodziny. Kto nocował w takij bacówce, wie jak słychać skrzypiące schody, podłogi, słychać tupot nóg, oraz rozmowy. Więc właśnie taki gwar mnie wybudza.
Dwie godziny później wstaje otworzyć okno, bo mimo zakręcenia kaloryferów, jest bardzo gorąco w sali. Cukier wysoki, więc korekta. O 3ciej ostatnia pobudka, cukier bardzo wysoki, znów korekta, która rano objawia się niskim cukrem, przez co po pobudce zjadam ostatnie batony zapasowe. Zarówno padnięty sensor, jak i brak batonów niejako zmieniają plany, bo najważniejsze jest dotarcie do auta, celem założenia nowego sensora i doekwipowanie plecaka o odpowiednie ilości węglowodanów.
Ostatnio zmieniony 2021-05-20, 13:37 przez laynn, łącznie zmieniany 1 raz.
Nocowałem raz w Bacówce pod Rawką - sierpniowy survival, bo wybiło szambo i nie można było korzystać z WC i łazienki.
https://www.youtube.com/watch?v=DmXKas7TJbE
laynn pisze:Idę do pokoju, poleżeć, by poczekać na ciepłą wodę. Zasypia mi się jednak
laynn pisze:jestem zbyt zmęczony i po prostu mi się nie chce
Odpocznij sobie. A czymżeż jesteś zmęczony? To dobra praca, lubisz ją...laynn pisze:Jestem zmęczony i nie mam ochoty
Było wziąć pomidorową. Dobra jest i pożywna. Nie chcę Cię męczyć radami, więc chociaż je wysłuchaj.laynn pisze:szybkie piwo, dwa kielonki i idę spać
https://www.youtube.com/watch?v=DmXKas7TJbE
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
O tym jak to niebo prawie się zwaliło na głowę na Połoninie.
Czyli w końcu dzień drugi - niedziela.
Rano się budzę chwilę po szóstej, do siódmej jeszcze próbuje usnąć ponownie, ale zaczyna się powoli ruch w bacówce, ktoś schodzi po schodach, podłoga skrzypi, drzwi trzaskają, ot chatka budzi się do życia...dodatkowo po pobudce musiałem zjeść batona, bo cukier po korektach niski, jestem zbyt rozbudzony. A skoro i tak nie usnę, więc w końcu o siódmej schodzę na dół, jednak spotyka mnie niespodzianka - wejście do toalet zablokowane - podłoga jeszcze mokra, w jadalni zamiatają, za chwilę będą myć podłogę, więc ze śniadaniem trzeba poczekać.
Chyba, żeby wziąć jedzenie, butle z palnikiem na zewnątrz i na świeżym powietrzu zjeść. Tak też czynię. Poznaję w ten sposób Imbira, kota celebrytę (dzień wcześniej przywitał się ze mną pies), który pogardził resztkami mojego paprykarza.
Średnio wypoczęty po nocy, myślę co robić. Przez myśl przechodzi powrót do domu pod wieczór. Nie pomaga nie wyspanie, no po prostu jestem wymięty.
Po śniadaniu pakuję się i ruszam w stronę parkingu. Idąc, pomysł powrotu wywiało mi z głowy. Pięć godzin jazdy? W niedzielę popołudniu? W takim stanie? Nie, to nie ma sensu.
Schodzę od auta. Znów przepakowuje plecak, zakładam nowy sensor. Rozmawiam z panami parkingowym, oraz parkowym. Rozliczyć się za auto, mogę następnego dnia, bilet znów kupuje ulgowy.
Po krótkiej rozmowie ruszam w górę.
Tak na prawdę to sytuacja z sensorem i batonami wymusiła na mnie niejako cel połoniny Caryńskiej. Wracać pod bacówkę by się wdrapać na Rawkę nie ma sensu, musiałbym albo iść z cięższym plecakiem (z rzeczami na noc), bądź potem schodzić po nie znów do auta. Na jakąś długą pętle nie mam ochoty, a prognozy zapowiadały możliwą burze w południe (a myślałem o pętli przez Dział z Rawkami, o zjechaniu do Ustrzyk). Ruszam więc najkrótszą drogą na połoninę Caryńską.
Od początku szlak mocno się wspina, ot tak poprowadzony w stylu słowackim, do góry na krechę na wprost - kto w Małej Fatrze był, ten wie o co chodzi . Z łąk, na których okwiecone drzewa i krzaki miło się prezentują wchodzi się do małego lasu, z którego wychodzimy na polanę porośniętą borowiną. Widoki się na boki pojawiają, szczególnie w stronę Wetliny, więc robię taktyczną przerwę, to znaczy robię kilka zdjęć. A przy okazji łapę oddech
i szerzej, specjalnie dla forum :
Na parkingu, gotując wodę na herbatę do termosu, ustawiłem statyw i próbowałem zrobić kilka ujęć z pędzącymi chmurami. Ustawiłem więc przesłonę na największą dziurę, nałożyłem filtr szary i...zdjęcia nie wszyły mi totalnie. Niestety z powodu złego samopoczucia, do którego doszedł ból głowy, dopiero na połoninie u góry zauważyłem, że wszystkie zdjęcia robię na maksymalnym otworze. A może to wypite piwo tak na mnie działa... A mój obiektyw wtedy mydli...więc za te zdjęcia z początku...przepraszam .
Im wyżej podchodzę pod bukowy las, który oddziela mnie od połonin, tym coraz szersza panorama się otwiera. Gdy spoglądam na Rawki...to nie żałuje, że tam, mnie nie ma. Widoków na stronę słowacką pewnie nie ma:
Przypominam sobie prognozy mówiące o burzach już wcześniej, więc od chwili obserwuje niebo. Póki co słońca coraz mniej, ale jeszcze nic się nie dzieję. Wchodzę w las. Nie tylko na północy kraju rosną krzywę drzewa. W Bieszczadach też:
Podążam ścieżką, na prawdę szybko nabierając wysokości. Popijam tabletkę przeciwbólową, bo głowa coraz mocniej łupie. I dalej, do góry...
W końcu wychodzę za las. Mijam ławki, mimo zmęczenia, chcę jak najszybciej sprawdzić niebo, w lesie wrażenie miałem, że robi się ponuro. Szybkie rozejrzenie się, trochę uspokaja, choć za Rawkami chmury robią się coraz ciemniejsze.
Rzut oka pod słońce, na wschód. Z lewej Tarnica, w oddali sterczą pobielone jakieś szczyty po stronie ukraińskiej. Zwróćcie uwagę, jak przebiega granica wiosny, niżej na pierwszym planie buczyna jeszcze rudoczerwona, Rawki też u góry las brązowo-rudy, dopiero polana i dolne partie lasów się zielenią:
No zza Rawek coś zaczyna się dziać.
To jeszcze spojrzenie na zachód, opadający mur Działów, jedne z wersji mej trasy planowanej i jedno z pierwszych zdjęć gdzie więcej w kadrze będzie nieba.
Pod końcem, szlak na szczęście skręca i ostatnie metry można trochę odetchnąć, idzie po skosie przecinając stok.
Pamiętam, że gdy wędrowałem kilkanaście lat temu pod koniec czerwca po połoninie Dźwiniackiej, to zielone trawy sięgały nam do kolan. W sumie takie Bieszczady mi się marzyły, a niestety dziś na połoninie dominują kolory rudy, brązowy i rdzawy.
Widok na wschód, na pierwszym planie Połonina Caryńska, za nią Bukowe Berdo i z prawej Tarnica.
Mocno wieje, do tego zimny wiatr, więc szybko znów się ubieram. Robię sobie zdjęcie i dopiero przy robieniu panoramy, zmieniam przesłonę na f8.
I panorama w kierunku wschodnim:
oraz link do niej:
https://photos.app.goo.gl/1PcJ15QE7HvCZ11VA
Jeszcze z kronikarskiego obowiązku zdjęcie w kierunku północnym:
i ruszam zdobyć najwyższy wzniesienie połoniny, zwany Kruhlym Wierchem. Wpierw jednak muszę pokazać bilet, bo za jednej z grup skał przechadza się pracownik PN (obok leży i terminal do płacenia kartą). Po chwili rozmowy okazuje się, że chłopak przyjechał na weekend do pracy, dzień wcześniej był na Połoninie Wetlińskiej, gdzie złapał kontuzję kolana stąd zamiast pod Tarnicą, siedzi tu. Po kilku minutach rozmów na tematy gór, widzę, że od Ustrzyk idą turyści, więc się żegnamy.
Idąc dalej widzę, że słońce lekko oświetla słynne bieszczadzkie serpentyny, więc przed samym szczytem robię kolejną przerwę na zdjęcia. Zresztą narobiłem ich sporo, bo dziś w końcu mam odleglejsze widoki.
Jeszcze kilka kroków i jestem. Kruhly Wierch zdobyty (1297 m n.p.m)!
Oczywiste, że wpierw robię zdjęcia, potem zasiadam do zrobienia i zjedzenia kanapek. Robię sobie kolejne zdjęcie (jak nigdy):
Za mną Połonina Wetlińska. Niżej w zbliżeniu:
Dostrzegam Kolibę, pierwotnie miałem tam spać (w tej wersji, według pierwszych planów, gdy miałem iść z UD):
Bieszczadzkie serpentyny.
Próbowałem też zrobić zdjęcie krukom, która szybowały nade mną, by następnie wylądować, ale skubane, za szybkie były 😂
Dogoniły mnie widziane wcześniej dziewczyny, witam się, gdy jedna z nich odpowiada, o się znamy, byłeś na Tarnicy wczoraj? Ha jaki świat mały 😀.
W trakcie krótkiej chwili na szczycie zwracamy uwagę, że na zachodzie, nad granicznymi szczytami widać opady.
Po chwili deszcz schodzi w dolinę:
Moje plany, by zejść do Brzegów Górnych zaczynają się rozwiewać. Dziewczyny mają w planie dojść do Bacówki, tam przeczekać jakby co deszcz i wejść na Rawki. W tym momencie słyszymy grzmot z oddali. Wszyscy dostajemy przyśpieszenia, a moja niepewność co do trasy przeradza się w pewność, że trzeba wracać. Żegnamy się, ja dojadam kanapki i zanim się pozbierałem, to dziewczyny znikają już w dole. W między czasie od strony Brzegów dochodzi grupa turystów. Chwilę rozmawiamy, czy w widocznych na wschodzie pobielonych szczytach znajduje się Pikuj. Schodząc robię potem zdjęcia temu pasmu i dopiero w domu (pisząc tą relację) odszukuje gdzie jest Pikuj i co to było widać (niżej będzie to opisane pod zdjęciami).
Spoglądam na sytuację i sugeruję, że czas się ewakuować na dół. Ruszamy.
Bo zza Dużej i Małej Rawki idzie zło 😉, tzn ciężkie chmury, które wyglądają mi na burzowe. Mijam chłopaka, z parku, mówi, że ma pelerynę, a jakby co to w ostateczności będzie schodził w dół. Życzymy sobie powodzenia i ja lecę w dół. Tak zasuwam, że pomijam odbicie, którym się wspinałem i dopiero dobre kilkadziesiąt metrów dalej się łapę, że coś za długo schodzę.
Sytuacja na niebie nabiera dynamiki, na szczęście grzmotów nie słychać:
dziesięć minut później:
tu po kolejnych czterech minutach:
Schodzę w dół, już spokojniej, bo po pierwsze opuściłem rejon szczytu, po drugie mimo niesamowitej szybkości zmian na niebie, zdążę zejść o wiele niżej.
Mam wrażenie jakby nadchodziła Mgła z powieści Kinga, a niebo się chciało zawalić nam na głowy:
Przed wejściem w las widzę, że Rawki całe we mgle, w chmurach, a te zaczynają schodzić w dół po zboczach. Po wyjściu niżej z lasu, po kilkunastu minutach widzę, że nie jest już tak widowiskowo i chyba na pewno burzy nie będzie:
Przy okazji, na wschodzie widzę wyraźniej, pobielone szczyty, które wyżej wzięliśmy za Pikuj. A to Stoj:
Stoj to najwyższy szczyt Połoniny Borżawskiej, ok 71-72km odległość. Pikuj jest bliżej i na lewo.
Zdjęcie z podejścia. Zakreślony Pikuj, ok 44-45 km. Borżawa jest z prawej.
I crop. Z lewej Tarnica, zakreślony Pikuj, a z prawej Stoj.
Zaczyna lekko kropić, jednak niewiele. Przy aucie znów się przepakowuję. Piekę sobie na patelni boczek, a następnie zjadam go popijając piwem. I gdy mam się zbierać, nagle z nieba na kilka minut spada ściana deszczu. Gdy w końcu przestaję, ruszam ku bacówce.
Tymczasem świat wokół się zmienił:
Mam wrażenie, że wkraczam do Parku Jurajskiego:
i tylko uważać trzeba, żeby pterodaktyl nie przyleciał :
Przed 14tą melduję się w bacówce, w przedsionku spotykam dziewczyny, które śmieją się, że strasznie powoli maszerowałem, one już drugie piwo kończą a ja dopiero dotarłem do bacówki. Idę się znów zameldować, zrzucam plecak w pokoju, kupuje piwo i idę się z nimi pożegnać.
Dziewczyny chwilę później znikają (pozdrawiam jak to czytacie) a ja idę kupić sobie bigos. Następnie idę do pokoju i...odsypiam zmęczenie. Budzę się przed osiemnastą, zjadam kolację, popijając kolejnym piwem i gdy gospodarze szykują się do obejrzenia filmu, zmywam się do pokoju i po chwili usypiam.
Tę noc śpię całkiem dobrze...
Rano się budzę chwilę po szóstej, do siódmej jeszcze próbuje usnąć ponownie, ale zaczyna się powoli ruch w bacówce, ktoś schodzi po schodach, podłoga skrzypi, drzwi trzaskają, ot chatka budzi się do życia...dodatkowo po pobudce musiałem zjeść batona, bo cukier po korektach niski, jestem zbyt rozbudzony. A skoro i tak nie usnę, więc w końcu o siódmej schodzę na dół, jednak spotyka mnie niespodzianka - wejście do toalet zablokowane - podłoga jeszcze mokra, w jadalni zamiatają, za chwilę będą myć podłogę, więc ze śniadaniem trzeba poczekać.
Chyba, żeby wziąć jedzenie, butle z palnikiem na zewnątrz i na świeżym powietrzu zjeść. Tak też czynię. Poznaję w ten sposób Imbira, kota celebrytę (dzień wcześniej przywitał się ze mną pies), który pogardził resztkami mojego paprykarza.
Średnio wypoczęty po nocy, myślę co robić. Przez myśl przechodzi powrót do domu pod wieczór. Nie pomaga nie wyspanie, no po prostu jestem wymięty.
Po śniadaniu pakuję się i ruszam w stronę parkingu. Idąc, pomysł powrotu wywiało mi z głowy. Pięć godzin jazdy? W niedzielę popołudniu? W takim stanie? Nie, to nie ma sensu.
Schodzę od auta. Znów przepakowuje plecak, zakładam nowy sensor. Rozmawiam z panami parkingowym, oraz parkowym. Rozliczyć się za auto, mogę następnego dnia, bilet znów kupuje ulgowy.
Po krótkiej rozmowie ruszam w górę.
Tak na prawdę to sytuacja z sensorem i batonami wymusiła na mnie niejako cel połoniny Caryńskiej. Wracać pod bacówkę by się wdrapać na Rawkę nie ma sensu, musiałbym albo iść z cięższym plecakiem (z rzeczami na noc), bądź potem schodzić po nie znów do auta. Na jakąś długą pętle nie mam ochoty, a prognozy zapowiadały możliwą burze w południe (a myślałem o pętli przez Dział z Rawkami, o zjechaniu do Ustrzyk). Ruszam więc najkrótszą drogą na połoninę Caryńską.
Od początku szlak mocno się wspina, ot tak poprowadzony w stylu słowackim, do góry na krechę na wprost - kto w Małej Fatrze był, ten wie o co chodzi . Z łąk, na których okwiecone drzewa i krzaki miło się prezentują wchodzi się do małego lasu, z którego wychodzimy na polanę porośniętą borowiną. Widoki się na boki pojawiają, szczególnie w stronę Wetliny, więc robię taktyczną przerwę, to znaczy robię kilka zdjęć. A przy okazji łapę oddech
i szerzej, specjalnie dla forum :
Na parkingu, gotując wodę na herbatę do termosu, ustawiłem statyw i próbowałem zrobić kilka ujęć z pędzącymi chmurami. Ustawiłem więc przesłonę na największą dziurę, nałożyłem filtr szary i...zdjęcia nie wszyły mi totalnie. Niestety z powodu złego samopoczucia, do którego doszedł ból głowy, dopiero na połoninie u góry zauważyłem, że wszystkie zdjęcia robię na maksymalnym otworze. A może to wypite piwo tak na mnie działa... A mój obiektyw wtedy mydli...więc za te zdjęcia z początku...przepraszam .
Im wyżej podchodzę pod bukowy las, który oddziela mnie od połonin, tym coraz szersza panorama się otwiera. Gdy spoglądam na Rawki...to nie żałuje, że tam, mnie nie ma. Widoków na stronę słowacką pewnie nie ma:
Przypominam sobie prognozy mówiące o burzach już wcześniej, więc od chwili obserwuje niebo. Póki co słońca coraz mniej, ale jeszcze nic się nie dzieję. Wchodzę w las. Nie tylko na północy kraju rosną krzywę drzewa. W Bieszczadach też:
Podążam ścieżką, na prawdę szybko nabierając wysokości. Popijam tabletkę przeciwbólową, bo głowa coraz mocniej łupie. I dalej, do góry...
W końcu wychodzę za las. Mijam ławki, mimo zmęczenia, chcę jak najszybciej sprawdzić niebo, w lesie wrażenie miałem, że robi się ponuro. Szybkie rozejrzenie się, trochę uspokaja, choć za Rawkami chmury robią się coraz ciemniejsze.
Rzut oka pod słońce, na wschód. Z lewej Tarnica, w oddali sterczą pobielone jakieś szczyty po stronie ukraińskiej. Zwróćcie uwagę, jak przebiega granica wiosny, niżej na pierwszym planie buczyna jeszcze rudoczerwona, Rawki też u góry las brązowo-rudy, dopiero polana i dolne partie lasów się zielenią:
No zza Rawek coś zaczyna się dziać.
To jeszcze spojrzenie na zachód, opadający mur Działów, jedne z wersji mej trasy planowanej i jedno z pierwszych zdjęć gdzie więcej w kadrze będzie nieba.
Pod końcem, szlak na szczęście skręca i ostatnie metry można trochę odetchnąć, idzie po skosie przecinając stok.
Pamiętam, że gdy wędrowałem kilkanaście lat temu pod koniec czerwca po połoninie Dźwiniackiej, to zielone trawy sięgały nam do kolan. W sumie takie Bieszczady mi się marzyły, a niestety dziś na połoninie dominują kolory rudy, brązowy i rdzawy.
Widok na wschód, na pierwszym planie Połonina Caryńska, za nią Bukowe Berdo i z prawej Tarnica.
Mocno wieje, do tego zimny wiatr, więc szybko znów się ubieram. Robię sobie zdjęcie i dopiero przy robieniu panoramy, zmieniam przesłonę na f8.
I panorama w kierunku wschodnim:
oraz link do niej:
https://photos.app.goo.gl/1PcJ15QE7HvCZ11VA
Jeszcze z kronikarskiego obowiązku zdjęcie w kierunku północnym:
i ruszam zdobyć najwyższy wzniesienie połoniny, zwany Kruhlym Wierchem. Wpierw jednak muszę pokazać bilet, bo za jednej z grup skał przechadza się pracownik PN (obok leży i terminal do płacenia kartą). Po chwili rozmowy okazuje się, że chłopak przyjechał na weekend do pracy, dzień wcześniej był na Połoninie Wetlińskiej, gdzie złapał kontuzję kolana stąd zamiast pod Tarnicą, siedzi tu. Po kilku minutach rozmów na tematy gór, widzę, że od Ustrzyk idą turyści, więc się żegnamy.
Idąc dalej widzę, że słońce lekko oświetla słynne bieszczadzkie serpentyny, więc przed samym szczytem robię kolejną przerwę na zdjęcia. Zresztą narobiłem ich sporo, bo dziś w końcu mam odleglejsze widoki.
Jeszcze kilka kroków i jestem. Kruhly Wierch zdobyty (1297 m n.p.m)!
Oczywiste, że wpierw robię zdjęcia, potem zasiadam do zrobienia i zjedzenia kanapek. Robię sobie kolejne zdjęcie (jak nigdy):
Za mną Połonina Wetlińska. Niżej w zbliżeniu:
Dostrzegam Kolibę, pierwotnie miałem tam spać (w tej wersji, według pierwszych planów, gdy miałem iść z UD):
Bieszczadzkie serpentyny.
Próbowałem też zrobić zdjęcie krukom, która szybowały nade mną, by następnie wylądować, ale skubane, za szybkie były 😂
Dogoniły mnie widziane wcześniej dziewczyny, witam się, gdy jedna z nich odpowiada, o się znamy, byłeś na Tarnicy wczoraj? Ha jaki świat mały 😀.
W trakcie krótkiej chwili na szczycie zwracamy uwagę, że na zachodzie, nad granicznymi szczytami widać opady.
Po chwili deszcz schodzi w dolinę:
Moje plany, by zejść do Brzegów Górnych zaczynają się rozwiewać. Dziewczyny mają w planie dojść do Bacówki, tam przeczekać jakby co deszcz i wejść na Rawki. W tym momencie słyszymy grzmot z oddali. Wszyscy dostajemy przyśpieszenia, a moja niepewność co do trasy przeradza się w pewność, że trzeba wracać. Żegnamy się, ja dojadam kanapki i zanim się pozbierałem, to dziewczyny znikają już w dole. W między czasie od strony Brzegów dochodzi grupa turystów. Chwilę rozmawiamy, czy w widocznych na wschodzie pobielonych szczytach znajduje się Pikuj. Schodząc robię potem zdjęcia temu pasmu i dopiero w domu (pisząc tą relację) odszukuje gdzie jest Pikuj i co to było widać (niżej będzie to opisane pod zdjęciami).
Spoglądam na sytuację i sugeruję, że czas się ewakuować na dół. Ruszamy.
Bo zza Dużej i Małej Rawki idzie zło 😉, tzn ciężkie chmury, które wyglądają mi na burzowe. Mijam chłopaka, z parku, mówi, że ma pelerynę, a jakby co to w ostateczności będzie schodził w dół. Życzymy sobie powodzenia i ja lecę w dół. Tak zasuwam, że pomijam odbicie, którym się wspinałem i dopiero dobre kilkadziesiąt metrów dalej się łapę, że coś za długo schodzę.
Sytuacja na niebie nabiera dynamiki, na szczęście grzmotów nie słychać:
dziesięć minut później:
tu po kolejnych czterech minutach:
Schodzę w dół, już spokojniej, bo po pierwsze opuściłem rejon szczytu, po drugie mimo niesamowitej szybkości zmian na niebie, zdążę zejść o wiele niżej.
Mam wrażenie jakby nadchodziła Mgła z powieści Kinga, a niebo się chciało zawalić nam na głowy:
Przed wejściem w las widzę, że Rawki całe we mgle, w chmurach, a te zaczynają schodzić w dół po zboczach. Po wyjściu niżej z lasu, po kilkunastu minutach widzę, że nie jest już tak widowiskowo i chyba na pewno burzy nie będzie:
Przy okazji, na wschodzie widzę wyraźniej, pobielone szczyty, które wyżej wzięliśmy za Pikuj. A to Stoj:
Stoj to najwyższy szczyt Połoniny Borżawskiej, ok 71-72km odległość. Pikuj jest bliżej i na lewo.
Zdjęcie z podejścia. Zakreślony Pikuj, ok 44-45 km. Borżawa jest z prawej.
I crop. Z lewej Tarnica, zakreślony Pikuj, a z prawej Stoj.
Zaczyna lekko kropić, jednak niewiele. Przy aucie znów się przepakowuję. Piekę sobie na patelni boczek, a następnie zjadam go popijając piwem. I gdy mam się zbierać, nagle z nieba na kilka minut spada ściana deszczu. Gdy w końcu przestaję, ruszam ku bacówce.
Tymczasem świat wokół się zmienił:
Mam wrażenie, że wkraczam do Parku Jurajskiego:
i tylko uważać trzeba, żeby pterodaktyl nie przyleciał :
Przed 14tą melduję się w bacówce, w przedsionku spotykam dziewczyny, które śmieją się, że strasznie powoli maszerowałem, one już drugie piwo kończą a ja dopiero dotarłem do bacówki. Idę się znów zameldować, zrzucam plecak w pokoju, kupuje piwo i idę się z nimi pożegnać.
Dziewczyny chwilę później znikają (pozdrawiam jak to czytacie) a ja idę kupić sobie bigos. Następnie idę do pokoju i...odsypiam zmęczenie. Budzę się przed osiemnastą, zjadam kolację, popijając kolejnym piwem i gdy gospodarze szykują się do obejrzenia filmu, zmywam się do pokoju i po chwili usypiam.
Tę noc śpię całkiem dobrze...
Ostatnio zmieniony 2021-05-21, 14:26 przez laynn, łącznie zmieniany 1 raz.
Jesteś staroświecki. Gdybyś powiedział rozmontowany, to może poderwałbyś turystki. Wstyd mi za Ciebie.laynn pisze:po prostu jestem wymięty
Chyba na dwóch kielonkach i piwie się nie skończyło, nocą doszedł "gwint". Staczasz się kolego. Nie idź tą drogą.laynn pisze:z powodu złego samopoczucia, do którego doszedł ból głowy
O rety. Bigos to Ty miałeś pierwszego i drugiego dnia. Jeszcze na kolację - fanatyk. Było wziąć pomidorową - dobra jest.laynn pisze:idę kupić sobie bigos
Ja bacówkę opuściłem o świcie, nie dało rady dłużej wytrzymać w survivalu. Ruszyłem na Kremenaros/Krzemieniec/ i dałem radę zaliczyć połoninę. Przed pięćdziesiątką młodzieńcze. Nie o ognistą wodę tu chodzi. Nie napisałeś, ale domyślam się, że kruki to cwane bestie i wydawały prześmiewcze odgłosy, przedrzeźniały prawdziwych turystów. Przedstawiasz Mordor, to nie są Bieszczady. Z młodzieżą planuję wypad na 3-4 dni w Bieszczady (przejazd przez Sosnowiec do A4), możemy Cię zabrać i pokazać Ci ich piękno.
Ostatnio zmieniony 2021-05-21, 10:18 przez ceper, łącznie zmieniany 1 raz.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Wstydź się sokole. Co żeś wyrabiał wczoraj cały dzień? Byłeś w Bieszczadach?
Ostatnio zmieniony 2021-05-21, 10:37 przez ceper, łącznie zmieniany 1 raz.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: darkheush i 8 gości