Rowerowy Bug 2018 i kolejne
Rowerowy Bug 2018 i kolejne
Czas nadrobić zaległości
Pomału kończą się graniczne odcinki Bugu, których jeszcze nie fotografowalem, więc zacząłem zerkać na jego górny bieg, gdzie dostępne są oba brzegi, a moja ulubiona rzeka nie jest już rzeką graniczną. Począwszy od Niemirowa Bug wpływa na teren Polski.
Na początek postanawiam zrobić mały rekonesans w okolicy mostu we Fronołowie. Dość późnym popołudniem ruszam w drogę i po 30 minutach jestem na miejscu. Rower złożony, butelka wody do plecaka i ruszam.
Na moście znowu trwa jakiś remont - tym razem chyba chodzi o wymianę mocowań szyn kolejowych. Ponadto prowadzone są jakieś tajemnicze prace na cokołach podpór mostu. Może montują tam kolejkę górską? Albo podesty do base jumpingu...
Parę minut i jestem po drugiej stronie Bugu. Przyzwyczajony do ścieżek pograniczników z granicznego odcinka, ruszam ledwo widocznym śladem wzdłuż rzeki. Udaje się przejechać pewnie ze 200 metrów. I koniec. Krzaki, gąszcz, koniec przygody. No tak, tu się jeździ zupełnie inaczej
Wycofuję się do mostu, jadę chwilę wzdłuż nasypu i za chwilę jest wąska dróżka do wsi Maćkowicze. Tu wpadam na drogę do Mielnika. Nie ma innej możliwości... jadę szeroką asfaltówką, wypatrując jakichkolwiek dojazdów do rzeki. Pierwszy napotkany kończy się tabliczkami "teren prywatny", ale na szczęście jest też ścieżka, która kończy się efektowną wierzbą.
Samotny wędkarz "moczy kija". A obok do Bugu wpada nieduża rzeczka Moszczanka. Miejsce jest pełne uroku, ale dalej jazdy nie będzie.
Nawrót i znowu wpadam na asfalt.
Chwilę jadę nad samą rzeką, którą odgradza ode mnie tylko barierka. Zbliżam się do kolejnej wsi - Osłowa. Tam znajduję zjazd, który w pewnym momencie skręca nad rzekę. Jest nadzieja Rzeki jednak nie widać, odkrywam za to ogromne rozlewiska Bugu. Widać jeszcze ślady po niedawnej dużej wodzie. Dziś miejsce wygląda trochę jak błotniste bagno, ale trzeba tu będzie wrócić, gdy wodna roślinność opanuje to miejsce. Na razie jednak kręcę kolejne kilometry, odkrywając przy okazji oznaczenia czerwonego szlaku rowerowego.
Dojeżdżam do miejsca, gdzie według mapy po mojej stronie Bugu powinien być rezerwat Trojan i zakręt zwany Kolanem. Skręcam więc w pierwszą napotkaną ścieżkę w kierunku rzeki. Zaczynają się pojawiać ludzie i samochody i to w dużych ilościach. Jest w końcu Pierwszy Maja, naród świętuję... Wszędzie czuć zapach grilla
Mijam ostatnich wędkarzy i zaczynam się przedzierać wąską ścieżką tuż nad brzegiem rzeki. Zaczynają mnie gryźć komary i meszki, a ścieżka w końcu znika. Nie ma rady, trzeba się wycofać. Zabrakło może ze 100 metrów.
Wracam więc tą samą drogę i ruszam ponad rzeką w kierunku widocznego już Mielnika.
Docieram tam dość szybko. Przejeżdżam wzdłuż wsi "dołem", czując, że grunt jest ciągle miękki i niedawno moja ścieżka była pod wodą.
Mijam mielnicki stadion, jedyny w swoim rodzaju i na końcu osady wyjeżdżam na główną drogę. W planach miałem zajechać trochę dalej, ale jest dość późno, a czeka mnie jeszcze powrót. Ruszam więc przez Mielnik, wypatrując sklepu, gdzie można kupić oranżadę Wszystko nieczynne, no tak - Pierwszy Maja.
Zaglądam w boczną uliczkę by spojrzeć na kopalnię kredy, potem jeszcze szybko na Górę Zamkową i teraz długa prosta do mostu.
Zerkam na ruiny kościoła.
Przy moście jest małe zamieszanie, bo ktoś puścił plotkę, że z drugiej strony "strażnicy mostu łapią" Grupka nieśmiało sunie pomostem, by na koniec stwierdzić, że to motocyklista w żółtej kamizelce przyjechał popatrzeć na most
Rower na pakę i czas do domu
Pomału kończą się graniczne odcinki Bugu, których jeszcze nie fotografowalem, więc zacząłem zerkać na jego górny bieg, gdzie dostępne są oba brzegi, a moja ulubiona rzeka nie jest już rzeką graniczną. Począwszy od Niemirowa Bug wpływa na teren Polski.
Na początek postanawiam zrobić mały rekonesans w okolicy mostu we Fronołowie. Dość późnym popołudniem ruszam w drogę i po 30 minutach jestem na miejscu. Rower złożony, butelka wody do plecaka i ruszam.
Na moście znowu trwa jakiś remont - tym razem chyba chodzi o wymianę mocowań szyn kolejowych. Ponadto prowadzone są jakieś tajemnicze prace na cokołach podpór mostu. Może montują tam kolejkę górską? Albo podesty do base jumpingu...
Parę minut i jestem po drugiej stronie Bugu. Przyzwyczajony do ścieżek pograniczników z granicznego odcinka, ruszam ledwo widocznym śladem wzdłuż rzeki. Udaje się przejechać pewnie ze 200 metrów. I koniec. Krzaki, gąszcz, koniec przygody. No tak, tu się jeździ zupełnie inaczej
Wycofuję się do mostu, jadę chwilę wzdłuż nasypu i za chwilę jest wąska dróżka do wsi Maćkowicze. Tu wpadam na drogę do Mielnika. Nie ma innej możliwości... jadę szeroką asfaltówką, wypatrując jakichkolwiek dojazdów do rzeki. Pierwszy napotkany kończy się tabliczkami "teren prywatny", ale na szczęście jest też ścieżka, która kończy się efektowną wierzbą.
Samotny wędkarz "moczy kija". A obok do Bugu wpada nieduża rzeczka Moszczanka. Miejsce jest pełne uroku, ale dalej jazdy nie będzie.
Nawrót i znowu wpadam na asfalt.
Chwilę jadę nad samą rzeką, którą odgradza ode mnie tylko barierka. Zbliżam się do kolejnej wsi - Osłowa. Tam znajduję zjazd, który w pewnym momencie skręca nad rzekę. Jest nadzieja Rzeki jednak nie widać, odkrywam za to ogromne rozlewiska Bugu. Widać jeszcze ślady po niedawnej dużej wodzie. Dziś miejsce wygląda trochę jak błotniste bagno, ale trzeba tu będzie wrócić, gdy wodna roślinność opanuje to miejsce. Na razie jednak kręcę kolejne kilometry, odkrywając przy okazji oznaczenia czerwonego szlaku rowerowego.
Dojeżdżam do miejsca, gdzie według mapy po mojej stronie Bugu powinien być rezerwat Trojan i zakręt zwany Kolanem. Skręcam więc w pierwszą napotkaną ścieżkę w kierunku rzeki. Zaczynają się pojawiać ludzie i samochody i to w dużych ilościach. Jest w końcu Pierwszy Maja, naród świętuję... Wszędzie czuć zapach grilla
Mijam ostatnich wędkarzy i zaczynam się przedzierać wąską ścieżką tuż nad brzegiem rzeki. Zaczynają mnie gryźć komary i meszki, a ścieżka w końcu znika. Nie ma rady, trzeba się wycofać. Zabrakło może ze 100 metrów.
Wracam więc tą samą drogę i ruszam ponad rzeką w kierunku widocznego już Mielnika.
Docieram tam dość szybko. Przejeżdżam wzdłuż wsi "dołem", czując, że grunt jest ciągle miękki i niedawno moja ścieżka była pod wodą.
Mijam mielnicki stadion, jedyny w swoim rodzaju i na końcu osady wyjeżdżam na główną drogę. W planach miałem zajechać trochę dalej, ale jest dość późno, a czeka mnie jeszcze powrót. Ruszam więc przez Mielnik, wypatrując sklepu, gdzie można kupić oranżadę Wszystko nieczynne, no tak - Pierwszy Maja.
Zaglądam w boczną uliczkę by spojrzeć na kopalnię kredy, potem jeszcze szybko na Górę Zamkową i teraz długa prosta do mostu.
Zerkam na ruiny kościoła.
Przy moście jest małe zamieszanie, bo ktoś puścił plotkę, że z drugiej strony "strażnicy mostu łapią" Grupka nieśmiało sunie pomostem, by na koniec stwierdzić, że to motocyklista w żółtej kamizelce przyjechał popatrzeć na most
Rower na pakę i czas do domu
Tytuł: co się stanie, gdy kilometry pomylicie z milami
Czerwiec w tym roku jest wyjątkowo słoneczny i ciepły, więc postanawiam kontynuować zwiedzanie nadbużańskich zakątków z pokładu roweru. Wybór pada na dość odległy odcinek rzeki, zaczynający się w Tonkielach. Trasa narysowana, wrzucam ślad do telefonu i w drogę. Szukam skrótów, aby jak najszybciej dojechać do celu, w efekcie zwiedzam jakieś tajemnicze i zapomniane zakątki. Odkrywam przy okazji kilka znajomo wyglądających miejsc, które oglądałem w Google Street View, planując tegoroczne wyprawy.
Wreszcie po około 70 kilometrach jazdy widzę znajomy most. Zjeżdżam szybko na dół, auto zostawiam w cieniu i przesiadam się na rower.
Witaj przygodo. Ruszam przez most, a tuż za nim skręcam w drogę wiodącą wzdłuż rzeki. Bardzo szybko przekonuję się, że tu się jeździ zupełnie inaczej niż na granicznym odcinku. Mijam kolejne wsie, kilometry lecą, a do Bugu nie zbliżam się nawet na chwilę. Najpierw mijam mały przysiółek, przejeżdżam przez nieduży lasek i wkrótce droga wpada do wsi Chutkowice, gdzie zaczyna się znowu asfalt.
Jadę więc dalej. Przede mną kolejna wieś Putkowice, a rzeki nie widać. Znowu skręcam w jakąś polną dróżkę, ale ta również za chwilę wraca na asfaltowy trakt. No nic, ciągniemy dalej. Teraz będzie długa prosta, a na niej kilka podjazdów. Sprawdzam dystans - już 18 kilometrów. Dziwnie dużo, ale nie ma czasu się zastanawiać. Mijam kolejną wieś Arbasy.
Natrafiam na kolejny zjazd, ale okazuje się, że kończy się on na rozlewisku, za którym pracują na polu traktory. Z map wynikałoło, że mam małe szanse przebić się dalej, więc odpuszczam przeprawę i ruszam dalej asfaltem w kierunku kolejnej wsi Osnówka.
Nareszcie na chwilę ukazuje mi się Bug - ale tylko na chwilę.
Za Osnówką natrafiam na znajome miejsce - Granne. Tu dwa lata temu fotografowałem przeprawę, która odsłoniła się w wyniku dramatycznie niskiego stanu wody w Bugu. Teraz wszystko jest pod wodą. Jadę dalej.
W kolejnej wsi Kruzy odkrywam oznaczenia jakiegoś szlaku rowerowego. Skręcam więc ochoczo z asfaltu w szeroką polną drogę. Okazuje się, że jest tu ukrytych w lesie mnóstwo letnich rezydencji. Całkiem fajna okolica. Tylko droga robi się mocno piaszczysta i jedzie się ciężko. W kolejnej wsi Leśniki jest jeszcze gorzej. Od czasu do czasu napotykam jakieś pojedyncze zabudowania. Istny koniec świata. A Bugu nie widać Kilometrów coraz więcej... do planowanego nawrotu w Nurze jeszcze daleko i coraz bardziej zaczynam się zastanawiać co poszło nie tak. Jednak nie odpuszczam i przebijam się przez kolejne lasy i zagajniki. Wyjeżdżam na szutrówkę, która wyprowadza mnie do wsi Kobyle. Tu znowu zagłębiam się w polne drogi. Wyjeżdżam w kolejnej wsi Wojtkowice. Nareszcie widzę Bug Ale tylko na chwilę. Podziwiam rzekę z wysokiej skarpy i jadę dalej.
Znowu czekają mnie leśne, piaszczyste drogi. Kolejna wioska. Wojtkowice-Dady. A w zasadzie kilka domów. Na końcu wsi kościółek. Kilka zdjęć, rzut oka na mapę i czas na poszukiwania brodu.
Kilka razy oglądałem Google Maps i ze zdjęć wynikało, że gdzieś tu można przeprawić się przez Nur. Bo mostów w okolicy nie ma. Pierwsza próba jest niestety nieudana. Dróżka dojazdowa kończy się ogrodzoną łąką, w dali widać tylko nadrzeczne zarośla. Wracam na asfalt i dojeżdżam do kolejnej wsi - Wojtkowice Stare. Na końcu wsi odkrywam szeroką polną drogę w kierunku rzeki. Mijam nieduży lasek, potem droga opada i po kiluset metrach jazdy przez łąkę jestem nad Nurem Jest bród! Droga wpada prosto do rzeki, woda ledwo po kolana.
Robię zasłużony biwak i wyciągam nawigację. 32 kilometry. Do nawrotu nadal daleko. A przecież cała trasa miała mieć 50 kilometrów. Czas też dziwnie się skurczył. Chwilę wpatruję się w ślad i odkrywam - cała trasa ma 92 kilometry! I olśnienie - narysowałem swoją trasę w milach
W takiej sytuacji zostaje zrobić pamiątkową sesję nad Nurem i podejmuję decyzję o odwrocie. Rzeka jest piękna, czysta i przyjemnie chłodzi stopy po tylu kilometrach
Mały posiłek, trochę wody i teraz już cały czas asfaltową drogą docieram do mostu w Tonkielach.
Po drodze jeszcze kościół w Grannem.
I przydrożne klimaty.
Cała trasa to 64 kilometry. Nie powiem - poczułem Ale kawałek świata, który zobaczyłem, był tego wart
Czerwiec w tym roku jest wyjątkowo słoneczny i ciepły, więc postanawiam kontynuować zwiedzanie nadbużańskich zakątków z pokładu roweru. Wybór pada na dość odległy odcinek rzeki, zaczynający się w Tonkielach. Trasa narysowana, wrzucam ślad do telefonu i w drogę. Szukam skrótów, aby jak najszybciej dojechać do celu, w efekcie zwiedzam jakieś tajemnicze i zapomniane zakątki. Odkrywam przy okazji kilka znajomo wyglądających miejsc, które oglądałem w Google Street View, planując tegoroczne wyprawy.
Wreszcie po około 70 kilometrach jazdy widzę znajomy most. Zjeżdżam szybko na dół, auto zostawiam w cieniu i przesiadam się na rower.
Witaj przygodo. Ruszam przez most, a tuż za nim skręcam w drogę wiodącą wzdłuż rzeki. Bardzo szybko przekonuję się, że tu się jeździ zupełnie inaczej niż na granicznym odcinku. Mijam kolejne wsie, kilometry lecą, a do Bugu nie zbliżam się nawet na chwilę. Najpierw mijam mały przysiółek, przejeżdżam przez nieduży lasek i wkrótce droga wpada do wsi Chutkowice, gdzie zaczyna się znowu asfalt.
Jadę więc dalej. Przede mną kolejna wieś Putkowice, a rzeki nie widać. Znowu skręcam w jakąś polną dróżkę, ale ta również za chwilę wraca na asfaltowy trakt. No nic, ciągniemy dalej. Teraz będzie długa prosta, a na niej kilka podjazdów. Sprawdzam dystans - już 18 kilometrów. Dziwnie dużo, ale nie ma czasu się zastanawiać. Mijam kolejną wieś Arbasy.
Natrafiam na kolejny zjazd, ale okazuje się, że kończy się on na rozlewisku, za którym pracują na polu traktory. Z map wynikałoło, że mam małe szanse przebić się dalej, więc odpuszczam przeprawę i ruszam dalej asfaltem w kierunku kolejnej wsi Osnówka.
Nareszcie na chwilę ukazuje mi się Bug - ale tylko na chwilę.
Za Osnówką natrafiam na znajome miejsce - Granne. Tu dwa lata temu fotografowałem przeprawę, która odsłoniła się w wyniku dramatycznie niskiego stanu wody w Bugu. Teraz wszystko jest pod wodą. Jadę dalej.
W kolejnej wsi Kruzy odkrywam oznaczenia jakiegoś szlaku rowerowego. Skręcam więc ochoczo z asfaltu w szeroką polną drogę. Okazuje się, że jest tu ukrytych w lesie mnóstwo letnich rezydencji. Całkiem fajna okolica. Tylko droga robi się mocno piaszczysta i jedzie się ciężko. W kolejnej wsi Leśniki jest jeszcze gorzej. Od czasu do czasu napotykam jakieś pojedyncze zabudowania. Istny koniec świata. A Bugu nie widać Kilometrów coraz więcej... do planowanego nawrotu w Nurze jeszcze daleko i coraz bardziej zaczynam się zastanawiać co poszło nie tak. Jednak nie odpuszczam i przebijam się przez kolejne lasy i zagajniki. Wyjeżdżam na szutrówkę, która wyprowadza mnie do wsi Kobyle. Tu znowu zagłębiam się w polne drogi. Wyjeżdżam w kolejnej wsi Wojtkowice. Nareszcie widzę Bug Ale tylko na chwilę. Podziwiam rzekę z wysokiej skarpy i jadę dalej.
Znowu czekają mnie leśne, piaszczyste drogi. Kolejna wioska. Wojtkowice-Dady. A w zasadzie kilka domów. Na końcu wsi kościółek. Kilka zdjęć, rzut oka na mapę i czas na poszukiwania brodu.
Kilka razy oglądałem Google Maps i ze zdjęć wynikało, że gdzieś tu można przeprawić się przez Nur. Bo mostów w okolicy nie ma. Pierwsza próba jest niestety nieudana. Dróżka dojazdowa kończy się ogrodzoną łąką, w dali widać tylko nadrzeczne zarośla. Wracam na asfalt i dojeżdżam do kolejnej wsi - Wojtkowice Stare. Na końcu wsi odkrywam szeroką polną drogę w kierunku rzeki. Mijam nieduży lasek, potem droga opada i po kiluset metrach jazdy przez łąkę jestem nad Nurem Jest bród! Droga wpada prosto do rzeki, woda ledwo po kolana.
Robię zasłużony biwak i wyciągam nawigację. 32 kilometry. Do nawrotu nadal daleko. A przecież cała trasa miała mieć 50 kilometrów. Czas też dziwnie się skurczył. Chwilę wpatruję się w ślad i odkrywam - cała trasa ma 92 kilometry! I olśnienie - narysowałem swoją trasę w milach
W takiej sytuacji zostaje zrobić pamiątkową sesję nad Nurem i podejmuję decyzję o odwrocie. Rzeka jest piękna, czysta i przyjemnie chłodzi stopy po tylu kilometrach
Mały posiłek, trochę wody i teraz już cały czas asfaltową drogą docieram do mostu w Tonkielach.
Po drodze jeszcze kościół w Grannem.
I przydrożne klimaty.
Cała trasa to 64 kilometry. Nie powiem - poczułem Ale kawałek świata, który zobaczyłem, był tego wart
Tak się jakoś złożyło, że najbliżej leżące odcinki Bugu zostały mi na ten rok. Po ostatniej wyprawie za Drohiczyn nadeszła pora przejechać na rowerze fragment, który budził moje obawy ze względu na obecność licznych mostów, przejść granicznych, stref zakazanych i pilnujących tego wszystkiego pograniczników 🙂
Na szczęście od jakiegoś czasu mam informacje z pierwszej ręki, co i gdzie legalnie mogę robić 🙂
Stary schemat zaczynam o 8 rano – telefon do Straży, rower do auta i wyruszam do Nepli, skąd zamierzam przejechać do Kuzawki, gdzie rok temu zakończyłem swoją wycieczkę z Łęgów i ruszyć dalej w stronę Terespola.
Znanymi sobie skrótami docieram na miejsce w pół godziny. Pogoda jest taka jak lubię – słonecznie, nie za gorąco. Jadę chwilę przez las i przed Kuzawką napotykam dokładnie taki klimat jak rok wcześniej – błękit nieba, zielone pola falujące zbożami, kwitnące maki.
Przejeżdżam przez wieś i co widzę? Już wiem gdzie jest Nemo!
A potem to już nadbużańskie standardy. Ledwo widoczna ścieżka skręca w chaszcze 🙂 I rzeka ciągle tuż obok. Moja trasa wiedzie tuż ponad brzegiem, ale na szczęście nie ma tu pasa granicznego, więc mogę na razie legalnie podążać w stronę mostu w Kukurykach.
Zataczam szerokie koło, bo tak płynie tu rzeka i w końcu z krzaków wyłania się potężna konstrukcja. To most tranzytowy na Białoruś dla TIR-ów. Właściwe przejście jest około 3 kilometry wcześniej, a tutaj ruch samochodowy jest już po odprawie. Przejeżdżam pod mostem, zerkając przy okazji na sporą ilość kamer i inne zabezpieczenia 😉
Zaraz za mostem moja droga oddala się od rzeki. Jadę chwilę wzdłuż kolejki ciężarówek i wjeżdżam do wsi Kukuryki 🙂 Jest nieduża, więc szybko pozostaje za mną i zaraz jest kolejna mała wioska – Samowicze. Tu według posiadanych informacji mam szukać domu sołtysa 🙂 Najpierw w jednak docieram na koniec wsi, gdzie droga kończy się zjazdem w dół, przecina nieduże jeziorko i dalej jest już tylko łąka.
Wracam do domu sołtysa, bo oczywiście już go wcześniej wypatrzyłem i tam ruszam polną drogą w kierunku rzeki. Zajmuje mi to kilka minut i znowu mam swój Bug.
Jadę teraz przez odludne, ciche i spokojne tereny, napotykając co jakiś czas mocno piaszczyste odcinki, co kończy się tym, że muszę rower pchać, aby nie tracić niepotrzebnie sił. I muszę przyznać, że to jeden z bardziej widokowych odcinków Bugu.
Zataczam znowu wielki łuk wzdłuż rzeki, podziwiając przy okazji piękną plażę po białoruskiej stronie.
Teraz czas na odnalezienie tego, po co tu przyjechałem. Śluza w Terespolu. Wielkie betonowe cokoły nie pozostawiają wątpliwości, ze to jest to miejsce. Jako dinozaur pamiętam czasy, gdy śluza funkcjonowała i spiętrzała wodę około 2 metry, co zapewniało żeglowność białoruskiego dopływu Bugu – Muchawca. A było to ponad 30 lat temu 🙂
Teraz tylko beton pozostał nienaruszony, inne mechanizmy pordzewiały. Kanał, którym woda opływała śluzę – zarósł zielskiem. Przypomniałem sobie z jaką obawą przez niego skakałem, patrząc na rwący prąd w dole… no to hop. Skoczyłem jeszcze raz 🙂 Co z tego że teraz suchy 😉
Czas jechać dalej. Zbliżam się do mostów kolejowych. I tu niestety spotykam koniec ścieżki nad Bugiem. Pas drogi granicznej został wyraźnie oznaczony, nie mam wątpliwości, że dalej nie mogę się zapuścić. To znaczy mogę, ale pewnie daleko nie zajadę 🙂
Odbijam w stronę Terespola i wkrótce wyjeżdżam na drogę zwaną Aleją Marzeń 🙂 Przekraczam tory i już Terespol. Teraz mój plan obejmuje dotarcie do miejsca zwanego Rogatką. Jest to stara odnoga Bugu, za którą rozciąga się Białoruś. Jest to takie jedyne miejsce, gdzie Bug płynie w całości po białoruskiej stronie. Zgodnie z instrukcjami mam się tam nie zapuszczać. 🙂 Zaglądam więc tylko wydeptaną ścieżką nad brzeg Rogatki, kilka fotek i wycofuję się na wał przeciwpowodziowy.
Podążam nim przez kilka minut i już jestem na drogowym przejściu granicznym w Terespolu. Tu zaczynałem swoją przygodę w kierunku Okczyna. Kolejny fragment Bugu mogę uznać za przejechany 🙂
Pozostaje tradycyjny powrót. Przecinam Terespol piękną nową ścieżką rowerową. Jeszcze przejazd kolejowy i już skręcam na drogę w kierunku Nepli. Kilometry szybko mijają, przekraczam znowu trasę dla TIR-ów – tym razem górą. Wiadukt ma dziwną konstrukcją i wygląda na mocno prowizoryczny, ale trwa już tle lat i pewnie jeszcze długa przyszłość przed nim 🙂
Po 4 godzinach jazdy znowu jest przy aucie. Pot z czoła otarty, rower ląduje w bagażniku a ja ruszam jeszcze do Malowej Góry zerknąć na Krznę. Woda jest niska, więc skarpa znowu jest wysoka, tylko las zniknął… Cóż począć 🙁
Chwilę dumam, jak wszystko się zmienia a potem jazda do domu 🙂
Trochę zdjęć:
I trasa:
Na szczęście od jakiegoś czasu mam informacje z pierwszej ręki, co i gdzie legalnie mogę robić 🙂
Stary schemat zaczynam o 8 rano – telefon do Straży, rower do auta i wyruszam do Nepli, skąd zamierzam przejechać do Kuzawki, gdzie rok temu zakończyłem swoją wycieczkę z Łęgów i ruszyć dalej w stronę Terespola.
Znanymi sobie skrótami docieram na miejsce w pół godziny. Pogoda jest taka jak lubię – słonecznie, nie za gorąco. Jadę chwilę przez las i przed Kuzawką napotykam dokładnie taki klimat jak rok wcześniej – błękit nieba, zielone pola falujące zbożami, kwitnące maki.
Przejeżdżam przez wieś i co widzę? Już wiem gdzie jest Nemo!
A potem to już nadbużańskie standardy. Ledwo widoczna ścieżka skręca w chaszcze 🙂 I rzeka ciągle tuż obok. Moja trasa wiedzie tuż ponad brzegiem, ale na szczęście nie ma tu pasa granicznego, więc mogę na razie legalnie podążać w stronę mostu w Kukurykach.
Zataczam szerokie koło, bo tak płynie tu rzeka i w końcu z krzaków wyłania się potężna konstrukcja. To most tranzytowy na Białoruś dla TIR-ów. Właściwe przejście jest około 3 kilometry wcześniej, a tutaj ruch samochodowy jest już po odprawie. Przejeżdżam pod mostem, zerkając przy okazji na sporą ilość kamer i inne zabezpieczenia 😉
Zaraz za mostem moja droga oddala się od rzeki. Jadę chwilę wzdłuż kolejki ciężarówek i wjeżdżam do wsi Kukuryki 🙂 Jest nieduża, więc szybko pozostaje za mną i zaraz jest kolejna mała wioska – Samowicze. Tu według posiadanych informacji mam szukać domu sołtysa 🙂 Najpierw w jednak docieram na koniec wsi, gdzie droga kończy się zjazdem w dół, przecina nieduże jeziorko i dalej jest już tylko łąka.
Wracam do domu sołtysa, bo oczywiście już go wcześniej wypatrzyłem i tam ruszam polną drogą w kierunku rzeki. Zajmuje mi to kilka minut i znowu mam swój Bug.
Jadę teraz przez odludne, ciche i spokojne tereny, napotykając co jakiś czas mocno piaszczyste odcinki, co kończy się tym, że muszę rower pchać, aby nie tracić niepotrzebnie sił. I muszę przyznać, że to jeden z bardziej widokowych odcinków Bugu.
Zataczam znowu wielki łuk wzdłuż rzeki, podziwiając przy okazji piękną plażę po białoruskiej stronie.
Teraz czas na odnalezienie tego, po co tu przyjechałem. Śluza w Terespolu. Wielkie betonowe cokoły nie pozostawiają wątpliwości, ze to jest to miejsce. Jako dinozaur pamiętam czasy, gdy śluza funkcjonowała i spiętrzała wodę około 2 metry, co zapewniało żeglowność białoruskiego dopływu Bugu – Muchawca. A było to ponad 30 lat temu 🙂
Teraz tylko beton pozostał nienaruszony, inne mechanizmy pordzewiały. Kanał, którym woda opływała śluzę – zarósł zielskiem. Przypomniałem sobie z jaką obawą przez niego skakałem, patrząc na rwący prąd w dole… no to hop. Skoczyłem jeszcze raz 🙂 Co z tego że teraz suchy 😉
Czas jechać dalej. Zbliżam się do mostów kolejowych. I tu niestety spotykam koniec ścieżki nad Bugiem. Pas drogi granicznej został wyraźnie oznaczony, nie mam wątpliwości, że dalej nie mogę się zapuścić. To znaczy mogę, ale pewnie daleko nie zajadę 🙂
Odbijam w stronę Terespola i wkrótce wyjeżdżam na drogę zwaną Aleją Marzeń 🙂 Przekraczam tory i już Terespol. Teraz mój plan obejmuje dotarcie do miejsca zwanego Rogatką. Jest to stara odnoga Bugu, za którą rozciąga się Białoruś. Jest to takie jedyne miejsce, gdzie Bug płynie w całości po białoruskiej stronie. Zgodnie z instrukcjami mam się tam nie zapuszczać. 🙂 Zaglądam więc tylko wydeptaną ścieżką nad brzeg Rogatki, kilka fotek i wycofuję się na wał przeciwpowodziowy.
Podążam nim przez kilka minut i już jestem na drogowym przejściu granicznym w Terespolu. Tu zaczynałem swoją przygodę w kierunku Okczyna. Kolejny fragment Bugu mogę uznać za przejechany 🙂
Pozostaje tradycyjny powrót. Przecinam Terespol piękną nową ścieżką rowerową. Jeszcze przejazd kolejowy i już skręcam na drogę w kierunku Nepli. Kilometry szybko mijają, przekraczam znowu trasę dla TIR-ów – tym razem górą. Wiadukt ma dziwną konstrukcją i wygląda na mocno prowizoryczny, ale trwa już tle lat i pewnie jeszcze długa przyszłość przed nim 🙂
Po 4 godzinach jazdy znowu jest przy aucie. Pot z czoła otarty, rower ląduje w bagażniku a ja ruszam jeszcze do Malowej Góry zerknąć na Krznę. Woda jest niska, więc skarpa znowu jest wysoka, tylko las zniknął… Cóż począć 🙁
Chwilę dumam, jak wszystko się zmienia a potem jazda do domu 🙂
Trochę zdjęć:
I trasa:
To był specjalny wyjazd – poczciwa 20-letnia „babcia” przewiozła mój rower po raz ostatni 🙁 Niezawodny towarzysz rowerowych wypraw poszedł w nowe ręce, więc trzeba będzie coś wykombinować, jak tu dalej zwiedzać nadbużańskie wertepy.
Na dziś pozostał mi ostatni tutejszy odcinek – od Janowa Podlaskiego. Rezygnuję z wjazdu do stadniny i postanawiam zaparkować obok kościółka w Pawlowie Starym.
Dosiadam swego rumaka i ruszam w kierunku rzeki – w miejsce, gdzie rok temu kończyłem trasę z Niemirowa. Początek to walka z piaskiem, ale za chwilę przecinam drogę wokół stadniny i ruszam wąską ścieżką pośród traktorów koszących łąki i dziesiątek bocianów, by dotrzeć nad Bug.
Wreszcie znowu rzeka. A nad nią wyraźna ścieżka tuż ponad lustrem wody. Natykam się na pierwszą przeszkodę. Głęboki rów o pionowych zboczach – raczej nie do sforsowania, ale ktoś zapobiegliwy ułożyć z betonowych pali przeprawę 🙂 Za chwilę mogę jechać dalej.
Droga jest całkiem dobra i tempo też. Przecinam kolejny rów i małe zaskoczenie – droga ginie pod świeżym sianem. Trafiam w istny labirynt skoszonych kawałków łąki, poprzecinanych rowami, bużyskami i rozlewiskami. Wychodzę z założenia, że skoro zostały skoszone, to jakoś udało się tu dojechać i musi być jakieś wyjście 🙂
Czeka mnie tylko jeden skok przez rów i za chwilę wyjeżdżam na szerszą polną drogę. Z ulgą odkrywam, że to ścieżka przyrodnicza na łęg dębowy. Jestem uratowany 🙂
Mijam zarastające jezioro, ukryte za gęstymi krzakami. O jego istnieniu informuje tablica przy drodze. Dalej droga wiedzie przez środek łąki, potem wpada w jakiś zarośla i już widzę w oddali znajomą, ułożoną z płytek drogę ze stadniny.
Mijam kolejne jeziorko i robię nawrót w stronę rzeki, którą od jakiegoś czasu straciłem z oczu. Po kilku minutach Bug pojawia się znowu przede mną w miejscu, które jako jedno z nielicznych zostało sztucznie umocnione. Rzeka próbowała tu zrobić sobie skrót, odcinając kilkadziesiąt hektarów Polski dla naszych sąsiadów. Mam pierwszą okazję zapuścić się w ten całkowicie dziki rejon. Najpierw przecinam rozległą łąkę, a potem ruszam nad rzekę. Miejsce jest niesamowicie odludne, ale i piękne.
Jadąc ponad rzeką wracam do miejsca, gdzie powstały umocnienia.
Panorama VR
Teraz czas na przebicie się przez odnogi, które łączą rzekę z rozlewiskami rezerwatu „Łęg Dębowy”. Niski stan wody powoduje, że nie jest to wielki problem i wszelkie obniżenia przejeżdżam „suchą stopą” 🙂
Miejsce gdzie trafiłem jest tak niesamowite, że nie mogę się napatrzeć. Jestem w samym środku uroczyska powstałego z rozlewisk, wierzb, uschniętych kikutów drzew. Muszę tu kiedyś wrócić, bo to jedno z piękniejszych miejsc.
Po chwili droga znowu wychodzi nad Bug i po kilku minutach docieram do kolejnego punktu wyprawy – małego jeziorka zwanego Pralnią. Jest to ulubiona miejscówka wędkrzy, obok stoi murowana wiata i wiedzie tędy czerwony szlak nadbużański.
Obowiązkowa sesja foto, bo jakoś omijałem do tej poru to miejsce latem. A jest co podziwiać. Roślinność jak w tropikalnej dżungli oplotła cypelek, z którego robię zwykle panoramy. Powstaje kolejna – letnia.
Panorama VR
Badam możliwości dalszej jazdy, bo zaraz obok jest rozlewisko, które jak do tej pory było nie do pokonania. Okazuje się, że nad samą rzeką drogę przegradza głęboki rów, a dalej jest wąski strumyk, za którym falują podmokłe łąki i chyba nie mam chęci się w nie zapuścić 🙂
Mijam bramę 🙂
Zerkam na zegarek i dochodzę do wniosku, że chyba odpuszczę objeżdżanie znaną mi drogą do Woroblina. Dalej okolicę już dobrze znam, więc robię nawrót i ruszam w kierunku stadniny. Droga jest dobra, i w pół godziny jestem na miejscu. Nie zatrzymuję się jednak i jadę dalej, by po kolejnej półgodzinnej jeździe stawić się przy czekającym aucie.
Jeszcze tylko pakowanie roweru i za 20 minut jestem w domu.
Trasa:
Na dziś pozostał mi ostatni tutejszy odcinek – od Janowa Podlaskiego. Rezygnuję z wjazdu do stadniny i postanawiam zaparkować obok kościółka w Pawlowie Starym.
Dosiadam swego rumaka i ruszam w kierunku rzeki – w miejsce, gdzie rok temu kończyłem trasę z Niemirowa. Początek to walka z piaskiem, ale za chwilę przecinam drogę wokół stadniny i ruszam wąską ścieżką pośród traktorów koszących łąki i dziesiątek bocianów, by dotrzeć nad Bug.
Wreszcie znowu rzeka. A nad nią wyraźna ścieżka tuż ponad lustrem wody. Natykam się na pierwszą przeszkodę. Głęboki rów o pionowych zboczach – raczej nie do sforsowania, ale ktoś zapobiegliwy ułożyć z betonowych pali przeprawę 🙂 Za chwilę mogę jechać dalej.
Droga jest całkiem dobra i tempo też. Przecinam kolejny rów i małe zaskoczenie – droga ginie pod świeżym sianem. Trafiam w istny labirynt skoszonych kawałków łąki, poprzecinanych rowami, bużyskami i rozlewiskami. Wychodzę z założenia, że skoro zostały skoszone, to jakoś udało się tu dojechać i musi być jakieś wyjście 🙂
Czeka mnie tylko jeden skok przez rów i za chwilę wyjeżdżam na szerszą polną drogę. Z ulgą odkrywam, że to ścieżka przyrodnicza na łęg dębowy. Jestem uratowany 🙂
Mijam zarastające jezioro, ukryte za gęstymi krzakami. O jego istnieniu informuje tablica przy drodze. Dalej droga wiedzie przez środek łąki, potem wpada w jakiś zarośla i już widzę w oddali znajomą, ułożoną z płytek drogę ze stadniny.
Mijam kolejne jeziorko i robię nawrót w stronę rzeki, którą od jakiegoś czasu straciłem z oczu. Po kilku minutach Bug pojawia się znowu przede mną w miejscu, które jako jedno z nielicznych zostało sztucznie umocnione. Rzeka próbowała tu zrobić sobie skrót, odcinając kilkadziesiąt hektarów Polski dla naszych sąsiadów. Mam pierwszą okazję zapuścić się w ten całkowicie dziki rejon. Najpierw przecinam rozległą łąkę, a potem ruszam nad rzekę. Miejsce jest niesamowicie odludne, ale i piękne.
Jadąc ponad rzeką wracam do miejsca, gdzie powstały umocnienia.
Panorama VR
Teraz czas na przebicie się przez odnogi, które łączą rzekę z rozlewiskami rezerwatu „Łęg Dębowy”. Niski stan wody powoduje, że nie jest to wielki problem i wszelkie obniżenia przejeżdżam „suchą stopą” 🙂
Miejsce gdzie trafiłem jest tak niesamowite, że nie mogę się napatrzeć. Jestem w samym środku uroczyska powstałego z rozlewisk, wierzb, uschniętych kikutów drzew. Muszę tu kiedyś wrócić, bo to jedno z piękniejszych miejsc.
Po chwili droga znowu wychodzi nad Bug i po kilku minutach docieram do kolejnego punktu wyprawy – małego jeziorka zwanego Pralnią. Jest to ulubiona miejscówka wędkrzy, obok stoi murowana wiata i wiedzie tędy czerwony szlak nadbużański.
Obowiązkowa sesja foto, bo jakoś omijałem do tej poru to miejsce latem. A jest co podziwiać. Roślinność jak w tropikalnej dżungli oplotła cypelek, z którego robię zwykle panoramy. Powstaje kolejna – letnia.
Panorama VR
Badam możliwości dalszej jazdy, bo zaraz obok jest rozlewisko, które jak do tej pory było nie do pokonania. Okazuje się, że nad samą rzeką drogę przegradza głęboki rów, a dalej jest wąski strumyk, za którym falują podmokłe łąki i chyba nie mam chęci się w nie zapuścić 🙂
Mijam bramę 🙂
Zerkam na zegarek i dochodzę do wniosku, że chyba odpuszczę objeżdżanie znaną mi drogą do Woroblina. Dalej okolicę już dobrze znam, więc robię nawrót i ruszam w kierunku stadniny. Droga jest dobra, i w pół godziny jestem na miejscu. Nie zatrzymuję się jednak i jadę dalej, by po kolejnej półgodzinnej jeździe stawić się przy czekającym aucie.
Jeszcze tylko pakowanie roweru i za 20 minut jestem w domu.
Trasa:
Drażniew – pozostałości wojenne. W zasadzie jedna pozostałość. Odkąd jeżdżę ponad Bugiem w okolicach Sarnak, zawsze mi się przypomina historia z V2.
To była jedna z najbardziej brawurowych akcji Armii Krajowej. Polski wywiad zdobył niewybuch rakiety V2, jednej z największych tajemnic III Rzeszy. Podczas operacji „Most III” przetransportowano części pocisku z okupowanej Polski do Londynu. Pozwoliło to aliantom na przygotowanie się do obrony przed atakami tej broni. Wywiad AK ustalił, że próby z nową bronią Niemcy prowadzą m.in. na poligonie w rejonie Sarnak w pobliżu Białej Podlaskiej. 20 maja 1944 r. partyzantom udało się zdobyć niewybuch V2. Po rozebraniu pocisku na części system sterowania rozszyfrował radiotechnik inż. Janusz Groszkowski, a profesor chemii Politechniki Warszawskiej Marceli Struszyński przeanalizował napęd rakiety. Plany V2, mikrofilmy, wyniki analiz polskich naukowców i kluczowe części pocisku dostarczono do Londynu w ramach operacji „Most III” [źródło: Polska Zbrojna].
Czego tu szukałem? No rakiety raczej nie 🙂 Ale wiedziałem o istnieniu pozostałości po próbach – ogromnych lejów. Jeden z nich znajduje się w pobliżu wsi Drażniew i to on stał się moim celem.
Parkuję jak zwykle koło dworku w Mężeninie, Rower zmontowany i można jechać. Znaną mi już szutrówką przejeżdżam przez las i przy leśnym parkingu skręcam w stronę rozlewisk Bugu. Teren dla mnie całkiem nowy, więc z przyjemnością go odkrywam. Docieram do bużyska, gdzie miały być jakieś pomosty dla wędkarzy, ale oprócz wiatki nic tu nie ma. Trudno – ruszam dalej. Za chwilę jestem w pobliżu samotnych zabudowań, gdzie kiedyś przechodziłem przez podwórko pod czujnym okiem dwóch piesków, takich co to łykają w całości. Teraz jestem jednak z drugiej strony budynków i mam nadzieję ominąć groźne podwórko łąką. Ta jednak straszy mnie tabliczką że „teren prywatny”. Ale może droga przez środek łąki nie jest prywatna?
Przemykam szybko kilkanaście metrów. Nikt nie goni 🙂 Można jechać dalej. Docieram do ujścia Tocznej, chwilę podziwiam moją ulubioną rzeczkę.
Ujście znowu się zmieniło. Zniknęły wielki piaszczyste wyspy, Bug płynie szeroko i dostojnie.
Potem ruszam w kierunku Drażniewa. Oczywiście rozlewiska natychmiast mnie wzywają, by zrobić im kolejne zdjęcie 🙂
Jadąc przez las szukam bocznej odnogi, przy której powinna znajdować się szukana dziura w ziemi. Nie ma drogi, jest za to nieco starszy „luźny” lasek. Przemykam pomiędzy sosnami i po dwustu metrach… Jest! Duża dziura! Nieźle rąbnęło. Na oko ze 25 metrów średnicy, idealnie okrągła i głęboka pewnie na 5-6 metrów.
Okrążam lej kilka razy, robię zdjęcia z różnych stron.
Siadam na 10 minut – zasłużona chwila przerwy na wodę i kanapkę. Kalorie uzupełnione i można jechać dalej. Krążę ścieżkami ponad bużyskiem, w efekcie czego docieram znowu pod zabudowania, przy których dziś już bylem 🙂 Miałem nadzieję dotrzeć do ścieżki prowadzącej nad Bug, ale drogę przegradzają mi jakieś mokradła. No trudno – zawracam i tą samą drogą, którą przyjechałem – docieram do szutrówki. Tuż przed Mężenienm znajduję jeszcze jedną wąską dróżkę w las, więc skręcam i po kilkuset metrach ląduję na łące. 🙂 Na szczęście 100 metrów dalej trafiam na polną drogę i wkrótce jestem nad Bugiem. Jest znajoma wiatka, jest dziwny dom na tyłach dworku. Ostatni wysiłek na mocno piaszczystej drodze i jestem znowu przy aucie.
Trasa:
To była jedna z najbardziej brawurowych akcji Armii Krajowej. Polski wywiad zdobył niewybuch rakiety V2, jednej z największych tajemnic III Rzeszy. Podczas operacji „Most III” przetransportowano części pocisku z okupowanej Polski do Londynu. Pozwoliło to aliantom na przygotowanie się do obrony przed atakami tej broni. Wywiad AK ustalił, że próby z nową bronią Niemcy prowadzą m.in. na poligonie w rejonie Sarnak w pobliżu Białej Podlaskiej. 20 maja 1944 r. partyzantom udało się zdobyć niewybuch V2. Po rozebraniu pocisku na części system sterowania rozszyfrował radiotechnik inż. Janusz Groszkowski, a profesor chemii Politechniki Warszawskiej Marceli Struszyński przeanalizował napęd rakiety. Plany V2, mikrofilmy, wyniki analiz polskich naukowców i kluczowe części pocisku dostarczono do Londynu w ramach operacji „Most III” [źródło: Polska Zbrojna].
Czego tu szukałem? No rakiety raczej nie 🙂 Ale wiedziałem o istnieniu pozostałości po próbach – ogromnych lejów. Jeden z nich znajduje się w pobliżu wsi Drażniew i to on stał się moim celem.
Parkuję jak zwykle koło dworku w Mężeninie, Rower zmontowany i można jechać. Znaną mi już szutrówką przejeżdżam przez las i przy leśnym parkingu skręcam w stronę rozlewisk Bugu. Teren dla mnie całkiem nowy, więc z przyjemnością go odkrywam. Docieram do bużyska, gdzie miały być jakieś pomosty dla wędkarzy, ale oprócz wiatki nic tu nie ma. Trudno – ruszam dalej. Za chwilę jestem w pobliżu samotnych zabudowań, gdzie kiedyś przechodziłem przez podwórko pod czujnym okiem dwóch piesków, takich co to łykają w całości. Teraz jestem jednak z drugiej strony budynków i mam nadzieję ominąć groźne podwórko łąką. Ta jednak straszy mnie tabliczką że „teren prywatny”. Ale może droga przez środek łąki nie jest prywatna?
Przemykam szybko kilkanaście metrów. Nikt nie goni 🙂 Można jechać dalej. Docieram do ujścia Tocznej, chwilę podziwiam moją ulubioną rzeczkę.
Ujście znowu się zmieniło. Zniknęły wielki piaszczyste wyspy, Bug płynie szeroko i dostojnie.
Potem ruszam w kierunku Drażniewa. Oczywiście rozlewiska natychmiast mnie wzywają, by zrobić im kolejne zdjęcie 🙂
Jadąc przez las szukam bocznej odnogi, przy której powinna znajdować się szukana dziura w ziemi. Nie ma drogi, jest za to nieco starszy „luźny” lasek. Przemykam pomiędzy sosnami i po dwustu metrach… Jest! Duża dziura! Nieźle rąbnęło. Na oko ze 25 metrów średnicy, idealnie okrągła i głęboka pewnie na 5-6 metrów.
Okrążam lej kilka razy, robię zdjęcia z różnych stron.
Siadam na 10 minut – zasłużona chwila przerwy na wodę i kanapkę. Kalorie uzupełnione i można jechać dalej. Krążę ścieżkami ponad bużyskiem, w efekcie czego docieram znowu pod zabudowania, przy których dziś już bylem 🙂 Miałem nadzieję dotrzeć do ścieżki prowadzącej nad Bug, ale drogę przegradzają mi jakieś mokradła. No trudno – zawracam i tą samą drogą, którą przyjechałem – docieram do szutrówki. Tuż przed Mężenienm znajduję jeszcze jedną wąską dróżkę w las, więc skręcam i po kilkuset metrach ląduję na łące. 🙂 Na szczęście 100 metrów dalej trafiam na polną drogę i wkrótce jestem nad Bugiem. Jest znajoma wiatka, jest dziwny dom na tyłach dworku. Ostatni wysiłek na mocno piaszczystej drodze i jestem znowu przy aucie.
Trasa:
Coz za wspanialy temat! Mam nadzieje, ze bedzie jeszcze duuuuuzo odcinkow!
A jak tam nad Bugiem wyglada sprawa z Bobrami? Bo u nas to istna plaga!
A jak tam nad Bugiem wyglada sprawa z Bobrami? Bo u nas to istna plaga!
Ostatnio zmieniony 2021-03-07, 12:51 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Klasyczna wycieczka graniczna: Uhrusk-Świerże
Do tego odcinka przybierałem się długo. Powód jest dość prozaiczny – jest tam ode mnie dość daleko. To w zasadzie chyba najodleglejszy odcinek z dotychczas przejechanych. Postanawiam więc wyjechać dość wcześnie i już o siódmej jestem w drodze. Poranek jest chłodny, ale nim dojadę, słoneczko zacznie przygrzewać i jazda ponad Bugiem nie będzie odbiegać od dotychczasowych wycieczek.
Rower wypakowany, auto zostaje pod opieką cerkwi w Uhrusku (która akurat jest w remoncie) i ruszam w ścieżkę, którą rok temu wróciłem z nadbużańskich łąk. Błądzenia tym razem nie ma – droga jest oczywista i szybko wyprowadza mnie nad Bug.
Łapię ślad pograniczników i ruszam ku przygodzie. Za jakiś czas – zgodnie zresztą z planem muszę oddalić się od rzeki, bo drogę przegradza mi mała rzeczka Uherka. Jadę wzdłuż niej jakiś czas aż do mostu, przeskakuję na drugą stronę i znowu jestem nad Bugiem.
Teraz przede mną długa i niezbyt skomplikowana trasa. Jadę prawie cały czas ponad rzeką. Wokół niesamowita pustka. Rozległe łąki, żywego ducha, nawet lasów brak i krzaków mało. Teren jest dość płaski, czasem przejeżdżam jakieś zagłębienia, w których roślinność jest wyższa ode mnie 🙂
Panorama VR
Wyjeżdżając z jednego z dołów odkrywam samochód Straży Granicznej. Prawie zmuszam panów od uchylenia szyby i muszą wpuścić do swego klimatyzowanego auta gorące powietrze. Rozmowa jak zawsze jest sympatyczna, przedstawiam się jako nadworny fotograf Bugu 🙂 Po kilku minutach każdy rusza w swoją stronę.
Panorama VR
Wszechobecną zieleń w pewnej chwili zdominował kolor żółty. Wielka jest moc pojedynczego słonecznika 🙂
Przemierzam rozległe łąki z dala od cywilizacji.
Bug co chwila zmienia kierunek, a z mapy wynika że odcinek jest wyjątkowo kręty. Szczególne wrażenie robi długi na około kilometr półwysep, na który oczywiście wjeżdżam i podziwiam Bug z lewej i prawej strony – tyle że płyną w przeciwnym kierunku 🙂
Panorama VR
Zbliżam się do Świerża. Tu teren trochę się zmienia. Pojawia się nieduży lasek, jest i skarpa, którą chwilę jadę i która kończy się nagle obniżeniem. Dalej drogi nie ma, jest tylko leśne rondo 🙂
Zawracam i przejeżdżam kilkaset metrów, a po chwili wyjeżdżam na drogę asfaltową. Jadę nią około kilometra i znowu jestem nad Bugiem 🙂 Od drogi dzieli go tylko kilkadziesiąt metrów. Czas całkiem dobry, więc postawiam pociągnąć jeszcze trochę trasy. Skręcam w pierwszą polną drogę i dojeżdżam na tyły Świerża. Mijam kilka domów stojących tuż nad rzeką na wysokiej skarpie i wjeżdżam w pozostałości parku. Są jakieś zarośnięte aleje parkowe, gigantyczne okazy drzew, gęste zarośla.
W Świerżach znajduje się zabytkowy park z przełomu XVIII i XIX w. zajmujący powierzchnię ok. 10 ha. Obejmuje pozostałości zespołu pałacowo-parkowego,założonego przez ówczesnego właściciela wsi – Rulikowskiego. Pałac podczas II wojny światowej został zniszczony, zachowały się tylko domy ogrodnika i dozorcy, fragment muru oraz budynek gospodarczy.
Park uznawany jest za jeden z najpiękniejszych w regionie. W 1992 roku został wpisany do rejestru zabytków województwa lubelskiego. Znajduje się tu największe na terenie powiatu chełmskiego skupisko pomnikowych drzew. Rośnie tu siedem dębów szypułkowych o obwodach pni od 320 do 420 cm oraz jesion wyniosły o obwodzie 280 cm. W parku występują też rzadkie gatunki drzew: iglicznia trójcierniowa i tulipanowiec amerykański. Uroku staremu parkowi dodaje piękna aleja grabowa oraz aleja kasztanowa. Wśród drzew znajdują się dwie sadzawki i mały ciek wodny z murowanym mostkiem. Naturalną granicę parku od wschodu stanowi malownicze zakole Bugu [źródło: roztocze-bug.pl].
Park się kończy się i wyjeżdżam w okolicy kościoła. Za chwilę znów jestem na drodze powiatowej. Stąd mogę już spokojnie wracać do auta, bo plan wykonałem. Ruszam więc dobrym tempem w kierunku Uhruska.
Po drodze czeka mnie jeszcze jedna atrakcja. W Hniszowie skręcam na chwilę do wsi, bo posiedzieć w cieniu dębu. Nie byle jakiego. Dąb Bolko, bo o nim mowa, według legend pamięta czasy Bolesława Chrobrego, który podobno również odpoczywał w jego cieniu. Nie mogę sobie odmówić chwili oddechu w takim towarzystwie.
Dąb Bolko – ok. 650-letni dąb szypułkowy, pomnik przyrody chroniony od 1959 roku, rosnący w pofolwarcznym parku w miejscowości Hniszów w gminie Ruda-Huta (województwo lubelskie). Jego obwód wynosi 870 cm, co stawia go w szeregu największych dębów w Polsce, a wysokość wynosi 29 m. W celu stabilizacji drzewa wykonywane są na nim zabiegi konserwatorskie – cięcia sanitarne, a korona stabilizowana jest przez wiązania dynamiczne. Dąb Bolko ma wyjątkowo okazałą koronę o wymiarach 34x30m.
Według legendy pod drzewem wypoczywać miał Bolesław I Chrobry w trakcie wyprawy na Kijów, jednakże jest to niemożliwe, gdyż wiek dębu obliczono na około 650 lat. W 2016 roku był jednym z kandydatów na Drzewo Roku w Europie, jako jedyne drzewo z Polski [źródło: Wikipedia].
Teraz została mi już tylko ostatnia prosta – 10 kilometrów do Uhruska i pętla zostaje zamknięta. W 3 godziny przejechałem około 35 kilometrów. I jak zwykle zostało mnóstwo bezcennych wrażeń i karta pełna zdjęć 🙂
Trasa:
Do tego odcinka przybierałem się długo. Powód jest dość prozaiczny – jest tam ode mnie dość daleko. To w zasadzie chyba najodleglejszy odcinek z dotychczas przejechanych. Postanawiam więc wyjechać dość wcześnie i już o siódmej jestem w drodze. Poranek jest chłodny, ale nim dojadę, słoneczko zacznie przygrzewać i jazda ponad Bugiem nie będzie odbiegać od dotychczasowych wycieczek.
Rower wypakowany, auto zostaje pod opieką cerkwi w Uhrusku (która akurat jest w remoncie) i ruszam w ścieżkę, którą rok temu wróciłem z nadbużańskich łąk. Błądzenia tym razem nie ma – droga jest oczywista i szybko wyprowadza mnie nad Bug.
Łapię ślad pograniczników i ruszam ku przygodzie. Za jakiś czas – zgodnie zresztą z planem muszę oddalić się od rzeki, bo drogę przegradza mi mała rzeczka Uherka. Jadę wzdłuż niej jakiś czas aż do mostu, przeskakuję na drugą stronę i znowu jestem nad Bugiem.
Teraz przede mną długa i niezbyt skomplikowana trasa. Jadę prawie cały czas ponad rzeką. Wokół niesamowita pustka. Rozległe łąki, żywego ducha, nawet lasów brak i krzaków mało. Teren jest dość płaski, czasem przejeżdżam jakieś zagłębienia, w których roślinność jest wyższa ode mnie 🙂
Panorama VR
Wyjeżdżając z jednego z dołów odkrywam samochód Straży Granicznej. Prawie zmuszam panów od uchylenia szyby i muszą wpuścić do swego klimatyzowanego auta gorące powietrze. Rozmowa jak zawsze jest sympatyczna, przedstawiam się jako nadworny fotograf Bugu 🙂 Po kilku minutach każdy rusza w swoją stronę.
Panorama VR
Wszechobecną zieleń w pewnej chwili zdominował kolor żółty. Wielka jest moc pojedynczego słonecznika 🙂
Przemierzam rozległe łąki z dala od cywilizacji.
Bug co chwila zmienia kierunek, a z mapy wynika że odcinek jest wyjątkowo kręty. Szczególne wrażenie robi długi na około kilometr półwysep, na który oczywiście wjeżdżam i podziwiam Bug z lewej i prawej strony – tyle że płyną w przeciwnym kierunku 🙂
Panorama VR
Zbliżam się do Świerża. Tu teren trochę się zmienia. Pojawia się nieduży lasek, jest i skarpa, którą chwilę jadę i która kończy się nagle obniżeniem. Dalej drogi nie ma, jest tylko leśne rondo 🙂
Zawracam i przejeżdżam kilkaset metrów, a po chwili wyjeżdżam na drogę asfaltową. Jadę nią około kilometra i znowu jestem nad Bugiem 🙂 Od drogi dzieli go tylko kilkadziesiąt metrów. Czas całkiem dobry, więc postawiam pociągnąć jeszcze trochę trasy. Skręcam w pierwszą polną drogę i dojeżdżam na tyły Świerża. Mijam kilka domów stojących tuż nad rzeką na wysokiej skarpie i wjeżdżam w pozostałości parku. Są jakieś zarośnięte aleje parkowe, gigantyczne okazy drzew, gęste zarośla.
W Świerżach znajduje się zabytkowy park z przełomu XVIII i XIX w. zajmujący powierzchnię ok. 10 ha. Obejmuje pozostałości zespołu pałacowo-parkowego,założonego przez ówczesnego właściciela wsi – Rulikowskiego. Pałac podczas II wojny światowej został zniszczony, zachowały się tylko domy ogrodnika i dozorcy, fragment muru oraz budynek gospodarczy.
Park uznawany jest za jeden z najpiękniejszych w regionie. W 1992 roku został wpisany do rejestru zabytków województwa lubelskiego. Znajduje się tu największe na terenie powiatu chełmskiego skupisko pomnikowych drzew. Rośnie tu siedem dębów szypułkowych o obwodach pni od 320 do 420 cm oraz jesion wyniosły o obwodzie 280 cm. W parku występują też rzadkie gatunki drzew: iglicznia trójcierniowa i tulipanowiec amerykański. Uroku staremu parkowi dodaje piękna aleja grabowa oraz aleja kasztanowa. Wśród drzew znajdują się dwie sadzawki i mały ciek wodny z murowanym mostkiem. Naturalną granicę parku od wschodu stanowi malownicze zakole Bugu [źródło: roztocze-bug.pl].
Park się kończy się i wyjeżdżam w okolicy kościoła. Za chwilę znów jestem na drodze powiatowej. Stąd mogę już spokojnie wracać do auta, bo plan wykonałem. Ruszam więc dobrym tempem w kierunku Uhruska.
Po drodze czeka mnie jeszcze jedna atrakcja. W Hniszowie skręcam na chwilę do wsi, bo posiedzieć w cieniu dębu. Nie byle jakiego. Dąb Bolko, bo o nim mowa, według legend pamięta czasy Bolesława Chrobrego, który podobno również odpoczywał w jego cieniu. Nie mogę sobie odmówić chwili oddechu w takim towarzystwie.
Dąb Bolko – ok. 650-letni dąb szypułkowy, pomnik przyrody chroniony od 1959 roku, rosnący w pofolwarcznym parku w miejscowości Hniszów w gminie Ruda-Huta (województwo lubelskie). Jego obwód wynosi 870 cm, co stawia go w szeregu największych dębów w Polsce, a wysokość wynosi 29 m. W celu stabilizacji drzewa wykonywane są na nim zabiegi konserwatorskie – cięcia sanitarne, a korona stabilizowana jest przez wiązania dynamiczne. Dąb Bolko ma wyjątkowo okazałą koronę o wymiarach 34x30m.
Według legendy pod drzewem wypoczywać miał Bolesław I Chrobry w trakcie wyprawy na Kijów, jednakże jest to niemożliwe, gdyż wiek dębu obliczono na około 650 lat. W 2016 roku był jednym z kandydatów na Drzewo Roku w Europie, jako jedyne drzewo z Polski [źródło: Wikipedia].
Teraz została mi już tylko ostatnia prosta – 10 kilometrów do Uhruska i pętla zostaje zamknięta. W 3 godziny przejechałem około 35 kilometrów. I jak zwykle zostało mnóstwo bezcennych wrażeń i karta pełna zdjęć 🙂
Trasa:
Kolejną nadbużańską przygodę rozpoczynam w Zabużu w pobliżu promu. Ten w Niemirowie niestety nadal nie pływa.
Rower złożony, chwilę czekam, aż prom przybije do mego brzegu. Oczekując, słucham przez chwilę rozmowy dwóch Rosjanek z dwoma Polkami po angielsku 😉 Zdaje się, że rosyjskiego nikt już w szkołach nie uczy. Konkluzja rozmowy jest taka, że prom jest „no pay” 😉 Ten za chwilę przybija do brzegu, więc pakuję się na pokład. Jeszcze tylko dwa auta i już płyniemy.
Napęd promu to sprytny mechanizm wykorzystujący prąd rzeki, wspomagany czasem ręcznie przez pomocnika kapitana 🙂 W dużym skrócie są to dwie linki pozwalające ustawić prom pod kątem w stosunku do osi rzeki i resztę robi szybko płynąca woda.
I już jestem w Mielniku. Ustalam jeszcze tylko godziny przerwy, by zdążyć na kurs w drugą stronę i ruszam w drogę. Dość szybko opuszczam Mielnik. Wielkiego wyboru dróg nie ma – jadę asfaltówką i spoglądam co chwila w las w poszukiwaniu jakiejś odnogi w stronę rzeki. Pierwsza próba jest nieudana – po kilkudziesięciu metrach owszem – jestem nad rzeką, ale leśna dróżka kończy się niedużą polaną i muszę wrócić na główną drogę. Tylko samotny wędkarz patrzy zdziwiony, że ktoś tu trafił oprócz niego. Nadzieja wstępuje dopiero w okolicy wsi Wajków. Leśna droga, w którą skręcam, jak nic zmierza w stronę rzeki. Napotykam jakieś leśne skrzyżowanie i intuicja podpowiada mi, żeby skręcić w lewo, Faktycznie – wyjeżdżam na tyłach wsi nad samą rzeką. Droga niestety robi się słabo widoczna i przedzieram się przez jakieś łąki pogrodzone płotami, pod którymi co rusz muszę przeciągnąć rower. Mijam jakaś wielką rezydencję krytą strzechą, potem jest jakiś zapomniany pomnik poświęcony AK i z ulgą odnajduję drogę wyprowadzającą do wsi.
Mijam Wajków, droga asfaltowa zamienia się w moją ulubiona polną. Co najważniejsze – ciągnie się ona ponad samym Bugiem. Sama przyjemność z jazdy. Z jednej strony rzeka, z drugiej dość wysoka skarpa ukryta w lesie.
Gdzieś w oddali mijam kolejną wieś – Sutno.
Droga wiedzie pomiędzy starymi bużyskami i zmierza ku kolejnej wsi – zbliżam się do Niemirowa. Wcześniej jednak czeka mnie jeden z celów tej wyprawy – skarpa widokowa w Gnojnie, ale widziana z zupełnie innej perspektywy. Okazuje się, że na cypelek wiedzie całkiem wyraźana ścieżka, którą dojeżdżam prawie do rzeki. Ostatnie parę metrów pokonuję pieszo i oto jest. Piękny widok! Na szczycie skarpy widzę kilka osób i skala porównania daje pojęcie o jej wielkości.
Panorama VR
Krótka sesja zdjęciowa, mały posiłek w tych pięknych okolicznościach przyrody i wracam na główną drogę. Jest tu sporo wędkarzy, jakieś namioty, wiatka. Smutne w tym wszystkim jest jedynie to, że po drodze mijam stosy śmieci. Tutaj jest ich kumulacja.
Dalej droga wiedzie już prosto do Niemirowa. Wjeżdżam do wsi od strony rzeki. Mijam wysoką wydmę, jeszcze trochę i docieram do centrum. Cisza i spokój. Życie toczy się leniwie. Daleko tu do cywilizacji i bardzo mi to odpowiada.
Mijam leżący na brzegu prom. Znowu nie pływa w tym roku z powodu niskiego stanu wody.
Przed laty Niemirów był tętniącym życiem miastem z przywilejem na dwa targi w tygodniu i kilka jarmarków. Bogactwo czerpał wtedy z położenia nad Bugiem, ważnym traktem handlowym, którym ku morzu płynęły wszelkie dobra, choć głównie zboże i drewno. Istniejąca już w XV wieku osada Niwice, rozrastająca się przy przeprawie przez rzekę, prawa miejskie uzyskała w 1616 roku za sprawą Stanisława Niemiry, kasztelana podlaskiego. On też nadał jej nowa nazwę.
Cóż się stało z miasteczkiem? Położenie, które służyło mu przez wieki, stało się wreszcie przyczyną jego upadku. W czasie I wojny dwukrotnie przechodził tędy front, walki toczyły się tu w czasie wojny polsko – bolszewickiej, a po 17 września 1939 roku na Bugu wyznaczono granicę między Generalną Gubernią a Białoruską Republiką Radziecką. Ta strona Bugu znalazła się w ZSRR, co gorsza na jego strategicznej granicy. Kazano ludziom wynosić się z nadgranicznej strefy, rozebrać własne domy. Na wzgórzach nad Bugiem umacniały się bunkry linii Mołotowa… Gdy Niemcy odepchnęli Rosjan na wschód część mieszkańców wróciła na stare siedliska, część szukała szczęścia w innym miejscu. Jedna piąta niemirowskiej społeczności, Żydzi, podzielili los współwyznawców. Po wojnie Niemirów utracił prawa miejskie i tak już zostało.
Kościół pod wezwaniem świętego Stanisława Biskupa i Męczennika prezentuje się na tle rynku okazale, choć nie jest wcale ogromny. To tylko kontrast wobec niskiej zabudowy. Białe, zadbane mury ostro kontrastują z zielenią drzew. Zbudowali go w latach 1780-1790 ówcześni właściciele miasteczka, Czartoryscy, po pożarze wcześniejszej drewnianej świątyni. Bryłę ma jeszcze barokową, wystrój już dąży do nowego stylu, klasycyzmu.
Kościół, jak miasteczko, przeżywał trudne chwile. W ramach szeroko zakrojonych na Podlasiu represji po powstaniu styczniowym, został zamknięty i taki pozostał przez 40 lat. Dopiero w 1905 roku, na fali odwilży, car pozwolił przywrócić go katolikom. Gdy Rosjanie wysiedlili mieszkańców, świątynia została pusta. Udało się jednak uratować część wyposażenia.
Na obrzeżach wsi, na wzgórku nad Bugiem znajdujemy cmentarz. Sporo tu starych nagrobków. Jeden ze starszych należy do niejakiego Rączki, który zmarł wioząc do cara petycję o przywrócenie kościoła wiernym. Uwagę zwraca jednak ceglany nagrobek w kształcie kapliczki, stojący niemal pośrodku nekropolii. Rzeźbę na pomniku Konstantego Pieńkowskiego, ziemianina z pobliskiego Sutna, wykonał Xawery Dunikowski. [źródło: krajoznawcy.info].
Czas mam całkiem dobry, więc ruszam polną drogą pod górkę, bo mam tu jeszcze jedną misję. Przejeżdżam mały zagajnik i docieram do końca Polski. Dosłownie. Drogę przegradza mi płot, a dwa słupki graniczne sugerują że dalej „nielzia”.
Podjeżdżam kawałek w stronę rzeki i oto przede mną miejsce, gdzie Bug przestaje być rzeką graniczną i wpływa do Polski. Stąd na północ zaczyna się „zielona granica”. Kilka fotek i zmykam, żeby mnie Straż Graniczna nie ganiała 😉
Wracam do Niemirowa. Stąd kieruję się na Mielnik nieco inną drogą – czeka mnie długa asfaltowa prosta z kilkoma podjazdami i zjazdami 🙂 Tempo jest tak dobre, że na promie jestem pół godziny przed planowanym czasem przerwy 🙂 Wracam na swój brzeg Bugu i można wracać do domu.
Rower złożony, chwilę czekam, aż prom przybije do mego brzegu. Oczekując, słucham przez chwilę rozmowy dwóch Rosjanek z dwoma Polkami po angielsku 😉 Zdaje się, że rosyjskiego nikt już w szkołach nie uczy. Konkluzja rozmowy jest taka, że prom jest „no pay” 😉 Ten za chwilę przybija do brzegu, więc pakuję się na pokład. Jeszcze tylko dwa auta i już płyniemy.
Napęd promu to sprytny mechanizm wykorzystujący prąd rzeki, wspomagany czasem ręcznie przez pomocnika kapitana 🙂 W dużym skrócie są to dwie linki pozwalające ustawić prom pod kątem w stosunku do osi rzeki i resztę robi szybko płynąca woda.
I już jestem w Mielniku. Ustalam jeszcze tylko godziny przerwy, by zdążyć na kurs w drugą stronę i ruszam w drogę. Dość szybko opuszczam Mielnik. Wielkiego wyboru dróg nie ma – jadę asfaltówką i spoglądam co chwila w las w poszukiwaniu jakiejś odnogi w stronę rzeki. Pierwsza próba jest nieudana – po kilkudziesięciu metrach owszem – jestem nad rzeką, ale leśna dróżka kończy się niedużą polaną i muszę wrócić na główną drogę. Tylko samotny wędkarz patrzy zdziwiony, że ktoś tu trafił oprócz niego. Nadzieja wstępuje dopiero w okolicy wsi Wajków. Leśna droga, w którą skręcam, jak nic zmierza w stronę rzeki. Napotykam jakieś leśne skrzyżowanie i intuicja podpowiada mi, żeby skręcić w lewo, Faktycznie – wyjeżdżam na tyłach wsi nad samą rzeką. Droga niestety robi się słabo widoczna i przedzieram się przez jakieś łąki pogrodzone płotami, pod którymi co rusz muszę przeciągnąć rower. Mijam jakaś wielką rezydencję krytą strzechą, potem jest jakiś zapomniany pomnik poświęcony AK i z ulgą odnajduję drogę wyprowadzającą do wsi.
Mijam Wajków, droga asfaltowa zamienia się w moją ulubiona polną. Co najważniejsze – ciągnie się ona ponad samym Bugiem. Sama przyjemność z jazdy. Z jednej strony rzeka, z drugiej dość wysoka skarpa ukryta w lesie.
Gdzieś w oddali mijam kolejną wieś – Sutno.
Droga wiedzie pomiędzy starymi bużyskami i zmierza ku kolejnej wsi – zbliżam się do Niemirowa. Wcześniej jednak czeka mnie jeden z celów tej wyprawy – skarpa widokowa w Gnojnie, ale widziana z zupełnie innej perspektywy. Okazuje się, że na cypelek wiedzie całkiem wyraźana ścieżka, którą dojeżdżam prawie do rzeki. Ostatnie parę metrów pokonuję pieszo i oto jest. Piękny widok! Na szczycie skarpy widzę kilka osób i skala porównania daje pojęcie o jej wielkości.
Panorama VR
Krótka sesja zdjęciowa, mały posiłek w tych pięknych okolicznościach przyrody i wracam na główną drogę. Jest tu sporo wędkarzy, jakieś namioty, wiatka. Smutne w tym wszystkim jest jedynie to, że po drodze mijam stosy śmieci. Tutaj jest ich kumulacja.
Dalej droga wiedzie już prosto do Niemirowa. Wjeżdżam do wsi od strony rzeki. Mijam wysoką wydmę, jeszcze trochę i docieram do centrum. Cisza i spokój. Życie toczy się leniwie. Daleko tu do cywilizacji i bardzo mi to odpowiada.
Mijam leżący na brzegu prom. Znowu nie pływa w tym roku z powodu niskiego stanu wody.
Przed laty Niemirów był tętniącym życiem miastem z przywilejem na dwa targi w tygodniu i kilka jarmarków. Bogactwo czerpał wtedy z położenia nad Bugiem, ważnym traktem handlowym, którym ku morzu płynęły wszelkie dobra, choć głównie zboże i drewno. Istniejąca już w XV wieku osada Niwice, rozrastająca się przy przeprawie przez rzekę, prawa miejskie uzyskała w 1616 roku za sprawą Stanisława Niemiry, kasztelana podlaskiego. On też nadał jej nowa nazwę.
Cóż się stało z miasteczkiem? Położenie, które służyło mu przez wieki, stało się wreszcie przyczyną jego upadku. W czasie I wojny dwukrotnie przechodził tędy front, walki toczyły się tu w czasie wojny polsko – bolszewickiej, a po 17 września 1939 roku na Bugu wyznaczono granicę między Generalną Gubernią a Białoruską Republiką Radziecką. Ta strona Bugu znalazła się w ZSRR, co gorsza na jego strategicznej granicy. Kazano ludziom wynosić się z nadgranicznej strefy, rozebrać własne domy. Na wzgórzach nad Bugiem umacniały się bunkry linii Mołotowa… Gdy Niemcy odepchnęli Rosjan na wschód część mieszkańców wróciła na stare siedliska, część szukała szczęścia w innym miejscu. Jedna piąta niemirowskiej społeczności, Żydzi, podzielili los współwyznawców. Po wojnie Niemirów utracił prawa miejskie i tak już zostało.
Kościół pod wezwaniem świętego Stanisława Biskupa i Męczennika prezentuje się na tle rynku okazale, choć nie jest wcale ogromny. To tylko kontrast wobec niskiej zabudowy. Białe, zadbane mury ostro kontrastują z zielenią drzew. Zbudowali go w latach 1780-1790 ówcześni właściciele miasteczka, Czartoryscy, po pożarze wcześniejszej drewnianej świątyni. Bryłę ma jeszcze barokową, wystrój już dąży do nowego stylu, klasycyzmu.
Kościół, jak miasteczko, przeżywał trudne chwile. W ramach szeroko zakrojonych na Podlasiu represji po powstaniu styczniowym, został zamknięty i taki pozostał przez 40 lat. Dopiero w 1905 roku, na fali odwilży, car pozwolił przywrócić go katolikom. Gdy Rosjanie wysiedlili mieszkańców, świątynia została pusta. Udało się jednak uratować część wyposażenia.
Na obrzeżach wsi, na wzgórku nad Bugiem znajdujemy cmentarz. Sporo tu starych nagrobków. Jeden ze starszych należy do niejakiego Rączki, który zmarł wioząc do cara petycję o przywrócenie kościoła wiernym. Uwagę zwraca jednak ceglany nagrobek w kształcie kapliczki, stojący niemal pośrodku nekropolii. Rzeźbę na pomniku Konstantego Pieńkowskiego, ziemianina z pobliskiego Sutna, wykonał Xawery Dunikowski. [źródło: krajoznawcy.info].
Czas mam całkiem dobry, więc ruszam polną drogą pod górkę, bo mam tu jeszcze jedną misję. Przejeżdżam mały zagajnik i docieram do końca Polski. Dosłownie. Drogę przegradza mi płot, a dwa słupki graniczne sugerują że dalej „nielzia”.
Podjeżdżam kawałek w stronę rzeki i oto przede mną miejsce, gdzie Bug przestaje być rzeką graniczną i wpływa do Polski. Stąd na północ zaczyna się „zielona granica”. Kilka fotek i zmykam, żeby mnie Straż Graniczna nie ganiała 😉
Wracam do Niemirowa. Stąd kieruję się na Mielnik nieco inną drogą – czeka mnie długa asfaltowa prosta z kilkoma podjazdami i zjazdami 🙂 Tempo jest tak dobre, że na promie jestem pół godziny przed planowanym czasem przerwy 🙂 Wracam na swój brzeg Bugu i można wracać do domu.
Czas na rok 2020.
Długie wyczekiwanie na pierwszy nadbużański wyjazd z rowerem wreszcie znalazło swój finał. Sobotni poranek jest jak marzenie – nie za gorąco, leniwie płynące obłoki, idealnie przejrzyste powietrze. Długo się nie zastanawiam i za chwilę rower mam spakowany, w plecaku zapas wody i ruszam w drogę.
Wybieram trasę, którą już fragmentami jechałem, ale dziś mam postanowienie – od mostu do mostu.
O dziewiątej jestem w Mężeninie, gdzie jak zawsze (pewnie z sentymentu) parkuję koło dworku. Coraz mniej go, ale o tym na końcu. Patent z odwrotnym wkładaniem roweru do bagażnika świetnie się sprawdza – wyjęcie i montaż trwa sekundy. Nie tracę czasu i już pędzę w stronę rzeki. Co znaczy głód jazdy 😉
Tu drogę znam, jakkolwiek jadąc tędy ostatnio szukałem skrótów i trochę pobłądziłem 🙂
Wpadam do lasu, mijam leśne rozlewiska i już widzę swoje łąki pod Drażniewem.
Omijam podwórko, na którym piesek chciał mnie połknąć w całości i jestem nad Toczną. Ujście wygląda niezmiennie tak samo urokliwie. Przejście przez rzekę też sprawia frajdę. Spodziewałem się więcej wody a to ledwo po kolana. Widać już początki nowych wysp na Bugu – trzeba będzie zajrzeć na rzeczne spacery, jak woda jeszcze opadnie.
Teraz ruszam pod prąd Tocznej w stronę wsi. Mijam wydmy i przyniesione prądem wody suche drzewa.
Przed wsią zaglądam w krzaki w poszukiwaniu zapomnianego pomnika. Stoi.
Czas przejechać wieś. Znowu nie udaje mi się znaleźć ścieżki na skróty do lasu, pozostaje więc dojechać do krzyżówki i gnać asfaltem. W połowie drogi do kolejnej wsi Góry odkrywam leśną przecinkę. Jak to ja – skręcam, bo wygląda nieźle i ma dobry azymut 🙂
Wszystko idzie dobrze – do czasu. Droga w pewnym momencie nie pokrywa się ze śladem przygotowanym w nawigacji i wykręca w przeciwną stronę. Zostaje skręcić w ledwo widoczną ścieżkę z nadzieją, że gdzieś prowadzi. Owszem – las niedługo się kończy i ląduję na łące. Góral na szczęście daje radę i tnie przez wysoka trawę, aż trafiam na jakiś ledwo widoczny ślad. Idąc tym tropem docieram do polnej drogi, mijam jakąś zagubioną agroturystyką i już jestem na szutrówce prowadzącej na prom w Drohiczynie.
Wita mnie Ruska Strona.
Prom stoi zacumowany na drugim brzegu i chyba nie ma ochoty pływać 😉
No to ruszam w stronę kolejnej wsi – Bużysk.
Pogoda jest bajeczna, pejzaże same wychodzą 🙂
W Bużyskach jestem po kilku minutach. Nie odmawiam sobie przyjemności odwiedzenia tutejszego ronda.
Na środku stoi figurka, ale ciekawsze jest otoczenie przystanku. Z jakiegoś powodu zbierają tu tylko szkło. Brakuje tylko Mamrota i byłoby Ranczo Wilkowyje 🙂
Z Bużysk wychodzi tylko jedna droga – wijąca się pomiędzy rozlewiskami kręta nitka asfaltu, która kilometr dalej skręca ostro w stronę kolejnej wsi - Starczewic.
Stąd jadę już po nieznanym terenie. Samą wieś omijam, a moja asfaltówka zamienia się wkrótce w leśną szutrówkę.
W dobrym tempie pojawiam się w okolicy kolejnej wsi – Mogielnicy. Mijam drewniany mostek, który zabezpieczono przed TIR-ami w dość oryginalny sposób. Ze stanu słupków wnioskuję, że zdarzają się orły, które się nie zmieściły 😉
Dojeżdżam do kolejnego punktu wycieczki. Skarpa w Mogielnicy stała się ulubionym miejscem odwiedzin. Roztacza się stąd rozległy widok w dwie strony – z jednej zamyka go dolina Bugu, z drugiej – most w Tonkielach.
Oczywiście są też panoramy VR (warto kliknąć w zdjęcia!)
Panorama 1
Panorama 2
Robię trochę zdjęć, zamieniam kilka słów z sympatyczną parą rowerzystów i w drogę.
Na most pędzę z szumem powietrza w uszach 🙂 Jest z górki 🙂
Ani się obejrzę i jestem „za Bugiem”. Skręcam do wsi – asfalt szybko się kończy i aż do Drohiczyna jadę świetnej jakości drogą szutrową. Towarzyszą mi znaki czerwonego szlaku rowerowego. Mijam bunkry linii Mołotowa, bezkresne pola, pełne kwiatów, zapomniane stodoły wśród wierzb.
Jest znowu Drohiczyn – tym razem jestem po stronie Bugu, na której leży miasto.
Wybieram trasę ponad rzeką i tuż przed promem natykam się na ekipę miejscowych… ooo – niespodzianka – to wcale nie miejscowi! To moja paczka fotoklubowa 🙂 Moje pojawienie się wywołuje bezcenną minę 🙂
Prom jak stał tak stoi i nie chce pływać. W dodatku trwa tu jakaś budowa i muszę zawrócić, bo droga przed skarpą jest zagrodzona. Zaliczam „lotny finisz z podjazdem” i nieco zasapany ląduję w centrum Drohiczyna.
Stąd mam z kolei zjazd w stronę rzeki i w okolicach Góry Zamkowej wpadam na kolejną ekipę. O, to znowu nasi 🙂
2:0 dla mnie 🙂
Chwila pogawędki i dalej w drogę. Teraz mogę zrobić kilka fotek z innej perspektywy.
Mijam plażę, droga robi się nieco piaszczysta i wkrótce się w niej zakopuję. Na szczęście na krótko, bo piaski się kończą i ruszam pięknie położoną ścieżkę ponad rzeką w stronę drugiego dziś mostu.
Mijam jakieś zapomniane siedlisko…
I jest mój niebieski most 🙂
Teraz czas na nawrót, do punktu startu mam już niedaleko.
Ostatnie kilometry to ciągłe podjazdy i zjazdy i oto znowu jestem w Mężeninie.
Stary sklep od lat nieczynny trwa i czeka na lepsze czasy.
Podobnie jak stara szkoła. Zamieniam kilka słów z panią w pracującą w ogrodzie. Budynek należy do gminy, mieszkają tu teraz dwie rodziny.
Nie odmawiam też sobie zajrzenia przez dziurę w płocie w okolice dworku. Podobno zaczął się jakiś remont, ale według mnie to jego stan jest coraz gorszy i ciągle go ubywa 🙁
Niszczeje też stary kolonijny barak.
Obok samochodu za płotem jest teren starego GS – tu też od lat czas się zatrzymał i wszystko zarosło.
Chwilę trwa pakowanie roweru i można wracać. Pierwsza tegoroczna dłuższa trasa za mną 🙂 Jest moc – można planować kolejne.
Długie wyczekiwanie na pierwszy nadbużański wyjazd z rowerem wreszcie znalazło swój finał. Sobotni poranek jest jak marzenie – nie za gorąco, leniwie płynące obłoki, idealnie przejrzyste powietrze. Długo się nie zastanawiam i za chwilę rower mam spakowany, w plecaku zapas wody i ruszam w drogę.
Wybieram trasę, którą już fragmentami jechałem, ale dziś mam postanowienie – od mostu do mostu.
O dziewiątej jestem w Mężeninie, gdzie jak zawsze (pewnie z sentymentu) parkuję koło dworku. Coraz mniej go, ale o tym na końcu. Patent z odwrotnym wkładaniem roweru do bagażnika świetnie się sprawdza – wyjęcie i montaż trwa sekundy. Nie tracę czasu i już pędzę w stronę rzeki. Co znaczy głód jazdy 😉
Tu drogę znam, jakkolwiek jadąc tędy ostatnio szukałem skrótów i trochę pobłądziłem 🙂
Wpadam do lasu, mijam leśne rozlewiska i już widzę swoje łąki pod Drażniewem.
Omijam podwórko, na którym piesek chciał mnie połknąć w całości i jestem nad Toczną. Ujście wygląda niezmiennie tak samo urokliwie. Przejście przez rzekę też sprawia frajdę. Spodziewałem się więcej wody a to ledwo po kolana. Widać już początki nowych wysp na Bugu – trzeba będzie zajrzeć na rzeczne spacery, jak woda jeszcze opadnie.
Teraz ruszam pod prąd Tocznej w stronę wsi. Mijam wydmy i przyniesione prądem wody suche drzewa.
Przed wsią zaglądam w krzaki w poszukiwaniu zapomnianego pomnika. Stoi.
Czas przejechać wieś. Znowu nie udaje mi się znaleźć ścieżki na skróty do lasu, pozostaje więc dojechać do krzyżówki i gnać asfaltem. W połowie drogi do kolejnej wsi Góry odkrywam leśną przecinkę. Jak to ja – skręcam, bo wygląda nieźle i ma dobry azymut 🙂
Wszystko idzie dobrze – do czasu. Droga w pewnym momencie nie pokrywa się ze śladem przygotowanym w nawigacji i wykręca w przeciwną stronę. Zostaje skręcić w ledwo widoczną ścieżkę z nadzieją, że gdzieś prowadzi. Owszem – las niedługo się kończy i ląduję na łące. Góral na szczęście daje radę i tnie przez wysoka trawę, aż trafiam na jakiś ledwo widoczny ślad. Idąc tym tropem docieram do polnej drogi, mijam jakąś zagubioną agroturystyką i już jestem na szutrówce prowadzącej na prom w Drohiczynie.
Wita mnie Ruska Strona.
Prom stoi zacumowany na drugim brzegu i chyba nie ma ochoty pływać 😉
No to ruszam w stronę kolejnej wsi – Bużysk.
Pogoda jest bajeczna, pejzaże same wychodzą 🙂
W Bużyskach jestem po kilku minutach. Nie odmawiam sobie przyjemności odwiedzenia tutejszego ronda.
Na środku stoi figurka, ale ciekawsze jest otoczenie przystanku. Z jakiegoś powodu zbierają tu tylko szkło. Brakuje tylko Mamrota i byłoby Ranczo Wilkowyje 🙂
Z Bużysk wychodzi tylko jedna droga – wijąca się pomiędzy rozlewiskami kręta nitka asfaltu, która kilometr dalej skręca ostro w stronę kolejnej wsi - Starczewic.
Stąd jadę już po nieznanym terenie. Samą wieś omijam, a moja asfaltówka zamienia się wkrótce w leśną szutrówkę.
W dobrym tempie pojawiam się w okolicy kolejnej wsi – Mogielnicy. Mijam drewniany mostek, który zabezpieczono przed TIR-ami w dość oryginalny sposób. Ze stanu słupków wnioskuję, że zdarzają się orły, które się nie zmieściły 😉
Dojeżdżam do kolejnego punktu wycieczki. Skarpa w Mogielnicy stała się ulubionym miejscem odwiedzin. Roztacza się stąd rozległy widok w dwie strony – z jednej zamyka go dolina Bugu, z drugiej – most w Tonkielach.
Oczywiście są też panoramy VR (warto kliknąć w zdjęcia!)
Panorama 1
Panorama 2
Robię trochę zdjęć, zamieniam kilka słów z sympatyczną parą rowerzystów i w drogę.
Na most pędzę z szumem powietrza w uszach 🙂 Jest z górki 🙂
Ani się obejrzę i jestem „za Bugiem”. Skręcam do wsi – asfalt szybko się kończy i aż do Drohiczyna jadę świetnej jakości drogą szutrową. Towarzyszą mi znaki czerwonego szlaku rowerowego. Mijam bunkry linii Mołotowa, bezkresne pola, pełne kwiatów, zapomniane stodoły wśród wierzb.
Jest znowu Drohiczyn – tym razem jestem po stronie Bugu, na której leży miasto.
Wybieram trasę ponad rzeką i tuż przed promem natykam się na ekipę miejscowych… ooo – niespodzianka – to wcale nie miejscowi! To moja paczka fotoklubowa 🙂 Moje pojawienie się wywołuje bezcenną minę 🙂
Prom jak stał tak stoi i nie chce pływać. W dodatku trwa tu jakaś budowa i muszę zawrócić, bo droga przed skarpą jest zagrodzona. Zaliczam „lotny finisz z podjazdem” i nieco zasapany ląduję w centrum Drohiczyna.
Stąd mam z kolei zjazd w stronę rzeki i w okolicach Góry Zamkowej wpadam na kolejną ekipę. O, to znowu nasi 🙂
2:0 dla mnie 🙂
Chwila pogawędki i dalej w drogę. Teraz mogę zrobić kilka fotek z innej perspektywy.
Mijam plażę, droga robi się nieco piaszczysta i wkrótce się w niej zakopuję. Na szczęście na krótko, bo piaski się kończą i ruszam pięknie położoną ścieżkę ponad rzeką w stronę drugiego dziś mostu.
Mijam jakieś zapomniane siedlisko…
I jest mój niebieski most 🙂
Teraz czas na nawrót, do punktu startu mam już niedaleko.
Ostatnie kilometry to ciągłe podjazdy i zjazdy i oto znowu jestem w Mężeninie.
Stary sklep od lat nieczynny trwa i czeka na lepsze czasy.
Podobnie jak stara szkoła. Zamieniam kilka słów z panią w pracującą w ogrodzie. Budynek należy do gminy, mieszkają tu teraz dwie rodziny.
Nie odmawiam też sobie zajrzenia przez dziurę w płocie w okolice dworku. Podobno zaczął się jakiś remont, ale według mnie to jego stan jest coraz gorszy i ciągle go ubywa 🙁
Niszczeje też stary kolonijny barak.
Obok samochodu za płotem jest teren starego GS – tu też od lat czas się zatrzymał i wszystko zarosło.
Chwilę trwa pakowanie roweru i można wracać. Pierwsza tegoroczna dłuższa trasa za mną 🙂 Jest moc – można planować kolejne.
Czas na kolejną wyprawę nadbużańską. Tym razem plan jest całkiem śmiały – chcę przejechać dużą pętlę od Niemirowa do Kózek po obu stronach Bugu. Jest szansa – w Bugu przybyło 1,5 metra wody w stosunku do stanu sprzed roku, więc liczę na prom w Niemirowie, który zapewni mi powrót na lubelską stronę rzeki.
Podjeżdżam na przystanek GreenVelo w Gnojnie i niestety – spotyka mnie zawód. Prom leży sobie w najlepsze po drugiej stronie rzeki na trawie.
No nic – trzeba dynamicznie modyfikować plan. Po raz pierwszy na tej wyprawie. Wysoka woda i ostatnie opady sprawiły, że droga będzie dziś nieco błotnista i pełna kałuż, co wpłynie mocno na tempo jazdy.
Pierwszy cel to wjazd na punkt widokowy. Przejeżdżam Gnojno i już mam skręcać w ścieżkę przez łąki, gdy okazuje się, że stoi tam zamknięta brama. No to zostaje mi pierwsza lotna premia z podjazdem 😉 Poszło trochę potu, ale już jestem na szczycie i w parę minut stawiam się na punkcie widokowym.
Widok tyle razy podziwiany… chwila na kontemplację i czas na karkołomny zjazd. Zwykle schodziłem ze skarpy 🙂 Udało się, co chwilę hamując i już jestem na polanie przy stanicy harcerskiej. Jest weekend, więc ludzi całkiem sporo, ale nie zatrzymuję się i ruszam ponad rzeką w kierunku Borsuk. Droga jest nieco rozmiękła, błoto fruwa, ale frajda z pokonywania kilometrów jest wielka 🙂
Pogoda jest idealna – nie za gorąco, leniwie płyną obłoki, lekki wiatr ani nie przeszkadza, ani nie pomaga.
Pomału zbliżam się do Borsuk. Miejsca te wielokrotnie odwiedzałem, więc nie robię za dużo zdjęć.
Jest i plaża. Tu też tłum ludzi.
Chwilami prowadząc rower, który nie chce jechać w głębokim piasku, mijam wydmy i ruszam w kierunku Serpelic. W pewnym momencie droga zatacza łuk i zaczyna wracać… oj nie, ja chcę w drugą stronę 🙂 Tylko jak? Przejazd przegradza mi głęboki rów pełny wody. Przeprawa może być kłopotliwa. Na szczęście przeszukując szuwary, odkrywam wąziutką wydeptaną ścieżkę, na końcu której jest mostek! Jestem uratowany 🙂
Za mostkiem odnajduję wśród okwieconych łąk dalszą ścieżkę i bez przeszkód docieram do Serpelic.
Serpelice znam na wylot, więc chcę jak najszybciej stąd uciec 🙂 Przecież szukam nowych ciekawych miejsc. A takie znajduję w kolejnych wsiach: Klepaczewie i Zabużu. Łącznie ze sklepem na kółkach, w którym kupuję śniadanie. Pojawił się w samą porę 🙂
Dojeżdżam w okolice promu z Zabużu. Jest spora kolejka, bo zajechał tu jakiś rajd terenówek i czeka na przeprawę. Zmieniam plan i postanawiam ciągnąć dalej swoją stroną Bugu a powrót zrobić drugą. Warto było. Tu jadę już terenem, którego nie znam i to jest moje ulubione odkrywanie świata 🙂
Droga wiedzie przy samej rzece – jak na odcinku granicznym i jazda tędy sprawia wielką frajdę, Co chwila odkrywam nowe widoki 🙂
Są i Dwie Wieże. Lubię wychwytywać takie oryginalne fragmenty pejzażu.
I moje ulubione wiszące nad wodą drzewa.
A potem zaczyna się jazda pachnącymi świeżo skoszonym sianem łąkami.
Pojawiam się w okolicy Rezerwatu Trojan, który też już wiele razy odwiedzałem i znam tu każdy kąt. Łącznie z przejazdem przez zagłębienie, w którym tym razem zaliczam małe utopienie. Rower nie chce jechać i chwilę zajmuje mi wyciągnięcie go z błota 🙂
Trojan jak zawsze piękny – szczególnie że nareszcie zalany wodą 🙂
Korzystam z okazji i opłukuję nieco rower. Jazda dalej – teraz ponad samym Bugiem. Dziś płyną tłumy kajakarzy.
Mijam kolejną wieś – Mierzwice. Następna lotna premia we wsi wytapia litry potu 🙂 Zaraz za wsią droga skręca i zaczyna się znowu odkrywanie świata, którego nie znam.
Jest bardzo ciepło, więc przydrożne domy chowają się w cieniu 😉
Kręcę zawzięcie, by nagle okryć, że dojechałem do Drogi Mlecznej. Czuję się prawie jak kosmonauta 🙂
Przede mną teraz piękna nadbużańska promenada, która kończy się wąwozem. Przełażę go, ciągnąc za sobą rower i nagle odkrywam most! Znam go 🙂
To most kolejowy we Fronołowie.
Tu natykam się na sympatyczne towarzystwo kolarza- filmowca. Właśnie kręci ujęcie „dwukołowy pośpieszny Maćkowicze – Fronołów” 😉 Zadanie ma ułatwione, bo jego rower to tzw. fatbike.
Ucinamy dłuższą pogawędkę i ruszamy każdy w swoją stronę. Śmigam szybko przez most nie niepokojony przez nikogo i można zacząć powrót.
Mijam Maćkowicze i dojeżdżam do Osłowa. Odkrywam kila fajnych motywów i jest okazja, by znowu wyjąć aparat.
A potem… easy raider 🙂 Droga, przestrzeń, pustka. Droga ucieka błyskawicznie.
Jestem w Mielniku, ale omijam miasteczko, bo jadę ponad rzeką. Podziwiam przy okazji jedyny taki stadion 🙂
Zastanawiam się przy okazji, czy czasem piłka nie ucieka do rzeki 😉
Jeszcze parę minut, trochę krzaków i już jestem na promie.
Wody jak widać jest dużo…
W parę minut jestem znowu na swoim brzegu. Rejs mija na miłej pogawędce z kapitanem okrętu 🙂
Gdyby nie brak promu w Gnojnie wracałbym drugą stroną rzeki, a tu niestety czeka mnie powrót trasą przyjazdu. Dość szybko jestem znowu w Serpelicach, chwila wahania czy wracać asfaltem, decyduję się jednak na powrót łąkami.
Przekraczam mostek, toczę bohaterską walkę z goniącym mnie „Milusiem”, który podobno nie gryzie. Postanawiam na najbliższym odpuście zakupić korkowiec 😉
Żegna mnie tańcząca wierzba.
Potem już tylko wyjazd w okolicach dworu Zaścianek, kolejny podjazd i znowu jestem w Gnojnie. Mijam wieś i będąc 500 metrów od auta, decyduję się spontanicznie na mały wypad na zakazany teren, licząc że pogranicznicy śpią 😉 Tym sposobem pojawiam się na terenach starego Landartu, pilnowanego przez nadbużańską żyrafę.
Dalszy przejazd znika pod wodą.
Została więc ostatnia prosta – mijam jeszcze raz żyrafę, małe oczko wodne i w kilka minut po przejechaniu 61 kilometrów melduję się w punkcie startu.
Trasa.
Podjeżdżam na przystanek GreenVelo w Gnojnie i niestety – spotyka mnie zawód. Prom leży sobie w najlepsze po drugiej stronie rzeki na trawie.
No nic – trzeba dynamicznie modyfikować plan. Po raz pierwszy na tej wyprawie. Wysoka woda i ostatnie opady sprawiły, że droga będzie dziś nieco błotnista i pełna kałuż, co wpłynie mocno na tempo jazdy.
Pierwszy cel to wjazd na punkt widokowy. Przejeżdżam Gnojno i już mam skręcać w ścieżkę przez łąki, gdy okazuje się, że stoi tam zamknięta brama. No to zostaje mi pierwsza lotna premia z podjazdem 😉 Poszło trochę potu, ale już jestem na szczycie i w parę minut stawiam się na punkcie widokowym.
Widok tyle razy podziwiany… chwila na kontemplację i czas na karkołomny zjazd. Zwykle schodziłem ze skarpy 🙂 Udało się, co chwilę hamując i już jestem na polanie przy stanicy harcerskiej. Jest weekend, więc ludzi całkiem sporo, ale nie zatrzymuję się i ruszam ponad rzeką w kierunku Borsuk. Droga jest nieco rozmiękła, błoto fruwa, ale frajda z pokonywania kilometrów jest wielka 🙂
Pogoda jest idealna – nie za gorąco, leniwie płyną obłoki, lekki wiatr ani nie przeszkadza, ani nie pomaga.
Pomału zbliżam się do Borsuk. Miejsca te wielokrotnie odwiedzałem, więc nie robię za dużo zdjęć.
Jest i plaża. Tu też tłum ludzi.
Chwilami prowadząc rower, który nie chce jechać w głębokim piasku, mijam wydmy i ruszam w kierunku Serpelic. W pewnym momencie droga zatacza łuk i zaczyna wracać… oj nie, ja chcę w drugą stronę 🙂 Tylko jak? Przejazd przegradza mi głęboki rów pełny wody. Przeprawa może być kłopotliwa. Na szczęście przeszukując szuwary, odkrywam wąziutką wydeptaną ścieżkę, na końcu której jest mostek! Jestem uratowany 🙂
Za mostkiem odnajduję wśród okwieconych łąk dalszą ścieżkę i bez przeszkód docieram do Serpelic.
Serpelice znam na wylot, więc chcę jak najszybciej stąd uciec 🙂 Przecież szukam nowych ciekawych miejsc. A takie znajduję w kolejnych wsiach: Klepaczewie i Zabużu. Łącznie ze sklepem na kółkach, w którym kupuję śniadanie. Pojawił się w samą porę 🙂
Dojeżdżam w okolice promu z Zabużu. Jest spora kolejka, bo zajechał tu jakiś rajd terenówek i czeka na przeprawę. Zmieniam plan i postanawiam ciągnąć dalej swoją stroną Bugu a powrót zrobić drugą. Warto było. Tu jadę już terenem, którego nie znam i to jest moje ulubione odkrywanie świata 🙂
Droga wiedzie przy samej rzece – jak na odcinku granicznym i jazda tędy sprawia wielką frajdę, Co chwila odkrywam nowe widoki 🙂
Są i Dwie Wieże. Lubię wychwytywać takie oryginalne fragmenty pejzażu.
I moje ulubione wiszące nad wodą drzewa.
A potem zaczyna się jazda pachnącymi świeżo skoszonym sianem łąkami.
Pojawiam się w okolicy Rezerwatu Trojan, który też już wiele razy odwiedzałem i znam tu każdy kąt. Łącznie z przejazdem przez zagłębienie, w którym tym razem zaliczam małe utopienie. Rower nie chce jechać i chwilę zajmuje mi wyciągnięcie go z błota 🙂
Trojan jak zawsze piękny – szczególnie że nareszcie zalany wodą 🙂
Korzystam z okazji i opłukuję nieco rower. Jazda dalej – teraz ponad samym Bugiem. Dziś płyną tłumy kajakarzy.
Mijam kolejną wieś – Mierzwice. Następna lotna premia we wsi wytapia litry potu 🙂 Zaraz za wsią droga skręca i zaczyna się znowu odkrywanie świata, którego nie znam.
Jest bardzo ciepło, więc przydrożne domy chowają się w cieniu 😉
Kręcę zawzięcie, by nagle okryć, że dojechałem do Drogi Mlecznej. Czuję się prawie jak kosmonauta 🙂
Przede mną teraz piękna nadbużańska promenada, która kończy się wąwozem. Przełażę go, ciągnąc za sobą rower i nagle odkrywam most! Znam go 🙂
To most kolejowy we Fronołowie.
Tu natykam się na sympatyczne towarzystwo kolarza- filmowca. Właśnie kręci ujęcie „dwukołowy pośpieszny Maćkowicze – Fronołów” 😉 Zadanie ma ułatwione, bo jego rower to tzw. fatbike.
Ucinamy dłuższą pogawędkę i ruszamy każdy w swoją stronę. Śmigam szybko przez most nie niepokojony przez nikogo i można zacząć powrót.
Mijam Maćkowicze i dojeżdżam do Osłowa. Odkrywam kila fajnych motywów i jest okazja, by znowu wyjąć aparat.
A potem… easy raider 🙂 Droga, przestrzeń, pustka. Droga ucieka błyskawicznie.
Jestem w Mielniku, ale omijam miasteczko, bo jadę ponad rzeką. Podziwiam przy okazji jedyny taki stadion 🙂
Zastanawiam się przy okazji, czy czasem piłka nie ucieka do rzeki 😉
Jeszcze parę minut, trochę krzaków i już jestem na promie.
Wody jak widać jest dużo…
W parę minut jestem znowu na swoim brzegu. Rejs mija na miłej pogawędce z kapitanem okrętu 🙂
Gdyby nie brak promu w Gnojnie wracałbym drugą stroną rzeki, a tu niestety czeka mnie powrót trasą przyjazdu. Dość szybko jestem znowu w Serpelicach, chwila wahania czy wracać asfaltem, decyduję się jednak na powrót łąkami.
Przekraczam mostek, toczę bohaterską walkę z goniącym mnie „Milusiem”, który podobno nie gryzie. Postanawiam na najbliższym odpuście zakupić korkowiec 😉
Żegna mnie tańcząca wierzba.
Potem już tylko wyjazd w okolicach dworu Zaścianek, kolejny podjazd i znowu jestem w Gnojnie. Mijam wieś i będąc 500 metrów od auta, decyduję się spontanicznie na mały wypad na zakazany teren, licząc że pogranicznicy śpią 😉 Tym sposobem pojawiam się na terenach starego Landartu, pilnowanego przez nadbużańską żyrafę.
Dalszy przejazd znika pod wodą.
Została więc ostatnia prosta – mijam jeszcze raz żyrafę, małe oczko wodne i w kilka minut po przejechaniu 61 kilometrów melduję się w punkcie startu.
Trasa.
A co ta za żyrafa?
Ostatnio oglądam na yutubie chłopaków, co rok temu pojechali na około wokół polski i bardzo mi się podoba wschód kraju. No cóż, do zabawek za roku dołączy rower, a że pokazałem właśnie córce zdjęcie promu, to może się uda wyciągnąć dziewczyny na urlop, bądź wycieczkę w te rejony.
A i fajnie ma tan traktorek, kocyk extra
Ostatnio oglądam na yutubie chłopaków, co rok temu pojechali na około wokół polski i bardzo mi się podoba wschód kraju. No cóż, do zabawek za roku dołączy rower, a że pokazałem właśnie córce zdjęcie promu, to może się uda wyciągnąć dziewczyny na urlop, bądź wycieczkę w te rejony.
A i fajnie ma tan traktorek, kocyk extra
Ostatnio zmieniony 2021-03-27, 08:52 przez laynn, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości