Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek)
... dwa razy mi się wcisło, to pewnie przez ten róż ...
Ostatnio zmieniony 2020-04-30, 19:02 przez Sebastian, łącznie zmieniany 1 raz.
W Kotowicach (wiosce położonej między Oławą a Wrocławiem) byliśmy wiele razy. A to rowerem przejazdem, a to pod wieżą w niedalekim przysiółku Utrata - na minizlocie albo powycieczkowym ognisku, wracając ze zwiedzania opuszczonych pałacyków, gdy udaje nam się dość skutecznie zakopać busia, a sytuacje ratuje tajemnicza cegła! https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... i-koo.html
Ale o starorzeczach, znajdujących się kilkadziesiąt metrów od brukowanej drogi Kotowice - Utrata, dowiedziałam się dopiero teraz, gdy zaczęłam ich aktywnie szukać.
Najpierw odwiedzamy to starorzecze, które jest położone na prawo od drogi (idąc do wieży). Sporo tu konarów malowniczo powalonych do wody, wyciągających w górę swoje drapieżne macki. Z innej beczki - czy tylko ja tak mam - że jak tylko wyciągnę aparat - to natychmiast chowa się słońce?
Pasiasto...
Bobry nie próżnują. Niektóre z powalonych drzew są całkiem sporych rozmiarów!
Albo zgryzione grupowo!
Hmmm… A może tutaj któryś z tych zębistych osobników zamieszkuje?
Płowe klimaty nadbrzeżne - czyli tam, gdzie kwestia solidności gruntu pod stopami jest dosyć dyskusyjna i mocno zależna od masy testującego go delikwenta!
Wędrujemy chaszczami, które są do pokonania chyba jedynie w tą pore roku. Latem musi tu być busz nie do przebycia (nie do przebicia bez maczety?) Plątanina drzew rosnących, drzew leżących, drzew wiszących, lian, pnączy, jemioł, kolczastych zwojów zeszłorocznych jeżyn - a nawet gdzieniegdzie malowniczo pordzewiałego drutu kolczastego! Ten ostatni nas akurat bardzo zaskoczył. A najbardziej moją nogę, z którą nawiązał najbliższy kontakt!
Walka na trzcinki. Wygrywa ten, kto przeciwnika połaskota w nosek!
Krecik nalewa herbatke… Są więc straty w Krecikach, spodniach i niestety w herbatce
Ekipa w komplecie. Tzn. prawie… Brak Krecika. Skubaniec się chyba zawstydził rozlaną herbatą i gdzieś się ukrył..
Kałużasta, brukowana droga prowadzi w stronę wieży widokowej. My byśmy sobie pewnie podarowali włażenie na nią - ale Krecik jeszcze nigdy tam nie był..
Widoki z wieży o nieco industrialnym charakterze.
A tu zaczyna się teren zabudowany.. (na lewo od drogi jest jeden dom )
Suniemy i nad drugie starorzecze. To jest nieco mniej widoczne z drogi, więc tu szukamy miejsca na minibiwak.
Powierzchnia wody tu również jest cicha, spokojna i rosochata!
Krajobraz z czajnikiem
Jedna rzecz mnie zaskoczyła. Czajnik za nowości był jednolicie srebrzysty. Dziś drugi raz opala się nad ogniem. Liczyłam, że będzie się ładnie osmalał.. A on się robi… tęczowy! Jak benzyna wylana do kałuży! Ki czort???????
Lutowe popołudnie jest nieco chłodne… Czas więc na różne skoki dla rozgrzewki Kabak był niepocieszony Liczyła na nieco inne, ciekawsze zdjęcie!
Świat jemioł...
Najwyżej zawieszony znak drogowy jaki kojarzę I na najgrubszym słupie
Wracamy… Gdy tylko słonko ucieka za horyzont, zimny dech lasu, mimo braku śniegu, szybko przypomina jaką mamy porę roku...
Ale o starorzeczach, znajdujących się kilkadziesiąt metrów od brukowanej drogi Kotowice - Utrata, dowiedziałam się dopiero teraz, gdy zaczęłam ich aktywnie szukać.
Najpierw odwiedzamy to starorzecze, które jest położone na prawo od drogi (idąc do wieży). Sporo tu konarów malowniczo powalonych do wody, wyciągających w górę swoje drapieżne macki. Z innej beczki - czy tylko ja tak mam - że jak tylko wyciągnę aparat - to natychmiast chowa się słońce?
Pasiasto...
Bobry nie próżnują. Niektóre z powalonych drzew są całkiem sporych rozmiarów!
Albo zgryzione grupowo!
Hmmm… A może tutaj któryś z tych zębistych osobników zamieszkuje?
Płowe klimaty nadbrzeżne - czyli tam, gdzie kwestia solidności gruntu pod stopami jest dosyć dyskusyjna i mocno zależna od masy testującego go delikwenta!
Wędrujemy chaszczami, które są do pokonania chyba jedynie w tą pore roku. Latem musi tu być busz nie do przebycia (nie do przebicia bez maczety?) Plątanina drzew rosnących, drzew leżących, drzew wiszących, lian, pnączy, jemioł, kolczastych zwojów zeszłorocznych jeżyn - a nawet gdzieniegdzie malowniczo pordzewiałego drutu kolczastego! Ten ostatni nas akurat bardzo zaskoczył. A najbardziej moją nogę, z którą nawiązał najbliższy kontakt!
Walka na trzcinki. Wygrywa ten, kto przeciwnika połaskota w nosek!
Krecik nalewa herbatke… Są więc straty w Krecikach, spodniach i niestety w herbatce
Ekipa w komplecie. Tzn. prawie… Brak Krecika. Skubaniec się chyba zawstydził rozlaną herbatą i gdzieś się ukrył..
Kałużasta, brukowana droga prowadzi w stronę wieży widokowej. My byśmy sobie pewnie podarowali włażenie na nią - ale Krecik jeszcze nigdy tam nie był..
Widoki z wieży o nieco industrialnym charakterze.
A tu zaczyna się teren zabudowany.. (na lewo od drogi jest jeden dom )
Suniemy i nad drugie starorzecze. To jest nieco mniej widoczne z drogi, więc tu szukamy miejsca na minibiwak.
Powierzchnia wody tu również jest cicha, spokojna i rosochata!
Krajobraz z czajnikiem
Jedna rzecz mnie zaskoczyła. Czajnik za nowości był jednolicie srebrzysty. Dziś drugi raz opala się nad ogniem. Liczyłam, że będzie się ładnie osmalał.. A on się robi… tęczowy! Jak benzyna wylana do kałuży! Ki czort???????
Lutowe popołudnie jest nieco chłodne… Czas więc na różne skoki dla rozgrzewki Kabak był niepocieszony Liczyła na nieco inne, ciekawsze zdjęcie!
Świat jemioł...
Najwyżej zawieszony znak drogowy jaki kojarzę I na najgrubszym słupie
Wracamy… Gdy tylko słonko ucieka za horyzont, zimny dech lasu, mimo braku śniegu, szybko przypomina jaką mamy porę roku...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Tym razem celem wycieczki są dwa starorzecza położone pomiędzy Odrą a drogą Stary Otok - Jelcz Laskowice. Do pierwszego z nich prowadzi lekko nadwątlony i pokryty patyną mostek. Kolejnymi razy już zostawiamy busia przed mostkiem I tak nic nie zyskujemy go przejeżdżając (trzeba zaparkować 50 m za mostem, busio jest tłustszy niż statystyczne auta wędkarzy, którzy tu bywają, a licho nie śpi )
Przedzieramy się solidnym chaszczem...
Mijamy dziuple zasiedlone przez grzybną rodzinkę...
Porzucone ptasie gniazda...
Trzcinowiska…
Trawiaste niewielkie wysepki...
Chyba wiosna idzie! Krety się pobudziły i ryją wszędzie bardzo zapamiętale.
Pierwsze kwiatki namierzone i pozyskane przez małe łapki.
Nie brakuje tu malowniczo powalonych do wody drzew, zarówno świeżych, jak i takich dosyć omszalych i zbutwiałych.
Bobry to tu nie próżnują!
A tu chyba ktoś próbuje je odstraszyć i zniechęcić do zgryzienia tego drzewa?
W niektórych miejscach efektem ich pracy są bardzo wymyślne kształty - wręcz rzeźby!
Albo konstrukcje, na które nie omieszkamy wyleźć!
Przerwa na herbatkę w cieniu wypalonego pnia.
Jak nic morda jakiegoś zwierza!
Do drugiego starorzecza suniemy bardzo błotnistą drogą. Co do tego miejsca mamy nawet pewne plany! Aby przybyć tu kiedyś latem i zażyć błotnych kąpieli! Tylko, że latem ono bardzo rzadko tak wygląda...
Tu jest chyba jeszcze bardziej malowniczo!
Zauroczeni tym miejscem rozkładamy się więc z ognichem, hamakiem i czajnikiem!
Na oba starorzecza zerknęliśmy, ale nie obeszliśmy ich dookoła z racji na grzęzawiska, dopływające rzeczki czy otwierające się nagle pod stopami bagienka. Na którejś z następnych wycieczek musimy więc obadać ich drugie brzegi!
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w lutym 2020!
Przedzieramy się solidnym chaszczem...
Mijamy dziuple zasiedlone przez grzybną rodzinkę...
Porzucone ptasie gniazda...
Trzcinowiska…
Trawiaste niewielkie wysepki...
Chyba wiosna idzie! Krety się pobudziły i ryją wszędzie bardzo zapamiętale.
Pierwsze kwiatki namierzone i pozyskane przez małe łapki.
Nie brakuje tu malowniczo powalonych do wody drzew, zarówno świeżych, jak i takich dosyć omszalych i zbutwiałych.
Bobry to tu nie próżnują!
A tu chyba ktoś próbuje je odstraszyć i zniechęcić do zgryzienia tego drzewa?
W niektórych miejscach efektem ich pracy są bardzo wymyślne kształty - wręcz rzeźby!
Albo konstrukcje, na które nie omieszkamy wyleźć!
Przerwa na herbatkę w cieniu wypalonego pnia.
Jak nic morda jakiegoś zwierza!
Do drugiego starorzecza suniemy bardzo błotnistą drogą. Co do tego miejsca mamy nawet pewne plany! Aby przybyć tu kiedyś latem i zażyć błotnych kąpieli! Tylko, że latem ono bardzo rzadko tak wygląda...
Tu jest chyba jeszcze bardziej malowniczo!
Zauroczeni tym miejscem rozkładamy się więc z ognichem, hamakiem i czajnikiem!
Na oba starorzecza zerknęliśmy, ale nie obeszliśmy ich dookoła z racji na grzęzawiska, dopływające rzeczki czy otwierające się nagle pod stopami bagienka. Na którejś z następnych wycieczek musimy więc obadać ich drugie brzegi!
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w lutym 2020!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Tego dnia suniemy w podobny rejon jak w części 5 (https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... nnych.html) - tzn. też idziemy z Kotowic, ale nad inne bajoro. To starorzecze położone jest blisko śluzy Ratowice.
Po drodze mijamy jakieś niewielkie oczka wodne o urwistych brzegach.
I podmokłe łąki.
Nadodrzańskie drzewa wyglądają jakby im coś tutaj nie słuzyło…
Dzień bez machania trzcinkami to dzień stracony
Mostek z betonowych płyt przekracza kanał o rudych wodach.
Próby sfotografowania wiatru. Nie wiem czy udane?
Wiosna pełną gębą!
Czy tylko mnie to przypomina krokodyla?
Zaglądamy też nad śluzę, a tam ojej! ile atrakcji! Przede wszystkim “półmostki". Takie metalowe słupy do cumowania barek. U nas w Oławie też takie są, ale bez tych kładek, po których można przeleźć! (o tym, że i u nas są takowe z mostkami dowiem się dopiero za rok.. Tu póki co trwam w nieświadomości)
Stoją tu też różniste barki. Dziś (pewnie ze względu na niedzielę) trwają jakby w letargu. A może to wciąż jeszcze sen zimowy?
Koparka zastygła jakby w połowie wykonywania swych codziennych czynności...
Drzwi holownika są otwarte… ale nigdzie żywej duszy...
Dopiero na zdjęciach dostrzegam, że stan otwarcia drzwi uległ zmianie. Czy to wiatr? Czy ktoś jednak tam był tylko umknął naszej uwadze?
Z racji na pustki w tym miejscu już różne myśli chodzą po ⅔ głów w ekipie “A jakby się tak przemknąć na którąś z tych barek i pozwiedzać?”. Toperz jak zwykle okazuje się być głosem rozsądku: “Tego na bank ktoś pilnuje i będzie niezadowolony. A poza tym nie przeskoczycie, chlupniecie w wodę. A jest marzec, więc to może być niemiłe”
No dobra - a tak w ogóle to miało być o starorzeczach, a nie o barkach Starorzecze też tu jest. Zaraz niedaleko. Zaczyna się wąskimi przesmykami…
A potem pokazuje się nam już w pełnej krasie!
Docieramy na półwysep, dostępny z jednej strony przez błoto po łydki, a z drugiej taką oto cudną, chybotliwą kładką!
Teren okazuje się być świetnym miejscem na biwaczek!
A tutaj widzimy czajnik… Zawieszony na misternie uknutej przeze mnie konstrukcji…
Chwilę później wszystko się zawaliło, herbata się wylała.. I właśnie wtedy uświadomiliśmy sobie, że potrzeba nam dwóch stalowych, zaostrzonych żerdzi o kształcie “Y”. Na następną wycieczkę już będziemy takowe mieć!
Nadwodne hamakowanie!
Przedzieramy się przez kolejne porcje chaszczy, grzęzawisk, rozpadlin, zwalonych pni, łapiących za nogi i włosy pnączy oraz wszelakiej innej skłębionej masy nie-wiadomo-czego.
Przeciwległa strona naszego starorzecza.
I udało się obejść je dookoła! Znów jesteśmy przy mostku!
A to jeszcze jedno starorzecze. Malutkie i położone przy samej wsi Kotowice. Ale malowniczo oświetlone zachodzącym słoneczkiem! Oj krótkie jeszcze te marcowe dni!
Po drodze mijamy jakieś niewielkie oczka wodne o urwistych brzegach.
I podmokłe łąki.
Nadodrzańskie drzewa wyglądają jakby im coś tutaj nie słuzyło…
Dzień bez machania trzcinkami to dzień stracony
Mostek z betonowych płyt przekracza kanał o rudych wodach.
Próby sfotografowania wiatru. Nie wiem czy udane?
Wiosna pełną gębą!
Czy tylko mnie to przypomina krokodyla?
Zaglądamy też nad śluzę, a tam ojej! ile atrakcji! Przede wszystkim “półmostki". Takie metalowe słupy do cumowania barek. U nas w Oławie też takie są, ale bez tych kładek, po których można przeleźć! (o tym, że i u nas są takowe z mostkami dowiem się dopiero za rok.. Tu póki co trwam w nieświadomości)
Stoją tu też różniste barki. Dziś (pewnie ze względu na niedzielę) trwają jakby w letargu. A może to wciąż jeszcze sen zimowy?
Koparka zastygła jakby w połowie wykonywania swych codziennych czynności...
Drzwi holownika są otwarte… ale nigdzie żywej duszy...
Dopiero na zdjęciach dostrzegam, że stan otwarcia drzwi uległ zmianie. Czy to wiatr? Czy ktoś jednak tam był tylko umknął naszej uwadze?
Z racji na pustki w tym miejscu już różne myśli chodzą po ⅔ głów w ekipie “A jakby się tak przemknąć na którąś z tych barek i pozwiedzać?”. Toperz jak zwykle okazuje się być głosem rozsądku: “Tego na bank ktoś pilnuje i będzie niezadowolony. A poza tym nie przeskoczycie, chlupniecie w wodę. A jest marzec, więc to może być niemiłe”
No dobra - a tak w ogóle to miało być o starorzeczach, a nie o barkach Starorzecze też tu jest. Zaraz niedaleko. Zaczyna się wąskimi przesmykami…
A potem pokazuje się nam już w pełnej krasie!
Docieramy na półwysep, dostępny z jednej strony przez błoto po łydki, a z drugiej taką oto cudną, chybotliwą kładką!
Teren okazuje się być świetnym miejscem na biwaczek!
A tutaj widzimy czajnik… Zawieszony na misternie uknutej przeze mnie konstrukcji…
Chwilę później wszystko się zawaliło, herbata się wylała.. I właśnie wtedy uświadomiliśmy sobie, że potrzeba nam dwóch stalowych, zaostrzonych żerdzi o kształcie “Y”. Na następną wycieczkę już będziemy takowe mieć!
Nadwodne hamakowanie!
Przedzieramy się przez kolejne porcje chaszczy, grzęzawisk, rozpadlin, zwalonych pni, łapiących za nogi i włosy pnączy oraz wszelakiej innej skłębionej masy nie-wiadomo-czego.
Przeciwległa strona naszego starorzecza.
I udało się obejść je dookoła! Znów jesteśmy przy mostku!
A to jeszcze jedno starorzecze. Malutkie i położone przy samej wsi Kotowice. Ale malowniczo oświetlone zachodzącym słoneczkiem! Oj krótkie jeszcze te marcowe dni!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Tym razem swe kroki kierujemy w pola połozone na północny - wschód od wsi Stary Otok. Są tutaj dwa bajorka - na mojej mapie opisane jako jez. Poprzeczne i jez. Łąki. Przez oba przepływa rzeczka Otocznica, która dalej zalicza kolejne starorzecza i w końcu, jak można się domyśleć, wpada do Odry.
Te starorzecza różnią się od wszystkich poprzednio odwiedzanych, gdyż są “polne”, a nie “leśne”. Otacza je też nieporównywalnie więcej trzcin.
W niektórych miejscach przedzieramy się przez trzciniasty busz kompletnie nie widząc dokąd idziemy. Nieraz dochodzimy więc w miejsca, gdzie z racji braku pontonu musimy zawrócić.
Jest to chyba 15 marca 2020… Póki co jeszcze chodzimy bez obaw odkrytym polem, gdzie widać nas z kilku kilometrów… Ale już niedługo później przeprosimy się z takimi chaszczami jak te po lewej, które lepiej skrywają przed oczami służb, “życzliwych” i dronów...
Na tej wycieczce po raz pierwszy niesiemy ze sobą metalowe fragmenty do konstrukcji podwieszanego czajnika! Udało się namierzyć “złotą rączkę” z Chorzowa, który nam takie zespawał! (jeśli to przypadkiem czytasz - to jeszcze raz stokrotne dzięki!)
Wędkarskie kładki powoli wtapiają się w okoliczny krajobraz.
A inni bywalcy tego miejsca cenią sobie luksus na biwaku!
Nie omieszkamy skorzystać i się trochę pokręcić!
Pomost czy trampolina?
Jak przystało na starorzecze muszą być powalone konary! Acz tu akurat jest ich dosyć niewiele.
Ptactwo nam dziś dopisuje! Szkoda, że fotorelacja nie ma podkładu dźwiękowego, bo całe pola rozbrzmiewały wszelakimi odgłosami stworzeń cieszących się wiosną!
Przenosimy się nad starorzecze po drugiej stronie szosy. To “zamostkowe”, o którym pisałam już w TEJ relacji.
Acz teraz idziemy obadać jego drugi brzeg. Mostek tym razem przekraczamy pieszo.
Droga o dużym współczynniku malowniczości.
Kłębowiska konarów wodnych...
... i tych lądowych
Omszałe i ogrzybiałe pnie…
… i ciekawe dziuple…
Akuku!
Wędkarskie stanowiska sugerują, że nieraz bywa tu podmokle.
Wędrujemy plątaniną kępek suchych traw i trzcinowisk. Śmiesznie rozbrzmiewają nasze kroki: “szur szur szur mlask szur szur mlask”. Przy “szur” często unosi się pył rozdrobnionych traw i nasion, a przy “mlask” noga nieraz wpada po łydkę w błocko. A! Po wyciągnięciu nogi jeszcze bardzo często rozlega się “bul bul bul”
Gałęzie robią się coraz bardziej drapieżne! Marzy mi się tu kiedyś wrócić w gęstej mgle albo w księżycową noc!
Ta łąka okazuje się być już nie do sforsowania. Przynajmniej na sucho Bo nasi znajomi z Estonii to pewnie by pękli ze śmiechu słuchając naszych “nie da się”. Tam ponoć mają kilka takich bagiennych chatek, gdzie przy dobrej pogodzie idzie się po pas w mazi.
Biwaczek postanawiamy zrobić z drugiej strony starorzecza. Tu się boimy, że jak nam się te płowe trawy zajarają - to i bagienka nam nie pomogą uniknąć roli szaszłyka… Idziemy na sprawdzone i klimatyczne miejsce przy wypalonym pniu.
Nasz czajnik po raz pierwszy zawisa na żerdziach! Bardzo mu tak do twarzy, a my nie musimy się bać o straty w herbacie!
Użycie hamaka jako huśtawki. Kilka razy skończyło się fikołkiem, żeby nie powiedzieć “saltem”
Te starorzecza różnią się od wszystkich poprzednio odwiedzanych, gdyż są “polne”, a nie “leśne”. Otacza je też nieporównywalnie więcej trzcin.
W niektórych miejscach przedzieramy się przez trzciniasty busz kompletnie nie widząc dokąd idziemy. Nieraz dochodzimy więc w miejsca, gdzie z racji braku pontonu musimy zawrócić.
Jest to chyba 15 marca 2020… Póki co jeszcze chodzimy bez obaw odkrytym polem, gdzie widać nas z kilku kilometrów… Ale już niedługo później przeprosimy się z takimi chaszczami jak te po lewej, które lepiej skrywają przed oczami służb, “życzliwych” i dronów...
Na tej wycieczce po raz pierwszy niesiemy ze sobą metalowe fragmenty do konstrukcji podwieszanego czajnika! Udało się namierzyć “złotą rączkę” z Chorzowa, który nam takie zespawał! (jeśli to przypadkiem czytasz - to jeszcze raz stokrotne dzięki!)
Wędkarskie kładki powoli wtapiają się w okoliczny krajobraz.
A inni bywalcy tego miejsca cenią sobie luksus na biwaku!
Nie omieszkamy skorzystać i się trochę pokręcić!
Pomost czy trampolina?
Jak przystało na starorzecze muszą być powalone konary! Acz tu akurat jest ich dosyć niewiele.
Ptactwo nam dziś dopisuje! Szkoda, że fotorelacja nie ma podkładu dźwiękowego, bo całe pola rozbrzmiewały wszelakimi odgłosami stworzeń cieszących się wiosną!
Przenosimy się nad starorzecze po drugiej stronie szosy. To “zamostkowe”, o którym pisałam już w TEJ relacji.
Acz teraz idziemy obadać jego drugi brzeg. Mostek tym razem przekraczamy pieszo.
Droga o dużym współczynniku malowniczości.
Kłębowiska konarów wodnych...
... i tych lądowych
Omszałe i ogrzybiałe pnie…
… i ciekawe dziuple…
Akuku!
Wędkarskie stanowiska sugerują, że nieraz bywa tu podmokle.
Wędrujemy plątaniną kępek suchych traw i trzcinowisk. Śmiesznie rozbrzmiewają nasze kroki: “szur szur szur mlask szur szur mlask”. Przy “szur” często unosi się pył rozdrobnionych traw i nasion, a przy “mlask” noga nieraz wpada po łydkę w błocko. A! Po wyciągnięciu nogi jeszcze bardzo często rozlega się “bul bul bul”
Gałęzie robią się coraz bardziej drapieżne! Marzy mi się tu kiedyś wrócić w gęstej mgle albo w księżycową noc!
Ta łąka okazuje się być już nie do sforsowania. Przynajmniej na sucho Bo nasi znajomi z Estonii to pewnie by pękli ze śmiechu słuchając naszych “nie da się”. Tam ponoć mają kilka takich bagiennych chatek, gdzie przy dobrej pogodzie idzie się po pas w mazi.
Biwaczek postanawiamy zrobić z drugiej strony starorzecza. Tu się boimy, że jak nam się te płowe trawy zajarają - to i bagienka nam nie pomogą uniknąć roli szaszłyka… Idziemy na sprawdzone i klimatyczne miejsce przy wypalonym pniu.
Nasz czajnik po raz pierwszy zawisa na żerdziach! Bardzo mu tak do twarzy, a my nie musimy się bać o straty w herbacie!
Użycie hamaka jako huśtawki. Kilka razy skończyło się fikołkiem, żeby nie powiedzieć “saltem”
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Na wycieczkę wybieramy się w bagienne tereny położone pomiędzy odnogą Odry “Łacha Jelczańska”, a rzekę Smortawę, która tutaj niedaleko również wpada do Odry. Po drugiej stronie tej Łachy wędrowaliśmy sobie kilka lat temu w poszukiwaniu wysypiska małych bunkierków. Relacja: TUTAJ: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... elcza.html
Ścieżynka prowadząca w tamtą stronę oddziela się od drogi nr 455 z Oławy do Jelcza Laskowic. Jej początek jest mocno zryty przez ścinkę.
Dzień jest wyjątkowo ciepły (cieplejszy niż poprzednie i kolejne), a wokół nas już wiosna na całego! Co chwilę spotykamy inne kwiatki wystawiające łebki spomiędzy zeschłych, zeszłorocznych liści.
Tuptamy sobie wzdłuż Smortawy.
Kabak biega w kółko ze swoim aparatem. Aparat tylko dwa razy wpada do błota
Drzewa, jak zwykle w takich młakowatych miejscach, mają rosochate kształty.
W otaczającej nas przyrodzie jest dużo rudych barw!
A tu jedno drzewo się zbuntowało - i jeśli chodzi o kolor omszenia, jak i kształt.
Jak żaba z nadruku na jednej z moich koszulek
Wyjątkowo fajna kępka drzew, na którą nie omieszkamy się wdrapać. Z jednego miejsca wyrasta 5 albo 6 grubych pni!
Tutaj bobrów również nie brakuje!
Poszukiwane starorzecze nieco podeschło…
Powalone w wodę konary obłażą z kory i gęsto pokrywają się mchem.
Kabak co chwilę wymyśla jakąś zabawę.
I znów przedzieramy się brzegami Smortawy - przez płowe trawy i kolejne kłody leżących drzew.
Na ognisko przemieszczamy się nad sąsiednie starorzecze - to koło Starego Otoku.
Piknik przebiega klasycznie - kolejna porcja okopcenia czajnika, wędzenie się w dymie, hamak, herbatka, jakieś pieczone smakołyki…
Drzewo z dziurką.
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w marcu 2020!
Ścieżynka prowadząca w tamtą stronę oddziela się od drogi nr 455 z Oławy do Jelcza Laskowic. Jej początek jest mocno zryty przez ścinkę.
Dzień jest wyjątkowo ciepły (cieplejszy niż poprzednie i kolejne), a wokół nas już wiosna na całego! Co chwilę spotykamy inne kwiatki wystawiające łebki spomiędzy zeschłych, zeszłorocznych liści.
Tuptamy sobie wzdłuż Smortawy.
Kabak biega w kółko ze swoim aparatem. Aparat tylko dwa razy wpada do błota
Drzewa, jak zwykle w takich młakowatych miejscach, mają rosochate kształty.
W otaczającej nas przyrodzie jest dużo rudych barw!
A tu jedno drzewo się zbuntowało - i jeśli chodzi o kolor omszenia, jak i kształt.
Jak żaba z nadruku na jednej z moich koszulek
Wyjątkowo fajna kępka drzew, na którą nie omieszkamy się wdrapać. Z jednego miejsca wyrasta 5 albo 6 grubych pni!
Tutaj bobrów również nie brakuje!
Poszukiwane starorzecze nieco podeschło…
Powalone w wodę konary obłażą z kory i gęsto pokrywają się mchem.
Kabak co chwilę wymyśla jakąś zabawę.
I znów przedzieramy się brzegami Smortawy - przez płowe trawy i kolejne kłody leżących drzew.
Na ognisko przemieszczamy się nad sąsiednie starorzecze - to koło Starego Otoku.
Piknik przebiega klasycznie - kolejna porcja okopcenia czajnika, wędzenie się w dymie, hamak, herbatka, jakieś pieczone smakołyki…
Drzewo z dziurką.
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w marcu 2020!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
“Przeszli. Droga wolna. Możecie iść!” Chowam telefon do kieszeni. Stoimy w chłodnych czeluściach klatki schodowej. Sąsiadka wypatrywała przez okno policjantów, którzy od kilku dni kręcą się po naszym osiedlu jak g.. w przerębli. Nie wiem jaką mają trasę obchodu i czy by się czepiali gdybyśmy na nich wpadli, ale lepiej nie ryzykować. A jak przeszli, to kolejny raz nie powinni się tu pojawić szybciej niż za 15-20 minut. Tak wynika z wyliczeń. Na wszelki wypadek wystawiam głowę z klatki i rozglądam się wokoło. Praktycznie żywego ducha. Gdzieś w oddali tylko idzie jakiś koleś z psem. Na placu zabaw wiatr łopocze gęsto utrefionymi taśmami, którymi jacyś stróże porządku chcieli zademonstrować swoją władzę i niechęć do bawiących się dzieci. Wychodzimy… Tu taka mała dygresja. Jakiś czas temu zaczęła panować moda na wycieczki do czarnobylskiej strefy. Wielu moich znajomych wybrało się na takie autokarowe eskapady i z przewodnikiem zwiedziło Prypeć. Mnie jakoś taka forma wycieczki nigdy nie pociągała. Za to z zazdrością myślałam o wyprawach “stalkerów” - dzikich eksploratorów, którzy wbijali tam nielegalnie, spali po zeskłotowanych, opuszczonych domach i chowając się przed strażnikami i legalnymi wycieczkami zwiedzali wysiedlone miasto na własną rękę. Ile ja się takich filmików na youtube naogladałam! I nigdy nie przypuszczałam, że przyjdzie taki moment, że się poczuje jak prawdziwy stalker przemierzając własne miasto… Uświadomiłam to sobie wyciągając głowę z drzwi klatki schodowej i wytężając wzrok patrząc w dal… Właśnie wtedy poczułam to deja vu… A przed oczami stanął mi jeden z ulubionych filmików…
Kabak ciągnie w stronę zataśmowanego placu zabaw. Nieee… Jak już to wracając - będziemy mieć mniej do stracenia jak się ktoś czepi. Toperz wsadza sobie kabaka na barana - im szybciej dotrzemy do zarośli, tym lepiej. Niestety w tamtą stronę gdzie zmierzamy nie ma żadnego sklepu, więc jedna z popularniejszych wymówek wydaje się być spalona. Toperz kiwa głową: “Nawet jakby tam było 10 sklepów to nikt by nie uwierzył. Obie żeście się ubrały jak na safari. Tylko hełmów korkowych wam brakuje!”. Coś może w tym jest. Ciuchy dogodne do maskowania w chaszczu niekoniecznie są sprzyjające dla mimikry w miejskiej dżungli...
Szczęśliwie docieramy do terenu, który wydaje się nam bezpieczny i wolny od ludzkiej złośliwości. Nie jest to wyklęty las, nie wspominając o złowrogich i toksycznych parkach… Tu nie ma nawet ścieżek, więc może nikt o zdrowych zmysłach nie będzie tu polował na niepokornych... Są splątane konary, trawy po pas, bzyk owadów, zieleń młodych liści i biel kwiatów. Słońce, niebieskie niebo i zapach wolności!
W miarę pokonywania kilometrów teren coraz liczniej nosi ślady działalności bobrów.
Docieramy nad upragnione starorzecze.
Świat baź (baziów? bazi? )
Mix wiosny i jesieni!
Takie miejsca zawsze wzmagają apetyt!
Zawisa hamak. Ogniska nie mamy odwagi palić. Jeszcze dym nam tu kogoś na łeb ściągnie… Poza tym jest sucho jak szlag. Woda niby blisko, ale trawa pod stopami rozpada się w pył...
Długo przyglądamy się bobrowej chatce mając nadzieję, że coś z niej wystawi ostrożnie łeb (jak ja z rana z drzwi klatki schodowej ) Niestety... Mega szacun dla bobrów. Dobrzy z nich partyzanci! Chyba trzeba by tu spać, aby poczynić jakieś obserwacje.
Nasz cypelek widziany ze strony przeciwnej, zza wody.
Już nie pamiętam co oni tam znaleźli? Chyba jakiś ładny robal! A może mysia nora?
Jedno z większych tutejszych powalonych drzew. Jakiś dziwny mechanizm tu musiał zadziałać? Jeden konar jest faktycznie wygryziony bobrzymi ząbkami, ale drugi jest złamany, ukręcony? Wygięte drzewo tworzy jakby daszek!
A pod dachem zamieszkały pająki! Spryciarze! Deszcz im na łeb nie cieknie… Chociaż? Może one nie wiedzą w ogóle co to jest deszcz? Już sama nie pamiętam kiedy takowy padał…
Pierwszy krecikowy szałas!
Wracamy, gdy promienie słońca stają się już złote, a znad zbiorników wodnych zaczyna ciągnąć chłodem. Z powrotem idziemy nieco główniejszą drogą, a przynajmniej na początku. Spotykamy babkę z psem. Podchodzi do nas i mocno ściszonym głosem mówi, że tam o! u wlotu stanęli sobie tacy w mundurach i zadają niewygodne pytania. Ona miała psa (a te nie mają zwyczaju srywać do kuwety), więc grzecznie połknęli języki i nie burczeli więcej. Ale my psa nie mamy, a ona nam swojego nie pożyczy bo Fafik mógłby się zdenerwować. Dziękujemy za ostrzeżenie i wbijamy w chaszcze. Lepszego testowania preparatu na kleszcze nie mogliśmy sobie wymarzyć, psia ich mać! Gęste zarośla targają nas za włosy i raz po raz porywają czapki. Nagle przez plątaninę gałęzi dostrzegamy, że nie jesteśmy tu sami! Ktoś idzie w naszą stronę!! Przystajemy. Oni też. Dzieli nas z 50 metrów i dużo krzaków. Dwóch facetów, w ciemnych ubraniach. Wyglądają jakby byli ubrani tak samo… Próbujemy przeniknąć wzrokiem kłębowisko roślin, aby ocenić potencjalne niebezpieczeństwo. Czuję się trochę jak aparat fotograficzny, ostrość wzroku ciągle mi się ustawia na gałęzie, a nie na obiekt znajdujący się za nimi. Oni też stoją bez ruchu, jakby zmienili się w słupy soli. Nie wiem jak długo tak w siebie świdrujemy oczami. Nagle słyszę śpiewną, wschodnią mowę. “Patrz! Z nimi jest dziecko. Spokojnie, idziemy”. Dopiero wtedy dostrzegam, że panowie mają wędki. Na wszelki wypadek mówię im o rzekomo stojącej na drodze milicji. “A jak myślisz czemu tu idziemy? Jeszcze żeśmy na głowę nie upadli, aby tak z własnej woli i dla przyjemności po krzakach łazić. Skur*** nas próbowali zawrócić”. Tu następuje stek wschodnich przekleństw, odnoszący się do wszelakich pociotków rodzin policyjnych (a zwłaszcza ich matek) oraz różnych niemoralnych czynności przez nie wykonywanych, głównie takich zatrącających o zoofilie
Gęby nas pieką wyprażone chyba pierwszym tak intensywnym wiosennym słońcem. Łapy mamy tak podrapane, że widać dokładnie jak źle się dziś prowadziliśmy (w tej Biedronce to dziś na promocji mieli chyba dzikie koty
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w kwietniu 2020!
Kabak ciągnie w stronę zataśmowanego placu zabaw. Nieee… Jak już to wracając - będziemy mieć mniej do stracenia jak się ktoś czepi. Toperz wsadza sobie kabaka na barana - im szybciej dotrzemy do zarośli, tym lepiej. Niestety w tamtą stronę gdzie zmierzamy nie ma żadnego sklepu, więc jedna z popularniejszych wymówek wydaje się być spalona. Toperz kiwa głową: “Nawet jakby tam było 10 sklepów to nikt by nie uwierzył. Obie żeście się ubrały jak na safari. Tylko hełmów korkowych wam brakuje!”. Coś może w tym jest. Ciuchy dogodne do maskowania w chaszczu niekoniecznie są sprzyjające dla mimikry w miejskiej dżungli...
Szczęśliwie docieramy do terenu, który wydaje się nam bezpieczny i wolny od ludzkiej złośliwości. Nie jest to wyklęty las, nie wspominając o złowrogich i toksycznych parkach… Tu nie ma nawet ścieżek, więc może nikt o zdrowych zmysłach nie będzie tu polował na niepokornych... Są splątane konary, trawy po pas, bzyk owadów, zieleń młodych liści i biel kwiatów. Słońce, niebieskie niebo i zapach wolności!
W miarę pokonywania kilometrów teren coraz liczniej nosi ślady działalności bobrów.
Docieramy nad upragnione starorzecze.
Świat baź (baziów? bazi? )
Mix wiosny i jesieni!
Takie miejsca zawsze wzmagają apetyt!
Zawisa hamak. Ogniska nie mamy odwagi palić. Jeszcze dym nam tu kogoś na łeb ściągnie… Poza tym jest sucho jak szlag. Woda niby blisko, ale trawa pod stopami rozpada się w pył...
Długo przyglądamy się bobrowej chatce mając nadzieję, że coś z niej wystawi ostrożnie łeb (jak ja z rana z drzwi klatki schodowej ) Niestety... Mega szacun dla bobrów. Dobrzy z nich partyzanci! Chyba trzeba by tu spać, aby poczynić jakieś obserwacje.
Nasz cypelek widziany ze strony przeciwnej, zza wody.
Już nie pamiętam co oni tam znaleźli? Chyba jakiś ładny robal! A może mysia nora?
Jedno z większych tutejszych powalonych drzew. Jakiś dziwny mechanizm tu musiał zadziałać? Jeden konar jest faktycznie wygryziony bobrzymi ząbkami, ale drugi jest złamany, ukręcony? Wygięte drzewo tworzy jakby daszek!
A pod dachem zamieszkały pająki! Spryciarze! Deszcz im na łeb nie cieknie… Chociaż? Może one nie wiedzą w ogóle co to jest deszcz? Już sama nie pamiętam kiedy takowy padał…
Pierwszy krecikowy szałas!
Wracamy, gdy promienie słońca stają się już złote, a znad zbiorników wodnych zaczyna ciągnąć chłodem. Z powrotem idziemy nieco główniejszą drogą, a przynajmniej na początku. Spotykamy babkę z psem. Podchodzi do nas i mocno ściszonym głosem mówi, że tam o! u wlotu stanęli sobie tacy w mundurach i zadają niewygodne pytania. Ona miała psa (a te nie mają zwyczaju srywać do kuwety), więc grzecznie połknęli języki i nie burczeli więcej. Ale my psa nie mamy, a ona nam swojego nie pożyczy bo Fafik mógłby się zdenerwować. Dziękujemy za ostrzeżenie i wbijamy w chaszcze. Lepszego testowania preparatu na kleszcze nie mogliśmy sobie wymarzyć, psia ich mać! Gęste zarośla targają nas za włosy i raz po raz porywają czapki. Nagle przez plątaninę gałęzi dostrzegamy, że nie jesteśmy tu sami! Ktoś idzie w naszą stronę!! Przystajemy. Oni też. Dzieli nas z 50 metrów i dużo krzaków. Dwóch facetów, w ciemnych ubraniach. Wyglądają jakby byli ubrani tak samo… Próbujemy przeniknąć wzrokiem kłębowisko roślin, aby ocenić potencjalne niebezpieczeństwo. Czuję się trochę jak aparat fotograficzny, ostrość wzroku ciągle mi się ustawia na gałęzie, a nie na obiekt znajdujący się za nimi. Oni też stoją bez ruchu, jakby zmienili się w słupy soli. Nie wiem jak długo tak w siebie świdrujemy oczami. Nagle słyszę śpiewną, wschodnią mowę. “Patrz! Z nimi jest dziecko. Spokojnie, idziemy”. Dopiero wtedy dostrzegam, że panowie mają wędki. Na wszelki wypadek mówię im o rzekomo stojącej na drodze milicji. “A jak myślisz czemu tu idziemy? Jeszcze żeśmy na głowę nie upadli, aby tak z własnej woli i dla przyjemności po krzakach łazić. Skur*** nas próbowali zawrócić”. Tu następuje stek wschodnich przekleństw, odnoszący się do wszelakich pociotków rodzin policyjnych (a zwłaszcza ich matek) oraz różnych niemoralnych czynności przez nie wykonywanych, głównie takich zatrącających o zoofilie
Gęby nas pieką wyprażone chyba pierwszym tak intensywnym wiosennym słońcem. Łapy mamy tak podrapane, że widać dokładnie jak źle się dziś prowadziliśmy (w tej Biedronce to dziś na promocji mieli chyba dzikie koty
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w kwietniu 2020!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Tym razem poszukiwane przez nas starorzecze przytyka do wioski Stary Górnik. W celu jego odnalezienia trzeba przebrać się przez las. Druga połowa kwietnia to jeden wielki wybuch zieloności, kwiatów i zapachu! Czas, gdy po długiej i wrednej zimie człowiek zaczyna czuć, że żyje naprawdę! Nie potrafię zrozumieć ludzi, którzy wolą mróz, śnieg i pizgawice!
Mijamy kilka powalonych, wielkich drzew. Acz tym razem to wygląda na robotę wichury, a nie bobrów.
Widać, że zmierzamy w dobrym kierunku. Teren robi się coraz bardziej bajorowaty. Raz po raz mijamy niewielkie i podeschłe oczka wodne. Być może przy wyższym stanie wody one wszystkie łączą się w jedną całość?
A to już nasze starorzecze! Wypełnione kumkotem i kotłowaniną żab! Element, który niezaprzeczalnie dodaje takim miejscom uroku!
Brzegami, pełnymi łanów zeschłych traw, suniemy w strone pobliskiej wioski.
Tu jeziorko, jak się można domyśleć, staje się coraz mniej dzikie. Wykoszone brzegi, pomosty, budynki schodzące nieraz prawie do samej wody.
Głównym celem jest odnalezienie ruin mostu. Jest! Ale nie zostało z niego zbyt wiele…
Wracamy na upatrzony wcześniej cypelek, aby tu sobie zapodać piknik. Nie my pierwsi na takowy pomysł wpadliśmy! Miejscowi chyba często tu palą ogniska. Ktoś nawet krzesło przytargał!
Czas płynie miło wśród plusku żabiej wody, śpiewu ptaków oraz oszałamiającym zapachu czeremchy i dzikiego bzu!
Bez pachnie i z krzaczka, i z butelki
Zaglądamy też pod mały mostek. Z racji suszy jest to możliwe i można się poczuć jak w bunkrze Gdy wrócimy tu kiedyś zimą - miejsce będzie pełnoprawnym mostem, bez którego nie byłoby mowy o dotarciu na ogniskową wyspę!
Mijamy kilka powalonych, wielkich drzew. Acz tym razem to wygląda na robotę wichury, a nie bobrów.
Widać, że zmierzamy w dobrym kierunku. Teren robi się coraz bardziej bajorowaty. Raz po raz mijamy niewielkie i podeschłe oczka wodne. Być może przy wyższym stanie wody one wszystkie łączą się w jedną całość?
A to już nasze starorzecze! Wypełnione kumkotem i kotłowaniną żab! Element, który niezaprzeczalnie dodaje takim miejscom uroku!
Brzegami, pełnymi łanów zeschłych traw, suniemy w strone pobliskiej wioski.
Tu jeziorko, jak się można domyśleć, staje się coraz mniej dzikie. Wykoszone brzegi, pomosty, budynki schodzące nieraz prawie do samej wody.
Głównym celem jest odnalezienie ruin mostu. Jest! Ale nie zostało z niego zbyt wiele…
Wracamy na upatrzony wcześniej cypelek, aby tu sobie zapodać piknik. Nie my pierwsi na takowy pomysł wpadliśmy! Miejscowi chyba często tu palą ogniska. Ktoś nawet krzesło przytargał!
Czas płynie miło wśród plusku żabiej wody, śpiewu ptaków oraz oszałamiającym zapachu czeremchy i dzikiego bzu!
Bez pachnie i z krzaczka, i z butelki
Zaglądamy też pod mały mostek. Z racji suszy jest to możliwe i można się poczuć jak w bunkrze Gdy wrócimy tu kiedyś zimą - miejsce będzie pełnoprawnym mostem, bez którego nie byłoby mowy o dotarciu na ogniskową wyspę!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Nie wiem czy położone na obrzeżach Oławy jeziorko zwane Piaski to starorzecze czy też nie? Bo jest tak: płynie sobie Odra i na tej Odrze jest wyspa. I na tej wyspie jest owe jeziorko. W klimatach przypomina nieco odwiedzane przez nas starorzecza, więc i w relacji zaliczę je do tego szanownego grona
Jak można się domyśleć mamy tam blisko, więc bywamy dosyć często. Ot dyżurne miejsce spacerowo - ogniskowe, gdy nie ma innego pomysłu albo zbyt dużo czasu.
Można tu połazić trzcinowiskami…
...porzucać patykami...
..odwiedzić mini pustynie
Zajrzeć w całkiem solidne nory…
Tu nawet widać ślady małych łapek, ale niestety nie potrafię ocenić co tam mieszka.
Można powygrzewać się na górce, która nieraz staje się wyspą.
Stąd są chyba najlepsze widoki.
Nad żadnym innym starorzeczem nie widziałam aż tylu brzóz! A to zdecydowanie jedno z moich ulubionych drzew!
Bobry ostatnio tu szalały… jak wszędzie...
...więc postanawiamy to wykorzystać i pozyskać spore ilości kory brzozowej na rozpałke. Będzie na zapas!
Smutne jest, że niektórzy ją pozyskują z żywych drzew... Żywe brzozy to się przytula dla pozyskania dobrej energii! I grunt to maskowanie stosownie dobrane do sytuacji!
Nie wiem co się tego dnia stało, ale znajdujemy kilkanaście zdechłych owadów. Różnych gatunków i w różnych miejscach. Gdy wpadamy na kolejne i kolejne egzemplarze takowych - to różne myśli pojawiają się w głowie… Wiosna w pełnym rozkwicie... cudne, prażące słońce, bezchmurne niebo nie upstrzone przez samoloty…. a owady zamiast radośnie latać i brzęczeć… zdychają… Czy opylili pola jakimś syfem? A może powód, dla którego próbują nas uwięzić w domach, jest zgoła inny niż szczekają nadajniki propagandy? Są takie myśli, które nieraz ciężko odgonić jak się przypną…
Acz nie ma nic lepszego na wyimaginowane strachy niż jakieś realne ryzyko Kabak próbuje podejść pod drzewo i je dziubać kijem. A nie jest to zwykłe drzewo... Ów okaz jest nieco upiorny... I stoi na słowo honoru na spalonych korzeniach. Czym prędzej stamtąd zwiewamy. Mam wrażenie, że ono zaraz na nas runie… że wystarczy niewielki powiew wiatru… Drzewo jest solidnych rozmiarów, a niektóre konary trzymają się na centymetrowych fragmentach zwęglonej kory… Brrrr… (od tej wycieczki minął już prawie rok.. I póki co jakoś nie sprawdziliśmy czy ono wciąż stoi?)
Okolice tego bajorka otaczają tereny industrialne. Wszędzie między drzewami przezierają jakieś fabryczki. A zaraz za odnogą rzeki jest kabacze przedszkole. Więc można by płynnie przejść do relacji “W drodze do przedszkola”
Jakże inaczej to miejsce prezentuje się utopione w śniegach!
W pewien mroźny dzień przybywamy tu z konkretnym postanowieniem! Nasz Krecik już się nieco znudził mieszkaniem w szałasie i zapragnął nowych, nieznanych przygód i doświadczeń. Tym razem więc przyszło zbudować mu igloo! Pokrywa lodowa na pobliskim bajorze okazała się być odpowiednia dla pozyskiwania materiału budowlanego. Łupanie rękoma nie wchodziło w grę, więc trzeba się było uzbroić w siekierę.
Co ciekawe - każdy wykuty fragment lodu był inny i miał swoją niepowtarzalną duszę! W jednym były zatopione liście i trawy, inny miał pęknięcia przywodzące na myśl pajęczynę, a jeszcze inny był przedziwnie żółty - jakby był zastygłym wspomnieniem jakiegoś kibelka Naszym ulubionym jednak się stał ten z bąbelkiem! W samym środku kry była powietrzno - wodna bańka robiącą “bul” przy każdym jej przekręcaniu!
A tu już budowla ukończona i przedstawiająca się w pełnej krasie!
Jak można się domyśleć mamy tam blisko, więc bywamy dosyć często. Ot dyżurne miejsce spacerowo - ogniskowe, gdy nie ma innego pomysłu albo zbyt dużo czasu.
Można tu połazić trzcinowiskami…
...porzucać patykami...
..odwiedzić mini pustynie
Zajrzeć w całkiem solidne nory…
Tu nawet widać ślady małych łapek, ale niestety nie potrafię ocenić co tam mieszka.
Można powygrzewać się na górce, która nieraz staje się wyspą.
Stąd są chyba najlepsze widoki.
Nad żadnym innym starorzeczem nie widziałam aż tylu brzóz! A to zdecydowanie jedno z moich ulubionych drzew!
Bobry ostatnio tu szalały… jak wszędzie...
...więc postanawiamy to wykorzystać i pozyskać spore ilości kory brzozowej na rozpałke. Będzie na zapas!
Smutne jest, że niektórzy ją pozyskują z żywych drzew... Żywe brzozy to się przytula dla pozyskania dobrej energii! I grunt to maskowanie stosownie dobrane do sytuacji!
Nie wiem co się tego dnia stało, ale znajdujemy kilkanaście zdechłych owadów. Różnych gatunków i w różnych miejscach. Gdy wpadamy na kolejne i kolejne egzemplarze takowych - to różne myśli pojawiają się w głowie… Wiosna w pełnym rozkwicie... cudne, prażące słońce, bezchmurne niebo nie upstrzone przez samoloty…. a owady zamiast radośnie latać i brzęczeć… zdychają… Czy opylili pola jakimś syfem? A może powód, dla którego próbują nas uwięzić w domach, jest zgoła inny niż szczekają nadajniki propagandy? Są takie myśli, które nieraz ciężko odgonić jak się przypną…
Acz nie ma nic lepszego na wyimaginowane strachy niż jakieś realne ryzyko Kabak próbuje podejść pod drzewo i je dziubać kijem. A nie jest to zwykłe drzewo... Ów okaz jest nieco upiorny... I stoi na słowo honoru na spalonych korzeniach. Czym prędzej stamtąd zwiewamy. Mam wrażenie, że ono zaraz na nas runie… że wystarczy niewielki powiew wiatru… Drzewo jest solidnych rozmiarów, a niektóre konary trzymają się na centymetrowych fragmentach zwęglonej kory… Brrrr… (od tej wycieczki minął już prawie rok.. I póki co jakoś nie sprawdziliśmy czy ono wciąż stoi?)
Okolice tego bajorka otaczają tereny industrialne. Wszędzie między drzewami przezierają jakieś fabryczki. A zaraz za odnogą rzeki jest kabacze przedszkole. Więc można by płynnie przejść do relacji “W drodze do przedszkola”
Jakże inaczej to miejsce prezentuje się utopione w śniegach!
W pewien mroźny dzień przybywamy tu z konkretnym postanowieniem! Nasz Krecik już się nieco znudził mieszkaniem w szałasie i zapragnął nowych, nieznanych przygód i doświadczeń. Tym razem więc przyszło zbudować mu igloo! Pokrywa lodowa na pobliskim bajorze okazała się być odpowiednia dla pozyskiwania materiału budowlanego. Łupanie rękoma nie wchodziło w grę, więc trzeba się było uzbroić w siekierę.
Co ciekawe - każdy wykuty fragment lodu był inny i miał swoją niepowtarzalną duszę! W jednym były zatopione liście i trawy, inny miał pęknięcia przywodzące na myśl pajęczynę, a jeszcze inny był przedziwnie żółty - jakby był zastygłym wspomnieniem jakiegoś kibelka Naszym ulubionym jednak się stał ten z bąbelkiem! W samym środku kry była powietrzno - wodna bańka robiącą “bul” przy każdym jej przekręcaniu!
A tu już budowla ukończona i przedstawiająca się w pełnej krasie!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Na kolejną “starorzeczową” wycieczkę ruszamy po długiej przerwie - dopiero w październiku. Lato nie jest zbyt dobrym terminem na tego typu szlajanie, tak samo jak na zwiedzanie opuszczonych pałacyków. Zresztą - z tych samych względów. Zbyt gęsty chaszcz mocno utrudnia przemieszczanie się w terenach często pozbawionych ścieżek (innych niż sarnie), a kłębowisko zieloności uniemożliwia dostrzeżenie różnych widziwiastych kształtów drzew czy nacieszenie się bobrowiskami. Poza tym - latem jest tysiąc innych pomysłów na udane spędzenie czasu w terenie. No więc gdy noce stają się chłodne, liście żółkną, a chwasty więdną - znów nasze oczy zwracają się w stronę nadodrzańskich bajorek. Okolice między Oławą, Wrocławiem a Jelczem mamy pod tym względem wstępnie obczajone, więc jesień upłynie pod hasłem starorzeczy koło Brzegu. Pierwszym, które zamierzamy zaszczycić swoją obecnością, jest staw Kamiennik położony na południe od Kościerzyc.
Ruszamy z wioski z planem dotarcia tam nieco naokoło. Nie przypuszczamy, że na takim niewielkim obszarze uda nam się tak skutecznie zgubić, a co najlepsze - kilkukrotnie wrócimy w to samo miejsce, mimo podejmowania prób udania się w kierunku przeciwnym Po raz pierwszy doświadczamy tak dobitnie, że na bagnach wodzi naprawde! I to niekoniecznie w mgliste noce, a w sam w środek słonecznego dnia! Nie pamiętam, żebyśmy kiedyś zrobili tyle kilometrów kręcąc się dosłownie w kółko!
Wioskę Kościerzyce opuszczamy przez pola kukurydzy.
Trochę wędrujemy wałami wyłożonymi perforowaną, betonową płytą.
Pola i drogi są nieco podmokłe. Odrzańskie klimaty zaczynają być powodziowe, a ziemia wypluwa wodę w różnych, nieraz nieprzewidzianych miejscach.
Tuptamy polami wzdłuż kanału, który ostatecznie okazuje się nie być tym kanałem, za który go mieliśmy. Stąd idąc jego tropem, jak można się domyśleć, docieramy w miejsce totalnie niezgodne z planowanym Ale czy właśnie to na wycieczkach nie jest najfajniejsze?
Cały czas towarzyszą nam odgłosy strzałów. Początkowo czujemy się z tym niezbyt komfortowo, obawiając się czy gdzieś obok nie odbywa się przypadkiem polowanie i czy my zbytnio nie przypominamy dzików? Strzały jednak nie są pojedyncze - jest to cała kanonada! Wychodzi na to, że odgłosy dobiegają zza Odry, gdzie mieści się teren wojskowy, strzelnice i chyba właśnie mają jakieś ćwiczenia. To nas nieco uspokaja, acz ciągły odgłos pobliskiej strzelanki tworzy jednak jakiś taki podświadomy niepokój.
Kilkakrotnie trafiamy na fajną drogę z betonowych płyt, malowniczo zasypaną zeschłymi liśćmi. Ta droga ściąga nas jak magnes - gdzie bysmy nie poszli i tak w końcu na nią wyjdziemy.
Ogon z patyka najlepiej się ciągnie po płytach! Bo w zaroślach czy na błocie on się z lekka blokował. A tutaj to on równoczesnie robi "tutu tutu" - zupełnie jak pociąg!
Na środku owej drogi robimy sobie mini popas! Dzień jest wręcz upalny i miło się siedzi na ciepłych płytach, które grzeją w kuper!
Kabak chyba zobaczył, że my coś sobie dziś nie radzimy z mapami - i postanowiła wziąć sprawę we własne ręce...
Szło całkiem dobrze, aż drogę przegrodziła z lekka wezbrana rzeka...
Cóż… Nie było wyjścia.. Zrobiliśmy tam ognisko!
Jak od kilku godzin targam w plecaku ten opiekacz - to niech się przyda!
Jakiś wędkarz nam nawet krzesełka zostawił! I żar w ognisku! Zastanawialiśmy się nawet czy ten ktoś może za chwilę nie wróci? Może poszedł tylko do kibelka? Kabak jednak kiwał głową.. “A może ten ktoś tu wciąż jest, tylko my go nie widzimy? Może to my wbiliśmy bez zaproszenia na jakieś ognisko - widmo?“
“A może właściciel krzesełek zamienił się w motyla? O tego!”
Klimaty tam mamy jak w jakiejś dżungli.
Ulubione zajęcie kabaka na biwakach - gaszenie ogniska! Bo ono robi wtedy psssssssss…. I duży kłąb pary bucha w pyszczek!
Przyszło wracać spory kawałek, jako że zarówno nasze początkowe wędrowanie po bagnach i kukurydzach, jak i trasa zaplanowana przez kabaka - do wybranego starorzecza nas nie zbliżyły
Ale w końcu i do niego dotarliśmy! Kamiennik okazał się średni...
Ot bajorko jak bajorko. Rozpaskudziliśmy się na innych starorzeczach, których nieraz mroczny i dziki klimat wysoko postawił poprzeczkę.
Acz odpowiednia dawka chaszcza musiała być!
Wycieczka więc potwierdziła wyznawaną od dawna teorie, że droga jest często ważniejsza od samego celu.
Ruszamy z wioski z planem dotarcia tam nieco naokoło. Nie przypuszczamy, że na takim niewielkim obszarze uda nam się tak skutecznie zgubić, a co najlepsze - kilkukrotnie wrócimy w to samo miejsce, mimo podejmowania prób udania się w kierunku przeciwnym Po raz pierwszy doświadczamy tak dobitnie, że na bagnach wodzi naprawde! I to niekoniecznie w mgliste noce, a w sam w środek słonecznego dnia! Nie pamiętam, żebyśmy kiedyś zrobili tyle kilometrów kręcąc się dosłownie w kółko!
Wioskę Kościerzyce opuszczamy przez pola kukurydzy.
Trochę wędrujemy wałami wyłożonymi perforowaną, betonową płytą.
Pola i drogi są nieco podmokłe. Odrzańskie klimaty zaczynają być powodziowe, a ziemia wypluwa wodę w różnych, nieraz nieprzewidzianych miejscach.
Tuptamy polami wzdłuż kanału, który ostatecznie okazuje się nie być tym kanałem, za który go mieliśmy. Stąd idąc jego tropem, jak można się domyśleć, docieramy w miejsce totalnie niezgodne z planowanym Ale czy właśnie to na wycieczkach nie jest najfajniejsze?
Cały czas towarzyszą nam odgłosy strzałów. Początkowo czujemy się z tym niezbyt komfortowo, obawiając się czy gdzieś obok nie odbywa się przypadkiem polowanie i czy my zbytnio nie przypominamy dzików? Strzały jednak nie są pojedyncze - jest to cała kanonada! Wychodzi na to, że odgłosy dobiegają zza Odry, gdzie mieści się teren wojskowy, strzelnice i chyba właśnie mają jakieś ćwiczenia. To nas nieco uspokaja, acz ciągły odgłos pobliskiej strzelanki tworzy jednak jakiś taki podświadomy niepokój.
Kilkakrotnie trafiamy na fajną drogę z betonowych płyt, malowniczo zasypaną zeschłymi liśćmi. Ta droga ściąga nas jak magnes - gdzie bysmy nie poszli i tak w końcu na nią wyjdziemy.
Ogon z patyka najlepiej się ciągnie po płytach! Bo w zaroślach czy na błocie on się z lekka blokował. A tutaj to on równoczesnie robi "tutu tutu" - zupełnie jak pociąg!
Na środku owej drogi robimy sobie mini popas! Dzień jest wręcz upalny i miło się siedzi na ciepłych płytach, które grzeją w kuper!
Kabak chyba zobaczył, że my coś sobie dziś nie radzimy z mapami - i postanowiła wziąć sprawę we własne ręce...
Szło całkiem dobrze, aż drogę przegrodziła z lekka wezbrana rzeka...
Cóż… Nie było wyjścia.. Zrobiliśmy tam ognisko!
Jak od kilku godzin targam w plecaku ten opiekacz - to niech się przyda!
Jakiś wędkarz nam nawet krzesełka zostawił! I żar w ognisku! Zastanawialiśmy się nawet czy ten ktoś może za chwilę nie wróci? Może poszedł tylko do kibelka? Kabak jednak kiwał głową.. “A może ten ktoś tu wciąż jest, tylko my go nie widzimy? Może to my wbiliśmy bez zaproszenia na jakieś ognisko - widmo?“
“A może właściciel krzesełek zamienił się w motyla? O tego!”
Klimaty tam mamy jak w jakiejś dżungli.
Ulubione zajęcie kabaka na biwakach - gaszenie ogniska! Bo ono robi wtedy psssssssss…. I duży kłąb pary bucha w pyszczek!
Przyszło wracać spory kawałek, jako że zarówno nasze początkowe wędrowanie po bagnach i kukurydzach, jak i trasa zaplanowana przez kabaka - do wybranego starorzecza nas nie zbliżyły
Ale w końcu i do niego dotarliśmy! Kamiennik okazał się średni...
Ot bajorko jak bajorko. Rozpaskudziliśmy się na innych starorzeczach, których nieraz mroczny i dziki klimat wysoko postawił poprzeczkę.
Acz odpowiednia dawka chaszcza musiała być!
Wycieczka więc potwierdziła wyznawaną od dawna teorie, że droga jest często ważniejsza od samego celu.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Jedziemy sobie do Brzegu. Mijamy miasto, przekraczamy Odrę głównym mostem i zaraz za nim porzucamy busia i oddajemy się pieszej wędrówce wzdłuż rzeki. Kawałek będziemy wędrować znaną już z poprzedniego wyjazdu płytówką, ale póki co wkraczamy w tereny zupełnie nam jeszcze nieznane.
Powodziowe klimaty gdzieś od miesiąca nam towarzyszą. Szukanie starzorzeczy i bajor wszelakich jest więc łatwiejsze niż kiedykolwiek - zastoiska wodne występują wszędzie, również w miejscach, gdzie człowiek by się ich zupełnie nie spodziewał.
Pogoda jest typowo listopadowa - szaro, mgliście, ponuro. Powietrze przesiane jest wilgocią. Kabak twierdzi, że ktoś w powietrzu rozpylił chyba cebule! Faktycznie coś w tym jest! Osiadające na rzęsach kropelki mini mżawki jakby z lekka piekły w oczy! Z czasem się przyzwyczajamy i już jakoś nie ma tego efektu. Albo po prostu oddaliliśmy się od fabryczki, która akurat spuściła jakiś “jad cebulowy”?
Bo początek naszej trasy wiedzie przez tereny przemysłowe. To znaczy - z widokiem na nie, bo dymiące kominy znajdują się po drugiej stronie rzeki.
Bardzo mi się spodobały te “domeczki”. Takie na “kurzej stopce”. Od razu nabrałam ochoty, aby w takim spać!
Mijamy też zabudowania śluzy, zwanej na mapie “stopień wodny Brzeg”.
Na naszej trasie raz po raz omijamy wielkie kałuże, które gdzieniegdzie tworzą wręcz jeziora, które obchodzimy polem, czasem wpadając jeszcze w większe grzęzawiska Tydzień temu droga, którą idziemy była jeszcze całkowicie zalana i z braku pontonu musieliśmy się wycofać.
A tu fragment płytówki - dobrze znanej nam z wrześniowej wycieczki!
Popas na środku drogi musi być!
Skłębiony las!
I teraz pytanie - co siedzi w tej kuli bluszczu po lewej? Kabak nie pozwala sprawdzić, twierdzi, że tam schowała się Buka! Może to dziwnie zabrzmi, ale faktycznie ciągnęło stamtąd chłodem. Tajemnica pozostała więc nierozwiązana
Resztki jesiennych kolorów i różnobarwnych liści można jeszcze gdzieniegdzie dojrzeć, acz z racji kompletnego braku słońca raczej wszystko rozpływa się w szarościach…
Gdy docieramy do Kościerzyc wyłazi jednak słońce! Zatem tuptamy przez pola i już się cieszymy, że starorzecze zwane Judengrab pokaże nam się w bardzo miłym dla oka wydaniu.
Tak jak wcześniej mocno duło - teraz wiatr cichnie. Woda starorzecza jest gładka i spokojna, taka równa tafla, którą mącą tylko opadające swobodnie liście.
Mały popas wśród kolorowych liści przewiduje pieczony boczek!
Powrót jest szybszy. Bo nieco się zasiedzieliśmy nad wodą, zaczęło ciągnąć wieczornym chłodem bardziej niż przypuszczaliśmy, a poza tym zaraz będzie ciemno. Przedzieranie się przez zalewiska i błota z latarkami może nie zawsze być tak urocze jak za dnia
Towarzyszą nam mgliste pola..
Godzina jeszcze wczesna, ale te krótkie listopadowe dni....
Słoneczko zachodzące gdzieś za dębowym lasem…
Wciąż mocno wezbrane nurty Odry…
I zmrok zapadający nad brzeskimi fabryczkami...
Powodziowe klimaty gdzieś od miesiąca nam towarzyszą. Szukanie starzorzeczy i bajor wszelakich jest więc łatwiejsze niż kiedykolwiek - zastoiska wodne występują wszędzie, również w miejscach, gdzie człowiek by się ich zupełnie nie spodziewał.
Pogoda jest typowo listopadowa - szaro, mgliście, ponuro. Powietrze przesiane jest wilgocią. Kabak twierdzi, że ktoś w powietrzu rozpylił chyba cebule! Faktycznie coś w tym jest! Osiadające na rzęsach kropelki mini mżawki jakby z lekka piekły w oczy! Z czasem się przyzwyczajamy i już jakoś nie ma tego efektu. Albo po prostu oddaliliśmy się od fabryczki, która akurat spuściła jakiś “jad cebulowy”?
Bo początek naszej trasy wiedzie przez tereny przemysłowe. To znaczy - z widokiem na nie, bo dymiące kominy znajdują się po drugiej stronie rzeki.
Bardzo mi się spodobały te “domeczki”. Takie na “kurzej stopce”. Od razu nabrałam ochoty, aby w takim spać!
Mijamy też zabudowania śluzy, zwanej na mapie “stopień wodny Brzeg”.
Na naszej trasie raz po raz omijamy wielkie kałuże, które gdzieniegdzie tworzą wręcz jeziora, które obchodzimy polem, czasem wpadając jeszcze w większe grzęzawiska Tydzień temu droga, którą idziemy była jeszcze całkowicie zalana i z braku pontonu musieliśmy się wycofać.
A tu fragment płytówki - dobrze znanej nam z wrześniowej wycieczki!
Popas na środku drogi musi być!
Skłębiony las!
I teraz pytanie - co siedzi w tej kuli bluszczu po lewej? Kabak nie pozwala sprawdzić, twierdzi, że tam schowała się Buka! Może to dziwnie zabrzmi, ale faktycznie ciągnęło stamtąd chłodem. Tajemnica pozostała więc nierozwiązana
Resztki jesiennych kolorów i różnobarwnych liści można jeszcze gdzieniegdzie dojrzeć, acz z racji kompletnego braku słońca raczej wszystko rozpływa się w szarościach…
Gdy docieramy do Kościerzyc wyłazi jednak słońce! Zatem tuptamy przez pola i już się cieszymy, że starorzecze zwane Judengrab pokaże nam się w bardzo miłym dla oka wydaniu.
Tak jak wcześniej mocno duło - teraz wiatr cichnie. Woda starorzecza jest gładka i spokojna, taka równa tafla, którą mącą tylko opadające swobodnie liście.
Mały popas wśród kolorowych liści przewiduje pieczony boczek!
Powrót jest szybszy. Bo nieco się zasiedzieliśmy nad wodą, zaczęło ciągnąć wieczornym chłodem bardziej niż przypuszczaliśmy, a poza tym zaraz będzie ciemno. Przedzieranie się przez zalewiska i błota z latarkami może nie zawsze być tak urocze jak za dnia
Towarzyszą nam mgliste pola..
Godzina jeszcze wczesna, ale te krótkie listopadowe dni....
Słoneczko zachodzące gdzieś za dębowym lasem…
Wciąż mocno wezbrane nurty Odry…
I zmrok zapadający nad brzeskimi fabryczkami...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
W ten wyjątkowo ciepły (jak na listopad) dzień wybraliśmy się nad jeziorko Babi Loch, położone między Kościerzycami a Nowymi Kolniami. Miejsce to jest zwykle ładne, a w połączeniu ze słońcem i dużą ilością kolorowych liści przedstawia się jeszcze sympatyczniej.
Wiatr sobie wieje strącając pożółkłe liście, trzcinki szeleszczą...
Fruwają ważki, babie lato i dzieci na linach
No dobra.. Większe dzieci też
Ot nadwodna sielanka i normalnie byłoby na tyle… Ale z wału zauważamy coś, od czego oczy wysuwają się na szypułkach, a opadnięte z wrażenia szczęki długo szukamy pomiędzy wysoka trawą Wycieczka będzie zdecydowanie dłuższa niż przypuszczaliśmy! A na pewno bardziej pokrętna!
Dziś mamy wersję “starorzecza de lux”! Mamy promocję, “bonus dodatni” czy jak to się jeszcze mówi, gdy coś, czego nie oczekiwałeś w najśmielszych snach, spada na ciebie jak grom z jasnego nieba! Bo nadodrzańskie rozlewiska teraz nie występują wyłącznie tam, gdzie robią to zazwyczaj... Tam, gdzie zwykle na mapie jest NIC - teraz są tam wyspy, mierzeje, groble, grzęzawiska, zatoczki, minijeziorka, przepusty…. Staje przed oczami “Czertomelik ze swoim labiryntem cieśnin, zatok, kołbani, wysp, skał, jarów i oczeretów.” Niech się schowa Biebrza ze swoimi bagnami czy słynne poleskie moczary! Widzimy przed sobą wielką połać wodno - lądowego terenu, który nas oczekuje! Człowiek sobie jedzie na krótki, zwyczajny spacerek i wpada po uszy w świat iście magiczny! Tzn. mam nadzieje, że to “po uszy” będzie tylko przenośnią
Nie tylko buby rozpływają się w zachwytach nad tym co los wysypał przed jej oczami. Ptactwo też sprawia wrażenie oniemiałego ze szczęścia i lata w kółko z kwikiem zupełnie jak potłuczone!
Podejmujemy więc kolejne, mniej lub bardziej udane próby dotarcia na wyłaniające się z bajor półwyspy.
Dawne drogi często są obecnie najgłębszymi jeziorami.
Często jedyną w miarę suchą i choć odrobinę rokującą “drogą” okazuje się być kolczasty chaszcz.
Hmmm… a tu widzimy ląd czy wodę? Trawa czy gruby, pływający kożuch zbrojonej “rzęsy wodnej”?
Acz zdarzają się i fragmenty suchego lądu - gdzie spod butów niesie się chwilowo nie chlupot, a szuranie zeschłych liści.
Ziejąca paszcza wypalonego pnia.
Tu dokładnie widać dokąd jeszcze niedawno sięgała woda!
W innych miejscach wysokość wody można domniemywać po wiszących na drzewach trawach.
Spokojne i ciche wodne tafle pokrywają dawne pola…
Kolejne grzęzawiska…
Rudo - złote barwy zdominowały cały krajobraz…
Nawet kałuże starają się trzymać te odcienie!
Gdybyśmy mieli ze sobą namiot - to byśmy go rozbili na tym półwyspie!
Długo udaje się nam szczęśliwie kluczyć to w lewo, to w prawo, to z przeskoku! W końcu jednak docieramy w miejsce, gdzie już dalej iść się nie da. Ślepy zaułek labiryntu.. Odkrywamy, że już od jakiegoś czasu pod nogami nie ma stałego lądu.. Idziemy po uginającym się i pływającym jakby “materacu” utworzonym z kłębowiska jeżyn, pnączy i gałęzi. Dalej to już tylko przesiadka na jakieś pływadło!
Wracamy… Nie do końca tą samą drogą, bo totalna improwizacja zwykle cechuje się tym, że nie da rady jej odtworzyć… A i krótki, późnojesienny dzień ma się ku końcowi…
Jeszcze przystanek przy wielkim spróchniałym pniu o ciekawych deseniach kory!
Miło pożegnać dzień malowniczym zachodem słońca na bagnach!
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w listopadzie 2020!
Wiatr sobie wieje strącając pożółkłe liście, trzcinki szeleszczą...
Fruwają ważki, babie lato i dzieci na linach
No dobra.. Większe dzieci też
Ot nadwodna sielanka i normalnie byłoby na tyle… Ale z wału zauważamy coś, od czego oczy wysuwają się na szypułkach, a opadnięte z wrażenia szczęki długo szukamy pomiędzy wysoka trawą Wycieczka będzie zdecydowanie dłuższa niż przypuszczaliśmy! A na pewno bardziej pokrętna!
Dziś mamy wersję “starorzecza de lux”! Mamy promocję, “bonus dodatni” czy jak to się jeszcze mówi, gdy coś, czego nie oczekiwałeś w najśmielszych snach, spada na ciebie jak grom z jasnego nieba! Bo nadodrzańskie rozlewiska teraz nie występują wyłącznie tam, gdzie robią to zazwyczaj... Tam, gdzie zwykle na mapie jest NIC - teraz są tam wyspy, mierzeje, groble, grzęzawiska, zatoczki, minijeziorka, przepusty…. Staje przed oczami “Czertomelik ze swoim labiryntem cieśnin, zatok, kołbani, wysp, skał, jarów i oczeretów.” Niech się schowa Biebrza ze swoimi bagnami czy słynne poleskie moczary! Widzimy przed sobą wielką połać wodno - lądowego terenu, który nas oczekuje! Człowiek sobie jedzie na krótki, zwyczajny spacerek i wpada po uszy w świat iście magiczny! Tzn. mam nadzieje, że to “po uszy” będzie tylko przenośnią
Nie tylko buby rozpływają się w zachwytach nad tym co los wysypał przed jej oczami. Ptactwo też sprawia wrażenie oniemiałego ze szczęścia i lata w kółko z kwikiem zupełnie jak potłuczone!
Podejmujemy więc kolejne, mniej lub bardziej udane próby dotarcia na wyłaniające się z bajor półwyspy.
Dawne drogi często są obecnie najgłębszymi jeziorami.
Często jedyną w miarę suchą i choć odrobinę rokującą “drogą” okazuje się być kolczasty chaszcz.
Hmmm… a tu widzimy ląd czy wodę? Trawa czy gruby, pływający kożuch zbrojonej “rzęsy wodnej”?
Acz zdarzają się i fragmenty suchego lądu - gdzie spod butów niesie się chwilowo nie chlupot, a szuranie zeschłych liści.
Ziejąca paszcza wypalonego pnia.
Tu dokładnie widać dokąd jeszcze niedawno sięgała woda!
W innych miejscach wysokość wody można domniemywać po wiszących na drzewach trawach.
Spokojne i ciche wodne tafle pokrywają dawne pola…
Kolejne grzęzawiska…
Rudo - złote barwy zdominowały cały krajobraz…
Nawet kałuże starają się trzymać te odcienie!
Gdybyśmy mieli ze sobą namiot - to byśmy go rozbili na tym półwyspie!
Długo udaje się nam szczęśliwie kluczyć to w lewo, to w prawo, to z przeskoku! W końcu jednak docieramy w miejsce, gdzie już dalej iść się nie da. Ślepy zaułek labiryntu.. Odkrywamy, że już od jakiegoś czasu pod nogami nie ma stałego lądu.. Idziemy po uginającym się i pływającym jakby “materacu” utworzonym z kłębowiska jeżyn, pnączy i gałęzi. Dalej to już tylko przesiadka na jakieś pływadło!
Wracamy… Nie do końca tą samą drogą, bo totalna improwizacja zwykle cechuje się tym, że nie da rady jej odtworzyć… A i krótki, późnojesienny dzień ma się ku końcowi…
Jeszcze przystanek przy wielkim spróchniałym pniu o ciekawych deseniach kory!
Miło pożegnać dzień malowniczym zachodem słońca na bagnach!
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w listopadzie 2020!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Tego dnia postanawiamy odwiedzić niewielkie, okresowe starorzecze o wdzięcznej nazwie Rogalik. Położone jest niedaleko wioski Nowe Kolnie.
Tydzień wcześniej to całe okoliczne pola były jednym bagno - jeziorem. Woda stopniowo opada, jednak jeszcze sporo wody zalega tu i ówdzie.
Drogi próbujemy nieraz mijać polem, pola drogami. Kicamy po kępkach traw, ale jak można się domyślić w końcu i tak wszystkim buty przemakają (tzn. nie wiem czy można użyć tego słowa, gdy woda się wlewa górą?
A tu już nasze poszukiwane starorzecze. Ze wszystkich stron ozdabiają go krzaki obwieszone kłębami trawy - pamiątka po niedawnej powodzi i przypominajka jak wysoko szła woda niosąc ze sobą co popadnie. Teraz każdy krzaczek wygląda jak rosochaty chochoł!
A tu działo się coś dziwnego. Bo to drzewo o zanurzonych w błocie gałęziach się ruszało. Czy to tylko efekt wiatru? Czy wbite w błoto gałęzie (zapewne przez wielką wodę, która niedawno tu szalała po polach) próbują się wyrwać z błota i jednak sterczeć do góry, jak to zazwyczaj drzewa mają w zwyczaju?
Tu też coś bulgało. Ten zielony “kopczyk” zachowywał się nieco jak wulkan błotny. Coś w nim trzeszczało i od czasu do czasu wypływało z góry trochę brązowej wody. Kabak dziubał w to patykiem, zastanawiając się kiedy jednak wyskoczy ten potwór i odgryzie jej rękę
Tu przysiadamy na dłuższą chwilę. Miejsce emanuje jakąś dobrą energią i spokojem.
I wszędzie wokół, przez caluśki dzień, powietrze trzęsie się od odgłosów ptactwa. Nawoływania, kląskania i szelest łopoczących skrzydeł. Najwięcej jest chyba żurawi i łabędzi, ale innych gatunków również nie brakuje. Ptaki zachowują się jak z lekka zakręcone. Z jednej strony jakby zbierały się do odlotu (w listopadzie chyba zwykle tak postępują) a z drugiej jakby im się tutaj tak spodobało, że żal im te tereny porzucać. A ja bardzo dobrze rozumiem ich dylematy! Bo okoliczne miejsca są niesamowicie urokliwe z tymi rozlewiskami, ale czmychnąć gdzieś na południe przed zimą to też bym chciała!
Ileś razy byliśmy nad Stawami Milickimi, gdzie ponoć ptactwa jest duża obfitość. Spotykaliśmy wysprzęconych po zęby fotografów nad Biebrzą. A wychodzi na to, że prawdziwy raj ornitologa to jest tutaj! Bo na te ptaki nie trzeba “polować” o wschodzie słońca, nie trzeba pół dnia siedzieć pod zieloną kapą z aparatem udając, że cię nie ma, nie trzeba ubierać krzaka na głowę ani używać jakiś specjalistycznych gwizdków do wabienia. One tutaj włażą po prostu pod nogi albo próbują wylądować na głowie
Obsiadłe drzewo. A i tak chwilę wcześniej, zanim podeszliśmy, było ich 5 razy więcej!
Wracamy najpierw przez kukurydzę...
A potem już klasycznie - po kostki w mazi. Przez mniej lub bardzie (lub jeszcze bardziej ) grząskie pola, gdzie w lustrach wody odbija się coraz niżej wiszące słoneczko…
Bywa i też coś nietypowego na trasie! Kawałek suchej drogi lub pola! Naprawdę dziwnie się idzie bez mlaskania ziemi i ciągłego rozjeżdżania się nóg!
Tydzień wcześniej to całe okoliczne pola były jednym bagno - jeziorem. Woda stopniowo opada, jednak jeszcze sporo wody zalega tu i ówdzie.
Drogi próbujemy nieraz mijać polem, pola drogami. Kicamy po kępkach traw, ale jak można się domyślić w końcu i tak wszystkim buty przemakają (tzn. nie wiem czy można użyć tego słowa, gdy woda się wlewa górą?
A tu już nasze poszukiwane starorzecze. Ze wszystkich stron ozdabiają go krzaki obwieszone kłębami trawy - pamiątka po niedawnej powodzi i przypominajka jak wysoko szła woda niosąc ze sobą co popadnie. Teraz każdy krzaczek wygląda jak rosochaty chochoł!
A tu działo się coś dziwnego. Bo to drzewo o zanurzonych w błocie gałęziach się ruszało. Czy to tylko efekt wiatru? Czy wbite w błoto gałęzie (zapewne przez wielką wodę, która niedawno tu szalała po polach) próbują się wyrwać z błota i jednak sterczeć do góry, jak to zazwyczaj drzewa mają w zwyczaju?
Tu też coś bulgało. Ten zielony “kopczyk” zachowywał się nieco jak wulkan błotny. Coś w nim trzeszczało i od czasu do czasu wypływało z góry trochę brązowej wody. Kabak dziubał w to patykiem, zastanawiając się kiedy jednak wyskoczy ten potwór i odgryzie jej rękę
Tu przysiadamy na dłuższą chwilę. Miejsce emanuje jakąś dobrą energią i spokojem.
I wszędzie wokół, przez caluśki dzień, powietrze trzęsie się od odgłosów ptactwa. Nawoływania, kląskania i szelest łopoczących skrzydeł. Najwięcej jest chyba żurawi i łabędzi, ale innych gatunków również nie brakuje. Ptaki zachowują się jak z lekka zakręcone. Z jednej strony jakby zbierały się do odlotu (w listopadzie chyba zwykle tak postępują) a z drugiej jakby im się tutaj tak spodobało, że żal im te tereny porzucać. A ja bardzo dobrze rozumiem ich dylematy! Bo okoliczne miejsca są niesamowicie urokliwe z tymi rozlewiskami, ale czmychnąć gdzieś na południe przed zimą to też bym chciała!
Ileś razy byliśmy nad Stawami Milickimi, gdzie ponoć ptactwa jest duża obfitość. Spotykaliśmy wysprzęconych po zęby fotografów nad Biebrzą. A wychodzi na to, że prawdziwy raj ornitologa to jest tutaj! Bo na te ptaki nie trzeba “polować” o wschodzie słońca, nie trzeba pół dnia siedzieć pod zieloną kapą z aparatem udając, że cię nie ma, nie trzeba ubierać krzaka na głowę ani używać jakiś specjalistycznych gwizdków do wabienia. One tutaj włażą po prostu pod nogi albo próbują wylądować na głowie
Obsiadłe drzewo. A i tak chwilę wcześniej, zanim podeszliśmy, było ich 5 razy więcej!
Wracamy najpierw przez kukurydzę...
A potem już klasycznie - po kostki w mazi. Przez mniej lub bardzie (lub jeszcze bardziej ) grząskie pola, gdzie w lustrach wody odbija się coraz niżej wiszące słoneczko…
Bywa i też coś nietypowego na trasie! Kawałek suchej drogi lub pola! Naprawdę dziwnie się idzie bez mlaskania ziemi i ciągłego rozjeżdżania się nóg!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:No i Dzieci Kukurydzy, był jakiś taki horror kiedyś ...
Ooo! Nie wyglada to dobrze!
Dobrze ze kabaczę nie mialo w rękach ostrych narzędzi! Bo elementy "opętania" to sie dawalo zauwazyc
Ostatnio zmieniony 2021-03-16, 12:16 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 22 gości