Wakacje 2018 i pierwszy tatrzański wyjazd z Kamilą. Od samego początku wiadomo, że będzie łatwo, miło i przyjemnie. W założeniu odpadają skały, drabinki, łańcuchy i ekspozycje. Cóż - Tatry i bez tego są piękne!
Dzień 1 - Starorobociański Wierch (2175 m n.p.m.)
Rano łapiemy pierwszego busa do Kir i po kilkunastu minutach maszerujemy już dnem Doliny Kościeliskiej. Plan minimum to Ornak a gdzie nas nogi poniosą tego nie wiedzą nawet najstarsi górale. Mija jakaś godzina z hakiem i jesteśmy już w schronisku na Hali Ornak. Tu robimy szybkie uzupełnienie płynów i pałaszujemy drugie śniadanie. Ludzi garstka jak to zwykle bywa rano.
Czas na pierwsze poważniejsze podejście. Żółty szlak wyprowadza nas w jakąś godzinę na Iwaniacką Przełęcz. Tu kolejna chwila przerwy i po chwili zielony szlak prowadzi już nas na grzbiet Ornaku. Wychodzimy z lasu i pojawiają się pierwsze konkretniejsze widoki. Pogoda może i nas nie rozpieszcza ale Tatry to zawsze Tatry!
Kominiarski Wierch:
W końcu wdrapujemy się na grzbiet w okolicach Suchego Wierchu Ornaczańskiego (1818 m n.p.m.). Teraz widoki ograniczają nam już tylko warunki pogodowe i okoliczne granie.
Grześ, Osobita, Bobrowiec i Furkaska:
Ciemniak i Tomanowy Wierch:
Starorobociański Wierch, Kończysty Wierch, Czubik i Trzydniowiański Wierch:
Przed nami szczyt Ornaku:
Mijamy Zadni Ornak...
...i w okolicach Siwej Przełęczy robimy dłuższą przerwę. Większych problemów z kondycją nie ma, zapas wody w plecaku jest, pogoda wydaje się być stabilna - postanawiamy więc kontynuować marsz w kierunku Starorobociańskiego Wierchu.
Nasz cel z okolic Siwej Przełęczy:
Wracamy na szlak i od razu jakże przyjemna niespodzianka:
Kozica przygląda się nam, my jej. Drepcze sobie spokojnie, my zaś robimy użytek z aparatu. Uwielbiam patrzeć na te zwierzęta. Może na rozdeptanym grzbiecie nie robią one takiego wrażenia ale nie raz z zachwytem przyglądałem się jak z gracją biegają po skalnych urwiskach. Nieustannie mnie to fascynuje!
No ale czas iść dalej. Zaczynamy podejście ku Głównej Grani Tatr.
Otoczenie Doliny Pyszniańskiej:
Rzut oka na przebytą trasę:
Po chwili docieramy w okolicę Liliowego Karbu.
Na wschodzie Kamienista, Błyszcz i Bystra:
Nie robimy tu dłuższej przerwy tylko od razu zaczynamy podejście na Starego Robota. Idzie się dobrze mimo tego, że mamy już trochę drogi w nogach. Pod samym szczytem czeka nas kolejna tego dnia miła niespodzianka.
Kierdel kozic na tle Zadniej Kopy:
W końcu jesteśmy na szczycie! Wokół wierzchołka odpoczywa trochę ludzi ale miejsca dość dla każdego. Naczelna wyznawana przeze mnie zasada: najpierw zdjęcia, potem odpoczynek! Tak więc aparat idzie w ruch.
Spojrzenie na zachód:
Otoczenie Doliny Raczkowej:
Spojrzenie na północny-wschód:
Po zrobieniu kilku zdjęć w końcu zasłużony odpoczynek. Uf! Bywałem w okolicy już sporo razy ale tu jestem pierwszy raz w życiu! Kamila też dała radę bez większych problemów. Teraz już praktycznie z górki! Po kilkunastu minutach rozpoczynamy zejście ku Starorobociańskiej Przełęczy a potem krótkie podejście na Kończysty Wierch.
Starorobociański Wierch z okolic Kończystego Wierchu:
Na zachodzie między innymi Jarząbczy Wierch, Rohacze, Wołowiec i Łopata:
A tu grzbiet Ornaku, Ciemniak, Tomanowy Wierch, Smreczyński Wierch, Kamienista i Tatry Wysokie (na dalszym planie):
Widok na Dolinę Chochołowską i na trasę, która jeszcze przed nami:
Zbliżenie na Tatry Wysokie:
Niespiesznie schodzimy grzbietem w dół w kierunku Trzydniowiańskiego Wierchu (1758 m. n.p.m.).
Po dotarciu w okolice wierzchołka widzimy sporą część przebytej dzisiaj drogi:
Teraz mamy dwa wyjścia: schodzimy do Doliny Jarząbczej lub idziemy przez Kulawiec. Pierwszą opcję już kiedyś uskuteczniałem i pamiętam z niej niezliczone masy błota, drugą trasą schodziłem tylko zimą. Ważąc wszystkie za i przeciw postanawiamy schodzić bezpośrednio ku północy.
Schodzimy kilkanaście metrów do granicy kosówki i zaczyna się... Kuźwa jak tu niewygodnie! Zimą, gdy korzenie i inne nierówności zakryte są śniegiem idzie się bez porównania wygodniej i sprawniej. No ale cóż zrobić - trzeba się przemęczyć. Po wyjściu ze strefy korzenno-kosówkowej zaczynają się schody... Kuźwa jak tu niewygodnie! Zimą, stopnie pokryte są śniegiem idzie się bez porównania wygodniej i sprawniej. No ale cóż zrobić - trzeba się przemęczyć. Tylko kolana dostają mocno w dupsko...
W końcu doczłapujemy się do dna Doliny Chochołowskiej i zaczyna się kolejny akt dramatu zejściowego: asfalt! Jak ja nienawidzę tych powrotów różnego rodzaju asfaltami! Dolina zapchana ludźmi. Jakiż to kontrast w porównaniu z pustymi graniami... Człapiemy powoli wlokąc się niemiłosiernie. Idzie mi się tak dziadowsko, że na Polanie Huciska przychodzi mi nawet myśl aby skorzystać z transportu kołowego. Odganiam jednak szybko podszepty słabości i walczymy dalej.
Widok Siwej Polany już dawno mnie tak nie ucieszył! W końcu jesteśmy w busie i nogi mogą odpocząć. Uf! Padam ale jestem zadowolony, Kamila podobnie. Było git!
Dzień 2 - Sarnia Skała (1376 m n.p.m.)
Ze względu na to, że już wczorajszego wieczora Kamila zgłasza ból kolana postanawiamy jakieś totalnie lajtowe wyjście. Nie musimy zrywać się bladym świtem więc cały dzień jest na luzie. W końcu po późnym śniadaniu łapiemy busa i meldujemy się u wylotu Doliny Strążyskiej. Ludzi tłum ale tego można było się spodziewać. Powolnym spacerem idziemy w górę doliny i spędzamy chwilę nad Siklawicą.
Po paru chwilach czarny szlak prowadzi nas już w kierunku Czerwonej Przełęczy (1301 m n.p.m.) i wyżej w kierunku szczytu Sarniej Skały. Na górze spędzamy z pół godziny - w końcu nigdzie nam się nie spieszy.
Widok z Sarniej Skały na zachód:
Po zejściu z wierzchołka kierujemy się w kierunku Przełęczy Białego (1333 m n.p.m.) i dalej schodzimy ku Dolinie Bystrej i nią do Kuźnic. Przyjemny spacer, nic ponadto. Ale czy czasami to nie wystarczy?
Dzień 3 - Stawy
Pogoda ma być ładna - w planach Tatry Bielskie. Idziemy łapać busa do Zdziaru. Kolano Kamili jednak odmawia posłuszeństwa. Szybka zmiana planów. Kolejny lajtowy dzień przed nami - ale ze Słowacji już nie rezygnujemy. Wsiadamy do autobusu, w Smokowcu robimy przesiadkę na elektriczkę i po jakimś czasie spacerujemy już spokojnie asfaltem w kierunku Popradzkiego Stawu.
Nad stawem tłumów znanych z polskiej części Tatry nie ma a widoki przepiękne!
Dolina Złomisk i jej otoczenie:
A tutaj Dolina Mieguszowiecka i jej otoczenie:
Cieszymy oczy widokami, spacerujemy wokół stawu, uskuteczniamy konsumpcję. To się nazywa urlop! W końcu decydujemy iść dalej choć akurat w tym przypadku "dalej" to nie Rysy, Koprowe Wierchy czy Osterwy.
Czerwonym szlakiem idziemy do Szczyrbskiego Jeziora...
I ponownie: cieszymy oczy widokami, spacerujemy wokół stawu. Tylko z konsumpcją dajemy sobie spokój. Co za dużo to nie zdrowo!
W końcu przerabiany już tyle razy schemat: pociąg do Smokowca, autobus do Łysej Polany i bus do Zakopanego. Kolejny dzień na luzie za nami. Jutro chyba też odpuszczamy...
cdn
Tatry na miękko
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
Tatry na miękko
Wiem, że nic nie wiem.
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
4 lipca 2018 godz. 13:06 to ostatnia fotka z Dzień 3 - Stawy - fotki mają datę i godzinę ich wykonania._Sokrates_ pisze:zastanawia mnie jak żeś wydedukował kiedy ja tam dokładnie byłem
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
Przed wrzuceniem do Picasa KOPIĘ folderu z fotkami automatem przerabiałem programem XnConvert: redukcja rozdzielczości oraz usunięcie danych EXIF (dane GPS, data i czas, model aparatu, itp.).
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
Dzień 4 - Kopa Kondracka (2004 m n.p.m.)
Jednak nie odpuszczamy! Pogoda ma być dobra więc koniecznie trzeba to wykorzystać. Tak więc tatrzański standard: wczesne śniadanie i pierwszym busem jedziemy do Kuźnic.
Niebieskie szlak prowadzi nas delikatnie w górę i po kilkunastu minutach mijamy Polanę Kalatówki. Kolejne kilkadziesiąt minut i jesteśmy na Polanie Kondratowej. Tu robimy pierwszą przerwę. Ludzi niewielu, spokój, atmosfera kameralna i leniwa. Po chwili przerwy lecimy dalej - kierunek Kondracka Przełęcz. Idzie się dobrze więc bezproblemowo docieramy na miejsce.
Rzut oka w kierunku Małego Giewontu (1728 m n.p.m.) i Doliny Małej Łąki:
Ku Kasprowemu i Świnicy:
Po chwili poświęconej na zdjęcia i odpoczynek idziemy dalej. Prosto ja w mordę strzelił na południe! Kiedyś szedłem tym grzbietem i pamiętam, że podejście było bardzo mozolne. Tym razem idzie się zadziwiająco lekko i przyjemnie! Opcje są dwie - albo teraz jestem w dobrej formie albo wcześniej byłem w kiepskiej. Tak czy jak po kilkudziesięciu minutach meldujemy się na szczycie. Ludzi mało, widoki miodzio.
Kopy Liptowskie i Krywań (2494 m n.p.m.):
Otoczenie Doliny Cichej Liptowskiej:
Na pierwszym planie Małołączniak (2096 m n.p.m.):
Główna Grań Tatr w kierunku wschodnim:
W końcu z wierzchołka wygania nas wiatr i muchy. Pogoda trzyma się dobrze, podobnie jak i my, postanawiamy więc nie kończyć wycieczki i ruszamy w kierunku Kasprowego Wierchu. Bardzo lubię tę trasę - ładne widoki i brak trudności. Typowy tatrzański luz!
Przed nami Goryczkowa Czuba (1913 m n.p.m.):
Po drodze mijamy dwa miejsca gdzie trzeba użyć rąk. Dla Kamili to emocjonujący moment. Trzeba przyznać, że radzi sobie świetnie!
Przed nami Pośredni Wierch Goryczkowy (1873 m n.p.m.):
Nasz cel (Kasprowy Wierch - 1988 m n.p.m.) w całej okazałości:
Koprowy Wierch, Grań Hrubego, Krywań:
Trasa Kopa-Kasprowy to typowa grań. Raz idziemy w górę, raz w dół i tak w kółko. Szlak jest przyjemny ale czujemy go już trochę w nogach. Z radością więc meldujemy się na Kasprowym i robimy tradycyjną już przerwę na zdjęcia i odpoczynek.
Granaty, Kościelce, Beskid i Świnica z Kasprowego Wierchu:
Tatry Zachodnie, Czerwone Wierchy i Dolina Tomanowa Liptowska:
Grań Hrubego i Krywań:
Na Kasprowym jak to na Kasprowym: tłum i cyrk na kółkach. Uciekamy stąd jak tylko szybko się da. Wybieramy zielony szlak przez Myślenickie Turnie mając nadzieję, że będzie tu choć trochę mniej ludzi niż na Hali Gąsienicowej. Krok za krokiem, metr za metrem schodzimy w dół. W końcu jesteśmy w Kuźnicach i łapiemy busa do centrum.
Dzień na piątkę z plusem!
Dzień 5 - Spisz
Parę lat jeżdżę już w te Tatry i nigdy nie byłem na żadnej wycieczce jednodniowej! Jako, że wyjazd jest lajtowy a prognozy na ten dzień nie są optymistyczne postanawiamy skorzystać z oferty jednego z biur i wybrać się na Słowację.
Po przekroczeniu granicy i minięci łańcucha Tatr kierujemy się w stronę Słowackiego Raju. Po drodze mijamy słowackie miasteczka i wsie. Wśród nich od czasu do czasu trafiają się cygańskie slumsy. Syf jaki w tych miejscach panuje jest nie do opisania. Zaniedbane domy, biegające na golasa chmary dzieciaków, mężczyźni siedzący grupkami przy progach domów. Coś niesamowitego... Nie zazdroszczę mieć takich sąsiadów!
W końcu dojeżdżamy w okolice Słowackiego Raju i kierujemy się do Dobszyńskiej Jaskini Lodowej. Krótkie podejście z parkingu i jesteśmy... Niesamowite miejsce! Byłem już w życiu w kilku jaskiniach i nigdy nie robiły na mnie wielkiego wrażenia. Niby ładnie ale nic co warto było szczególnie wspominać. Natomiast tu rewelacja! Sale, korytarze wypełnione tonami lodu - coś pięknego! Zdecydowanie polecam to miejsce i na pewno sam z chęcią odwiedzę jeszcze raz to miejsce.
Drugi punkt programu to spiskie miasteczko Lewocza. Zwiedzamy je na zasadzie: spotykamy się za dwie godziny, róbcie co chcecie
Jako, że zamiast siedzieć w knajpce i wcinać lokalne specjały wolimy poszwendać się po okolicy od razu zaczynamy rekonesans po ichnich uliczkach.
Ulica Kosicka:
Nowy kościół i klasztor minorytów:
Mury obronne:
Miejscowy szpital:
Ratusz na Placu Mistrza Pawła:
Ulica Dlha:
Kościół św. Jakuba i Ratusz:
Kościół św. Jakuba:
Kościół ewangelicki:
Wielki Dom Żupny:
Widok na Mariańską Górę:
Lewocza nie robi na nas specjalnego wrażenia, miasteczko jakich pewnie w Europie tysiące, senne, leniwe acz parę chwil można tu spędzić dość sympatycznie. Większość ciekawych miejsc znajduje się wokół Placu Mistrza Pawła lub w jego bezpośrednim sąsiedztwie tak więc zwiedzanie "atrakcji" nie zajmuje specjalnie wiele czasu. Czas wolny powoli się kończy, pogoda powoli (a nawet szybko) też się psuje. Trzeba jechać dalej!
Gdy podjeżdżamy pod Zamek Spiski wokół zbierają się czarne chmury, widać deszcz i błyskawice:
Podbiegamy szybko pod mury aby jak najwięcej zobaczyć bez deszczu - bo że zaraz lunie to pewne jak w banku!
Biegamy, oglądamy, robimy zdjęcia.
Po chwili łapie nas burza i ulewa. Nie pozostaje nic innego jak schować się pod jakimś daszkiem i przeczekać... Tak czy siak zamek robi wrażenie! Szkoda, że pogoda nie pozwoliła nam na spokojnie przejście murów i zajrzenie w każdy kąt.
W drodze powrotnej do Polski zahaczamy jeszcze o Spiskie Podzamcze i oglądamy Katedrę św. Marcina:
Było całkiem fajnie. Pierwsza wycieczka jednodniowa na plus!
Dzień 6 - Kopa nad Krzyżnem (2135 m n.p.m.)
Pogoda ma trzymać więc planujemy znów trochę dłużej poszwendać się w górach. Tym razem wybór pada na Tatry Wysokie. I znów przerabiana już tyle razy melodia: wczesne śniadanie, bus do Kuźnic, na Halę Gąsienicową przez Boczań.
A Hala jak zwykle piękna:
Chwila przerwy na zdjęcia, kolejna na wodę i małe co nieco w Murowańcu. Zaczynamy podejście żółtym szlakiem w kierunku Doliny Pańszczycy. Najpierw spokojny las, potem wchodzimy w kosówkę. Idzie się dobrze - rzekłbym nawet, że bardzo dobrze. Kolejną przerwę robimy nad Czerwonym Stawem. Ależ pięknie! Tylko góry i my! Cisza, spokój i piękno gór! Czegóż chcieć więcej?
Idziemy w górę doliny. Szlak stromieje stopniowo. Otaczają nas grzbiety Żółtej Turni, Koszystej i ściany Buczynowych Turni. Po prostu pięknie! Jedyna trudność na podejściu to kilkumetrowa ścianka, na której trzeba użyć rąk. Kamila się stresuje. Przechodzę więc te parę metrów kilkakrotnie żeby pokazać jej gdzie najprościej łapać chwyty i stawiać nogi. W końcu zbiera się w sobie i przechodzi skały bez trudności. Brawo! W nagrodę odzywają się świstaki! Wprawdzie nie jesteśmy w stanie ich zlokalizować ale świsty i tak robią wrażenie.
Jeszcze ostatnie kilkadziesiąt metrów w górę i jesteśmy na przełęczy Krzyżne (2114 m n.p.m.). Podchodzimy jeszcze kilkanaście metrów łagodnie nachyloną granią na Kopę nad Krzyżnem (szczyt to jednak szczyt!) i robimy zasłużoną przerwę.
Kozi Wierch, Buczynowe Turnie, Skrajny Granat i Grań Fajek:
Dolina Pańszczyca z Giewontem w tle:
Dolina Pięciu Stawów Polskich:
Widoki powalają! Ale wieje tak, że łeb urywa. A w dodatku jeszcze trochę drogi przed nami. Postanawiamy więc schodzić. Zaczyna się dla mnie terra incognita. Nie schodziłem jeszcze z Krzyżnego do Piątki więc jestem ciekaw zejścia. I jest git! Schodzi się całkiem przyjemnie, od czasu do czasu są nawet jakieś kruche skałki. Kamila bez problemu daje radę. Mija kilkadziesiąt minut i jesteśmy na progu Buczynowej Dolinki.
Widok na Dolinę Roztoki i Tatry Bielskie:
Kolejne kilkadziesiąt minut i jesteśmy już w okolicach Wielkiego Stawu. Czujemy już nogi a przed nami jeszcze Dolina Roztoki i asfalt. Odpoczywamy chwilę pod schroniskiem i czarnym szlakiem schodzimy na dno doliny. Stąd już godzina do asfaltu i pół godziny asfaltem do Palenicy. Jesteśmy zmęczeni ale szczęśliwi.
Fajny dzień! Fajny wyjazd!
Jednak nie odpuszczamy! Pogoda ma być dobra więc koniecznie trzeba to wykorzystać. Tak więc tatrzański standard: wczesne śniadanie i pierwszym busem jedziemy do Kuźnic.
Niebieskie szlak prowadzi nas delikatnie w górę i po kilkunastu minutach mijamy Polanę Kalatówki. Kolejne kilkadziesiąt minut i jesteśmy na Polanie Kondratowej. Tu robimy pierwszą przerwę. Ludzi niewielu, spokój, atmosfera kameralna i leniwa. Po chwili przerwy lecimy dalej - kierunek Kondracka Przełęcz. Idzie się dobrze więc bezproblemowo docieramy na miejsce.
Rzut oka w kierunku Małego Giewontu (1728 m n.p.m.) i Doliny Małej Łąki:
Ku Kasprowemu i Świnicy:
Po chwili poświęconej na zdjęcia i odpoczynek idziemy dalej. Prosto ja w mordę strzelił na południe! Kiedyś szedłem tym grzbietem i pamiętam, że podejście było bardzo mozolne. Tym razem idzie się zadziwiająco lekko i przyjemnie! Opcje są dwie - albo teraz jestem w dobrej formie albo wcześniej byłem w kiepskiej. Tak czy jak po kilkudziesięciu minutach meldujemy się na szczycie. Ludzi mało, widoki miodzio.
Kopy Liptowskie i Krywań (2494 m n.p.m.):
Otoczenie Doliny Cichej Liptowskiej:
Na pierwszym planie Małołączniak (2096 m n.p.m.):
Główna Grań Tatr w kierunku wschodnim:
W końcu z wierzchołka wygania nas wiatr i muchy. Pogoda trzyma się dobrze, podobnie jak i my, postanawiamy więc nie kończyć wycieczki i ruszamy w kierunku Kasprowego Wierchu. Bardzo lubię tę trasę - ładne widoki i brak trudności. Typowy tatrzański luz!
Przed nami Goryczkowa Czuba (1913 m n.p.m.):
Po drodze mijamy dwa miejsca gdzie trzeba użyć rąk. Dla Kamili to emocjonujący moment. Trzeba przyznać, że radzi sobie świetnie!
Przed nami Pośredni Wierch Goryczkowy (1873 m n.p.m.):
Nasz cel (Kasprowy Wierch - 1988 m n.p.m.) w całej okazałości:
Koprowy Wierch, Grań Hrubego, Krywań:
Trasa Kopa-Kasprowy to typowa grań. Raz idziemy w górę, raz w dół i tak w kółko. Szlak jest przyjemny ale czujemy go już trochę w nogach. Z radością więc meldujemy się na Kasprowym i robimy tradycyjną już przerwę na zdjęcia i odpoczynek.
Granaty, Kościelce, Beskid i Świnica z Kasprowego Wierchu:
Tatry Zachodnie, Czerwone Wierchy i Dolina Tomanowa Liptowska:
Grań Hrubego i Krywań:
Na Kasprowym jak to na Kasprowym: tłum i cyrk na kółkach. Uciekamy stąd jak tylko szybko się da. Wybieramy zielony szlak przez Myślenickie Turnie mając nadzieję, że będzie tu choć trochę mniej ludzi niż na Hali Gąsienicowej. Krok za krokiem, metr za metrem schodzimy w dół. W końcu jesteśmy w Kuźnicach i łapiemy busa do centrum.
Dzień na piątkę z plusem!
Dzień 5 - Spisz
Parę lat jeżdżę już w te Tatry i nigdy nie byłem na żadnej wycieczce jednodniowej! Jako, że wyjazd jest lajtowy a prognozy na ten dzień nie są optymistyczne postanawiamy skorzystać z oferty jednego z biur i wybrać się na Słowację.
Po przekroczeniu granicy i minięci łańcucha Tatr kierujemy się w stronę Słowackiego Raju. Po drodze mijamy słowackie miasteczka i wsie. Wśród nich od czasu do czasu trafiają się cygańskie slumsy. Syf jaki w tych miejscach panuje jest nie do opisania. Zaniedbane domy, biegające na golasa chmary dzieciaków, mężczyźni siedzący grupkami przy progach domów. Coś niesamowitego... Nie zazdroszczę mieć takich sąsiadów!
W końcu dojeżdżamy w okolice Słowackiego Raju i kierujemy się do Dobszyńskiej Jaskini Lodowej. Krótkie podejście z parkingu i jesteśmy... Niesamowite miejsce! Byłem już w życiu w kilku jaskiniach i nigdy nie robiły na mnie wielkiego wrażenia. Niby ładnie ale nic co warto było szczególnie wspominać. Natomiast tu rewelacja! Sale, korytarze wypełnione tonami lodu - coś pięknego! Zdecydowanie polecam to miejsce i na pewno sam z chęcią odwiedzę jeszcze raz to miejsce.
Drugi punkt programu to spiskie miasteczko Lewocza. Zwiedzamy je na zasadzie: spotykamy się za dwie godziny, róbcie co chcecie
Jako, że zamiast siedzieć w knajpce i wcinać lokalne specjały wolimy poszwendać się po okolicy od razu zaczynamy rekonesans po ichnich uliczkach.
Ulica Kosicka:
Nowy kościół i klasztor minorytów:
Mury obronne:
Miejscowy szpital:
Ratusz na Placu Mistrza Pawła:
Ulica Dlha:
Kościół św. Jakuba i Ratusz:
Kościół św. Jakuba:
Kościół ewangelicki:
Wielki Dom Żupny:
Widok na Mariańską Górę:
Lewocza nie robi na nas specjalnego wrażenia, miasteczko jakich pewnie w Europie tysiące, senne, leniwe acz parę chwil można tu spędzić dość sympatycznie. Większość ciekawych miejsc znajduje się wokół Placu Mistrza Pawła lub w jego bezpośrednim sąsiedztwie tak więc zwiedzanie "atrakcji" nie zajmuje specjalnie wiele czasu. Czas wolny powoli się kończy, pogoda powoli (a nawet szybko) też się psuje. Trzeba jechać dalej!
Gdy podjeżdżamy pod Zamek Spiski wokół zbierają się czarne chmury, widać deszcz i błyskawice:
Podbiegamy szybko pod mury aby jak najwięcej zobaczyć bez deszczu - bo że zaraz lunie to pewne jak w banku!
Biegamy, oglądamy, robimy zdjęcia.
Po chwili łapie nas burza i ulewa. Nie pozostaje nic innego jak schować się pod jakimś daszkiem i przeczekać... Tak czy siak zamek robi wrażenie! Szkoda, że pogoda nie pozwoliła nam na spokojnie przejście murów i zajrzenie w każdy kąt.
W drodze powrotnej do Polski zahaczamy jeszcze o Spiskie Podzamcze i oglądamy Katedrę św. Marcina:
Było całkiem fajnie. Pierwsza wycieczka jednodniowa na plus!
Dzień 6 - Kopa nad Krzyżnem (2135 m n.p.m.)
Pogoda ma trzymać więc planujemy znów trochę dłużej poszwendać się w górach. Tym razem wybór pada na Tatry Wysokie. I znów przerabiana już tyle razy melodia: wczesne śniadanie, bus do Kuźnic, na Halę Gąsienicową przez Boczań.
A Hala jak zwykle piękna:
Chwila przerwy na zdjęcia, kolejna na wodę i małe co nieco w Murowańcu. Zaczynamy podejście żółtym szlakiem w kierunku Doliny Pańszczycy. Najpierw spokojny las, potem wchodzimy w kosówkę. Idzie się dobrze - rzekłbym nawet, że bardzo dobrze. Kolejną przerwę robimy nad Czerwonym Stawem. Ależ pięknie! Tylko góry i my! Cisza, spokój i piękno gór! Czegóż chcieć więcej?
Idziemy w górę doliny. Szlak stromieje stopniowo. Otaczają nas grzbiety Żółtej Turni, Koszystej i ściany Buczynowych Turni. Po prostu pięknie! Jedyna trudność na podejściu to kilkumetrowa ścianka, na której trzeba użyć rąk. Kamila się stresuje. Przechodzę więc te parę metrów kilkakrotnie żeby pokazać jej gdzie najprościej łapać chwyty i stawiać nogi. W końcu zbiera się w sobie i przechodzi skały bez trudności. Brawo! W nagrodę odzywają się świstaki! Wprawdzie nie jesteśmy w stanie ich zlokalizować ale świsty i tak robią wrażenie.
Jeszcze ostatnie kilkadziesiąt metrów w górę i jesteśmy na przełęczy Krzyżne (2114 m n.p.m.). Podchodzimy jeszcze kilkanaście metrów łagodnie nachyloną granią na Kopę nad Krzyżnem (szczyt to jednak szczyt!) i robimy zasłużoną przerwę.
Kozi Wierch, Buczynowe Turnie, Skrajny Granat i Grań Fajek:
Dolina Pańszczyca z Giewontem w tle:
Dolina Pięciu Stawów Polskich:
Widoki powalają! Ale wieje tak, że łeb urywa. A w dodatku jeszcze trochę drogi przed nami. Postanawiamy więc schodzić. Zaczyna się dla mnie terra incognita. Nie schodziłem jeszcze z Krzyżnego do Piątki więc jestem ciekaw zejścia. I jest git! Schodzi się całkiem przyjemnie, od czasu do czasu są nawet jakieś kruche skałki. Kamila bez problemu daje radę. Mija kilkadziesiąt minut i jesteśmy na progu Buczynowej Dolinki.
Widok na Dolinę Roztoki i Tatry Bielskie:
Kolejne kilkadziesiąt minut i jesteśmy już w okolicach Wielkiego Stawu. Czujemy już nogi a przed nami jeszcze Dolina Roztoki i asfalt. Odpoczywamy chwilę pod schroniskiem i czarnym szlakiem schodzimy na dno doliny. Stąd już godzina do asfaltu i pół godziny asfaltem do Palenicy. Jesteśmy zmęczeni ale szczęśliwi.
Fajny dzień! Fajny wyjazd!
Wiem, że nic nie wiem.
Kurcze, takich Tatr to bym chciał. Prezentują się spokojne, ciche i praktycznie beztłumne, a przynajmniej tak je prezentujesz na swoich zdjęciach.
Sam, przy okazji ostatnich wspomnień o naszych pierwszych wycieczkach w T. przypomniałem sobie, że tą grań między Kasprowym a Kopą K. szedłem i mi się bardzo podobało. I chyba muszę sobie tą trasę przypomnieć...
Sam, przy okazji ostatnich wspomnień o naszych pierwszych wycieczkach w T. przypomniałem sobie, że tą grań między Kasprowym a Kopą K. szedłem i mi się bardzo podobało. I chyba muszę sobie tą trasę przypomnieć...
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 45 gości