Pilsko :)
Pilsko :)
Ta relacja była swego czasu hitem.
Troszkę ją odgrzeję, jako prolog do tej drugiej, ważniejszej części... Po części skopiowałem telst, ale po części pododawałem coś, takie czasy mamy, że jest czas, a nie wszyscy historię znają...
Niech też będzie przestrogą i nauką dla wszystkich ją czytających. Pokazuje, że nawet Beskid moze być śmiertelnie niebezpieczny, jesli tylko trafimy na splot nieszczęsliwych wydarzeń. Pokazuje, jak ważne jest przygotowanie i odpowiedni ekwipunek. I że zawsze, nawet na najmniejszej i najbezpieczniejszej górce, choćby miała ledwie tysiąc metrów, musisz być gotów na najgorsze. Psychicznie, fizycznie i wyposażeniowo.
Zaczyna się niewinnie, ot, spotykamy się na parkingu w Krobielowie (jedziemy w dwóch grupkach) i przed ósmą wychodzimy na żółty szlak prowadzący na Halę Miziową. Prym wiedzie Łukasz z Oświęcimia, reszta jakoś nie chce go dogonić. Śnieg nie pada, ale jest go całkiem sporo, miejscami po kolana. Szlak żółty ma to do siebie, że w pewnym momencie wychodzi na nartostradę, ubitą ratrakami, więc po ponad dwóch godzinach meldujemy się w ciepłym schronisku na Miziowej. Humory wszystkim dopisują.
W ogóle ta tej wycieczce bym się doszukiwał początku naszego forum, bo tam pierwszy raz poznałem Visiona, zresztą po kwadransie znaleźliśmy wspólny język i zostaliśmy mocno z tyłu, bośmy mieli tatry w plecaku i mimo paskudnej niepogody je widzieliśmy....
Po ciepłym posiłku na Miziowej ruszamy w kierunku kopuły Pilska. Najpierw nartostradą, w ubitym śniegu, pod Pięć Kopców, potem grzbietem. Troche wieje, widoczność niezbyt powalająca, lekko prószy śnieg. Jedna dziewczyna (teraz adminka w grupie Beskiomaniacy) wyskakuje z pomysłem ubrania raków, przez co dwóch prześmiewców (Vision i ja) ma ubaw po pachy. W takich właśnie humorach osiągamy polski szczyt Pilska.
Ale to mało. Przecież chcemy zatytuowac naszą relację "Zimowy krzyż 2", więc jeszcze 500 metrów po kopule szczytowej, do głownego, słowackiego wierzchołka, gdzie ów krzyż stoi.
Na polskim wierzchołku spotykamy Narciarza. Będzie nam towarzyszyć do konca dnia...
Ruszamy na słowacki wierzchołek. Znam doskonale drogę. Tyle razy tamtędy szedłem. Zresztą, są ślady...
Dwie, trzy minuty - i nagle staje się coś, czego nikt nie przewidział. Nagła zmiana pogody, wichura, śnieżyca, zero widoczności.
Ile nam brakuje do słowackiego szczytu? Sto metrów? Dwieście?
Wycofujemy się!
Tyle, że w ciągu minuty wszystkie ślady są już zasypane. Oddychać cieżko, gogle całe oblodzone.
Nie widać nic. Nie ma żadnych punktów odniesienia. Kierujemy się naprzód sugerując się układem kosodrzewiny, kierunkiem wiatru, który przed chwilą wiał w plecy. teraz wieje proto w dzioby.
Krok po kroku wracamy. Widać na metr lub dwa. Rejon znam w zasadzie tylko ja. No to wycofujemy się w kierunku polskiego wierzchołka. Trafić nań nie trafiamy, ale postanawiamy obniżać się z tej śnieżycy w dół. Po kilkunastu minutach obniżamy się delikatnie z kopuły. Wiatr cichnie.
Tu popełniamy dwa błędy. Po pierwsze, w tym momencie powinniśmy sprawdzić na GPS swoje połozenie i skonsultować z GOPR-em. Po drugie, gdyby ktoś z nas miał kompas.... Taka pierdołka, a nikt o tym nie pomyślal. Jest po pierwszej.
Postanawiamy więc schodzić dalej w dół, w dolinę. Jestem na 99 procent pewien, że jesteśmy na naszej stronie. Przedzieramy sie przez dwumetrowe zaspy, wzdłuż koryta potoku. W zwartej grupie, pomagając sobie. Powoli to idzie, ale systematycznie.
Na telefonach mamy nasz zasięg, co utwierdza mnie w przekonaniu, że idziemy w strone Górnego Korbielowa.
Ok 15 podejmujemy najważniejszą decyzję tego dnia. Jeśli do godziny nie znajdziemy śladów cywilizacji - dzwonimy do GOPR-u. Zaczynamy się bowiem troszkę niepokoić, powinniśmy przeciąć czerwony szlak z Miziowej na Glinne, a tu nic nie ma... Takie tam, sokoła znajomości terenu.
No i koło 16 faktycznie, dzwonimy. Mówimy: współrzędne takie i takie, wysokość taka i taka, jesteśmy dobrze wyposażeni, mamy siłę, nie jest nam zimno, prosimy o wskazanie nam naszego położenia.
Po chwili odpowiedź i konsternacja - pomylilismy się o zaledwie 10 stopni przy zejściu. Ale za to z jakimi konsekwencjami!! Schodzimy na słowacką stronę. Mamy 15 km do najbliższych zabudowań. Czyli w takich warunkach całą noc. Bo przecież choć zmieniamy się na torowaniu całą ósemką, to jednak teren daje w kość. I te dwa metry śniegu, które trzeba wytorować.
czyli co... Wracamy z powrotem pod szczyt. Ratownicy wyjdą nam na przeciw. Tak też się dzieje. Zapada zmierzch. Pniemy się powoli po naszych śladach. Czołówki bajecznie rozświetlają nam drogę. Gwizdek, folie rozgrzewające, termosy są bezcenne. Są ratownicy - na nartach. Na nowo musimy torować śnieg, teraz jeszcze stromiej, ale juz w dobrym kierunku. Wychodzimy na granicę. Po polskiej stronie zawierucha. Juz goprówka. O własnych siłach, wszyscy. Ciepła herbata i w dół, do Korbielowa, najkrótszą drogą. Przy autach jesteśmy o 22. Z dużym bagażem doświadczeń. Goprowcy chwalą nas. To marne pocieszenie, ale zawsze coś. Że dobrze przygotowani. Że doświadczeni.
Ale ja wiem, ze popełniliśmy błędy. I brakło nam kompasu. Wystarczyło go mieć na szczycie...
Po całej historii na kolorowym forum powinni na nas wylać kubeł pomyj. No ale że był z nami jeden gość, co był lubiany to wszyscy nas chwalili. Zainteresował się nami TVN. Chcieli wywiadu. Nie wiem, czemu, ale to ja zostałem wydelegowany do tego niecnego czynu. Nie zgodziłem się pajacować przed kamerą, więc blukałem coś pół godziny do telefonu. W końcu puścili 10 wyrazów w głownym wydaniu Faktów w TVn...
Niestety, nie mam więcej zdjęć z tego dnia... Płytke szlag trafił... Ale to nieważne, to tylko prolog do właściwej relacji..
Troszkę ją odgrzeję, jako prolog do tej drugiej, ważniejszej części... Po części skopiowałem telst, ale po części pododawałem coś, takie czasy mamy, że jest czas, a nie wszyscy historię znają...
Niech też będzie przestrogą i nauką dla wszystkich ją czytających. Pokazuje, że nawet Beskid moze być śmiertelnie niebezpieczny, jesli tylko trafimy na splot nieszczęsliwych wydarzeń. Pokazuje, jak ważne jest przygotowanie i odpowiedni ekwipunek. I że zawsze, nawet na najmniejszej i najbezpieczniejszej górce, choćby miała ledwie tysiąc metrów, musisz być gotów na najgorsze. Psychicznie, fizycznie i wyposażeniowo.
Zaczyna się niewinnie, ot, spotykamy się na parkingu w Krobielowie (jedziemy w dwóch grupkach) i przed ósmą wychodzimy na żółty szlak prowadzący na Halę Miziową. Prym wiedzie Łukasz z Oświęcimia, reszta jakoś nie chce go dogonić. Śnieg nie pada, ale jest go całkiem sporo, miejscami po kolana. Szlak żółty ma to do siebie, że w pewnym momencie wychodzi na nartostradę, ubitą ratrakami, więc po ponad dwóch godzinach meldujemy się w ciepłym schronisku na Miziowej. Humory wszystkim dopisują.
W ogóle ta tej wycieczce bym się doszukiwał początku naszego forum, bo tam pierwszy raz poznałem Visiona, zresztą po kwadransie znaleźliśmy wspólny język i zostaliśmy mocno z tyłu, bośmy mieli tatry w plecaku i mimo paskudnej niepogody je widzieliśmy....
Po ciepłym posiłku na Miziowej ruszamy w kierunku kopuły Pilska. Najpierw nartostradą, w ubitym śniegu, pod Pięć Kopców, potem grzbietem. Troche wieje, widoczność niezbyt powalająca, lekko prószy śnieg. Jedna dziewczyna (teraz adminka w grupie Beskiomaniacy) wyskakuje z pomysłem ubrania raków, przez co dwóch prześmiewców (Vision i ja) ma ubaw po pachy. W takich właśnie humorach osiągamy polski szczyt Pilska.
Ale to mało. Przecież chcemy zatytuowac naszą relację "Zimowy krzyż 2", więc jeszcze 500 metrów po kopule szczytowej, do głownego, słowackiego wierzchołka, gdzie ów krzyż stoi.
Na polskim wierzchołku spotykamy Narciarza. Będzie nam towarzyszyć do konca dnia...
Ruszamy na słowacki wierzchołek. Znam doskonale drogę. Tyle razy tamtędy szedłem. Zresztą, są ślady...
Dwie, trzy minuty - i nagle staje się coś, czego nikt nie przewidział. Nagła zmiana pogody, wichura, śnieżyca, zero widoczności.
Ile nam brakuje do słowackiego szczytu? Sto metrów? Dwieście?
Wycofujemy się!
Tyle, że w ciągu minuty wszystkie ślady są już zasypane. Oddychać cieżko, gogle całe oblodzone.
Nie widać nic. Nie ma żadnych punktów odniesienia. Kierujemy się naprzód sugerując się układem kosodrzewiny, kierunkiem wiatru, który przed chwilą wiał w plecy. teraz wieje proto w dzioby.
Krok po kroku wracamy. Widać na metr lub dwa. Rejon znam w zasadzie tylko ja. No to wycofujemy się w kierunku polskiego wierzchołka. Trafić nań nie trafiamy, ale postanawiamy obniżać się z tej śnieżycy w dół. Po kilkunastu minutach obniżamy się delikatnie z kopuły. Wiatr cichnie.
Tu popełniamy dwa błędy. Po pierwsze, w tym momencie powinniśmy sprawdzić na GPS swoje połozenie i skonsultować z GOPR-em. Po drugie, gdyby ktoś z nas miał kompas.... Taka pierdołka, a nikt o tym nie pomyślal. Jest po pierwszej.
Postanawiamy więc schodzić dalej w dół, w dolinę. Jestem na 99 procent pewien, że jesteśmy na naszej stronie. Przedzieramy sie przez dwumetrowe zaspy, wzdłuż koryta potoku. W zwartej grupie, pomagając sobie. Powoli to idzie, ale systematycznie.
Na telefonach mamy nasz zasięg, co utwierdza mnie w przekonaniu, że idziemy w strone Górnego Korbielowa.
Ok 15 podejmujemy najważniejszą decyzję tego dnia. Jeśli do godziny nie znajdziemy śladów cywilizacji - dzwonimy do GOPR-u. Zaczynamy się bowiem troszkę niepokoić, powinniśmy przeciąć czerwony szlak z Miziowej na Glinne, a tu nic nie ma... Takie tam, sokoła znajomości terenu.
No i koło 16 faktycznie, dzwonimy. Mówimy: współrzędne takie i takie, wysokość taka i taka, jesteśmy dobrze wyposażeni, mamy siłę, nie jest nam zimno, prosimy o wskazanie nam naszego położenia.
Po chwili odpowiedź i konsternacja - pomylilismy się o zaledwie 10 stopni przy zejściu. Ale za to z jakimi konsekwencjami!! Schodzimy na słowacką stronę. Mamy 15 km do najbliższych zabudowań. Czyli w takich warunkach całą noc. Bo przecież choć zmieniamy się na torowaniu całą ósemką, to jednak teren daje w kość. I te dwa metry śniegu, które trzeba wytorować.
czyli co... Wracamy z powrotem pod szczyt. Ratownicy wyjdą nam na przeciw. Tak też się dzieje. Zapada zmierzch. Pniemy się powoli po naszych śladach. Czołówki bajecznie rozświetlają nam drogę. Gwizdek, folie rozgrzewające, termosy są bezcenne. Są ratownicy - na nartach. Na nowo musimy torować śnieg, teraz jeszcze stromiej, ale juz w dobrym kierunku. Wychodzimy na granicę. Po polskiej stronie zawierucha. Juz goprówka. O własnych siłach, wszyscy. Ciepła herbata i w dół, do Korbielowa, najkrótszą drogą. Przy autach jesteśmy o 22. Z dużym bagażem doświadczeń. Goprowcy chwalą nas. To marne pocieszenie, ale zawsze coś. Że dobrze przygotowani. Że doświadczeni.
Ale ja wiem, ze popełniliśmy błędy. I brakło nam kompasu. Wystarczyło go mieć na szczycie...
Po całej historii na kolorowym forum powinni na nas wylać kubeł pomyj. No ale że był z nami jeden gość, co był lubiany to wszyscy nas chwalili. Zainteresował się nami TVN. Chcieli wywiadu. Nie wiem, czemu, ale to ja zostałem wydelegowany do tego niecnego czynu. Nie zgodziłem się pajacować przed kamerą, więc blukałem coś pół godziny do telefonu. W końcu puścili 10 wyrazów w głownym wydaniu Faktów w TVn...
Niestety, nie mam więcej zdjęć z tego dnia... Płytke szlag trafił... Ale to nieważne, to tylko prolog do właściwej relacji..
Ostatnio zmieniony 2020-03-28, 14:24 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
Rok później wyruszyła ku tej zaklętej górze kolejna wyprawa. BYła to tak zwana pierwsza (i ostatnia zarazem) wyprawa rocznicowa, a wyprawa była o tyle istotna, że stanowiła kolejny krok do powstania tego zajebistego forum.
Ruszyliśmy w nocy. Z Sopotni Wielkiej.
Szlak był oczywiście nieprzetarty, ale było nas na tylu, że Ci na końcu mieli poprzecierane.
Jedni mieli latarki, inni przyświecali sobie puszkami z napojem turysty. To było równie skuteczne.
Mieliśmy zaliczyć wschód, ale pogoda była tak dupiata, jak rok wcześniej, więc siedzieliśmy w schronisku na Miziowej i robiliśmy kilka godzin różne, głupie rzeczy..
W końcu ruszyliśmy na szczyt, a co!
Ponieważ widoki specjalnie nie dopisały, skupię się na zdjęciach występujących w wycieczce osób (ale nie wszystkich...)
Pan Wiz, Szef wszystkich Szefów.
Główny Skarbnik GBG
1/2 ówczesnej grupy bytomskiej, czyli usiłujący odpalić peta na wietrze sokołek i kolega Grochu z kolorowej wersji forum
Złoniemił z czasów, gdy jeszcze nie był Złoniemiłem!
Na polskim wierzchołku Pilska wywieszamy naszą pierwszą flagę forumową! Nie było jeszcze forum GBG, ale był już mocny zalążek Klubu Chimalajowego, który liczył pięć osób (Vision, sokół, Magda, Mysia, Dobromił) a szósta (Grochu) dopiero starała się o wejście w ten sekretny stan....
Flaga nie powalała, to było stare prześcieradło, też w sumie trzeba być nieźle jebniętym, żeby takie coś nosić ze sobą...
Na słowacki szczyt nie poszliśmy, zeby nie kusić demonów. Za to zeszliśmy grzecznie do schroniska....
Przed schroniskiem odbył się konkurs skoków w zaspy.
Najpierw odbył się trening, gdzie badano warunki panujące na skoczni.
Mimo rywalizacji zawodnicy pomagali sobie wzajemnie i służyli dobrą radą. Tutaj Dobromił pokazuje optymalne miejsce odbicia z progu.
Vision skakał po swojemu i wyskakał pierwsze miejsce w turnieju.
Jednak technicznie najlepsze lądowania miał Łukasz.
Tak, czy siak, wygrali wszyscy!
Pozostało nam jeszcze w całości wrócić do domu, a wracać było szkoda, bo zaczęło się wypogadzać...
Takimi jechaliśmy rok temu
Piękna zima była w tamtych czasach na Pilsku. I nie było koronowirusa....
Na koniec Grochu jako szósty dołączył do kCh poprzez chrzest. To było ostatni przypadek tak ofocjalnego przyjmowania do klubu. Potem wystarczyły same chęci, nie trzeba było robić z siebie debila.
Ostatnie sejse zdjęciowe...
I czas na powrót do domów...
Ruszyliśmy w nocy. Z Sopotni Wielkiej.
Szlak był oczywiście nieprzetarty, ale było nas na tylu, że Ci na końcu mieli poprzecierane.
Jedni mieli latarki, inni przyświecali sobie puszkami z napojem turysty. To było równie skuteczne.
Mieliśmy zaliczyć wschód, ale pogoda była tak dupiata, jak rok wcześniej, więc siedzieliśmy w schronisku na Miziowej i robiliśmy kilka godzin różne, głupie rzeczy..
W końcu ruszyliśmy na szczyt, a co!
Ponieważ widoki specjalnie nie dopisały, skupię się na zdjęciach występujących w wycieczce osób (ale nie wszystkich...)
Pan Wiz, Szef wszystkich Szefów.
Główny Skarbnik GBG
1/2 ówczesnej grupy bytomskiej, czyli usiłujący odpalić peta na wietrze sokołek i kolega Grochu z kolorowej wersji forum
Złoniemił z czasów, gdy jeszcze nie był Złoniemiłem!
Na polskim wierzchołku Pilska wywieszamy naszą pierwszą flagę forumową! Nie było jeszcze forum GBG, ale był już mocny zalążek Klubu Chimalajowego, który liczył pięć osób (Vision, sokół, Magda, Mysia, Dobromił) a szósta (Grochu) dopiero starała się o wejście w ten sekretny stan....
Flaga nie powalała, to było stare prześcieradło, też w sumie trzeba być nieźle jebniętym, żeby takie coś nosić ze sobą...
Na słowacki szczyt nie poszliśmy, zeby nie kusić demonów. Za to zeszliśmy grzecznie do schroniska....
Przed schroniskiem odbył się konkurs skoków w zaspy.
Najpierw odbył się trening, gdzie badano warunki panujące na skoczni.
Mimo rywalizacji zawodnicy pomagali sobie wzajemnie i służyli dobrą radą. Tutaj Dobromił pokazuje optymalne miejsce odbicia z progu.
Vision skakał po swojemu i wyskakał pierwsze miejsce w turnieju.
Jednak technicznie najlepsze lądowania miał Łukasz.
Tak, czy siak, wygrali wszyscy!
Pozostało nam jeszcze w całości wrócić do domu, a wracać było szkoda, bo zaczęło się wypogadzać...
Takimi jechaliśmy rok temu
Piękna zima była w tamtych czasach na Pilsku. I nie było koronowirusa....
Na koniec Grochu jako szósty dołączył do kCh poprzez chrzest. To było ostatni przypadek tak ofocjalnego przyjmowania do klubu. Potem wystarczyły same chęci, nie trzeba było robić z siebie debila.
Ostatnie sejse zdjęciowe...
I czas na powrót do domów...
Ostatnio zmieniony 2020-03-28, 15:12 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
Łatwiej iść w Himalaje, tam nie torują dwumetrowych zasp, choć pamiętam że na którejś wyprawie Kukuczki kiedy leciał z jednej wyprawy na drugą przez jakąś przełęcz, to miał podobnie do was
Całe szczęście wszystko dobrze się skończyło ...
Nooo, druga część to sielanka i dobra zabawa z lekkim zabarwieniem głupawki
Całe szczęście wszystko dobrze się skończyło ...
Nooo, druga część to sielanka i dobra zabawa z lekkim zabarwieniem głupawki
Ostatnio zmieniony 2020-03-28, 15:17 przez Adrian, łącznie zmieniany 1 raz.
Czyli zaczęliście schodzić w stronę na Zachód? Na jakiej wysokości zadzwoniliście po GOPR?
Pamiętam to z GS, nawet ktoś wrzucił nagranie całego wywiadu, naszego celebryty
A tak własnie, nie pamiętam skąd się wzięła potem ta ogólna niechęć do Waszej grupy? Ja pamiętam, jak ktoś świetnie to forum zareklamował, pisząc jak to Małgo napisała dwie, różne wersje o zlocie w Słowackim Raju. W, czy na?
Pamiętam to z GS, nawet ktoś wrzucił nagranie całego wywiadu, naszego celebryty
A tak własnie, nie pamiętam skąd się wzięła potem ta ogólna niechęć do Waszej grupy? Ja pamiętam, jak ktoś świetnie to forum zareklamował, pisząc jak to Małgo napisała dwie, różne wersje o zlocie w Słowackim Raju. W, czy na?
Laynn, w zasadzie to ta niechęć się wzięła.... Hmmm.... Ogólnie Klub Chimalajowy nie był kojarzony z Wizem, tylko chyba ze mną, Dobromiłem i Tępy Dyszlem. To znaczy za tymi zbanowanymi stamtąd. Pewnie dlatego taka niska renoma kch, skoro nam tępego z urzędu przydzielili....
Bo Wiz to nie był zbanowany, Wiz z GS odszedł sam, dobrowolnie, jakiś czas wcześniej. Nie pamiętam, dlaczego, to znaczy coś tam pamiętam, ale nie powinienem się wypowiadać za niego, jakie były powody, że on odszedł. Będzie chciał, to sam napisze.
W każdym razie atak był głównie na mnie i na Łukasza. O co chodziło? Nie wiem, mogę tylko przypuszczać, bo w ówczesnych czasach na GS modami było pewne małżeństwo. I to tylko taka moja teoria,,, moze głupia... z początku było OK, ale potem pan moderator myślał, że jest królem zagadek i moja żona utarła mu nosa. To się zaczęła nagonka. Do Magdy się specjalnie nie mieli jak przyczepić, no ale do mnie to już mieli, bo święty też nie byłem. Łukasz też był od zawsze dla nich niewygodny, bo walił z grubj rury, co mysli...
No i w końcu jak mieli większość w tym swoim "rządzie GS" to nas wywalili. Te małżenstwo to były niezłe pizdki, zresztą potem poszli w pizdu, razem z innym gościem, chorągiewką, tańczył, jak im zagrali...
No i potem oczy zrobili, jak postawiliśmy sobie najpierw na darmowym serwerze pierwsze forum chimalajowe, a potem Wiz postawił obecne i nagle wszyscy zaczęli tu pisać, a tamto forum staneło. No to co, mieli nam klaskać? Wkurwili się pewnie, i to mocno.
No i w ogóle na tamte czasy to było strasznie cukierkowe miejsce, tylko wolno było przyklaskiwać. Nie można było kogoś skrytykować, nigdy w życiu... Malgo wtedy chyba pojechała właśnie po tej wspaniałej parze, miała przedupione.
Bo oni byli nietykalni.
Tak właśnie było z tym Pilskiem. Jechał z nami Adamek. Adamek był mocno aktywnym GS-owcem, lubianym przez "elitę". Dlatego wszyscy chwalili nasz wypad i zachowanie, chociaż powinni nas zjebać z góry na dół, bo popełniliśmy więcej błędów niż ustawa przewiduje. No ale na swocih nie wolno ręki podnosić, to nas chwalili....
Takie mieli zasady....
Najlepsze było po też zlocie GBG na Starych Wierchach. Było zajebiście, byli też ludzie, co i tam się udzielali, nawet jedna moderatorka była, zajebista babka, Halinka. No i co? Zjeby dostała na GS to się od nas usunęła, bo pojechała na zlot konkurencji... To było co prawda 7 lat temu, ale było i ja akurat dobrze to pamiętam.
W zasadzie to mnie się do czasu podobało na tym GS i nawet dostałem trzy pochwały. Było tam sporo fajnych ludzi, ale było też kilkoro, którzy narzucali jakies jebnięte zasady i rygory.
Dziś, po latach mogę napisać tyle... Stało się, jak się stało, teraz tam jest "na górze" normalny facet (jeden, bo drugi to nigdy do mnie nie trafiał i nie trafia nadal) i co, w sumie nie wiem do końca, bo tam zaglądam bardzo rzadko, niespecjalnie mam tam czego szukać....
W przeciwieństwie do innych.
Bo Wiz to nie był zbanowany, Wiz z GS odszedł sam, dobrowolnie, jakiś czas wcześniej. Nie pamiętam, dlaczego, to znaczy coś tam pamiętam, ale nie powinienem się wypowiadać za niego, jakie były powody, że on odszedł. Będzie chciał, to sam napisze.
W każdym razie atak był głównie na mnie i na Łukasza. O co chodziło? Nie wiem, mogę tylko przypuszczać, bo w ówczesnych czasach na GS modami było pewne małżeństwo. I to tylko taka moja teoria,,, moze głupia... z początku było OK, ale potem pan moderator myślał, że jest królem zagadek i moja żona utarła mu nosa. To się zaczęła nagonka. Do Magdy się specjalnie nie mieli jak przyczepić, no ale do mnie to już mieli, bo święty też nie byłem. Łukasz też był od zawsze dla nich niewygodny, bo walił z grubj rury, co mysli...
No i w końcu jak mieli większość w tym swoim "rządzie GS" to nas wywalili. Te małżenstwo to były niezłe pizdki, zresztą potem poszli w pizdu, razem z innym gościem, chorągiewką, tańczył, jak im zagrali...
No i potem oczy zrobili, jak postawiliśmy sobie najpierw na darmowym serwerze pierwsze forum chimalajowe, a potem Wiz postawił obecne i nagle wszyscy zaczęli tu pisać, a tamto forum staneło. No to co, mieli nam klaskać? Wkurwili się pewnie, i to mocno.
No i w ogóle na tamte czasy to było strasznie cukierkowe miejsce, tylko wolno było przyklaskiwać. Nie można było kogoś skrytykować, nigdy w życiu... Malgo wtedy chyba pojechała właśnie po tej wspaniałej parze, miała przedupione.
Bo oni byli nietykalni.
Tak właśnie było z tym Pilskiem. Jechał z nami Adamek. Adamek był mocno aktywnym GS-owcem, lubianym przez "elitę". Dlatego wszyscy chwalili nasz wypad i zachowanie, chociaż powinni nas zjebać z góry na dół, bo popełniliśmy więcej błędów niż ustawa przewiduje. No ale na swocih nie wolno ręki podnosić, to nas chwalili....
Takie mieli zasady....
Najlepsze było po też zlocie GBG na Starych Wierchach. Było zajebiście, byli też ludzie, co i tam się udzielali, nawet jedna moderatorka była, zajebista babka, Halinka. No i co? Zjeby dostała na GS to się od nas usunęła, bo pojechała na zlot konkurencji... To było co prawda 7 lat temu, ale było i ja akurat dobrze to pamiętam.
W zasadzie to mnie się do czasu podobało na tym GS i nawet dostałem trzy pochwały. Było tam sporo fajnych ludzi, ale było też kilkoro, którzy narzucali jakies jebnięte zasady i rygory.
Dziś, po latach mogę napisać tyle... Stało się, jak się stało, teraz tam jest "na górze" normalny facet (jeden, bo drugi to nigdy do mnie nie trafiał i nie trafia nadal) i co, w sumie nie wiem do końca, bo tam zaglądam bardzo rzadko, niespecjalnie mam tam czego szukać....
W przeciwieństwie do innych.
Ostatnio zmieniony 2020-03-28, 18:48 przez sokół, łącznie zmieniany 3 razy.
Ok, trochę kojarzę. Pamiętam też tą parę, już nie kojarzę ich ksyw.
A co do ostatniego zdania, co będziesz te osoby gonił?
Ja tam wróciłem. Tam zaczynałem bytność na forach i dziś mnie śmieszy właśnie takie gadanie. Z kilkoma osobami mam kontakt na fejsie, a tu ich nie ma, więc stwierdziłem, że warto odświeżyć. Może na jakiś zlot pojadę... Tyle.
Dalej nie napisałeś, w którą stronę zeszliście, no o 10stopni.
A co do ostatniego zdania, co będziesz te osoby gonił?
Ja tam wróciłem. Tam zaczynałem bytność na forach i dziś mnie śmieszy właśnie takie gadanie. Z kilkoma osobami mam kontakt na fejsie, a tu ich nie ma, więc stwierdziłem, że warto odświeżyć. Może na jakiś zlot pojadę... Tyle.
Dalej nie napisałeś, w którą stronę zeszliście, no o 10stopni.
Ostatnio zmieniony 2020-03-28, 19:22 przez laynn, łącznie zmieniany 1 raz.
laynn pisze:Ja tam wróciłem. Tam zaczynałem bytność na forach i dziś mnie śmieszy właśnie takie gadanie. Tyle.
Dalej nie napisałeś, w którą stronę zeszliście, no o 10stopni
Mnie też po latach to śmieszy, że takie jaja były, teraz p latach to mnie ani ziębi, ani parzy to wszystko, a GS niech se działa jak najlepiej.
Widziałem że sobie tam zacząłes pisać, no ale mamy wolność, masz ochotę to nawet wstawiaj sobie zdjęcia na forach erotycznych!
Ja tam za bardzo nie widziałem interesujących mnie tematów, stąd moje słowa, że nic tam dla mnie ciekawego, relacji mają teraz strasznie mało, a jak są to te, co znam z GBG... No ale jak ktoś ma ochotę to tam sobie coś dla siebie znajdzie, a napisałem o innych bo wiem, że np Buba i Pudel tam zamieszczają swoje wypociny.
Więc chyba źle moje słowa zrozumiałeś.... To nie był atak.
To tak dawno było, ale mniej więcej to jest na tej mapce narysowane, co ją wklejam.
1- mniej więcej tam się zaczęliśmy ewakuować z grani, podczas tej zawiei. Taki tam był kociokwik, że zasypywało własne ślady po kilkunastu sekundach... dlatego też nie wróciliśmy drogą oczywistą, po własnych śladach, bo ich nie było
2. w dolinie była cisza... mały odchył od przybranego kierunku na górze niestety oddalał nas od bezpiecznego rejonu coraz bardziej... a myśmy brneli w te zaspy z przekonaniem, że zaraz dojdziemy do szlaku czerwonego... No! Mniej więcej trzy godziny minęły od punktu 1 do punktu 2. Trzy godziny przecierania momentami po cycki. W punkcie 2 dzwoniliśmy do gopru, przypadkiem złapaliśmy zasięg
3. tam musielismy sie wrócic, na polecenie gopru, tam tez czekalismy ponad godzine na ratowników, jaja były jak berety, nawet konkurs skoków chcieliśmy robic.
4. do tego miejsca ratownicy nas odprowadzili pieszo, to było w sumie nie wiem, 300 moze 400 metrów... tylko że pod góre, na kreche, przez zaspy. I była granica. Tam czekały skutery i nimi nas zwieźli na Miziową.
Chyba nic nie pokręciłem.
laynn pisze:Może na jakiś zlot pojadę.
No, bo na GBG to chyba nie będziesz mieć okazji.
Ostatnio zmieniony 2020-03-28, 19:41 przez sokół, łącznie zmieniany 2 razy.
sokół pisze:Chyba nic nie pokręciłem.
O dzięki za w miarę dokładnie opisaną akcję.
Ja myślałem, że wcześniej zeszliście (no bo czytać to trzeba umieć, przecież pisaliście, że nie odeszliście od polskiego szczytu daleko).
A tak to widzę, że szliście mniej więcej jak szlak, tyle, że bardziej na południe.
Jeszcze raz dzięki za opis.
sokół pisze:na GBG to chyba nie będziesz mieć okazji
Noo
sokół pisze:To nie był atak.
Wiem, ja nie odebrałem tego jako atak. Rok temu zacząłem o tym myśleć.
Zresztą to jest tak, że od nowego roku tam piszę relację, np tych wspomnień nie wrzucam tam.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 73 gości