Na Lazurowe Wybrzeże wybrałam się tylko z jednego powodu - wyprowadziła się tam Agata i nadeszła pora, żeby ją w końcu odwiedzić! Bilety kupiłam już w październiku, ale w ogóle nie miałam czasu, żeby ogarnąć, co będę chciała zobaczyć. Właściwie dwa dni przed dopiero zaczęłam zerkać i szukać pomysłów, ale właściwie pomysły rodziły się już na miejscu.
Moją bazą wypadową było Juan-les-Pins, ale udało mi się odwiedzić Agay, Cannes i Île Sainte-Marguerite, Juan-les-Pins, Antibes, Saint-Paul-de-Vence, Niceę i Èze.
Nie ułożę swojej wycieczki datami, ale zacznę od miejsca, którym byłam najbardziej oczarowana i będę przesuwać się na północny wschód.
Na pomysł Pic du Cap Roux wpadłam przypadkiem. Agatka miała wolny dzień i poprosiła we wcześniejszy wieczór, żebym sprawdziła, co chciałabym jeszcze zobaczyć. Było to w ostatnim dniu mojego wyjazdu, czyli tego samego dnia miałam jeszcze wylot do domu, zatem musiałyśmy zagospodarować czas na tyle dobrze, żeby zdążyć ze wszystkim. Znalazłam! Massif de l'Esterel i Pic du Cap Roux! Na zdjęciach wyglądało bajecznie! 50 km, około pół godziny jazdy w jedną stronę. Agata się zgodziła. Hurrra! Jedziemy
Znalazłam jakąś śmieszną mapkę, ale drugim "pomocnikiem" naszej wycieczki były też mapy.cz.
Wyjechałyśmy z domu nie najwcześniej. Po drodze zatrzymałyśmy się w jednym z ulubionych miejsc Agaty, żeby zerknąć na widoki, które się stamtąd roztaczają. Cóż. Miałyśmy pierwszy rzut okiem na czerwone skały.
Następnie dojechałyśmy do Agay, gdzie odbiłyśmy na rondzie na kierunek Massif de l'Esterel. W końcu udało się dotrzeć na parking przy naszym szlaku, czyli Sainte-Baume. Wysokość naszego szczytu nie była powalająca, bo 454 m.n.p.m., więc czekał nas naprawdę relaksacyjny spacerek ku górze.
Zaczęło się już ładnie, ale trochę pochmurno. Droga prowadziła łagodnie ku górze do Col du Cap Roux.
Tutaj zrobiłyśmy sobie przerwę na mandarynki, a następnie ruszyłyśmy dalej.
Po drodze zaczepił mnie pan, który koniecznie chciał mi pokazać, jakie zdjęcie udało mu się zrobić. Uświadomiłam go, że ze mną porozmawia tylko po angielsku, więc próbował coś wydukać, ale ostatecznie dotarła do mnie Agatka, więc wytłumaczył jej, gdzie i jak zrobić to zdjęcie.
Po drodze oczywiście co chwilę się zatrzymywałyśmy wpadając w liczne zachwyty nad pięknem tego miejsca.
W końcu udało się dotrzeć na Pic du Cap Roux. Zaszyłyśmy się za jedną ze skał, ponieważ niesamowicie wiał wiatr, zjadłyśmy czekoladki-nagrody, zrobiłyśmy zdjęcia ze szczytu i ruszyłyśmy dalej.
Musiałyśmy ponownie zejść na Col du Cap Roux, żeby stamtąd odbić na żółty szlak, a następnie znów na niebieski. Ta część pętli zdecydowanie bardziej nas zachwyciła. Cieszyłyśmy się, że wybrałyśmy ją na powrót.
Na Col du Saint-Pilon zrobiłyśmy kolejny krótki postój, żebym znów mogła zachwycać się widokami, a następnie niebiesko-żółtym szlakiem zeszłyśmy z powrotem do samochodu.
Po drodze do mieszkania zatrzymałyśmy się jeszcze na chwilę w jednym miejscu, o które poprosiłam...
Gorąco polecam ten szlak wszystkim, którzy wybierają się na Lazurowe Wybrzeże. Ja byłam zachwycona, a jednocześnie w ogóle nie zmęczona!
02.02.2020 Pic du Cap Roux, czyli dzień w odcieniu czerwonym
Kolejnym miejscem, które zbliża się do mojego Juan-les-Pins było Cannes i Wyspa św. Małgorzaty. Na niej znów miałam okazję przejść się szlakiem zamiast dreptać po asfaltowych ulicach miasta i plażach
27.01.-02.02. Lazurowe Wybrzeże w mojej wersji
27.01.-02.02. Lazurowe Wybrzeże w mojej wersji
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
fajne góry, poza tym inne niż Karpaty
Ostatnio zmieniony 2020-02-05, 17:28 przez Sebastian, łącznie zmieniany 1 raz.
Podobno gdzieś w tych okolicach temperatura sięgała nawet 27'C. Patrząc na Wasze stroje wiele chyba do tego nie brakowało.
Było 20 stopni w cieniu Mnie było za gorąco, ale był dość mocny wiatr, stąd sweter u Agaty, która za wiatrem nie przepada Francuzi w kurtkach
Ostatnio zmieniony 2020-02-05, 21:57 przez nes_ska, łącznie zmieniany 1 raz.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Kolejną miejscowością, którą odwiedziłam podczas swojego pobytu na Lazurowym Wybrzeżu było Golfe-Juan, ale stało się tak tylko dlatego, że trafiłam na przeprowadzkę Agatki, więc przez ostatnie dwa dni wyjazdu nocowałam już w tym miejscu Poza wyjściem na plażę wieczorem, nie zwiedzałam miasteczka.
Kierując się dalej w stronę Włoch kolejnym odwiedzonym przeze mnie miastem, było Cannes. Nie było ono jednak celem samo w sobie, a tylko drogą do celu.
Mój cel to Île Sainte-Marguerite, do której miałam dotrzeć właśnie z Cannes. Postanowiłam, że skieruję swoje kroki ku portowi, a jeśli zostanie mi czas przed zachodem słońca po powrocie z wyspy, to pochodzę jeszcze po Cannes.
Tylko na chwilę się zgubiłam, docierając do pięknej plaży tuż za portem
Następnie wróciłam do portu, gdzie musiałam kupić bilet na wyspę. Dotarłam tam o 10.30, a mój statek odpływał o 11.00, zatem pora była idealna. Początkowo usiadłam na zewnątrz, żeby podziwiać widoki... Kiedy statek stał w bezruchu, było to możliwe...
Szybko jednak okazało się, że można oberwać solidnym strumieniem wody, więc po zrobieniu kilku zdjęć, weszłam do środka.
Na wyspę płynie się raptem 15 minut i już po wyjściu ze statku czekają nas takie widoki
Kupując bilet otrzymałam mapę wyspy. Większość jest zalesiona. Wybrałam trasę dookoła wyspy, która z tego co pamietam ma około 8 km.
A wiedzie m.in. takimi ścieżkami...
...choć zazwyczaj jest jednak widokowo.
Pierwszym punktem mojej trasy był Fort Royal.
Obejście zabudowań zajęło mi dosyć długą chwilę.
Większość budynków jest od wewnątrz niedostępna dla zwiedzających. Można jednak odwiedzić Musée le la Mer.
Część wystawy jest poświęcona człowiekowi w żelaznej masce, który podobno tam był przetrzymywany.
Po wyjściu z muzeum obeszłam do końca fort.
Moją uwagę przyciągały jednak cały czas góry, na które widok roztaczał się z tego miejsca Nie mogłam się oprzeć, żeby nie patrzeć w tamtym kierunku!
Z fortu udałam się w kierunku Pointe du Venguer.
Od tej pory prawie cały czas szłam wzdłuż brzegów wyspy, nie schodząc jednak na plażę, a idąc wygodną ścieżką nieco wyżej.
Widoki zachwycające. Po tej stronie wyspy cały czas miałam widoki na zaśnieżone wierzchołki
A jeśli nie, to szłam sobie pięknym, spokojnym laskiem.
Szłam niespiesznie, spotykałam raczej mało ludzi, było cicho i spokojnie.
I ciepło. Poza nieprzyjemnym wiatrem, który było bardziej czuć na odsłoniętym terenie, było bardzo ciepło, także sweter poszedł w odstawkę i szłam w samej sukience. Założyłam jedynie cienką czapkę, żeby nie wiało mi po uszach
Pointe du Venguer:
Po chwili przerwy przy tym punkcie, nadal kierowałam się dookoła wyspy.
Co jakiś czas tylko schodziłam w kierunku plaż, żeby zaraz wrócić na ścieżkę.
Dla mnie zachwycająco. Miałam dużą potrzebę zieleni przy tej lichej, szarej zimie, która panowała u nas w Polsce.
Co prawda krajobraz nadmorski nie jest typowym dla mnie, więc dużo moich znajomych się dziwiło, że tam jestem, ale ja byłam zachwycona!
Po jakimś czasie krajobrazy się zmieniły. Miałam widok na wyspę św. Honoraty, którą też planuję odwiedzić, będąc tam kolejny raz.
Zdarzało mi się chwilami odbijać wgłąb wyspy do lasu, ale tylko na krótkie momenty.
Szybko jednak wracałam w okolice plaż.
Selfiaczek z motywem górskim (czyli w czapce z Turbacza ;p)
I dalej, naprzód, marsz
W końcu doszłam do Pointe du Dragon, co oznaczało, że zbliżam się już do końca mojej wycieczki.
Stamtąd udałam się z powrotem na miejsce, z którego będę wracać do Cannes.
Wróciłam z wyspy o 15.15, więc postanowiłam iść do starego miasta w Cannes.
Będąc tam odwiedziłam Musée de la Castre, jednak niestety wieża, z której roztaczają się widoki na miasto, tego dnia była zamknięta.
Obeszłam jeszcze całe to miejsce dookoła, spotykając mewy, których po przeczytaniu książki "Jej wysokość gęś" nie lubię jeszcze bardziej
Następnie udałam się w kierunku pałacu festiwalowego, zostawiając stare miasto za plecami.
W pałacu nie ma absolutnie nic uroczego.
Obok znajduje się aleja gwiazd.
Stamtąd poszłam jeszcze w kierunku plaży i portu.
...a następnie udałam się na pociąg. Kolejnymi miejscami, które odwiedziłam były: Juan-Les-Pins, w którym mieszkałam przez 5 dni oraz Antibes. Przy okazji przeszłam szlakiem Cap d'Antibes. Ten też bardzo mnie urzekł. CDN.
Z Cannes na wyspę
Kierując się dalej w stronę Włoch kolejnym odwiedzonym przeze mnie miastem, było Cannes. Nie było ono jednak celem samo w sobie, a tylko drogą do celu.
Mój cel to Île Sainte-Marguerite, do której miałam dotrzeć właśnie z Cannes. Postanowiłam, że skieruję swoje kroki ku portowi, a jeśli zostanie mi czas przed zachodem słońca po powrocie z wyspy, to pochodzę jeszcze po Cannes.
Tylko na chwilę się zgubiłam, docierając do pięknej plaży tuż za portem
Następnie wróciłam do portu, gdzie musiałam kupić bilet na wyspę. Dotarłam tam o 10.30, a mój statek odpływał o 11.00, zatem pora była idealna. Początkowo usiadłam na zewnątrz, żeby podziwiać widoki... Kiedy statek stał w bezruchu, było to możliwe...
Szybko jednak okazało się, że można oberwać solidnym strumieniem wody, więc po zrobieniu kilku zdjęć, weszłam do środka.
Na wyspę płynie się raptem 15 minut i już po wyjściu ze statku czekają nas takie widoki
Kupując bilet otrzymałam mapę wyspy. Większość jest zalesiona. Wybrałam trasę dookoła wyspy, która z tego co pamietam ma około 8 km.
A wiedzie m.in. takimi ścieżkami...
...choć zazwyczaj jest jednak widokowo.
Pierwszym punktem mojej trasy był Fort Royal.
Obejście zabudowań zajęło mi dosyć długą chwilę.
Większość budynków jest od wewnątrz niedostępna dla zwiedzających. Można jednak odwiedzić Musée le la Mer.
Część wystawy jest poświęcona człowiekowi w żelaznej masce, który podobno tam był przetrzymywany.
Po wyjściu z muzeum obeszłam do końca fort.
Moją uwagę przyciągały jednak cały czas góry, na które widok roztaczał się z tego miejsca Nie mogłam się oprzeć, żeby nie patrzeć w tamtym kierunku!
Z fortu udałam się w kierunku Pointe du Venguer.
Od tej pory prawie cały czas szłam wzdłuż brzegów wyspy, nie schodząc jednak na plażę, a idąc wygodną ścieżką nieco wyżej.
Widoki zachwycające. Po tej stronie wyspy cały czas miałam widoki na zaśnieżone wierzchołki
A jeśli nie, to szłam sobie pięknym, spokojnym laskiem.
Szłam niespiesznie, spotykałam raczej mało ludzi, było cicho i spokojnie.
I ciepło. Poza nieprzyjemnym wiatrem, który było bardziej czuć na odsłoniętym terenie, było bardzo ciepło, także sweter poszedł w odstawkę i szłam w samej sukience. Założyłam jedynie cienką czapkę, żeby nie wiało mi po uszach
Pointe du Venguer:
Po chwili przerwy przy tym punkcie, nadal kierowałam się dookoła wyspy.
Co jakiś czas tylko schodziłam w kierunku plaż, żeby zaraz wrócić na ścieżkę.
Dla mnie zachwycająco. Miałam dużą potrzebę zieleni przy tej lichej, szarej zimie, która panowała u nas w Polsce.
Co prawda krajobraz nadmorski nie jest typowym dla mnie, więc dużo moich znajomych się dziwiło, że tam jestem, ale ja byłam zachwycona!
Po jakimś czasie krajobrazy się zmieniły. Miałam widok na wyspę św. Honoraty, którą też planuję odwiedzić, będąc tam kolejny raz.
Zdarzało mi się chwilami odbijać wgłąb wyspy do lasu, ale tylko na krótkie momenty.
Szybko jednak wracałam w okolice plaż.
Selfiaczek z motywem górskim (czyli w czapce z Turbacza ;p)
I dalej, naprzód, marsz
W końcu doszłam do Pointe du Dragon, co oznaczało, że zbliżam się już do końca mojej wycieczki.
Stamtąd udałam się z powrotem na miejsce, z którego będę wracać do Cannes.
Wróciłam z wyspy o 15.15, więc postanowiłam iść do starego miasta w Cannes.
Będąc tam odwiedziłam Musée de la Castre, jednak niestety wieża, z której roztaczają się widoki na miasto, tego dnia była zamknięta.
Obeszłam jeszcze całe to miejsce dookoła, spotykając mewy, których po przeczytaniu książki "Jej wysokość gęś" nie lubię jeszcze bardziej
Następnie udałam się w kierunku pałacu festiwalowego, zostawiając stare miasto za plecami.
W pałacu nie ma absolutnie nic uroczego.
Obok znajduje się aleja gwiazd.
Stamtąd poszłam jeszcze w kierunku plaży i portu.
...a następnie udałam się na pociąg. Kolejnymi miejscami, które odwiedziłam były: Juan-Les-Pins, w którym mieszkałam przez 5 dni oraz Antibes. Przy okazji przeszłam szlakiem Cap d'Antibes. Ten też bardzo mnie urzekł. CDN.
Z Cannes na wyspę
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Miejscem, w którym teoretycznie spędziłam najwięcej czasu, a praktycznie najmniej, było Juan-les-Pins. Dlaczego najwięcej? Ponieważ nocowałam tam przez 5 dni. Czemu najmniej? Bo była to dla mnie głównie baza noclegowa i zazwyczaj po powrocie z wycieczek byłam już zbyt zmęczona, żeby gdziekolwiek się wybierać.
W związku z tym w Juan-les-Pins widziałam głównie zachód słońca.
Zachód słońca w Juan-les-Pins
Z Juan-les-Pins szłam też na szlak Cap d'Antibes. Prowadziły mnie mapy google, ale dłuższą część trasy pokonałam idąc wzdłuż wybrzeża.
Po godzinnym spacerze dotarłam do Cap d'Antibes. Tutaj już poruszałam się żółtym szlakiem.
Już na początku wyłaniają się pierwsze widoki.
Szlak jest bardzo ciekawy. Są tu liczne pozostałości starych murów.
Cały czas idzie się wzdłuż wybrzeża.
Czasem idzie się po wygładzonej ścieżce, innym razem leśną lub parkową dróżką, a czasem trzeba iść po kamieniach.
Fale rozbijają się o skały.
Iii znów budowle, które znajdują się na szlaku.
I urocza ścieżka, która prowadziła naprzód
Niestety przejrzystość tego dnia była niewielka, więc dalekich widoków nie było.
Pasem wzdłuż wybrzeża zmierzam w kierunku Antibes
Myślę, że ta pora roku jest doskonała na tę wycieczkę, ponieważ wciąż jest zielono, a jednocześnie nie jest upalnie, a jednak przez większość czasu idzie się odsłoniętym terenem. Przy 40 stopniach może to nie być aż tak przyjemne jak przy 20
Część terenu zabezpieczona jest barierkami. i Trzeba co chwilę schodzić na dół i podchodzić do góry
A to mocno zamglone dzisiejsze widoki już w okolicy końca mojego szlaku trasą Cap d'Antibes, czyli w rejonie Cap Gros.
Tutaj zatrzymałam się na chwilę przerwy i przekąskę.
Po przerwie ruszyłam dalej do Antibes, które zwiedzałam dwa razy - po raz pierwszy w poniedziałek po przyjeździe, po raz drugi w czwartek, kiedy to wchodziłam w miejsca, które ze względu na to, że są muzeami, w poniedziałek były zamknięte.
CDN.
W związku z tym w Juan-les-Pins widziałam głównie zachód słońca.
Zachód słońca w Juan-les-Pins
Z Juan-les-Pins szłam też na szlak Cap d'Antibes. Prowadziły mnie mapy google, ale dłuższą część trasy pokonałam idąc wzdłuż wybrzeża.
Po godzinnym spacerze dotarłam do Cap d'Antibes. Tutaj już poruszałam się żółtym szlakiem.
Już na początku wyłaniają się pierwsze widoki.
Szlak jest bardzo ciekawy. Są tu liczne pozostałości starych murów.
Cały czas idzie się wzdłuż wybrzeża.
Czasem idzie się po wygładzonej ścieżce, innym razem leśną lub parkową dróżką, a czasem trzeba iść po kamieniach.
Fale rozbijają się o skały.
Iii znów budowle, które znajdują się na szlaku.
I urocza ścieżka, która prowadziła naprzód
Niestety przejrzystość tego dnia była niewielka, więc dalekich widoków nie było.
Pasem wzdłuż wybrzeża zmierzam w kierunku Antibes
Myślę, że ta pora roku jest doskonała na tę wycieczkę, ponieważ wciąż jest zielono, a jednocześnie nie jest upalnie, a jednak przez większość czasu idzie się odsłoniętym terenem. Przy 40 stopniach może to nie być aż tak przyjemne jak przy 20
Część terenu zabezpieczona jest barierkami. i Trzeba co chwilę schodzić na dół i podchodzić do góry
A to mocno zamglone dzisiejsze widoki już w okolicy końca mojego szlaku trasą Cap d'Antibes, czyli w rejonie Cap Gros.
Tutaj zatrzymałam się na chwilę przerwy i przekąskę.
Po przerwie ruszyłam dalej do Antibes, które zwiedzałam dwa razy - po raz pierwszy w poniedziałek po przyjeździe, po raz drugi w czwartek, kiedy to wchodziłam w miejsca, które ze względu na to, że są muzeami, w poniedziałek były zamknięte.
CDN.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: buba i 33 gości