Wiało, aż miło!
Wiało, aż miło!
W końcu się ruszyłem. Zaczynamy dość wcześnie, w sumie nie wiadomo, dlaczego, bo i tak na wschód nie mieliśmy szans ani ochoty.
No ale szósta rano, a my (Sebastian i ja) już w drodze. Zimno jest, to zaiwaniamy dość szybko z centrum Brennej, gdzie zostawiliśmy auto.
Księżyc świeci, więc nawet czołówka nie była potrzebna. Miałem statyw, ale go nawet nie wyciągałem, bo było zimno, poza tym po drodze spotkaliśmy most, który posłużył za statyw do pierwszego, nieudanego zdjęcia.
Pewnie się, cholera jasna, most ruszał, stąd takie nieostre...
Pierwszą część trasy mamy nudną. Asfalt. Znam co prawda wariant przez las, ale do końca pewny nie jestem, co tam zastaniemy, więc postanawiamy iść dłuższym wiariantem bezszlakowym, ale za to bezpieczniejszym. Kolorki się już pokazują, ale my niestety jesteśmy z nieodpowiedniej strony, więc wschodu nie zaznamy. No ale to nic.
Po drodze zaczynają się jaja. No bo nie może być dobrze. Nie, nie kolano. Buty odmawiają posłuszeństwa. Takie na literę "z". Kilka lat już w nich biegam i nigdy się nic nie działo. Teraz trą jak głupie. Plastra nie mam. Zmieściłem w plecak kupę niepotrzebnych rzeczy. Statyw, wodę, która zaraz zamarzła, dwa bezalkoholowe żywce, których nikt nie miał odwagi ruszyć, takie zimne były...ale na plastry miejsca nie było... No to kilka razy poprawiam skarpety, kombinuję, w końcu wyciągam wkładki, ale jest już za późno. Pięty wyjechane. Zaczyna się fantastycznie. Sebastian mi proponuje po znajomości papier toaletowy. Pewnie po to, żebym był przygotowany, jak się po drodze zesram z bólu... No ale jakoś tam człapię, powoli, wkrótce też wychodzimy w rejon pierwszej, niższej z hal na Kotarzu.
Idzie się fajnie, bo jest przetarte. Dzięki między innymi czterem nogom i czterem łapom Państwa z Jaworzna. Dziękujemy!
Za nami unosi się okropny smog. No niestety, zimą jest to aż nadto widoczne, czym oddychamy na codzień....
Wychodzimy na niższą z hal i od razu uderza w nas wiatr. Wieje bardzo mocno, aż się odechciewa czegokolwiek. Szybkie cyknięcie zdjęcia i spadam do lasu.
Sebastian był bardziej uparty i usiłował walczyć z żywiołem. Stosował różne techniki, przechylał się, rozkraczał, na tyle skutecznie, że czekałem na niego dobrą chwilę, bo ten, jak dorwie aparat to lecą wióry!
Włazimy razem w las. Czeka nas teraz krótkie, ale dośc treściwe podejście. Na szczęście jesteśmy osłonięci od szalejącego wiatru, więc powoli zdobywamy wysokość. Po prawej pokazuje się nam otoczenie Brennej. Klimczok, Błatnia...
Tuż przed momentem kulminacyjnym wychodzi słońce oraz pojawia się znów wiatr. Na razie tylko nas ostrzega.
Wychodzimy na właściwą Halę Jaworową. Tutaj nie ma już litości. Wiatr uderza z taką mocą, że mnie się odechciewa wszystkiego. Ciężko jest oddychać. Dodatkowo podmuchy potęgują uczucie zimna, więc mamy takie minus dwadzieścia. Drobinki lodu uderzają w nasze zakazane mordy. Przedupcone.
Schylam łeb, kulę się, odpalam aparat i prę naprzód. Aż dziw, że w ogóle mi zdjęcia powyłaziły. Tak cykałem nie patrząc specjalnie w kuklok. Nie było szans nawet na remis. Czasem tylko odwracałem się, żeby sprawdzić, co robi Sebastian, ale tego to nawet taki tajfun beskidzki nie ruszał. On sobie w najlepsze przygarby trzaskał, a potem się przyznał, że nawet obiektyw zmieniał. Ja to połowy przejścia hali nie widziałem, bo mi oczy zasypało lodem i szedłem na czuja do przodu.
Komentarzy do zdjęć nie będzie, bo i po co, miejsce magiczne.
A tu chyba chciałem uchwycić wiatr...
Doleciałem do skraju lasu i czekałem.... Tu nie wiało, ale tak przemarzłem, że marzyłem tylko o czymś ciepłym. Miałem tylko herbatę z termosu, który też wydał ostatnie tchnienie i przed momentem wyleciał na hasiok, bo zaczął przeciekać... A Sebek szedł z tyłu, zatrzymywał się, klękał, kucał, przygarbiał się... w końcu przyszedł, zadowolony.
Mogliśmy ruszać dalej. Ostatnie zdjęcie z hali i idziemy.
Docieramy na Kotarz.
Była opcja, że pójdziemy na Klimczok i zejdziemy do auta przez Błatnią, nawet na zdartych nogach bym to zrobił, ale wiatr wywiał ze mnie chęci. Sebastian też podzielał takie stanowisko, więc poszliśmy na lajcie na Grabową, a nawet nie, bo wcześniej skręciliśmy w jakiś skrót.
Po raz kolejny okazało się, że to, co poza szlakiem, może być ciekawsze, niż to, co jest na szlaku.
W chacie pod Grabową zamówiliśmy po gorącym żurku (bardzo dobry) i nagle okazało się, że w nasze Beskidy jeżdżą także obcokrajowcy. Zza drzwi wyłonił się Laynn oraz jego żona. Niestety nie dosiedli się do nas, ale i tak chwilkę pogadaliśmy. Nie wiem, co było dalej, bo wyszliśmy na dalszą część trasy. Czy zdobyli Halę Jaworową, czy tez złapała ich straż graniczna? Tego nie wiem.
My poszliśmy przed siebie.
Zaliczyliśmy wieżę na Starym Groniu.
Widzieliśmy sopelki
W końcu coraz więcej ludzi było, tośmy poszli dalej.
A dalej wcale nie oznacza, że gorzej, bo był klimat, a ja widziałem śnieg pierwszy raz w tym sezonie....
Widzieliśmy też Beskid Wyspowy. Chyba...
Zdobyliśmy Horzelicę.
No i zostało tylko się ześlizgnąć do Brennej...
Gdzie czekały na nas tłumy....
No i wróciliśmy sobie, zadowoleni z dnia, bo było bardzo fajnie. W końcu mogłem też zdjąć głupie buty na literkę "Z", który zawiodły mnie pierwszy raz od kilku lat i guzik mnie obchodzi, że zapomniałem zabrać plastra.
No a najdziwniejsze zdjęcie z dzisiejszego dnia na koniec...
Dziękuję Sebastianie, że zaufałeś mojej zawodnej intuicji chodzenia bez szlaku. Dzisiaj nie udało się zabłądzić, ale pewnie nic straconego, wszystko przed nami!
No ale szósta rano, a my (Sebastian i ja) już w drodze. Zimno jest, to zaiwaniamy dość szybko z centrum Brennej, gdzie zostawiliśmy auto.
Księżyc świeci, więc nawet czołówka nie była potrzebna. Miałem statyw, ale go nawet nie wyciągałem, bo było zimno, poza tym po drodze spotkaliśmy most, który posłużył za statyw do pierwszego, nieudanego zdjęcia.
Pewnie się, cholera jasna, most ruszał, stąd takie nieostre...
Pierwszą część trasy mamy nudną. Asfalt. Znam co prawda wariant przez las, ale do końca pewny nie jestem, co tam zastaniemy, więc postanawiamy iść dłuższym wiariantem bezszlakowym, ale za to bezpieczniejszym. Kolorki się już pokazują, ale my niestety jesteśmy z nieodpowiedniej strony, więc wschodu nie zaznamy. No ale to nic.
Po drodze zaczynają się jaja. No bo nie może być dobrze. Nie, nie kolano. Buty odmawiają posłuszeństwa. Takie na literę "z". Kilka lat już w nich biegam i nigdy się nic nie działo. Teraz trą jak głupie. Plastra nie mam. Zmieściłem w plecak kupę niepotrzebnych rzeczy. Statyw, wodę, która zaraz zamarzła, dwa bezalkoholowe żywce, których nikt nie miał odwagi ruszyć, takie zimne były...ale na plastry miejsca nie było... No to kilka razy poprawiam skarpety, kombinuję, w końcu wyciągam wkładki, ale jest już za późno. Pięty wyjechane. Zaczyna się fantastycznie. Sebastian mi proponuje po znajomości papier toaletowy. Pewnie po to, żebym był przygotowany, jak się po drodze zesram z bólu... No ale jakoś tam człapię, powoli, wkrótce też wychodzimy w rejon pierwszej, niższej z hal na Kotarzu.
Idzie się fajnie, bo jest przetarte. Dzięki między innymi czterem nogom i czterem łapom Państwa z Jaworzna. Dziękujemy!
Za nami unosi się okropny smog. No niestety, zimą jest to aż nadto widoczne, czym oddychamy na codzień....
Wychodzimy na niższą z hal i od razu uderza w nas wiatr. Wieje bardzo mocno, aż się odechciewa czegokolwiek. Szybkie cyknięcie zdjęcia i spadam do lasu.
Sebastian był bardziej uparty i usiłował walczyć z żywiołem. Stosował różne techniki, przechylał się, rozkraczał, na tyle skutecznie, że czekałem na niego dobrą chwilę, bo ten, jak dorwie aparat to lecą wióry!
Włazimy razem w las. Czeka nas teraz krótkie, ale dośc treściwe podejście. Na szczęście jesteśmy osłonięci od szalejącego wiatru, więc powoli zdobywamy wysokość. Po prawej pokazuje się nam otoczenie Brennej. Klimczok, Błatnia...
Tuż przed momentem kulminacyjnym wychodzi słońce oraz pojawia się znów wiatr. Na razie tylko nas ostrzega.
Wychodzimy na właściwą Halę Jaworową. Tutaj nie ma już litości. Wiatr uderza z taką mocą, że mnie się odechciewa wszystkiego. Ciężko jest oddychać. Dodatkowo podmuchy potęgują uczucie zimna, więc mamy takie minus dwadzieścia. Drobinki lodu uderzają w nasze zakazane mordy. Przedupcone.
Schylam łeb, kulę się, odpalam aparat i prę naprzód. Aż dziw, że w ogóle mi zdjęcia powyłaziły. Tak cykałem nie patrząc specjalnie w kuklok. Nie było szans nawet na remis. Czasem tylko odwracałem się, żeby sprawdzić, co robi Sebastian, ale tego to nawet taki tajfun beskidzki nie ruszał. On sobie w najlepsze przygarby trzaskał, a potem się przyznał, że nawet obiektyw zmieniał. Ja to połowy przejścia hali nie widziałem, bo mi oczy zasypało lodem i szedłem na czuja do przodu.
Komentarzy do zdjęć nie będzie, bo i po co, miejsce magiczne.
A tu chyba chciałem uchwycić wiatr...
Doleciałem do skraju lasu i czekałem.... Tu nie wiało, ale tak przemarzłem, że marzyłem tylko o czymś ciepłym. Miałem tylko herbatę z termosu, który też wydał ostatnie tchnienie i przed momentem wyleciał na hasiok, bo zaczął przeciekać... A Sebek szedł z tyłu, zatrzymywał się, klękał, kucał, przygarbiał się... w końcu przyszedł, zadowolony.
Mogliśmy ruszać dalej. Ostatnie zdjęcie z hali i idziemy.
Docieramy na Kotarz.
Była opcja, że pójdziemy na Klimczok i zejdziemy do auta przez Błatnią, nawet na zdartych nogach bym to zrobił, ale wiatr wywiał ze mnie chęci. Sebastian też podzielał takie stanowisko, więc poszliśmy na lajcie na Grabową, a nawet nie, bo wcześniej skręciliśmy w jakiś skrót.
Po raz kolejny okazało się, że to, co poza szlakiem, może być ciekawsze, niż to, co jest na szlaku.
W chacie pod Grabową zamówiliśmy po gorącym żurku (bardzo dobry) i nagle okazało się, że w nasze Beskidy jeżdżą także obcokrajowcy. Zza drzwi wyłonił się Laynn oraz jego żona. Niestety nie dosiedli się do nas, ale i tak chwilkę pogadaliśmy. Nie wiem, co było dalej, bo wyszliśmy na dalszą część trasy. Czy zdobyli Halę Jaworową, czy tez złapała ich straż graniczna? Tego nie wiem.
My poszliśmy przed siebie.
Zaliczyliśmy wieżę na Starym Groniu.
Widzieliśmy sopelki
W końcu coraz więcej ludzi było, tośmy poszli dalej.
A dalej wcale nie oznacza, że gorzej, bo był klimat, a ja widziałem śnieg pierwszy raz w tym sezonie....
Widzieliśmy też Beskid Wyspowy. Chyba...
Zdobyliśmy Horzelicę.
No i zostało tylko się ześlizgnąć do Brennej...
Gdzie czekały na nas tłumy....
No i wróciliśmy sobie, zadowoleni z dnia, bo było bardzo fajnie. W końcu mogłem też zdjąć głupie buty na literkę "Z", który zawiodły mnie pierwszy raz od kilku lat i guzik mnie obchodzi, że zapomniałem zabrać plastra.
No a najdziwniejsze zdjęcie z dzisiejszego dnia na koniec...
Dziękuję Sebastianie, że zaufałeś mojej zawodnej intuicji chodzenia bez szlaku. Dzisiaj nie udało się zabłądzić, ale pewnie nic straconego, wszystko przed nami!
Ostatnio zmieniony 2020-02-09, 17:44 przez sokół, łącznie zmieniany 3 razy.
Cóż mam powiedzieć, byłem tam z Sokołem i poprowadził mnie trasą, na którą sam bym nie wpadł. Na Jaworowej piździło tak, jakby to była grań Tatr a nie Beskid Śląski (z całym szacunkiem dla Beskidów). Parę razy mnie spychało tam na hali, ale co mi tam - warunki były nieziemskie, a w takich chwilach tylko to się dla mnie liczy. Pomysł z Klimczokiem padł właśnie z uwagi na ten wiatr, choć nie wiem, może buty Sokoła też do niego mówiły "nie rób tego". Sokół był nieprzygotowany, bo nie miał plastra, a ja po różnych doświadczeniach papier toaletowy mam ZAWSZE! Czasem w górach można go droooogo sprzedać . Moje zdjęcia będą nieco później, nie jestem taki hyży.
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Ostatnie zdjęcie super!
W mojej wersji podobne ujęcie wygląda tak.
Mają w sobie coś takie nagie buki.
Dzisiaj zima już trochę odpuściła. Cieplej i szron pospadał z drzew... ale wciąż pięknie
W mojej wersji podobne ujęcie wygląda tak.
Mają w sobie coś takie nagie buki.
Dzisiaj zima już trochę odpuściła. Cieplej i szron pospadał z drzew... ale wciąż pięknie
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Z przykrością stwierdzam, że z wielkim bólem serca porzuciłem buty HI-TEC, bo sokół by w nich nie wyszedł na podwórze. Po niewczasie doszedłem do wniosku, że sokół nie ma podwórza i mi ich zwyczajnie zazdrości.
Gdy rok temu proponowałem mu 2 pętelki (w tym Brenna, Błatnia, Hala Jaworowa, Grabowa, Horzelica), to uznał je za mało widokowe. Dziś wiem, że rozchodziło mu się o towarzystwo, czego dał wyraz pod Czantorią - a kusiło mnie zakłócić im dzisiejszy wypad, gdybym wiedział, że także zagranicznikowi (2w1), to z pewnością bym się wybrał na złość sobie, ale trudy byłyby wynagrodzone.
Krótko: wypad Tobiego i jego zdjęcia fajniejsze.
Gdy rok temu proponowałem mu 2 pętelki (w tym Brenna, Błatnia, Hala Jaworowa, Grabowa, Horzelica), to uznał je za mało widokowe. Dziś wiem, że rozchodziło mu się o towarzystwo, czego dał wyraz pod Czantorią - a kusiło mnie zakłócić im dzisiejszy wypad, gdybym wiedział, że także zagranicznikowi (2w1), to z pewnością bym się wybrał na złość sobie, ale trudy byłyby wynagrodzone.
Krótko: wypad Tobiego i jego zdjęcia fajniejsze.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Re: Wiało, aż miło!
sokół pisze:W końcu się ruszyłem. Zaczynamy dość wcześnie, w sumie nie wiadomo, dlaczego, bo i tak na wschód nie mieliśmy szans ani ochoty.
No ale szósta rano, a my (Sebastian i ja) już w drodze. Zimno jest, to zaiwaniamy dość szybko z centrum Brennej, gdzie zostawiliśmy auto.
Warto było, bo wprawdzie wschodu nie było, ale było fantastyczne światło na Jaworowej o poranku.
ceper pisze:Gdy rok temu proponowałem mu 2 pętelki (w tym Brenna, Błatnia, Hala Jaworowa, Grabowa, Horzelica), to uznał je za mało widokowe. Dziś wiem, że rozchodziło mu się o towarzystwo
Patrz, po jakim czasie to dotarło do Ciebie....
No bo w górach, oprócz samej trasy, to ja lubie sobię z kimś porozmawiać. A pewnie zwróciłeś też uwagę, że tematy, które usilnie proponujesz (poganie, alkowa) specjalnie mnie nie interesują... I nie wyobrażam sobie słuchać takiego dupcenia dwa dni.
No ale to już mamy z głowy, bo po roku sam wpadłeś, jaki jest powód braku moich wyjazdów z Tobą, więc nie musimy już więcej do tematu wracać.
ceper pisze:Krótko: wypad Tobiego i jego zdjęcia fajniejsze
Zgadzam się.
ceper pisze:kusiło mnie zakłócić im dzisiejszy wypad, gdybym wiedział, że także zagranicznikowi (2w1), to z pewnością bym się wybrał na złość sobie, ale trudy byłyby wynagrodzone
No, z Twoją renomą znawcy alkowy to zaraz byś dostał torebką w grzbiet od żony Laynna i by Cię skuterami z zaspy wyciągali... To lepiej karm teściową pstrągami...
Ps. Coś Ci się humor zgasił, czyżby alkowa się załamała przy galopie?
Ostatnio zmieniony 2020-02-09, 18:27 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 36 gości