Limany, mierzeje i pelikany czyli Ukraina nadmorska, na tras
laynn pisze:w Jarosławcu też strzelali, ale na poligonie
To tez byl poligon... chyba...
laynn pisze:Kurde jak pierdykneło, to takie łupniecie od ziemi było czuć.
No takie niemile odczucie jak sie ziemia rusza pod nogami...
laynn pisze:Ja bym z tej Ukrainy spieprzał po takich atrakcjach
Mysmy juz wieczorem mocno patrzyli na mapy, ktoredy ten wariant zapodac... w razie czego... Acz jazda nocą polami, gdzie za dnia nieraz ciezko bylo wyczaic w ktora sciezke objazdową skrecic, bylaby dosyc karkolomna... Zwlaszcza ze zrobilismy sobie kiedys mocne postanowienie - ze noca po Ukrainie nie jezdzimy - dwa razy sie to prawie bardzo zle nie skonczylo w minionych latach... No ale jakby trzeba to by trzeba wybrac mniejsze zlo... No ale ze rano bylo juz ok - to zostalismy!
Pudelek pisze:ale emocje musiały być niezłe
Zwlaszcza ze jak wokol ciebie wszyscy panikuja to sie udziela! I atmosfera narasta i gestnieje
Pudelek pisze:Bardzo fajny ośrodek wypoczynkowy i okolica Jakie ceny noclegu?
W domku gdzie spalismy to bylo 20 zl od osoby. Acz byly tez inne budynki, takie bardziej wypasne i tam bylo chyba kolo 40zl. Jest tez stolowka gdzie mozna wykupic wyzywienie - ale w sensie ze taki pakiet na caly dzien na posilki o okreslonej godzinie, a nie ze wbijasz kiedy chcesz na obiad - wiec mysmy nie korzystali!
Ostatnio zmieniony 2020-01-25, 16:35 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
- telefon 110
- Posty: 2046
- Rejestracja: 2014-09-20, 22:32
Gdy rezuny strielają lepiej być daleko.
W 2001 roku strzelali do celu ćwiczebnego oddalonego o 25 kilometrów.
Rakietka (Wega) wymknęła im się spod kontroli i poleciała dalej 225 kilometrów.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Katastrof ... lines_1812
Ps.
Pelikany urocze.
W 2001 roku strzelali do celu ćwiczebnego oddalonego o 25 kilometrów.
Rakietka (Wega) wymknęła im się spod kontroli i poleciała dalej 225 kilometrów.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Katastrof ... lines_1812
Ps.
Pelikany urocze.
Ostatnio zmieniony 2020-01-25, 17:51 przez telefon 110, łącznie zmieniany 1 raz.
telefon 110 pisze:W 2001 roku strzelali do celu ćwiczebnego oddalonego o 25 kilometrów.
Rakietka (Wega) wymknęła im się spod kontroli i poleciała dalej 225 kilometrów.
O kurde! No to troche im sie "omsknęło"
telefon 110 pisze:Gdy rezuny strielają lepiej być daleko.
No lepiej Bedziemy pewnie ten problem powaznie rozwazac w przyszlym roku, gdy nasza trasa wzdluz ukrainskiego wybrzeza dotrze nad Morze Azowskie - jak blisko mozemy podjezdzac do "linii frontu" gdzie poki co jednak strzelanki sa na porzadku dziennym... No ale jak nieraz mają "zakresy rażenia" 200 km to sprawa posprzatana...
telefon 110 pisze:Pelikany urocze.
Ladne byly! One tam chyba nie sa az tak bardzo popularne. W Wiłkowym reklamuja sie rozne "pelikan tour" za gruba kase - a tu pelikany same do nas przyszly i sie prezentowaly!
Ostatnio zmieniony 2020-01-25, 18:11 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Dziś jedziemy do Katranki. To chyba jakieś 4 km z Rasejki, ale trzeba jechać naokoło przez Primorskie i Liman, bo po drodze woda - jezioro Dżantszejskie. Miło się jedzie okolicznymi wioskami, nie powiem!
W Katrance osiedlamy się w bazie o wdzięcznej nazwie “Sajuz”.
Jesteśmy tu prawie sami. Jeszcze tylko 2 domki są zajęte, ale to gdzieś w oddali i ostatecznie nie mieliśmy okazji wpaść na ich mieszkańców. I znów baza taka jak trzeba, taka jakich szukam, taka gdzie zatrzymał się czas.. Gdy zaglądam na jej teren i pukam do jedynym półotwartych drzwi - otwiera starsza pani - zwana tutaj Grigoriewna. Babeczka dzwoni po Tolika, opiekuna bazy, który z racji na “mały ruch” całe dnie spędza na plaży za mostem. Gdy czekamy na niego, Grigoriewna opowiada o swoich synach, że w poniedziałek jadą do Polski. Nie pamięta do jakiego miasta, ale jest tam fabryka związana z aluminium. Trochę się o nich boi. Bo ona też kiedyś była w Polsce, na początku lat 90 tych, w Przemyślu. I tu zaczyna się nieco zawiła część tej historii. Pojechali całą ekipą. I ponoć musieli szybko wracać, bo spotkali tam, tak daleko od domu, ziomków ze swojego miasta, "mafie z Tatarbunarów". I nie mogli zostać.. Czemu nie mogli wyjechać do innego polskiego miasta? Czemu tatarbunarska mafia polowała tylko na osoby ze swojego miasta, a jeśli ktoś był z innego rejonu to już ok? Początkowo próbuję zrozumieć tą opowieść, dopytywać, ale wkradają się w temat jakieś koligacje rodzinne, zawodowe i sprawa jest chyba tak głęboko osadzona w historiach z miasta, że dla nieznającego realiów i kontekstu - nie do pojęcia. Od prób objęcia tego rozumem - jedynie rozbolała mnie głowa Fakt taki, że Grigoriewna szybko zakończyła swoją krótką i dość łzawą historię z Polską. I teraz się martwi o synów, aby ich nie spotkało to samo... albo coś jeszcze zgoła gorszego.
Wraca Tolik. Jest on wielkim miłośnikiem opalania, wygląda jak skwarek. Dla lepszego efektu naciera się naftą, więc zapach, który od niego emanuje jest... hmmmm... niecodzienny! Naftą zlewa się cały - ciało, aby lepiej łapało słońce, a bujną czuprynę moczy w tej cieczy, aby ją odżywić i przyspieszyć wzrost.
Dostajemy takowy domek.
Busia parkujemy na betonowych płytach w towarzystwie zdecydowanie większych, starszych, ale również częściowo niebieskich braci.
W zakamarkach bazy.
Solidne huśtawki - na prętach, a nie jakiś dupianych łańcuszkach! Nawet toperz korzystał!
Mamy też ogromny wybór miejsc do grillowania
Pobliska kładka idzie przez trzciny, jakby piaszczystą groblą i tylko częściowo przez liman.
Kładka ma 15 lat i stoi na niej tablica z przypominaczem kto ją “ufundował”. Budowniczym innych kładek widać mniej zależało na sławie...
To jest zdecydowanie “liman łabędziowy”. Pelikanów niestety brak...
Na plaży jest barakobar i huśtawka! I jeszcze mają "rozliwne" moje ulubione piwo - czernihiwskie biłe! obecnie nazywane juz tylko "biłym" na żółtej etykiecie.. Ale grunt, że smak zachowało! Ten lekko landrynkowy, który nadaje ponoć kolendra....
I “rakuszecznika” do pół łydki!
Stwierdzenie znad Bałtyku “iść szukać muszelek” brzmi tutaj jak jakowaś kpina!
Taki mini klifek upatrzyliśmy sobie na popołudniowy piknik i przekąpkę....
Dalej znów dobijamy do plaży. Mają tu fajne blaszane kontenery, mogące służyć jako schronienie od deszczu, przebieralnia albo wiata noclegowa. O dziwo nie są zaśmiecone w środku ani nie zapodają aromatem kibla.
A tu dziwne miejsce.. W pełni sezonu pewnie jest tu jakaś knajpa albo dyskoteka? A teraz jest wielki podest.. a na jego środku stoi krzesełko z babuszką! Wokół pustka, wiatr wyje w metalowych częściach, a babcia w kolorowej chusteczce na głowie, szura bosymi nogami w piachu i patrzy w morze. Ani na chwilę nie odwraca głowy w inną stronę.. Jak gipsowy posąg...
Druga kładka jest nowa, z 2016 roku, metalowa i ma śmieszne "szczotki". Nie mamy pojęcia po kiego diabła?? Czy to ma jakieś funkcje praktyczne? Czy tylko ozdobne? I jest fantazją artystyczną konstruktora?
Pomost… A może fragment dawnej kładki?
Najklimatyczniejsza jest kładka środkowa. Najbardziej nadwątlona przez czas, poskręcana, skrzypiąca, podparta po bokach i nieraz wymagająca szybkiego ćwiczenia zmysłu równowagi. I zapodająca aromatem jakby podkładów kolejowych. Jak ja kocham ten aromat karbolu (albo to był kreozot?)!
Idziesz takim mostkiem i czujesz, wręcz widzisz ten wiatr, te fale, tą wodę uderzającą w przęsła, w te boczne podpory... Jaka siła musiała działać, aby z kawałów solidnego metalu zrobić takie wywijasy?? Teraz liman jest spokojny... Ale kształt nadany kładce przez czas - sugeruje, że nie zawsze tak jest...
Mosteczek ma szersze miejsca, gdzie są zejścia do wody albo ławeczki.
Zadumana mewa.. (albo inna rybitwa?)
I na dodatek ta kładka kończy się w bazarze!
Zaraz obok super knajpy, która niestety jest zamknięta. Długo stoimy przez kratą i smutno nam na duszy… Taka knajpa, prawdziwa perełka!
Mijamy inne sympatyczne bazy.
Są i takie zrobione z wagonów.
Ale one też zamykane na głucho z wybiciem wrześniowej daty.
Wieczorem Katrankę nawiedza inwazja owadów. Tam gdzie pali sie jakieś światło - latarnie, lampy przy kiblu, od razu pojawia się dziki rój - powietrze jest aż gęste i ruszające się. Są takie kłębowiska, że nie chce się wierzyć, że tyle tego dziadostwa istnieje naprawde! Widać w odmętach limanu lęgną się nie tylko łabędzie! Acz, co się chwali - nie gryzą nas! Brzęczą sobie gdzieś w tle i wiją się ich tysiące w każdym kawałku światła.. Przy myciu zębów przez domkiem odruchowo włączyłam czołówkę... To był zły pomysł!
Jakiś pies wyje nieopodal do księżyca. Do takowego księżyca - z rozmytą, tęczową obwódką!
- ale dźwięk jego głosu brzmi jak skrzyżowanie rannego wilka z jękami potępieńców - co pod osłoną nocy dodaje mrocznego klimatu opustoszałej po sezonie bazie. A może to nie pies??
Przyśniadaniowa głupawka!
Rano w bazie kręci się kilka osób - babuszka Natasza, Ludmiła i dwóch chłopaków. To raczej osoby związane z obsługą bazy niż turyści. Wszyscy są z okolic Tatarbunarów. Zapraszają nas na mini imprezę poranną. Jest domowe wino, arbuz i kiełbasa. Jest wesoło!
W prezencie dostajemy domowe konfitury, pudło czekoladek dla kabaka i trzy niewypatroszone niewielkie ryby. Są wprawdzie lekko posolone, ale moim zdaniem one są surowe! Wręcz się przyglądam czy któraś nie rusza ogonkiem
Babcia Natasza twierdzi, że nadają się do natychmiastowego spożycia - bez żadnej dodatkowej obróbki. Na wspomnienie o patroszeniu wszyscy wybuchają śmiechem i pytają czy szprotki też patroszę... Cóż… ładnie więc dziękuje, ryby zabieram, płukam je nieco z soli i na mierzei oddaje kotu.. Do wieczornego smażenia mogłyby nie dotrwać. Dziś jest bardzo gorący dzień, temperatura w busiu dochodzi pewnie do 50 stopni.
Zawijamy jeszcze na bazar (ten przy najfajniejszej kładce), bo skończyło nam się żarcie.. Chleb, ser, kukurydza, warzywa i znów temat nawraca do domaszniego wina. Kilkoro miejscowych przychodzi tu po nie, niektórzy z kanistrami - a jeden konkretnie, z wiadrem! Sprzedawczyni ogłasza, że dziś ma inne wino niż zwykle. W domowej piwniczce mają różne bukłaki i dziś właśnie odpieczętowali nowy baniak. Każdy balon to inny owoc! I dziś mamy zgadywać jaki! Każdy potencjalny kupujący dostaje pełną musztardówkę dla degustacji. Dla mnie to jest ewidentnie porzeczka... Tylko sobie kurde zapomniałam jak jest porzeczka... No żesz to szlag! Dziura w pamięci... Moje próby opisowego zobrazowania "porzeczki", że na krzaczku rośnie, że może być czarna i czerwona, ze jest kwaśna.. że ma w środku malutkie pestki - spotykają się z dużą radością miejscowych;) Jak wytłumaczyć komuś porzeczke??? Dla lepszego zobrazowania dostaję kolejną musztardówkę. Moje wysiłki zostają docenione Dostaję w prezencie na koszt firmy litr wina! Litr??? A chcieliśmy kupić tylko pół litra! Ono jest bardzo nietrwałe, na takim upale to nie wiem czy dotrwa do wieczora.. Kiśnie, staje się niesmaczne.. Cóż robić.. Trzeba więc nie czekać wieczora tylko od razu zacząć się raczyć - póki jest świeże i dobre!
Przed nami mierzeja - ta między Limanem a Primorskim, oddzielająca morze od jezioro Sasyk. Skądinąd jest tu trochę bez sensu z tymi nazwami miejscowości - bo w niewielkiej odległości od siebie są dwa Limany, trzy Primorskie, inne nazwy tez się powtarzają. No kurcze! Nie mieli pomysłu?
I tą jedną mierzeje (nie licząc tej koło Zatoki) udaje się nam całą przejechać - malowniczą płytową drogą..
cdn
W Katrance osiedlamy się w bazie o wdzięcznej nazwie “Sajuz”.
Jesteśmy tu prawie sami. Jeszcze tylko 2 domki są zajęte, ale to gdzieś w oddali i ostatecznie nie mieliśmy okazji wpaść na ich mieszkańców. I znów baza taka jak trzeba, taka jakich szukam, taka gdzie zatrzymał się czas.. Gdy zaglądam na jej teren i pukam do jedynym półotwartych drzwi - otwiera starsza pani - zwana tutaj Grigoriewna. Babeczka dzwoni po Tolika, opiekuna bazy, który z racji na “mały ruch” całe dnie spędza na plaży za mostem. Gdy czekamy na niego, Grigoriewna opowiada o swoich synach, że w poniedziałek jadą do Polski. Nie pamięta do jakiego miasta, ale jest tam fabryka związana z aluminium. Trochę się o nich boi. Bo ona też kiedyś była w Polsce, na początku lat 90 tych, w Przemyślu. I tu zaczyna się nieco zawiła część tej historii. Pojechali całą ekipą. I ponoć musieli szybko wracać, bo spotkali tam, tak daleko od domu, ziomków ze swojego miasta, "mafie z Tatarbunarów". I nie mogli zostać.. Czemu nie mogli wyjechać do innego polskiego miasta? Czemu tatarbunarska mafia polowała tylko na osoby ze swojego miasta, a jeśli ktoś był z innego rejonu to już ok? Początkowo próbuję zrozumieć tą opowieść, dopytywać, ale wkradają się w temat jakieś koligacje rodzinne, zawodowe i sprawa jest chyba tak głęboko osadzona w historiach z miasta, że dla nieznającego realiów i kontekstu - nie do pojęcia. Od prób objęcia tego rozumem - jedynie rozbolała mnie głowa Fakt taki, że Grigoriewna szybko zakończyła swoją krótką i dość łzawą historię z Polską. I teraz się martwi o synów, aby ich nie spotkało to samo... albo coś jeszcze zgoła gorszego.
Wraca Tolik. Jest on wielkim miłośnikiem opalania, wygląda jak skwarek. Dla lepszego efektu naciera się naftą, więc zapach, który od niego emanuje jest... hmmmm... niecodzienny! Naftą zlewa się cały - ciało, aby lepiej łapało słońce, a bujną czuprynę moczy w tej cieczy, aby ją odżywić i przyspieszyć wzrost.
Dostajemy takowy domek.
Busia parkujemy na betonowych płytach w towarzystwie zdecydowanie większych, starszych, ale również częściowo niebieskich braci.
W zakamarkach bazy.
Solidne huśtawki - na prętach, a nie jakiś dupianych łańcuszkach! Nawet toperz korzystał!
Mamy też ogromny wybór miejsc do grillowania
Pobliska kładka idzie przez trzciny, jakby piaszczystą groblą i tylko częściowo przez liman.
Kładka ma 15 lat i stoi na niej tablica z przypominaczem kto ją “ufundował”. Budowniczym innych kładek widać mniej zależało na sławie...
To jest zdecydowanie “liman łabędziowy”. Pelikanów niestety brak...
Na plaży jest barakobar i huśtawka! I jeszcze mają "rozliwne" moje ulubione piwo - czernihiwskie biłe! obecnie nazywane juz tylko "biłym" na żółtej etykiecie.. Ale grunt, że smak zachowało! Ten lekko landrynkowy, który nadaje ponoć kolendra....
I “rakuszecznika” do pół łydki!
Stwierdzenie znad Bałtyku “iść szukać muszelek” brzmi tutaj jak jakowaś kpina!
Taki mini klifek upatrzyliśmy sobie na popołudniowy piknik i przekąpkę....
Dalej znów dobijamy do plaży. Mają tu fajne blaszane kontenery, mogące służyć jako schronienie od deszczu, przebieralnia albo wiata noclegowa. O dziwo nie są zaśmiecone w środku ani nie zapodają aromatem kibla.
A tu dziwne miejsce.. W pełni sezonu pewnie jest tu jakaś knajpa albo dyskoteka? A teraz jest wielki podest.. a na jego środku stoi krzesełko z babuszką! Wokół pustka, wiatr wyje w metalowych częściach, a babcia w kolorowej chusteczce na głowie, szura bosymi nogami w piachu i patrzy w morze. Ani na chwilę nie odwraca głowy w inną stronę.. Jak gipsowy posąg...
Druga kładka jest nowa, z 2016 roku, metalowa i ma śmieszne "szczotki". Nie mamy pojęcia po kiego diabła?? Czy to ma jakieś funkcje praktyczne? Czy tylko ozdobne? I jest fantazją artystyczną konstruktora?
Pomost… A może fragment dawnej kładki?
Najklimatyczniejsza jest kładka środkowa. Najbardziej nadwątlona przez czas, poskręcana, skrzypiąca, podparta po bokach i nieraz wymagająca szybkiego ćwiczenia zmysłu równowagi. I zapodająca aromatem jakby podkładów kolejowych. Jak ja kocham ten aromat karbolu (albo to był kreozot?)!
Idziesz takim mostkiem i czujesz, wręcz widzisz ten wiatr, te fale, tą wodę uderzającą w przęsła, w te boczne podpory... Jaka siła musiała działać, aby z kawałów solidnego metalu zrobić takie wywijasy?? Teraz liman jest spokojny... Ale kształt nadany kładce przez czas - sugeruje, że nie zawsze tak jest...
Mosteczek ma szersze miejsca, gdzie są zejścia do wody albo ławeczki.
Zadumana mewa.. (albo inna rybitwa?)
I na dodatek ta kładka kończy się w bazarze!
Zaraz obok super knajpy, która niestety jest zamknięta. Długo stoimy przez kratą i smutno nam na duszy… Taka knajpa, prawdziwa perełka!
Mijamy inne sympatyczne bazy.
Są i takie zrobione z wagonów.
Ale one też zamykane na głucho z wybiciem wrześniowej daty.
Wieczorem Katrankę nawiedza inwazja owadów. Tam gdzie pali sie jakieś światło - latarnie, lampy przy kiblu, od razu pojawia się dziki rój - powietrze jest aż gęste i ruszające się. Są takie kłębowiska, że nie chce się wierzyć, że tyle tego dziadostwa istnieje naprawde! Widać w odmętach limanu lęgną się nie tylko łabędzie! Acz, co się chwali - nie gryzą nas! Brzęczą sobie gdzieś w tle i wiją się ich tysiące w każdym kawałku światła.. Przy myciu zębów przez domkiem odruchowo włączyłam czołówkę... To był zły pomysł!
Jakiś pies wyje nieopodal do księżyca. Do takowego księżyca - z rozmytą, tęczową obwódką!
- ale dźwięk jego głosu brzmi jak skrzyżowanie rannego wilka z jękami potępieńców - co pod osłoną nocy dodaje mrocznego klimatu opustoszałej po sezonie bazie. A może to nie pies??
Przyśniadaniowa głupawka!
Rano w bazie kręci się kilka osób - babuszka Natasza, Ludmiła i dwóch chłopaków. To raczej osoby związane z obsługą bazy niż turyści. Wszyscy są z okolic Tatarbunarów. Zapraszają nas na mini imprezę poranną. Jest domowe wino, arbuz i kiełbasa. Jest wesoło!
W prezencie dostajemy domowe konfitury, pudło czekoladek dla kabaka i trzy niewypatroszone niewielkie ryby. Są wprawdzie lekko posolone, ale moim zdaniem one są surowe! Wręcz się przyglądam czy któraś nie rusza ogonkiem
Babcia Natasza twierdzi, że nadają się do natychmiastowego spożycia - bez żadnej dodatkowej obróbki. Na wspomnienie o patroszeniu wszyscy wybuchają śmiechem i pytają czy szprotki też patroszę... Cóż… ładnie więc dziękuje, ryby zabieram, płukam je nieco z soli i na mierzei oddaje kotu.. Do wieczornego smażenia mogłyby nie dotrwać. Dziś jest bardzo gorący dzień, temperatura w busiu dochodzi pewnie do 50 stopni.
Zawijamy jeszcze na bazar (ten przy najfajniejszej kładce), bo skończyło nam się żarcie.. Chleb, ser, kukurydza, warzywa i znów temat nawraca do domaszniego wina. Kilkoro miejscowych przychodzi tu po nie, niektórzy z kanistrami - a jeden konkretnie, z wiadrem! Sprzedawczyni ogłasza, że dziś ma inne wino niż zwykle. W domowej piwniczce mają różne bukłaki i dziś właśnie odpieczętowali nowy baniak. Każdy balon to inny owoc! I dziś mamy zgadywać jaki! Każdy potencjalny kupujący dostaje pełną musztardówkę dla degustacji. Dla mnie to jest ewidentnie porzeczka... Tylko sobie kurde zapomniałam jak jest porzeczka... No żesz to szlag! Dziura w pamięci... Moje próby opisowego zobrazowania "porzeczki", że na krzaczku rośnie, że może być czarna i czerwona, ze jest kwaśna.. że ma w środku malutkie pestki - spotykają się z dużą radością miejscowych;) Jak wytłumaczyć komuś porzeczke??? Dla lepszego zobrazowania dostaję kolejną musztardówkę. Moje wysiłki zostają docenione Dostaję w prezencie na koszt firmy litr wina! Litr??? A chcieliśmy kupić tylko pół litra! Ono jest bardzo nietrwałe, na takim upale to nie wiem czy dotrwa do wieczora.. Kiśnie, staje się niesmaczne.. Cóż robić.. Trzeba więc nie czekać wieczora tylko od razu zacząć się raczyć - póki jest świeże i dobre!
Przed nami mierzeja - ta między Limanem a Primorskim, oddzielająca morze od jezioro Sasyk. Skądinąd jest tu trochę bez sensu z tymi nazwami miejscowości - bo w niewielkiej odległości od siebie są dwa Limany, trzy Primorskie, inne nazwy tez się powtarzają. No kurcze! Nie mieli pomysłu?
I tą jedną mierzeje (nie licząc tej koło Zatoki) udaje się nam całą przejechać - malowniczą płytową drogą..
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pudelek pisze:byłabyś bardziej nowoczesna, to byś od razu na srajfonie sprawdziła sobie jak jest "porzeczka"
I bym pewnie nie dostala wina w prezencie
Taka opcja jest napewno pomocna, acz jest duze niebezpieczenswto ze do takiej "pamieci zewnetrznej" czlowiek szybko przywyka.. I potem jak padnie bateria to jest dramat jednostki
Ostatnio zmieniony 2020-01-26, 16:28 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Iva pisze:Muszelkowa plaża robi wrażenie!
Ma tez swoje niewielkie wady np. troche kłuje w stopy. Jak mi sie wbil raz kawalek muszelki to musialam pęseta wyciagac Ale i tak je uwielbiam!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Dziś jedziemy z Katranki do Primorskiego. Większa część trasy to malownicza płytówka. Mijamy kilka rybaczych przystani, śluz, tam, grobli czy wraków łódek...
Parkujemy gdzieś na mierzei i sobie idziemy w stronę morza. Przebijamy się przez łany czerwonych porostów i potwornie śliskie błota. Czegoś tak śliskiego w środku lata to ja jeszcze nie widziałam! Raz po raz lądujemy kuprami w bagnistej mazi.
W taki oto sposób docieramy na dzikie plaże. Nikogo prócz nas nie ma aż po horyzont. Jak widać błotna fosa zadziałała! I znów można pływać na waleta, nie przejmując się jakimiś zasadami co sobie ludzie wymyślili! Tak wygląda prawdziwa wolność!
Droga, którą jedziemy, jest cała przechylona w stronę limanu. Czasem przechył jest niewielki i prawie nieodczuwalny.
A czasem na tyle spory, że trzeba ową “drogę” porzucić i jechać polem.
Bo to ponoć w ogóle nie droga, a umocnienie mierzei. Ale że droga naokoło byłaby koszmarnie długa - to ludziska sobie jeżdżą tędy bo wygodniej.
Docieramy do Primorska, które nie robi na nas dobrego wrażenia. Pełno ludzi, aut, tłoczno jak diabli, a wszystkie miłe bazy pozamykane na głucho. Cóż… chyba Rasejka i Katranka wysoko postawiły poprzeczkę klimatyczności. Nie mamy zamiaru nocować w barakach obitych sajdingiem, z klimą, kafelkami na podłodze, ale za to z widokiem na szosę.. Uciekamy więc w nadmorskie chaszcze, klucząc po łąkach sprawiających wrażenie dna dawnego zbiornika wodnego. Mamy nadzieje, że w nocy nie przyjdzie ulewa i na naszej drodze nie powstanie kolejny liman!
Zawsze sobie myślę, że to jest jakaś masakra - żyć w kraju z dostępem do morza i aby doświadczyć takich biwaków musisz wyjeżdżać za granice... Tak jak Mołdawianie czy Białorusini, którzy morza u siebie nie mają... My niby morze mamy, ale w teorii, bo guzik z tego wynika...
Tu plaża jest dosyć ludna. Można biwakować na samym brzegu, co czyni wiele osób. Wiele aut się tu zagrzebuje - o czym świadczy stojący na środku plaży traktor z napisem “holowanie”. Z podobną kartką na szyi też przechadza się jakiś koleś.
Niedaleko jest mini zalewik, gdzie chyba odcięło ryby. Jest od nich gęsto i wędkarze wybierają je rękoma. Są różne zatoczki, półwyspy, zamulenia. Grzęzną ludzie , grzęzną auta, wszyscy się dobrze bawią!
Brzegi zalewu pokrywa błotna maź.. Taka pełna bąbelków! Jedne z nich pękają, a obok tworzą się nowe. Wygląda więc jakby to jeziorko oddychało!
Za busiem mamy łachę piasku, która łączy się z wydmami i plażą. Czy tylko ja tak uwielbiam robić ognisko na piasku? Palimy głównie suchoroślami i małymi kolczastymi krzaczkami. Nie wiem co to za gatunek. Generują krótki i jasny płomień. Trzeba więc ciągle dokładać, acz nie jest to problem - owego opału jest tutaj zatrzęsienie! Nasze ognisko zapach ma… hmmm… specyficzny! Taki trochę jak lizol do mycia podłóg? Trochę jak stajnia w ZOO?? Nie taka gdzie konie i krowy, tylko jakby nosorożec i żyrafa! Takie stajnie pachną nieco inaczej! Ten zapach jest okresowy. Więc może to nie ognisko? Może go skądeś przywiewa? Dzisiejsze ziemniaki nabierają dziwnego, słodkiego aromatu. Są pyszne! Mam nadzieje, że te suchorośla nie są jakieś trujące!
Koło północy przestajemy dokładać do ogniska. Zaraz przy brzegu zaczyna pływać niewielki stateczek, który jasnym reflektorem oświetla plażę i wydmy. W tle wyje jakaś syrena. Zastanawiamy się czy to może patrol straży przybrzeżnej? Granica tu blisko.. A to pływadło tak się bełta w kółko. Zakradam się wydmami, aby mu się przyjrzeć. Rybacki kuter, albo tym bardziej kłusownicy, by tak chyba nie walili światłem po plaży jakby czegoś szukali? Niby wiemy, że tu można biwakować, wszyscy to robią - ale są jednak pewne urazy psychiczne z Polski, w stylu “na biwaku lepiej się schować, bo jak cię zobaczą to ktoś przylezie i będzie sapał, że nie wolno"...
O takimi suchoroślami wczoraj paliliśmy w ognichu!
A tak nasz chrust wygląda jak jest jeszcze żywy, niewyschnięty i porasta wydmę.
Poranek na wybrzeżu...
Dziś ostatnia przekąpka tego wyjazdu.. Tegoroczne pożegnanie z morzem...
W oddali widać zatoczkę pełną kamieni. Gdy podchodzę, rzekome kamienie okazują się być... kolonią zdechłych meduz! Są ich dziesiątki! Czy sztorm je za bardzo pobełtał i tym samym ubił?
Można się więc na spokojnie przyjrzeć rozmiarom, kolorom, kształtom kapeluchów i macek. Smutny widok… A za parę dni będzie też chyba porządnie śmierdzący!
Przy śniadaniu do busia podchodzą krowy. Cudem udaje się uratować pranie dyndające na gałązi. Już trzy mordy wyciągały się do kabaczego kostiumu z syrenką! Z krowami przychodzi upierdliwy pasterz. Siada metr od busia i zaczyna komentować wszystko co robię. “O! Czemu smarujesz chleb majonezem? Majonez przecież kładzie sie obok na talerzu”, “A to co? (wskazuje na palnik) Zupę to też podgrzeje?”. Zapuszcza żurawia do busia. “A co jest w tej skrzyni?”, “A czemu macie podarte siedzenie?” Prym wiodą pytania o kase. “Ile kosztuje taki bus? Ile stoi u was dolar? Ile zarabiasz? Ile kosztuje u was krowa?”. Wszystko byłoby w miarę akceptowalne, często pasterze przychodzą do turystów, pogadać, poopowiadać, podopytywać. Z nudów, z ciekawości.. No bo ile można patrzeć jak się krowa ogonem od much ogania. A tu taki turysta. Nie ma ogona - ciekawostka! No ale tu jest jakoś inaczej niż zwykle... Mam wrażenie, że koleś zaczyna normalnie, ale z każdym kolejnym pytaniem skraca dystans i zaraz będziemy go mieć w busiu, w śpiworze, z naszym śniadaniem w gębie.
“A to twój mąż? To chyba nowy? Bo rok temu byłaś tutaj z takim chudym blondynem. A to twoja córeczka? Taka niepodobna! To chyba od tego nowego męża, co?” Pytania zaczynają być coraz bardziej wkurwiające, a moje delikatne sugestie do pasterza aby poszedł w cholere - zdają się w ogóle do niego nie docierać. A miało być takie spokojne, sielskie śniadanko na wydmie... Rozważamy już zamknięcie mu drzwi na twarzy i odjechanie na śniadanie gdzieś w dal - koniecznie silnym zygzakiem, bo podejrzewam, że będzie się czepiał lusterek… Ostatecznie sytuacje ratują krowy - bo sobie gdzieś idą i znikają z pola widzenia. I pasterz, chcąc nie chcąc, ociągając się, idzie ich szukać.
Mija nas też jeszcze Murzyn. Tzn. koleś o barwie czarnej - dokładnie co do milimetra wysmarowany błotem. Widziałam już dziś kilka takich łaciatych osób, ale tamte nacierały się tylko fragmentarycznie. Też nas kusi się wysmarować! Ciekawe czy się z tego domyjemy w morzu, ale jakoś żal się nam zrobiło… Dziś ostatnia szansa... Koleś znalazł kałuże tego błota kawałek dalej. O tam! Za drzewami i w lewo. W tym roku jest bardzo sucho, więc ciężko z błotnymi maseczkami. Ponoć trzeba uważać, żeby nie nasmarować się piaskiem, bo to podrażnia skórę i powoduje alergie. Błotko musi być “jedwabiste”. Tak, zapisałam sobie to słowo w notesie, aby sprawdzić w domu w słowniku - jakie dokładnie musi być idealne błoto Kurde, facet jak mówi o tym błocie to jakby jakiś wiersz recytował! W jego oczach też widać uduchowienie!
Koleś przyjeżdżał tu w latach 80 tych na jakieś obozy pionierów. I tu wszędzie były błotne jeziora. A tu gdzie biwakujemy dochodziło morze. Morze się cofnęło, jeziora wyschły.. Jakoś woda ucieka i wszystko stepowieje…
Przed odjazdem szukamy błotnego źródełka, ale niestety bezskutecznie. Może ta kałuża ukazuje się tylko tym, którzy z odpowiednią dozą szacunku, uwielbienia i natchnienia o nim myślą i mówią???
cdn
Parkujemy gdzieś na mierzei i sobie idziemy w stronę morza. Przebijamy się przez łany czerwonych porostów i potwornie śliskie błota. Czegoś tak śliskiego w środku lata to ja jeszcze nie widziałam! Raz po raz lądujemy kuprami w bagnistej mazi.
W taki oto sposób docieramy na dzikie plaże. Nikogo prócz nas nie ma aż po horyzont. Jak widać błotna fosa zadziałała! I znów można pływać na waleta, nie przejmując się jakimiś zasadami co sobie ludzie wymyślili! Tak wygląda prawdziwa wolność!
Droga, którą jedziemy, jest cała przechylona w stronę limanu. Czasem przechył jest niewielki i prawie nieodczuwalny.
A czasem na tyle spory, że trzeba ową “drogę” porzucić i jechać polem.
Bo to ponoć w ogóle nie droga, a umocnienie mierzei. Ale że droga naokoło byłaby koszmarnie długa - to ludziska sobie jeżdżą tędy bo wygodniej.
Docieramy do Primorska, które nie robi na nas dobrego wrażenia. Pełno ludzi, aut, tłoczno jak diabli, a wszystkie miłe bazy pozamykane na głucho. Cóż… chyba Rasejka i Katranka wysoko postawiły poprzeczkę klimatyczności. Nie mamy zamiaru nocować w barakach obitych sajdingiem, z klimą, kafelkami na podłodze, ale za to z widokiem na szosę.. Uciekamy więc w nadmorskie chaszcze, klucząc po łąkach sprawiających wrażenie dna dawnego zbiornika wodnego. Mamy nadzieje, że w nocy nie przyjdzie ulewa i na naszej drodze nie powstanie kolejny liman!
Zawsze sobie myślę, że to jest jakaś masakra - żyć w kraju z dostępem do morza i aby doświadczyć takich biwaków musisz wyjeżdżać za granice... Tak jak Mołdawianie czy Białorusini, którzy morza u siebie nie mają... My niby morze mamy, ale w teorii, bo guzik z tego wynika...
Tu plaża jest dosyć ludna. Można biwakować na samym brzegu, co czyni wiele osób. Wiele aut się tu zagrzebuje - o czym świadczy stojący na środku plaży traktor z napisem “holowanie”. Z podobną kartką na szyi też przechadza się jakiś koleś.
Niedaleko jest mini zalewik, gdzie chyba odcięło ryby. Jest od nich gęsto i wędkarze wybierają je rękoma. Są różne zatoczki, półwyspy, zamulenia. Grzęzną ludzie , grzęzną auta, wszyscy się dobrze bawią!
Brzegi zalewu pokrywa błotna maź.. Taka pełna bąbelków! Jedne z nich pękają, a obok tworzą się nowe. Wygląda więc jakby to jeziorko oddychało!
Za busiem mamy łachę piasku, która łączy się z wydmami i plażą. Czy tylko ja tak uwielbiam robić ognisko na piasku? Palimy głównie suchoroślami i małymi kolczastymi krzaczkami. Nie wiem co to za gatunek. Generują krótki i jasny płomień. Trzeba więc ciągle dokładać, acz nie jest to problem - owego opału jest tutaj zatrzęsienie! Nasze ognisko zapach ma… hmmm… specyficzny! Taki trochę jak lizol do mycia podłóg? Trochę jak stajnia w ZOO?? Nie taka gdzie konie i krowy, tylko jakby nosorożec i żyrafa! Takie stajnie pachną nieco inaczej! Ten zapach jest okresowy. Więc może to nie ognisko? Może go skądeś przywiewa? Dzisiejsze ziemniaki nabierają dziwnego, słodkiego aromatu. Są pyszne! Mam nadzieje, że te suchorośla nie są jakieś trujące!
Koło północy przestajemy dokładać do ogniska. Zaraz przy brzegu zaczyna pływać niewielki stateczek, który jasnym reflektorem oświetla plażę i wydmy. W tle wyje jakaś syrena. Zastanawiamy się czy to może patrol straży przybrzeżnej? Granica tu blisko.. A to pływadło tak się bełta w kółko. Zakradam się wydmami, aby mu się przyjrzeć. Rybacki kuter, albo tym bardziej kłusownicy, by tak chyba nie walili światłem po plaży jakby czegoś szukali? Niby wiemy, że tu można biwakować, wszyscy to robią - ale są jednak pewne urazy psychiczne z Polski, w stylu “na biwaku lepiej się schować, bo jak cię zobaczą to ktoś przylezie i będzie sapał, że nie wolno"...
O takimi suchoroślami wczoraj paliliśmy w ognichu!
A tak nasz chrust wygląda jak jest jeszcze żywy, niewyschnięty i porasta wydmę.
Poranek na wybrzeżu...
Dziś ostatnia przekąpka tego wyjazdu.. Tegoroczne pożegnanie z morzem...
W oddali widać zatoczkę pełną kamieni. Gdy podchodzę, rzekome kamienie okazują się być... kolonią zdechłych meduz! Są ich dziesiątki! Czy sztorm je za bardzo pobełtał i tym samym ubił?
Można się więc na spokojnie przyjrzeć rozmiarom, kolorom, kształtom kapeluchów i macek. Smutny widok… A za parę dni będzie też chyba porządnie śmierdzący!
Przy śniadaniu do busia podchodzą krowy. Cudem udaje się uratować pranie dyndające na gałązi. Już trzy mordy wyciągały się do kabaczego kostiumu z syrenką! Z krowami przychodzi upierdliwy pasterz. Siada metr od busia i zaczyna komentować wszystko co robię. “O! Czemu smarujesz chleb majonezem? Majonez przecież kładzie sie obok na talerzu”, “A to co? (wskazuje na palnik) Zupę to też podgrzeje?”. Zapuszcza żurawia do busia. “A co jest w tej skrzyni?”, “A czemu macie podarte siedzenie?” Prym wiodą pytania o kase. “Ile kosztuje taki bus? Ile stoi u was dolar? Ile zarabiasz? Ile kosztuje u was krowa?”. Wszystko byłoby w miarę akceptowalne, często pasterze przychodzą do turystów, pogadać, poopowiadać, podopytywać. Z nudów, z ciekawości.. No bo ile można patrzeć jak się krowa ogonem od much ogania. A tu taki turysta. Nie ma ogona - ciekawostka! No ale tu jest jakoś inaczej niż zwykle... Mam wrażenie, że koleś zaczyna normalnie, ale z każdym kolejnym pytaniem skraca dystans i zaraz będziemy go mieć w busiu, w śpiworze, z naszym śniadaniem w gębie.
“A to twój mąż? To chyba nowy? Bo rok temu byłaś tutaj z takim chudym blondynem. A to twoja córeczka? Taka niepodobna! To chyba od tego nowego męża, co?” Pytania zaczynają być coraz bardziej wkurwiające, a moje delikatne sugestie do pasterza aby poszedł w cholere - zdają się w ogóle do niego nie docierać. A miało być takie spokojne, sielskie śniadanko na wydmie... Rozważamy już zamknięcie mu drzwi na twarzy i odjechanie na śniadanie gdzieś w dal - koniecznie silnym zygzakiem, bo podejrzewam, że będzie się czepiał lusterek… Ostatecznie sytuacje ratują krowy - bo sobie gdzieś idą i znikają z pola widzenia. I pasterz, chcąc nie chcąc, ociągając się, idzie ich szukać.
Mija nas też jeszcze Murzyn. Tzn. koleś o barwie czarnej - dokładnie co do milimetra wysmarowany błotem. Widziałam już dziś kilka takich łaciatych osób, ale tamte nacierały się tylko fragmentarycznie. Też nas kusi się wysmarować! Ciekawe czy się z tego domyjemy w morzu, ale jakoś żal się nam zrobiło… Dziś ostatnia szansa... Koleś znalazł kałuże tego błota kawałek dalej. O tam! Za drzewami i w lewo. W tym roku jest bardzo sucho, więc ciężko z błotnymi maseczkami. Ponoć trzeba uważać, żeby nie nasmarować się piaskiem, bo to podrażnia skórę i powoduje alergie. Błotko musi być “jedwabiste”. Tak, zapisałam sobie to słowo w notesie, aby sprawdzić w domu w słowniku - jakie dokładnie musi być idealne błoto Kurde, facet jak mówi o tym błocie to jakby jakiś wiersz recytował! W jego oczach też widać uduchowienie!
Koleś przyjeżdżał tu w latach 80 tych na jakieś obozy pionierów. I tu wszędzie były błotne jeziora. A tu gdzie biwakujemy dochodziło morze. Morze się cofnęło, jeziora wyschły.. Jakoś woda ucieka i wszystko stepowieje…
Przed odjazdem szukamy błotnego źródełka, ale niestety bezskutecznie. Może ta kałuża ukazuje się tylko tym, którzy z odpowiednią dozą szacunku, uwielbienia i natchnienia o nim myślą i mówią???
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Niby cała gama zakazów antybiwakowych drażni, ale z drugiej strony nie chciałbym przyjść na plażę i zobaczyć tam stojących samochodów w piasku... Bo ludzie mają jakąś taką dziwną manię, że muszą wręcz kołami pojeździć po wodzie. Już mi wystarcza, że ostatnio kilka razy w Beskidzie Niskim wchodziłem do rzeki, a trochę wyżej stoją w niej terenówki, słychać drącą się muzykę i równie mocno drących się ludzi...
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:Niby cała gama zakazów antybiwakowych drażni, ale z drugiej strony nie chciałbym przyjść na plażę i zobaczyć tam stojących samochodów w piasku... Bo ludzie mają jakąś taką dziwną manię, że muszą wręcz kołami pojeździć po wodzie.
Ja tam nie twierdze, ze cale wybrzeze powinno tak wygladac. Nie chce calego swiata zagarnac dla siebie, ale tez jest mi smutno jak dla mnie nic nie zostaje... Wybrzeze mogloby byc zroznicowane. Czemu cale ma byc zawlaszczone dla hoteli i milosnikow parawanow? Mi sie podobalo tak jak bylo w Obwodzie Kaliningradzkim - masz rejony plaz, gdzie sobie mozesz jezdzic po piasku autem, palic ogniska, budowac szalasy, stawiac namioty i wszyscy maja na to wyjebane co tam robisz, a gdzie indziej masz rezerwat gdzie tego robic nie wolno (i zapewne by cie oskurowali jakbys wjechal autem na wydmy na Kurszskiej Kosie)
I masz wybor gdzie sie wybrac wedle twoich potrzeb i ulubien. A u nas nie masz wyboru. Tzn. masz... wyborem jest wyjazd na Ukraine, na Łotwe, do Estonii albo Kaliningradu!
Pudelek pisze:Już mi wystarcza, że ostatnio kilka razy w Beskidzie Niskim wchodziłem do rzeki, a trochę wyżej stoją w niej terenówki, słychać drącą się muzykę i równie mocno drących się ludzi...
Akurat same terenowki to by nawet mi tak nie przeszkadzaly (pod warunkiem ze nie byloby ich za gesto) a muzyka rzeczywiscie jest ostatnio zmorą.. Acz przy obecnej technice niestety generuja ja tez turysci piesi. Przychodzi taki do chatki w gorach, w pizdu daleko gdzie nie ma dojazdu i odpala swojego smartfona, podlacza glosniki i nawet nie ma nadziei ze mu bateria padnie bo ma 3 powerbanki. I puszcza jakis metal albo techno od ktorego glowa puchnie, ale to jest "dobra muzyka" i kazdy musi lubiec tego sluchac.. Niestety mielismy przyjemnosc takowych nieraz spotkac - i raz nawet wieczorem opuscilismy mila chatke aby spac w obrzydliwym schronisku - ale tam przynajmniej nie łupało...
Ostatnio zmieniony 2020-01-30, 10:29 przez buba, łącznie zmieniany 7 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Czemu cale ma byc zawlaszczone dla hoteli i milosnikow parawanow?
ale to chyba nie w Polsce. Wybrzeże Bałtyku u nas jest na tyle długie, że są tam rejony, gdzie też prawie nikogo nie spotkasz, więc nie popadajmy ze skrajności w skrajność. Rozwiązaniem mogłyby być pomysł łotewski - miejsce biwakowe z wychodkiem przy plaży, ale nie na samej plaży.
buba pisze:Akurat same terenowki to by nawet mi tak nie przeszkadzaly
ja uważam, że są miejsca, gdzie się autem nie jeździ - np. plaża. Ale także góry i obszary leśne - to w dużej mierze powinno zostać wolne od smrodu silników. Natomiast jest coraz większa liczba osób, które kupiły sobie wypasiony wóz i ich pasją staje się "zdobywanie natury" za kierownicą. Pamiętam jak kiedyś się pytałem bodajże na forum bułgarskim o jakieś fajne miejsce na nocleg pod namiotem. I wszyscy rzucili "gdzie wjedziesz autem, tam będzie dobrze". A jak odpowiedziałem, że nie rozjeżdżam mrówek w lesie i w ogóle nie jara mnie pędzenie wozem polami i łąkami to prawie mnie zlinczowali
Ciężko wyśrodkować pomiędzy wolnością a ochroną przyrody, tym bardziej, że obywatele RP należą akurat do tej części ludności, która sprzątać po sobie nie lubi - polskie lasy są tego najlepszym przykładem. Po naszym biwaku na Podlasiu zostaje zazwyczaj jedynie kupka popiołu z ogniska, po innych - ot, chociażby taki syf jak ostatnio obok Jeleniowa: plastiki, puszki, opakowania po gumkach i setki innych rzeczy. I napierdzielanie młodzieży leśnymi drogami, prawie w namioty...
buba pisze: I puszcza jakis metal albo techno od ktorego glowa puchnie, ale to jest "dobra muzyka" i kazdy musi lubiec tego sluchac.
toperz powinien wtedy skorzystać ze swoich gabarytów To chyba znak naszych czasów - zwłaszcza młodsza grupa pokoleniowa nie potrafi chwilę wytrzymać w ciszy, nawet na zadupiu.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość