Limany, mierzeje i pelikany czyli Ukraina nadmorska, na tras
Kto mnie choć odrobinę zna, zapewne kojarzy moje nietypowe hobby - czyli umiłowanie i aktywne poszukiwanie ośrodków kempingowych czy hotelików z dawnych lat. Takich, gdzie czas zatrzymał się 50 lat temu. Takich jak krymska baza “Weteran”, baza artystów w bułgarskim Ahtopolu, baza Sokil pod Lwowem, mój ulubiony hotel w Artiku w Armenii, w gruzinskim Khoni, baza "Aist" w Obwodzie Kaliningradzkim albo “Mze” w Tbilisi. Tak… Jak widać na poszukiwania i łowy muszę już wyjeżdżać poza polskie granice.. U nas też próbuje, ale obecnie ciężko już coś fajnego wyszperać.. A nawet jak się znajdzie namiar, to się człowiek zwykle odbija od zamkniętej na kłódkę bramy czy odnajduje ośrodek po remoncie ociekający nowością…
Tym razem w jakiś zimowy wieczór przekopuję internet w poszukiwaniu atrakcji na czarnomorskim wybrzeżu, gdzie zamierzamy wyruszyć we wrześniu. Patrząc na mapy satelitarne - rzuca mi się w oczy dziwne miejsce w pododeskiej Zatoce. Wyraźnie wybija się z reszty otaczającego krajobrazu. Plaża i wydmy są pełne jakby bezładnie rozrzuconych, malutkich budek. I to na samym brzegu.. Jakby się komuś klocki z koszyka wykociły! Ki diabeł??
Miejsce, okazuje się być taką bazą, jakich wszędzie szukam. Stare domki kempingowe, patyna drewna, balkoniki, wszędzie wokół kupa zieleni i.. położenie praktycznie na samej plaży! Przebijam się przez 250 komentarzy lokalsów i już wiem! To jest miejsce dla bub! Trafia więc na główną listę wyjazdowych atrakcji!
Przez centrum Zatoki przejeżdżamy bez zatrzymywania. Ot klasyczny, nadmorski kurort, miejsca, jakich zwykle staramy się unikać. Boczna droga, przechodząca potem w mierzeje prowadzącą do Sergijewki, jest już mniej ruchliwa, a przez to i przyjemniejsza. Odnajdujemy naszą bazę. Na wjeździe szlaban i cieć , który nas informuje, że “wszystko już zamknięte. Dawajcie do mnie do domku, wezmę tanio..”. Cóż.. śmierdzi na kilometr! Jedziemy dalej. Przy domkach (które rzeczywiście robią wrażenie zamkniętych) kręci się jakiś facet. On potwierdza, że z wybiciem 1.09. wszystkie domki zostają nie tyle zamknięte, ale zaśrubowane na zimę. Że to nie tyle wymaga otwarcia kluczem, co jakiegoś specjalnego przyrządu otwierającego.. I dla 3 osób na 2 dni - to nikomu się nie będzie chciało otwierać. Z coraz smutniejszymi minami suniemy dalej… Wszystko wskazuje, że się nie uda… Buuuuu!! Dalej jest sklepik. Wchodzę. Babka za ladą potwierdza - wszystko zamknięte po sezonie. Babka oczywiście poleca nam jakieś kwatery. Ale my nie chcemy kwatery w mieście z prysznicem i wifi! Chcemy drewnianą budkę na plaży! Jeszcze kawałek dalej jest baraczek i drzwi są lekko uchylone. Zaglądam. Babka z facetem siedzą na żelaznej pryczy, wcinają popcorn, patrzą w telewizor - i chyba gdyby właśnie ufo wylądowało w Zatoce, to wprawiło by to ich w mniejsze zdumienie. Turyści z Polski? Po sezonie? Na naszej bazie? Okazują się być ekipą “zamykającą bazę”. No ale ogólnie sukces! tzn. taki połowiczny… Bo możemy zanocować w bazie, w drewnianym domku z dawnych lat.. Ale czwarty od plaży.. Dwa pierwsze są już zajęte (zresztą przez bardzo sympatycznych emerytów), trzeci ma uszkodzony dach, a tylko jeden rząd domków nie jest jeszcze zaśrubowany. Trzeba będzie przejść do plaży 20 metrów...
Bo my chcieliśmy taki domek!
No ale nie ma co narzekać - trzeba się cieszyć, że w ogóle się udało, biorąc pod uwagę nierokujący początek! Oto więc nasza chatka!
Chatynka ma wszelkie udogodnienia - sznurek na pranie i miednice, lodówkę na nasze nadpsute, ugotowane w busiu ryby, jest kotara w drzwiach, żeby komary nie leciały, kontakt, żeby naładować bateryjki, miotła, żeby wymiatać piach z pokoju. Co oni opowiadają, że “domek bez wygód” - toż tu są same wygody! I jeszcze grilla dostajemy!
Moje łózko jest jak druciany hamak. Nigdy takowego nie napotkałam. Sama wręcz nie umiem ocenić, czy ono jest wygodne czy nie... Napewno jest.. nietypowe! Jakbym leżała w siatce - wiem już co czuje baleron na haku! A to wnętrza domku. "Druciany hamak" stoi obok lodówki.
Ech… Tu jest to wszystko czego szukaliśmy! Drewniane werandy, cieniste ścieżki, zapach starego, wygrzanego słońcem drewna...
Wspominałam o kibelkach? Są takie “integracyjne” - bezdrzwiowe! A pod sufitem mieszkają nietoperze i jaskółki. Wchodząc więc wieczorem z latarka (ponoć jest prąd, ale nie wyczaiłam, gdzie jest włącznik) można się nieco zdziwić, że nie jesteśmy tutaj sami, a mamy nad głowami latające i skrzeczące towarzystwo
Te umywalki zapadają mi w pamięć, bo gdy idę umyć zęby - to kąpie się w jednej z nich gromada jakiś ptasząt, takich wróblopodobnych. Na mój widok w ogóle się nie przestraszają, wręcz próbują mnie odpędzić np. jeden siada mi na głowie. Tłumaczę im, że są dwie umywalki, więc dla nich jedna, a dla mnie druga. Więc ostatecznie spokojnie myje zęby, a obok ptactwo się chlupie jak gdyby nigdy nic. Nie zrobiłam zdjęcia. Było juz zupełnie ciemno, a bałam się, że błysk flesza je przepłoszy.
Na samej plaży jest opuszczony budynek chyba dawnej knajpy. Z napisów na ścianach wynika, że latem często pełni funkcje darmowych noclegów i miejsca imprez w oparach konopi. Lubiany głównie wśród autostopowiczów. Pół godziny czytam ścienne wyznania! Lubie takie miejsca, gdzie ściany opowiadają swoją historię!
Codziennie ze dwa razy nad plażą przelatuje wojskowy helikopter. Leci bardzo nisko, acz czuć jego powiew. Ale zawsze jestem wtedy w kiblu albo akurat zwiedzam ruiny - więc dobrego zdjęcia nie udaje mi się zrobić...
W oddali zauważamy, że dalej też są domki! I to bardziej nadgryzione patyną niż nasz! Idziemy więc tam połazić. Na niektórych są różne napisy - nie wiem jak to nazwać? Plażowy regulamin? BHP? Takie życiowe - żeby dzieci pilnować, po pijaku nie wypływać daleko w morze, itp.
Niektóre mają tabliczki. Tu akurat "przeciwpożarowa". Ciekawe czy numer telefonu jeszcze działa?
Czasem ściany zdobią różne malunki.
Wokół cieniste ławeczki, stoliki, miejsca biesiadne. Wszystko tu zachęca do odpoczynku, zadumy, braku pośpiechu…
I wszechobecna zieleń. U nas zapewne by już wszystko wydarli do ziemi
Nie wiem jak się mówi na takie drogi? Nadmorski deptak? Główna droga przez naszą bazę
Mijamy place zabaw o skrzypiących i z lekka podrdzewiałych sprzętach. Takie fajne, solidne, żelazne huśtawki czy drabinki jak pamiętam z dzieciństwa..
To w sezonie chyba działa jako knajpa.
A tu sklepik. Też sezonowy, więc teraz zabity na głucho..
Stołówka...
Ścienne lamparty.
I lamparty lokalne. Sporo się tu włóczy gruboogoniastych sierściuchów!
Napotykamy też drugą stołówkę, która o dziwo jest otwarta. Zamawiamy barszcz, szaszłyk, domowe wino.. I napotykamy właściciela. I tu dowiadujemy się prawdy. Nie ma już jednej bazy “Zatoka”. Teren został podzielony między trzech dzierżawców. Pierwszą zawsze zamykają z końcem wakacji. Druga, to ta gdzie się osiedliliśmy. A tu jest trzecia.. I tu byśmy mogli wybrać jaki domek chcemy, choćby na samym piachu… No cóż.. Trudno… Tam już wszystko zaklepane.. Może jeszcze kiedyś? Właściciel wygląda nieco na Gruzina - i jeszcze ta czacza i szaszłyki w repertuarze dań
Z obsługi jest jeszcze miła babeczka, która nam opowiada, że latem jest tu gęsto. Dziś tylko wiatr przewiewa opadłe liście, a ekipa znajomych właściciela wznosi toasty. Spokojna muzyka sączy się z głośnika stłumionego jak rozlewające się wśród zarośli światło…
Kabak tańczy. Cały czas, kiedy my jemy i popijamy winko - ona tańczy, wprawiając w zachwyt cała zgromadzoną tu ekipę. Jutro tu wrócimy. Bo jutro cały dzień planujemy spędzić w Zatoce.
Wieczorem wychodzę na ganek. Cykady drą ryja chyba jeszcze głośniej jak wczoraj w Sanżejce. Od strony centrum słychać dalekie dudnienie muzyki. Skoro nawet w tak dalekie peryferia docierają jej dźwięki, to jak jest TAM? I tam jest pełno kwater, pokoi na wynajem - i co? Ktoś sobie przyjeżdża na 2 tygodnie na wczasy i nie śpi? Bo dźwięki jak świdrów i młotów pneumatycznych umilają mu każdą noc?? I ci ludzie jeszcze za to płacą?
Na szczęście nasza baza kąpie się w mroku, ciszy i atmosferze dawno minionych dni..
Klimaty porannych plaż... W oddali widać jak do sieci na morzu podpływa rybacka łódka i zaczynają się jakieś prace. Długo obserwujemy, ale do końca nie wiem czy oni tą sieć próbowali wyciągnąć czy tylko poprawiali jej mocowania na palikach..
Handel obnośny kwitnie! Zabawnie to wygląda - wiadomo, że oni idą tez dalej, ale na tym kawałku plaży to sprzedających jest chyba więcej niż potencjalnych klientów!
Gdy sunę do kibla w moim moro kostiumie, mija mnie dwóch kolesi. Jeden trąca drugiego: “Ej, Dima, patrz! Mówiłem ci, że dziewuszki też walczą w Donbasie”. Prycham śmiechem, więc koleś kontynuuje: “Ej koleżanko - a po której stronie walczysz? Bo jak armia tak wygląda to ja się chętnie zaciągnę!”. Mówię im, że ja nie stąd, to nie moja wojna, więc się jeszcze nie zdecydowałam na wybór strony. Może coś doradzą? Chłopaki się śmieją, widać było, że bardzo luźno podchodzą do całej sprawy. Nie spytałam skąd byli, ale nie mieli emocjonalnego podejścia do zagadnienia... Rzadko spotykane podejście na obecnej Ukrainie…
Na plaży są też większe domy, jak jakaś opuszczona rybacka osada!
Kawałek dalej przekracza się magiczną linie, granice innego świata. Bo tak wygląda “nasza” Zatoka....
A wystarczy przejść plażą kilkaset metrów i bum! Inny wymiar - ludny, hałaśliwy i obrzydliwy kurort jak wszędzie.
Co nas prowadzi w takie tereny? Ano mamy tam sprawę... Wszystko przez zdechłego krokodyla... Mieliśmy pięknego krokodyla do pływania, zakupionego 3 lata temu w Bułgarii. Ale widać bułgarskie krokodyle do długowiecznych nie należą... I teraz, już od jakiegoś czasu poszukujemy następcy... Najlepiej różowego flaminga. Kabaczę sobie takiego wymarzyło.. Oczywiście flaminga szybko znajdujemy… a potem… potem było już tylko gorzej.. Ja zobaczyłam rekina. Uśmiechał się do mnie i machał płetwą. A na koniec, już na samym końcu bazaru był… wąż gigant! Ot i tak się skończyła nasza wycieczka do kurortu..
Sprzedawcy bardzo się śmiali, jak kupując flaminga, poprosiłam o kilka metrów sznurka. Nie mieli pomysłu o co mi chodzi. Jak im wyłożyłam, że flaminga uwiąże za szyje, żeby nie uciekł z falami z kabakiem na grzbiecie - to sznurek się zaraz znalazł! Po przygodach z krokodylem w Bułgarii to ja już wolę uważać!
Dwie godziny w tłumie nieco nas zmęczyły. Wracamy na naszą stronę mocy! Tuptamy do naszej stołówki. Dziś jesteśmy tu sami. Jest już tylko szaszłyk i wino. Jutro zamykają. Trafiliśmy więc rzutem na taśmę w to urokliwe miejsce!
Wieczór...
Planujemy się też pobujać w hamakach na plażowych drewnianych konstrukcjach.
Dziś jest spory wiatr, wiec wszystkie flamingi trzeba zakopać do połowy w piasku, żeby nie odleciały. Fale (zwłaszcza te wsteczne, podwodne, które ciągną na pełne morze) są na tyle spore, że do utrzymania flaminga przydałby się łańcuch jak na krowę, a nie cieniutki sznurek!
Dziś jedziemy do Segijewki. Początkowo chcieliśmy jechać najkrótszą i najfajniejszą drogą - czyli mierzeją.. Ale miejscowi zdecydowanie wyprowadzają nas z błędu, jakoby busio miał szansę tamtędy się przedostać. “Trzy razy próbowałem tam przejechać ładą żyguli. A ona jest lżejsza. Tak mnie wciągnęło, że dwa traktory nie mogły mnie wyrwać. Wam tego busa to czołgi chyba będą wyciągać”!
Ponoć na fragmencie mierzei nie ma drogi, jedzie się piaszczystą koleiną albo plażą. Terenówki jeżdżą zazwyczaj tym pasem, gdzie biją fale, bo tam jest najbardziej twardo. Ale dla busia pełna piachu plaża jest drogą raczej nie do pokonania.. Jedziemy więc naokoło...
cdn
Tym razem w jakiś zimowy wieczór przekopuję internet w poszukiwaniu atrakcji na czarnomorskim wybrzeżu, gdzie zamierzamy wyruszyć we wrześniu. Patrząc na mapy satelitarne - rzuca mi się w oczy dziwne miejsce w pododeskiej Zatoce. Wyraźnie wybija się z reszty otaczającego krajobrazu. Plaża i wydmy są pełne jakby bezładnie rozrzuconych, malutkich budek. I to na samym brzegu.. Jakby się komuś klocki z koszyka wykociły! Ki diabeł??
Miejsce, okazuje się być taką bazą, jakich wszędzie szukam. Stare domki kempingowe, patyna drewna, balkoniki, wszędzie wokół kupa zieleni i.. położenie praktycznie na samej plaży! Przebijam się przez 250 komentarzy lokalsów i już wiem! To jest miejsce dla bub! Trafia więc na główną listę wyjazdowych atrakcji!
Przez centrum Zatoki przejeżdżamy bez zatrzymywania. Ot klasyczny, nadmorski kurort, miejsca, jakich zwykle staramy się unikać. Boczna droga, przechodząca potem w mierzeje prowadzącą do Sergijewki, jest już mniej ruchliwa, a przez to i przyjemniejsza. Odnajdujemy naszą bazę. Na wjeździe szlaban i cieć , który nas informuje, że “wszystko już zamknięte. Dawajcie do mnie do domku, wezmę tanio..”. Cóż.. śmierdzi na kilometr! Jedziemy dalej. Przy domkach (które rzeczywiście robią wrażenie zamkniętych) kręci się jakiś facet. On potwierdza, że z wybiciem 1.09. wszystkie domki zostają nie tyle zamknięte, ale zaśrubowane na zimę. Że to nie tyle wymaga otwarcia kluczem, co jakiegoś specjalnego przyrządu otwierającego.. I dla 3 osób na 2 dni - to nikomu się nie będzie chciało otwierać. Z coraz smutniejszymi minami suniemy dalej… Wszystko wskazuje, że się nie uda… Buuuuu!! Dalej jest sklepik. Wchodzę. Babka za ladą potwierdza - wszystko zamknięte po sezonie. Babka oczywiście poleca nam jakieś kwatery. Ale my nie chcemy kwatery w mieście z prysznicem i wifi! Chcemy drewnianą budkę na plaży! Jeszcze kawałek dalej jest baraczek i drzwi są lekko uchylone. Zaglądam. Babka z facetem siedzą na żelaznej pryczy, wcinają popcorn, patrzą w telewizor - i chyba gdyby właśnie ufo wylądowało w Zatoce, to wprawiło by to ich w mniejsze zdumienie. Turyści z Polski? Po sezonie? Na naszej bazie? Okazują się być ekipą “zamykającą bazę”. No ale ogólnie sukces! tzn. taki połowiczny… Bo możemy zanocować w bazie, w drewnianym domku z dawnych lat.. Ale czwarty od plaży.. Dwa pierwsze są już zajęte (zresztą przez bardzo sympatycznych emerytów), trzeci ma uszkodzony dach, a tylko jeden rząd domków nie jest jeszcze zaśrubowany. Trzeba będzie przejść do plaży 20 metrów...
Bo my chcieliśmy taki domek!
No ale nie ma co narzekać - trzeba się cieszyć, że w ogóle się udało, biorąc pod uwagę nierokujący początek! Oto więc nasza chatka!
Chatynka ma wszelkie udogodnienia - sznurek na pranie i miednice, lodówkę na nasze nadpsute, ugotowane w busiu ryby, jest kotara w drzwiach, żeby komary nie leciały, kontakt, żeby naładować bateryjki, miotła, żeby wymiatać piach z pokoju. Co oni opowiadają, że “domek bez wygód” - toż tu są same wygody! I jeszcze grilla dostajemy!
Moje łózko jest jak druciany hamak. Nigdy takowego nie napotkałam. Sama wręcz nie umiem ocenić, czy ono jest wygodne czy nie... Napewno jest.. nietypowe! Jakbym leżała w siatce - wiem już co czuje baleron na haku! A to wnętrza domku. "Druciany hamak" stoi obok lodówki.
Ech… Tu jest to wszystko czego szukaliśmy! Drewniane werandy, cieniste ścieżki, zapach starego, wygrzanego słońcem drewna...
Wspominałam o kibelkach? Są takie “integracyjne” - bezdrzwiowe! A pod sufitem mieszkają nietoperze i jaskółki. Wchodząc więc wieczorem z latarka (ponoć jest prąd, ale nie wyczaiłam, gdzie jest włącznik) można się nieco zdziwić, że nie jesteśmy tutaj sami, a mamy nad głowami latające i skrzeczące towarzystwo
Te umywalki zapadają mi w pamięć, bo gdy idę umyć zęby - to kąpie się w jednej z nich gromada jakiś ptasząt, takich wróblopodobnych. Na mój widok w ogóle się nie przestraszają, wręcz próbują mnie odpędzić np. jeden siada mi na głowie. Tłumaczę im, że są dwie umywalki, więc dla nich jedna, a dla mnie druga. Więc ostatecznie spokojnie myje zęby, a obok ptactwo się chlupie jak gdyby nigdy nic. Nie zrobiłam zdjęcia. Było juz zupełnie ciemno, a bałam się, że błysk flesza je przepłoszy.
Na samej plaży jest opuszczony budynek chyba dawnej knajpy. Z napisów na ścianach wynika, że latem często pełni funkcje darmowych noclegów i miejsca imprez w oparach konopi. Lubiany głównie wśród autostopowiczów. Pół godziny czytam ścienne wyznania! Lubie takie miejsca, gdzie ściany opowiadają swoją historię!
Codziennie ze dwa razy nad plażą przelatuje wojskowy helikopter. Leci bardzo nisko, acz czuć jego powiew. Ale zawsze jestem wtedy w kiblu albo akurat zwiedzam ruiny - więc dobrego zdjęcia nie udaje mi się zrobić...
W oddali zauważamy, że dalej też są domki! I to bardziej nadgryzione patyną niż nasz! Idziemy więc tam połazić. Na niektórych są różne napisy - nie wiem jak to nazwać? Plażowy regulamin? BHP? Takie życiowe - żeby dzieci pilnować, po pijaku nie wypływać daleko w morze, itp.
Niektóre mają tabliczki. Tu akurat "przeciwpożarowa". Ciekawe czy numer telefonu jeszcze działa?
Czasem ściany zdobią różne malunki.
Wokół cieniste ławeczki, stoliki, miejsca biesiadne. Wszystko tu zachęca do odpoczynku, zadumy, braku pośpiechu…
I wszechobecna zieleń. U nas zapewne by już wszystko wydarli do ziemi
Nie wiem jak się mówi na takie drogi? Nadmorski deptak? Główna droga przez naszą bazę
Mijamy place zabaw o skrzypiących i z lekka podrdzewiałych sprzętach. Takie fajne, solidne, żelazne huśtawki czy drabinki jak pamiętam z dzieciństwa..
To w sezonie chyba działa jako knajpa.
A tu sklepik. Też sezonowy, więc teraz zabity na głucho..
Stołówka...
Ścienne lamparty.
I lamparty lokalne. Sporo się tu włóczy gruboogoniastych sierściuchów!
Napotykamy też drugą stołówkę, która o dziwo jest otwarta. Zamawiamy barszcz, szaszłyk, domowe wino.. I napotykamy właściciela. I tu dowiadujemy się prawdy. Nie ma już jednej bazy “Zatoka”. Teren został podzielony między trzech dzierżawców. Pierwszą zawsze zamykają z końcem wakacji. Druga, to ta gdzie się osiedliliśmy. A tu jest trzecia.. I tu byśmy mogli wybrać jaki domek chcemy, choćby na samym piachu… No cóż.. Trudno… Tam już wszystko zaklepane.. Może jeszcze kiedyś? Właściciel wygląda nieco na Gruzina - i jeszcze ta czacza i szaszłyki w repertuarze dań
Z obsługi jest jeszcze miła babeczka, która nam opowiada, że latem jest tu gęsto. Dziś tylko wiatr przewiewa opadłe liście, a ekipa znajomych właściciela wznosi toasty. Spokojna muzyka sączy się z głośnika stłumionego jak rozlewające się wśród zarośli światło…
Kabak tańczy. Cały czas, kiedy my jemy i popijamy winko - ona tańczy, wprawiając w zachwyt cała zgromadzoną tu ekipę. Jutro tu wrócimy. Bo jutro cały dzień planujemy spędzić w Zatoce.
Wieczorem wychodzę na ganek. Cykady drą ryja chyba jeszcze głośniej jak wczoraj w Sanżejce. Od strony centrum słychać dalekie dudnienie muzyki. Skoro nawet w tak dalekie peryferia docierają jej dźwięki, to jak jest TAM? I tam jest pełno kwater, pokoi na wynajem - i co? Ktoś sobie przyjeżdża na 2 tygodnie na wczasy i nie śpi? Bo dźwięki jak świdrów i młotów pneumatycznych umilają mu każdą noc?? I ci ludzie jeszcze za to płacą?
Na szczęście nasza baza kąpie się w mroku, ciszy i atmosferze dawno minionych dni..
Klimaty porannych plaż... W oddali widać jak do sieci na morzu podpływa rybacka łódka i zaczynają się jakieś prace. Długo obserwujemy, ale do końca nie wiem czy oni tą sieć próbowali wyciągnąć czy tylko poprawiali jej mocowania na palikach..
Handel obnośny kwitnie! Zabawnie to wygląda - wiadomo, że oni idą tez dalej, ale na tym kawałku plaży to sprzedających jest chyba więcej niż potencjalnych klientów!
Gdy sunę do kibla w moim moro kostiumie, mija mnie dwóch kolesi. Jeden trąca drugiego: “Ej, Dima, patrz! Mówiłem ci, że dziewuszki też walczą w Donbasie”. Prycham śmiechem, więc koleś kontynuuje: “Ej koleżanko - a po której stronie walczysz? Bo jak armia tak wygląda to ja się chętnie zaciągnę!”. Mówię im, że ja nie stąd, to nie moja wojna, więc się jeszcze nie zdecydowałam na wybór strony. Może coś doradzą? Chłopaki się śmieją, widać było, że bardzo luźno podchodzą do całej sprawy. Nie spytałam skąd byli, ale nie mieli emocjonalnego podejścia do zagadnienia... Rzadko spotykane podejście na obecnej Ukrainie…
Na plaży są też większe domy, jak jakaś opuszczona rybacka osada!
Kawałek dalej przekracza się magiczną linie, granice innego świata. Bo tak wygląda “nasza” Zatoka....
A wystarczy przejść plażą kilkaset metrów i bum! Inny wymiar - ludny, hałaśliwy i obrzydliwy kurort jak wszędzie.
Co nas prowadzi w takie tereny? Ano mamy tam sprawę... Wszystko przez zdechłego krokodyla... Mieliśmy pięknego krokodyla do pływania, zakupionego 3 lata temu w Bułgarii. Ale widać bułgarskie krokodyle do długowiecznych nie należą... I teraz, już od jakiegoś czasu poszukujemy następcy... Najlepiej różowego flaminga. Kabaczę sobie takiego wymarzyło.. Oczywiście flaminga szybko znajdujemy… a potem… potem było już tylko gorzej.. Ja zobaczyłam rekina. Uśmiechał się do mnie i machał płetwą. A na koniec, już na samym końcu bazaru był… wąż gigant! Ot i tak się skończyła nasza wycieczka do kurortu..
Sprzedawcy bardzo się śmiali, jak kupując flaminga, poprosiłam o kilka metrów sznurka. Nie mieli pomysłu o co mi chodzi. Jak im wyłożyłam, że flaminga uwiąże za szyje, żeby nie uciekł z falami z kabakiem na grzbiecie - to sznurek się zaraz znalazł! Po przygodach z krokodylem w Bułgarii to ja już wolę uważać!
Dwie godziny w tłumie nieco nas zmęczyły. Wracamy na naszą stronę mocy! Tuptamy do naszej stołówki. Dziś jesteśmy tu sami. Jest już tylko szaszłyk i wino. Jutro zamykają. Trafiliśmy więc rzutem na taśmę w to urokliwe miejsce!
Wieczór...
Planujemy się też pobujać w hamakach na plażowych drewnianych konstrukcjach.
Dziś jest spory wiatr, wiec wszystkie flamingi trzeba zakopać do połowy w piasku, żeby nie odleciały. Fale (zwłaszcza te wsteczne, podwodne, które ciągną na pełne morze) są na tyle spore, że do utrzymania flaminga przydałby się łańcuch jak na krowę, a nie cieniutki sznurek!
Dziś jedziemy do Segijewki. Początkowo chcieliśmy jechać najkrótszą i najfajniejszą drogą - czyli mierzeją.. Ale miejscowi zdecydowanie wyprowadzają nas z błędu, jakoby busio miał szansę tamtędy się przedostać. “Trzy razy próbowałem tam przejechać ładą żyguli. A ona jest lżejsza. Tak mnie wciągnęło, że dwa traktory nie mogły mnie wyrwać. Wam tego busa to czołgi chyba będą wyciągać”!
Ponoć na fragmencie mierzei nie ma drogi, jedzie się piaszczystą koleiną albo plażą. Terenówki jeżdżą zazwyczaj tym pasem, gdzie biją fale, bo tam jest najbardziej twardo. Ale dla busia pełna piachu plaża jest drogą raczej nie do pokonania.. Jedziemy więc naokoło...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Te domki świetne. Jakby tu moją żonę do tych kibelków tylko przekonać? Bo plaża przy nich...zajebista!
Bo po zeszłorocznej kąpieli, w cale nie cieplejszym Adriatyku od naszego Bałtyku, na te wakacje nie wiemy co wybrać, Bałtyk, czy znowu południe?
Tylko nad Bałtyk, to problem ze znalezieniem fajnych domków, a w to samo miejsce jechać...średnio gdy jeszcze tyle miejsc do poznania, choć jak patrzę na oferty i widzę dom na domku, bez drzew...to się odechciewa. A na południe jechać te kilkanaście godzin też się średnio nam chce...
Jakoś nie kojarzę co się stało z krokodylem w Bułgarii, z kabakiem odpłynął?
Bo po zeszłorocznej kąpieli, w cale nie cieplejszym Adriatyku od naszego Bałtyku, na te wakacje nie wiemy co wybrać, Bałtyk, czy znowu południe?
Tylko nad Bałtyk, to problem ze znalezieniem fajnych domków, a w to samo miejsce jechać...średnio gdy jeszcze tyle miejsc do poznania, choć jak patrzę na oferty i widzę dom na domku, bez drzew...to się odechciewa. A na południe jechać te kilkanaście godzin też się średnio nam chce...
Jakoś nie kojarzę co się stało z krokodylem w Bułgarii, z kabakiem odpłynął?
Ostatnio zmieniony 2020-01-07, 21:47 przez laynn, łącznie zmieniany 1 raz.
Te domki świetne. Jakby tu moją żonę do tych kibelków tylko przekonać? Bo plaża przy nich...zajebista!
To wszystko w komplecie bylo cudne, a zwlaszcza we wrzesniu, bo w srodku sezonu to napewno jest mniej zacisznie jak w kazdym domku ktos mieszka i sie kreci. I zapewne na plazy bardziej tlumnie. No i wtedy w kibelku moze byc mniej przyjemnie, jak tych drzwi nie ma a ciagle ci ktos zaglada. Tu akurat nie bylo problemu - bo zwykle nikogo nie bylo - tylko ja i jaskolki/wroble/nietoperze.
Zone moze przekonasz - bo oprocz kibla lazienki tez sa. O takie, sa nawet 2 prysznice! (pod tymi baniakami). W prysznicach byly drzwi albo zaslonki.
Jakby ktos chcial tam jechac na dluzej to najbardziej bym polecala tam jechac pod koniec sierpnia - zeby baza byla jeszcze w pelni otwarta i nie bylo problemu z dostawaniem sie do zasrubowanych domkow, i zostac np. 2 ostatnie dni sierpnia i potem z zahaczeniem o wrzesien.
Jakbys sie jednak zdecydowal - to tu sa nr telefonow do tego osrodka. Kierunkowy na Ukraine +380.
laynn pisze:Bo po zeszłorocznej kąpieli, w cale nie cieplejszym Adriatyku od naszego Bałtyku
Czarne jest duzo cieplejsze od Adriatyku, przynajmniej tego chorwackiego.
Albo pojedzcie sobie nad Baltyk w Estonii - to wam sie potem w Polsce bedzie cieply wydawal
laynn pisze:choć jak patrzę na oferty i widzę dom na domku, bez drzew...to się odechciewa.
Nie wiem co to za moda, zeby robic takie gołe patelnie. Zwlaszcza jak to jest do uzytku latem to usiasc w cieniu jest przyjemnie, zwlaszcza jak ludzie tam przyjezdzaja glownie smazyc sie na plazy, to potem dalej smazyc sie przed domkiem? Nie wiem skad taki idiotyzm!
laynn pisze:A na południe jechać te kilkanaście godzin też się średnio nam chce...
Tyle ze pod Odesse jest chyba dalej niz do Chorwacji no i bardziej wyboiste drogi. Dojechac w kilkanascie godzin to chyba jakas makabra. No chyba ze podzielic sobie na kilka dni (niekoniecznie jak my na tydzien) ale zeby po drodze sobie pozwiedzac.
Ostatnio zmieniony 2020-01-08, 20:29 przez buba, łącznie zmieniany 5 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
laynn pisze:Jakoś nie kojarzę co się stało z krokodylem w Bułgarii, z kabakiem odpłynął?
Prawie odplynal ze mna
Tu masz fragment tamtej relacji:
"Ja plywam z krokodylem bo wydaje mi sie, ze fajnie mozna sie wtedy utrzymywac na powierzchni fal. Nie myslalam ze jest to na tyle niebezpieczne- zaczyna mnie solidnie sciagac wglab morza. Zanim sie orientuje co sie dzieje juz nie dotykam nogami dna a brzeg sie dosc szybko oddala. Musze zejsc z krokodyla i trzymac go jedną reka do góry. Do płyniecia pozostaje mi tylko jedna łapa! W sporej panice ale jednak udaje mi sie doplynac do brzegu mimo ze ciagnie paskudnie w przeciwna strone.. Ufff, dobrze ludzie mowia ze krokodyle to zabojcy i trzeba sie ich wystrzegac- zwlaszcza w wodzie, bo na lądzie nie stanowia tak duzego zagrozenia
Ostatnio zmieniony 2020-01-08, 09:34 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Odrobinę oddalamy się od wybrzeża, aby ominąc nieprzejezdne dla nas mierzeje i limany. Po drodze mijamy wioskę Bilenke. Tu jeszcze uchował się Dom Kultury im. Lenina!
Sergijewka to szerokie ulice i dużo zieleni. I jakoś tak bardzo płowo… I przestrzennie. Jakby wziąć normalne miasto i … wszystko rozstrzelić, rozepchać, rozrzucić na boki. I pusto.. Atmosfera kurortu po sezonie to mało powiedziane.. Po pustych ulicach przechadza się (acz nie wiem czy to słowo tutaj pasuje…) bardzo dużo osób na wózkach inwalidzkich. ⅔ mijanych osób jedzie na kółkach.. Chyba muszą tu mieć jakieś swoje sanatoria? Ciekawy jest patent jednego z wózków, czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Napęd ręczny - coś jakby kijki narciarskie. To ma moc! Chyba dużo lepsze niż kręcenie za koła czy ręczny rowerek. Babuszka w tym pojeździe wyprzedza wszystkich, nawet jadącego busia! Dziury wymija slalomem, na gębie ma banan od ucha do ucha, a na kolanach trzyma puszystego kota!
W miasteczku rzuca się w oczy też wiele niedokończonych budynków. Tak jakby hoteli i sanatoriów miało tu powstać więcej, ale coś w jednym momencie bum! i przerwało wielką rozbudowę… Większość to spore gmachy!
Acz są też mniejsi reprezentanci zabudowy, którzy podzielili losy molochów…
No i oczywiście nasz, dawno już wypatrzony w internetowym świecie, wieżowiec…
Dziś jest silny wiatr, więc budynek wydaje przedziwne dźwięki i jęki potępieńcze… Wyje powiewającymi blachami i dyktami wyrwanymi z elewacji. Cienkim głosem śpiewają powiewające żaluzje, które wyszły z okien, widać postanowiły wybrać jednak wolność..
Zaglądamy do środka.. Korytarzem toczy się blacha, dwa na dwa metry… Pcha ją przeciąg? Bo dmucha przez wybite okna? Ale niby tutaj wydaje się być zacisznie… Nie mam ochoty znaleźć się na drodze blachy, chowamy się w bocznym pokoju.. Blacha spacerkiem oddala się w stronę ciemności... Pierdzielę takie zwiedzanie! Te spacerujące blachy mi się zdecydowanie nie podobają… W wahaniu utwierdza mnie jakiś upiorny łoskot na schodach powyżej. Czy to coś żywego? (czy już nie? Czy niesione podmuchami kolejne materiały budowlane? Jedno jest pewne - spadamy stąd. Takie zwiedzanie mnie jakoś nie kręci!
Poza tym - znajomi byli tu na wiosnę i na ich filmie dokładnie pooglądałam wnętrza. Wszystko wypatroszone... I na dach nie da się wyjść.. Jakby ktoś był zainteresowany wnętrzami wieżowca to TUTAJ: https://www.youtube.com/watch?v=2knMAcHKeRs jest wspomniany wyżej filmik.
Obchodzę wieżowiec dookoła. Zaglądam do kilku mniejszych budynków, ale przylegających.
Stosy abażurów, rozwleczone dokumenty, podarte kasetony.. I wciąż ten śpiew wiatru na wysokościach..
Za stepową łąką stoi szaro - brunatne blokowisko. Wyrasta prosto z pola!
Idziemy na widoczny na horyzoncie cienki pasek mierzei. Tam jest otwarte morze. Stały ląd dotyka tylko do błotnistego limanu Budackiego.
Niektórzy się tym błotem nacierają. Wygląda na to, że jest lecznicze..
Też rozważamy, ale jak my się potem z tego doszorujemy mokrą chusteczką i butelką mineralki?
Liman zamieszkują wyjątkowo duże i tłuste meduzy. I w dużej ilości!
Na mierzeję prowadzi kładka. Tak to malowniczo wygląda z powietrza.
Na miejscu okazuje się jednak, że to nie kładka a bardzo solidny most. Cóż… na chybotliwe kładeczki trzeba będzie jeszcze poczekać!
Most ma w “podłodze” okrągłe dziury, dość regularnie rozmieszczone. Widać przez nie wodę. Wszyscy miejscowi wędkarze łowią przez te dziury. Widać ryba z jakiś powodów gromadzi się pod mostem?
Mierzeja jest dość ludna i hałaśliwa, zmywamy się po 5 minutach. Pewnie jakby odejść daleko w prawo czy w lewo to by było fajnie.. Ale trochę nas goni czas, słońce już wisi fest nisko, a my mamy upatrzone miejsce na biwak kawałek stąd.
Przez liman pływają stateczki - jak się komuś znudzi łażenie mostem. Nie ma opcji, aby sobie odmówić skorzystanie z takiego pływadła!
Widoki z jego okien na miasto w oddali..
Woda bryzga, silniki wyją, liny skrzypią...
Pachnie wodorostem, rdzą, drewnem ze starego kutra... I wiatrem.. I rybą... I ciepłym wieczorem w kurorcie, który ostatecznie okazał się nie taki do końca opustoszały...
A głośnik zapodaje nieco upiorną piosenkę o marynarzach. Piosenka jest zapętlona, więc słuchamy ją kilkanaście razy. A może dwadzieścia kilka?? Na tyle dużo, że gra mi we łbie jeszcze kilka dni. I ni cholery nie mogę jej stamtąd wykarczować. Czy idę do kibla, czy patrzę w mapę, czy układam się do snu - cały czas, chcąc nie chcąc, nucę ją sobie pod nosem... Jakby ktoś miał ochotę wczuć się w klimat tej części relacji - a i tego co będzie później - proponuje sobie włączyć do posłuchania. I koniecznie zapętlić PIOSENKA: https://www.youtube.com/watch?v=szWOzUK-OCs
Kabaczę jest zachwycone, całą drogę tańczy, wprawiając w zachwyt lokalnych kuracjuszy. Jakiś koleś to nakręca komórką. Może więc nasze dziecię będzie gwiazdą jakiegoś wschodniego youtuba!
W Sergijewce odwiedziliśmy dziś jeszcze jedno miejsce. Ale o tym będzie później. To miejsce zasłużyło na osobną relację - dedykowaną wyłącznie jemu! Cóż... niecodziennie bywa się w BAJCE
Biwaku szukamy w okolicach Kurortnego. Szukamy tam jeszcze sklepu, ale jakoś to nam nie idzie.. tzn. znajdujemy trzy, ale wszystkie “zamknięte po sezonie”. Jest za to namiotowa knajpa, gdzie jest barmanka - niemłoda już niewiasta i trwa specyficzne karaoke. Nieco podchmielony dziadek wyje do mikrofonu jakieś posępne acz klimatyczne pieśni - ni to cerkiewne, ni to rewolucyjne… Czasem wychodzi mu nieźle, acz momentami to aż skóra cierpnie na karku od zaśpiewu o melodii zdychającej piły łańcuchowej… Grupa czterech młodzieńców o identycznie wytatuowanych oczach też tu przyszła szukać alkoholu… Ot cała Kurortna menażeria.. Dziadek meloman, który nie chce zejść ze sceny.. grupka recydywistów, którym brakuje 200 hrywien, ale podobnie jak dziadek mikrofon, oni też już trzymają za szyje wybrane z lodówki butelki. Zarówno dziadek jak i oni wpadają w zachwyt na widok mojej marynarskiej koszulki zakupionej na bazarze w Zatoce. Cmokają radośnie, że “baba, ale wie jak się ubrać”. Snują jakieś dyskusje o grubości paseczków, odcieniach ich błękitu i ilości “s” w nazwie obwodowego miasta. No bo to jedno “s” więcej lub mniej - jest tu w pewnym sensie polityczną deklaracją… Jak to czasem jakiś niuans dla przybysza, a dla miejscowych znaczy nadpodziw dużo. Na szczęście trafiam tu na samych miłośników “s” podwójnego, więc w gębę nie zbieram Dopytują, szczerzą zęby (albo miejsca, gdzie teoretycznie te zęby powinny się znajdować i na tyle wytrąca ich to z równowagi, że tracą moc uchwytu. Sprytna barmanka wykorzystuje tą pomyślną dla siebie chwilę i bez problemu wyciąga im ze sflaczałych dłoni butelki i mikrofony. Puszcza do mnie oko: “Słuchaj, to piwo masz na koszt firmy, dupe nam uratowałaś! A! I jeszcze nie wspomniałam, że w kącie knajpy siedział zagraniczny ponoć turysta. Ale na tyle wspomógł już budżet owego przybytku, że zapomniał z jakiego kraju przyjechał. Barmanka ciągnie mnie do niego: “Zagadaj coś, może ty wyczaisz w jakim języku on mówi? Bardzo nas to ciekawi!” Próbuję.. Acz moim zdaniem obecnie jest to język zdecydowanie międzynarodowy - tych co nieco przedawkowali płyny: “ablphfff” bukhwwww”. Przed knajpą na środku drogi leży dość wypaśny rower z sakwami. Mam przypuszczenia, że to jego.. Chowamy z babeczką rower do środka. Koleś nie wygląda jak ktoś, kto o własnych siłach miałby dziś opuścić namiot. Barmanka wzrusza ramionami: “No to będzie dziś tu spał. Na stole lub pod. Nie wygląda groźnie. Latem to nie takie akcje tu bywały….”
Wychodząc oczywiście śpiewam pod nosem piosenkę ze stateczku. Nie wiem jak to działa, ale to się odbywa jakoś zupełnie bez udziału mojej woli! Po prostu zapomnę o tym na chwilę i już mi się samo śpiewa: "budu lieżat na dne okeana w mirie bezzwucznoj krasatyyyyy...". Babeczka za mna biegnie: "Diewuszka, może chcesz wystąpić na naszym karaoke? Dobrze ci idzie! Dawaaaj" - ciągnie mnie za rękę w stronę namiotu. Cóż... Nie wiem czy bardziej zarzynam słowa czy melodie, może jednak dziadek nie był dzisiaj najgorszym wykonawcą??? Mój występ dopasowałby idealnie do klimatu tego miejsca i jego poziomu artystycznego! Ale jednak się nie decyduję... Jakaś chyba jednak wstydliwa jestem... Tłumaczę babce, że nawet jak ona znajdzie gdzieś tekst - to ja pewnie nie nadążę z czytaniem z ekranu... Patrząc z perspektywy czasu - może szkoda??? Może jednak trzeba było?
Piwo mamy, ale miejsce biwakowe za wsią jakoś nas nie urzeka. Totalna patelnia, wygwizdów, nie ma ani krzaczyny! Ze wsi nas widać, wiatr hula, nawet do kibla nie ma gdzie iść..
Jedziemy dalej szukać szczęścia...
A mnie piosenka o marynarzach nie opuszcza... "Na bezkrajnem marskom prastorie swietjat zwiozdami majakiiiiiii!!!!" Toperz obiecuje mi, że jak zaraz nie przestanę to mnie wysadzi w środku stepu
cdn
Sergijewka to szerokie ulice i dużo zieleni. I jakoś tak bardzo płowo… I przestrzennie. Jakby wziąć normalne miasto i … wszystko rozstrzelić, rozepchać, rozrzucić na boki. I pusto.. Atmosfera kurortu po sezonie to mało powiedziane.. Po pustych ulicach przechadza się (acz nie wiem czy to słowo tutaj pasuje…) bardzo dużo osób na wózkach inwalidzkich. ⅔ mijanych osób jedzie na kółkach.. Chyba muszą tu mieć jakieś swoje sanatoria? Ciekawy jest patent jednego z wózków, czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Napęd ręczny - coś jakby kijki narciarskie. To ma moc! Chyba dużo lepsze niż kręcenie za koła czy ręczny rowerek. Babuszka w tym pojeździe wyprzedza wszystkich, nawet jadącego busia! Dziury wymija slalomem, na gębie ma banan od ucha do ucha, a na kolanach trzyma puszystego kota!
W miasteczku rzuca się w oczy też wiele niedokończonych budynków. Tak jakby hoteli i sanatoriów miało tu powstać więcej, ale coś w jednym momencie bum! i przerwało wielką rozbudowę… Większość to spore gmachy!
Acz są też mniejsi reprezentanci zabudowy, którzy podzielili losy molochów…
No i oczywiście nasz, dawno już wypatrzony w internetowym świecie, wieżowiec…
Dziś jest silny wiatr, więc budynek wydaje przedziwne dźwięki i jęki potępieńcze… Wyje powiewającymi blachami i dyktami wyrwanymi z elewacji. Cienkim głosem śpiewają powiewające żaluzje, które wyszły z okien, widać postanowiły wybrać jednak wolność..
Zaglądamy do środka.. Korytarzem toczy się blacha, dwa na dwa metry… Pcha ją przeciąg? Bo dmucha przez wybite okna? Ale niby tutaj wydaje się być zacisznie… Nie mam ochoty znaleźć się na drodze blachy, chowamy się w bocznym pokoju.. Blacha spacerkiem oddala się w stronę ciemności... Pierdzielę takie zwiedzanie! Te spacerujące blachy mi się zdecydowanie nie podobają… W wahaniu utwierdza mnie jakiś upiorny łoskot na schodach powyżej. Czy to coś żywego? (czy już nie? Czy niesione podmuchami kolejne materiały budowlane? Jedno jest pewne - spadamy stąd. Takie zwiedzanie mnie jakoś nie kręci!
Poza tym - znajomi byli tu na wiosnę i na ich filmie dokładnie pooglądałam wnętrza. Wszystko wypatroszone... I na dach nie da się wyjść.. Jakby ktoś był zainteresowany wnętrzami wieżowca to TUTAJ: https://www.youtube.com/watch?v=2knMAcHKeRs jest wspomniany wyżej filmik.
Obchodzę wieżowiec dookoła. Zaglądam do kilku mniejszych budynków, ale przylegających.
Stosy abażurów, rozwleczone dokumenty, podarte kasetony.. I wciąż ten śpiew wiatru na wysokościach..
Za stepową łąką stoi szaro - brunatne blokowisko. Wyrasta prosto z pola!
Idziemy na widoczny na horyzoncie cienki pasek mierzei. Tam jest otwarte morze. Stały ląd dotyka tylko do błotnistego limanu Budackiego.
Niektórzy się tym błotem nacierają. Wygląda na to, że jest lecznicze..
Też rozważamy, ale jak my się potem z tego doszorujemy mokrą chusteczką i butelką mineralki?
Liman zamieszkują wyjątkowo duże i tłuste meduzy. I w dużej ilości!
Na mierzeję prowadzi kładka. Tak to malowniczo wygląda z powietrza.
Na miejscu okazuje się jednak, że to nie kładka a bardzo solidny most. Cóż… na chybotliwe kładeczki trzeba będzie jeszcze poczekać!
Most ma w “podłodze” okrągłe dziury, dość regularnie rozmieszczone. Widać przez nie wodę. Wszyscy miejscowi wędkarze łowią przez te dziury. Widać ryba z jakiś powodów gromadzi się pod mostem?
Mierzeja jest dość ludna i hałaśliwa, zmywamy się po 5 minutach. Pewnie jakby odejść daleko w prawo czy w lewo to by było fajnie.. Ale trochę nas goni czas, słońce już wisi fest nisko, a my mamy upatrzone miejsce na biwak kawałek stąd.
Przez liman pływają stateczki - jak się komuś znudzi łażenie mostem. Nie ma opcji, aby sobie odmówić skorzystanie z takiego pływadła!
Widoki z jego okien na miasto w oddali..
Woda bryzga, silniki wyją, liny skrzypią...
Pachnie wodorostem, rdzą, drewnem ze starego kutra... I wiatrem.. I rybą... I ciepłym wieczorem w kurorcie, który ostatecznie okazał się nie taki do końca opustoszały...
A głośnik zapodaje nieco upiorną piosenkę o marynarzach. Piosenka jest zapętlona, więc słuchamy ją kilkanaście razy. A może dwadzieścia kilka?? Na tyle dużo, że gra mi we łbie jeszcze kilka dni. I ni cholery nie mogę jej stamtąd wykarczować. Czy idę do kibla, czy patrzę w mapę, czy układam się do snu - cały czas, chcąc nie chcąc, nucę ją sobie pod nosem... Jakby ktoś miał ochotę wczuć się w klimat tej części relacji - a i tego co będzie później - proponuje sobie włączyć do posłuchania. I koniecznie zapętlić PIOSENKA: https://www.youtube.com/watch?v=szWOzUK-OCs
Kabaczę jest zachwycone, całą drogę tańczy, wprawiając w zachwyt lokalnych kuracjuszy. Jakiś koleś to nakręca komórką. Może więc nasze dziecię będzie gwiazdą jakiegoś wschodniego youtuba!
W Sergijewce odwiedziliśmy dziś jeszcze jedno miejsce. Ale o tym będzie później. To miejsce zasłużyło na osobną relację - dedykowaną wyłącznie jemu! Cóż... niecodziennie bywa się w BAJCE
Biwaku szukamy w okolicach Kurortnego. Szukamy tam jeszcze sklepu, ale jakoś to nam nie idzie.. tzn. znajdujemy trzy, ale wszystkie “zamknięte po sezonie”. Jest za to namiotowa knajpa, gdzie jest barmanka - niemłoda już niewiasta i trwa specyficzne karaoke. Nieco podchmielony dziadek wyje do mikrofonu jakieś posępne acz klimatyczne pieśni - ni to cerkiewne, ni to rewolucyjne… Czasem wychodzi mu nieźle, acz momentami to aż skóra cierpnie na karku od zaśpiewu o melodii zdychającej piły łańcuchowej… Grupa czterech młodzieńców o identycznie wytatuowanych oczach też tu przyszła szukać alkoholu… Ot cała Kurortna menażeria.. Dziadek meloman, który nie chce zejść ze sceny.. grupka recydywistów, którym brakuje 200 hrywien, ale podobnie jak dziadek mikrofon, oni też już trzymają za szyje wybrane z lodówki butelki. Zarówno dziadek jak i oni wpadają w zachwyt na widok mojej marynarskiej koszulki zakupionej na bazarze w Zatoce. Cmokają radośnie, że “baba, ale wie jak się ubrać”. Snują jakieś dyskusje o grubości paseczków, odcieniach ich błękitu i ilości “s” w nazwie obwodowego miasta. No bo to jedno “s” więcej lub mniej - jest tu w pewnym sensie polityczną deklaracją… Jak to czasem jakiś niuans dla przybysza, a dla miejscowych znaczy nadpodziw dużo. Na szczęście trafiam tu na samych miłośników “s” podwójnego, więc w gębę nie zbieram Dopytują, szczerzą zęby (albo miejsca, gdzie teoretycznie te zęby powinny się znajdować i na tyle wytrąca ich to z równowagi, że tracą moc uchwytu. Sprytna barmanka wykorzystuje tą pomyślną dla siebie chwilę i bez problemu wyciąga im ze sflaczałych dłoni butelki i mikrofony. Puszcza do mnie oko: “Słuchaj, to piwo masz na koszt firmy, dupe nam uratowałaś! A! I jeszcze nie wspomniałam, że w kącie knajpy siedział zagraniczny ponoć turysta. Ale na tyle wspomógł już budżet owego przybytku, że zapomniał z jakiego kraju przyjechał. Barmanka ciągnie mnie do niego: “Zagadaj coś, może ty wyczaisz w jakim języku on mówi? Bardzo nas to ciekawi!” Próbuję.. Acz moim zdaniem obecnie jest to język zdecydowanie międzynarodowy - tych co nieco przedawkowali płyny: “ablphfff” bukhwwww”. Przed knajpą na środku drogi leży dość wypaśny rower z sakwami. Mam przypuszczenia, że to jego.. Chowamy z babeczką rower do środka. Koleś nie wygląda jak ktoś, kto o własnych siłach miałby dziś opuścić namiot. Barmanka wzrusza ramionami: “No to będzie dziś tu spał. Na stole lub pod. Nie wygląda groźnie. Latem to nie takie akcje tu bywały….”
Wychodząc oczywiście śpiewam pod nosem piosenkę ze stateczku. Nie wiem jak to działa, ale to się odbywa jakoś zupełnie bez udziału mojej woli! Po prostu zapomnę o tym na chwilę i już mi się samo śpiewa: "budu lieżat na dne okeana w mirie bezzwucznoj krasatyyyyy...". Babeczka za mna biegnie: "Diewuszka, może chcesz wystąpić na naszym karaoke? Dobrze ci idzie! Dawaaaj" - ciągnie mnie za rękę w stronę namiotu. Cóż... Nie wiem czy bardziej zarzynam słowa czy melodie, może jednak dziadek nie był dzisiaj najgorszym wykonawcą??? Mój występ dopasowałby idealnie do klimatu tego miejsca i jego poziomu artystycznego! Ale jednak się nie decyduję... Jakaś chyba jednak wstydliwa jestem... Tłumaczę babce, że nawet jak ona znajdzie gdzieś tekst - to ja pewnie nie nadążę z czytaniem z ekranu... Patrząc z perspektywy czasu - może szkoda??? Może jednak trzeba było?
Piwo mamy, ale miejsce biwakowe za wsią jakoś nas nie urzeka. Totalna patelnia, wygwizdów, nie ma ani krzaczyny! Ze wsi nas widać, wiatr hula, nawet do kibla nie ma gdzie iść..
Jedziemy dalej szukać szczęścia...
A mnie piosenka o marynarzach nie opuszcza... "Na bezkrajnem marskom prastorie swietjat zwiozdami majakiiiiiii!!!!" Toperz obiecuje mi, że jak zaraz nie przestanę to mnie wysadzi w środku stepu
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Adrian pisze:Opis wieżowca jak z jakiegoś filmu Science Fiction o świecie po wybuchu atomowym
Miejsce zdecydowanie nadaloby sie na plener do takiego filmu!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Większość placów zabaw jest strasznie powtarzalna. Huśtawka, zjeżdżalnia, piaskownica, drabinka, koniec. Niezależnie czy to nowe, ponoć super bezpieczne odlewy z badziewnego plastiku z certyfikatem UE i tysiącem regulaminów, czy solidne, masywne, żelazne zabawki z czasów naszego dzieciństwa (te, które obecnie modne jest twierdzić, że zjadały dzieci na surowo.. Jedne i drugie są/były pisane przez kalkę.. Widziałeś jeden - widziałeś wszystkie. Acz w każdej dziedzinie zdarzają się perełki. Zdarza się powiew fantazji, która nadaje życiu smak. I jednemu z takich miejsc pragnę poświęcić dzisiejszą opowieść. Miejscu, które może cię zachwycić, oczarować, rozczulić, przerazić czy zniesmaczyć. Miejscu, do którego będziesz chciał wracać albo poczujesz, że lepiej by było go “odpamiętać”. To zależy od twojego podejścia do świata, przekonań i wpojonych lub wrodzonych gustów artystycznych Jedno jest pewne - jak zobaczysz to miejsce - to go nie zapomnisz. W morzu otaczającej nas unifikacji, ujednolicenia, odlewania z jednej sztancy - takie miejsce po pierwsze dziwi. Że komuś się chciało….
A może z jego powstaniem wiąże się jakaś malownicza historia? Niestety nie udało mi się dopytać ani w inny sposób dokopać informacji - kto jest twórcą tego miejsca, dlaczego powstało akurat tutaj, czy z którego dokładnie roku obiekt pochodzi. Czym się kierował artysta, że zaaranżował to akurat tak? Tyle jedynie wiadomo, że miejsce powstało jeszcze w radzieckich czasach. Położone jest pomiędzy dwoma bazami wypoczynkowymi dla dzieci czy innymi ośrodkami szkoleniowymi dla pionierów. I chyba im miało głównie służyć. Spotykane tam postacie nie są wytworami fantazji twórcy - są to postacie ze starych bajek. O kilku z nich opowiadają nam miejscowi - więc w tych momentach przytoczę ich opowieści i wyjaśnienia. W żaden sposób ich nie weryfikowałam, więc z góry przepraszam jeśli zaszły jakieś pomyłki.
No ale zacznijmy od początku. Na początku jest brama i napis “Witamy w bajce”. W bajce sprzed lat… Wiadomo więc, że nie będzie to dzień jak codzień. Jednak niecodziennie trafia się do bajki
Ten gigant na wejściu - w pasiastych rajtuzach, czerwonej krawatce jak rasowy pionier, trzymający się za pas jak kowboj w samo południe - to ponoć Guliwer.
Wchodząc do bajki trzeba mu zajrzeć pod spódniczkę. To już od początku ustawia klimat całości zwiedzania A dalej.. dalej to już będzie tylko lepiej!
Mur okalający teren parku pokrywają płaskorzeźby - smoki, jednookie potwory oraz elementy wodne - złote rybki, delfiny... I jak przystało na Sergijewke - meduzy też są, a jakże!
Niektóre rejsy na żaglowcach nudne nie były!
Ufoludki? Roboty?
Teren parku jest chłodny, cienisty… Są tu drzewa! To pierwsze co odróżnia to miejsce od dzisiejszych placów zabaw, które są zawsze nasłonecznioną patelnią, z wyrwaną do ziemi roślinnością..
Kawałek dalej jest wielki, brodaty łeb. Ponoć to Czernomor z poematu Puszkina. Można mu wejść w czeluście otwartej paszczy.
A co w środku? Ano zjeżdżalnia! Nieco nadgryziona zębem czasu, więc nad jej przystosowaniem do klasycznego użytku trzeba by trochę popracować. Z racji na rdzę jest na tyle mało śliska, że można użyć jej do wspinaczki na butach. Warto mieć latarkę - bo w brzuchu brodacza jest ciemno.
Kolesiowi można również wyjść na kapelusz. Po drabince, na drewniany mostek, który wije sie wokół całej czapki.
Obok znów kusi ciemna jama. To dla odmiany skamieniałe, dziuplaste drzewo. Z kogutkiem na szczycie i jakąś Babą Jagą nabitą na jedną z gałęzi.
Wnętrza solidnie wzmocnione - zadbali, żeby to się na łeb nie zwaliło.
Na Babę Jagę nie udaje się wdrapać, trzeba się zadowolić kotkiem.
A tu huśtawki. Wersja najprostsza. Bezsiodełkowe. Samo żelazo. Póki złomiarz nie przyjdzie z palnikiem - można uznać za prawie niezniszczalne.
Tu zamek. Na wejściu - scenka rodzajowa. Gdy się przyglądaliśmy owej płaskorzeźbie - jakaś wrona nagle zakrakała. Aż żeśmy podskoczyli! “Czy to ta z obrazka?” - zapytał kabak.. Pan pod muchą z lekka się uśmiechnął. Kurde! Głowę bym dała, że jeszcze chwilę wcześniej miał twarz poważną! Dobrze, że lew był zajęty i nie zaryczał - ryk lwa w tym miejscu - to byłby nadmiar szczęścia!
Wzrok czujemy również na plecach.. Ot.. taki melancholijny wzrok, patrzący gdzieś w przestrzeń, gdzie pozornie nic nie ma…
A ta specyficzna ławeczka to ponoć “Żelazny Rycerz" Tilly Willy z książki Wołkowa “Żółta mgła”.
Kabak sugeruje, abyśmy przy nim dłużej poczekali. “Mi się wydaje, że on zaraz zmieni rękę, którą się podpiera!”. Wszystko ładnie pięknie - tylko co on wtedy zrobi z zawartością tej pierwszej ręki????? Czy ten uśmiech coś sugeruje???
W razie deszczu ośmiornica zaprasza pod swoje skrzydła, tfu macki!
Alternatywą jest dziadek i jego grzybek. Też zaciszne miejsce. Lepiej spędzić burze w objęciach ośmiornicy czy dziadka???
Nawet kibelki - wychodki udekorowano tu bajkowo!
Jest też krokodyl! Szczerzy zębiska z prawdziwych gwoździ! Dobrze, że się zajął piłką - to chociaż przechodnia w kostkę nie upali!
Tak samo jak dinozaur! Pazury z prawdziwych prętów!
Na pokrytym łuską ogonie...
Ten koleś chyba coś przeskrobał.. Albo po prostu nie miał szczęścia w życiu??
Staramy się go choć odrobinę pocieszyć!
Zawsze chciałam pojeździć na słoniu! Ot - takie marzenie jeszcze z czasów dzieciństwa... Tu miejsce ku temu bardzo dogodne - raz, że nie trzeba jechać w dalekie kraje, a dwa, że się żaden obrońca zwierząt nie czepi. Choć szlag wie? Z nimi to różnie bywa Może akurat różowe słonie są najrzadsze i najbardziej chronione?
Tu kiedyś chyba była fontanna? Albo chociaż sadzawka? A trójgłowy smok był strażnikiem tego miejsca?
Woda płynęła i bocznymi kanałami - rybkom więc było tu dobrze!
Widziałam na chodniku ciśnięte opakowanie po środkach odurzających. Już wiem, kto z nich korzystał!
Nad tym czołgiem pracował chyba jakiś pacyfista. Widać, że czołg - ale nie ma lufy! Ale ma za to ażurowy tunel, który łączy go z rakietą! Rakieta ma również kilka poziomów do wspinaczki!
Trzy szczeżuje! Która najstraszniejsza???
I dla miłośników kolei coś się znajdzie!
Tu ciągle gra muzyka!
Misiek o chwiejnym kroku i wzroku pełnym wczorajszych przygód! A może dziabnął to samo co trójgłowy smok z fontanny??
A tu chyba coś poszło nie tak.. Zwierzątka masowo suną do lekarza!
Ten chłopiec chyba będzie następny w kolejce.. Może nie udało mu się uciec przed krokodylem gwoździozębnym? Mimo pomocy latającej gęsi...
I kolejne scenki z różnych bajek...
Są i elementy edukacyjne. Zasady ruchu drogowego. Uciekając przed goniącym cię dinozaurem czy mackami meduzy - nie wpadnij pod auto
Park rzeźb był odnawiany w 2018 roku przez lokalnych aktywistów, którzy postanowili mu dodać nieco kolorów. Nie jest więc tak zapomniany czy opuszczony jak mogłoby się z pozoru wydawać...
Ludzie mówią, że to miejsce jest psychodeliczne. Twierdzą, że jest upiorne, że jak z horroru, że pewnie tu straszy w mgliste noce, a dzieci jak to zobaczą - to będą miały nocne koszmary… Mnie to miejsce wydało się przyjazne i wesołe. A przede wszystkim niezmiernie ciekawe - raz przez swoją oryginalność, a dwa ze względów praktycznych. Ile czasu dzieci mogą się tu bawić wymyślając kolejne zabawy? I to dzieci starsze, niekoniecznie pieluchowce suwające kuprem po ziemi, którym do szczęścia wystarcza łacha piasku dwa na dwa.… Choćby sama zwykła zabawa w chowanego nabiera tutaj rumieńców. Wiem - bo się bawiliśmy! Spędzamy tu około 3 godzin. Kabaka nie można wyrwać. Skubana próbuje się chwytać różnych metod... “Mamusiu! Zobacz - to super miejsce na biwak! Tu postawimy busia, tu rozpalimy ognisko. Tu się będziemy chować jak popada deszcz. Zostańmy tu dziesięć dni.” Dziesięć jest ostatnio synonimem “dużo”. Nie ma się co dziwić małemu kabaczęciu. Ja wpadam w szał zachwytów chyba po stokroć jeszcze bardziej A wydawałoby się, że z fascynacji placami zabaw powinnam była już dawno wyrosnąć
I pytanie, które będzie padać jeszcze wiele razy - “Mamo, czemu nasze place zabaw są takie nudne?” I cóż ja mam odpowiedzieć dzieciakowi? Chyba jedynie to - że ja też sobie zadaję to pytanie... I ono, póki co, pozostaje bez odpowiedzi...
cdn
A może z jego powstaniem wiąże się jakaś malownicza historia? Niestety nie udało mi się dopytać ani w inny sposób dokopać informacji - kto jest twórcą tego miejsca, dlaczego powstało akurat tutaj, czy z którego dokładnie roku obiekt pochodzi. Czym się kierował artysta, że zaaranżował to akurat tak? Tyle jedynie wiadomo, że miejsce powstało jeszcze w radzieckich czasach. Położone jest pomiędzy dwoma bazami wypoczynkowymi dla dzieci czy innymi ośrodkami szkoleniowymi dla pionierów. I chyba im miało głównie służyć. Spotykane tam postacie nie są wytworami fantazji twórcy - są to postacie ze starych bajek. O kilku z nich opowiadają nam miejscowi - więc w tych momentach przytoczę ich opowieści i wyjaśnienia. W żaden sposób ich nie weryfikowałam, więc z góry przepraszam jeśli zaszły jakieś pomyłki.
No ale zacznijmy od początku. Na początku jest brama i napis “Witamy w bajce”. W bajce sprzed lat… Wiadomo więc, że nie będzie to dzień jak codzień. Jednak niecodziennie trafia się do bajki
Ten gigant na wejściu - w pasiastych rajtuzach, czerwonej krawatce jak rasowy pionier, trzymający się za pas jak kowboj w samo południe - to ponoć Guliwer.
Wchodząc do bajki trzeba mu zajrzeć pod spódniczkę. To już od początku ustawia klimat całości zwiedzania A dalej.. dalej to już będzie tylko lepiej!
Mur okalający teren parku pokrywają płaskorzeźby - smoki, jednookie potwory oraz elementy wodne - złote rybki, delfiny... I jak przystało na Sergijewke - meduzy też są, a jakże!
Niektóre rejsy na żaglowcach nudne nie były!
Ufoludki? Roboty?
Teren parku jest chłodny, cienisty… Są tu drzewa! To pierwsze co odróżnia to miejsce od dzisiejszych placów zabaw, które są zawsze nasłonecznioną patelnią, z wyrwaną do ziemi roślinnością..
Kawałek dalej jest wielki, brodaty łeb. Ponoć to Czernomor z poematu Puszkina. Można mu wejść w czeluście otwartej paszczy.
A co w środku? Ano zjeżdżalnia! Nieco nadgryziona zębem czasu, więc nad jej przystosowaniem do klasycznego użytku trzeba by trochę popracować. Z racji na rdzę jest na tyle mało śliska, że można użyć jej do wspinaczki na butach. Warto mieć latarkę - bo w brzuchu brodacza jest ciemno.
Kolesiowi można również wyjść na kapelusz. Po drabince, na drewniany mostek, który wije sie wokół całej czapki.
Obok znów kusi ciemna jama. To dla odmiany skamieniałe, dziuplaste drzewo. Z kogutkiem na szczycie i jakąś Babą Jagą nabitą na jedną z gałęzi.
Wnętrza solidnie wzmocnione - zadbali, żeby to się na łeb nie zwaliło.
Na Babę Jagę nie udaje się wdrapać, trzeba się zadowolić kotkiem.
A tu huśtawki. Wersja najprostsza. Bezsiodełkowe. Samo żelazo. Póki złomiarz nie przyjdzie z palnikiem - można uznać za prawie niezniszczalne.
Tu zamek. Na wejściu - scenka rodzajowa. Gdy się przyglądaliśmy owej płaskorzeźbie - jakaś wrona nagle zakrakała. Aż żeśmy podskoczyli! “Czy to ta z obrazka?” - zapytał kabak.. Pan pod muchą z lekka się uśmiechnął. Kurde! Głowę bym dała, że jeszcze chwilę wcześniej miał twarz poważną! Dobrze, że lew był zajęty i nie zaryczał - ryk lwa w tym miejscu - to byłby nadmiar szczęścia!
Wzrok czujemy również na plecach.. Ot.. taki melancholijny wzrok, patrzący gdzieś w przestrzeń, gdzie pozornie nic nie ma…
A ta specyficzna ławeczka to ponoć “Żelazny Rycerz" Tilly Willy z książki Wołkowa “Żółta mgła”.
Kabak sugeruje, abyśmy przy nim dłużej poczekali. “Mi się wydaje, że on zaraz zmieni rękę, którą się podpiera!”. Wszystko ładnie pięknie - tylko co on wtedy zrobi z zawartością tej pierwszej ręki????? Czy ten uśmiech coś sugeruje???
W razie deszczu ośmiornica zaprasza pod swoje skrzydła, tfu macki!
Alternatywą jest dziadek i jego grzybek. Też zaciszne miejsce. Lepiej spędzić burze w objęciach ośmiornicy czy dziadka???
Nawet kibelki - wychodki udekorowano tu bajkowo!
Jest też krokodyl! Szczerzy zębiska z prawdziwych gwoździ! Dobrze, że się zajął piłką - to chociaż przechodnia w kostkę nie upali!
Tak samo jak dinozaur! Pazury z prawdziwych prętów!
Na pokrytym łuską ogonie...
Ten koleś chyba coś przeskrobał.. Albo po prostu nie miał szczęścia w życiu??
Staramy się go choć odrobinę pocieszyć!
Zawsze chciałam pojeździć na słoniu! Ot - takie marzenie jeszcze z czasów dzieciństwa... Tu miejsce ku temu bardzo dogodne - raz, że nie trzeba jechać w dalekie kraje, a dwa, że się żaden obrońca zwierząt nie czepi. Choć szlag wie? Z nimi to różnie bywa Może akurat różowe słonie są najrzadsze i najbardziej chronione?
Tu kiedyś chyba była fontanna? Albo chociaż sadzawka? A trójgłowy smok był strażnikiem tego miejsca?
Woda płynęła i bocznymi kanałami - rybkom więc było tu dobrze!
Widziałam na chodniku ciśnięte opakowanie po środkach odurzających. Już wiem, kto z nich korzystał!
Nad tym czołgiem pracował chyba jakiś pacyfista. Widać, że czołg - ale nie ma lufy! Ale ma za to ażurowy tunel, który łączy go z rakietą! Rakieta ma również kilka poziomów do wspinaczki!
Trzy szczeżuje! Która najstraszniejsza???
I dla miłośników kolei coś się znajdzie!
Tu ciągle gra muzyka!
Misiek o chwiejnym kroku i wzroku pełnym wczorajszych przygód! A może dziabnął to samo co trójgłowy smok z fontanny??
A tu chyba coś poszło nie tak.. Zwierzątka masowo suną do lekarza!
Ten chłopiec chyba będzie następny w kolejce.. Może nie udało mu się uciec przed krokodylem gwoździozębnym? Mimo pomocy latającej gęsi...
I kolejne scenki z różnych bajek...
Są i elementy edukacyjne. Zasady ruchu drogowego. Uciekając przed goniącym cię dinozaurem czy mackami meduzy - nie wpadnij pod auto
Park rzeźb był odnawiany w 2018 roku przez lokalnych aktywistów, którzy postanowili mu dodać nieco kolorów. Nie jest więc tak zapomniany czy opuszczony jak mogłoby się z pozoru wydawać...
Ludzie mówią, że to miejsce jest psychodeliczne. Twierdzą, że jest upiorne, że jak z horroru, że pewnie tu straszy w mgliste noce, a dzieci jak to zobaczą - to będą miały nocne koszmary… Mnie to miejsce wydało się przyjazne i wesołe. A przede wszystkim niezmiernie ciekawe - raz przez swoją oryginalność, a dwa ze względów praktycznych. Ile czasu dzieci mogą się tu bawić wymyślając kolejne zabawy? I to dzieci starsze, niekoniecznie pieluchowce suwające kuprem po ziemi, którym do szczęścia wystarcza łacha piasku dwa na dwa.… Choćby sama zwykła zabawa w chowanego nabiera tutaj rumieńców. Wiem - bo się bawiliśmy! Spędzamy tu około 3 godzin. Kabaka nie można wyrwać. Skubana próbuje się chwytać różnych metod... “Mamusiu! Zobacz - to super miejsce na biwak! Tu postawimy busia, tu rozpalimy ognisko. Tu się będziemy chować jak popada deszcz. Zostańmy tu dziesięć dni.” Dziesięć jest ostatnio synonimem “dużo”. Nie ma się co dziwić małemu kabaczęciu. Ja wpadam w szał zachwytów chyba po stokroć jeszcze bardziej A wydawałoby się, że z fascynacji placami zabaw powinnam była już dawno wyrosnąć
I pytanie, które będzie padać jeszcze wiele razy - “Mamo, czemu nasze place zabaw są takie nudne?” I cóż ja mam odpowiedzieć dzieciakowi? Chyba jedynie to - że ja też sobie zadaję to pytanie... I ono, póki co, pozostaje bez odpowiedzi...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Cel na dziś - Lebiediwka. Kolejna nadmorska miejscowość, kolejna mierzeja... Początkowo mamy w planie odwiedzić miejsce podpisywane na mapach jako “Mys Burnas” i “namiotowe miasteczko”.
Droga za miejską plażą, oględnie mówiąc, nieco traci na główności - tzn. piach zaczyna być do pół koła.. Gdy właśnie rozważamy czy brnąć dalej (mamy trapy - to może wyjedziemy?) jakiś koleś prawie na szczupaka wskakuje nam pod maskę.. “Wy ochujeli”?? - takim oto międzynarodowym pytaniem, sugerującym sporą dezaprobatę co do naszych zamierzeń, wita nas facet prawie już wiszący na lusterku “Kto wam tą krowę stamtąd wyciągnie?? A??? Lepiej nie ryzykujcie! Szkoda kasy i nerwów!” Chwilę później od strony mierzei sunie sapiąc niewielki traktorek, a za nim na sznurku dynda jakiś tłusty SUV. Nosz kurde.. Traktorek zostawia balast na twardej (w miarę) drodze i wraca w stronę mierzei.. Po następnego jedzie? Koleś, który chwile wcześniej nam wisiał na lusterku, kiwa głową - jakby słyszał moje myśli: “Tam jeszcze pięciu brzuchami w piachu siedzi, kilka km stąd, psia ich mać. Jakby drogą jechali to by dali radę.. Ale nie.. Kozaki.. Kołami do morza musieli.. A tam… lotne piaski! bagienko!” “I co towarzysze Polaki? Jak dalej chcecie tam jechać to od razu dajcie mi 1000 UAH, bo powrót tyle kosztuje.. Ale lepiej zostańcie tu… I tak ich wszystkich nie wytargamy przed zmrokiem.. A wy… to nam jeszcze drogę zatkacie… Wy juz na drodze ugrzęźniecie...” Hmmm… zaświtało mi w głowie, że mu powiem, że damy mu 2 tyś, ale niech nas zaciągnie tam i rano z powrotem! Byłaby przygoda, byłby nocleg na mierzei… Ale może szkoda i kasy, i busiowego brzuszka?
Tam gdzie można dojechać twardą drogą jest totalnie do bani.. Jakoś nocować tu się nam nie uśmiecha... Ludzie, śmieci, stada dzikich psów. Choć sama plaża ma swój klimacik z wozem mieszkalnym, wojskowym kontenerem, betonowym tarasem i żelaznymi konstrukcjami…
Gdzieś tam w dali majaczy kraina lotnych piasków..
Nagle rzuca się nam w oczy pewna rzecz.. Tu się kończy niski morski brzeg, a zaczyna stroma skarpa, która jak widać - im dalej tym rośnie.
I jakoś w tamtą stronę ciągną sympatyczni ludzie.. Przemknął jakiś koleś na rowerze - w dredach tak długich, że mu się prawie w szprychy wkręcały. Poszła jakaś parka w zwiewnych, kolorowych fatałaszkach, z chyba stulitrowymi plecakami, owiana aromatem konopnego dymu… Tam również skręcił jakiś Mołdawianin w aucie skleconym na bazie łady chyba z zawartości całego szrotu! Nie miał dwóch części auta w tym samym kolorze. Pył tylko podniósł się spod jego kół, gdy pokonywał jakiś głęboki wąwóz… Zaleciało klimatem dzikich plaż i wolnych ludzi… Jak żywa stanęła przed oczami krymska Lisia Buchta! Kto był - to wie o czym mówię Ech… nieodżałowana Lisia Buchta… Czy kiedyś otworzą tą granicę, by znów można tam pojechać??
Droga w wybranym kierunku zaprowadza nas na rozległą polanę - patelnię z napisem “kemping”. Sterczą tylko latarnie.. Sympatyczne ekipy rozpłynęły się w powietrzu.. Nieciekawie.. Ale właśnie się ściemnia, więc chyba na owym kempingu przyjdzie nam zostać.. Idę jeszcze do kibla, w pobliskie zarośla.. Zarośla okazują się być całkiem sporym akacjowym lasem na skraju klifu! A im dalej w las… tym więcej hipisowskich biwakowisk! Snuje się zapach ognisk, kadzidełek, suszonych ziół i rozszalałych morskich fal bijących w stromą skarpę. W odległej dali morze zdaje się być spokojne, równe jak tafla..
Równe jak od linijki nasadzenia akacjowych drzewek, namioty, hamaki, ręcznie pozbijane stoliki, "łapacze snów"… W świetle latarki odkrywamy kolejne konstrukcje artystyczne z szyszek, kamyków i muszelek.
Czy myśmy trafili do raju? Jeszcze chwile wcześniej wypowiadane z przekąsem na tym nibykempingu “musimy tu zostać” - zmienia się w “zostajemy tu 3 dni!!!!”. Jak to mówią - trafiło się nam jak ślepej kurze ziarno! A już myśleliśmy, że jesteśmy w czarnej d...!
Ide z kabakiem na rekonesans po okolicy. Może kogoś spotkamy, drewna nazbieramy, może zejście na plaże znajdziemy? (dojście do wody nie jest oczywiste, wszędzie ciągnie się pionowa skarpa “tylko dla orłów”
Spotykamy w ciemnościach przemiłą ekipę ze Lwowa. Zagadują nas - czy wściekły jamnik, który się wszystkim rzuca do kostek, nie jest przypadkiem naszym psem? Zabawnie się tak zapoznaje z ludźmi w totalnej ciemności, zupełnie nie widząc ich twarzy. Nie wiesz jak wyglądają, nie wiesz w jakim są wieku.. Jest tylko jakiś zarys cienia i głos wyłaniający się z otchłani mroku.. Oni chyba idą bez latarek, a moja… hmmmm... już od kilku dni sobie powtarzam, że muszę wymienić baterie Zaczęło się od jakiegoś psa, a kończy na półgodzinnych wspominkach z krymskich plaż nudystów, wymianą internetowych namiarów i zawiłymi wyjaśnieniami co łączy fejsbukowego Tytusa ze zbutwiałym drewnem opuszczonych karpackich wsi Jak się poznaliśmy w namacalnej ciemności - tak się i żegnamy. Każdy odchodzi w stronę własnych spraw. Zobaczymy się, tzn. spojrzymy sobie w oczy... dopiero… w internecie… Dziwny jest czasem świat!
Ognisko wśród pogiętych konarów akacjowych drzewek…
W nocy, gdy już śpimy, budzi mnie dziwny dźwięk. Jakby ryk. Takie “Yyyyyyyyy””” Niedźwiedź? Yeti?? Takie tubalne, głębokie “Yyyyyyy”, jakby gdzieś spod ziemi, jakby z piwnicznych echem.. Acz podskakuję z przerażenia i wyglądam przez okno. Nikogo nie ma… Toperz obudził się w tym samym momencie. Ryku nie słyszał. Obudziła go silna wibracja - jakby cały busio się trząsł. Oparł się ponoć na ręce i aż nim zakołysało. Dźwięków żadnych nie odnotował. Tak jak jak wibracji… Nie wiem co to było. Czy klif uderzany falami chciał się zawalić, ale w ostatniej chwili się jednak rozmyślił? Albo mają tu jakieś mini trzęsienia ziemi??
Poranek utwierdza nasze skojarzenia z Lisią Buchtą. Ten sam klimat hipisowskich plaż.. Nadmorski Woodstock - acz nieco przerzedzony po sezonie Idziemy połazić. Akacjowy lasek ciągnie się daleko, chyba aż po Mikołajewkę... Wszędzie snują się ogniskowe dymy, rozsiewając zapach pieczonych ziemniaków, kiełbasek czy innej strawy gotowanej w wielkich kotłach. Towarzystwo międzynarodowe - Mołdawianie, Białorusini, kilka ekip z Naddniestrza. Zabawnie - bo wychodzi na to, że Ukraińcy są w tym miejscu w mniejszości! Wszędzie jakieś fajne naklejki i napisy na autach, spośród których to busio jest chyba jednym z młodszych. Powiewające pranie.. Hamaki, jurty, czumy, brezentowe namioty sprzed lat.. Kolorowe malowidła i konstrukcje z konarów, szyszek i ziół. I taki klimat, że każdy z każdym rozmawia, zagaduje, uśmiecha się i wita jak ze starym znajomym, przychodzi po pomoc czy poczęstować, tym co akurat niesie w ręce.
Są też ciekawe ogłoszenia przyklejone na drzewach. W pierwszym momencie rzuca mi sie w oczy słowo “miód” i nr telefonu. Więc pewnie ktoś chce sprzedać? Albo kupić? Otóż nie.. Napis głosi “Kto zapomniał miodu”. Zatem ktoś znalazł miód w krzakach i chce oddać?
Widać, resztki letnich długoterminowych biwakowisk.. Kibelki…
Łazienki…
Zadaszenia...
Zejście na plaże też wygląda jak miejscowa inicjatywa oddolna. Schody wyryte, czy raczej wydłubane w urwisku. Jak tunel przez jakieś starożytne skalne miasto! Cudo! Taki ciemny, cienisty, chłodny korytarz, prowadzący z upału o zapachu lasu - w upał o zapachu morza... I te podświetlone słońcem żółto - pomarańczowe skały!
Plaża to też dużo powiedziane. Dziś morze na tyle szaleje, że fale sięgają aż po klif. Więc kwestia istnienia "plaży" jest taka nieco umowna
Mają tu oficjalną plażę nudystów, kawałek stąd za załomem skały. Dziś ciężko dojść - fale odcinają drogę. My byśmy się pewnie i przedarli, ale kabaka nam zmyje.. Acz dziś jest tu tak pusto, że plaża nudystów może być chyba wszędzie. Nawet na biwakowisku, między namiotami, wielu ludzi ma w zwyczaju paradować bez zbędnych fatałaszków
Co ciekawe - musieli mieć chyba jakieś problemy ze stadami “zgorszonych” bo wisi tabliczka ostrzegająca. Że “zanadto cnotliwi” iść dalej nie powinni, bo ich czeka “piekło”. Bo na “gołych plażach tylko goli ludzie”. A wszystkich "wolnych duchów" oczywiście zapraszają!
Jest tu również ciekawa forma “księgi gości”. Ludzie czesto lubią się podpisywać - czy w specjalnie przygotowanych ku temu zeszytach, czy na ścianach, teoretycznie o innym przeznaczeniu. Widziałam podpisy węglem, markerem, sprejem, wydrapane nożem czy wypalone ogniem. Ale po raz pierwszy widzę napisy… z muszelek, powciskanych w ścianę klifu!!!!!
To brzmi jak wyzwanie! Pewnie pierwszy sztorm wszystko zabierze - ale ile radości z tworzenia!
Popołudniem idziemy sobie jeszcze do knajpy w miejscowości. Na rybkę, a jakże!
Odkrywamy też, że nieopodal jest bardzo przyjemna baza domków kempingowych!
Taka jak trzeba, cienista, o aromacie starego drewna. I jeszcze te owce! U nas to człowiek szuka, szuka i nie może znaleźć - czy odpowiednio klimatycznego biwakowiska, czy takich baz.. A tu? Jedno na drugim… Klęska urodzaju! Żal bazy, ale to biwakowisko jest tak urocze, że wygrywa! Gdzie indziej sobie użyjemy na domeczkach z dawnych lat!
Wieczorem jeszcze troche walczymy z latawcem. Skubaniec nie chce współpracować! Wiatr chyba strasznie wiruje, bo co nam podleci - to wpada jakby w wiry, w małe trąby powietrzne, które biedakiem zaraz bęc! o ziemie...
Na drugi biwak przestawiamy się w inne miejsce.. W tym samym akacjowym zagajniku, ale 100 metrów dalej. Wczoraj po zmroku wybraliśmy miejsce niezbyt szczęśliwie - na ścieżce, którą wszyscy chodzą do kibla. Raz, ze ciągle nam ktoś właził w ognisko - a dwa, że jednak nieraz zalatywał zapach niekoniecznie morskiej bryzy
Dziś stajemy bliżej skarpy. Pomiędzy krzaczki busio wtula kuper. Przesuwne drzwi to jest świetny patent! Masz gałąź 5 cm od drzwi, a i tak je otworzysz! Ktoś pomyślał!
Kabak znajduje w krzakach łuk!
Oczywiście musi strzelać tak - że strzała upada na sam skraj skarpy. Czy wszystkie dzieci tak mają, że urwisko je ciągnie jak magnes?
W nocy wiatr się wzmaga, więc nieco z niepokojem patrzę na naszą skarpę.. Do skraju mamy z 20 metrów.. Lokalsi póki co nie uciekają, a nieraz stoją jeszcze bliżej krawędzi. Chyba przez noc się nie obwali…
Będzie za to widok na podświetlone księżycem morskie fale. Ciekawe jest bardzo, że nocą fale mają inne brzmienie niż w dzień. Zwłaszcza takie w księżycowym blasku rozbijające się o klif. W ich huku - jakby ktoś rozmawiał, jakby nawoływały się ludzkie głosy? Jakby skrzypiały drzwi albo nienaoliwiona huśtawka? Jakby dźwięki klaksonu?
Wieczorne ognisko… chyba jedno z bardziej urokliwych ognisk na tym wyjeździe.. Nie wiem czy zdjęcia są w stanie oddać klimat powykręcanych drzewek i blask nocnego morza? Acz napewno zdjęcia nie pokażą wibracji klifu, śpiewu fal czy dziwnego zapachu, które przywiewa morze.. Jakby smażonych faworków? Jakby ciepłej bułeczki? Kurcze... Morze powinno pachnieć rybą - a nie jak piekarnia w tłusty czwartek! Co za licho?? Przez te zapachy jakoś dostajemy wilczego apetytu i zjadamy zapasy przeznaczone na 3 dni
cdn
Droga za miejską plażą, oględnie mówiąc, nieco traci na główności - tzn. piach zaczyna być do pół koła.. Gdy właśnie rozważamy czy brnąć dalej (mamy trapy - to może wyjedziemy?) jakiś koleś prawie na szczupaka wskakuje nam pod maskę.. “Wy ochujeli”?? - takim oto międzynarodowym pytaniem, sugerującym sporą dezaprobatę co do naszych zamierzeń, wita nas facet prawie już wiszący na lusterku “Kto wam tą krowę stamtąd wyciągnie?? A??? Lepiej nie ryzykujcie! Szkoda kasy i nerwów!” Chwilę później od strony mierzei sunie sapiąc niewielki traktorek, a za nim na sznurku dynda jakiś tłusty SUV. Nosz kurde.. Traktorek zostawia balast na twardej (w miarę) drodze i wraca w stronę mierzei.. Po następnego jedzie? Koleś, który chwile wcześniej nam wisiał na lusterku, kiwa głową - jakby słyszał moje myśli: “Tam jeszcze pięciu brzuchami w piachu siedzi, kilka km stąd, psia ich mać. Jakby drogą jechali to by dali radę.. Ale nie.. Kozaki.. Kołami do morza musieli.. A tam… lotne piaski! bagienko!” “I co towarzysze Polaki? Jak dalej chcecie tam jechać to od razu dajcie mi 1000 UAH, bo powrót tyle kosztuje.. Ale lepiej zostańcie tu… I tak ich wszystkich nie wytargamy przed zmrokiem.. A wy… to nam jeszcze drogę zatkacie… Wy juz na drodze ugrzęźniecie...” Hmmm… zaświtało mi w głowie, że mu powiem, że damy mu 2 tyś, ale niech nas zaciągnie tam i rano z powrotem! Byłaby przygoda, byłby nocleg na mierzei… Ale może szkoda i kasy, i busiowego brzuszka?
Tam gdzie można dojechać twardą drogą jest totalnie do bani.. Jakoś nocować tu się nam nie uśmiecha... Ludzie, śmieci, stada dzikich psów. Choć sama plaża ma swój klimacik z wozem mieszkalnym, wojskowym kontenerem, betonowym tarasem i żelaznymi konstrukcjami…
Gdzieś tam w dali majaczy kraina lotnych piasków..
Nagle rzuca się nam w oczy pewna rzecz.. Tu się kończy niski morski brzeg, a zaczyna stroma skarpa, która jak widać - im dalej tym rośnie.
I jakoś w tamtą stronę ciągną sympatyczni ludzie.. Przemknął jakiś koleś na rowerze - w dredach tak długich, że mu się prawie w szprychy wkręcały. Poszła jakaś parka w zwiewnych, kolorowych fatałaszkach, z chyba stulitrowymi plecakami, owiana aromatem konopnego dymu… Tam również skręcił jakiś Mołdawianin w aucie skleconym na bazie łady chyba z zawartości całego szrotu! Nie miał dwóch części auta w tym samym kolorze. Pył tylko podniósł się spod jego kół, gdy pokonywał jakiś głęboki wąwóz… Zaleciało klimatem dzikich plaż i wolnych ludzi… Jak żywa stanęła przed oczami krymska Lisia Buchta! Kto był - to wie o czym mówię Ech… nieodżałowana Lisia Buchta… Czy kiedyś otworzą tą granicę, by znów można tam pojechać??
Droga w wybranym kierunku zaprowadza nas na rozległą polanę - patelnię z napisem “kemping”. Sterczą tylko latarnie.. Sympatyczne ekipy rozpłynęły się w powietrzu.. Nieciekawie.. Ale właśnie się ściemnia, więc chyba na owym kempingu przyjdzie nam zostać.. Idę jeszcze do kibla, w pobliskie zarośla.. Zarośla okazują się być całkiem sporym akacjowym lasem na skraju klifu! A im dalej w las… tym więcej hipisowskich biwakowisk! Snuje się zapach ognisk, kadzidełek, suszonych ziół i rozszalałych morskich fal bijących w stromą skarpę. W odległej dali morze zdaje się być spokojne, równe jak tafla..
Równe jak od linijki nasadzenia akacjowych drzewek, namioty, hamaki, ręcznie pozbijane stoliki, "łapacze snów"… W świetle latarki odkrywamy kolejne konstrukcje artystyczne z szyszek, kamyków i muszelek.
Czy myśmy trafili do raju? Jeszcze chwile wcześniej wypowiadane z przekąsem na tym nibykempingu “musimy tu zostać” - zmienia się w “zostajemy tu 3 dni!!!!”. Jak to mówią - trafiło się nam jak ślepej kurze ziarno! A już myśleliśmy, że jesteśmy w czarnej d...!
Ide z kabakiem na rekonesans po okolicy. Może kogoś spotkamy, drewna nazbieramy, może zejście na plaże znajdziemy? (dojście do wody nie jest oczywiste, wszędzie ciągnie się pionowa skarpa “tylko dla orłów”
Spotykamy w ciemnościach przemiłą ekipę ze Lwowa. Zagadują nas - czy wściekły jamnik, który się wszystkim rzuca do kostek, nie jest przypadkiem naszym psem? Zabawnie się tak zapoznaje z ludźmi w totalnej ciemności, zupełnie nie widząc ich twarzy. Nie wiesz jak wyglądają, nie wiesz w jakim są wieku.. Jest tylko jakiś zarys cienia i głos wyłaniający się z otchłani mroku.. Oni chyba idą bez latarek, a moja… hmmmm... już od kilku dni sobie powtarzam, że muszę wymienić baterie Zaczęło się od jakiegoś psa, a kończy na półgodzinnych wspominkach z krymskich plaż nudystów, wymianą internetowych namiarów i zawiłymi wyjaśnieniami co łączy fejsbukowego Tytusa ze zbutwiałym drewnem opuszczonych karpackich wsi Jak się poznaliśmy w namacalnej ciemności - tak się i żegnamy. Każdy odchodzi w stronę własnych spraw. Zobaczymy się, tzn. spojrzymy sobie w oczy... dopiero… w internecie… Dziwny jest czasem świat!
Ognisko wśród pogiętych konarów akacjowych drzewek…
W nocy, gdy już śpimy, budzi mnie dziwny dźwięk. Jakby ryk. Takie “Yyyyyyyyy””” Niedźwiedź? Yeti?? Takie tubalne, głębokie “Yyyyyyy”, jakby gdzieś spod ziemi, jakby z piwnicznych echem.. Acz podskakuję z przerażenia i wyglądam przez okno. Nikogo nie ma… Toperz obudził się w tym samym momencie. Ryku nie słyszał. Obudziła go silna wibracja - jakby cały busio się trząsł. Oparł się ponoć na ręce i aż nim zakołysało. Dźwięków żadnych nie odnotował. Tak jak jak wibracji… Nie wiem co to było. Czy klif uderzany falami chciał się zawalić, ale w ostatniej chwili się jednak rozmyślił? Albo mają tu jakieś mini trzęsienia ziemi??
Poranek utwierdza nasze skojarzenia z Lisią Buchtą. Ten sam klimat hipisowskich plaż.. Nadmorski Woodstock - acz nieco przerzedzony po sezonie Idziemy połazić. Akacjowy lasek ciągnie się daleko, chyba aż po Mikołajewkę... Wszędzie snują się ogniskowe dymy, rozsiewając zapach pieczonych ziemniaków, kiełbasek czy innej strawy gotowanej w wielkich kotłach. Towarzystwo międzynarodowe - Mołdawianie, Białorusini, kilka ekip z Naddniestrza. Zabawnie - bo wychodzi na to, że Ukraińcy są w tym miejscu w mniejszości! Wszędzie jakieś fajne naklejki i napisy na autach, spośród których to busio jest chyba jednym z młodszych. Powiewające pranie.. Hamaki, jurty, czumy, brezentowe namioty sprzed lat.. Kolorowe malowidła i konstrukcje z konarów, szyszek i ziół. I taki klimat, że każdy z każdym rozmawia, zagaduje, uśmiecha się i wita jak ze starym znajomym, przychodzi po pomoc czy poczęstować, tym co akurat niesie w ręce.
Są też ciekawe ogłoszenia przyklejone na drzewach. W pierwszym momencie rzuca mi sie w oczy słowo “miód” i nr telefonu. Więc pewnie ktoś chce sprzedać? Albo kupić? Otóż nie.. Napis głosi “Kto zapomniał miodu”. Zatem ktoś znalazł miód w krzakach i chce oddać?
Widać, resztki letnich długoterminowych biwakowisk.. Kibelki…
Łazienki…
Zadaszenia...
Zejście na plaże też wygląda jak miejscowa inicjatywa oddolna. Schody wyryte, czy raczej wydłubane w urwisku. Jak tunel przez jakieś starożytne skalne miasto! Cudo! Taki ciemny, cienisty, chłodny korytarz, prowadzący z upału o zapachu lasu - w upał o zapachu morza... I te podświetlone słońcem żółto - pomarańczowe skały!
Plaża to też dużo powiedziane. Dziś morze na tyle szaleje, że fale sięgają aż po klif. Więc kwestia istnienia "plaży" jest taka nieco umowna
Mają tu oficjalną plażę nudystów, kawałek stąd za załomem skały. Dziś ciężko dojść - fale odcinają drogę. My byśmy się pewnie i przedarli, ale kabaka nam zmyje.. Acz dziś jest tu tak pusto, że plaża nudystów może być chyba wszędzie. Nawet na biwakowisku, między namiotami, wielu ludzi ma w zwyczaju paradować bez zbędnych fatałaszków
Co ciekawe - musieli mieć chyba jakieś problemy ze stadami “zgorszonych” bo wisi tabliczka ostrzegająca. Że “zanadto cnotliwi” iść dalej nie powinni, bo ich czeka “piekło”. Bo na “gołych plażach tylko goli ludzie”. A wszystkich "wolnych duchów" oczywiście zapraszają!
Jest tu również ciekawa forma “księgi gości”. Ludzie czesto lubią się podpisywać - czy w specjalnie przygotowanych ku temu zeszytach, czy na ścianach, teoretycznie o innym przeznaczeniu. Widziałam podpisy węglem, markerem, sprejem, wydrapane nożem czy wypalone ogniem. Ale po raz pierwszy widzę napisy… z muszelek, powciskanych w ścianę klifu!!!!!
To brzmi jak wyzwanie! Pewnie pierwszy sztorm wszystko zabierze - ale ile radości z tworzenia!
Popołudniem idziemy sobie jeszcze do knajpy w miejscowości. Na rybkę, a jakże!
Odkrywamy też, że nieopodal jest bardzo przyjemna baza domków kempingowych!
Taka jak trzeba, cienista, o aromacie starego drewna. I jeszcze te owce! U nas to człowiek szuka, szuka i nie może znaleźć - czy odpowiednio klimatycznego biwakowiska, czy takich baz.. A tu? Jedno na drugim… Klęska urodzaju! Żal bazy, ale to biwakowisko jest tak urocze, że wygrywa! Gdzie indziej sobie użyjemy na domeczkach z dawnych lat!
Wieczorem jeszcze troche walczymy z latawcem. Skubaniec nie chce współpracować! Wiatr chyba strasznie wiruje, bo co nam podleci - to wpada jakby w wiry, w małe trąby powietrzne, które biedakiem zaraz bęc! o ziemie...
Na drugi biwak przestawiamy się w inne miejsce.. W tym samym akacjowym zagajniku, ale 100 metrów dalej. Wczoraj po zmroku wybraliśmy miejsce niezbyt szczęśliwie - na ścieżce, którą wszyscy chodzą do kibla. Raz, ze ciągle nam ktoś właził w ognisko - a dwa, że jednak nieraz zalatywał zapach niekoniecznie morskiej bryzy
Dziś stajemy bliżej skarpy. Pomiędzy krzaczki busio wtula kuper. Przesuwne drzwi to jest świetny patent! Masz gałąź 5 cm od drzwi, a i tak je otworzysz! Ktoś pomyślał!
Kabak znajduje w krzakach łuk!
Oczywiście musi strzelać tak - że strzała upada na sam skraj skarpy. Czy wszystkie dzieci tak mają, że urwisko je ciągnie jak magnes?
W nocy wiatr się wzmaga, więc nieco z niepokojem patrzę na naszą skarpę.. Do skraju mamy z 20 metrów.. Lokalsi póki co nie uciekają, a nieraz stoją jeszcze bliżej krawędzi. Chyba przez noc się nie obwali…
Będzie za to widok na podświetlone księżycem morskie fale. Ciekawe jest bardzo, że nocą fale mają inne brzmienie niż w dzień. Zwłaszcza takie w księżycowym blasku rozbijające się o klif. W ich huku - jakby ktoś rozmawiał, jakby nawoływały się ludzkie głosy? Jakby skrzypiały drzwi albo nienaoliwiona huśtawka? Jakby dźwięki klaksonu?
Wieczorne ognisko… chyba jedno z bardziej urokliwych ognisk na tym wyjeździe.. Nie wiem czy zdjęcia są w stanie oddać klimat powykręcanych drzewek i blask nocnego morza? Acz napewno zdjęcia nie pokażą wibracji klifu, śpiewu fal czy dziwnego zapachu, które przywiewa morze.. Jakby smażonych faworków? Jakby ciepłej bułeczki? Kurcze... Morze powinno pachnieć rybą - a nie jak piekarnia w tłusty czwartek! Co za licho?? Przez te zapachy jakoś dostajemy wilczego apetytu i zjadamy zapasy przeznaczone na 3 dni
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości