W piątek już nie możemy usiedzieć. Ruszamy więc o 18 - co niewiele nam daje w sensie pokonanej odległości. Ale daje nam o jeden biwak więcej, o jedna noc więcej pod gwiazdami. Przedostatnią noc sierpnia spędzamy nad podopolskimi stawami.
Nie kąpiemy się. Kit z zakazami, które oczywiście wiszą, ale woda jakaś taka mętna i niezachęcająca. Wieczór jest ciepły, ale coś coś nas od tej wody odpycha.. Rano odkrywam przyczynę zakazu wejścia do wody - i wyjątkowo tu, brzmi ona sensownie Taaaaa… są zakazy, które w pełni respektuję.. Jeden z przechodzących wędkarzy komentuje: “Uwaga - zła ryba”
Szkoda, że nie ma w zwyczaju, aby pisać jaka jest przyczyna zakazu wejścia do wody i czemu w danym zbiorniku kąpiel jest niewskazana. Czy jest głęboko a nie ma ratownika, czy właściciel sobie nie życzy, bo “moje moje wszystko moje”, czy może osiedliły się jakieś zjadliwe bakterie, spływa syf z pól albo można się nadziać na zatopiony pomost.
Kolejny wieczór witamy w lasku sosnowym nad gliniankami koło Borzęcina.
W bujających się hamakach...
Acz hamaki się szybko niektórym nudzą…
i przy ognichu gigancie. Towarzyszy nam też skrzek ptaków (których dźwięk zupełnie przypomina mi papugi!)
Plany kulinarne na dziś..
Nieśpiesznie jedziemy.. Jakoś tak nam wychodzi, że 500 km w 2.5 dnia… W końcu najważniejsze, żeby było miło.. A "pośpiech" z “miło” jakoś zwykle się wyklucza!
Mijamy pojazdy przesuwające się jeszcze wolniej niż my
Na kolejny nocleg zawijamy nad najpiękniejszą z polskich rzek - mój ukochany Wiar! Rzeka na tyle płytka, aby nie bać się utonięcia w wirach, a można znaleźć buniory na pełne zanurzenie. Jak górski potok szemrząca po kamulcach - ale w odróżnieniu od nich - ciepła.. I co najważniejsze - z kupą dogodnych miejsc biwakowych.. Rozkładamy się na kamienistym brzegu, który w powodziowe czasy zapewne bywa środkiem rzeki..
Wieczór jest przemiły - no może oprócz tego incydentu, że nam się spaliła kukurydza... Nie wiem co się stało, że ognicho osiągnęło taką temperaturę.. A dużo mniejsze było niż wczoraj!
O poranku.
W Huwnikach zaglądamy pod sklep. Taki sklep jak być powinien. Taki, że gdybym teraz była z chłopakami i teraz była nasza coroczna wycieczka wzdłuż wschodnich granic… to byśmy chyba stąd dziś nie wyszli.. Pewnie byśmy spali pod sklepem (albo nad Wiarem niezależnie od wcześniejszych planów. I jeszcze mają moje ulubione lody Panda! A mieliśmy wcześnie wstać.. A mieliśmy cisnąc aby jak najwcześniej być na granicy… A wyszło tak… że dochodzi południe…
Wystawiamy więc gęby do słońca i pożeramy lody. Niestety nikt z nas nie może za bardzo teraz wypić piwa.. Toperz kierowca, kabak za mały, a ja nie chcę mieć problemów jak utkniemy na granicy, a kibla nie będzie pod ręką.. Pogranicznicy się jakoś wkurzają jak się daje susa przez szlaban w krzaki na ich oczach..
Lokalsi nie mają takich wydumanych problemów, więc browar się leje mocno.. A przy piwie toczą się polityczne boje.. Jak to w Polsce ostatnio jest w modzie - nie ma spokojnych rozmów, nie ma kulturalnej dyskusji, gdy polityka wejdzie w temat.. Jak zwykle dwie strony konfliktu z pasją w oczach skaczące sobie do gardeł… Jest ostro.. Chyba zaraz dojdzie do rękoczynów. Chłopa jest chyba ze 30, w wieku od 15 do 80 lat.. Z nieba leje się żar potęgujący moc piwa o czarnych etykietach.. Tak chcąc nie chcąc, jednym uchem, słucham tych kłótni… Ale coś mi w tej rozmowie nie gra.. Argumenty wytaczane przez obie strony jakoś nie pasują.. Zaczynam się przysłuchiwać.. Mam problem oszacować, która strona jest która… Co za czort??
Polityczny spór toczy się między zwolennikami PiSu i Konfederacji.. Innych partii nie ma… inne opcje polityczne zdają się nie istnieć - tu pod sklepem w Huwnikach…
A przed nami Ukraina! Bezmiar wyboistych dróg i zakręconych przygód!
cdn
Limany, mierzeje i pelikany czyli Ukraina nadmorska, na tras
Limany, mierzeje i pelikany czyli Ukraina nadmorska, na tras
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Dawno dawno temu, a był to rok 2010, siedzieliśmy sobie na czarnomorskim wybrzeżu, piliśmy jakieś domowe wino i wpadliśmy na pewien pomysł. Już nie pamiętam czy było to na przystani w Oczakowie, z której nic nie chciało odpłynąć, czy może na samym koniuszku Kinburnskiej Kosy, gdzie fale biły już w obu stron? Ale jakoś wtedy, po raz pierwszy, dokładniej przyjrzeliśmy się mapie ukraińskiego wybrzeża - pełnej limanów, mierzei, zatoczek, bagien i wydziwiastych wyspo - półwyspów. I zrodził się plan. Że chcemy kiedyś to całe wybrzeże przejechać - lub przejść, tam gdzie auto już postanowi ugrzęznąć w piachu czy błocie. Nasze planowanie zakładało mocno falistą trasę znad Dunaju, z Wiłkowa, aż po Hołodne pod rosyjską granicą nad Morzem Azowskim.. Oczywiście z okrążeniem Krymu... Niestety zbyt długie zwlekanie z wybraniem się na ową wycieczkę (prawie 10 lat ) okazało sie opłakane w skutkach - bo chyba z połowę upatrzonej trasy nam szlag trafił... Bo obecnie ani dogodnego wjazdu na Krym ani za Mariupol.. Dobrze, że choć kawałek zamariupolskiego wybrzeża w 2011 roku udało się odwiedzić.. Zawsze coś…
Póki co, nie kroją się żadne półroczne wakacje, postanawiamy więc rozbić ten plan na kawałki. I w tym roku upatrzyliśmy sobie odcinek z Odessy do Wiłkowa. W Odessie, w Czornomorsku i w Wiłkowie już kiedyś było nam dane być - dlatego skupimy się na wybrzeżu z Sanżejki do Prymorskiego.
Zatem ruszamy ku morzu. Acz jeszcze długo go nie zobaczymy. Bo ono jest daleko, a my pośpiechu nie lubimy. Nasz dzielny busio dopasował do rodziny - bo niechętnie rozwija prędkości powyżej 80 km/h. Oj dobitnie nam już kilka razy powiedział, że tego nie lubi! Jedziesz ponad 80 - na bank będzie strajk i się cos bardzo skutecznie zepsuje. Jedziesz poniżej - busio posłusznie dowiezie nas gdzie chcemy. Taka reguła. Głupi by więc ryzykował!!
Na granicę zajeżdżamy w Krościenku. Pewien niepokój pogranicznika wzbudzają nasze nowe busiowe skrzynie. Fakt, wygląda to nieco jak szafa położona na podłodze i jeszcze przykryta dywanem A wiadomo, że w szafach, zwłaszcza tych, które nie stoją a leżą poziomo, jest zwyczaj trzymać różne, nieciekawe rzeczy Chodzi więc taki jeden wokół tych skrzyń i niucha: “Wy to tam chyba uchodźców wozicie?” Mowie mu więc, że nie, nie wejdą. Trzeba by poćwiartować.. No po takim stwierdzeniu to już muszą zajrzeć I jeden pogranicznik sobie przycina łape… Moja wina? że te wieka od skrzyń są solidne i tak niespodziewanie opadają? Ja już to wiem - ze 3 razy sobie trzasnęłam na paluchach wyjąc do księżyca.. Koleś wsadza łapę do pyska, a my już nieco truchlejemy co będzie dalej.. Ale pogranicznik gestem zdrowej łapy i bulgotem z pełnego pyska informuje, żebyśmy jechali dalej.
Wszyscy się też śmieją z paszportowego zdjęcia kabaka sprzed 3.5 lat. “Oj wyrosła wam ta Majeczka, oj lata lecą, oj po dzieciach to widać”, “No tak, niemowle typ standard, każde można by przemycić i obleci.. Byle nie Murzynek! więc uważajcie co kupujecie na bazarach!”. No ale co robić? Paszport jeszcze półtora roku ważny!
Ukraina wita nas nieco późniejszą niż w Polsce jesienią i dymami kartoflanych kłączy. Ech.. kiedyś u nas też tak dymiły jesienne pola.. ale mi tego zapachu brakuje!
Czasem zdarzy się jakiś postój po drodze..
Za Stryjem zajeżdżamy nad rzekę w okolicy wsi Pczany. Dziś koryto rzeki jest mocno wyschnięte, ale widać, że woda to tu nieraz nieźle szaleje!
Auta miejscowych zjeżdżają na rzeczne dawne dno, w kamieniste koryto.. Malowniczo to wygląda, ale jak w nocy poleje w Karpatach - to się rano obudzimy na wyspie Takiej szybko malejącej Noc jest gwiaździsta, ale cały czas niebo rozświetlają odległe błyski. Gdzieś jest burza… gdzieś leje… Dobrze, że zostaliśmy na wysokim brzegu!
Wieczorem się nad rzeką zaroiło. Ktoś przybył furmanką z przyczepą i ładuje kamień, ktoś pierze dywany i jeden mu uciekł. Kilka osób goni uciekający w dal dywan! Ktoś piecze szaszłyki, zakochane pary bawią się w miss mokrego podkoszulka..
Są kąpiele..
Jest też prawie godzinna pogawędka z napotkaną babeczką, gdy poszłam po drewno. Niesamowitością jest syn tej pani. Dzieciak lat 8 i jego rower. Zwykły duży rower na dwóch kołach. Gdy przystanęliśmy, on również zatrzymał swój pojazd. I tak zamarł, z dwoma nogami na pedałach. Na godzinę. Jakby skamieniał. Bez ruchu, bez podparcia się nogą z boku. Nie wiem jak to w ogóle było możliwe! W końcu nie wytrzymałam i zapytałam o to tą kobitę. Ona się roześmiała. “Taka pasja”. Jeden chłopak się uczy, a inny tylko do kolegów leci. Jeden wędkuje, drugi hoduje rybki w akwarium. A on tylko całymi dniami ćwiczy stanie rowerem. Na podwórku, w szopie, na ulicy.. “Takiego synka mam, to takiego lubię” - śmieje się babka. Chłopak chyba naprawdę kiedyś zrobi karierę w cyrku!
Wieczorem....
Ranek wita nas pochmurny i chłodny. Temperatura poleciała w dół chyba o 15 stopni.
Dziś na śniadanie dziczyzna z rusztu! Bardzo dorodna i apetyczna!
Rzeka ostatecznie nie wylała, ani burza do nas nie przyszła. Acz o kąpieli jakoś nie myślimy - raczej o ukrywaniu się w kapturach bluz
W Pczanach zawijamy pod sklep. Oprócz zakupów wychodzimy z kiścią podarowanych winogron. Strasznie są kwaśne - ale na kompot się nadadzą!
Mijamy różne swojskie widoczki.
Zdarzają się też krajobrazy dosyć nietypowe.. Co to za licho? Takie słupowisko?
W Bereżanach zatrzymujemy się przy knajpo - sklepiku.
Ciekawy mają tu wystrój. Ze ściany przygląda się nam malowidło o tematyce biblijnej. Mimo początkowego odczucia dysonansu, gdy się przyjrzeć - ono tutaj całkiem tematycznie pasuje! “Głodnego nakarmić”, “spragnionego napoić”, “podróżnego do domu wpuścić”
Wciągamy więc pielmieni i barszczyk w towarzystwie Jezusa, jego kumpli oraz miejscowych robotników.
Na obrzeżach Chmielnickiego robimy sobie popas na opuszczonej stacji benzynowej.
W oddali majaczy lotnisko, które początkowo również za opuszczone bierzemy i mamy w planie iść pozwiedzać..
Ale im bliżej podchodzimy, tym mamy więcej wątpliwości.. Może ono nie jest jednak opuszczone??
Ostatecznie startujący samolot rozwiewa nasze wątpliwości i udaremnia, jakże zacne, plany wycieczki
Na nocleg zatrzymujemy się niedaleko Letyczowa, nad zbiornikiem na rzece Piwdennyj Buh, na obrzeżach wioski Markiwci.
Wieczór jest potwornie wietrzny. Każde otwarcie busia skutkuje wywianiem części bagażu Wokół trawiasta patelnia, cieżko znaleźć drzewko czy krzaczek, za którym można by się schować. Zbieranie chrustu na ognisko jest więc też mocno utrudnione. Gdyby nie drewno, które wieziemy jeszcze znad Wiaru - to by nie było dziś ogniska!
A to dwa biurka - konstrukcja przywleczona i używana chyba przez lokalnych wędkarzy. Nie wiem czy oni na tym ryby układają czy sieci suszą? My sobie z tego robimy ławeczkę!
Tak się przedstawiają najbliższe okolice naszego noclegu - płowo, plaskato i przewiewnie!
Grunt to kamuflaż dobrany odpowiednio do sytuacji!
Był sobie most, po którym przejeżdżały ciężarówki. Chwile później nastąpiła katastrofa budowlana - most się zawalił
Toaleta poranna
Wieś Markiwci.. A może tu już był Horbasiw?
W bardzo starym sadzie…
Kolejne miłe miejsca na piknik nad zalewem..
Fajny stół biesiadny tu mają!
Po drodze mijamy jakiś mini targ? Jakiś skup? Coś wyładowują i przenoszą z miejsca na miejsce w wielkich, białych i na oko bardzo ciężkich worach. Idę na przeszpiegi.. Podpytuję… “To kartoszka” - mówi jeden z drugim.. Wiele razy widziałam worek z ziemniakami. Ale zawsze przez fakturę worka widać było obło - kuliste kształty ziemniaczane. A tu worki są idealnie gładkie! Wygląda raczej na piasek albo mąkę? Niestety, ale jakoś nie chcieli mi powiedzieć.. Raczej wręcz miałam wrażenie jakby moja tam obecność wprowadziła wszystkich w zakłopotanie...
W Letyczowie odwiedzamy rybny bazar! Ot - bubowy raj!
Po raz pierwszy mam okazję spróbować kotlecików z kawioru! Coś przepysznego!
Czemu w Polsce nie ma zwyczaju jedzenia ryb? Czemu ryba, a tym bardziej kawior, jest tak cholernie deficytowym towarem??? Toż Ukraina jest przecież rzut beretem od nas, a tam ryba jest powszechnym towarzyszem dnia codziennego!
W okolicach miasteczka Hajsyn droga przestaje się zgadzać z mapą, rzuca nas na jakieś objazdy, a gdy definitywnie kończy się asfalt, utwierdza nas to w przekonaniu, że chyba musieliśmy zjechać z głównej trasy i to chyba już dosyć dawno
Ale owocuje to odwiedzeniem ciekawego miejsca. Ot takie - ni to chatki na kurzej stopce, ni to silosy…
Jest to teren jakiegoś dawnego kołchozu? Taka brama tam prowadzi..
Mijane budynki sugerują, że miejsce jest opuszczone…
Gdy jednak próbujemy się wspiąć na konstrukcje chatkosilosa - dość szybko pojawiają się właściciele obiektu i nie są zbyt zachwyceni tym, że tu węszymy.
Na przeciwległych obrzeżach miasteczka mijamy zakłady przemysłowe o ciekawych mozaikach.
Noclegu mamy zamiar szukać w okolicach Dubinowa.. Niestety przyjeżdżamy tu trochę za późno, już się na tyle ściemniło, że ciężko znaleźć fajne miejsce biwakowe. Kręcimy się więc jak g… w przerębli, ciągle trafiając albo na zabudowany teren albo na drogi tak błotniste, że na bank w nich ugrzęźniemy… Ostatecznie stajemy gdzieś na skraju lasu przy polnej drodze. Ukrywamy busia wśród jałowców i padamy na pysk. Miejsce jest mało ogniskowe, a przede wszystkim to nam się już nie chce rozpalać. Nawet chyba kolacje sobie odpuściliśmy i tylko od razu nura do śpiwora.
W nocy kilkukrotnie mija nas traktor z przyczepą. Nie byłoby to nic dziwnego, niespotykanego i wartego wspomnienia w relacji - gdyby nie to, że traktor ów jest bardzo nietypowo oświetlony. Jedzie na zgaszonych reflektorach, a nad przyczepą unosi się gorejąca łuna. Wygląda na to, że wozi coś, co się pali. Przypomina żar z ogniska - taki, kiedy najdogodniej włożyć ziemniaki! Albo to jakiś popiół nie do końca wygasły? Nie mam zupełnie pomysłu, po co można takie coś wozić po nocy... Takowy traktor obserwuje 4 razy. 3 razy jechał w stronę Dubinowa - acz raz też ze świetlistym ładunkiem wracał... Nie zrobiłam zdjęcia.. za ciemno było.. A dopasowałby do relacji "mistrzów przewozu". Wysoką pozycję by zajmował w rankingu "nietypowych ładunków"
Poranek pokazuje, że nasze znalezione na ślepo miejsce biwakowe jest całkiem ładne - sosny, słoneczniki, piaszczysta droga.
Gdyby busio był zielony - można by uznać, że jest dobrze zamaskowany...
Test drogi - tzn. “czy samochody się tu zakopują”. Trzeci będzie busio (dwa pierwsze oczywiście ugrzęzły i trzeba było wykopywać łopatką )
I kolejne śniadanie o aromacie wędzonki i podwodnych przestworów. Nie wiem czemu - ale mi ryba najlepiej smakuje z gazety
Bardzo dużo mijamy na trasie podartych bilbordów. Chyba ¾ tak wygląda. Nie wiem czy tak robi właściciel tablicy - gdy delikwent nie opłaci wynajmu za kolejny miesiąc?
Zatrzymujemy się jeszcze na rybym bazarze w rejonie miejscowości Atestowe, w miejscu gdzie główna droga przecina liman.
Parking jak widać tylko dla aut osobowych
Jakie tam są pyszności! W ilości jeszcze większej niż w Letyczowie, co nie dziwi - jesteśmy przecież już prawie nad morzem! Ślinka leci i ręce wyciągają się do każdego straganu..
No ale ile przewieziemy na upale? Żal potem wywalać, a jeść zepsutą rybe to jeszcze gorzej.. Pozyskujemy więc dwie ryby, domowe wino, melona i siatkę brzoskwiń. To będzie podstawa naszego tu wyżywienia
Dziwne są tu brzoskwinie.. Co druga jest zepsuta - widać to dopiero po obraniu skórki. Miąższ jest w brązowe paski i ma smak zbutwiałego drewna... A co druga jest tak pyszna i soczysta, że równoważy to rozgoryczenie przy próbach konsumpcji pierwszej. Śmieszne takie te brzoskwinie - taka ruska ruletka albo jajko niespodzianka!
Odesse mijamy obwodnicą.. Miasta to jednak jakiś wymysł szatana.. Aut nie tyle jest więcej - co też zaraz zaczynają jeździć bardziej nerwowo, jak nakręceni, jak na jakiś prochach, łapiąc faze na smutno.. Jakby wszyscy byli wkurwieni na cały świat.. Agresja i frustracja wylewa się uszami... Wszystkie miasta pod tym względem są podobne.. Bez żalu więc żegnamy bezpośrednie przedmieścia Odessy, obiecując sobie nadłożyć mocno drogi na powrocie, aby ponownie tu nie wpaść... Miga nam gdzieś skręt na dobrze znany i miło wspominany Czornomorsk (nie na wszystkich tabliczkach przemalowany z niepolitycznego Iliczewska ) Zbliżamy się do Sanżejki. Mijamy mały zakładzik przemysłowy, a za nim wyboista droga, o zaschłych na kamień błotnych koleinach, prowadzi w pole... Droga w inny świat...
cdn
Póki co, nie kroją się żadne półroczne wakacje, postanawiamy więc rozbić ten plan na kawałki. I w tym roku upatrzyliśmy sobie odcinek z Odessy do Wiłkowa. W Odessie, w Czornomorsku i w Wiłkowie już kiedyś było nam dane być - dlatego skupimy się na wybrzeżu z Sanżejki do Prymorskiego.
Zatem ruszamy ku morzu. Acz jeszcze długo go nie zobaczymy. Bo ono jest daleko, a my pośpiechu nie lubimy. Nasz dzielny busio dopasował do rodziny - bo niechętnie rozwija prędkości powyżej 80 km/h. Oj dobitnie nam już kilka razy powiedział, że tego nie lubi! Jedziesz ponad 80 - na bank będzie strajk i się cos bardzo skutecznie zepsuje. Jedziesz poniżej - busio posłusznie dowiezie nas gdzie chcemy. Taka reguła. Głupi by więc ryzykował!!
Na granicę zajeżdżamy w Krościenku. Pewien niepokój pogranicznika wzbudzają nasze nowe busiowe skrzynie. Fakt, wygląda to nieco jak szafa położona na podłodze i jeszcze przykryta dywanem A wiadomo, że w szafach, zwłaszcza tych, które nie stoją a leżą poziomo, jest zwyczaj trzymać różne, nieciekawe rzeczy Chodzi więc taki jeden wokół tych skrzyń i niucha: “Wy to tam chyba uchodźców wozicie?” Mowie mu więc, że nie, nie wejdą. Trzeba by poćwiartować.. No po takim stwierdzeniu to już muszą zajrzeć I jeden pogranicznik sobie przycina łape… Moja wina? że te wieka od skrzyń są solidne i tak niespodziewanie opadają? Ja już to wiem - ze 3 razy sobie trzasnęłam na paluchach wyjąc do księżyca.. Koleś wsadza łapę do pyska, a my już nieco truchlejemy co będzie dalej.. Ale pogranicznik gestem zdrowej łapy i bulgotem z pełnego pyska informuje, żebyśmy jechali dalej.
Wszyscy się też śmieją z paszportowego zdjęcia kabaka sprzed 3.5 lat. “Oj wyrosła wam ta Majeczka, oj lata lecą, oj po dzieciach to widać”, “No tak, niemowle typ standard, każde można by przemycić i obleci.. Byle nie Murzynek! więc uważajcie co kupujecie na bazarach!”. No ale co robić? Paszport jeszcze półtora roku ważny!
Ukraina wita nas nieco późniejszą niż w Polsce jesienią i dymami kartoflanych kłączy. Ech.. kiedyś u nas też tak dymiły jesienne pola.. ale mi tego zapachu brakuje!
Czasem zdarzy się jakiś postój po drodze..
Za Stryjem zajeżdżamy nad rzekę w okolicy wsi Pczany. Dziś koryto rzeki jest mocno wyschnięte, ale widać, że woda to tu nieraz nieźle szaleje!
Auta miejscowych zjeżdżają na rzeczne dawne dno, w kamieniste koryto.. Malowniczo to wygląda, ale jak w nocy poleje w Karpatach - to się rano obudzimy na wyspie Takiej szybko malejącej Noc jest gwiaździsta, ale cały czas niebo rozświetlają odległe błyski. Gdzieś jest burza… gdzieś leje… Dobrze, że zostaliśmy na wysokim brzegu!
Wieczorem się nad rzeką zaroiło. Ktoś przybył furmanką z przyczepą i ładuje kamień, ktoś pierze dywany i jeden mu uciekł. Kilka osób goni uciekający w dal dywan! Ktoś piecze szaszłyki, zakochane pary bawią się w miss mokrego podkoszulka..
Są kąpiele..
Jest też prawie godzinna pogawędka z napotkaną babeczką, gdy poszłam po drewno. Niesamowitością jest syn tej pani. Dzieciak lat 8 i jego rower. Zwykły duży rower na dwóch kołach. Gdy przystanęliśmy, on również zatrzymał swój pojazd. I tak zamarł, z dwoma nogami na pedałach. Na godzinę. Jakby skamieniał. Bez ruchu, bez podparcia się nogą z boku. Nie wiem jak to w ogóle było możliwe! W końcu nie wytrzymałam i zapytałam o to tą kobitę. Ona się roześmiała. “Taka pasja”. Jeden chłopak się uczy, a inny tylko do kolegów leci. Jeden wędkuje, drugi hoduje rybki w akwarium. A on tylko całymi dniami ćwiczy stanie rowerem. Na podwórku, w szopie, na ulicy.. “Takiego synka mam, to takiego lubię” - śmieje się babka. Chłopak chyba naprawdę kiedyś zrobi karierę w cyrku!
Wieczorem....
Ranek wita nas pochmurny i chłodny. Temperatura poleciała w dół chyba o 15 stopni.
Dziś na śniadanie dziczyzna z rusztu! Bardzo dorodna i apetyczna!
Rzeka ostatecznie nie wylała, ani burza do nas nie przyszła. Acz o kąpieli jakoś nie myślimy - raczej o ukrywaniu się w kapturach bluz
W Pczanach zawijamy pod sklep. Oprócz zakupów wychodzimy z kiścią podarowanych winogron. Strasznie są kwaśne - ale na kompot się nadadzą!
Mijamy różne swojskie widoczki.
Zdarzają się też krajobrazy dosyć nietypowe.. Co to za licho? Takie słupowisko?
W Bereżanach zatrzymujemy się przy knajpo - sklepiku.
Ciekawy mają tu wystrój. Ze ściany przygląda się nam malowidło o tematyce biblijnej. Mimo początkowego odczucia dysonansu, gdy się przyjrzeć - ono tutaj całkiem tematycznie pasuje! “Głodnego nakarmić”, “spragnionego napoić”, “podróżnego do domu wpuścić”
Wciągamy więc pielmieni i barszczyk w towarzystwie Jezusa, jego kumpli oraz miejscowych robotników.
Na obrzeżach Chmielnickiego robimy sobie popas na opuszczonej stacji benzynowej.
W oddali majaczy lotnisko, które początkowo również za opuszczone bierzemy i mamy w planie iść pozwiedzać..
Ale im bliżej podchodzimy, tym mamy więcej wątpliwości.. Może ono nie jest jednak opuszczone??
Ostatecznie startujący samolot rozwiewa nasze wątpliwości i udaremnia, jakże zacne, plany wycieczki
Na nocleg zatrzymujemy się niedaleko Letyczowa, nad zbiornikiem na rzece Piwdennyj Buh, na obrzeżach wioski Markiwci.
Wieczór jest potwornie wietrzny. Każde otwarcie busia skutkuje wywianiem części bagażu Wokół trawiasta patelnia, cieżko znaleźć drzewko czy krzaczek, za którym można by się schować. Zbieranie chrustu na ognisko jest więc też mocno utrudnione. Gdyby nie drewno, które wieziemy jeszcze znad Wiaru - to by nie było dziś ogniska!
A to dwa biurka - konstrukcja przywleczona i używana chyba przez lokalnych wędkarzy. Nie wiem czy oni na tym ryby układają czy sieci suszą? My sobie z tego robimy ławeczkę!
Tak się przedstawiają najbliższe okolice naszego noclegu - płowo, plaskato i przewiewnie!
Grunt to kamuflaż dobrany odpowiednio do sytuacji!
Był sobie most, po którym przejeżdżały ciężarówki. Chwile później nastąpiła katastrofa budowlana - most się zawalił
Toaleta poranna
Wieś Markiwci.. A może tu już był Horbasiw?
W bardzo starym sadzie…
Kolejne miłe miejsca na piknik nad zalewem..
Fajny stół biesiadny tu mają!
Po drodze mijamy jakiś mini targ? Jakiś skup? Coś wyładowują i przenoszą z miejsca na miejsce w wielkich, białych i na oko bardzo ciężkich worach. Idę na przeszpiegi.. Podpytuję… “To kartoszka” - mówi jeden z drugim.. Wiele razy widziałam worek z ziemniakami. Ale zawsze przez fakturę worka widać było obło - kuliste kształty ziemniaczane. A tu worki są idealnie gładkie! Wygląda raczej na piasek albo mąkę? Niestety, ale jakoś nie chcieli mi powiedzieć.. Raczej wręcz miałam wrażenie jakby moja tam obecność wprowadziła wszystkich w zakłopotanie...
W Letyczowie odwiedzamy rybny bazar! Ot - bubowy raj!
Po raz pierwszy mam okazję spróbować kotlecików z kawioru! Coś przepysznego!
Czemu w Polsce nie ma zwyczaju jedzenia ryb? Czemu ryba, a tym bardziej kawior, jest tak cholernie deficytowym towarem??? Toż Ukraina jest przecież rzut beretem od nas, a tam ryba jest powszechnym towarzyszem dnia codziennego!
W okolicach miasteczka Hajsyn droga przestaje się zgadzać z mapą, rzuca nas na jakieś objazdy, a gdy definitywnie kończy się asfalt, utwierdza nas to w przekonaniu, że chyba musieliśmy zjechać z głównej trasy i to chyba już dosyć dawno
Ale owocuje to odwiedzeniem ciekawego miejsca. Ot takie - ni to chatki na kurzej stopce, ni to silosy…
Jest to teren jakiegoś dawnego kołchozu? Taka brama tam prowadzi..
Mijane budynki sugerują, że miejsce jest opuszczone…
Gdy jednak próbujemy się wspiąć na konstrukcje chatkosilosa - dość szybko pojawiają się właściciele obiektu i nie są zbyt zachwyceni tym, że tu węszymy.
Na przeciwległych obrzeżach miasteczka mijamy zakłady przemysłowe o ciekawych mozaikach.
Noclegu mamy zamiar szukać w okolicach Dubinowa.. Niestety przyjeżdżamy tu trochę za późno, już się na tyle ściemniło, że ciężko znaleźć fajne miejsce biwakowe. Kręcimy się więc jak g… w przerębli, ciągle trafiając albo na zabudowany teren albo na drogi tak błotniste, że na bank w nich ugrzęźniemy… Ostatecznie stajemy gdzieś na skraju lasu przy polnej drodze. Ukrywamy busia wśród jałowców i padamy na pysk. Miejsce jest mało ogniskowe, a przede wszystkim to nam się już nie chce rozpalać. Nawet chyba kolacje sobie odpuściliśmy i tylko od razu nura do śpiwora.
W nocy kilkukrotnie mija nas traktor z przyczepą. Nie byłoby to nic dziwnego, niespotykanego i wartego wspomnienia w relacji - gdyby nie to, że traktor ów jest bardzo nietypowo oświetlony. Jedzie na zgaszonych reflektorach, a nad przyczepą unosi się gorejąca łuna. Wygląda na to, że wozi coś, co się pali. Przypomina żar z ogniska - taki, kiedy najdogodniej włożyć ziemniaki! Albo to jakiś popiół nie do końca wygasły? Nie mam zupełnie pomysłu, po co można takie coś wozić po nocy... Takowy traktor obserwuje 4 razy. 3 razy jechał w stronę Dubinowa - acz raz też ze świetlistym ładunkiem wracał... Nie zrobiłam zdjęcia.. za ciemno było.. A dopasowałby do relacji "mistrzów przewozu". Wysoką pozycję by zajmował w rankingu "nietypowych ładunków"
Poranek pokazuje, że nasze znalezione na ślepo miejsce biwakowe jest całkiem ładne - sosny, słoneczniki, piaszczysta droga.
Gdyby busio był zielony - można by uznać, że jest dobrze zamaskowany...
Test drogi - tzn. “czy samochody się tu zakopują”. Trzeci będzie busio (dwa pierwsze oczywiście ugrzęzły i trzeba było wykopywać łopatką )
I kolejne śniadanie o aromacie wędzonki i podwodnych przestworów. Nie wiem czemu - ale mi ryba najlepiej smakuje z gazety
Bardzo dużo mijamy na trasie podartych bilbordów. Chyba ¾ tak wygląda. Nie wiem czy tak robi właściciel tablicy - gdy delikwent nie opłaci wynajmu za kolejny miesiąc?
Zatrzymujemy się jeszcze na rybym bazarze w rejonie miejscowości Atestowe, w miejscu gdzie główna droga przecina liman.
Parking jak widać tylko dla aut osobowych
Jakie tam są pyszności! W ilości jeszcze większej niż w Letyczowie, co nie dziwi - jesteśmy przecież już prawie nad morzem! Ślinka leci i ręce wyciągają się do każdego straganu..
No ale ile przewieziemy na upale? Żal potem wywalać, a jeść zepsutą rybe to jeszcze gorzej.. Pozyskujemy więc dwie ryby, domowe wino, melona i siatkę brzoskwiń. To będzie podstawa naszego tu wyżywienia
Dziwne są tu brzoskwinie.. Co druga jest zepsuta - widać to dopiero po obraniu skórki. Miąższ jest w brązowe paski i ma smak zbutwiałego drewna... A co druga jest tak pyszna i soczysta, że równoważy to rozgoryczenie przy próbach konsumpcji pierwszej. Śmieszne takie te brzoskwinie - taka ruska ruletka albo jajko niespodzianka!
Odesse mijamy obwodnicą.. Miasta to jednak jakiś wymysł szatana.. Aut nie tyle jest więcej - co też zaraz zaczynają jeździć bardziej nerwowo, jak nakręceni, jak na jakiś prochach, łapiąc faze na smutno.. Jakby wszyscy byli wkurwieni na cały świat.. Agresja i frustracja wylewa się uszami... Wszystkie miasta pod tym względem są podobne.. Bez żalu więc żegnamy bezpośrednie przedmieścia Odessy, obiecując sobie nadłożyć mocno drogi na powrocie, aby ponownie tu nie wpaść... Miga nam gdzieś skręt na dobrze znany i miło wspominany Czornomorsk (nie na wszystkich tabliczkach przemalowany z niepolitycznego Iliczewska ) Zbliżamy się do Sanżejki. Mijamy mały zakładzik przemysłowy, a za nim wyboista droga, o zaschłych na kamień błotnych koleinach, prowadzi w pole... Droga w inny świat...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
laynn pisze:Pewien niepokój pogranicznika wzbudzają nasze nowe busiowe skrzynie
No i to jest właśnie vanlife
Rozumiem, ze nie tylko my mielismy takie problemy na granicy?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Podskakując na muldach docieramy na skraj klifu. Krzaki, łączki i nagle bęc! urwisko.
A dalej już tylko bezkres morza i rozsiane po nim statki, promy, kutry..
W oddali majaczy jakieś miasto. Nie wiem czy to Czornomorsk? Czy już Odessa?
Ogromne osiedla wieżowców wyrastają na horyzoncie prosto z łąk.
Przytulamy busia na klimatycznym urwisku. Mam nadzieję, że klif akurat dzisiaj nie postanowi się zawalić…
Złazimy na dół.
Toperz i kabak się kąpią. Kabak włazi do morza i zdumiony woła: “Ale ciepła woda!!!!”. No tak… Ma porównanie z czerwcowym Bałtykiem w Estonii…
Niektórzy biwakuja na plaży. Przez chwilę nawet to rozważamy, ale chyba jednak bym się bała, że jakieś kamienie nam z góry na łeb polecą...
Mnie jest zimno. Ubieram bluzę.. Może jutro przywitam się z morzem jak należy. Póki co sadzam kuper na piasku i powitanie postanawiam uczcić wędzoną rybą i domowym winem z Atestowa. Każdy ma swoje powitanie z nadmorskim światem!
Wieczorem palimy ognicho. Acz z drewnem jest kiepsko. Zwykle na plażach leżą jakieś kłody wywalone przez morze. Tu posucha totalna. Nic! Chyba wszystko wyzbierali, bo śladów po ogniskach na klifie i na plaży jest moc. Trzeba więc ruszyć żelazne rezerwy z wnętrz busia - zbierane miesiąc temu w kamieniołomach pod Lwówkiem Śląskim. Chyba mało pniaków z dolnośląskich wyrobisk ma w swoim życiu okazje przebyć ponad 1000 km, aby spłonąć z widokiem na Morze Czarne. To właśnie jest to drewno ze skrzyni z opadającą klapą, którą pogranicznik przytrzasnął sobie łapę, a druga babeczka z oczami na szypułkach komentowała: “Pracuję tu 20 lat, a pierwszy raz widzę, żeby ktoś drewno przez granice przemycał”. Szkoda, że nie mogę jej teraz pokazać po co je wozimy.
Rozmawialiśmy potem z biwakującymi na plaży w namiocie. Potwierdzali totalny brak opału, oni chodzą kupować drewno do wioski.
Noc jest księżycowa. Na niebie jest wprawdzie trochę chmur, ale takich miłych typu "kwaśne mleko"..
Kabak na szczęście większość wieczoru bawi się w busiu, budując sobie dom z karimat. Bo już mieliśmy wizje uwiązania jej na sznurku do palika, tak jak cielęta na pastwisku - żeby nam nie zleciała z urwiska. No ale problem się sam rozwiązał - kolejny przykład, że nie warto się martwić na zapas. Cykady grają jak wściekłe, morze szumi i pachnie rybą.. Nie, przepraszam - rybą to głównie pachnie busio - po naszych dzisiejszych zakupach! No i my.. Też chyba walimy jak pelikany! Np. wczoraj na stacji benzynowej w Dubinowie... Wchodzę do budyneczku, bo trzeba odegrać cała scenkę z odbezpieczaniem dystrybutora, jak się chce zatankować do pełna, a nie jak wszyscy 5 litrów. I jeszcze chcemy płacić gotówką... “Diewuszka, a ty napewno masz tyle gotówki?” Wiec muszę im pokazać zawartość portfela, a potem ich jeszcze przekonać, że ja lepiej wiem na jakie paliwo jeździ busio. I że ja NAPRAWDE jestem pewna, przekonana i z ręką na sercu chce nalać do busia dizla, a nie tej wspaniałej benzyny co ma “eurosuper” w nazwie. I jak mi odbezpieczą dystrybutor z benzyną to mnie to nie usatysfakcjonuje... No dobra, ale miało być o rybach! Więc wchodzę na ową stację, a babka za ladą mówi do kumpla: “Igor, zaś żarłeś rybę! Mam cię już dość!”. Igor macha rękami i się zarzeka, że wyjątkowo dziś ryby nie jadł jeszcze, trzyma na wieczór pod wódke. Ale nikt mu nie wierzy. A to chyba ja zapodaje aromatem nadmorskiej wędzarni
Rano budzę się jakoś wcześniej niż reszta załogi. Słońce wali mi w oczy - to jak mam spać? Nocleg z widokiem na morze też ma swoje wady. Tak jak nam mówił miejscowy: “Morze pod Odessą jest do dupy. Nawet laski nie weźmiesz na plaże na romantyczny zachód słońca”. Bo morze jest tutaj od wschodu, więc słońce zachodzi nie tam, gdzie by się oczekiwało
Idę sobie więc na spacer klifem. Fajnie tak sobie iść urwiskiem i musieć pilnować tylko siebie…
Krajobraz z busiem - dla zobrazowania jak miły nocleg się na dziś trafił!
Kawałek dalej biwakuje sobie koleś z Połtawy. Jest tu już trzeci miesiąc - tzn. ogólnie nad morzem, bo sobie wędruje, to tu, to tam. Opowiada mi, że tu jest fajnie od 1 września. W wakacje tu ponoć się przewala straszny tłum. Często też w ścisłym sezonie przyjeżdża jakaś ekipa, załącza muzykę i uprzykrza życie innym biwakującym. Tak było i 3 lata temu. Jakaś młodzież z Kijowa zaczęła puszczać techno, dniami i nocami. Non stop łupanka. Obok biwakowało kilka rodzin z Krzywego Rogu. Chodzili, prosili - ściszcie, wyłączcie choć na kilka godzin w nocy. Gdzie tam! Szlachta się bawi i jest panami wybrzeża. Kiedyś kijowscy melomani poszli się kąpać. A w tym czasie ich auto spadło z klifu. Jak? Tego nikt nie wie.. Jak raz, akurat wtedy puścił hamulec.. Były podejrzenia, ale świadków ani dowodów ingerencji osób trzecich - nie było. Była policja, były dźwigi aby zabrać wrak z plaży.. Tego lata na biwakowisku w Sanżejce grały już tylko cykady…
Teraz mamy już wrzesień, więc już ani muzyka nie łupie, ani auta z klifu nie spadają. Gra tylko wiatr w kolczastych krzewach i aż się nie chce wierzyć, że może tu być taka masakra, tłum, zgiełk i ścisk.. Acz widać pewne ślady.. Prawie na każdym drzewie wisi “mini - umywalka”.
Mam już wracać do busia, ale idę inną drogą i włażę w sam środek czyjegoś biwakowiska. Miejsce wygląda jak stacjonarny obóz uchodźców. Szałas z gałęzi, podwieszany namioto - hamak, łazienka z 20 litrowym baniakiem, ruszt, żeby upiec chyba dzika. Zamieszkuje tu Wadim. Jest z Kiszyniowa. Przyjeżdża do Sanżejki na całe lato. Jego akurat cieszy wszechobecna dyskoteka, która panuje tu w wakacje. Wadim lubi tańczyć, przebywać wśród ludzi i nie lubi ciszy. Robimy sobie wspólne zdjęcie, ale Wadim bardzo prosi, aby nie umieszczać go w internecie. I nie jest to jakaś korba, którą ma teraz wielu ludzi - na temat “chronienia swojego wizerunku” czy “ukradzenia duszy”. Wadim ma powód i to całkowicie sensowny. Bo Wadim jest tu nielegalnie, a przynajmniej potajemnie. Przyjeżdża tu w tajemnicy przed żoną i dziećmi. Im mówi, że jedzie do pracy do Niemiec. Pakuje się więc i znika na kilka miesięcy. Przysyła smsy, żeby się rodzinka nie martwiła. “Specjalnie używam taki stary telefon, żeby nie było szansy na mmsa” - śmieje się. “I wypoczywam! Życie jest jedno! Słońce, wino, nowe znajomości.. Lato jest tu cudowne.. Kiedy się będę bawił? Muszę korzystać póki jestem młody i jeszcze mi się chce!!”. Wadim najbardziej lubi kobiety. Tu w Sanżejce ponoć najlepiej “biorą”. “W domu mówię, że pracuje na plantacjach. Z fabryki bym nie mógł wracać taki opalony!” Wadim rozmarza się na samo wspomnienie. Pytam go jak rozwiązuje kwestie, że wraca bez zarobionych pieniędzy. Wadim się śmieje. “Raz mnie mogą okraść, raz oszukać, a innym razem mogę wrzucić pieniądze na długoterminową lokatę do banku. A pieniądze w banku to tak jakby ich nie było. Ludzie inwestują i wierzą w system. Wierzą, że ich wirtualne pieniądze istnieją. Ja inwestuje w przyjemności i wspomnienia. Tego nie zabierze mi ani komornik, ani wojna!”
Poranek na plaży. Oświetlone klify prezentują się jeszcze ładniej niż wieczorem.
Muszelki to tu można zbierać łopatą!
Fragment nabrzeża jest umocniony betonowymi blokami i płytami. Wszystko jest już nieco nadgryzione zębem czasu - tak jak buby lubią! Nie wiem czy był tu jakiś port czy inna przystań?
I oplecione solidnie wodorostem!
Jedziemy jeszcze też zobaczyć miejsce, gdzie klify zaczęły zjeżdżać do morza. Wygląda to malowniczo, ale miejscowych nie bardzo to cieszy. Do domów jest niedaleko. Zabudowania stoją tu naprawdę blisko usuwiska, a zimą teren jest sztormowy. Ziemia ponoć jest tu tańsza niż w innych rejonach ukraińskiego wybrzeża
cdn
A dalej już tylko bezkres morza i rozsiane po nim statki, promy, kutry..
W oddali majaczy jakieś miasto. Nie wiem czy to Czornomorsk? Czy już Odessa?
Ogromne osiedla wieżowców wyrastają na horyzoncie prosto z łąk.
Przytulamy busia na klimatycznym urwisku. Mam nadzieję, że klif akurat dzisiaj nie postanowi się zawalić…
Złazimy na dół.
Toperz i kabak się kąpią. Kabak włazi do morza i zdumiony woła: “Ale ciepła woda!!!!”. No tak… Ma porównanie z czerwcowym Bałtykiem w Estonii…
Niektórzy biwakuja na plaży. Przez chwilę nawet to rozważamy, ale chyba jednak bym się bała, że jakieś kamienie nam z góry na łeb polecą...
Mnie jest zimno. Ubieram bluzę.. Może jutro przywitam się z morzem jak należy. Póki co sadzam kuper na piasku i powitanie postanawiam uczcić wędzoną rybą i domowym winem z Atestowa. Każdy ma swoje powitanie z nadmorskim światem!
Wieczorem palimy ognicho. Acz z drewnem jest kiepsko. Zwykle na plażach leżą jakieś kłody wywalone przez morze. Tu posucha totalna. Nic! Chyba wszystko wyzbierali, bo śladów po ogniskach na klifie i na plaży jest moc. Trzeba więc ruszyć żelazne rezerwy z wnętrz busia - zbierane miesiąc temu w kamieniołomach pod Lwówkiem Śląskim. Chyba mało pniaków z dolnośląskich wyrobisk ma w swoim życiu okazje przebyć ponad 1000 km, aby spłonąć z widokiem na Morze Czarne. To właśnie jest to drewno ze skrzyni z opadającą klapą, którą pogranicznik przytrzasnął sobie łapę, a druga babeczka z oczami na szypułkach komentowała: “Pracuję tu 20 lat, a pierwszy raz widzę, żeby ktoś drewno przez granice przemycał”. Szkoda, że nie mogę jej teraz pokazać po co je wozimy.
Rozmawialiśmy potem z biwakującymi na plaży w namiocie. Potwierdzali totalny brak opału, oni chodzą kupować drewno do wioski.
Noc jest księżycowa. Na niebie jest wprawdzie trochę chmur, ale takich miłych typu "kwaśne mleko"..
Kabak na szczęście większość wieczoru bawi się w busiu, budując sobie dom z karimat. Bo już mieliśmy wizje uwiązania jej na sznurku do palika, tak jak cielęta na pastwisku - żeby nam nie zleciała z urwiska. No ale problem się sam rozwiązał - kolejny przykład, że nie warto się martwić na zapas. Cykady grają jak wściekłe, morze szumi i pachnie rybą.. Nie, przepraszam - rybą to głównie pachnie busio - po naszych dzisiejszych zakupach! No i my.. Też chyba walimy jak pelikany! Np. wczoraj na stacji benzynowej w Dubinowie... Wchodzę do budyneczku, bo trzeba odegrać cała scenkę z odbezpieczaniem dystrybutora, jak się chce zatankować do pełna, a nie jak wszyscy 5 litrów. I jeszcze chcemy płacić gotówką... “Diewuszka, a ty napewno masz tyle gotówki?” Wiec muszę im pokazać zawartość portfela, a potem ich jeszcze przekonać, że ja lepiej wiem na jakie paliwo jeździ busio. I że ja NAPRAWDE jestem pewna, przekonana i z ręką na sercu chce nalać do busia dizla, a nie tej wspaniałej benzyny co ma “eurosuper” w nazwie. I jak mi odbezpieczą dystrybutor z benzyną to mnie to nie usatysfakcjonuje... No dobra, ale miało być o rybach! Więc wchodzę na ową stację, a babka za ladą mówi do kumpla: “Igor, zaś żarłeś rybę! Mam cię już dość!”. Igor macha rękami i się zarzeka, że wyjątkowo dziś ryby nie jadł jeszcze, trzyma na wieczór pod wódke. Ale nikt mu nie wierzy. A to chyba ja zapodaje aromatem nadmorskiej wędzarni
Rano budzę się jakoś wcześniej niż reszta załogi. Słońce wali mi w oczy - to jak mam spać? Nocleg z widokiem na morze też ma swoje wady. Tak jak nam mówił miejscowy: “Morze pod Odessą jest do dupy. Nawet laski nie weźmiesz na plaże na romantyczny zachód słońca”. Bo morze jest tutaj od wschodu, więc słońce zachodzi nie tam, gdzie by się oczekiwało
Idę sobie więc na spacer klifem. Fajnie tak sobie iść urwiskiem i musieć pilnować tylko siebie…
Krajobraz z busiem - dla zobrazowania jak miły nocleg się na dziś trafił!
Kawałek dalej biwakuje sobie koleś z Połtawy. Jest tu już trzeci miesiąc - tzn. ogólnie nad morzem, bo sobie wędruje, to tu, to tam. Opowiada mi, że tu jest fajnie od 1 września. W wakacje tu ponoć się przewala straszny tłum. Często też w ścisłym sezonie przyjeżdża jakaś ekipa, załącza muzykę i uprzykrza życie innym biwakującym. Tak było i 3 lata temu. Jakaś młodzież z Kijowa zaczęła puszczać techno, dniami i nocami. Non stop łupanka. Obok biwakowało kilka rodzin z Krzywego Rogu. Chodzili, prosili - ściszcie, wyłączcie choć na kilka godzin w nocy. Gdzie tam! Szlachta się bawi i jest panami wybrzeża. Kiedyś kijowscy melomani poszli się kąpać. A w tym czasie ich auto spadło z klifu. Jak? Tego nikt nie wie.. Jak raz, akurat wtedy puścił hamulec.. Były podejrzenia, ale świadków ani dowodów ingerencji osób trzecich - nie było. Była policja, były dźwigi aby zabrać wrak z plaży.. Tego lata na biwakowisku w Sanżejce grały już tylko cykady…
Teraz mamy już wrzesień, więc już ani muzyka nie łupie, ani auta z klifu nie spadają. Gra tylko wiatr w kolczastych krzewach i aż się nie chce wierzyć, że może tu być taka masakra, tłum, zgiełk i ścisk.. Acz widać pewne ślady.. Prawie na każdym drzewie wisi “mini - umywalka”.
Mam już wracać do busia, ale idę inną drogą i włażę w sam środek czyjegoś biwakowiska. Miejsce wygląda jak stacjonarny obóz uchodźców. Szałas z gałęzi, podwieszany namioto - hamak, łazienka z 20 litrowym baniakiem, ruszt, żeby upiec chyba dzika. Zamieszkuje tu Wadim. Jest z Kiszyniowa. Przyjeżdża do Sanżejki na całe lato. Jego akurat cieszy wszechobecna dyskoteka, która panuje tu w wakacje. Wadim lubi tańczyć, przebywać wśród ludzi i nie lubi ciszy. Robimy sobie wspólne zdjęcie, ale Wadim bardzo prosi, aby nie umieszczać go w internecie. I nie jest to jakaś korba, którą ma teraz wielu ludzi - na temat “chronienia swojego wizerunku” czy “ukradzenia duszy”. Wadim ma powód i to całkowicie sensowny. Bo Wadim jest tu nielegalnie, a przynajmniej potajemnie. Przyjeżdża tu w tajemnicy przed żoną i dziećmi. Im mówi, że jedzie do pracy do Niemiec. Pakuje się więc i znika na kilka miesięcy. Przysyła smsy, żeby się rodzinka nie martwiła. “Specjalnie używam taki stary telefon, żeby nie było szansy na mmsa” - śmieje się. “I wypoczywam! Życie jest jedno! Słońce, wino, nowe znajomości.. Lato jest tu cudowne.. Kiedy się będę bawił? Muszę korzystać póki jestem młody i jeszcze mi się chce!!”. Wadim najbardziej lubi kobiety. Tu w Sanżejce ponoć najlepiej “biorą”. “W domu mówię, że pracuje na plantacjach. Z fabryki bym nie mógł wracać taki opalony!” Wadim rozmarza się na samo wspomnienie. Pytam go jak rozwiązuje kwestie, że wraca bez zarobionych pieniędzy. Wadim się śmieje. “Raz mnie mogą okraść, raz oszukać, a innym razem mogę wrzucić pieniądze na długoterminową lokatę do banku. A pieniądze w banku to tak jakby ich nie było. Ludzie inwestują i wierzą w system. Wierzą, że ich wirtualne pieniądze istnieją. Ja inwestuje w przyjemności i wspomnienia. Tego nie zabierze mi ani komornik, ani wojna!”
Poranek na plaży. Oświetlone klify prezentują się jeszcze ładniej niż wieczorem.
Muszelki to tu można zbierać łopatą!
Fragment nabrzeża jest umocniony betonowymi blokami i płytami. Wszystko jest już nieco nadgryzione zębem czasu - tak jak buby lubią! Nie wiem czy był tu jakiś port czy inna przystań?
I oplecione solidnie wodorostem!
Jedziemy jeszcze też zobaczyć miejsce, gdzie klify zaczęły zjeżdżać do morza. Wygląda to malowniczo, ale miejscowych nie bardzo to cieszy. Do domów jest niedaleko. Zabudowania stoją tu naprawdę blisko usuwiska, a zimą teren jest sztormowy. Ziemia ponoć jest tu tańsza niż w innych rejonach ukraińskiego wybrzeża
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Plany kulinarne na dziś..
właśnie piję grzane wino i pokroiłem sobie kiszone ogóry, zastanawiając się, czy ktoś jeszcze jada kiszonki do wina?
Wchodzę do budyneczku, bo trzeba odegrać cała scenkę z odbezpieczaniem dystrybutora, jak się chce zatankować do pełna, a nie jak wszyscy 5 litrów. I jeszcze chcemy płacić gotówką... “Diewuszka, a ty napewno masz tyle gotówki?
zawsze odbezpieczają dystrybutory? Mnie to za granicą strasznie irytuje, że nie mogę sobie po prostu przyjść i normalnie nalać, bo albo zaraz podchodzi pracownik i leje albo muszę tłumaczyć za ilę chcę zatankować (a czasem ciężko się dogadać...)
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Adrian pisze:Miejsce super, wygląda jak by tam kompletnie nikogo nie było tylko wy.
Jacys ludzie sie krecili ale ogolnie malo. np. jak spalismy to w zasiegu wzroku byly dwa auta no i ten namiot jak sie czlowiek wychylil w dol.
Pudelek pisze:właśnie piję grzane wino i pokroiłem sobie kiszone ogóry, zastanawiając się, czy ktoś jeszcze jada kiszonki do wina?
Raczej to nie jest nasz powszechny zwyczaj, ale wtedy jakos tak wyszlo! Zwykle ogory wole pod wodke!
Pudelek pisze:zawsze odbezpieczają dystrybutory? Mnie to za granicą strasznie irytuje, że nie mogę sobie po prostu przyjść i normalnie nalać, bo albo zaraz podchodzi pracownik i leje albo muszę tłumaczyć za ilę chcę zatankować (a czasem ciężko się dogadać...)
Na Ukrainie prawie zawsze. Taki jest zwyczaj ze najpierw sie placi a potem a potem tankuje. Wiec jest problem jak my nie wiemy ile wejdzie. Zreszta mowiac "do pełna" zawsze wzbudza sie podejrzenia, bo miejscowi tak nie robia. Tez mnie to irytuje...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Na Ukrainie prawie zawsze. Taki jest zwyczaj ze najpierw sie placi a potem a potem tankuje. Wiec jest problem jak my nie wiemy ile wejdzie. Zreszta mowiac "do pełna" zawsze wzbudza sie podejrzenia, bo miejscowi tak nie robia. Tez mnie to irytuje...
no to zawsze się zastanawiam jakim cudem oni wiedzą ile im wejdzie?? Powinni w sklepach coś takiego wprowadzić: dajesz kasę a dopiero potem bierzesz produkty:D
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:buba pisze:Na Ukrainie prawie zawsze. Taki jest zwyczaj ze najpierw sie placi a potem a potem tankuje. Wiec jest problem jak my nie wiemy ile wejdzie. Zreszta mowiac "do pełna" zawsze wzbudza sie podejrzenia, bo miejscowi tak nie robia. Tez mnie to irytuje...
no to zawsze się zastanawiam jakim cudem oni wiedzą ile im wejdzie?? Powinni w sklepach coś takiego wprowadzić: dajesz kasę a dopiero potem bierzesz produkty:D
Oni tez nie wiedza ile im wejdzie, jakos nie maja zwyczaju tankowac do pelna. Miejscowi tankuja po 5 czy 10 litrow przewaznie. Nie wiem czy szkoda im topic kasy w wieksza ilosc paliwa, czy sie boja ze im wycieknie albo ktos im ukradnie z baku?
Nie wiem jak to robia np. tirowcy - bo oni chyba powinni do pelna tankowac jak jezdza na duze odleglosci?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Piotrek pisze:Oj, ta nadmorska klifowa część robi wrażenie, świetnie to wygląda.
Sporo klif jeszcze bedzie na naszej trasie!
Piotrek pisze:No i plaża usłana muszelkami. Jak by się dobrze zabrać do tego, to można by hurtowo naszyjniki lub wisiorki na rzemyku robić i opychać na bazarach
No wlasnie tez mowilam, ze trzeba by wozic do Polski nad morze i sprzedawac. A tam to lezy i ani nikt tego nie zbiera, ludzie po tym łażą.. A niektore sa takie ladne i duze jak pięść!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pierwszy raz ze slowem “liman” spotkałam się czytając “Ogniem i mieczem” - “a potem już hen, ku limanom i morzu, step i step, w dwie rzeki jakby w ramę ujęty.” Już wtedy to słowo wydawało mi się jakieś pełne magii i tajemniczości. Może dlatego, że w Polsce limany nie występują? I było to coś nieznanego i odległego? Może dlatego, że ze słowem “liman” nieodłącznie wiąże się słowo “mierzeja”? A właśnie wszelakie przeplatające się wodno - lądowe klimaty, zawsze darzyłam ogromną sympatią? Liman według definicji z encyklopedii: “płytki, słony zbiornik wodny, powstały w wyniku zatopienia przez wody morskie wylotu nadbrzeżnego jaru i odcięcia go od morza mierzeją. Limany są formą charakterystyczną dla wybrzeża Morza Czarnego, zwłaszcza dla okolic Odessy, gdzie do morza uchodzą przez limany liczne rzeki.” Jak tu nie pokochać limanów??
No i dzisiaj właśnie wokół jednego z limanów trochę pojeździmy! A dokładnie chodzi o Liman Dniestrowski.
Najpierw nad wodę postanawiamy zajrzeć w okolicy wioski Roksolany. Brzeg stanowią tu bardzo malownicze klify!
Jakoś nie możemy znaleźć drogi zjazdowej na dół, więc zostawiamy busia na skraju pola uprawnego i schodzimy w dół betonowym kanałem. Kanał jest pusty i chyba dosyć nowy - w betonie jest wyryta data 2.08.2019
Tuptamy sobie wzdłuż żółto - pomarańczowych, gliniastych piramid.
Lokalna plaża.
Nad wodą pożeramy melona, którego wozimy już kilka dni i jest nieco przejrzały.
Spacer kończymy przedwcześnie, bo grzmi i idą chmury barwy dość ciemnej, a myśmy się skupili na zabraniu oprzyrządowania do obróbki melona, a od deszczu nic nie zabraliśmy.
Burzy jednak nie ma. Chmury się rozpływają i znów wyłazi słońce. Kolejnego zjazdu nad wodę szukamy za Owidopolem, gdzieś pomiędzy zabudowaniami dawnych kołchozów.
Brzeg tu jest wyjatkowo niski, a satelitarne mapy pokazują na nim jakieś zgrupowanie ruin. Czego to ruiny? To właśnie chcemy sprawdzić!
Mniej lub bardziej wyboiste drogi prowadzą ostro w dół.
Solidność betonowych płyt sugeruje, że miejsce było niegdyś bardziej używane niż teraz.
Napotkany rybak mówi, że to dawna baza pionierów, a teraz głownie służy pantballowcom. Hmm.. znajdujemy kulki z farbą, ale tylko dwie. Za to wszędzie wala się dużo łusek po różnej amunicji. Śladów farby na murach również brak.
Ruiny są już niezadaszone, zostały praktycznie same ściany...
Miejsce rokuje biwakowo, acz z limanami jest jeden problem. Limany zazwyczaj są dosyć brudne i kolor/konsystencja wody niekoniecznie zachęca do kąpieli.
Brzeg mają tu umocniony betonem ze śrubami.
Za wodą widać portowe zabudowania Biłgorodu Dnistrowskiego.
A także solidne mury twierdzy Akerman.
Jakaś wioska w oddali, przycupnięta na skraju urwiska...
cdn
No i dzisiaj właśnie wokół jednego z limanów trochę pojeździmy! A dokładnie chodzi o Liman Dniestrowski.
Najpierw nad wodę postanawiamy zajrzeć w okolicy wioski Roksolany. Brzeg stanowią tu bardzo malownicze klify!
Jakoś nie możemy znaleźć drogi zjazdowej na dół, więc zostawiamy busia na skraju pola uprawnego i schodzimy w dół betonowym kanałem. Kanał jest pusty i chyba dosyć nowy - w betonie jest wyryta data 2.08.2019
Tuptamy sobie wzdłuż żółto - pomarańczowych, gliniastych piramid.
Lokalna plaża.
Nad wodą pożeramy melona, którego wozimy już kilka dni i jest nieco przejrzały.
Spacer kończymy przedwcześnie, bo grzmi i idą chmury barwy dość ciemnej, a myśmy się skupili na zabraniu oprzyrządowania do obróbki melona, a od deszczu nic nie zabraliśmy.
Burzy jednak nie ma. Chmury się rozpływają i znów wyłazi słońce. Kolejnego zjazdu nad wodę szukamy za Owidopolem, gdzieś pomiędzy zabudowaniami dawnych kołchozów.
Brzeg tu jest wyjatkowo niski, a satelitarne mapy pokazują na nim jakieś zgrupowanie ruin. Czego to ruiny? To właśnie chcemy sprawdzić!
Mniej lub bardziej wyboiste drogi prowadzą ostro w dół.
Solidność betonowych płyt sugeruje, że miejsce było niegdyś bardziej używane niż teraz.
Napotkany rybak mówi, że to dawna baza pionierów, a teraz głownie służy pantballowcom. Hmm.. znajdujemy kulki z farbą, ale tylko dwie. Za to wszędzie wala się dużo łusek po różnej amunicji. Śladów farby na murach również brak.
Ruiny są już niezadaszone, zostały praktycznie same ściany...
Miejsce rokuje biwakowo, acz z limanami jest jeden problem. Limany zazwyczaj są dosyć brudne i kolor/konsystencja wody niekoniecznie zachęca do kąpieli.
Brzeg mają tu umocniony betonem ze śrubami.
Za wodą widać portowe zabudowania Biłgorodu Dnistrowskiego.
A także solidne mury twierdzy Akerman.
Jakaś wioska w oddali, przycupnięta na skraju urwiska...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: buba i 29 gości