Kiedy w południe wjechaliśmy na Passo Giovo, nic nie wskazywało na to że następne dni będą tylko ( prawie tylko) mglistym wspomnieniem.
Przed naszymi oczami roztaczał się widok na Oetztaleralpen, trochę na Texel i nawet troszkę Stubeieralpen. Niedawno mianowicie przecięłam pępowinę łączącą mnie z Dolomitami ( co nie znaczy że nigdy tam nie wrócę) bo od pobytu na Ortlerze zafascynowała mnie ta część Alp. Wprawdzie stąd jeszcze daleko do Ortlera ale już bliżej do Palla Bianca, która błyszczy się w otoczce złotego pyłu. Z pewnością widać ją na tym zdjęciu ale nie wiem która to, nie jestem dobra z topografii.
Od Passo Giovo postanowiłam zacząć swoją przygodę z Oetztaleralpen.
Zamieszkaliśmy w wioseczce widocznej w dolnym lewym rogu zdjęcia, u kobitki, która nam codziennie przynosiła mleko i jajka.
Ponieważ było dopiero południe a pogoda tak wspaniale jesienna i ciepła, mój mąż wypatrzył z przełęczy szczyt z krzyżem i stwierdził - tam chcę iść.
Muszę zaznaczyć że drugi raz w życiu wybrałam się z moim mężem w góry. Dla niego to też drugi raz, no może trzeci, licząc jedną wycieczkę w Tatry w mrocznej przeszłości, kiedy widzi na własne oczy góry.
Kiedy przyjrzałam się dokładniej wybrance małżonka naszły mnie obawy, bo góra nie wyglądała na łatwą. I też nie była. On jednak uparł się więc ja z przodu, małżonek w środku a cały pochód zamykała Baśka. Muszę przyznać że podziwiałam go jak radził sobie na wcale niełatwej drodze jak na nowicjusza. Zdaję sobie sprawę że przed dwoma babami to trzeba zachować twarz, więc nie dał po sobie nic poznać. Droga była częściowo ubezpieczona, zwłaszcza w eksponowanych miejscach a tych nie brakowało. W żlebach leżał śnieg. Po dwóch godzinach stanęliśmy na szczycie. Trzęsły mi się ręce i miałam miękkie kolana. Ja normalnie się bałam żeby on się nie spieprzył. Dzieci by mi nie wybaczyły i wyrzuty sumienia żarły by mnie do końca moich dni.
Tak więc on z uśmiechem na twarzy wlazł na szczyt a ja na trzęsących się nogach doczołgałam się do krzyża. ( może przekonam małżonka do pokazania fotki spod krzyża, to pokażę)
Ze szczytu widok na Stubeieralpen
Małżonek na początku drogi.
Portret góry, czarno - biały, został zrobiony z tego oświetlonego zbocza.
W dolinach zbiera się mgiełka. Niestety, będę miała z nią wiele do czynienia w następnych dniach i nie będzie ona taka subtelna.
Po zejściu to już tylko wylegiwanie się w trawach i radość ze zdobytego szczytu.
Następnego dnia wszystko zniknęło we mgle.
Sfrustrowana szwendałam się wzdłuż potoków, to tak żeby znaleźć drogę powrotną, bo widoczność była może na 5 m. I to cały boży dzień. Do mojego serca wkradło się poczucie niesprawiedliwości ;-)
Znużeni mglistościami wybraliśmy się do Bolzano.
Piętnasty ośmiotysięcznik Reinholda M.
Tak nazwał Reinhold Messner swoją ideę zagospodarowania niszczejących zamków w południowym Tyrolu i przystosowania ich jako muzeów o tematyce górskiej. Jest ich pięć. W zeszłym roku byłyśmy w Juval ale było jeszcze za wcześnie i muzeum było zamknięte.
Tym razem pojechaliśmy do Firmian, muzeum najbliższego sercu Reinholda M. Jest ono tak przemyślane i tak wypieszczone że, przyznaję, szczęki nam opadły. Ja nie wiem czy muzeum to dobra nazwa, to po prostu miejsce, w którym człowiek związany z górami znajdzie refugium dla swojej generalnie niezrozumianej przez innych duszy.
W dole Bolzano
Ogród
Sala modlitwy i medytacji
Wspomnienie o Kurcie Albercie, który zabił się niedawno na ferracie w okolicy, w której mieszkam.
Wspomnienie próby pierwszego przejścia Cerro tore
Fotografie, obrazy...
Miejsce poświęcone pamięci brata Guentera. Jego twarz gdzieś tam wśród portretów tych, którzy wyszli w góry i zaginęli...
W malutkim sklepiku przy kasie można kupić między innymi płytę o TOPRze
Nie pokazałam nawet 1/100 tego co można tam zobaczyć, przeczytać, przeżyć. Na pewno tam wrócę.
Muzeum było wspaniałe ale wielkie miasto to jednak nie dla nas. Z ulgą wróciliśmy do naszej wiochy, mleka i jaj. No i mgły.
Czasami się przejaśniało więc wędrowaliśmy zboczami i graniami licząc na łaskę Najwyższego. Czasami nawet spojrzał na nasz problem z wyrozumieniem.
Małżonek bardzo zachwycony, pomimo że nic prawie nie widać.
Ostatniego dnia to nawet do południa było ładnie aczkolwiek ja już widziałam jak mgiełki za mną idą i powoli wtaczają się do doliny. Niemniej na pół dnia udało mi się od nich uciec.
Pojechaliśmy do Pfelders, bo tam zamierzam w lecie rozbić mój obóz i zacząć przygodę z Oetztaleralpen wchodząc na tę piękną lecz Dziką Pannę.
Rekonesans zaczynamy od śniadania w ostatniej ludzkiej siedzibie w tej dolinie u podnóża Dzikiej Panny.
Po pięciu dniach mgły, za ten promień słońca oddałabym (prawie) życie
W drodze do osady Lazins
Mgły zaczynają nas doganiać. Za cel obraliśmy sobie wysoko położony staw, który okazał się być zamarznięty i przysypany śniegiem.
[/URL]
Tuż nad stawem mąż wpada do jakiejś dziury i łamie kijek. Mój kijek! ;-)
Schodzimy powoli, ciesząc się ostatkami jesieni.
Słońce niestety, zostało już wchłonięte przez wszechobecne mgły.
Aby zobaczyć wierzchołki gór, muszę poczekać do przyszłego roku a więc do zobaczenia , gdzieś w drodze.
Pozdrawiam
Iwona
Mgliste wspomnienia
Mgliste wspomnienia
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Iwona S, łącznie zmieniany 1 raz.
Ciężko się pozbierać po tym, co pokazałaś. Znowu to zrobiłaś. Każde ze zdjęć jest klasą same w sobie. Jesień na nich - piękna. Zachwycamy się tymi naszymi Tatrami, ale one do pięt nie sięgają temu, co zobaczyłem w tej relacji.
To mnie powaliło na kolana:
U nas to by zaraz wystawili parasolki z piwem, toy-toya, parking dla dorożkarzy... a tam jakaś szopa co najwyżej... I miejsce takie, jakiego próżno szukać wokół Zakopanego.
To mnie powaliło na kolana:
U nas to by zaraz wystawili parasolki z piwem, toy-toya, parking dla dorożkarzy... a tam jakaś szopa co najwyżej... I miejsce takie, jakiego próżno szukać wokół Zakopanego.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 20 gości