Burze, bagna i wodne ruiny czyli Pribałtika 2019
Burze, bagna i wodne ruiny czyli Pribałtika 2019
W tym roku znów zmierzamy ku Estonii... Po litewskiej stronie mamy plan wieczornego osiedlenia sie nad jeziorem Dusia - tak jak praktykowalismy to rok temu. Ale wzrok przyciąga przydrożna tabliczka “miejsce postoju”, gdzies niedaleko Jankinai. Żal by nie sprawdzic co to tutaj znaczy. Jadąc we wskazanym kierunku trafiamy na ogromny plac nadkruszonego nieco asfaltu. Ni to rondo, ni to parking?
A kawałek dalej stoi okrągła wiata - całkiem utopiona w rzepaku.
Jej konstrukcja zdaje sie pamiętac jeszcze Sajuz. Teraz sie chyba takich już nie buduje...
Co tu kiedys bylo? Teraz nie ma nic. Nawet dojscia do jeziora.
Droga za wiatą przechodzi w koleine traktora i ślepo konczy sie w rzepaku. Można sie dalej przedzierac uprawą, ale i tam zanim sie dojdzie do lustra wody to sie wczesniej utonie w bagienku. Wiec raczej kąpiele dzis odpuszczamy. Gdzieś w oddali majaczą jakies prywatne dacze, ale na tyle daleko, ze nie jest to przeszkodą w swobodnym biwakowaniu.
Porzucamy myśli o Dusi. Zawsze fajniej w jakims nowym miejscu nocke spędzic! I tutaj ptactwo tak pięknie drze ryja!
Kabak przez godzine biega wokol wiaty. Zgromadzona przez cały dzien energia tryska uszami. Że tez jeszcze nikt nie wpadł aby dzieci wykorzystywac jako mini elektrownie - ich ruch (i kwik) mógłby np. ładowac baterie, telefon albo akumulator do auta.
Wieczór płynie na błogiej sielance...
Pozdrowienia z Litwy! Tacy bylismy w czerwcu 2019!
I suniemy dalej na północ.. Gdziekolwiek sie nie zatrzymamy to witają nas łany łubinu!
Na biwak stajemy juz na Łotwie, niedaleko Nerety. Tym razem w miejscu znanym i lubianym, przy duzej wiacie w sosnowym lesie.
Plany na wieczór. Moje ulubione produkty ciekłe, dostepne na Łotwie, a u nas niestety nie...
Niedaleko wiaty przebiega szosa, ale nie jest to problemem. Ruch nie jest duzy. Śmigają może ze 3 auta na godzine. Dziwna to jest droga - nie jeżdża tu wcale osobowki. ¾ pojazdów to wielkie tiry z drewnem. Reszta to busy lub wywrotki. Wpisujemy sie wiec w klimat, nie zaburzamy harmonii i lokalnych tradycji
Idziemy sobie w las. Leziemy tak przed siebie bez celu i kierunku. Ciekawe czy trafimy potem spowrotem? Bo tu ani ściezki ani znaków szczególnych w krajobrazie. Układanka z sosen, mchu i jagodowych krzaczków jest bardzo powtarzalna.
Fajny taki spacer po aromatycznym igliwiu, w ciepłych promieniach zachodu.
Zwlaszcza z tą myślą, ze nie trzeba nigdzie “wracac”, bo tu wlasnie śpimy i sosny będą nam szumiec i pachniec cały wieczór, noc i poranek. Tu, im dalej na północ, tym dłuzej trwa moja ulubiona pora dnia. Najpierw ten czas ciepłych kolorów i złotych promieni, a potem szarawego zmierzchu. W Polsce to jakos myk myk i po ptokach. Tu slonce idzie jakby normalnie, jak u nas, a potem sie zatrzymuje. I wisi. I opada powoli, prawie wcale.
Gdzies po drodze mijamy ciekawy przystanek autobusowy. Wprawdzie bez wiaty czy jakiegokolwiek nawet mini zadaszenia (wiec traumatyczny w deszczowe dni ) ale obsadzony czterema, gigantycznymi chyba topolami. A wokol tylko pola. Musial je ktos posadzic tu specjalnie!
cdn
A kawałek dalej stoi okrągła wiata - całkiem utopiona w rzepaku.
Jej konstrukcja zdaje sie pamiętac jeszcze Sajuz. Teraz sie chyba takich już nie buduje...
Co tu kiedys bylo? Teraz nie ma nic. Nawet dojscia do jeziora.
Droga za wiatą przechodzi w koleine traktora i ślepo konczy sie w rzepaku. Można sie dalej przedzierac uprawą, ale i tam zanim sie dojdzie do lustra wody to sie wczesniej utonie w bagienku. Wiec raczej kąpiele dzis odpuszczamy. Gdzieś w oddali majaczą jakies prywatne dacze, ale na tyle daleko, ze nie jest to przeszkodą w swobodnym biwakowaniu.
Porzucamy myśli o Dusi. Zawsze fajniej w jakims nowym miejscu nocke spędzic! I tutaj ptactwo tak pięknie drze ryja!
Kabak przez godzine biega wokol wiaty. Zgromadzona przez cały dzien energia tryska uszami. Że tez jeszcze nikt nie wpadł aby dzieci wykorzystywac jako mini elektrownie - ich ruch (i kwik) mógłby np. ładowac baterie, telefon albo akumulator do auta.
Wieczór płynie na błogiej sielance...
Pozdrowienia z Litwy! Tacy bylismy w czerwcu 2019!
I suniemy dalej na północ.. Gdziekolwiek sie nie zatrzymamy to witają nas łany łubinu!
Na biwak stajemy juz na Łotwie, niedaleko Nerety. Tym razem w miejscu znanym i lubianym, przy duzej wiacie w sosnowym lesie.
Plany na wieczór. Moje ulubione produkty ciekłe, dostepne na Łotwie, a u nas niestety nie...
Niedaleko wiaty przebiega szosa, ale nie jest to problemem. Ruch nie jest duzy. Śmigają może ze 3 auta na godzine. Dziwna to jest droga - nie jeżdża tu wcale osobowki. ¾ pojazdów to wielkie tiry z drewnem. Reszta to busy lub wywrotki. Wpisujemy sie wiec w klimat, nie zaburzamy harmonii i lokalnych tradycji
Idziemy sobie w las. Leziemy tak przed siebie bez celu i kierunku. Ciekawe czy trafimy potem spowrotem? Bo tu ani ściezki ani znaków szczególnych w krajobrazie. Układanka z sosen, mchu i jagodowych krzaczków jest bardzo powtarzalna.
Fajny taki spacer po aromatycznym igliwiu, w ciepłych promieniach zachodu.
Zwlaszcza z tą myślą, ze nie trzeba nigdzie “wracac”, bo tu wlasnie śpimy i sosny będą nam szumiec i pachniec cały wieczór, noc i poranek. Tu, im dalej na północ, tym dłuzej trwa moja ulubiona pora dnia. Najpierw ten czas ciepłych kolorów i złotych promieni, a potem szarawego zmierzchu. W Polsce to jakos myk myk i po ptokach. Tu slonce idzie jakby normalnie, jak u nas, a potem sie zatrzymuje. I wisi. I opada powoli, prawie wcale.
Gdzies po drodze mijamy ciekawy przystanek autobusowy. Wprawdzie bez wiaty czy jakiegokolwiek nawet mini zadaszenia (wiec traumatyczny w deszczowe dni ) ale obsadzony czterema, gigantycznymi chyba topolami. A wokol tylko pola. Musial je ktos posadzic tu specjalnie!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Nie wiem czemu, ale od zawsze uwielbiałam klimat pogranicza. Tereny przytykające do państwowych granic często wydawały mi sie bardziej opustoszałe, odludne, jakby zawieszone w jakiejś niepewności. Tak jakby ludzie niechętnie sie tam osiedlali (a dawniej tez często z takich terenów byli usuwani siłą). Kwestia wyznaczonej, wijacej sie linii, ktorej nie wolno przekroczyć i zupełnie innego świata położonego za słupkami - nadawały tym terenom jakiejś magiczności. Kolejna odsłona moich fascynacji granicami - to przejścia. Miejsca pełne wojska, przemytników, łapówek i ciemnych interesów. Miejsca przesiąknięte z jednej strony nerwowością i niepokojem, a z drugiej - wymuszonym spokojem, bezczynnością i stagnacją. Uczące cierpliwości - bo nieraz na czekanie w kolejce nie masz wpływu. Połączenie tak sprzecznych emocji, często w oparach benzyny, pyłu i tytoniowego dymu powodowały, ze klimat ten mozna albo pokochac albo znienawidzieć. Ja zakwalifikowałam sie do pierwszej grupy…
Pojawienie sie Unii Europejskiej i tymczasowe zniesienie granic na sporym obszarze naszego kontynentu, w duzym stopniu anulowało tak lubianą przeze mnie atmosfere rozdrganego pogranicza. Przemierzając wiec takie tereny, umownie pozbawione granic, na głownych drogach cieżko nieraz wychwycić nawet moment zmiany kraju. Ot mignie jakas tablica i koniec… Staramy sie więc owe granice przekraczać w miejscach zupelnie nietypowych i nieuczęszczanych (niech choc raz ta UE sie do czegos przyda ) i poprzyglądac sie jak tam, wśród zabitej na głucho prowincji, wygląda świat po obu stronach słupków…
Jednym z takich miejsc jest granica litewsko - łotewska przebiegająca między wioskami Suvainiskis oraz Neretaslauki. Miedzy wioskami rzeczka i mały mostek. I ruch praktycznie zerowy. Rok temu wpadło nam w oko to miejsce, tzn. głownie litewska strona mocy Ale ulewa była taka, ze ciezko bylo w ogole pomyślec o wysiadaniu z auta. Postanowiliśmy więc wrócic tam jeszcze raz.
Przy samej granicy jest spory plac/parking/rondo/zawracalnia? W tle majaczy kościółek z duzych szarych głazów.
Dla kogo i po co tyle asfaltu tu wylali?
I obok stoi wychodek. W szambie duzo siana - i taki zapach panuje w srodku przybytku. Jak w stodole po sianokosach!
Do samej granicy przytyka przysiółek drewnianych zabudowan, praktycznie całkowicie opuszczony. Część domów to wiejskie chałupy - inne przypominają wręcz dwory lub kamienice.
Najciekawsze wydaje sie ostatni dom, ktorego ściany prawie opierają sie o słupek. Czy to jakas dawna strażnica? Zdjęcie sprzed roku, gdy z chmur lały sie potoki wody..
I z tegorocznego, pełnego ciepłego światła wieczoru. Rzeźbione zdobienia, werandy, balkoniki, podcienia. Wejście do środka bezproblemowe, pod warunkiem, że ktoś ma nieco wiecej odwagi ode mnie… Wszystko skrzypi, pęka, a ściany i dachy zdają sie śpiewać - jak to w zwyczaju mają domy niedługo przed zawaleniem.
Drewniane chatki prezentują rózny stan zachowania, zarośniecia i ażurowości dachu..
Wnętrza zwykle są już solidnie nadgyzione zębem czasu.. Wygląda jakby stropy miały nie przetrzymać kolejnej zimy..
Meble i inne sprzety dawnego uzytku rozwłóczone są wszędzie…
Piece raczej też już niedziałające…
W rece wpada mi też kilka notatników.. Czy to szkolny zeszyt, pamiętnik czy może przepis na zupe? A może opis dojścia do bursztynowej komnaty?
Staje mi przed oczami scenka sprzed wielu lat.. Połowa lat 80 tych. A ja mam 4 latka. Spędzam wakacje z rodzicami w Skomielnej, w wynajętej chatce, która obecnie nie jest już zamieszkana. Jej ostatni mieszkaniec, stareńka babula, zmarła w ostatnich miesiącach. Obecny właściciel domu, chyba babulowy syn, wynajmuje ją “letnikom” - czyli m.in. nam. W chacie nic sie nie zmieniło od czasu gdy staruszka tam jeszcze mieszkala. Meble, sprzety, strych pełen bambetli. I wypchane dokumentami biurko. To biurko to świat moich marzeń. To wyśnione miejsce eksploracji czterolatka. Kilka razy udaje mi sie niepostrzeżenie zniknąć z oczu dorosłym i dobrać do jego szafeczek. Przekręcam wiec kluczyk i w moje małe łapki wpadają pożółkłe papiery, pełne zdjęć, pieczątek i… wpisów. Najczęściej odręcznych. Niby znam juz literki, ale to znajomość pozwalająca z dumą odczytac “Ursus” na traktorze, ale szlaczki nabazgrane piórem to raczej nie mój poziom.. Gapie się wiec w pliki dokumentów i ciekawość mnie zżera od środka.. Raz postanawiam spytać dorosłych. Ale niestety jedynie dostaje bure za grzebanie w cudzych rzeczach, dokumenty lądują na powrót w biurku, a ja muszę iść umyc ręce.. Wiec kolejnymi razy ściśle trzymam w tajemnicy moje odwiedziny w biurku. I tylko się patrze w kartki, starając sie odgadnąć tajemnicze szlaczki…
Dziś, trzydziesci kilka lat później, napada mnie to samo odczucie. Bo tak samo jak tamten czterolatek nie potrafie nic kompletnie zrozumieć z pliku kartek, które mam przed oczami. Jak łatwo stać sie analfabetą, a pismo w mgnieniu oka przemienia sie w nic nie znaczące mazaje.. Wystarczy sie tylko nieco przemieścić i cała nauka psu w d..
Zapytałam w internetach. Znalezli sie pomocni ludzie znający nietypowe języki Zapiski to ponoc instrukcja obsługi kotłów cieplnych Wiec akurat nic tajemniczego i potęgującego klimat pustej osady na koncu swiata
Jeden z domów, taki piętrowy, otacza wyjątkowo bujna roślinność.
W łopuchy nurkuje z głową.
Nagle spomiędzy wielkich, zielonych parasoli wyskakuje na mnie siedem kotów! Można dostac zawału! Chyba matka z nieco juz podrośnietymi kociętami. Chyba rzadko je tu ktoś niepokoi…
Do wnetrza budynku jest dogodne wejscie - ale tylko dla kota. Cała siódemka włazi. Ostatni sie odwraca i przed zanurkowaniem w szpare ..pokazuje mi język.. Nie powiem, dziwnie sie poczułam..
Mi sie tylko ręka z aparatem mieści..
A dalej krok, mały szus busiowy i jestesmy na Łotwie… Tam gęsta zabudowa nie przytyka do granicy. Wioska jest sporo dalej...
cdn
Pojawienie sie Unii Europejskiej i tymczasowe zniesienie granic na sporym obszarze naszego kontynentu, w duzym stopniu anulowało tak lubianą przeze mnie atmosfere rozdrganego pogranicza. Przemierzając wiec takie tereny, umownie pozbawione granic, na głownych drogach cieżko nieraz wychwycić nawet moment zmiany kraju. Ot mignie jakas tablica i koniec… Staramy sie więc owe granice przekraczać w miejscach zupelnie nietypowych i nieuczęszczanych (niech choc raz ta UE sie do czegos przyda ) i poprzyglądac sie jak tam, wśród zabitej na głucho prowincji, wygląda świat po obu stronach słupków…
Jednym z takich miejsc jest granica litewsko - łotewska przebiegająca między wioskami Suvainiskis oraz Neretaslauki. Miedzy wioskami rzeczka i mały mostek. I ruch praktycznie zerowy. Rok temu wpadło nam w oko to miejsce, tzn. głownie litewska strona mocy Ale ulewa była taka, ze ciezko bylo w ogole pomyślec o wysiadaniu z auta. Postanowiliśmy więc wrócic tam jeszcze raz.
Przy samej granicy jest spory plac/parking/rondo/zawracalnia? W tle majaczy kościółek z duzych szarych głazów.
Dla kogo i po co tyle asfaltu tu wylali?
I obok stoi wychodek. W szambie duzo siana - i taki zapach panuje w srodku przybytku. Jak w stodole po sianokosach!
Do samej granicy przytyka przysiółek drewnianych zabudowan, praktycznie całkowicie opuszczony. Część domów to wiejskie chałupy - inne przypominają wręcz dwory lub kamienice.
Najciekawsze wydaje sie ostatni dom, ktorego ściany prawie opierają sie o słupek. Czy to jakas dawna strażnica? Zdjęcie sprzed roku, gdy z chmur lały sie potoki wody..
I z tegorocznego, pełnego ciepłego światła wieczoru. Rzeźbione zdobienia, werandy, balkoniki, podcienia. Wejście do środka bezproblemowe, pod warunkiem, że ktoś ma nieco wiecej odwagi ode mnie… Wszystko skrzypi, pęka, a ściany i dachy zdają sie śpiewać - jak to w zwyczaju mają domy niedługo przed zawaleniem.
Drewniane chatki prezentują rózny stan zachowania, zarośniecia i ażurowości dachu..
Wnętrza zwykle są już solidnie nadgyzione zębem czasu.. Wygląda jakby stropy miały nie przetrzymać kolejnej zimy..
Meble i inne sprzety dawnego uzytku rozwłóczone są wszędzie…
Piece raczej też już niedziałające…
W rece wpada mi też kilka notatników.. Czy to szkolny zeszyt, pamiętnik czy może przepis na zupe? A może opis dojścia do bursztynowej komnaty?
Staje mi przed oczami scenka sprzed wielu lat.. Połowa lat 80 tych. A ja mam 4 latka. Spędzam wakacje z rodzicami w Skomielnej, w wynajętej chatce, która obecnie nie jest już zamieszkana. Jej ostatni mieszkaniec, stareńka babula, zmarła w ostatnich miesiącach. Obecny właściciel domu, chyba babulowy syn, wynajmuje ją “letnikom” - czyli m.in. nam. W chacie nic sie nie zmieniło od czasu gdy staruszka tam jeszcze mieszkala. Meble, sprzety, strych pełen bambetli. I wypchane dokumentami biurko. To biurko to świat moich marzeń. To wyśnione miejsce eksploracji czterolatka. Kilka razy udaje mi sie niepostrzeżenie zniknąć z oczu dorosłym i dobrać do jego szafeczek. Przekręcam wiec kluczyk i w moje małe łapki wpadają pożółkłe papiery, pełne zdjęć, pieczątek i… wpisów. Najczęściej odręcznych. Niby znam juz literki, ale to znajomość pozwalająca z dumą odczytac “Ursus” na traktorze, ale szlaczki nabazgrane piórem to raczej nie mój poziom.. Gapie się wiec w pliki dokumentów i ciekawość mnie zżera od środka.. Raz postanawiam spytać dorosłych. Ale niestety jedynie dostaje bure za grzebanie w cudzych rzeczach, dokumenty lądują na powrót w biurku, a ja muszę iść umyc ręce.. Wiec kolejnymi razy ściśle trzymam w tajemnicy moje odwiedziny w biurku. I tylko się patrze w kartki, starając sie odgadnąć tajemnicze szlaczki…
Dziś, trzydziesci kilka lat później, napada mnie to samo odczucie. Bo tak samo jak tamten czterolatek nie potrafie nic kompletnie zrozumieć z pliku kartek, które mam przed oczami. Jak łatwo stać sie analfabetą, a pismo w mgnieniu oka przemienia sie w nic nie znaczące mazaje.. Wystarczy sie tylko nieco przemieścić i cała nauka psu w d..
Zapytałam w internetach. Znalezli sie pomocni ludzie znający nietypowe języki Zapiski to ponoc instrukcja obsługi kotłów cieplnych Wiec akurat nic tajemniczego i potęgującego klimat pustej osady na koncu swiata
Jeden z domów, taki piętrowy, otacza wyjątkowo bujna roślinność.
W łopuchy nurkuje z głową.
Nagle spomiędzy wielkich, zielonych parasoli wyskakuje na mnie siedem kotów! Można dostac zawału! Chyba matka z nieco juz podrośnietymi kociętami. Chyba rzadko je tu ktoś niepokoi…
Do wnetrza budynku jest dogodne wejscie - ale tylko dla kota. Cała siódemka włazi. Ostatni sie odwraca i przed zanurkowaniem w szpare ..pokazuje mi język.. Nie powiem, dziwnie sie poczułam..
Mi sie tylko ręka z aparatem mieści..
A dalej krok, mały szus busiowy i jestesmy na Łotwie… Tam gęsta zabudowa nie przytyka do granicy. Wioska jest sporo dalej...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Do Estonii wjezdzamy przejsciem miedzy Rujiena a Lilli. Na przejsciu sa dwa domki, chyba dawniej pogranicznicy w nich siedzieli. Łotewski jest zabity dyktą i wokol wykoszona trawa. Estonski jest malowniczo opuszczony i zarośnięty.
Zawijamy nad jeziorko Ruhijarv. Jest tam biwakowisko, ale nieduze. Tylko jedna wiata i zajęta przez jakąś wielodzietną rodzine. Ruch jest tu spory. Jak nie Estonia. Miejscowi wodują łódke. Inni ściągają łódke, w siatce dorodne ryby. Przyczepka samochodowa troche zbyt głeboko wjechala do wody. Koła buksują, woda pluszcze, kabak sie cieszy i klaszcze w łapki. Dno jest muliste i grząskie. Ale i tak robimy przekąpke. Za linią trzcin pojawiają sie dziwne rośliny podwodne. Jak liany. Dziwnie sie kleją do ciała i oplatają, stopniowo coraz bardziej. Im dalej płyniesz - tym więcej macek zaczyna cie chwytać. Niby fajnie sie płynie, ale pierdziele - zawracam! Jeszcze to mnie gdzieś wciągnie w podwodne topiele? Macki podwodne robią sie coraz bardziej oślizgłe, jakies takie śluzowate… A może to nie rośliny?? Mimo chłodnej temperatury wody robi mi sie gorąco.. Myślałam, ze sie nie da spocić na początku czerwca, w bagiennym jeziorze północnych krain. A tu niespodzianka - można. Upragniony brzeg wita mnie jakąś dechą z drzazgami, ale i tak mam ochote go ucałować. Dobra… Przekąpek na dzisiaj wystarczy. Gdy ide do wychodka zagaduje mnie ojciec rodziny biwakującej przy wiacie - “Kąpaliscie sie?” Zgodnie z prawdą potakuje. “Uuuu... to szacun!”. Dopytuje czemu? To takie wielkie bohaterstwo wejsc do jeziora? Koleś uśmiecha sie tajemniczo i odchodzi w stronę kłębiącej sie na brzegu dzieciarni. O co tu chodzi? Czy wczoraj jeszcze dzieci było wiecej?
Ściany kibelka przystrojono obrazkiem.
Leśna, nadjeziorna droga..
Między Ramsi a Intsu szukamy kolejnego biwakowiska. Tu pusto, jestesmy sami.. Rozkładamy sie, witamy z lokalnymi żelaznymi piecykami. Rodzaj “wypasu” serwowany przez estonskie RMK bardzo a to bardzo przypada mi do gustu.
Mapa wykazuje kilka ciekawych miejsc w poblizu, ide wiec na przeszpiegi. Pytam kabaka czy chce iść ze mną. Kabaczę jednak huśta sie na drzewie i nie jest zainteresowane. Odmawia.. I to była najmądrzejsza decyzja jaka mogła byc…
Najpierw ide nad duze jezioro. Ma totalnie zarośniete brzegi. Na łódke i rybałke sie nada, ale na plażowanie raczej słabo…
Za górką jest też cos opisywane jako źródło. Takie malownicze rozlewisko bagiennej rzeczki. Źródło Sinialliku. Tablica ustawiona przy źródle twierdzi, że temperatura wody oscyluje miedzy +2 a +8 stopni. Ja mam wrażenie, że duuuzo mniej. Szybko trace zapał na kąpiel
Wracam przez górke, wąską, zarośniętą ścieżką, ktora opada mocno w dół.. Nagle słyszę za sobą jakiś dziwny dźwięk, mocno niepokojący, jakby jakiś zgrzyt. Jakby coś ciężkiego za mną biegło.. I było już blisko.. Niedźwiedź? Łoś? Nie oglądając sie za siebie skacze w bok w krzaki, na szczupaka. Dosłownie sekunde później mija mnie trzech rozpędzonych rowerzystów. Pierwszy z nich robi fikołka i jedzie mordą po kamieniach, pięknie eksponując zadek udekorowany wielką pieluchą. Okrzyk “o k… mać!!” brzmi tak pieknie znajomo… Dwóch pozostałych jakoś sie nie wywala i omija towarzysza w sposób nieco bardziej kontrolowany. Chyba nie są pewni, czy ten pierwszy mnie potrącił czy nie. Leże nieruchomo w krzakach i słysze dyskusje: “J*bnąłeś w nią?” - “Ch… wie” - “Spier***lamy stąd! Nikt nas tu nie zna, nikt nas nie widział, nikt nas nie rozpozna…” i głupkowaty smiech. Wtedy wychylam nieco z krzaków i puszczam im taką wiązanke, ze chyba jeszcze takiej nie słyszeli. Wymowa ogólnie jest taka, ze nie mam do nich szacunku i że estońska policja ich znajdzie - jakkolwiek by sie nie starali ukryć. I robie im kilka zdjęć. Chłopaki są mocno zaskoczone - chyba byli pewni, że wjechali w miejscową.. i że leże gdzies nieprzytomna w rowie. Zbierają sie w panice. Jeden gubi telefon. Dwóch odjeżdza na rowerach, tylko spasłe dupska, obleczone jaskrawą rajstopą migają miedzy krzakami...Ten co poczuł smak estońskiej gleby w zębach chyba nieco uszkodził swój pojazd, bo bierze go na ramiona i spierdziela piechotą…
Zdjęć nie mam. Byłam zdenerwowana i nie zdjęłam klapki z obiektywu. Ale przypuszczam, ze oni tego drobiazgu również nie zauważyli, wiec główny cel został osiągnięty..
Ech… Ogólnie to dość przygnębiająca historia... Jakze miło spotkać rodaków za granicą.. Napierdzielac tyle set kilometrów i usłyszeć ojczysty język… w takich okolicznościach.. Cóż.. jedyne dobre, że jednak nie poszłam z kabakiem.. Czy skok w bok z 18 kilogramowym balastem u ręki nie okazałby sie o te kilka sekund wolniejszy? Ja kończe tylko z lekko rozciętą nogą jakimś kamulcem.. A w duszy mam nadzieje, ze koleś nie doliczy sie zębów i rowerowych zębatek.. I drugi raz sobie przypomni gdzie ma hamulec zanim naprawde zrobi komus krzywde…
Chwile później mija mnie jeszcze dwóch rowerzystów.. Lokalnych. Już sam ich widok podnosi mi ciśnienie. Zatrzymują się i pytają czy w czymś nie pomóc. Czy może szukam źródełka? Jakoś tak dziwnie i nieco smutno mi sie robi..
Pozostaje cieszyć sie wyjazdem, który dopiero sie rozpoczyna. I że los pozwolił mi tak o włos uniknąć przedwczesnego jego zakończenia.. Choc cały czas troche mnie telepie... i jakos długo nie może mi przejść. Nawet śni mi sie coś jakby gra komputerowa, gdzie uciekam przed rowerzystami, chowam sie za drzewem i potem do nich strzelam. A oni sie tak fajnie rozpękują - jak balon, który ukłujemy szpilką
Biwak dzis mamy wyjątkowo udany! Pranie powiewa malowniczo (nabierając właściwego zapachu), piecyk dymi, żarcie skwierczy na ogniu, a wiatr pachnie żywicą i igliwiem!
Są skoki ze zwalonego, sprężynującego pnia. Na około metra można go rozbujać!
3...2...1…. i..
Hooop!
Jak sie znudzi drzewna hustawka to trza zrobic inną!
I jest to nasz chyba pierwszy i ostatni estoński biwak bez komarów… Jeszcze teraz nie potrafimy tego docenic…
cdn
Zawijamy nad jeziorko Ruhijarv. Jest tam biwakowisko, ale nieduze. Tylko jedna wiata i zajęta przez jakąś wielodzietną rodzine. Ruch jest tu spory. Jak nie Estonia. Miejscowi wodują łódke. Inni ściągają łódke, w siatce dorodne ryby. Przyczepka samochodowa troche zbyt głeboko wjechala do wody. Koła buksują, woda pluszcze, kabak sie cieszy i klaszcze w łapki. Dno jest muliste i grząskie. Ale i tak robimy przekąpke. Za linią trzcin pojawiają sie dziwne rośliny podwodne. Jak liany. Dziwnie sie kleją do ciała i oplatają, stopniowo coraz bardziej. Im dalej płyniesz - tym więcej macek zaczyna cie chwytać. Niby fajnie sie płynie, ale pierdziele - zawracam! Jeszcze to mnie gdzieś wciągnie w podwodne topiele? Macki podwodne robią sie coraz bardziej oślizgłe, jakies takie śluzowate… A może to nie rośliny?? Mimo chłodnej temperatury wody robi mi sie gorąco.. Myślałam, ze sie nie da spocić na początku czerwca, w bagiennym jeziorze północnych krain. A tu niespodzianka - można. Upragniony brzeg wita mnie jakąś dechą z drzazgami, ale i tak mam ochote go ucałować. Dobra… Przekąpek na dzisiaj wystarczy. Gdy ide do wychodka zagaduje mnie ojciec rodziny biwakującej przy wiacie - “Kąpaliscie sie?” Zgodnie z prawdą potakuje. “Uuuu... to szacun!”. Dopytuje czemu? To takie wielkie bohaterstwo wejsc do jeziora? Koleś uśmiecha sie tajemniczo i odchodzi w stronę kłębiącej sie na brzegu dzieciarni. O co tu chodzi? Czy wczoraj jeszcze dzieci było wiecej?
Ściany kibelka przystrojono obrazkiem.
Leśna, nadjeziorna droga..
Między Ramsi a Intsu szukamy kolejnego biwakowiska. Tu pusto, jestesmy sami.. Rozkładamy sie, witamy z lokalnymi żelaznymi piecykami. Rodzaj “wypasu” serwowany przez estonskie RMK bardzo a to bardzo przypada mi do gustu.
Mapa wykazuje kilka ciekawych miejsc w poblizu, ide wiec na przeszpiegi. Pytam kabaka czy chce iść ze mną. Kabaczę jednak huśta sie na drzewie i nie jest zainteresowane. Odmawia.. I to była najmądrzejsza decyzja jaka mogła byc…
Najpierw ide nad duze jezioro. Ma totalnie zarośniete brzegi. Na łódke i rybałke sie nada, ale na plażowanie raczej słabo…
Za górką jest też cos opisywane jako źródło. Takie malownicze rozlewisko bagiennej rzeczki. Źródło Sinialliku. Tablica ustawiona przy źródle twierdzi, że temperatura wody oscyluje miedzy +2 a +8 stopni. Ja mam wrażenie, że duuuzo mniej. Szybko trace zapał na kąpiel
Wracam przez górke, wąską, zarośniętą ścieżką, ktora opada mocno w dół.. Nagle słyszę za sobą jakiś dziwny dźwięk, mocno niepokojący, jakby jakiś zgrzyt. Jakby coś ciężkiego za mną biegło.. I było już blisko.. Niedźwiedź? Łoś? Nie oglądając sie za siebie skacze w bok w krzaki, na szczupaka. Dosłownie sekunde później mija mnie trzech rozpędzonych rowerzystów. Pierwszy z nich robi fikołka i jedzie mordą po kamieniach, pięknie eksponując zadek udekorowany wielką pieluchą. Okrzyk “o k… mać!!” brzmi tak pieknie znajomo… Dwóch pozostałych jakoś sie nie wywala i omija towarzysza w sposób nieco bardziej kontrolowany. Chyba nie są pewni, czy ten pierwszy mnie potrącił czy nie. Leże nieruchomo w krzakach i słysze dyskusje: “J*bnąłeś w nią?” - “Ch… wie” - “Spier***lamy stąd! Nikt nas tu nie zna, nikt nas nie widział, nikt nas nie rozpozna…” i głupkowaty smiech. Wtedy wychylam nieco z krzaków i puszczam im taką wiązanke, ze chyba jeszcze takiej nie słyszeli. Wymowa ogólnie jest taka, ze nie mam do nich szacunku i że estońska policja ich znajdzie - jakkolwiek by sie nie starali ukryć. I robie im kilka zdjęć. Chłopaki są mocno zaskoczone - chyba byli pewni, że wjechali w miejscową.. i że leże gdzies nieprzytomna w rowie. Zbierają sie w panice. Jeden gubi telefon. Dwóch odjeżdza na rowerach, tylko spasłe dupska, obleczone jaskrawą rajstopą migają miedzy krzakami...Ten co poczuł smak estońskiej gleby w zębach chyba nieco uszkodził swój pojazd, bo bierze go na ramiona i spierdziela piechotą…
Zdjęć nie mam. Byłam zdenerwowana i nie zdjęłam klapki z obiektywu. Ale przypuszczam, ze oni tego drobiazgu również nie zauważyli, wiec główny cel został osiągnięty..
Ech… Ogólnie to dość przygnębiająca historia... Jakze miło spotkać rodaków za granicą.. Napierdzielac tyle set kilometrów i usłyszeć ojczysty język… w takich okolicznościach.. Cóż.. jedyne dobre, że jednak nie poszłam z kabakiem.. Czy skok w bok z 18 kilogramowym balastem u ręki nie okazałby sie o te kilka sekund wolniejszy? Ja kończe tylko z lekko rozciętą nogą jakimś kamulcem.. A w duszy mam nadzieje, ze koleś nie doliczy sie zębów i rowerowych zębatek.. I drugi raz sobie przypomni gdzie ma hamulec zanim naprawde zrobi komus krzywde…
Chwile później mija mnie jeszcze dwóch rowerzystów.. Lokalnych. Już sam ich widok podnosi mi ciśnienie. Zatrzymują się i pytają czy w czymś nie pomóc. Czy może szukam źródełka? Jakoś tak dziwnie i nieco smutno mi sie robi..
Pozostaje cieszyć sie wyjazdem, który dopiero sie rozpoczyna. I że los pozwolił mi tak o włos uniknąć przedwczesnego jego zakończenia.. Choc cały czas troche mnie telepie... i jakos długo nie może mi przejść. Nawet śni mi sie coś jakby gra komputerowa, gdzie uciekam przed rowerzystami, chowam sie za drzewem i potem do nich strzelam. A oni sie tak fajnie rozpękują - jak balon, który ukłujemy szpilką
Biwak dzis mamy wyjątkowo udany! Pranie powiewa malowniczo (nabierając właściwego zapachu), piecyk dymi, żarcie skwierczy na ogniu, a wiatr pachnie żywicą i igliwiem!
Są skoki ze zwalonego, sprężynującego pnia. Na około metra można go rozbujać!
3...2...1…. i..
Hooop!
Jak sie znudzi drzewna hustawka to trza zrobic inną!
I jest to nasz chyba pierwszy i ostatni estoński biwak bez komarów… Jeszcze teraz nie potrafimy tego docenic…
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Ten skrzypiący z werandą domek - bajka. Trudno wyobrazić sobie, jak piękny był kiedyś. I szkoda, że coraz mniej takich przetrwało.
Cóż... Setki lat głupich wojen i samobójczych powstań uzupełnione komuną skutecznie przetrzebiły pulę genów. Co zostało, to czasem właśnie widać i słychać.
buba pisze:Jakze miło spotkać rodaków za granicą.. Napierdzielac tyle set kilometrów i usłyszeć ojczysty język… w takich okolicznościach..
Cóż... Setki lat głupich wojen i samobójczych powstań uzupełnione komuną skutecznie przetrzebiły pulę genów. Co zostało, to czasem właśnie widać i słychać.
Prezes pisze:Ten skrzypiący z werandą domek - bajka. Trudno wyobrazić sobie, jak piękny był kiedyś. I szkoda, że coraz mniej takich przetrwało.
I szkoda, ze teraz sie takich nie buduje! Bo taki to chyba nawet jak byl zupelnie nowy to byl ladny!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Miejsca, które odwiedzacie są niesamowite, bardzo podobają mi się Wasze wyprawy
Dziekujemy za mile slowa!
Izabela 16 pisze:Muszę zapytać skąd masz koszulkę z Kiwaczkiem ?
Zrobiona na zamowienie! Sa takie punkty gdzie robia nadruki wedle zyczen klienta.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Zbierają sie w panice. Jeden gubi telefon. Dwóch odjeżdza na rowerach, tylko spasłe dupska, obleczone jaskrawą rajstopą migają miedzy krzakami...Ten co poczuł smak estońskiej gleby w zębach chyba nieco uszkodził swój pojazd, bo bierze go na ramiona i spierdziela piechotą…
Zdjęć nie mam. Byłam zdenerwowana i nie zdjęłam klapki z obiektywu. Ale przypuszczam, ze oni tego drobiazgu również nie zauważyli, wiec główny cel został osiągnięty..
Co za chamidła ! Pewnie nie zauważyli i do końca wyjazdu mieli nieco stresu .
Fajne macie wozidło zamiast dużo droższego kampera wystarczy sobie nieco przerobić taki pojazd i ma się prawie kampera za dużo niższą ceną
Gór Ski pisze:Co za chamidła ! Pewnie nie zauważyli i do końca wyjazdu mieli nieco stresu .
Mam nadzieje, ze mieli stresa i choc troche im to popsulo wyjazd! Mam wrazenie, ze sie bardzo wystraszyli zdjec i zapewnien o policji Moze sie czegos naucza? Np. gdzie jest hamulec? Chociaz takie debile moga tez byc totalnie niereformowalne.. A wystarczylo sie zainteresowac czy wszystko ok, zagadac, przeprosic..
Gór Ski pisze:Fajne macie wozidło zamiast dużo droższego kampera wystarczy sobie nieco przerobić taki pojazd i ma się prawie kampera za dużo niższą ceną
Wedlug mnie najwieksza wada kampera jest to ze wyglada jak kamper. I jest to informacja dla wszystkich - tu biwakuja ludzie. Tak samo jak namiot. To byla nasza glowna motywacja aby odejsc na objazdowych wycieczkach od namiotu a spac w aucie. Bo zaparkowane auto ludzie ignoruja - bo moze grzybiarze, moze robotnicy lesni, moze ktos poszedl na spacer i zaraz odjedzie. A namiot/kamper jest juz informacją pt. "oni tu zostaja na noc"
Mysmy z przerobek poki co to zrobili skrzynie z drewna aby tam chowac bagaze i spimy na gorze tej skrzyni, plus taki, ze nie trzeba codziennie wieczorem calego bagazu przekladac na przednie siedzenia a rano spowrotem. A tak to duzo trzeba zeby spac w aucie? Potrzebne jest jedynie miejsce - a tak to jak w wiacie - karimate sie rzuci, spiworki i kima przednia!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Jedziemy dzis na bagienne tereny parku narodowego Sooma. Zaczynamy od namierzenia chatki za Iia, od ktorej idzie sie do jeziorka Oordi. Połamać sobie można język na tych poganskich nazwach! A spamietac tego - to juz zupelnie nierealne. Wiec czesto nie pamietam gdzie bylam, bo te nazwy mi sie pamieci ni cholery nie chca trzymac! Chatka polozona jest w lesie, na skrzyzowaniu szutrowych drog.
Od chatki do jeziorka prowadzi bardzo dziwna ścieżka, widać, że wyłożona jest workiem, a na wierzchu wysypana trocinami. Nie wiem czy bez tego bysmy sie zapadli po uszy w bagno?
Po drodze mijamy różne oczka wodne i wybitnie moczarową roślinnosc, pełną zupelnie nie znanych mi gatunków.
Wśród drzew przeważają sosny, albo cos do nich bardzo podobnego. Są one niesamowicie pokręcone, pozwijane, o rozcapierzonych na boki gałęziach. Ich postura stwarza wrażenie ruchu. Patrząć kątem oka widzi sie, ze drzewa tańczą, kręcą sie, a macki gałęzi wyciągają w twoją strone. Jak jakieś wijące sie węże! Jest cos w tym strasznego i fascynującego zarazem.
Nad samym jeziorkiem workowo - trociniasta ścieżka przemienia sie w pomosty z desek.
Jeziorko ma czarne wody, jest płytkie, a dno wykazuje własności zasysające. Gdy sie wlezie do środka - to widać, ze woda nie jest czarna, zanurzone ręce i nogi są mocno pomarańczowe! Woda jest tak niesamowicie rdzawo-żelazista, że kolor nie jest już rudy, a patrząc z góry w wodne odmęty ma sie poczucie bezdennej czerni. Woda wydaje sie też być bardziej gęsta i kleista, odróżnia sie jakoś od zawartości innych jezior. Nie wiem czy to kwestia jakiejś rozbełtanej roślinności czy wmielonego w nią błota? Ale ma sie nieco wrażenie jakby sie wlazlo do smoły!!
No właśnie - jeziorko leżące w parku narodowym, ale ma zrobione pomosty - specjalnie dla ułatwienia kąpieli! Strach pomyśleć co by było u nas.. czy w ogóle pomyślenie o takim jeziorku już by nie groziło mandatem i potępieniem społecznym? O patrzeniu na nie - to ja już w ogole nie wspomne!
Pływa sie cudownie! Nie chce sie wychodzic! Gdybym miala wymienic 3 zbiorniki wodne, w ktorych w życiu mi sie najlepiej pływało - to myśle, ze jeziorko Oordi by sie załapało na bank!
Po wyjściu z wody całe ciało jest kudłate! Pokrywają je jakby krótkie, proste, czarne włoski! Kabak sie cieszy - "Wreszcie wyglądam jak kotek!"
Nadjeziorny las.
Drogi PN Sooma są dopuszczone do ruchu - i cudownie pyliste! Dla człowieka mieszkającego w Polsce to wciąż jest magia - jedziesz szutrem przez bezkresne lasy - i jesteś na legalu! Nie musisz z drżeniem serca patrzeć na kazdy mijany samochod, czy przypadkiem nie jest leśniczym, ktory wrąbie ci mandat. Nie ma mandatów, i przede wszystkim nie ma też obłędu asfaltowania.. (u nas to sie asfaltuje nawet te leśne drogi, po ktorych nie wolno jeździć)
Widok powodujący uśmiech na gębie od ucha do ucha! Bo to zazwyczaj potwierdzenie, ze jedziemy w dobrą strone!
Gdzieś koło Tipu mijamy wieże widokową o ślimakowatym kształcie.
Z góry widok na łąki i bagienne rozlewiska.
Przypadkiem trafiamy na jeszcze jedną wieże, tym razem drewnianą. Zawsze sie zastanawiam po kiego diabła robią wieże, z ktorych widac tyle samo co z ich podnóża? Myślałam, ze tylko w Polsce są jest taka moda, ale jak widac jest ona bardziej międzynarodowa.
Na nocleg suniemy do chatki nad rzeką. Chatka kilkakrotnie juz została zalana w okresy wiosenno - jesienne i na jej rogu jest oznaczone dokąd siegała woda! Robi wrażenie, chyba o 10 metrow sie woda musiala podnosić!
Koło biwakowiska jest rzeka o przyjemnych, chłodnych nurtach i pomaranczowej, żelazistej wodzie.
A dalej to dzien jak codzien.. Ognisko i grzanki smażone na osmolonej kratce, hamak w cieniu starych drzew, ormianskie wino z granatow, ktore jakos tu wszedzie jest dostepne, powiewające pranie, zapodające aromatem wiatru i rzecznego mułu..
Wieczorem dość nietypowo snują sie mgły.. Dwupasmowo i jakoś tak dwukolorowo. Takich jeszcze nie widzialam!
Ja i kabak decydujemy sie spać w chatce.
Toperz pozostaje wierny busiowi. Z wieczora długo zastanawiamy sie z kabakiem i gadamy - czy nas cos odwiedzi w nocy? I czy to bedzie myszka czy popielica? Czy moze stado wilków? Odwiedziny oczywiscie mamy.... Masowe.. I z godziny na godzine w chatce robi sie coraz bardziej tłoczno.. Miejsca niby duzo - ale czemu my robimy za posiłek?? Dosyc szybko poddajemy sie. Z głową w śpiworze mozna sie udusic, a każda próba zaczerpnięcia powietrza kończy sie natychmiastowym zjedzeniem wystającej części. Ratunku! Takich chmar komarów to ja jeszcze nie widziałam! Polesie rok temu to pryszcz! Zwiewamy do busia! Toperz nie jest zachwycony, bo przy otwarciu drzwi wlatuje chyba kilkadziesiąt wygłodniałych potworów! Udaje sie je jednak w miare wybić i tylko zza okien słychac bzyczenie o takiej intensywności, ze brzmi wręcz jak piła spalinowa. Albo deszcz. Bo komary sie nie poddają i raz po raz setki ich uderzają o szyby i karoserie..
Kolejnego dnia odwiedzamy jeszcze dwie chatki. Pierwsza jest ogromna, mozna by tu zlot na 50 osob zrobić.
W środku fotele, kanapy, prycze do spania. Na stole niedopita wódka i rozpałka do grilla, którą kabak bierze za czekolade i próbuje zjeść.
Przychatkowy kibelek utopiony jest w bzach! Jak cudnie jest korzystac z przybytku wśrod takiego zapachu!
Druga chatka to stara stodola przystosowana do chatkowych celów.
Jej kibelek dla odmiany siedzi w brzeziniaku.
A potem suniemy w strone morza. Mamy sprytny plan ominięcia Tallina, ale niestety średnio nam on wychodzi. Mapa pokazuje, ze mozna dość nieinwazyjnie pojechac przez Keile, ale niestety cos sie chyba pozmieniało i wyrzuca nas na jakies wściekłe, obrzydliwe autostrady, którymi zazwyczaj sa oplecione stolice i inne duże miasta... Udaje sie jednak w koncu skręcić gdzies w lasy i juz na spokojnie, szutrami, wśród chmury pyłu, suniemy ku miasteczku Paldiski...
cdn
Od chatki do jeziorka prowadzi bardzo dziwna ścieżka, widać, że wyłożona jest workiem, a na wierzchu wysypana trocinami. Nie wiem czy bez tego bysmy sie zapadli po uszy w bagno?
Po drodze mijamy różne oczka wodne i wybitnie moczarową roślinnosc, pełną zupelnie nie znanych mi gatunków.
Wśród drzew przeważają sosny, albo cos do nich bardzo podobnego. Są one niesamowicie pokręcone, pozwijane, o rozcapierzonych na boki gałęziach. Ich postura stwarza wrażenie ruchu. Patrząć kątem oka widzi sie, ze drzewa tańczą, kręcą sie, a macki gałęzi wyciągają w twoją strone. Jak jakieś wijące sie węże! Jest cos w tym strasznego i fascynującego zarazem.
Nad samym jeziorkiem workowo - trociniasta ścieżka przemienia sie w pomosty z desek.
Jeziorko ma czarne wody, jest płytkie, a dno wykazuje własności zasysające. Gdy sie wlezie do środka - to widać, ze woda nie jest czarna, zanurzone ręce i nogi są mocno pomarańczowe! Woda jest tak niesamowicie rdzawo-żelazista, że kolor nie jest już rudy, a patrząc z góry w wodne odmęty ma sie poczucie bezdennej czerni. Woda wydaje sie też być bardziej gęsta i kleista, odróżnia sie jakoś od zawartości innych jezior. Nie wiem czy to kwestia jakiejś rozbełtanej roślinności czy wmielonego w nią błota? Ale ma sie nieco wrażenie jakby sie wlazlo do smoły!!
No właśnie - jeziorko leżące w parku narodowym, ale ma zrobione pomosty - specjalnie dla ułatwienia kąpieli! Strach pomyśleć co by było u nas.. czy w ogóle pomyślenie o takim jeziorku już by nie groziło mandatem i potępieniem społecznym? O patrzeniu na nie - to ja już w ogole nie wspomne!
Pływa sie cudownie! Nie chce sie wychodzic! Gdybym miala wymienic 3 zbiorniki wodne, w ktorych w życiu mi sie najlepiej pływało - to myśle, ze jeziorko Oordi by sie załapało na bank!
Po wyjściu z wody całe ciało jest kudłate! Pokrywają je jakby krótkie, proste, czarne włoski! Kabak sie cieszy - "Wreszcie wyglądam jak kotek!"
Nadjeziorny las.
Drogi PN Sooma są dopuszczone do ruchu - i cudownie pyliste! Dla człowieka mieszkającego w Polsce to wciąż jest magia - jedziesz szutrem przez bezkresne lasy - i jesteś na legalu! Nie musisz z drżeniem serca patrzeć na kazdy mijany samochod, czy przypadkiem nie jest leśniczym, ktory wrąbie ci mandat. Nie ma mandatów, i przede wszystkim nie ma też obłędu asfaltowania.. (u nas to sie asfaltuje nawet te leśne drogi, po ktorych nie wolno jeździć)
Widok powodujący uśmiech na gębie od ucha do ucha! Bo to zazwyczaj potwierdzenie, ze jedziemy w dobrą strone!
Gdzieś koło Tipu mijamy wieże widokową o ślimakowatym kształcie.
Z góry widok na łąki i bagienne rozlewiska.
Przypadkiem trafiamy na jeszcze jedną wieże, tym razem drewnianą. Zawsze sie zastanawiam po kiego diabła robią wieże, z ktorych widac tyle samo co z ich podnóża? Myślałam, ze tylko w Polsce są jest taka moda, ale jak widac jest ona bardziej międzynarodowa.
Na nocleg suniemy do chatki nad rzeką. Chatka kilkakrotnie juz została zalana w okresy wiosenno - jesienne i na jej rogu jest oznaczone dokąd siegała woda! Robi wrażenie, chyba o 10 metrow sie woda musiala podnosić!
Koło biwakowiska jest rzeka o przyjemnych, chłodnych nurtach i pomaranczowej, żelazistej wodzie.
A dalej to dzien jak codzien.. Ognisko i grzanki smażone na osmolonej kratce, hamak w cieniu starych drzew, ormianskie wino z granatow, ktore jakos tu wszedzie jest dostepne, powiewające pranie, zapodające aromatem wiatru i rzecznego mułu..
Wieczorem dość nietypowo snują sie mgły.. Dwupasmowo i jakoś tak dwukolorowo. Takich jeszcze nie widzialam!
Ja i kabak decydujemy sie spać w chatce.
Toperz pozostaje wierny busiowi. Z wieczora długo zastanawiamy sie z kabakiem i gadamy - czy nas cos odwiedzi w nocy? I czy to bedzie myszka czy popielica? Czy moze stado wilków? Odwiedziny oczywiscie mamy.... Masowe.. I z godziny na godzine w chatce robi sie coraz bardziej tłoczno.. Miejsca niby duzo - ale czemu my robimy za posiłek?? Dosyc szybko poddajemy sie. Z głową w śpiworze mozna sie udusic, a każda próba zaczerpnięcia powietrza kończy sie natychmiastowym zjedzeniem wystającej części. Ratunku! Takich chmar komarów to ja jeszcze nie widziałam! Polesie rok temu to pryszcz! Zwiewamy do busia! Toperz nie jest zachwycony, bo przy otwarciu drzwi wlatuje chyba kilkadziesiąt wygłodniałych potworów! Udaje sie je jednak w miare wybić i tylko zza okien słychac bzyczenie o takiej intensywności, ze brzmi wręcz jak piła spalinowa. Albo deszcz. Bo komary sie nie poddają i raz po raz setki ich uderzają o szyby i karoserie..
Kolejnego dnia odwiedzamy jeszcze dwie chatki. Pierwsza jest ogromna, mozna by tu zlot na 50 osob zrobić.
W środku fotele, kanapy, prycze do spania. Na stole niedopita wódka i rozpałka do grilla, którą kabak bierze za czekolade i próbuje zjeść.
Przychatkowy kibelek utopiony jest w bzach! Jak cudnie jest korzystac z przybytku wśrod takiego zapachu!
Druga chatka to stara stodola przystosowana do chatkowych celów.
Jej kibelek dla odmiany siedzi w brzeziniaku.
A potem suniemy w strone morza. Mamy sprytny plan ominięcia Tallina, ale niestety średnio nam on wychodzi. Mapa pokazuje, ze mozna dość nieinwazyjnie pojechac przez Keile, ale niestety cos sie chyba pozmieniało i wyrzuca nas na jakies wściekłe, obrzydliwe autostrady, którymi zazwyczaj sa oplecione stolice i inne duże miasta... Udaje sie jednak w koncu skręcić gdzies w lasy i juz na spokojnie, szutrami, wśród chmury pyłu, suniemy ku miasteczku Paldiski...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
-
- Posty: 338
- Rejestracja: 2019-05-12, 19:59
Ktoś tu wspomniał Keila ... tam miałem bazę noclegową . Wtedy co i ja przebywałem miesiąc w Estonii (choć wcześniej kilka dni bazę mieliśmy w Keila-Joa) Pracowało się i zwiedzało ...
W miejscowości Paldiski też byłem . Z chęcią więc zobaczę i poczytam o tej okolicy . Niestety zdjęcia mi przepadły (uratowała się tylko garstka zdjęć ze stolicy ) Coś tam w głowie świta , więc jak zobaczę zdjęcia ... które pewnie odświeżą mi pamięć i wrócą wspomnienia :)
Ciekawi mnie , czy w Estonii nadal nie pałają do rusków sympatią jak wtedy co ja byłem . Nie raz myśleli iż jesteśmy ruskami z racji tego iż wszędzie dogadywaliśmy po rosyjsku . Nie raz przez to problemy mieliśmy . Lecz jak tylko dowiadywano się skąd jesteśmy to stosunek miejscowych do nas zmieniał się o 180' Od razu stawali się bardzo pomocni i przyjaźnie nastawieni .
Czy tam dalej w spożywczakach taki przesyt naszych rodzimych towarów . Wtedy co bylem to idąc na zakupy (coś do jedzenia) to bez problemu szło napełnić koszyk tylko produktami z Polski . Oczywiście stawialiśmy na lokalne estońskie produkty ...
W miejscowości Paldiski też byłem . Z chęcią więc zobaczę i poczytam o tej okolicy . Niestety zdjęcia mi przepadły (uratowała się tylko garstka zdjęć ze stolicy ) Coś tam w głowie świta , więc jak zobaczę zdjęcia ... które pewnie odświeżą mi pamięć i wrócą wspomnienia :)
Ciekawi mnie , czy w Estonii nadal nie pałają do rusków sympatią jak wtedy co ja byłem . Nie raz myśleli iż jesteśmy ruskami z racji tego iż wszędzie dogadywaliśmy po rosyjsku . Nie raz przez to problemy mieliśmy . Lecz jak tylko dowiadywano się skąd jesteśmy to stosunek miejscowych do nas zmieniał się o 180' Od razu stawali się bardzo pomocni i przyjaźnie nastawieni .
Czy tam dalej w spożywczakach taki przesyt naszych rodzimych towarów . Wtedy co bylem to idąc na zakupy (coś do jedzenia) to bez problemu szło napełnić koszyk tylko produktami z Polski . Oczywiście stawialiśmy na lokalne estońskie produkty ...
Ktoś tu wspomniał Keila ... tam miałem bazę noclegową
Samej Keili nie zwiedzalismy, przejechalismy tylko gdzies obrzezem bo wlasnie tam gdzies pobladzilismy. Wiec nawet nie wiem czy to przyjemne miasteczko czy nie...
FasolaNaSzlaku pisze:w Keila-Joa)
W Keila Joa mielismy plan odwiedzic poradzieckie bazy i jakies bunkry, ale ostatecznie jakos je odpuscilismy i pojechalismy dalej (chcielismy sie oddalic od Tallina, bo nam sie wydawalo, ze bliskosc stolicy powoduje tlok na biwakowiskach, a akurat weekend przypadal)
Trafiliscie tam moze takie jakies bazy, hangary itp
FasolaNaSzlaku pisze:W miejscowości Paldiski też byłem . Z chęcią więc zobaczę i poczytam o tej okolicy . Niestety zdjęcia mi przepadły (uratowała się tylko garstka zdjęć ze stolicy ) Coś tam w głowie świta , więc jak zobaczę zdjęcia ... które pewnie odświeżą mi pamięć i wrócą wspomnienia
Po Paldiski sie troche pokrecilismy, duzo tam mialam namiarow na rozne opuszczone obiekty, nadmorskie wiaty, klify itp
FasolaNaSzlaku pisze:Ciekawi mnie , czy w Estonii nadal nie pałają do rusków sympatią jak wtedy co ja byłem . Nie raz myśleli iż jesteśmy ruskami z racji tego iż wszędzie dogadywaliśmy po rosyjsku . Nie raz przez to problemy mieliśmy . Lecz jak tylko dowiadywano się skąd jesteśmy to stosunek miejscowych do nas zmieniał się o 180' Od razu stawali się bardzo pomocni i przyjaźnie nastawieni .
Ciezko powiedziec. Nie mielismy takich doswiadczen (przeciwnych rowniez) bo praktycznie nie nawiazywalismy kontaktow z rodowitymi Estonczykami (zreszta podobnie sie sprawa miala z Łotyszami). Zwykle ludzi w tamtych krajach podzielilabym na dwie grupy - 1. ludzi trzymajacych sie raczej na dystans, najwyzej odpowiadajacych "dzien dobry" (tego zawsze staramy sie nauczyc w lokalnym jezyku), ale raczej jakby samotnikow stroniacych od kontaktu, co wrecz czasem przybieralo wrazenie "ukrywania sie" - w stylu - wolam dzien dobry do goscia przy chalupie, macham do niego a on sie chowa Rowniez niechetnie rozmawiajacych po angielsku (toperz nie raz probowal), oczywiscie milych, grzecznych, ale nie wykraczajacych ni na milimetr poza, jakby to powiedziec, "koniecznosc sluzbowa". No i druga grupa ludzi, aktywnie nawiazujaca kontakt z turystami, duzo bardziej otwarta jak rowniez halasliwa i ekspansywna w zachowaniu. I ci zwykle sami podchodzili sie poznakomic, mowiac po rosyjsku i w wiekszosci przypadkow byli to lokalni Rosjanie (albo osoby podkreslajace, ze sa "ludzmi radzieckimi - co dziwilo zwlaszcza u mlodych), czesto tez o polskim, ukrainskim, rumunskim czy wegierskim pochodzeniu. Ci zwykle, jak mozna przypuszczac, antyrosyjscy nie byli
FasolaNaSzlaku pisze:Czy tam dalej w spożywczakach taki przesyt naszych rodzimych towarów . Wtedy co bylem to idąc na zakupy (coś do jedzenia) to bez problemu szło napełnić koszyk tylko produktami z Polski . Oczywiście stawialiśmy na lokalne estońskie produkty ...
Nie spotkalismy zbyt duzo. Chyba gdzies byly jakies sosy do ryzu czy makaronu z pudliszki czy innego lowicza. Nie wiem, moze bylam tak oszolomiona iloscia ryb, kawioru, wedzonych serow, kwasu chlebowego i wina z Kaukazu, ze nie zwrocilam na to uwagi? Jedno jest pewne - jak chodzi o moja wrecz chorobliwa niechec do robienia zakupow w marketach - w Estonii ona nie dziala Jak widzialam market w jakims miasteczku - to juz zacieralam lapki, ze zaraz wyjde niosac narecze ryb i innych pysznosci!
Ostatnio zmieniony 2019-08-20, 16:59 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Gdzieś przed Paldiski osiedlamy sie na morskim brzegu. Leetse to sie chyba nazywa. Upatrujemy sobie wiate na półwyspie, przy kamienistej plaży.
Takie użycie wydm to ja rozumiem!
Fajnie tak móc rozpalić ogien na samym brzegu morza...
Na przewróconym drzewie mamy hustawke! O dziwo to drzewo nadal żyje - jest zielone, a nie jakies uschłe. Może wiec ono sie nie przewaliło, tylko sie po prostu połozylo, bo poczuło sie zmęczone?
Dla odmiany od huśtawki - inny rodzaj bujania!
Zawsze na tym wyjeździe rozpalamy ognicho na biwakach. I to nie tylko dlatego, że to lubimy, czy jest potrzeba przygotowania żarcia. Jedynie siedząc w chmurze dymu, choć na krótką chwile przestają żreć komary! I to nawet nie chodzi o to, ze kąsają i pija krew! Nie! Najgorsze jest to, ze włażą do oczu, nosa, uszu. Że masakrycznie łaskoczą jak równoczesnie 50 ich siada na ręce czy szyi. Wędzimy sie więc. Obstawiamy kadzidełkami. Obłok aromatycznego, gęstego powietrza otacza nas jakby kokonem. Tam gdzie sie konczy kokon zaczyna sie nieustanne bzyczenie.
Utytłany krokodyl też nie chce zbyt daleko odchodzic od generatora dymu.. Mimo ze piasek jest tu mocno szary… A może właśnie dlatego?
Kibel niestety jest poza zasięgiem dymnego kokonu…
Kąpiel też.. Ale byc nad morzem i sie nie kapąć? Nawet gdy dla zanurzenia w wodzie trzeba sie w niej położyć bo sięga niedużo powyżej kostek? Morze jest idealnie gładkie…. Ponoc nad morzem powinno wiać. Zwiewałoby te latające bestie… Tu jest kompletna flauta.
Komary załapują sie nawet na fotki
Plaża jest tu bardzo dziwna. Piasek i kamienie przeplatają sie z ogromnymi, popękanymi blokami skalnymi. Jakas skała taka równo odłupana - że to wygląda jakby było sztuczne.. Beton toto raczej nie jest, ale sprawia wrażenie jakby bardzo starych schodów..
Acz mają tu też fragmenty nabrzeża ze zwykłych, okrągłych kamulców.
Wieczorne klimaty...
Niekończący sie estoński zmierzch... Taki, który trwa do świtu...
Nocleg w busiu znów zaczynamy od polowania. Kilkadziesiąt nowych placków przybywa na suficie. Krwiożerczy kabak biega po śpiworach wołając bam! bam! I wykazując chyba najlepsza skuteczność komarobójczą.
Rano jest lekki wietrzyk wiec nie musimy dzielić wybrzeża ze stadami lokalnej fauny. Dokazujemy więc po plaży, po wydmach, po lesie, niespiesznie celebrując śniadanie.
Las pełen jest dziwnie powykręcanych okazów.
Widać stąd sporo statków. Jeden to jakas pogłębiarka chyba. Ma 3 kominy i wielką łychę, którą zapamiętale macha. Tak sie prezentowało toto z wieczora:
A tak z rana:
Pływa tez jakies wielkie pudło i jakies podłużne promy, tez dosyc spore.
Mniejsze stateczki kołyszą sie obwieszone oponami..
Kurde, jakoś dzisiaj za cholere sie nie możemy zebrać i wyruszyć gdzieś na wycieczke.. A mimo kręcenia sie w kółko do chyba 13, ten dzień okaże sie niezwykle bogaty w wydarzenia i odwiedzone miejsca.. Czasami tak jest... Nieraz z czasem dzieje sie coś dziwnego.. Już dawno zauważyliśmy, że nie każda godzina trwa tyle samo... Powłóczymy sie na spokojnie po ruinach w Paldiski, w Klooga, w Rummu - i jeszcze zostanie czasu na powrót na wybrzeże, celebrowanie biwaku i szukanie wśród skał krasnoludków Dzisiejszego popołudnia czas będzie z gumy....
cdn
Takie użycie wydm to ja rozumiem!
Fajnie tak móc rozpalić ogien na samym brzegu morza...
Na przewróconym drzewie mamy hustawke! O dziwo to drzewo nadal żyje - jest zielone, a nie jakies uschłe. Może wiec ono sie nie przewaliło, tylko sie po prostu połozylo, bo poczuło sie zmęczone?
Dla odmiany od huśtawki - inny rodzaj bujania!
Zawsze na tym wyjeździe rozpalamy ognicho na biwakach. I to nie tylko dlatego, że to lubimy, czy jest potrzeba przygotowania żarcia. Jedynie siedząc w chmurze dymu, choć na krótką chwile przestają żreć komary! I to nawet nie chodzi o to, ze kąsają i pija krew! Nie! Najgorsze jest to, ze włażą do oczu, nosa, uszu. Że masakrycznie łaskoczą jak równoczesnie 50 ich siada na ręce czy szyi. Wędzimy sie więc. Obstawiamy kadzidełkami. Obłok aromatycznego, gęstego powietrza otacza nas jakby kokonem. Tam gdzie sie konczy kokon zaczyna sie nieustanne bzyczenie.
Utytłany krokodyl też nie chce zbyt daleko odchodzic od generatora dymu.. Mimo ze piasek jest tu mocno szary… A może właśnie dlatego?
Kibel niestety jest poza zasięgiem dymnego kokonu…
Kąpiel też.. Ale byc nad morzem i sie nie kapąć? Nawet gdy dla zanurzenia w wodzie trzeba sie w niej położyć bo sięga niedużo powyżej kostek? Morze jest idealnie gładkie…. Ponoc nad morzem powinno wiać. Zwiewałoby te latające bestie… Tu jest kompletna flauta.
Komary załapują sie nawet na fotki
Plaża jest tu bardzo dziwna. Piasek i kamienie przeplatają sie z ogromnymi, popękanymi blokami skalnymi. Jakas skała taka równo odłupana - że to wygląda jakby było sztuczne.. Beton toto raczej nie jest, ale sprawia wrażenie jakby bardzo starych schodów..
Acz mają tu też fragmenty nabrzeża ze zwykłych, okrągłych kamulców.
Wieczorne klimaty...
Niekończący sie estoński zmierzch... Taki, który trwa do świtu...
Nocleg w busiu znów zaczynamy od polowania. Kilkadziesiąt nowych placków przybywa na suficie. Krwiożerczy kabak biega po śpiworach wołając bam! bam! I wykazując chyba najlepsza skuteczność komarobójczą.
Rano jest lekki wietrzyk wiec nie musimy dzielić wybrzeża ze stadami lokalnej fauny. Dokazujemy więc po plaży, po wydmach, po lesie, niespiesznie celebrując śniadanie.
Las pełen jest dziwnie powykręcanych okazów.
Widać stąd sporo statków. Jeden to jakas pogłębiarka chyba. Ma 3 kominy i wielką łychę, którą zapamiętale macha. Tak sie prezentowało toto z wieczora:
A tak z rana:
Pływa tez jakies wielkie pudło i jakies podłużne promy, tez dosyc spore.
Mniejsze stateczki kołyszą sie obwieszone oponami..
Kurde, jakoś dzisiaj za cholere sie nie możemy zebrać i wyruszyć gdzieś na wycieczke.. A mimo kręcenia sie w kółko do chyba 13, ten dzień okaże sie niezwykle bogaty w wydarzenia i odwiedzone miejsca.. Czasami tak jest... Nieraz z czasem dzieje sie coś dziwnego.. Już dawno zauważyliśmy, że nie każda godzina trwa tyle samo... Powłóczymy sie na spokojnie po ruinach w Paldiski, w Klooga, w Rummu - i jeszcze zostanie czasu na powrót na wybrzeże, celebrowanie biwaku i szukanie wśród skał krasnoludków Dzisiejszego popołudnia czas będzie z gumy....
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 21 gości