Przez Polske ku północy...
laynn pisze:Strasznie pocięłaś tą podróż. Szczerze to już nie potrafię jej z kilku wątków połączyć.
No dobra, po dłuższym szukaniu, to się udaje, ale na pierwszy rzut oka, na pierwsze czytane słowa średnio.
Pamietam ze ktos kiedys mial pretensje (nie pamietam czy na tym forum) ze opisy Polski trafiaja do dzialu "zagranica", czy opisy trasy przez rowniny do "gory". I ze to straszne i o rany boskie jaki ta buba robi burdel na forum. Wiec zaczelam ciąć na rozne tematy zeby sie trzymalo tematyki dzialow. Mnie sie to tez nie podoba. Wiec jesli jest przyzwolenie to kolejna relacja bedzie w calosci w jednym watku!
laynn pisze:Bańki to hicior. Pisał o tym sokół, my na urlopie dwa lata temu w kiepską pogodę gromadę dzieci w bawialni ułaskawiliśmy (każde po kolei zbijało bańkę).
Niesądzilam ze taki hicior! A tu prosze. Zwlascza ze wczesniej znalam tylko takie małe, z kóleczkiem, do dmuchania. Wrecz jakis czas sie zastanawialam co to w ogole jest! Niektorzy mówia "ten las nas wyżywi" a tu wychodzi, ze rowniez "ten las nas zabawi" A najlepsza mial mine toperz jak poszlam do kibla i wrocilam z bankami
Takie przegubowe Ikarusy (ale nie te z Węgier, tak najbardziej znane, tylko to są z b. Jugosławii ), kojarzę z dzieciństwa z Iwonicza Zdrój. Takie tam jeździły. U nas to do niedawna, na Hutę Katowice (czy później już na jej nową nazwę) takie zbierały pracowników po miastach zagłębia.
Ja takim chyba nigdy nie jechalam. W Bytomiu zawsze byly przegubowe Ikarusy ale takie:
Ostatnio zmieniony 2018-09-20, 16:03 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Gdy znów nadchodzi czerwiec, a przed nami 3 tygodnie wolnego, podobnie jak rok temu, obieramy kierunek na Estonie. Urzekł nas ten kraj wiecznego dnia, gdzie latarki zabieramy tylko z myślą o zwiedzaniu bunkrów i podziemi. Teren pełen klimatycznych biwakowisk, otwartych chatek, bagiennych jezior i poradzieckich ruin. Pewnie wrócimy tam jeszcze niejeden raz. Jako że pospiech jest tym, czego nie lubimy najbardziej, droga do Estonii zajmie nam pewnie koło tygodnia. Sam przejazd przez Polske to pewnie bedzie 2-3 dni, wiec staramy sie obczaić po drodze conieco do pozwiedzania, a i jakies miłe miejsca, aby wieczorem zasiąść przy ognichu.
Pierwszy nocleg tegorocznej wyprawy w północne kraje, jako że piątkowy, to wypada niedaleko - jakos w rejonie Kalisza. Nad Prosną, wśród pól, znajdujemy miłą trawiastą zatoczkę położoną przy zakolu rzeki. Jest stroma skarpa, jest mini plaża z piachu o barwie błotnistej, w którym kabaczę już w 5 minut daje rade sie utytłać od stóp do głow. A myślalam, ze pierwszego biwaku nie bede zaczynac od prania
Roślinność jest tu strasznie bujna, zejscie z drogi skutkuje zapadnięciem sie w chaszcz po szyje lub wyżej, wiec kazde wyjscie na “grubszy” kibelek powoduje bąble po pokrzywach również w okolicach uszu. Zarośla często gdzieś na swym spodzie kryją bagienko lub inne wodniste rozlewiska.
Początkowo nad rzeką kręci sie jakas obłapiająca sie mocno parka, ale nasze pojawienie sie chyba krzyżuje im plany, bo zaraz sie zmywają, rzucając w naszą stronę nieco nienawistne spojrzenia. Kilkukrotnie juz zauważyłam, że na wszelakie zakochane parki, mające plany plenerowego baraszkowania po krzakach czy wiatach, nic nie działa tak irytująco i odstraszająco - jak taka urocza rodzinka z dzieciaczkiem jak my! Czemu? Nie wiem czy oczyma wyobraźni zaczynają w taki moment widziec swoją przyszłość - a z jakis przyczyn wolą jej nie widziec - czy widziec ją zupelnie inaczej?
Zachód słonca obserwujemy wiec już tylko w składzie trzyosobowym.
Chociaz nie - pomyliłam się. Cały czas towarzyszy nam wędkarz, tkwiący w chaszczu po drugiej stronie rzeki. Facet z siwą brodą, w moro kapeluszu. Na zielonym krzesełku, z wędką na stojaczku i puszką piwa w dłoni. Klasyczny element letniego krajobrazu krain nadwodnych w naszej szerokosci geograficznej. Początkowo wiec nie poświecamy temu zjawisku zbyt duzej uwagi. Jednak im czas bardziej pełznie do przodu, tym bardziej przykuwa wzrok niezmienność obrazka za rzeką. Po kilku godzinach zaczynam sie juz poważnie zastanawiać, czy obserwowany obiekt nie jest jakąś atrapą, jakąś artystyczną konstrukcją wyciętą z plastiku lub kartonu? Rano, gdy wstajemy, strażnik nabrzeża wciąż tkwi na swym posterunku. Czy siedział tam również nieruchomo w nocy? Czy jest prawdziwy czy wypchany? (Kabaczek proponował rzucic kamieniem w omawiany obiekt no nie można odmówić temu pomysłowi sensowności - dużo niewiadomych mogłoby sie szybko wyjaśnić ) Czy może powinniśmy jednak przedostac sie jakoś na drugą stronę rzeki i sprawdzić czy koleś np. nie zasłabł? Rożne myśli chodzą po głowie... Choć po kilkunastu godzinach to chyba i tak już nie miało znaczenia...
Początkowo plan jest dojechac do wieży nad Biebrze. Ale zarówno nasz styl jazdy, jak i mozliwosci busia tego nie umożliwiają. Śpimy wiec w znanym i lubianym miejscu koło Myszyńca.
Biebrze odwiedzamy dnia kolejnego. Obok jest most kolejowy z malowniczymi kratownicami i ścieżką wijącą sie w jego cieniu...
I jeszcze rzut oka na moje ulubione słupy!
Wieża, wiatka, miejsce na kąpiel, ognisko i wyboista droga. Cóż chcieć wiecej! No ale wczoraj bylibyśmy tu juz grubo po zmroku.. Wiec zjawiamy sie tu na obiad i przekąpke!
A w ogole to miejsce znalazłam przypadkiem. Siedząc w powrotnym pociągu z tegorocznej Suwalszczyzny, gapiłam sie w deszczowy świat za oknem i nagle migneło mi to… Wiatowe daszki, rozlewiska rzeki. Zbyt krótki moment aby dokładnie przeanalizowac i obejrzec, ale wystarczająco długi - by zapamiętac i postanowic, ze tu trzeba niebawem wrócic!
Na obrzeżach Lipska oceniamy przydatność noclegową opuszczonej stacji benzynowej, która wypada całkiem wysoko! Duzo zadaszen, osłonieta od drogi, między starymi płytami są nawet ślady po ogniskach.
W razie deszczu - obok stoi budyneczek z pustaków.
W dali majaczą bunkry!
Na stacji benzynowej jeszcze nie spałam! Ale póki co godzina jest młoda - wiec suniemy ku Litwie.
Na ostatniej stacji benzynowej przed granicą kłębi się straszny tłum. Okazuje sie, ze sprzedają tam nawet ryby w puszcze, chleb i kabanosy! Kupują głownie Litwini. Albo oni tez mają niehandlowe niedziele, albo u nas jest na tyle taniej?
Sam poczatek wyjazdu to zawsze czas najwiekszej radości, bo jeszcze wszystko przed nami! Gęby sie więc cieszą do przygód, ktore na nas czekają gdzieś w tej sinej dali, ku której zmierza dzielny busio!
cdn
Pierwszy nocleg tegorocznej wyprawy w północne kraje, jako że piątkowy, to wypada niedaleko - jakos w rejonie Kalisza. Nad Prosną, wśród pól, znajdujemy miłą trawiastą zatoczkę położoną przy zakolu rzeki. Jest stroma skarpa, jest mini plaża z piachu o barwie błotnistej, w którym kabaczę już w 5 minut daje rade sie utytłać od stóp do głow. A myślalam, ze pierwszego biwaku nie bede zaczynac od prania
Roślinność jest tu strasznie bujna, zejscie z drogi skutkuje zapadnięciem sie w chaszcz po szyje lub wyżej, wiec kazde wyjscie na “grubszy” kibelek powoduje bąble po pokrzywach również w okolicach uszu. Zarośla często gdzieś na swym spodzie kryją bagienko lub inne wodniste rozlewiska.
Początkowo nad rzeką kręci sie jakas obłapiająca sie mocno parka, ale nasze pojawienie sie chyba krzyżuje im plany, bo zaraz sie zmywają, rzucając w naszą stronę nieco nienawistne spojrzenia. Kilkukrotnie juz zauważyłam, że na wszelakie zakochane parki, mające plany plenerowego baraszkowania po krzakach czy wiatach, nic nie działa tak irytująco i odstraszająco - jak taka urocza rodzinka z dzieciaczkiem jak my! Czemu? Nie wiem czy oczyma wyobraźni zaczynają w taki moment widziec swoją przyszłość - a z jakis przyczyn wolą jej nie widziec - czy widziec ją zupelnie inaczej?
Zachód słonca obserwujemy wiec już tylko w składzie trzyosobowym.
Chociaz nie - pomyliłam się. Cały czas towarzyszy nam wędkarz, tkwiący w chaszczu po drugiej stronie rzeki. Facet z siwą brodą, w moro kapeluszu. Na zielonym krzesełku, z wędką na stojaczku i puszką piwa w dłoni. Klasyczny element letniego krajobrazu krain nadwodnych w naszej szerokosci geograficznej. Początkowo wiec nie poświecamy temu zjawisku zbyt duzej uwagi. Jednak im czas bardziej pełznie do przodu, tym bardziej przykuwa wzrok niezmienność obrazka za rzeką. Po kilku godzinach zaczynam sie juz poważnie zastanawiać, czy obserwowany obiekt nie jest jakąś atrapą, jakąś artystyczną konstrukcją wyciętą z plastiku lub kartonu? Rano, gdy wstajemy, strażnik nabrzeża wciąż tkwi na swym posterunku. Czy siedział tam również nieruchomo w nocy? Czy jest prawdziwy czy wypchany? (Kabaczek proponował rzucic kamieniem w omawiany obiekt no nie można odmówić temu pomysłowi sensowności - dużo niewiadomych mogłoby sie szybko wyjaśnić ) Czy może powinniśmy jednak przedostac sie jakoś na drugą stronę rzeki i sprawdzić czy koleś np. nie zasłabł? Rożne myśli chodzą po głowie... Choć po kilkunastu godzinach to chyba i tak już nie miało znaczenia...
Początkowo plan jest dojechac do wieży nad Biebrze. Ale zarówno nasz styl jazdy, jak i mozliwosci busia tego nie umożliwiają. Śpimy wiec w znanym i lubianym miejscu koło Myszyńca.
Biebrze odwiedzamy dnia kolejnego. Obok jest most kolejowy z malowniczymi kratownicami i ścieżką wijącą sie w jego cieniu...
I jeszcze rzut oka na moje ulubione słupy!
Wieża, wiatka, miejsce na kąpiel, ognisko i wyboista droga. Cóż chcieć wiecej! No ale wczoraj bylibyśmy tu juz grubo po zmroku.. Wiec zjawiamy sie tu na obiad i przekąpke!
A w ogole to miejsce znalazłam przypadkiem. Siedząc w powrotnym pociągu z tegorocznej Suwalszczyzny, gapiłam sie w deszczowy świat za oknem i nagle migneło mi to… Wiatowe daszki, rozlewiska rzeki. Zbyt krótki moment aby dokładnie przeanalizowac i obejrzec, ale wystarczająco długi - by zapamiętac i postanowic, ze tu trzeba niebawem wrócic!
Na obrzeżach Lipska oceniamy przydatność noclegową opuszczonej stacji benzynowej, która wypada całkiem wysoko! Duzo zadaszen, osłonieta od drogi, między starymi płytami są nawet ślady po ogniskach.
W razie deszczu - obok stoi budyneczek z pustaków.
W dali majaczą bunkry!
Na stacji benzynowej jeszcze nie spałam! Ale póki co godzina jest młoda - wiec suniemy ku Litwie.
Na ostatniej stacji benzynowej przed granicą kłębi się straszny tłum. Okazuje sie, ze sprzedają tam nawet ryby w puszcze, chleb i kabanosy! Kupują głownie Litwini. Albo oni tez mają niehandlowe niedziele, albo u nas jest na tyle taniej?
Sam poczatek wyjazdu to zawsze czas najwiekszej radości, bo jeszcze wszystko przed nami! Gęby sie więc cieszą do przygód, ktore na nas czekają gdzieś w tej sinej dali, ku której zmierza dzielny busio!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
-
- Posty: 338
- Rejestracja: 2019-05-12, 19:59
buba pisze:Gdy znów nadchodzi czerwiec, a przed nami 3 tygodnie wolnego, podobnie jak rok temu, obieramy kierunek na Estonie.
Na stacji benzynowej jeszcze nie spałam! Ale póki co godzina jest młoda - wiec suniemy ku Litwie.
Na ostatniej stacji benzynowej przed granicą kłębi się straszny tłum. Okazuje sie, ze sprzedają tam nawet ryby w puszcze, chleb i kabanosy! Kupują głownie Litwini. Albo oni tez mają niehandlowe niedziele, albo u nas jest na tyle taniej?
Estonia ... to będę czekał na relację co tam słychać . Kiedyś tam cały miesiąc byłem też się trochę pokręciłem . To już 12 lat jak mnie tam nie było
A co do Litwinów kupujących w sklepach w Polsce ... to w przygranicznych miasteczkach w tamtych rejonach częsty widok . Wprowadzili kilka lat temu euro walutę i ceny im poszybowały w górę . Jak tam byłem nie tak dawno u rodziny to wchodząc do sklepów często większość klienteli stanowili Litwini . Zresztą tak samo jest w strefie przygranicznej ze Słowacją , którzy tez euro walute mają ... i okupują sklepy po naszej stronie . Tych to często tutaj spotykam ...
FasolaNaSzlaku pisze:Estonia ... to będę czekał na relację co tam słychać . Kiedyś tam cały miesiąc byłem też się trochę pokręciłem . To już 12 lat jak mnie tam nie było
Niebawem cos tam moze powoli zaczne opisywac. Jest tez zeszloroczna relacja - nie wiem czy natrafiles?
kto-nie-ryzykuje-szampana-nie-pije-czyli-pribaltika-2018-vt3931.htm
FasolaNaSzlaku pisze:A co do Litwinów kupujących w sklepach w Polsce ... to w przygranicznych miasteczkach w tamtych rejonach częsty widok . Wprowadzili kilka lat temu euro walutę i ceny im poszybowały w górę . Jak tam byłem nie tak dawno u rodziny to wchodząc do sklepów często większość klienteli stanowili Litwini . Zresztą tak samo jest w strefie przygranicznej ze Słowacją , którzy tez euro walute mają ... i okupują sklepy po naszej stronie . Tych to często tutaj spotykam ...
No tak... Wspaniale euro, wzbogacili sie na zmianie waluty to mogą szalec z zakupami i za granicą
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Na nocleg zajeżdżamy już do Polski. Do Wiżajn. Co jest największym błędem wszechczasów. Myślałam, że będzie w porządku. Środa, więc nie weekend.. Ciche, spokojne biwakowisko za wsią.. Byliśmy tu w połowie maja, wędrując po Suwalszczyźnie na naszej corocznej wycieczce wzdłuż polskich granic. Tylko my, wiata z kominkiem i żywej duszy… Miejsce wydawało się piękne - tylko dopizgało nam masakrycznie. Całą noc spędziłam na bieganiu w kółko, grzaniu sie nad palnikiem i piciu wrzątku. Butla się prawie wyczerpała, wypierniczyłam sie na na korzeniach przy plaży i poparzyłam język, a nie udało sie rozgrzać na tyle aby móc zasnąć.. Patrzyłam wtedy w lodowatą ciemność zalegającą wszędzie wokół, w równą tafle jeziora, okoliczne zagajniki i rozmyślałam - jak tu cudownie musi być jak jest ciepło.. Myliłam się.. W ciepły czerwcowy dzień wspominałam z rozrzewnieniem ten niezwykły klimat majowej pustki.. Ech.. człowiekowi to nie dogodzi.. Ciągle mu źle
Wracając do naszego czerwcowego biwaku. I środy.. Zapomniałam, że jutro jest Boże Ciało.. Zaczyna się więc jeden z gorszych długich weekendów i związana z tym rujka jak Polska długa i szeroka… Trza było zostac na Litwie (i np. dalej szukać naklejek! )
Dziś na biwakowisku sa trzy kampery, motocyklista z namiotem, co chwile ktoś biega z psem w kółko polanki (koniecznie tak, żeby pies ocierał sie za każdym razem wszystkim o nogi). Jakiś koleś buduje minisiłownie i się na niej pręży, przechadzają sie dziewczęta prezentując swe wdzięki. Dwóch facetów oblizuje się na pomoście. Ekipa młodzieży szykuje jakieś urodziny i nie przejmując sie, że siedzimy w wiacie, zaczyna nam ustawiać dyskotekowe głośniki prawie na głowie. Atmosfera gęstnieje stopniowo.. I gdy jest już odpowiednio zgęstniała aby podjąć akcje “ewakuacja gdziekolwiek” - jesteśmy uziemieni. Wypiliśmy wino.. A tymczasem młodzież załącza bumboksy. Dziadki z kamperów chowają leżaczki i barykadują sie w swoich domkach, opuszczają żaluzje, a jeden załącza silnik, na którym będzie stał cała noc (może ma zagłuszacz??) Obmacujący sie na pomoście kolesie zaczynają się drzeć jakby ich ktoś obdzierał ze skóry (może obdzierał? nie szłam sprawdzać ) Bawiąca się młodzież rusza w trase autem, w kółko po łące, prawie rozjeżdzając namiot motocyklisty. Motocyklista przenosi namiot w inne miejsce. Klinuje go tak, że z jednej strony przytyka do skarpy, z drugiej do ławki, a pozostałą część osłania swoim motorem. On też chyba jest zły, że wybrał na biwak to miejsce.. I myśle, że gdyby nie ten czteropak Żubra to też by stąd spierdzielał w siną dal...
Impreza młodzieży od początku się nie klei. Od razu pokazuje się rozłam na dwie ekipy. Jedna chce pokazać drugiej, że dobrze się bawi (tzn. głośno). Druga część jakby miała misje im tą impreze rozwalić. Do drugiej ekipy przyjeżdzają posiłki. Stawiają swoje głośniki. Techno kontra ruskie dicho….
A tam gdzieś, nie tak bardzo daleko na północ stąd, są ciche i klimatyczne biwakowiska RMK… Są leśne chatki, gdzie przy wychodku biegają gęsiego kuny i w ścianach szurają myszy.. Gdzieś tam w cieniu wiatraka giganta leżą w morzu bunkry, wstrząsane bijącymi o nie falami.. Mamy to w oczach, mamy to w głowach, mamy to w duszy.. Dopiero co tam byliśmy… Czemu powroty ze wschodu zawsze muszą być takie traumatyczne? Czemu wjeżdżając do ojczyzny przeważnie musimy dostać z samego poczatku tak solidnie w łeb, że ciężko sie pozbierać?
Można więc powiedzieć, że składnik ludzki dziś z lekka nie dopisał. Jak zawsze widać musi być równowaga - przyroda stara się zrekompensować niedogodności. Zachód słonca jest dziś wyjatkowo malowniczy. Dobre i to... na pocieszenie i otarcie łez
Rano dopisują też zające!
Jadąc w strone domu odwiedzamy jeszcze opuszczoną szkołę niedaleko wsi Wojtokiemie...
Gdzieś przy drodze napotykamy taki krzyż, czy to może kapliczka? Nie wiem jak toto nazwać.. Ale jakoś rzuca się nam w oczy.. Ciekawe, czy wiąże się z nia specjalna jakaś historia?
Kolejnego wieczora dojeżdżamy w rejony gdzieś pod Augustowem. Nie wiem jak my to zrobiliśmy, że jechaliśmy cały dzień - a patrząc na mape prawie się nie przemieściliśmy Ale widać tak czasem bywa. Czasem jakoś “droga nie idzie” Wiec dziś śpimy nad jeziorem Paniewo.
Limit hałasu wyczerpaliśmy widać już wczoraj - kolejne noclegi będą przyjemne, przepełnione jedynie dźwiękami lasu..
Na biwakowisku znajdujemy poziomkową skarpę. Od dawna mam wrażenie, że poziomki jakoś zanikają. Coraz trudniej je znaleźć. A tu nagle bum! Jakby przyszedł z wiadrem to by napełnił. Żremy garściami. Najbardziej używa kabaczek. Zastanawiamy się czy nie pęknie
Biwakowe klimaty...
Acz dzisiaj nastąpiły też “atrakcje dodatkowe” o wydźwięku... hmmmm... jakby to powiedzieć? nie do końca pozytywnym... A było to tak: na którymś etapie wieczora zaczęły straszliwie kąsać komary. Pojawiły się ich, nie wiedzieć skąd, całe chmury. Postanowiliśmy odpalić kadzidełka. Przyniosłam je z busia, ale zapomniałam zapalniczki. Planuje więc odpalić od ogniska. Ale ognisko przygasło. Próbuje go rozdmuchać, ale trzeba by chyba coś dorzucić. W ręce trzymam kadzidełka. Ręce są mi potrzebne do zbierania chrustu. Swoim głupim przyzwyczajeniem wkładam więc kadziedełka do gęby - trzymam zębami za drewniane patyczki. Zbieram patyki, wrzucam do żaru. Pewnie zaraz się zajmie… Ale chce wrzucić jeszcze jakiś grubszą gałąź. Znajduje jedną, planuje ją złamać na pół. Łamie na kolanie.. Gałąź jest gruba, ciężko idzie to łamanie. Natężam się z całej siły, pochylam do przodu. Gałąź pęka, kolano leci do góry i… uderza w trzymane w gębie kadzidła z takim impetem i siłą, że trzymane w zębach drewienka wbijają mi sie w podniebienie… Jest to taki moment, że naprawde mi sie wydaje, że to już jest koniec.. Że wybiła moja ostatnia minuta na tym padole, a kadzidełka wbiły sie do mózgu albo gdzieś w oczy od środka.. Bo widze tylko jakieś światło i przesypujące się jakby drobinki brokatu.. Wszystko jakby zwolniło, zastygło, a świat zewnętrzny przestał mieć znaczenie.. Nie wiem jak długo to trwa.. Po chwili obraz wraca i widze zaniepokojonego toperza i kabaka pytających “buba żyjesz?”, “co się stało??”. Ostatecznie sprawa potoczyła sie dużo pomyślniej niż się początkowo wydawało. Kadzidełka nie wbiły sie prostopadle, tylko z lekka ukośnie i po prostu przejechały przez całe podniebienie dosyć głeboko, ale nie wbiły się, teraz leżą na trawie. Jak to dobrze, że kupiłam te osadzone na drewnie, a nie na metalu! Też takie były, miałam je w ręce ale odłożyłam… Nie chce w ogole myśleć co by było, gdybym kupiła wtedy te drugie… Wciąż, nawet teraz, gdy pisze tą relacje po kilku miesiącach, nawet teraz robi sie słabo na samą myśl… Czochrające drewienka odcieły 3 kawałki skóry, takie chyba na 5 cm długie, które teraz mi wiszą i wchodzą do gardła.. Łaskoczą mnie w gardło i lekko niedobrze mi sie od tego robi. Toperz mi je (te płaty skóry) ostatecznie odcina nożyczkami do paznokci. Ciężko jest uciąć coś komuś prawie na głębokości migdałków - więc proces trochę trwa.. Jakby ktoś obserwował to z boku, nie znając kontekstu - to ja naprawde nie wiem co by sobie pomyślał. Kabaczę cały czas biega wokół wznosząc okrzyki: “ja też, utnij też mnie!” i otwiera buzie. Sytuacja jest tak absurdalna, że zaczynam się śmiać, co powoduje, że toperz prawie wbija mi nożyczki w policzek od środka… Uffff, płaty skóry odcięte.. Ide wypłukać gębe łotewską wódką. Coby sie w to jakie zakażenie nie wdało.. Te kadzidełka leżały 3 tygodnie pierdzielnięte na podłodze w busiu, a tam czysto to nie jest… Płukam, pali żywym ogniem.. Marnotrastwo robie straszliwe bo raz po raz cały wielki łyk wódki wypluwam. Ale na tym etapie to już raczej nie wódka, ale nalewka “wampirówka”, a na takową niezbyt mam ochotę.. Ale będę żyć! To najważniejsze! Bo już miałam bardzo poważne wątpliwości... Naprawde mam poczucie jakbym się narodziła na nowo. Jakby ktoś dał mi drugą szanse! Jakby było naprawde blisko do czegoś bardzo złego.. Gdyby to wbiło sie 2 cm głebiej, tam gdzie podniebienie zaczyna być miękkie… Mogłoby być znacznie mniej wesoło.. Z jedzeniem mam problemy jeszcze przez około 3 tygodnie. Ciągle mi się to rozłazi, sączy nieprzyjemnym smakiem. Płukam szałwią, dentoseptem i wodą utlenioną.. Acz to pierwsze, ogniste płukanie wódką nad jeziorem najbardziej zapada mi w pamięć…
Dobrze, że się przynajmniej nażarłam jak bączek tych poziomek.. Apetycznie pachnący boczek zje toperz i kabak Wypiją też mój przydział herbatki i wina.. Ja poprzestane przez jakiś czas na wodzie.. Nie żeby picie wody nie bolało, ale dużo mniej niż inne trunki
W nocy słabo śpie. Mam lodowaty nos. Dziwne uczucie. Nigdy takiego nosa nie miałam. Nawet w mroźną zime... Jakby cała gęba mnie paliła z gorąca, jakbym miała solidną goraczke, a nos był lodowaty i zaraz miał odpaść z tego zimna. Potem takie zimne robią mi sie oczy od środka. Ale tylko jak mam zamknięte. Jak otwieram to się ogrzewają. Potem zaczynają mnie boleć wszystkie zęby. Wszystkie naraz.. Kurde, co mi sie stało??? Masakra jakaś! Ostatecznie udaje się w końcu zasnąć… ale sny męczą nieco dziwne.. tzn. jeden sen. Zaczyna się różnie, ale kończy zawsze tak samo - że dostaje w twarz meduzą.. Dużą, oślizgłą meduzą.. Budze się dość wcześnie… Chyba przestała działać tabletka przeciwbólowa, bo chce mi rozerwać pysk.. Ale jest ok, bo te meduzy to już mnie nieco wkurzać zaczęły
Szramy na podniebieniu w postaci gór i dolin juz zostaną mi chyba na całe życie.. Ot.. pamiątka podaugustowskich wieczorów.. I dobra przypominajka, że gęba to jednak nie trzecia ręka...
Kolejny biwak zapodajemy nad ulubionym jeziorem Sarnowskim.
Jest akurat po solidnej burzy, wszędzie ziemia jest nasiąkła wodą, a powietrze taką typową, poburzową świeżością. Na całym biwakowisku widać ślady bytności ludzi, których chyba owa burza przepędziła - bo znikneli bez śladu. Musieli uciekać chyba w niezłej panice.. A może nie przed burzą uciekali? Może goniło ich coś innego? Bardziej przerażającego? Jest naciągnięte sporo drewna na opał. W krzakach leżą dwa krzesełka wędkarskie. A wokół zagasłego ogniska (po osmoleniu dużych bel widać, że paliło się spore) leży dużo jedzenia. Ziemniaki, kaszanki, kiełbaski, rzodkiewki, ogórki, pomidory.. Kilka puszek niedopitego piwa marki Piast… Jedzenie wygląda na całkiem świeże, kiełbaski pachną apatycznie. Mamy jednak pewne opory aby je zjeść.. Może jest zatrute? Albo chociaż obsikane? To co leży rozwłoczone wokół ogniska zbieramy w znaleziony karton i odkładamy nieopodal. Może jaka zwierzyna sie pożywi, a my nie będziemy musieli siedzieć w takim kompostowniku. Drugie tyle żarcia leży wywalone na skarpie.. Wyrzucone dobre jedzenie to zawsze dla mnie taki smutny widok.. Czemu ktoś to wywalił? Jeśli było tak jak przypuszczamy - ekipa przyjechała na impreze, ale przegoniła ich burza - to dlaczego nie zabrali jedzenia? Mogli je przecież zjeść w domu, tego albo kolejnego dnia???
Dzięki suchemu drewnu z busia rozpalamy ognisko. Wśród parującego lasu pachnącego wilgocią snują sie dymy… Tak spędzamy ostatni terenowy wieczór naszej czerwcowej wycieczki ku Pribałtice...
Ciemna, polska noc... nie to co w Estonii bywało!
Wieczorem zaczyna padać, ale jednocześnie temperatura jakoś irracjonalnie się podwyższa. Nabieramy ochoty na kąpiel… Nie wiem czemu, ale uwielbiam się kąpać w deszczu. Wtedy woda jakoś inaczej (lepiej?) pachnie. Teraz jeszcze otacza nas noc. Czasem przeleci jakiś zdezorientowany, zmokły świetlik… Tak… Nie ma nic piękniejszego jak czerwcowa noc.. To chyba pierwsza kabacza kapiel w ciemnościach. No i w deszczu. Maleństwo jest zachwycone, patrzy w wode ślepkami okrągłymi z zachwytu. Nie hałasuje, nie kwiczy, nie pluszcze - jak zwykle ma w zwyczaju podczas jeziornych kąpieli. Jakoś chyba wciąż nie wierzy, że dostąpiła takiego zaszczytu - kąpieli de lux, dawniej zarezerwowanej tylko dla dorosłych. Gdy już ją wycieram w ręcznik mówi: “mamuś, ja to jezioro zapamiętam na zawsze”. Cóż… Zapytam za 20 lat
Ranek wita nas pogodny i ciepły. Po burzach nie ma śladu. Znów się kąpiemy. Ale ta kąpiel jest taka normalna, taka nijaka.. No my, woda, słonce.. Nie ma tej wczorajszej magii, którą wciąż mamy w pamięci..
A! I dopiero teraz zauważyłam jakieś dziwne konstrukcje na drzewach! Co to jest? Dosyć wysoko. Zrobione starannie. Patyki, beleczki i wyplatane coś ze sznurka. Domek na drzewie? Hamak? Jakby posadzić na tym kuper to na bank by sie urwało.. Taki cienki, plastikowy sznurek.. Ki diabeł? Widać, że ktoś się napracował!
Po drodze zawijamy jeszcze nad jedno jeziorko, do jednej leśnej wiaty - koło Bogdałowa. Ale juz tu nie nocujemy… Może innym razem?
Wracając do naszego czerwcowego biwaku. I środy.. Zapomniałam, że jutro jest Boże Ciało.. Zaczyna się więc jeden z gorszych długich weekendów i związana z tym rujka jak Polska długa i szeroka… Trza było zostac na Litwie (i np. dalej szukać naklejek! )
Dziś na biwakowisku sa trzy kampery, motocyklista z namiotem, co chwile ktoś biega z psem w kółko polanki (koniecznie tak, żeby pies ocierał sie za każdym razem wszystkim o nogi). Jakiś koleś buduje minisiłownie i się na niej pręży, przechadzają sie dziewczęta prezentując swe wdzięki. Dwóch facetów oblizuje się na pomoście. Ekipa młodzieży szykuje jakieś urodziny i nie przejmując sie, że siedzimy w wiacie, zaczyna nam ustawiać dyskotekowe głośniki prawie na głowie. Atmosfera gęstnieje stopniowo.. I gdy jest już odpowiednio zgęstniała aby podjąć akcje “ewakuacja gdziekolwiek” - jesteśmy uziemieni. Wypiliśmy wino.. A tymczasem młodzież załącza bumboksy. Dziadki z kamperów chowają leżaczki i barykadują sie w swoich domkach, opuszczają żaluzje, a jeden załącza silnik, na którym będzie stał cała noc (może ma zagłuszacz??) Obmacujący sie na pomoście kolesie zaczynają się drzeć jakby ich ktoś obdzierał ze skóry (może obdzierał? nie szłam sprawdzać ) Bawiąca się młodzież rusza w trase autem, w kółko po łące, prawie rozjeżdzając namiot motocyklisty. Motocyklista przenosi namiot w inne miejsce. Klinuje go tak, że z jednej strony przytyka do skarpy, z drugiej do ławki, a pozostałą część osłania swoim motorem. On też chyba jest zły, że wybrał na biwak to miejsce.. I myśle, że gdyby nie ten czteropak Żubra to też by stąd spierdzielał w siną dal...
Impreza młodzieży od początku się nie klei. Od razu pokazuje się rozłam na dwie ekipy. Jedna chce pokazać drugiej, że dobrze się bawi (tzn. głośno). Druga część jakby miała misje im tą impreze rozwalić. Do drugiej ekipy przyjeżdzają posiłki. Stawiają swoje głośniki. Techno kontra ruskie dicho….
A tam gdzieś, nie tak bardzo daleko na północ stąd, są ciche i klimatyczne biwakowiska RMK… Są leśne chatki, gdzie przy wychodku biegają gęsiego kuny i w ścianach szurają myszy.. Gdzieś tam w cieniu wiatraka giganta leżą w morzu bunkry, wstrząsane bijącymi o nie falami.. Mamy to w oczach, mamy to w głowach, mamy to w duszy.. Dopiero co tam byliśmy… Czemu powroty ze wschodu zawsze muszą być takie traumatyczne? Czemu wjeżdżając do ojczyzny przeważnie musimy dostać z samego poczatku tak solidnie w łeb, że ciężko sie pozbierać?
Można więc powiedzieć, że składnik ludzki dziś z lekka nie dopisał. Jak zawsze widać musi być równowaga - przyroda stara się zrekompensować niedogodności. Zachód słonca jest dziś wyjatkowo malowniczy. Dobre i to... na pocieszenie i otarcie łez
Rano dopisują też zające!
Jadąc w strone domu odwiedzamy jeszcze opuszczoną szkołę niedaleko wsi Wojtokiemie...
Gdzieś przy drodze napotykamy taki krzyż, czy to może kapliczka? Nie wiem jak toto nazwać.. Ale jakoś rzuca się nam w oczy.. Ciekawe, czy wiąże się z nia specjalna jakaś historia?
Kolejnego wieczora dojeżdżamy w rejony gdzieś pod Augustowem. Nie wiem jak my to zrobiliśmy, że jechaliśmy cały dzień - a patrząc na mape prawie się nie przemieściliśmy Ale widać tak czasem bywa. Czasem jakoś “droga nie idzie” Wiec dziś śpimy nad jeziorem Paniewo.
Limit hałasu wyczerpaliśmy widać już wczoraj - kolejne noclegi będą przyjemne, przepełnione jedynie dźwiękami lasu..
Na biwakowisku znajdujemy poziomkową skarpę. Od dawna mam wrażenie, że poziomki jakoś zanikają. Coraz trudniej je znaleźć. A tu nagle bum! Jakby przyszedł z wiadrem to by napełnił. Żremy garściami. Najbardziej używa kabaczek. Zastanawiamy się czy nie pęknie
Biwakowe klimaty...
Acz dzisiaj nastąpiły też “atrakcje dodatkowe” o wydźwięku... hmmmm... jakby to powiedzieć? nie do końca pozytywnym... A było to tak: na którymś etapie wieczora zaczęły straszliwie kąsać komary. Pojawiły się ich, nie wiedzieć skąd, całe chmury. Postanowiliśmy odpalić kadzidełka. Przyniosłam je z busia, ale zapomniałam zapalniczki. Planuje więc odpalić od ogniska. Ale ognisko przygasło. Próbuje go rozdmuchać, ale trzeba by chyba coś dorzucić. W ręce trzymam kadzidełka. Ręce są mi potrzebne do zbierania chrustu. Swoim głupim przyzwyczajeniem wkładam więc kadziedełka do gęby - trzymam zębami za drewniane patyczki. Zbieram patyki, wrzucam do żaru. Pewnie zaraz się zajmie… Ale chce wrzucić jeszcze jakiś grubszą gałąź. Znajduje jedną, planuje ją złamać na pół. Łamie na kolanie.. Gałąź jest gruba, ciężko idzie to łamanie. Natężam się z całej siły, pochylam do przodu. Gałąź pęka, kolano leci do góry i… uderza w trzymane w gębie kadzidła z takim impetem i siłą, że trzymane w zębach drewienka wbijają mi sie w podniebienie… Jest to taki moment, że naprawde mi sie wydaje, że to już jest koniec.. Że wybiła moja ostatnia minuta na tym padole, a kadzidełka wbiły sie do mózgu albo gdzieś w oczy od środka.. Bo widze tylko jakieś światło i przesypujące się jakby drobinki brokatu.. Wszystko jakby zwolniło, zastygło, a świat zewnętrzny przestał mieć znaczenie.. Nie wiem jak długo to trwa.. Po chwili obraz wraca i widze zaniepokojonego toperza i kabaka pytających “buba żyjesz?”, “co się stało??”. Ostatecznie sprawa potoczyła sie dużo pomyślniej niż się początkowo wydawało. Kadzidełka nie wbiły sie prostopadle, tylko z lekka ukośnie i po prostu przejechały przez całe podniebienie dosyć głeboko, ale nie wbiły się, teraz leżą na trawie. Jak to dobrze, że kupiłam te osadzone na drewnie, a nie na metalu! Też takie były, miałam je w ręce ale odłożyłam… Nie chce w ogole myśleć co by było, gdybym kupiła wtedy te drugie… Wciąż, nawet teraz, gdy pisze tą relacje po kilku miesiącach, nawet teraz robi sie słabo na samą myśl… Czochrające drewienka odcieły 3 kawałki skóry, takie chyba na 5 cm długie, które teraz mi wiszą i wchodzą do gardła.. Łaskoczą mnie w gardło i lekko niedobrze mi sie od tego robi. Toperz mi je (te płaty skóry) ostatecznie odcina nożyczkami do paznokci. Ciężko jest uciąć coś komuś prawie na głębokości migdałków - więc proces trochę trwa.. Jakby ktoś obserwował to z boku, nie znając kontekstu - to ja naprawde nie wiem co by sobie pomyślał. Kabaczę cały czas biega wokół wznosząc okrzyki: “ja też, utnij też mnie!” i otwiera buzie. Sytuacja jest tak absurdalna, że zaczynam się śmiać, co powoduje, że toperz prawie wbija mi nożyczki w policzek od środka… Uffff, płaty skóry odcięte.. Ide wypłukać gębe łotewską wódką. Coby sie w to jakie zakażenie nie wdało.. Te kadzidełka leżały 3 tygodnie pierdzielnięte na podłodze w busiu, a tam czysto to nie jest… Płukam, pali żywym ogniem.. Marnotrastwo robie straszliwe bo raz po raz cały wielki łyk wódki wypluwam. Ale na tym etapie to już raczej nie wódka, ale nalewka “wampirówka”, a na takową niezbyt mam ochotę.. Ale będę żyć! To najważniejsze! Bo już miałam bardzo poważne wątpliwości... Naprawde mam poczucie jakbym się narodziła na nowo. Jakby ktoś dał mi drugą szanse! Jakby było naprawde blisko do czegoś bardzo złego.. Gdyby to wbiło sie 2 cm głebiej, tam gdzie podniebienie zaczyna być miękkie… Mogłoby być znacznie mniej wesoło.. Z jedzeniem mam problemy jeszcze przez około 3 tygodnie. Ciągle mi się to rozłazi, sączy nieprzyjemnym smakiem. Płukam szałwią, dentoseptem i wodą utlenioną.. Acz to pierwsze, ogniste płukanie wódką nad jeziorem najbardziej zapada mi w pamięć…
Dobrze, że się przynajmniej nażarłam jak bączek tych poziomek.. Apetycznie pachnący boczek zje toperz i kabak Wypiją też mój przydział herbatki i wina.. Ja poprzestane przez jakiś czas na wodzie.. Nie żeby picie wody nie bolało, ale dużo mniej niż inne trunki
W nocy słabo śpie. Mam lodowaty nos. Dziwne uczucie. Nigdy takiego nosa nie miałam. Nawet w mroźną zime... Jakby cała gęba mnie paliła z gorąca, jakbym miała solidną goraczke, a nos był lodowaty i zaraz miał odpaść z tego zimna. Potem takie zimne robią mi sie oczy od środka. Ale tylko jak mam zamknięte. Jak otwieram to się ogrzewają. Potem zaczynają mnie boleć wszystkie zęby. Wszystkie naraz.. Kurde, co mi sie stało??? Masakra jakaś! Ostatecznie udaje się w końcu zasnąć… ale sny męczą nieco dziwne.. tzn. jeden sen. Zaczyna się różnie, ale kończy zawsze tak samo - że dostaje w twarz meduzą.. Dużą, oślizgłą meduzą.. Budze się dość wcześnie… Chyba przestała działać tabletka przeciwbólowa, bo chce mi rozerwać pysk.. Ale jest ok, bo te meduzy to już mnie nieco wkurzać zaczęły
Szramy na podniebieniu w postaci gór i dolin juz zostaną mi chyba na całe życie.. Ot.. pamiątka podaugustowskich wieczorów.. I dobra przypominajka, że gęba to jednak nie trzecia ręka...
Kolejny biwak zapodajemy nad ulubionym jeziorem Sarnowskim.
Jest akurat po solidnej burzy, wszędzie ziemia jest nasiąkła wodą, a powietrze taką typową, poburzową świeżością. Na całym biwakowisku widać ślady bytności ludzi, których chyba owa burza przepędziła - bo znikneli bez śladu. Musieli uciekać chyba w niezłej panice.. A może nie przed burzą uciekali? Może goniło ich coś innego? Bardziej przerażającego? Jest naciągnięte sporo drewna na opał. W krzakach leżą dwa krzesełka wędkarskie. A wokół zagasłego ogniska (po osmoleniu dużych bel widać, że paliło się spore) leży dużo jedzenia. Ziemniaki, kaszanki, kiełbaski, rzodkiewki, ogórki, pomidory.. Kilka puszek niedopitego piwa marki Piast… Jedzenie wygląda na całkiem świeże, kiełbaski pachną apatycznie. Mamy jednak pewne opory aby je zjeść.. Może jest zatrute? Albo chociaż obsikane? To co leży rozwłoczone wokół ogniska zbieramy w znaleziony karton i odkładamy nieopodal. Może jaka zwierzyna sie pożywi, a my nie będziemy musieli siedzieć w takim kompostowniku. Drugie tyle żarcia leży wywalone na skarpie.. Wyrzucone dobre jedzenie to zawsze dla mnie taki smutny widok.. Czemu ktoś to wywalił? Jeśli było tak jak przypuszczamy - ekipa przyjechała na impreze, ale przegoniła ich burza - to dlaczego nie zabrali jedzenia? Mogli je przecież zjeść w domu, tego albo kolejnego dnia???
Dzięki suchemu drewnu z busia rozpalamy ognisko. Wśród parującego lasu pachnącego wilgocią snują sie dymy… Tak spędzamy ostatni terenowy wieczór naszej czerwcowej wycieczki ku Pribałtice...
Ciemna, polska noc... nie to co w Estonii bywało!
Wieczorem zaczyna padać, ale jednocześnie temperatura jakoś irracjonalnie się podwyższa. Nabieramy ochoty na kąpiel… Nie wiem czemu, ale uwielbiam się kąpać w deszczu. Wtedy woda jakoś inaczej (lepiej?) pachnie. Teraz jeszcze otacza nas noc. Czasem przeleci jakiś zdezorientowany, zmokły świetlik… Tak… Nie ma nic piękniejszego jak czerwcowa noc.. To chyba pierwsza kabacza kapiel w ciemnościach. No i w deszczu. Maleństwo jest zachwycone, patrzy w wode ślepkami okrągłymi z zachwytu. Nie hałasuje, nie kwiczy, nie pluszcze - jak zwykle ma w zwyczaju podczas jeziornych kąpieli. Jakoś chyba wciąż nie wierzy, że dostąpiła takiego zaszczytu - kąpieli de lux, dawniej zarezerwowanej tylko dla dorosłych. Gdy już ją wycieram w ręcznik mówi: “mamuś, ja to jezioro zapamiętam na zawsze”. Cóż… Zapytam za 20 lat
Ranek wita nas pogodny i ciepły. Po burzach nie ma śladu. Znów się kąpiemy. Ale ta kąpiel jest taka normalna, taka nijaka.. No my, woda, słonce.. Nie ma tej wczorajszej magii, którą wciąż mamy w pamięci..
A! I dopiero teraz zauważyłam jakieś dziwne konstrukcje na drzewach! Co to jest? Dosyć wysoko. Zrobione starannie. Patyki, beleczki i wyplatane coś ze sznurka. Domek na drzewie? Hamak? Jakby posadzić na tym kuper to na bank by sie urwało.. Taki cienki, plastikowy sznurek.. Ki diabeł? Widać, że ktoś się napracował!
Po drodze zawijamy jeszcze nad jedno jeziorko, do jednej leśnej wiaty - koło Bogdałowa. Ale juz tu nie nocujemy… Może innym razem?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Gdy już ją wycieram w ręcznik mówi: “mamuś, ja to jezioro zapamiętam na zawsze”
Jak bym widział moją córkę, gdy np w Chorwacji wracała grubo po 22 na kwaterę z koncertu
buba pisze:Na nocleg zajeżdżamy już do Polski. Do Wiżajn. Co jest największym błędem wszechczasów.
Wiesz niby nie to samo, bo nie dotyczy biwakowania, ale po wjechaniu do polski wracając z Chorwacji, na pustej drodze za Zwardoniem pierwsze auto za nami, oczywiście na polskich blachach i już hamówę odwaliło.
Więc...Cię doskonale rozumiem, bo trafić na taką imprezę...współczuje.
No i akcji z kadzidłami...dobrze, że choć tak się to skończyło
laynn pisze:Jak bym widział moją córkę, gdy np w Chorwacji wracała grubo po 22 na kwaterę z koncertu
A co - tez jej sie podobalo i poczula sie dorosla i wyrozniona?
laynn pisze:Wiesz niby nie to samo, bo nie dotyczy biwakowania, ale po wjechaniu do polski wracając z Chorwacji, na pustej drodze za Zwardoniem pierwsze auto za nami, oczywiście na polskich blachach i już hamówę odwaliło
No tak smutno sie robi, bo niby wracasz do siebie i zaraz jeb! zaraz za sama granica...
laynn pisze:Więc...Cię doskonale rozumiem, bo trafić na taką imprezę...współczuje.
Zwlaszcza jak mielismy w oczach rozne fajne miejsca na biwak na Litwie, ktore mijalismy godzine wczesniej, dwie godziny wczesniej.. A ciagnelismy do tych Wizajn bo tak milo je wspominalam z "podlaskiej" naszej wycieczki. Jak to czesto czlowiek zostaje przykladnie ukarany za wracanie w fajne miejsca.. Bo szczerze mowiac - parking pod marketem w Olawie duzo bardziej sie nadaje na biwak niz te Wizajny latem... Napewno jest bardziej dziko i kameralnie
laynn pisze:No i akcji z kadzidłami...dobrze, że choć tak się to skończyło
Moze to i dobrze ze tak wyszlo? Bo raz na zawsze oduczylam sie tego durnego zwyczaju trzymania wszystkiego w pysku. Bo i nieraz noz tak trzymalam, i igłe, i klucze.. I moze gdyby nie kadzidla to kiedys by sie skonczylo jeszcze duzo gorzej?? A tak pamietam...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
laynn pisze:aaa i jeszcze jedno, nie lepiej takie wyjazdy w jednym temacie ciągnąć, bo ja początku nie umiałem zajarzyć jaki to wątek główny
Ano faktycznie, juz rok temu o tym mowiles. Ale spamietac na ktorym forum w jaki sposob to wrzucac - to tez juz mi sie kręci co gdzie
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 71 gości