Mój Mont Blanc na haju..., pardon - na Hané
Mój Mont Blanc na haju..., pardon - na Hané
Na forum Studenckiego Koła Przewodników Sudeckich od kilku już dobrych lat istnieje wątek zatytułowany "Śląskie cośtam...". Zamieszczane są tam tzw. carcasony (neologizm wymyślony przez Tomka Dudziaka, pochodzący od wszystkim znanego sformułowania "Paczków - śląskie Carcassonne"), niektóre od wielu już lat mocno w slangu turystycznym i krajoznawczym zadomowione ("Ostrzyca - śląska Fujijama", "Sokołowsko - dolnośląskie Davos", "Wambierzyce - kłodzka Jerozolima"), inne nowe i nieznane, często mocno zaskakujące. Z czasem "Śląskie cośtam..." praktycznie zamieniło się - bez oficjalnej zmiany nazwy wątku - w "Sudeckie cośtam...", w związku z czym pojawiły się setki nowych, już sudeckich, carcasonów, znajdowanych w czeskiej literaturze, prasie i na czeskojęzycznych stronach internetowych.
W jednej z czeskich publikacji turystycznych Tomek wyszukał zdanie, w którym pewną niewysoką sudecką górkę przyrównywało się do najwyższego szczytu Alp.
Ale zacytuję tu może Tomka [zob. http://forum.skps.webserwer.pl/viewtopi ... f22d#p3783 ]:
"Velký Kosíř - Hanácké Mont Blank [lub: Hanácký Mont Blanc - zależnie, czy odnosi się rodzaj do Kosirza, czy do do Mt. Blanca].
Pewnie dla wielu czytelników nazwa tego szczytu brzmi nieco egzotycznie, niemniej to jeszcze Sudety - najwyższy szczyt Bouzovskiej vrchoviny (442 m), jednej z części Zábřežskiej vrchoviny (Wyżyny Zabrzeskiej), z wieżą widokową."
Wydawać by się mogło, że porównywanie z Mont Blankiem górki o wysokości niższej o przeszło cztery i pół kilometra (zresztą w świetle dziś obowiązujących podziałów, wcale nie najwyższej w Bouzovskiej vrchovinie - kulminacją tej części Wyżyny Zabrzeskiej są znacznie mniej przeciętnemu Morawianinowi znane Zahálkovy skaly - 610 m n.p.m.), to takie typowo czeskie szwejkospojrzenie. Można tu doszukiwać się typowej dla Czechów i Morawiaków lekkiej ironii i sporego dystansu do rzeczy mniej i bardziej poważnych. Velký Kosíř byłby tu takim topograficznym odpowiednikiem chociażby Járy Cimrmana, ale...
Ale, gdy już na poważnie zacznie się studiować literaturę dotyczącą środkowych Moraw, a zwłaszcza dziejów i kultury środkowomorawskiego regionu Haná, którego głównym centrum jest Ołomuniec, to już to nieco lekceważące spojrzenie na Wielkiego Żniwiarza (to chyba najzgrabniejsze tłumaczenie na nasz język nazwy góry) wyraźnie ustępuje. Bo to w rejon tego szczytu dotarli dwa i pół tysiąca lat temu Celtowie, sześć-siedem wieków później Rzymianie (ci na krótko i nieliczni, ale jednak), że to nie tylko archeologiczne, ale też etnograficzne i kulturowe eldorado. A może również i turystyczne?
O tym przekonałem się tydzień temu, podczas mojej pierwszej wędrówki po tym praktycznie nieznanym mi wcześniej zakątku Sudetów - Wyżynie Zabrzeskiej. Celem wycieczki był oczywiście Velký Kosíř, ale również i to, co leży w pobliżu i u stóp tej góry.
Wyżyna Zabrzeska dotąd była dla mnie terenem turystycznie nieodkrytym. Znałem kilka miasteczek znajdujących się u podnóża tych niewysokich górek, chociażby Zábřeh z jego najbardziej znanym dość specyficznym "zabytkiem",
czy też znanych z produkcji serków ołomunieckich Loštic (ale również z tamtejszych judaiców oraz sięgających średniowiecza tradycji garncarskich)
.
Wielokrotnie też przecinałem Wyżynę Zabrzeską podróżując pociągiem lub samochodem. Ale pieszo i z plecakiem - nigdy, nie było dotąd takiej okazji...
Z plecakiem na grzbiecie patrzyłem na Zábřežską vrchovinę tylko raz w życiu. W czerwcu 2009 r., gdy schodziłem - po dwudniowej wędrówce po Hřebečovskim Hřbete Międzygórza Trzebowskiego - do uroczego niewielkiego miasteczka Jevičko, jednego z najbardziej na południe położonych miast sudeckich. Za Jevičkiem, na wschód od niego, wyrastały jakieś nieznane mi góry, niewysokie, ale intrygujące i jednocześnie drażniące tym, że właśnie nieznane. Była to środkowa i południowa część Wyżyny Zabrzeskiej - Mírovská i Bouzovská vrchovina.
Może w tym miejscu jeszcze jedno wyjaśnienie. Na Lázku, najwyższym szczycie Wyżyny Zabrzeskiej (i jednocześnie północnej części wyżyny, tzw. Drozdovskéj vrchoviny), jeszcze nie byłem, mimo, że to góra należąca do aż dwóch koron ("Korony Sudetów" i "Korony Sudetów Czeskich"). Na kulminację masywu, sięgającą swoją wysokością 714 m n.p.m., nie wszedłem nie tylko dlatego, że nie zdobywam takich odznak (mimo, że cenię je oraz ich zdobywców). Po prostu jeszcze pod koniec lat 80., gdy zacząłem studiować czeskie mapy turystyczne (tzw. czeskie setki), wymyśliłem sobie czterodniową wycieczkę namiotową wiodącą z południowej części Wysokiego Jesionika przez Wyżynę Zabrzeską (i właśnie z wejściem na Lázek) i Międzygórze Trzebowskie do Lichkova w Górach Orlickich. Trasy tej jeszcze nie zrobiłem - cały czas mam nadzieję, że kiedyś wreszcie dojdzie do jej realizacji.
Na razie na tapetę poszła południowa część Wyżyny Zabrzeskiej - Bouzovská vrchovina.
Pierwszy etap to nocny spacer z domu na dworzec w Świebodzicach. Wyjazd tuż po czwartej i najpierw nie w kierunku Sudetów, lecz przeciwnym - do Wrocławia.
Następnie przesiadki we Wrocławiu (na kolejny pociąg), Gorzanowie (na autobus zastępczy, ze względu na remont torowiska w rejonie Bystrzycy Kłodzkiej), Międzylesiu (na pociąg), Ústí nad Orlicí (na jeszcze jeden pociąg) i w Svitavach (ostatni autobus). I tak po tej mało, jak na warunki czeskie, skomplikowanej podróży, wylądowałem, o godz. 10:45, w wiosce mającej w nazwie "miasteczko" - Městečko Trnávka. Przyznam się, że ta nazwa - dla mnie urocza - była jednym z powodów, że stąd właśnie rozpocząłem swoją wycieczkę. Drugim powodem był zrujnowany średniowieczny zamek górujący nad Trnavką - zamek Cimburk. Sporo o nim wcześniej czytałem, chciałem wreszcie poznać te ruiny nieco bliżej.
W samym Mestečku Trnávce byłem może godzinę z kwadransem. Najpierw zabytki i tamtejszy cmentarz (oj, bardzo ciekawy), a później, w miejscowej knajpce, mentalne i koncepcyjne przygotowanie się do trzydniowego ataku szczytowego na Velkého Kosířa...
I tu, jeszcze w Trnávce, pierwsza konstatacja, że od strony logistycznej dałem przysłowiowego ciała. Otóż nie zabrałem map, tzn. zabrałem, ale nie te co trzeba. Wziąłem mapy okolic Czeskiej Trzebowi i Svitav, a nie tego, co znajduje się na wschód i południowy wschód od tych miast. Pisząc o mapach mam na myśli dzisiejsze porządne mapy Klubu Czeskich Turystów w skali 1:50 000 czy też innych współczesnych nam wydawców. Bo jednak jedną "właściwą" mapę zabrałem. Była to poczciwa setka "Olomoucko" [rejon Ołomuńca], wydana jeszcze w roku 1987. Miała być antykwarycznym dodatkiem do mojej wędrówki, a przez moje roztargnienie stała się mapą podstawową.
Nie przeszkodziło to jednak w zdobyciu Wielkiego Żniwiarza. Zabytkowa mapa, wzbogacona nieśmiertelnym opracowaniem "Sudety czeskie" Marka Staffy z 1991 r., dała radę. I najważniejsze - po czterodniowym używaniu nawet nie widać na niej nowych przetarć; inna sprawa, że pilnowałem jej jak oka w głowie, jest to bowiem mój jedyny egzemplarz tego kartograficznego białego kruka.
"Olomoucko" w skali 1:100 000 doprowadziło mnie przecież, po trzech dniach wędrówki, do celu - najpierw do zachodniego podnóża, a następnie na sam szczyt Velkého Kosířa. Sylwetka Kosiarza-Żniwiarza z pewnej odległości rzeczywiście przypomina leżące poziomo ostrze kosy. I podobno ta plackata góra wygląda niemal tak samo ze wszystkich stron. Może to stanowiło w przeszłości o jej swoistym fenomenie.
Na polanę szczytową Kosiarza dotarłem nieco przed ósmą wieczór. Trochę za późno, gdyż zostało mi zaledwie dziesięć minut na wejście na wieżę widokową. Gospodarze zjeżdżali już na dół do Prostejova, i tak zrobili mi grzeczność, że udostępnili już wcześniej zamkniętą wieżę, dali około dwóch litrów wody pitnej (na szczycie nie ma źródła) i wreszcie nie mieli żadnych obiekcji, gdy zapytałem o możliwość przenocowania na szczycie.
Noc na szczycie niezapomniana. Nie włączałem latarki, stąd gdy tylko zaczęło się zmierzchać rozpoczął się nad moją głową niesamowity seans. Najpierw nad polanę szczytową nadleciało kilkadziesiąt nietoperzy. Po pięciu minutach te większe nietoperze gdzieś odleciały, pozostały tylko osobniki mniejsze, ale jednocześnie zaczęły krążyć sowy. Też mniejsze i większe. Bezszelestnie, niemal bez poruszania skrzydłami, ślizgając się w powietrzu tuż nad ziemią. Ile ryjówek, nornic i myszy nie przeżyło tej nocy, nie wiem. Jakaś norniczka przemknęła koło mojego śpiwora, kierując się do rozdeptanego w środku wiaty krakersa (nie mojego). Tu, pod dachem wiaty, była bezpieczna, ale poza nią?...
Pobudka o świcie...
I zejście do Čelechovic na Hané - najbardziej na południowy wschód położonej stacji kolejowej w Sudetach
... aby tam wsiąść do pociągu i powrócić - tym razem po sześciu przesiadkach - do Świebodzic
Po Wyżynie Zabrzeskiej wędrowałem na ciężko. Z kompletnym sprzętem biwakowym. Dzienne odcinki nie były długie - szedłem szlakami, ale często pomykałem na boki, w stronę jakiś "zajimavosti", rozglądając się za jakimiś formami geologicznymi, Nepomucenami, pomnikowymi i niepomnikowymi drzewami..., a nieraz zalegając wśród ostatnich zapewne tego lata malin i pierwszych tego lata jeżyn,
najbardziej jednak objadając się mirabelkami, spotykanymi przy każdej praktycznie zwiedzanej wiosce
W pierwszym dniu przeszedłem jedynie 14 km (przy sumie podejść nieco ponad 400 m), wychodząc z Městečka Trnavki, a kończąc dzień - rozbijając namiot zaledwie 15 minut przed początkiem gwałtownej burzy - nieco na zachód od maleńkiej wioseczki Kozov. Dużą część tego dnia spędziłem w ruinach średniowiecznego zamku Cimburk (tyle samo czasu co zwiedzanie, zajęło mi przeczekiwanie pierwszej w tym dniu ulewy). Trasa tego dnia biegła w przybliżeniu równoleżnikowo, z zachodu na wschód, przecinając "po szerokości" Wyżynę Zabrzeską. Wędrowałem głównie szlakiem żółtym, tylko pod koniec dnia przeskakując na szlak zielony (na mojej starej mapie ta "zielona" końcówka była w latach 80. XX w. koloru żółtego). W tym dniu zdobyłem też najwyższy szczyt na trasie mojej czterodniowej wędrówki - leżącą nieco na północ od szlaku górkę o nazwie Plániva, sięgającą niebotycznej wysokości 559 m n.p.m.
Drugi dzień, sobota, to trasa o długości 20 km i sumie podejść 750 m, kończąca się na pozaszlakowej łące nad wioską Luká. Pierwsza część dnia to takie trochę zygzakowanie z dojściem, ale nie zwiedzaniem wnętrz, do zamku Bouzov i stamtąd przejściem w wapienną część Wyżyny Zabrzeskiej w okolice miejscowości Javoříčko (po drodze m.in. największa skalna brama na Morawach, następnie Jaskinia Jaworzycka i najbardziej "schroniskopodobny" obiekt na trasie, czyli chata Jaskýnka, przypominająca mi trochę naszą "Perłę Zachodu")
W tym drugim dniu wędrówki "przesiadłem się" w Javoříčku na zielony szlak, którym szedłem już do końca swojej wycieczki. Od tego momentu przemieszczałem się generalnie w kierunku południowo-wschodnim.
W ostatnich godzinach sobotniej wędrówki przeszedłem tym zielonym szlakiem w rejon wioski Luká.
Tuż przed zejściem do Lukí zobaczyłem - gdzieś daleko na północ i północny wschód od wioski - coś nieco wyższego od Wyżyny Zabrzeskiej: Góry Odrzańskie i Nizký Jesenik. Widoczność była typowa dla lipca - bardzo mizerna. Frajda, że widzi się jednak miejsca nieco lepiej znane i rozpoznawalne, była jednak spora.
Trzeci dzień to wędrówka z Lukí na szczyt Velkého Kosířa. Cały czas szlakiem zielonym z ewentualnymi boczkami krajoznawczymi. Raptem 21 km i tylko ok. 400 m sumy podejść. Po drodze głównie las, dolina rzeki Šumicy, jedno z niewielu stanowisk archeologicznych w Sudetach związanych z Celtami (świątynia celtycka nad Ludéřovem), bardzo ładne wioski Krakovec, Laškov i Ludéřov, lokalny browar w Lhocie pod Kosířem, serwujący - a jakże - piwo Kosíř.
No i w tym dniu przed zmrokiem doszedłem na szczyt Velkého Kosířa.
Po nocce spędzonej na szczycie (namiotu nie rozbijałem ze względu na dość wcześnie odchodzący ze stacji w Čelechovicach pociąg), schodziłem w poniedziałek tylko do Čelechovíc na Hané. Trasa o długości 6 km przy praktycznie zerowym podchodzeniu. Coś tam po drodze ciekawego nawet było.
Podczas zejścia do Čelechovic nie widziałem już praktycznie Sudetów, chyba, że pod nogami i w niewielkiej odległości przede mną. Horyzont zamykała Drahanská vrchovina (Wyżyna Drahańska), której częścią jest znany wszystkim miłośnikom jaskiń Moravský kras z najbardziej znaną Macochą. Chociaż widoczne za polem kukurydzy miasteczko na tym zdjęciu, to Kostelec na Hané - najbardziej na południe wysunięte sudeckie miasto, niewielkie, ba zaledwie trzytysięczne, ale jednak miasto.
W Čelechovicach więcej uwagi niż nielicznym zabytkom...
...poświęciłem na przejrzenie książek w tamtejszej bibliotece.
Szybko znalazłem coś naszego. "Nasobílka snů" Haliny Snopkiewicz to nic innego jak przetłumaczona na język czeski "Tabliczka marzenia" tej polskiej autorki powieści dla młodzieży (I polskie wydanie w 1967 r.).
Na stacyjce kilkanaście minut czekania a później powrót. Po drodze z okien pociągów ustrzeliłem kilka nieznanych mi wcześniej austrowęgierskich dworcowych tablic z oznaczeniem wysokości - w Kostelcu na Hané i Prostejovie-městé
oraz tę doskonale mi znaną w Letohradzie, ale tym razem w nowym kontekście związanym z przebudową dworca (mam nadzieję, że tablicy nic się nie stanie)
I to właściwie byłoby wszystko, chociaż może dodam jeszcze, tzw. tytułem posumowania (Boże, jak to brzmi), kilkadziesiąt zdań.
Ale to już w nowym poście, gdyż czytam właśnie komunikat o przekroczeniu limitu znaków
W jednej z czeskich publikacji turystycznych Tomek wyszukał zdanie, w którym pewną niewysoką sudecką górkę przyrównywało się do najwyższego szczytu Alp.
Ale zacytuję tu może Tomka [zob. http://forum.skps.webserwer.pl/viewtopi ... f22d#p3783 ]:
"Velký Kosíř - Hanácké Mont Blank [lub: Hanácký Mont Blanc - zależnie, czy odnosi się rodzaj do Kosirza, czy do do Mt. Blanca].
Pewnie dla wielu czytelników nazwa tego szczytu brzmi nieco egzotycznie, niemniej to jeszcze Sudety - najwyższy szczyt Bouzovskiej vrchoviny (442 m), jednej z części Zábřežskiej vrchoviny (Wyżyny Zabrzeskiej), z wieżą widokową."
Wydawać by się mogło, że porównywanie z Mont Blankiem górki o wysokości niższej o przeszło cztery i pół kilometra (zresztą w świetle dziś obowiązujących podziałów, wcale nie najwyższej w Bouzovskiej vrchovinie - kulminacją tej części Wyżyny Zabrzeskiej są znacznie mniej przeciętnemu Morawianinowi znane Zahálkovy skaly - 610 m n.p.m.), to takie typowo czeskie szwejkospojrzenie. Można tu doszukiwać się typowej dla Czechów i Morawiaków lekkiej ironii i sporego dystansu do rzeczy mniej i bardziej poważnych. Velký Kosíř byłby tu takim topograficznym odpowiednikiem chociażby Járy Cimrmana, ale...
Ale, gdy już na poważnie zacznie się studiować literaturę dotyczącą środkowych Moraw, a zwłaszcza dziejów i kultury środkowomorawskiego regionu Haná, którego głównym centrum jest Ołomuniec, to już to nieco lekceważące spojrzenie na Wielkiego Żniwiarza (to chyba najzgrabniejsze tłumaczenie na nasz język nazwy góry) wyraźnie ustępuje. Bo to w rejon tego szczytu dotarli dwa i pół tysiąca lat temu Celtowie, sześć-siedem wieków później Rzymianie (ci na krótko i nieliczni, ale jednak), że to nie tylko archeologiczne, ale też etnograficzne i kulturowe eldorado. A może również i turystyczne?
O tym przekonałem się tydzień temu, podczas mojej pierwszej wędrówki po tym praktycznie nieznanym mi wcześniej zakątku Sudetów - Wyżynie Zabrzeskiej. Celem wycieczki był oczywiście Velký Kosíř, ale również i to, co leży w pobliżu i u stóp tej góry.
Wyżyna Zabrzeska dotąd była dla mnie terenem turystycznie nieodkrytym. Znałem kilka miasteczek znajdujących się u podnóża tych niewysokich górek, chociażby Zábřeh z jego najbardziej znanym dość specyficznym "zabytkiem",
czy też znanych z produkcji serków ołomunieckich Loštic (ale również z tamtejszych judaiców oraz sięgających średniowiecza tradycji garncarskich)
.
Wielokrotnie też przecinałem Wyżynę Zabrzeską podróżując pociągiem lub samochodem. Ale pieszo i z plecakiem - nigdy, nie było dotąd takiej okazji...
Z plecakiem na grzbiecie patrzyłem na Zábřežską vrchovinę tylko raz w życiu. W czerwcu 2009 r., gdy schodziłem - po dwudniowej wędrówce po Hřebečovskim Hřbete Międzygórza Trzebowskiego - do uroczego niewielkiego miasteczka Jevičko, jednego z najbardziej na południe położonych miast sudeckich. Za Jevičkiem, na wschód od niego, wyrastały jakieś nieznane mi góry, niewysokie, ale intrygujące i jednocześnie drażniące tym, że właśnie nieznane. Była to środkowa i południowa część Wyżyny Zabrzeskiej - Mírovská i Bouzovská vrchovina.
Może w tym miejscu jeszcze jedno wyjaśnienie. Na Lázku, najwyższym szczycie Wyżyny Zabrzeskiej (i jednocześnie północnej części wyżyny, tzw. Drozdovskéj vrchoviny), jeszcze nie byłem, mimo, że to góra należąca do aż dwóch koron ("Korony Sudetów" i "Korony Sudetów Czeskich"). Na kulminację masywu, sięgającą swoją wysokością 714 m n.p.m., nie wszedłem nie tylko dlatego, że nie zdobywam takich odznak (mimo, że cenię je oraz ich zdobywców). Po prostu jeszcze pod koniec lat 80., gdy zacząłem studiować czeskie mapy turystyczne (tzw. czeskie setki), wymyśliłem sobie czterodniową wycieczkę namiotową wiodącą z południowej części Wysokiego Jesionika przez Wyżynę Zabrzeską (i właśnie z wejściem na Lázek) i Międzygórze Trzebowskie do Lichkova w Górach Orlickich. Trasy tej jeszcze nie zrobiłem - cały czas mam nadzieję, że kiedyś wreszcie dojdzie do jej realizacji.
Na razie na tapetę poszła południowa część Wyżyny Zabrzeskiej - Bouzovská vrchovina.
Pierwszy etap to nocny spacer z domu na dworzec w Świebodzicach. Wyjazd tuż po czwartej i najpierw nie w kierunku Sudetów, lecz przeciwnym - do Wrocławia.
Następnie przesiadki we Wrocławiu (na kolejny pociąg), Gorzanowie (na autobus zastępczy, ze względu na remont torowiska w rejonie Bystrzycy Kłodzkiej), Międzylesiu (na pociąg), Ústí nad Orlicí (na jeszcze jeden pociąg) i w Svitavach (ostatni autobus). I tak po tej mało, jak na warunki czeskie, skomplikowanej podróży, wylądowałem, o godz. 10:45, w wiosce mającej w nazwie "miasteczko" - Městečko Trnávka. Przyznam się, że ta nazwa - dla mnie urocza - była jednym z powodów, że stąd właśnie rozpocząłem swoją wycieczkę. Drugim powodem był zrujnowany średniowieczny zamek górujący nad Trnavką - zamek Cimburk. Sporo o nim wcześniej czytałem, chciałem wreszcie poznać te ruiny nieco bliżej.
W samym Mestečku Trnávce byłem może godzinę z kwadransem. Najpierw zabytki i tamtejszy cmentarz (oj, bardzo ciekawy), a później, w miejscowej knajpce, mentalne i koncepcyjne przygotowanie się do trzydniowego ataku szczytowego na Velkého Kosířa...
I tu, jeszcze w Trnávce, pierwsza konstatacja, że od strony logistycznej dałem przysłowiowego ciała. Otóż nie zabrałem map, tzn. zabrałem, ale nie te co trzeba. Wziąłem mapy okolic Czeskiej Trzebowi i Svitav, a nie tego, co znajduje się na wschód i południowy wschód od tych miast. Pisząc o mapach mam na myśli dzisiejsze porządne mapy Klubu Czeskich Turystów w skali 1:50 000 czy też innych współczesnych nam wydawców. Bo jednak jedną "właściwą" mapę zabrałem. Była to poczciwa setka "Olomoucko" [rejon Ołomuńca], wydana jeszcze w roku 1987. Miała być antykwarycznym dodatkiem do mojej wędrówki, a przez moje roztargnienie stała się mapą podstawową.
Nie przeszkodziło to jednak w zdobyciu Wielkiego Żniwiarza. Zabytkowa mapa, wzbogacona nieśmiertelnym opracowaniem "Sudety czeskie" Marka Staffy z 1991 r., dała radę. I najważniejsze - po czterodniowym używaniu nawet nie widać na niej nowych przetarć; inna sprawa, że pilnowałem jej jak oka w głowie, jest to bowiem mój jedyny egzemplarz tego kartograficznego białego kruka.
"Olomoucko" w skali 1:100 000 doprowadziło mnie przecież, po trzech dniach wędrówki, do celu - najpierw do zachodniego podnóża, a następnie na sam szczyt Velkého Kosířa. Sylwetka Kosiarza-Żniwiarza z pewnej odległości rzeczywiście przypomina leżące poziomo ostrze kosy. I podobno ta plackata góra wygląda niemal tak samo ze wszystkich stron. Może to stanowiło w przeszłości o jej swoistym fenomenie.
Na polanę szczytową Kosiarza dotarłem nieco przed ósmą wieczór. Trochę za późno, gdyż zostało mi zaledwie dziesięć minut na wejście na wieżę widokową. Gospodarze zjeżdżali już na dół do Prostejova, i tak zrobili mi grzeczność, że udostępnili już wcześniej zamkniętą wieżę, dali około dwóch litrów wody pitnej (na szczycie nie ma źródła) i wreszcie nie mieli żadnych obiekcji, gdy zapytałem o możliwość przenocowania na szczycie.
Noc na szczycie niezapomniana. Nie włączałem latarki, stąd gdy tylko zaczęło się zmierzchać rozpoczął się nad moją głową niesamowity seans. Najpierw nad polanę szczytową nadleciało kilkadziesiąt nietoperzy. Po pięciu minutach te większe nietoperze gdzieś odleciały, pozostały tylko osobniki mniejsze, ale jednocześnie zaczęły krążyć sowy. Też mniejsze i większe. Bezszelestnie, niemal bez poruszania skrzydłami, ślizgając się w powietrzu tuż nad ziemią. Ile ryjówek, nornic i myszy nie przeżyło tej nocy, nie wiem. Jakaś norniczka przemknęła koło mojego śpiwora, kierując się do rozdeptanego w środku wiaty krakersa (nie mojego). Tu, pod dachem wiaty, była bezpieczna, ale poza nią?...
Pobudka o świcie...
I zejście do Čelechovic na Hané - najbardziej na południowy wschód położonej stacji kolejowej w Sudetach
... aby tam wsiąść do pociągu i powrócić - tym razem po sześciu przesiadkach - do Świebodzic
Po Wyżynie Zabrzeskiej wędrowałem na ciężko. Z kompletnym sprzętem biwakowym. Dzienne odcinki nie były długie - szedłem szlakami, ale często pomykałem na boki, w stronę jakiś "zajimavosti", rozglądając się za jakimiś formami geologicznymi, Nepomucenami, pomnikowymi i niepomnikowymi drzewami..., a nieraz zalegając wśród ostatnich zapewne tego lata malin i pierwszych tego lata jeżyn,
najbardziej jednak objadając się mirabelkami, spotykanymi przy każdej praktycznie zwiedzanej wiosce
W pierwszym dniu przeszedłem jedynie 14 km (przy sumie podejść nieco ponad 400 m), wychodząc z Městečka Trnavki, a kończąc dzień - rozbijając namiot zaledwie 15 minut przed początkiem gwałtownej burzy - nieco na zachód od maleńkiej wioseczki Kozov. Dużą część tego dnia spędziłem w ruinach średniowiecznego zamku Cimburk (tyle samo czasu co zwiedzanie, zajęło mi przeczekiwanie pierwszej w tym dniu ulewy). Trasa tego dnia biegła w przybliżeniu równoleżnikowo, z zachodu na wschód, przecinając "po szerokości" Wyżynę Zabrzeską. Wędrowałem głównie szlakiem żółtym, tylko pod koniec dnia przeskakując na szlak zielony (na mojej starej mapie ta "zielona" końcówka była w latach 80. XX w. koloru żółtego). W tym dniu zdobyłem też najwyższy szczyt na trasie mojej czterodniowej wędrówki - leżącą nieco na północ od szlaku górkę o nazwie Plániva, sięgającą niebotycznej wysokości 559 m n.p.m.
Drugi dzień, sobota, to trasa o długości 20 km i sumie podejść 750 m, kończąca się na pozaszlakowej łące nad wioską Luká. Pierwsza część dnia to takie trochę zygzakowanie z dojściem, ale nie zwiedzaniem wnętrz, do zamku Bouzov i stamtąd przejściem w wapienną część Wyżyny Zabrzeskiej w okolice miejscowości Javoříčko (po drodze m.in. największa skalna brama na Morawach, następnie Jaskinia Jaworzycka i najbardziej "schroniskopodobny" obiekt na trasie, czyli chata Jaskýnka, przypominająca mi trochę naszą "Perłę Zachodu")
W tym drugim dniu wędrówki "przesiadłem się" w Javoříčku na zielony szlak, którym szedłem już do końca swojej wycieczki. Od tego momentu przemieszczałem się generalnie w kierunku południowo-wschodnim.
W ostatnich godzinach sobotniej wędrówki przeszedłem tym zielonym szlakiem w rejon wioski Luká.
Tuż przed zejściem do Lukí zobaczyłem - gdzieś daleko na północ i północny wschód od wioski - coś nieco wyższego od Wyżyny Zabrzeskiej: Góry Odrzańskie i Nizký Jesenik. Widoczność była typowa dla lipca - bardzo mizerna. Frajda, że widzi się jednak miejsca nieco lepiej znane i rozpoznawalne, była jednak spora.
Trzeci dzień to wędrówka z Lukí na szczyt Velkého Kosířa. Cały czas szlakiem zielonym z ewentualnymi boczkami krajoznawczymi. Raptem 21 km i tylko ok. 400 m sumy podejść. Po drodze głównie las, dolina rzeki Šumicy, jedno z niewielu stanowisk archeologicznych w Sudetach związanych z Celtami (świątynia celtycka nad Ludéřovem), bardzo ładne wioski Krakovec, Laškov i Ludéřov, lokalny browar w Lhocie pod Kosířem, serwujący - a jakże - piwo Kosíř.
No i w tym dniu przed zmrokiem doszedłem na szczyt Velkého Kosířa.
Po nocce spędzonej na szczycie (namiotu nie rozbijałem ze względu na dość wcześnie odchodzący ze stacji w Čelechovicach pociąg), schodziłem w poniedziałek tylko do Čelechovíc na Hané. Trasa o długości 6 km przy praktycznie zerowym podchodzeniu. Coś tam po drodze ciekawego nawet było.
Podczas zejścia do Čelechovic nie widziałem już praktycznie Sudetów, chyba, że pod nogami i w niewielkiej odległości przede mną. Horyzont zamykała Drahanská vrchovina (Wyżyna Drahańska), której częścią jest znany wszystkim miłośnikom jaskiń Moravský kras z najbardziej znaną Macochą. Chociaż widoczne za polem kukurydzy miasteczko na tym zdjęciu, to Kostelec na Hané - najbardziej na południe wysunięte sudeckie miasto, niewielkie, ba zaledwie trzytysięczne, ale jednak miasto.
W Čelechovicach więcej uwagi niż nielicznym zabytkom...
...poświęciłem na przejrzenie książek w tamtejszej bibliotece.
Szybko znalazłem coś naszego. "Nasobílka snů" Haliny Snopkiewicz to nic innego jak przetłumaczona na język czeski "Tabliczka marzenia" tej polskiej autorki powieści dla młodzieży (I polskie wydanie w 1967 r.).
Na stacyjce kilkanaście minut czekania a później powrót. Po drodze z okien pociągów ustrzeliłem kilka nieznanych mi wcześniej austrowęgierskich dworcowych tablic z oznaczeniem wysokości - w Kostelcu na Hané i Prostejovie-městé
oraz tę doskonale mi znaną w Letohradzie, ale tym razem w nowym kontekście związanym z przebudową dworca (mam nadzieję, że tablicy nic się nie stanie)
I to właściwie byłoby wszystko, chociaż może dodam jeszcze, tzw. tytułem posumowania (Boże, jak to brzmi), kilkadziesiąt zdań.
Ale to już w nowym poście, gdyż czytam właśnie komunikat o przekroczeniu limitu znaków
Ostatnio zmieniony 2019-07-30, 15:02 przez Cisy2, łącznie zmieniany 3 razy.
Dokończenie:
Cztery dni wędrówki po Wyżynie Zabrzeskiej to zero (!!!!) spotkań z turystami plecakowymi. Spacerowiczów i tzw. turystów zmotoryzowanych spotkałem tylko w Bouzovie (na zamku i strefie podzamkowych knajp) oraz w rejonie Javoříčkiej jaskini (tam było ich nawet sporo). Nawet tak często spotykanych w czeskich górach rowerzystów było jak na lekarstwo - w pierwszym dniu ani jednego. A był to lipcowy piątek! Raz minąłem się z turystami na koniach. I to wszystko. Słowem, w górach pustki, totalne!
Puste i w dodatku niewysokie góry, z wpół wymarłymi wioskami, muszą nastrajać refleksyjnie. Podczas mojej wędrówki wielokrotnie tego doznawałem. W morawskich i czeskich wioskach dużo jest pamiątek po obydwu wojnach światowych. Pomniki poświęcone dawnym mieszkańcom wsi , poległym na frontach I i II wojny światowej nie dziwią. Są normą - i tak odbierałem tego rodzaju obiekty spotykane w Městečku Trnavce, Ludéřovie, Bouzovie czy też Čelechovicach:
Ale podczas tej wycieczki pojawiały się inne "pamiątki grozy" po ostatniej wojnie. Chociażby w Javoříčku - wiosce spacyfikowanej w ostatnich dniach II w. ś. Są tam groby morawskich ofiar i symboliczne groby nigdy nie odbudowanych, spalonych domów.
I kolejne tragiczne, symboliczne "antypody" tego zdarzenia. W Městečku Trnávka na cmentarzu znajduję tablicę z informacją o linczu na dwudziestu paru niemieckich mieszkańcach miasta - kilka dni po zakończeniu wojny, jeszcze w maju 1945 r. Wśród ofiar jest i siedemdziesięcioletnia nauczycielka, i kilkunastoletni chłopiec, jego rodzice - rolnicy, jakiś szewc itp., itd. Czy to rewanż za Javoříčko?
Od razu myśl biegnie do innych znanych mi miejsc w Sudetach, w których miały miejsce majowe i czerwcowe pogromy cywilnej ludności niemieckiej AD 1945. Takim jakimś dziwnym standardem była liczba zamordowanych - ca. 20 osób, zwykle o kilka więcej. Tak było w Semanínie, wiosce w pobliżu Czeskiej Trzebowi...
I tak na Bukowej horze, oddalonej o rzut beretem od znanego wszystkim Adršpachskiego Skalnego Miasta.
Trochę inny charakter miały moje spotkania z św. Janem Nepomucenem. Wcześniej - w czasach fotografii analogowej - nigdy nie przesadzałem z kolekcjonowaniem zdjęć tego czeskiego świętego. Jak się napatoczył, to zrobiłem fotkę. Po przejściu na cyfrówkę przez ileś tam lat było podobnie. Jeżeli miałem zdjęcie Nepomuka, to na podobnej zasadzie jak zdjęcie ładnej chałupy w jakiejś wiosce. Kiedyś z ciekawości policzyłem, ile tych przypadkowych Nepomucenów sfotografowałem. I wyszło ich ponad sto - mało, jak na tyle lat chodzenia po Sudetach, ale obiektywnie całkiem, całkiem. Postanowiłem wtedy, że od tego czasu fotki Nepomukom będę robił, nawet wtedy, jeśli będą wybitnie niefotogeniczni. Po policzeniu za ileś tam lat, można będzie statystycznie oszacować, ile mi w przeszłości przeleciało obok obiektywu.
Tak w ogóle, to w internecie jest strona będąca biblią miłośników św. Jana Nepomucena. Kilkanaście tysięcy skatalogowanych figur, płaskorzeźb i obrazów z Polski, Czech, Słowacji i innych krajów Europy Środkowej. Na tej stronie jest zakładka z czeskimi Nepomucenami:
http://www.nepomuki.pl/nepomuk/czechy.htm
Są wśród nich i przedstawienia z rejonu mojej zabrzeskiej wędrówki. Okazało się jednak, że spośród siedmiu spotkanych przeze mnie rzeźb św. Jana Nepomucena, tylko jedna figura świętego - znajdująca się na moście na zamku Bouzov - odnotowana została na tej stronie internetowej:
Pozostałych nie znalazłem w tym zestawieniu. Są to Nepomuki
- z Městečka Trnávky
- z Bezděčí u Trnavky
- z Blažova
- z Kaděřína
- z Krakovca
- i ostatni napotkany Nepomucen z Ludeřova
- aha, po drodze była jeszcze okradziona z figury barokowa kaplica św. Jana Nepomucena, znajdująca się pomiędzy Laškovem a Ludeřovem
Pozwoliłem sobie na ten trochę rozdmuchany wątek nepomucenowy, bo to chyba najbardziej kojarzony z Sudetami święty. Nawet z polską częścią Sudetów - kto przemierzał szlaki Ziemi Kłodzkiej, ten z pewnością te słowa potwierdzi. O innych spotykanych na Wyżynie Zabrzeskiej obiektach sakralnych, niektórych naprawdę wysokich lotów, może już pisać nie będę...
Już kończę... Czy polecam innym Wyżynę Zabrzeską? Sam nie wiem... Do wielu tzw. atrakcji (Bouzov, jaskinie w rejonie Javořička) dojechać wszak można samochodem, nie poświęcając wielu godzin na przemierzanie lasów, łąk i dolin w niewysokich przecież górkach. Ale coś w sobie te wzniesienia jednak mają - jest tam taka jakaś ekscytująca pustka, nie mająca nic wspólnego z nudą; świadomość, że tak bardzo blisko są Jesioniki, że jeszcze bliżej już pozasudecka Drahanska vrchovina z jej znaną na całym świecie Macochą, Sloupskymi jaskiniami, Balcarką i Kateřinská jaskinią, powoduje, że jakoś odcinamy się (uciekamy, a przynajmniej ja) od tych wypełnionych ludźmi rejonów. Tam przecież jeszcze wiele razy będziemy, a tu - na Wyżynie Zabrzeskiej? Dwa razy? Cztery? A może już nigdy?
Kiedyś usłyszałem, że tylko wtedy, gdy się łazi po takich zadupiach, to pojawia się wypełniająca czaszkę refleksja, że tyle jest jeszcze do przejścia w Sudetach nieznanych ścieżek. I tyle polan do rozbicia na nich namiotu. W Karkonoszach i Adršpachu, ba - nawet w Górach Izerskich, się o tym nie myśli...
Chyba tam zatem jeszcze pojadę. I to nie tylko na nieznany mi jeszcze "sudeckokoronny" Lazék.
Cztery dni wędrówki po Wyżynie Zabrzeskiej to zero (!!!!) spotkań z turystami plecakowymi. Spacerowiczów i tzw. turystów zmotoryzowanych spotkałem tylko w Bouzovie (na zamku i strefie podzamkowych knajp) oraz w rejonie Javoříčkiej jaskini (tam było ich nawet sporo). Nawet tak często spotykanych w czeskich górach rowerzystów było jak na lekarstwo - w pierwszym dniu ani jednego. A był to lipcowy piątek! Raz minąłem się z turystami na koniach. I to wszystko. Słowem, w górach pustki, totalne!
Puste i w dodatku niewysokie góry, z wpół wymarłymi wioskami, muszą nastrajać refleksyjnie. Podczas mojej wędrówki wielokrotnie tego doznawałem. W morawskich i czeskich wioskach dużo jest pamiątek po obydwu wojnach światowych. Pomniki poświęcone dawnym mieszkańcom wsi , poległym na frontach I i II wojny światowej nie dziwią. Są normą - i tak odbierałem tego rodzaju obiekty spotykane w Městečku Trnavce, Ludéřovie, Bouzovie czy też Čelechovicach:
Ale podczas tej wycieczki pojawiały się inne "pamiątki grozy" po ostatniej wojnie. Chociażby w Javoříčku - wiosce spacyfikowanej w ostatnich dniach II w. ś. Są tam groby morawskich ofiar i symboliczne groby nigdy nie odbudowanych, spalonych domów.
I kolejne tragiczne, symboliczne "antypody" tego zdarzenia. W Městečku Trnávka na cmentarzu znajduję tablicę z informacją o linczu na dwudziestu paru niemieckich mieszkańcach miasta - kilka dni po zakończeniu wojny, jeszcze w maju 1945 r. Wśród ofiar jest i siedemdziesięcioletnia nauczycielka, i kilkunastoletni chłopiec, jego rodzice - rolnicy, jakiś szewc itp., itd. Czy to rewanż za Javoříčko?
Od razu myśl biegnie do innych znanych mi miejsc w Sudetach, w których miały miejsce majowe i czerwcowe pogromy cywilnej ludności niemieckiej AD 1945. Takim jakimś dziwnym standardem była liczba zamordowanych - ca. 20 osób, zwykle o kilka więcej. Tak było w Semanínie, wiosce w pobliżu Czeskiej Trzebowi...
I tak na Bukowej horze, oddalonej o rzut beretem od znanego wszystkim Adršpachskiego Skalnego Miasta.
Trochę inny charakter miały moje spotkania z św. Janem Nepomucenem. Wcześniej - w czasach fotografii analogowej - nigdy nie przesadzałem z kolekcjonowaniem zdjęć tego czeskiego świętego. Jak się napatoczył, to zrobiłem fotkę. Po przejściu na cyfrówkę przez ileś tam lat było podobnie. Jeżeli miałem zdjęcie Nepomuka, to na podobnej zasadzie jak zdjęcie ładnej chałupy w jakiejś wiosce. Kiedyś z ciekawości policzyłem, ile tych przypadkowych Nepomucenów sfotografowałem. I wyszło ich ponad sto - mało, jak na tyle lat chodzenia po Sudetach, ale obiektywnie całkiem, całkiem. Postanowiłem wtedy, że od tego czasu fotki Nepomukom będę robił, nawet wtedy, jeśli będą wybitnie niefotogeniczni. Po policzeniu za ileś tam lat, można będzie statystycznie oszacować, ile mi w przeszłości przeleciało obok obiektywu.
Tak w ogóle, to w internecie jest strona będąca biblią miłośników św. Jana Nepomucena. Kilkanaście tysięcy skatalogowanych figur, płaskorzeźb i obrazów z Polski, Czech, Słowacji i innych krajów Europy Środkowej. Na tej stronie jest zakładka z czeskimi Nepomucenami:
http://www.nepomuki.pl/nepomuk/czechy.htm
Są wśród nich i przedstawienia z rejonu mojej zabrzeskiej wędrówki. Okazało się jednak, że spośród siedmiu spotkanych przeze mnie rzeźb św. Jana Nepomucena, tylko jedna figura świętego - znajdująca się na moście na zamku Bouzov - odnotowana została na tej stronie internetowej:
Pozostałych nie znalazłem w tym zestawieniu. Są to Nepomuki
- z Městečka Trnávky
- z Bezděčí u Trnavky
- z Blažova
- z Kaděřína
- z Krakovca
- i ostatni napotkany Nepomucen z Ludeřova
- aha, po drodze była jeszcze okradziona z figury barokowa kaplica św. Jana Nepomucena, znajdująca się pomiędzy Laškovem a Ludeřovem
Pozwoliłem sobie na ten trochę rozdmuchany wątek nepomucenowy, bo to chyba najbardziej kojarzony z Sudetami święty. Nawet z polską częścią Sudetów - kto przemierzał szlaki Ziemi Kłodzkiej, ten z pewnością te słowa potwierdzi. O innych spotykanych na Wyżynie Zabrzeskiej obiektach sakralnych, niektórych naprawdę wysokich lotów, może już pisać nie będę...
Już kończę... Czy polecam innym Wyżynę Zabrzeską? Sam nie wiem... Do wielu tzw. atrakcji (Bouzov, jaskinie w rejonie Javořička) dojechać wszak można samochodem, nie poświęcając wielu godzin na przemierzanie lasów, łąk i dolin w niewysokich przecież górkach. Ale coś w sobie te wzniesienia jednak mają - jest tam taka jakaś ekscytująca pustka, nie mająca nic wspólnego z nudą; świadomość, że tak bardzo blisko są Jesioniki, że jeszcze bliżej już pozasudecka Drahanska vrchovina z jej znaną na całym świecie Macochą, Sloupskymi jaskiniami, Balcarką i Kateřinská jaskinią, powoduje, że jakoś odcinamy się (uciekamy, a przynajmniej ja) od tych wypełnionych ludźmi rejonów. Tam przecież jeszcze wiele razy będziemy, a tu - na Wyżynie Zabrzeskiej? Dwa razy? Cztery? A może już nigdy?
Kiedyś usłyszałem, że tylko wtedy, gdy się łazi po takich zadupiach, to pojawia się wypełniająca czaszkę refleksja, że tyle jest jeszcze do przejścia w Sudetach nieznanych ścieżek. I tyle polan do rozbicia na nich namiotu. W Karkonoszach i Adršpachu, ba - nawet w Górach Izerskich, się o tym nie myśli...
Chyba tam zatem jeszcze pojadę. I to nie tylko na nieznany mi jeszcze "sudeckokoronny" Lazék.
Ostatnio zmieniony 2019-07-30, 02:48 przez Cisy2, łącznie zmieniany 1 raz.
Bardzo fajna relacja. Dla mnie rejony zupełnie nieznane, pewnie nawet nigdy nie odwiedzę je, więc z tym większą ciekawością ją przeczytałem.
A czemu? Ja np, mało znam wątek końca wojny, więc z ciekawością o tym przeczytałem. Pisz!
Cisy2 pisze:O innych spotykanych na Wyżynie Zabrzeskiej obiektach sakralnych, niektórych naprawdę wysokich lotów, może już pisać nie będę...
A czemu? Ja np, mało znam wątek końca wojny, więc z ciekawością o tym przeczytałem. Pisz!
Pięknie opisałeś swoją wędrówkę po tym mało u nas znanym zakątku Sudetów. Lepszej relacji na forach chyba nie czytałem. Taki tekst spokojnie mógłby się znaleźć w którymś z czasopism o naszych górach.
Co do Wyżyny Zabrzeskiej to mam zamiar ją lepiej poznać, bo jak na razie byłem tylko na Lazku i Zahalkovych skalkach. Przez Městečko Trnávka przejeżdżałem i pamiętam widok ruin na wzgórzu. Mam nadzieję je kiedyś odwiedzić.
Sporo ciekawych miejsc jest w Twojej relacji i te z pewnością będę brał pod uwagę w czasie planowania wycieczek.
Napisałeś: ".... tyle jest jeszcze do przejścia w Sudetach nieznanych ścieżek." Ta myśl towarzyszy mi od dłuższego czasu i jeszcze jedna, że nie zdążę ich wszystkich przejść...ale robię co mogę.
Co do Wyżyny Zabrzeskiej to mam zamiar ją lepiej poznać, bo jak na razie byłem tylko na Lazku i Zahalkovych skalkach. Przez Městečko Trnávka przejeżdżałem i pamiętam widok ruin na wzgórzu. Mam nadzieję je kiedyś odwiedzić.
Sporo ciekawych miejsc jest w Twojej relacji i te z pewnością będę brał pod uwagę w czasie planowania wycieczek.
Napisałeś: ".... tyle jest jeszcze do przejścia w Sudetach nieznanych ścieżek." Ta myśl towarzyszy mi od dłuższego czasu i jeszcze jedna, że nie zdążę ich wszystkich przejść...ale robię co mogę.
Laynn, Sokole i Włodarzu, dziękuję Wam wszystkim za miłe słowa
Postaram się. Na początek może taka mała próbka. Patrzę na jeden późnobarokowy przydrożny krzyż, ładny zresztą, i coś mi w nim nie gra.
Jeszcze raz patrzę... i mam!:
Są tu trzy kostki do gry. Wszak o szaty Chrystusa żołnierze grali w kości. Wszystko się zatem niby zgadza. Ale w czasach rzymskich grywano nie w takie kości, lecz tzw. astragalusy wykonane z kości skokowych bydła lub owcy. Te tutaj przedstawione, sześcienne, takie jakie my znamy od przedszkola, pojawiły się w Europie kilka stuleci później. I o takich sprawach sobie rozmyślałem.
Wieża na Velkým Kosíře rzeczywiście bardzo ładna. Dla mnie - nie znam oczywiście nawet jednej czwartej czeskich wież - jedna z tych topowych. Powstała stosunkowo niedawno - w 2012 r. (oficjalne otwarcie chyba rok później), zdążyła już jednak przejść remont. Wyszedł jej chyba na dobre. Przy okazji pobytu w Ołomuńcu (miasto pod względem liczby zabytków ustępuje tylko Pradze), warto się wybrać na Kosiřa. Widać stamtąd nie tylko Sudety i Drahanską vrchovinę, o czym pisałem, ale także kawał Karpat - Beskid Morawsko-Śląski, Jaworniki i Białe Karpaty. Wrzucę jeszcze kilka innych fotek z wieżą:
samochód gospodarzy - zwozili na dół worki ze śmieciami
Pamiętam, że w zestawieniu swoich wycieczek, zamieszczonym na forum sudeckim, wymieniałeś swoje wejścia na Lazek i Zahalkove skalky (chyba w 2013 r.). Szkoda, że zdjęcia z tych Twoich tras wyparowały. Czekam, aż wrócisz do nich na swoim blogu. Sam chciałbym, może w przyszłym roku, połączyć miasteczko Jevičko, do którego kiedyś doszedłem wędrując po Międzygórzu Trzebowskim, z moją tegoroczną trasą (planowane przejście to: Jevičko - Jaroměřice - Zahálkovy Skály (610) - Čihadlo (576) - Kadeřin - Javořicské jaskinie (zwiedzanie, bo w tym roku odpuściłem) - Javoříčko - Bila Lhota - Mladečské jaskyne - Mladeč). Czy to wyjdzie? Zobaczymy.
Ruiny zamku Cimburk to także świetny punkt widokowy, ale niestety nie 360 stopni. Najlepszy widok jest na południe, południowy zachód i zachód. Tu widok na Městečko Trnávkę
a tu na tę część Międzygórza Trzebowskiego, w której, o ile mnie pamięć nie myli, też byłeś w 2013 r. - ten ładny zalesiony szczyt to Hušák (626)
Co zaś do Twojego ostatniego zdania - ja też robię, co mogę! Tylko, że mi jeszcze rumuńskie Karpaty cały czas tkwią w głowie. Najważniejsze, że bagaż wspomnień cały czas się powiększa.
laynn pisze: A czemu? Ja z ciekawością o tym przeczytałem. Pisz!
Postaram się. Na początek może taka mała próbka. Patrzę na jeden późnobarokowy przydrożny krzyż, ładny zresztą, i coś mi w nim nie gra.
Jeszcze raz patrzę... i mam!:
Są tu trzy kostki do gry. Wszak o szaty Chrystusa żołnierze grali w kości. Wszystko się zatem niby zgadza. Ale w czasach rzymskich grywano nie w takie kości, lecz tzw. astragalusy wykonane z kości skokowych bydła lub owcy. Te tutaj przedstawione, sześcienne, takie jakie my znamy od przedszkola, pojawiły się w Europie kilka stuleci później. I o takich sprawach sobie rozmyślałem.
sokół pisze:Genialna wieża! A noc z tymi nietoperzami i sowami musiała być naprawdę fajnym przeżyciem.
Wieża na Velkým Kosíře rzeczywiście bardzo ładna. Dla mnie - nie znam oczywiście nawet jednej czwartej czeskich wież - jedna z tych topowych. Powstała stosunkowo niedawno - w 2012 r. (oficjalne otwarcie chyba rok później), zdążyła już jednak przejść remont. Wyszedł jej chyba na dobre. Przy okazji pobytu w Ołomuńcu (miasto pod względem liczby zabytków ustępuje tylko Pradze), warto się wybrać na Kosiřa. Widać stamtąd nie tylko Sudety i Drahanską vrchovinę, o czym pisałem, ale także kawał Karpat - Beskid Morawsko-Śląski, Jaworniki i Białe Karpaty. Wrzucę jeszcze kilka innych fotek z wieżą:
samochód gospodarzy - zwozili na dół worki ze śmieciami
włodarz pisze: Co do Wyżyny Zabrzeskiej to mam zamiar ją lepiej poznać, bo jak na razie byłem tylko na Lazku i Zahalkovych skalkach. Przez Městečko Trnávka przejeżdżałem i pamiętam widok ruin na wzgórzu. Mam nadzieję je kiedyś odwiedzić.
Napisałeś: ".... tyle jest jeszcze do przejścia w Sudetach nieznanych ścieżek." Ta myśl towarzyszy mi od dłuższego czasu i jeszcze jedna, że nie zdążę ich wszystkich przejść...ale robię co mogę.
Pamiętam, że w zestawieniu swoich wycieczek, zamieszczonym na forum sudeckim, wymieniałeś swoje wejścia na Lazek i Zahalkove skalky (chyba w 2013 r.). Szkoda, że zdjęcia z tych Twoich tras wyparowały. Czekam, aż wrócisz do nich na swoim blogu. Sam chciałbym, może w przyszłym roku, połączyć miasteczko Jevičko, do którego kiedyś doszedłem wędrując po Międzygórzu Trzebowskim, z moją tegoroczną trasą (planowane przejście to: Jevičko - Jaroměřice - Zahálkovy Skály (610) - Čihadlo (576) - Kadeřin - Javořicské jaskinie (zwiedzanie, bo w tym roku odpuściłem) - Javoříčko - Bila Lhota - Mladečské jaskyne - Mladeč). Czy to wyjdzie? Zobaczymy.
Ruiny zamku Cimburk to także świetny punkt widokowy, ale niestety nie 360 stopni. Najlepszy widok jest na południe, południowy zachód i zachód. Tu widok na Městečko Trnávkę
a tu na tę część Międzygórza Trzebowskiego, w której, o ile mnie pamięć nie myli, też byłeś w 2013 r. - ten ładny zalesiony szczyt to Hušák (626)
Co zaś do Twojego ostatniego zdania - ja też robię, co mogę! Tylko, że mi jeszcze rumuńskie Karpaty cały czas tkwią w głowie. Najważniejsze, że bagaż wspomnień cały czas się powiększa.
Ostatnio zmieniony 2019-07-31, 03:22 przez Cisy2, łącznie zmieniany 4 razy.
Trudno nazwać Lázek (714 m) górą lub "wejściem". W 2013 latem zrobiłem całą KSC (nie mylić z KSČ; KSN w jeden dzień, zaś KSP nie chce mi się kończyć) i na ten pagórek ... wjechałem samochodem (asfalt). Niby chata/restauracja/, ale przed zachodem słońca zamknięta.
Ostatnio zmieniony 2019-08-01, 21:49 przez ceper, łącznie zmieniany 1 raz.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Ceper, rozumiem, że jeżeli latem 2013 r. wjechałeś samochodem na Lazka, to chyba nie zrobiłeś całej KSC (Korony Sudetów Czeskich) i cały czas brakuje Ci tego szczytu. Czy regulamin dopuszcza wjazd na górę, czy ważne jest tylko wejście?
Pytam, gdyż nie znam regulaminu KSC , gdyż sam - jak pisałem w swoim tekście - koron nie zdobywam.
Jeśli wszystko jest tam rzeczywiście pozamykane (pisało o tym już kilka osób), to dla mnie nawet lepiej. Myślę tu o ewentualnym noclegu na Lazku.
Dziękuję za wpis i pozdrawiam
Pytam, gdyż nie znam regulaminu KSC , gdyż sam - jak pisałem w swoim tekście - koron nie zdobywam.
Jeśli wszystko jest tam rzeczywiście pozamykane (pisało o tym już kilka osób), to dla mnie nawet lepiej. Myślę tu o ewentualnym noclegu na Lazku.
Dziękuję za wpis i pozdrawiam
Ostatnio zmieniony 2019-08-01, 23:10 przez Cisy2, łącznie zmieniany 1 raz.
300m od Lázka jest przystanek autobusowy, a nawet dwa... Nie czytałem regulaminu i nie chce mi się jechać na weryfikację. Jeżeli wjedzie się kolejką na Śnieżkę od czeskiej strony lub na Kopę, to też jej nie zaliczą? W bardziej zakręconej koronie KGP byłoby to dopuszczalne, chyba że zdobywanie na czas, to wyłączano kolejki linowe i oczywiście łamanie przepisów ruchu drogowego (wjazd w teren leśny).
KSN w jeden dzień zrobiłem komunikacją publiczną (relacja na GS była).
Pytanie zasadnicze: mam iść /zdobywać/ z ceprolandu, czy tylko ostatni odcinek (100m, 1km, 10km...)?
Kto jest gotów ruszyć ze mną w pielgrzymkę na Lázek? To tylko 400km z hakiem...
KSN w jeden dzień zrobiłem komunikacją publiczną (relacja na GS była).
Pytanie zasadnicze: mam iść /zdobywać/ z ceprolandu, czy tylko ostatni odcinek (100m, 1km, 10km...)?
Kto jest gotów ruszyć ze mną w pielgrzymkę na Lázek? To tylko 400km z hakiem...
Ostatnio zmieniony 2019-08-02, 05:05 przez ceper, łącznie zmieniany 1 raz.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Gdybyś to jakoś merytorycznie uzasadnił i przeciągnął jeszcze te 400 km z Bełchatowa na Lazek, o parę tysięcy kilometrów np. do Santiago de Compostella (dla ludzi o krótszym urlopie lub gorszej kondycji może być skromniejsza tura do Lourdes), to może byś znalazł niejednego chętnego
Dziękuję Ci za szczegółowe i dogłębne wyjaśnienie. Ja - przyznam się - pisząc wcześniejszy post, trochę żartowałem. Ale rzeczywiście, nie znam regulaminów zdobywania i przyznawania koron górskich.
Jest np. odznaka "Szlakami św. Jana Nepomucena", ustanowiona przez PTTK Wałbrzych. Należy - to akurat przed chwilą przeczytałem - na poszczególne stopnie odznaki zdobyć, co jasne, odpowiednią liczbę punktów. Jest też kilka innych warunków, aby uzyskać najwyższy stopień. Nie mam wątpliwości, że odznakę zdobywają przede wszystkim krajoznawcy i turyści podjeżdżający do zaliczanych obiektów. Zdobywanie jej tylko "na pieszo" rozciągnęłoby czas jej zdobywania (najwyższego stopnia) mocno w czasie. Nie wiem, czy ja - łażąc po górach od przeszło 40 lat - zdobyłbym najwyższy stopień odznaki św. Nepomucena (chociaż pewnie tak, bo - to przed sekundą sprawdziłem - za Nepomuceny "zagraniczne" otrzymuje się podwójną liczbę punktów). Może więc zalegalizuję swoje Nepomuki? Jeśli kogoś interesuje ta odznaka, to tu jest jej regulamin:
http://www.jaktrafic.org/nepomuki/_regulamin.htm
Ale wszelkiego rodzaju korony, odznaki itp. to przede wszystkim zabawa i o nią w tym wszystkim chodzi. Dlatego w swoim pierwszym poście napisałem zdanie, w którym pojawiają się takie słowa dotyczące koron górskich: nie zdobywam takich odznak (mimo, że cenię je oraz ich zdobywców). Zdobywałem kiedyś Górską Odznakę Turystyczną, ale to już zupełnie inne podejście (niż w przypadku koron) do poznawania i poznania gór.
Dziękuję Ci za szczegółowe i dogłębne wyjaśnienie. Ja - przyznam się - pisząc wcześniejszy post, trochę żartowałem. Ale rzeczywiście, nie znam regulaminów zdobywania i przyznawania koron górskich.
Jest np. odznaka "Szlakami św. Jana Nepomucena", ustanowiona przez PTTK Wałbrzych. Należy - to akurat przed chwilą przeczytałem - na poszczególne stopnie odznaki zdobyć, co jasne, odpowiednią liczbę punktów. Jest też kilka innych warunków, aby uzyskać najwyższy stopień. Nie mam wątpliwości, że odznakę zdobywają przede wszystkim krajoznawcy i turyści podjeżdżający do zaliczanych obiektów. Zdobywanie jej tylko "na pieszo" rozciągnęłoby czas jej zdobywania (najwyższego stopnia) mocno w czasie. Nie wiem, czy ja - łażąc po górach od przeszło 40 lat - zdobyłbym najwyższy stopień odznaki św. Nepomucena (chociaż pewnie tak, bo - to przed sekundą sprawdziłem - za Nepomuceny "zagraniczne" otrzymuje się podwójną liczbę punktów). Może więc zalegalizuję swoje Nepomuki? Jeśli kogoś interesuje ta odznaka, to tu jest jej regulamin:
http://www.jaktrafic.org/nepomuki/_regulamin.htm
Ale wszelkiego rodzaju korony, odznaki itp. to przede wszystkim zabawa i o nią w tym wszystkim chodzi. Dlatego w swoim pierwszym poście napisałem zdanie, w którym pojawiają się takie słowa dotyczące koron górskich: nie zdobywam takich odznak (mimo, że cenię je oraz ich zdobywców). Zdobywałem kiedyś Górską Odznakę Turystyczną, ale to już zupełnie inne podejście (niż w przypadku koron) do poznawania i poznania gór.
Ostatnio zmieniony 2019-08-02, 11:10 przez Cisy2, łącznie zmieniany 2 razy.
Już w roku 2013 wyraziłem jasno swój pogląd na temat koron - http://www.goryszlaki.hekko.pl/viewtopic.php?t=8971
włodarz zainspirował mnie nawet sudeckim włóczykijem - po kilku niepowodzeniach (braku inspiracji danym obiektem) dałem sobie spokój. Zawsze podziwiałem turystów z namiotem, ostatni raz spałem na agro na materacu dmuchanym kilkanaście lat temu, oczywiście prześcieradło, poduszka, kołdra... Chyba nie jestem już romantykiem.
włodarz zainspirował mnie nawet sudeckim włóczykijem - po kilku niepowodzeniach (braku inspiracji danym obiektem) dałem sobie spokój. Zawsze podziwiałem turystów z namiotem, ostatni raz spałem na agro na materacu dmuchanym kilkanaście lat temu, oczywiście prześcieradło, poduszka, kołdra... Chyba nie jestem już romantykiem.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 56 gości