Ach ta Szczawnica !
No to mieliście niezwykłego pecha. Zanim zaczęłam jeździć na dłużej do Szczawnicy, urlop spędzaliśmy z mężem zwykle w Tatrach, a w Szczawnicy pojedyncze dni i to najczęściej niedziele.Nigdy, nawet w sezonie, nie mieliśmy problemów z zaparkowaniem samochodu (no fakt, parkingowy był naszym trochę jakby znajomym), ale zawsze mówił, że mamy być przed dziewiątą rano i byliśmy często zaraz po ósmej. Jak chodzi o knajpy, to prawda, przy natłoku ludzi jest problem, nawet w Halce trzeba swoje odczekać.
Co do Homola, to chodzę w tygodniu w późnych godzinach popołudniowych, najwcześniej koło piątej. Zazwyczaj jest pusto lub prawie pusto. Nigdy też nie schodzę samą drogą. Zawsze Bukowinki i platforma widokowa oraz zjazd krzesełkami.
Co do Homola, to chodzę w tygodniu w późnych godzinach popołudniowych, najwcześniej koło piątej. Zazwyczaj jest pusto lub prawie pusto. Nigdy też nie schodzę samą drogą. Zawsze Bukowinki i platforma widokowa oraz zjazd krzesełkami.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Fajne wakacje Majka, ale.... mimo wszystko bardziej mi się podoba tam wiosną i jesienią. W Twojej relacji widać, że wyga jesteś szczawnicka i dobierałaś sobie eleganckie trasy. Troszkę żałuję, że nie dało się w tym roku podjechać do Szczawnicy, ale właśnie... jak widziałem, co się dzieje w Sromowcach i Czerwonym Klasztorze to zostało tylko pomnożyć przez dwa i z tą wizją Szczawnicy wolałem wrócić na leżak do znajomej krowy z dzwonem...
sokół pisze:Fajne wakacje Majka, ale.... mimo wszystko bardziej mi się podoba tam wiosną i jesienią. W Twojej relacji widać, że wyga jesteś szczawnicka i dobierałaś sobie eleganckie trasy. Troszkę żałuję, że nie dało się w tym roku podjechać do Szczawnicy, ale właśnie... jak widziałem, co się dzieje w Sromowcach i Czerwonym Klasztorze to zostało tylko pomnożyć przez dwa i z tą wizją Szczawnicy wolałem wrócić na leżak do znajomej krowy z dzwonem...
Mnie się też tam podoba bardziej wiosną, a jesienią to zwłaszcza, ale ja nie mam możliwości wziąć urlopu wtedy, bo ja jestem polski nauczyciel-darmozjad i pasożyt, wakacji mam całe dwa miesiące, ale wtedy , co dają, nie wtedy, co bym chciała. A jazda na jeden dzień to teraz widzę,że trochę nieporozumienie, zwłaszcza w pogodne weekendy.
W Szczawnicy naprawdę było niewielu wczasowiczów w pierwszej połowie lipca, wyjątkiem były niedziele. W tygodniu to całkowity luzik.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
W środę jest strasznie zimno, ale deszczu zero. Ogarnia mnie całkowite lenistwo. Po śniadaniu i wygramoleniu się z ośrodka zamierzam dostać się do Leśnicy najprostszym ze znanych mi sposobów. Kupuję więc bilet na krzesełko w jedną stronę i wjeżdżam na Palenicę.
Komercyjne szczyty nie należą do moich ulubionych, toteż szybko stamtąd zmykam.
Z Przełęczy pod Szafranówką schodzę na słowacką stronę. Na szlaku znów nie spotykam żywego ducha.
Przerwa na drożdżówkę i krótki odpoczynek.
I dalej w dół do Leśnicy.
Przy Chacie Pieniny jak zwykle sporo ludzi.Wstępuję do kiosku na kofolę, kupuję lentilki i jeszcze jakieś pierdołki i dość szybko się stamtąd wynoszę. Powrót do Szczawnicy Drogą Pienińską.
Nad Grajcarkiem jest moja ulubiona jadłodajnia, więc wstępuję na obiad. Reszta dnia spędzona w parku i kawiarni.
Czwartek jest niestabilny pogodowo-słońce na przemian z deszczem. Do południa robię zakupy, coś tam sprzątam w pokoju, a po południu wyruszam na wycieczkę z biurem podróży.I już pierwsza fajna sprawa na wstępie-przewodnikiem wycieczki jest pan Andrzej Dziedzina Wiwer-postać znana i szanowana w Pieninach ( przewodnik, poeta, gawędziarz i goprowiec). Całą drogę bawi nas swoimi barwnymi opowieściami, dzieli się wiedzą, której ma naprawdę ogrom. Przepięknie śpiewa, również po słowacku. Po przekroczeniu granicy śpiewa hymn Słowacji, wszyscy biją brawo.
Robię fotki przez okno autokaru. Ładny ten słowacki Spisz. Zwłaszcza uwagę moją przyciągają Haligowskie Skały.
I jeszcze kilka fotek zrobionych podczas jazdy autokarem.
Celem wycieczki jest Stara Lubowla ( lub Stara Lubovna), a konkretnie zamek i skansen.
Zaczynamy od zamku, który pochodzi z XIV wieku, częściowo został odrestaurowany,a częściowo jest "trwałą ruiną". Potężna , imponująca budowla.Zwiedzanie trwa dobrze ponad dwie godziny, ale przewodnik tak ciekawie opowiada,że czas się wcale nie dłuży. Sporo jest chodzenia, a to w dół -do lochów, to znów w górę -na wieżę zamkową, skąd widoki pewnie piękne, ale nie przy takiej pogodzie. W kaplicy zamkowej znajduje się kopia polskich klejnotów koronacyjnych.
Koło siedemnastej wypogadza się i ociepla. Akurat kończymy zwiedzanie zamku i schodzimy w dół,do skansenu. Jest to spory skansen architektury drewnianej, imitujący wieś ludności rusińskiej. Na terenie skansenu zwiedzamy cerkiew grekokatolicką ,w której podobno do dzisiaj odbywają się śluby, domy mieszkalne, budynek szkolny,młyn, jest też izba porodowa, dom weselny i dom pogrzebowy. Ze skansenu ładny widok na zamek.
Z wycieczki wracam wieczorkiem, podwójnie zadowolona , bo z tego, co zobaczyłam, ale też cieszę się z poprawy pogody, czyli jest szansa na ładny, słoneczny następny dzień.
Komercyjne szczyty nie należą do moich ulubionych, toteż szybko stamtąd zmykam.
Z Przełęczy pod Szafranówką schodzę na słowacką stronę. Na szlaku znów nie spotykam żywego ducha.
Przerwa na drożdżówkę i krótki odpoczynek.
I dalej w dół do Leśnicy.
Przy Chacie Pieniny jak zwykle sporo ludzi.Wstępuję do kiosku na kofolę, kupuję lentilki i jeszcze jakieś pierdołki i dość szybko się stamtąd wynoszę. Powrót do Szczawnicy Drogą Pienińską.
Nad Grajcarkiem jest moja ulubiona jadłodajnia, więc wstępuję na obiad. Reszta dnia spędzona w parku i kawiarni.
Czwartek jest niestabilny pogodowo-słońce na przemian z deszczem. Do południa robię zakupy, coś tam sprzątam w pokoju, a po południu wyruszam na wycieczkę z biurem podróży.I już pierwsza fajna sprawa na wstępie-przewodnikiem wycieczki jest pan Andrzej Dziedzina Wiwer-postać znana i szanowana w Pieninach ( przewodnik, poeta, gawędziarz i goprowiec). Całą drogę bawi nas swoimi barwnymi opowieściami, dzieli się wiedzą, której ma naprawdę ogrom. Przepięknie śpiewa, również po słowacku. Po przekroczeniu granicy śpiewa hymn Słowacji, wszyscy biją brawo.
Robię fotki przez okno autokaru. Ładny ten słowacki Spisz. Zwłaszcza uwagę moją przyciągają Haligowskie Skały.
I jeszcze kilka fotek zrobionych podczas jazdy autokarem.
Celem wycieczki jest Stara Lubowla ( lub Stara Lubovna), a konkretnie zamek i skansen.
Zaczynamy od zamku, który pochodzi z XIV wieku, częściowo został odrestaurowany,a częściowo jest "trwałą ruiną". Potężna , imponująca budowla.Zwiedzanie trwa dobrze ponad dwie godziny, ale przewodnik tak ciekawie opowiada,że czas się wcale nie dłuży. Sporo jest chodzenia, a to w dół -do lochów, to znów w górę -na wieżę zamkową, skąd widoki pewnie piękne, ale nie przy takiej pogodzie. W kaplicy zamkowej znajduje się kopia polskich klejnotów koronacyjnych.
Koło siedemnastej wypogadza się i ociepla. Akurat kończymy zwiedzanie zamku i schodzimy w dół,do skansenu. Jest to spory skansen architektury drewnianej, imitujący wieś ludności rusińskiej. Na terenie skansenu zwiedzamy cerkiew grekokatolicką ,w której podobno do dzisiaj odbywają się śluby, domy mieszkalne, budynek szkolny,młyn, jest też izba porodowa, dom weselny i dom pogrzebowy. Ze skansenu ładny widok na zamek.
Z wycieczki wracam wieczorkiem, podwójnie zadowolona , bo z tego, co zobaczyłam, ale też cieszę się z poprawy pogody, czyli jest szansa na ładny, słoneczny następny dzień.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
W piątek od rana piękna pogoda, słoneczko i cieplutko, ale nie gorąco. Przed dziewiątą jestem na Placu Dietla i czekam na ciuchcię do Białej Wody.Plac pusty, w zasadzie to nie tak całkiem, bo oprócz mnie są jeszcze pracownicy MPO i ...Janosik.Ciuchcia przyjeżdża 15 minut przed planowanym odjazdem, dalej żadnych turystów. Janosik ( właściwie Marek zwany przez miejscowych Dziadkiem) na trzeźwo okazuje się być miłym i kulturalnym facetem.Opowiada mi o swoim życiu i pracy(bo chyba tak można nazwać to, co robi).Jadę więc z Markiem ciuchcią, on wysiada wcześniej- w centrum Jaworek. Robię mu jeszcze fotkę, ale niewyraźną , bo okno ciuchci brudne.
Wysiadam z ciuchci, mijam kapliczkę i nie wchodząc do Białej Wody udaję się na czerwony szlak.
Szlak od razu pnie się dość mocno do góry, przez dłuższy czas prowadzi otwartym terenem, dzięki czemu są piękne widoki na Pieniny, Białą Wodę, a później również odsłaniają się Tatry.
Mijam małą bacówkę , przy której pasie się śliczny biały konik.
Następnie szlak długo prowadzi przez las. Co jakiś czas mijam małe polanki, a z nich mam takie widoki:
Niestety idąc lasem, mam bardzo niemiłą przygodę. Słyszę szczekanie psów, odgłosy są coraz bliższe, odwracam się i widzę dwa duże psy. Przestają jednak szczekać i na szczęście nie są mną wcale zainteresowane. Idę dalej więc spokojnie, słychać gwizdanie i psy wracają, pewnie do właścicieli.
W okolicach Litawcowej zaczynam spotykać pierwszych turystów, ale nie jest ich dużo, kilka osób zaledwie.Na Litawcowej robię sobie przerwę na odpoczynek, posiłek i fotki.
Docieram do Przełęczy Obidza, potem do Przełęczy Gromadzkiej i opuszczam na chwilę szlak.Skrótami schodzę nieco w dół do Bacówki na Obidzy. Mijam po drodze kapliczkę i Chatkę Wątorówkę.
Towarzyszą mi piękne widoki.
I decydowanie szybciej od ludzi, którzy szli szlakiem, docieram do Bacówki na Obidzy. Ładne zadbane schronisko, dobre jedzenie, brak górskiego klimatu. Panie w klapkach, pan w marynarce, drugi w garniturze.Koło schroniska jest parking, drugi nieco dalej, więc ludzie przyjeżdżają tu po prostu,żeby zjeść obiad w górskim otoczeniu.Zamawiam szarlotkę i herbatę i po 40 minutach opuszczam to, dla mnie nieco dziwne, miejsce.
Tą drogą, którą przyszłam, czyli częściowo bez szlaku, wracam do Przełęczy Obidza. Stąd zaczyna się szlak, którym schodzę na Przełęcz Rozdziela. Szlak w całości prowadzi lasem, w zasadzie to niby skrajem lasu, ale widoków żadnych.
Koło 15-tej docieram na Przełęcz Rozdziela.
Zupełnie bez pośpiechu zmierzam w kierunku Białej Wody.
Schodzę z przełęczy i teraz czeka mnie już tylko miły spacer (z odpoczynkiem na ławce) przez Białą Wodę.
Idąc do centrum Jaworek znów spotykam Janosika Pyta gdzie byłam i czy wycieczka się udała, potem wsiadam w busa i wracam do Szczawnicy na wieczorny obiad z deserem. Dość męczący, ale bardzo udany dzień.
Zakończenie dopiszę w wolnej chwili.
Wysiadam z ciuchci, mijam kapliczkę i nie wchodząc do Białej Wody udaję się na czerwony szlak.
Szlak od razu pnie się dość mocno do góry, przez dłuższy czas prowadzi otwartym terenem, dzięki czemu są piękne widoki na Pieniny, Białą Wodę, a później również odsłaniają się Tatry.
Mijam małą bacówkę , przy której pasie się śliczny biały konik.
Następnie szlak długo prowadzi przez las. Co jakiś czas mijam małe polanki, a z nich mam takie widoki:
Niestety idąc lasem, mam bardzo niemiłą przygodę. Słyszę szczekanie psów, odgłosy są coraz bliższe, odwracam się i widzę dwa duże psy. Przestają jednak szczekać i na szczęście nie są mną wcale zainteresowane. Idę dalej więc spokojnie, słychać gwizdanie i psy wracają, pewnie do właścicieli.
W okolicach Litawcowej zaczynam spotykać pierwszych turystów, ale nie jest ich dużo, kilka osób zaledwie.Na Litawcowej robię sobie przerwę na odpoczynek, posiłek i fotki.
Docieram do Przełęczy Obidza, potem do Przełęczy Gromadzkiej i opuszczam na chwilę szlak.Skrótami schodzę nieco w dół do Bacówki na Obidzy. Mijam po drodze kapliczkę i Chatkę Wątorówkę.
Towarzyszą mi piękne widoki.
I decydowanie szybciej od ludzi, którzy szli szlakiem, docieram do Bacówki na Obidzy. Ładne zadbane schronisko, dobre jedzenie, brak górskiego klimatu. Panie w klapkach, pan w marynarce, drugi w garniturze.Koło schroniska jest parking, drugi nieco dalej, więc ludzie przyjeżdżają tu po prostu,żeby zjeść obiad w górskim otoczeniu.Zamawiam szarlotkę i herbatę i po 40 minutach opuszczam to, dla mnie nieco dziwne, miejsce.
Tą drogą, którą przyszłam, czyli częściowo bez szlaku, wracam do Przełęczy Obidza. Stąd zaczyna się szlak, którym schodzę na Przełęcz Rozdziela. Szlak w całości prowadzi lasem, w zasadzie to niby skrajem lasu, ale widoków żadnych.
Koło 15-tej docieram na Przełęcz Rozdziela.
Zupełnie bez pośpiechu zmierzam w kierunku Białej Wody.
Schodzę z przełęczy i teraz czeka mnie już tylko miły spacer (z odpoczynkiem na ławce) przez Białą Wodę.
Idąc do centrum Jaworek znów spotykam Janosika Pyta gdzie byłam i czy wycieczka się udała, potem wsiadam w busa i wracam do Szczawnicy na wieczorny obiad z deserem. Dość męczący, ale bardzo udany dzień.
Zakończenie dopiszę w wolnej chwili.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Majka pisze: Janosik ( właściwie Marek zwany przez miejscowych Dziadkiem) na trzeźwo okazuje się być miłym i kulturalnym facetem.Opowiada mi o swoim życiu i pracy(bo chyba tak można nazwać to, co robi).Jadę więc z Markiem ciuchcią, on wysiada wcześniej- w centrum Jaworek.
Znam skurczybyka z kilku wizyt w Szczawnicy więc omijam go z daleka,kolega wysłuchał ,,opowieści,, zrobił zdjęcie z dzieciakami i musiał wyskoczyć z dychy bo by mu żyć nie dał
Bardzo dobrze spędziłaś czas w górkach, w które w tym roku nie będę miał czasu pojechać.
marekw pisze:Znam skurczybyka z kilku wizyt w Szczawnicy więc omijam go z daleka,kolega wysłuchał ,,opowieści,, zrobił zdjęcie z dzieciakami i musiał wyskoczyć z dychy bo by mu żyć nie dał
Bardzo dobrze spędziłaś czas w górkach, w które w tym roku nie będę miał czasu pojechać.
Postać ogólnie znana, jak trzeźwy to w porządku, jak nietrzeźwy, lepiej omijać. Żadnej kasy nigdy ode nie nie chciał i zdjęć też nigdy nie proponował, choć wcześniej już wiele razy się na niego napatoczyłam w Homolu i na Placu Dietla. Porozmawiać dłużej miałam okazję po raz pierwszy.Z tego, co wiem, za fotkę chce 5 zeta , nie dychę.
P.S. Górki masz na miejscu i to całkiem ładne. W ubiegłym roku byłam na Gołuszkowej, a na początku tych wakacji na Mioduszynie. Obydwie wycieczki bardzo sympatyczne.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Ostatnie dwa dni-sobota i niedziela są deszczowe,choć sobota bardziej i w dodatku z burzą. Do południa jest znośnie , więc udaję się na spacer Drogą Pienińską do granicy słowackiej kupić w kiosku moim chłopakom piwo, sobie lentilki i kofolę. W drodze powrotnej dopada mnie burza z ulewą. Wieczorom, gdy przestaje padać, wychodzę na dwugodzinny spacer , głównie w celu zrobienia fotek nocnych.
Ledwie zamykam drzwi ośrodka, a tu kolejna ulewa.
W niedzielę do południa deszcz. Idę tylko na mały spacer do parku obok, potem na obiad i deser. Później biorę się za pakowanie i sprzątanie.
W poniedziałek rano powrót do domu, trochę z żalem, bo się właśnie wypogodziło, ale z drugiej strony z zadowoleniem, udało się dość dużo pochodzić, odwiedzić fajne miejsca. Poza tym już trochę stęskniłam się za domem, najbliższymi, a zwłaszcza za rozpieszczonym Misiem.
I , jeśli tylko dam radę, za rok znów wrócę do Szczawnicy. Mam jeszcze sporo pomysłów na spędzenie czasu w tym miejscu.
Ledwie zamykam drzwi ośrodka, a tu kolejna ulewa.
W niedzielę do południa deszcz. Idę tylko na mały spacer do parku obok, potem na obiad i deser. Później biorę się za pakowanie i sprzątanie.
W poniedziałek rano powrót do domu, trochę z żalem, bo się właśnie wypogodziło, ale z drugiej strony z zadowoleniem, udało się dość dużo pochodzić, odwiedzić fajne miejsca. Poza tym już trochę stęskniłam się za domem, najbliższymi, a zwłaszcza za rozpieszczonym Misiem.
I , jeśli tylko dam radę, za rok znów wrócę do Szczawnicy. Mam jeszcze sporo pomysłów na spędzenie czasu w tym miejscu.
Ostatnio zmieniony 2019-07-26, 12:08 przez Majka, łącznie zmieniany 2 razy.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Majko wyłącz AI (sztuczną inteligencję) przy robieniu zdjęć i sprawdź. Też mam smartfon Huawei-a (ciut gorszy model, ale ja nie dostałem podwyżki), jak robię fotki z wyłączoną AI, to mają bardziej naturalne kolory. Chociaż do poezji kolorów życia z Canona to im jeszcze brakuje.
Do 18 roku życia też chciałem być nauczycielem, 5 lat później złożyłem papiery do kilku firm.
Oferta finansowa pracy w edukacji wypadła blado i mi marzenia przeszły, ale mile spędzonego urlopu zazdroszczę.
Do 18 roku życia też chciałem być nauczycielem, 5 lat później złożyłem papiery do kilku firm.
Oferta finansowa pracy w edukacji wypadła blado i mi marzenia przeszły, ale mile spędzonego urlopu zazdroszczę.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 10 gości