Wymyśliłem więc coś spacerowego, dla odmiany po Lubaniu, pojechaliśmy na Drogę Pienińską. W Sromowcach uderzyła w nas masa luda i gwar. To zupełnie coś innego, niż to, co mieliśmy w bazie. Tam nawet psy jakieś dziwne były....
W Kacwinie dwa razy przyjechał obwoźny lumpeks. I strasznie żałowałem, że nie miałem przy sobie aparatu. Ale nic straconego. W Sromowcach lumpeks ma swoją siedzibę przy stoiskach z pamiątkami!
Przeszliśmy przez most na Dunajcu. Uderzyła w nas jeszcze większa chmara ludzi. I muzyka z głośników.
Droga Pienińska była męką. Milion rowerzystów, gnających w dwie strony, Polacy, Czesi, Słowacy, Niemcy, Azjaci i nawet jeden czarnoskóry zasuwał na bicyklu. Masakra.
Mieliśmy w planie wrócić tą samą drogą, ale w akcie desperacji skręciliśmy na żółty szlak z zamiarem przejścia górą, mimo obuwia spacerowego. A tam się działo... Trawy wysokie, pokrzywy, mostki... Tamtędy nikt nie chodzi! Było wspaniale.
Tu macie widoczną drogę. Piękna!
Zrobiło się upalnie. Spociliśmy się jak nigdy wcześniej, pomimo bajecznie łatwej ścieżki. Pies szedł tak, żeby jak najwięcej być w cieniu.
Ale po 40 minutach od Drogi Pienińskiej byliśmy już na wygodnej drodze z Leśnicy do Czerwonego Klasztoru, koło Przełęczy Limierz, z pięknymi widokami na nasze Pieniny. A ludzi spotkaliśmy kilkoro.
Wygodna droga w mocno zielonym jak na lipiec lesie sprowadziła nas w rejon Sedla Cyrla, gdzie dalej specjalnie ludzi nie było, a widoki były chyba jeszcze lepsze, niż wcześniej.
Stamtąd mieliśmy jakieś pół godzinki do gwaru w Czerwonym Klasztorze. Z ulgą wróciliśmy do naszej sielskiej ciszy i do napierdzielającego jeszcze krowiego dzwona. Tak, pokochałem ten dźwięk.
















