A rano... wszystko się spieprzyło. Po słońcu ani śladu, niebo całkowicie zachmurzone. Piździ jak w kieleckiem (lub za cara, a więc właściwie na to samo wychodzi), wieje wiatr, lada moment zacznie padać. Plan kąpieli oczywiście odpada. Nastroje wyraźnie siadły. I nagle Buba proponuje, aby spać dziś pod dachem! Komercyjnie. Czy ja dobrze słyszę?
Nauczony doświadczeniem sądziłem, że będzie to ostatnia osoba, która rzuci takie obrazoburcze hasło! Przecież mamy namioty, przecież jesteśmy twardzi, przecież tak się nie godzi, przecież tradycja...
A jednak! Wizja ciepłego noclegu nie znajduje przeciwników. W głębi duszy cieszyłem się, iż to ktoś inny na to wpadł
. Tym bardziej, iż prognozy na kolejne dni także nie są optymistyczne: dziadowska pogoda szalejąca i mrożąca Śląsk i południe Polski dotarła na północno-wschodnie kresy.
Dziś świętego Serwacego, drugiego z
zimnych ogrodników. Do diabła z takimi patronami!
Wracamy się do wioski wśród opadów deszczu. O ile wczoraj Wiżajny w promieniach słońca przedstawiały widok opuszczonej osady, to dzisiaj wszyscy nagle ożyli i walą do marketu. Walimy więc i my.
Autobus podwozi nas w okolice
trójstyku polsko-litewsko-rosyjskiego przy wiosce Bolcie (lit. Balčiai). Nie ma tam oficjalnego przystanku, ale uprzyjmy kierowca wysadza nas obok wypasionego parkingu. Ten jest znakomicie wyposażony: posiada czynną okresowo i płatną toaletę, zalane deszczem wiaty oraz tablicę elektroniczną informującą, że temperatura powietrza wynosi 9 stopni. Miejsce to uznawane jest za polski biegun zimna, jednak niesłusznie, ponieważ tę rolę pełnią obecnie Góry Izerskie.
Do granicy mamy kilkaset metrów. Jako pierwsze pojawiają się białe słupki litewskie.
Te nie budzą niepokoju, dopiero kawałek dalej wyskakują płoty, tablice, groźne napisy i kamery.
Płot stoi zarówno po litewskiej, jak i rosyjskiej stronie. Między nimi pasy graniczne. A w środku granitowy obelisk.
Granice przebiegały tu od wieków. Kiedyś stykały się ze sobą Prusy i Wielkie Księstwo Litewskie, potem przez kilkaset lat państwo niemieckie i Rosja. W okresie międzywojennym po raz pierwszy punkt ten stał się trójstykiem - wtedy Niemiec, Polski i Litwy (połowę zajmowała Rzesza). Ponownie wrócił do swojej roli w 1991 roku po rozpadzie Związku Radzieckiego. Ale granic tutaj więcej: po polskiej stronie Suwalszczyzny i Mazur, a także województw, powiatów i gmin.
Nazwa "Wisztyniec" pochodzi od pobliskiego litewskiego jeziora i miasteczka.
Okolica upiększona jest licznymi zakazami. Postawiono nawet budkę przypominającą fotoradar. Ponoć miejscowi pogranicznicy są upierdliwi do granic fanatyzmu i lepią kary nawet za postawienie nogi na rosyjskiej ziemi. Nie ryzykuję więc i ograniczam się do zdjęcia ze strony litewskiej.
Najbardziej zdumiał mnie zakaz... robienia zdjęć Rosji! Co to za dziwo i kto na to wpadł?? Jeśli Polacy, to czy w ogóle można zabronić fotografować obce państwo? A jeśli Rosjanie to chyba ich zakazy nie obowiązują za granicą?? Jeden z większych idiotyzmów z którym się spotkałem! I, z tego co się orientuję, nie ma ku niemu podstawy prawnej.
Poniżej zaorany pas drogi granicznej należący do Polski. Trawa po prawej i las to już Federacja. W oddali majaczą polskie i rosyjskie słupki.
Wracamy do głównej drogi, aby znaleźć jakiejś miejsce na przeczekanie nieprzyjaznej aury. Ustaliliśmy, że dojedziemy dzisiaj aż do Gołdapi i tam będziemy spali, a jedyny autobus będzie dopiero za 3 godziny!
Wiaty przy nowoczesnym parkingu średnio nadają się na popas, więc rozsiadamy się wokół zadaszonego stołu oddalonego o kilkaset metrów w kierunku zachodnim. To już
Mazury . Liczyłem, że w końcu uda nam się do nich dotrzeć, lecz nie sądziłem, iż w takich warunkach...
Granica pomiędzy dwiema krainami jest dobrze widoczna na asfalcie.
Postanawiam podejść na najbliższą górkę, aby zobaczyć jak daleko do przystanku. Mazurska droga i okolica dość malownicza.
Nie mogło zabraknąć ujęć granicznych.
W zaroślach ruiny dawnego posterunku niemieckich strażników.
Znajduję przystanek i wracam do reszty, która próbuje się rozgrzewać. Ziąb jest taki, że nawet palnik przygasał i trzeba było go osłaniać.
A na szosie wojewódzkiej się dzieje...
Najpierw przemknęli Niemcy z przyczepami kempingowymi ciągniętymi przez... traktory.
Potem polski rolnik, któremu deszcz nie straszny.
Jako trzeci zjawia się patrol Straży Granicznej. Przybył z Mazur, zajechał na trójstyk, zawrócił i skierował się w naszą stronę. No tak, nie mogli przegapić takiej okazji. Podchodzi do nas młoda dziewczyna z rozradowaną gębą i śpiewnym akcentem. Nie wiemy kto się bardziej cieszy ze spotkania - ona, bo może z kimś pogadać, czy my, bo wyprawa bez spotkania z SG byłaby nieważna
.
Rozmowa przebiegła w bardzo sympatycznej atmosferze, nikt nawet nie sprawdzał naszych dokumentów. Widać było, że dużą ulgę sprawiło pani odkrycie, iż nie jesteśmy obywatelami obcego państwa. A przynajmniej się z tym nie afiszowaliśmy
. Zostaliśmy tylko ostrzeżeni, że włażąc na rosyjską ziemię grozi nam nie tylko mandat, ale też oberwanie pałką ze strony rosyjskiego strażnika, bo ponoć czasem tak lubią komuś przywalić...
Znowu zostajemy sami. Czas na chłodzie płynie wolno, lecz wreszcie przychodzi godzina, kiedy trzeba podążyć na przystanek. Ubieramy się stosownie do pogody...
W autobusie pustawo, ciepło i sucho. I choć humory trochę siadły przez tych cholernych zimnych ogrodników, to ostatnie zdjęcie pokazuje, że duch w kompanii całkowicie nie upadł
. Tak więc, zaczynamy część mazurską tegorocznych Kresów!