to i ode mnie...
zacząłem najwcześniej, bo już w piątek rano - najpierw pierwszy busik z Katowic, w którym razem z
Marysią dręczyliśmy zakonnicę siedzącą przed nami rozmowami o ostatnich upodleniach. Potem szybka przesiadka w Krakowie i przed południem byliśmy już w Rabce.
Tam trochę poczekaliśmy na resztę moich doczepek, czyli
Lecha, Cegłę, Maxa i Agnieszkę. Zanim wyleźliśmy z pizzerii było po 15-tej i zupełnie niewyjściowa pogoda - próbowaliśmy wziąć deszcz na przeczekanie, ale w końcu trzeba było założyć sprzęt przeciwdeszczowy. I wtedy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, deszcz przestał padać...
postój na Maciejowej, na Starych Wierchach jesteśmy po 19-tej. W ramach tradycyjnej integracji wypijamy prezent dla
Dakoty plus jeszcze kilka innych prezentów dla nas.
Sobotni poranek to piękna pogoda i śpiący nad jajecznicą Leszek. Nie ruszyło go nawet nagie ramię Marysi...
Mieliśmy zamiar go skrycie porzucić, ale jednak wybrał się z nami na Turbacz - na trasie tłumy, w tym sporo osób już zmęczonych. Ale szło się pięknie.
Pod szczytem Turbacza dostrzegam sapiącą
Malgo - okazało się, że większa część grupy jest już na szczycie, ale wzajemnie się nie rozpoznaliśmy. Dopiero po chwili schodzą i
Dobromił usiłuje się podać za
Sokoła... razem turlamy się pod schron, gdzie nasze drogi się rozchodzą - banda wraca do aut, my na zupę czosnkową bez czosnku do środka.
Wracamy na około, cały czas będąc pod ostrzałem straszących Tater.
W Obidowej znowu spotykamy całą grupę, która w między czasie się rozmnożyła. Na dobry początek
Vision wskakuje w prywatną rzeczkę obok prywatnego mostu, łowiąc prywatną piłkę. Podejście na Stare Wierchy to już lekka masakra...
A w schronisku niemal komplet, kilka osób dojdzie później. Jest ognisko, praca w grupach w pokojach tematycznych,
wkupne (nie było więc konieczności wydupiania na plac Visiona), jakieś śpiewy i inne takie. Zdjęć, dziwnym trafem, mam niewiele...
Rano mam dwie pobudki - ze strony Malgo i
Krisa... a potem trzeba dojść do siebie, co wcale nie jest proste - najchętniej posiedziałbym sobie jeszcze na schronisku co najmniej do kolejnego dnia. Niestety, trzeba pić... znaczy się iść do domu - po kolei żegnamy się z kolejnymi grupami i dopiero po 15-tej gramolimy się w stronę Rabki, w której ledwie udaje mi się złapać ostatni bus na Kraków.
Bardzo fajny weekend, tylko jak zwykle za krótki!
Całość zdjęć hier:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... Wierchach#