Dawno, dawno temu pojechałem na taki coś a'la zlot. Na Małą Fatrę. Nigdy tam wcześniej nie byłem, tylko śliniłem się widząc ją z daleka. No to w końcu nadarzyła się okazja i pojechałem. Wolne w pracy na piątek udało się załatwić, to siadłem do mojej zajebistej sportowej hondy i pognałem. Najpierw po Tomtura, potem jeszcze po Stasia do Cieszyna.
Po drodze jeszcze się zastanawiałem, czy nie skończyć ze sobą, bo miało być pełno dup na tym zlocie, a tu wszystkie prawie zrezygnowały, jedna tylko się ostała, ale zajęta. Był też co prawda chłopak o odmiennej orientacji, ale aż tak zdesperowany nie byłem i w końcu, choć się zastanawiałem, z mostu nie skoczyłem.
Zaczęliśmy w Stefanowej. Zostawiliśmy auta, przywitaliśmy się. Było nas siedmioro.
Teraz musieliśmy się dostać do Zyliny. Autobusem. W autobusie było wesoło. To znaczy i tak nie było wolnych pań, to po co się człowiek miał zachowywać?
Potem dostaliśmy się pociągiem do Streczna, a na dworcu w Strecznie był bar. No po co iść tak od razu w góry, jak można sobie posiedzieć.
Tu właśnie, wraz z Tomturem, czynię to. I tak patrzę, jak idiota w tej czapce wyglądałem. Bez czapki było jeszcze gorzej. Dwa dni wcześniej ściąłem się na trzy milimetry. Masakra. Jak sobie przypomnę swój ryj z tego okresu to już rozumiem, czemu miałem tą cholerną czapkę.
Dobra, w końcu poszliśmy. Ale najpierw do jakiegoś kamieniołomu. Nie wiem, o co tam chodziło, prawdopodobnie był to tylko pretekst do tego, żeby znów usiąść i co nieco golnąć.
W końcu poszliśmy gdzieś jakimiś krzakami.
Tu może myślicie, że zdjęcie zamku robiłem. Nic podobnego! Przypatrzcie się uważnie. Beskid (Maciek, kiedyś tu pisał, niestety zaprzestał...) poszedł się wysikać. I to jemu cykałem fotę!
Potem szło się do góry do jakiegoś innego zamku, a tam znów była przerwa... Dużo to ja nie pamiętam z tej wycieczki...
Niemniej kojarzyłem, że fajna ścieżka tam była, coś jak sokola perć w Pieninach.
I wiem, że szło tam pierdyknąć.
Potem to już było podejście na nocleg do Chaty pod Suchym, wiem tylko, że kilka razy umarłem, a na pewno szedłem mocno z tyłu i wszystko mi było jedno.
No ale w końcu doszliśmy i myślałem, że moje męki się skończyły.
One się dopiero zaczęły. Najpierw było spokojnie, ognisko, te sprawy... Tu Beskid i Gosiaczek. Cholera, jak mi brakuje tej pary na GBG....
Razem z Maćkiem to porządziliśmy w ten wieczór. Obydwoje w sandałkach, lataliśmy tylko do baru i z powrotem. Pod koniec jakimiś skrótami, podwieszonymi trawkami, na kolanach - to znaczy tak się nam wydawało.
To znaczy wydawało się nam, że pozioma trawiasta droga jest przewieszona. Bo na kolanach szliśmy naprawdę, to się nam nie wydawało.
Nie wiem, w sumie, co dalej, ktoś cyknął mi jeszcze wieczorem zdjęcie kończące moje występy tamtego wieczora.
Rano obudziłem się z potwornym bólem głowy. No ale dupa mnie nie bolała, zważywszy na obecność niecnego kolegi, była to pozytywna wiadomość.
Razem z Tomturem poszliśmy się do baru leczyć. Najlepiej czymś ciepłym na śniadanie.
Była tylko kapusta. To wzięliśmy po dwie porcje.
Wszyscy mieli tego żałować.
No a dzień się zapowiadał.... no sami zobaczcie:
Ruszyliśmy ku Suchemu. Jedni żwawo, inni mniej żwawo. Ja byłem raczej w połowie stawki.
Na podejściu zaczyna się szoł. Kilka razy głośno mówię" uwaga!" - nie moja wina, że kapusta działa tak szybko. Raz wiatr zawiał nie tam gdzie trzeba i popsułem Maćkowi dzień. Potem starałem się bardzo strzelać w odosobnieniu. Czy mi wyszło? Nie wiem.
Tymczasem wkroczyliśmy na grań i przywitały nas mgły.
Z każdym krokiem odzyskiwałem wigor i bardzo miło wspominam ten szlak, chociaż pogoda nam nie dopisała. Mijaliśmy kolejne pagórki.
Przed Małym Krywaniem wleźliśmy w mleko i już nic nie mogło tego zmienić.
Były jeszcze próby, czekanie, zaklęcia, ktoś nawet myślał, ze wszyscy sikamy, ale tam Gosiaczek też stoi...
Ponieważ mgła była i była, to byłem na Małym i na Wielkim Krywaniu i nie mam ani jednej foty! A potem jeszcze zlał nas deszcz i przylecieliśmy do Chaty pod Chlebem mokrzy i źli.
I dawaj, w palnik.
Tak po trzech godzinach wyszedłem na chwilę na zewnątrz i...
Wróciłem do środka z krzykiem i zaraz ruszyliśmy - Gosiaczek z Mieciurem i z ciepłym kolo na Krywania, a my - starsi - na Chleb na przełaj.
Szybko się okazało, że to może być fajny pomysł.
Poleciałem przodem i nad chmurami zobaczyłem coś dalej...
I darłem się na chłopaków, ale oni walczyli z kosówką. W końcu wyszli, napędzając się wzajemnie, bo naprawdę zanosiło się na coś ekstra.
Chleb był na wyciągnięcie ręki.
No, na hasło "o kurwa, widmo" chłopaki dostali skrzydeł.
A widmo nie było zwykłe. To było widmo ze szczytem Chleba!!!
Dobra, nie będę przynudzać, obejrzyjcie! Zdjęcia robione gównianym kompaktem. Jakbym był Sebą, albo Sprocketem, albo Robertem, albo Visionem, toooo...
W międzyczasie dolatują Ci z Wielkiego Krywania. Na razie widzimy ich daleko w dole, ale szybcy są, skubani. Pewnie Mieciur ucieka przed...
Jest bajecznie.
Jeszcze grupowe foto tych, co przed chaszcze szli na Chleb. Ten łeb na tle słońca to ja.
Jeszcze ktoś mi cyka foto, jak oddaje mocz!
I żegnamy dzień! Ciężko się zaczął, ale jak się skończył!!!
Jeszcze podczas zejścia złapałem Tomtura.
Rano obudziłem się znów z potwornym bólem głowy...
Ale tym razem nie była to wina piwa, tylko Tomtur tak chrapał, że schronisko się prawie rozpadło.
Niemniej pogoda zapowiadała się ciekawie.
No to ruszliśmy ku grani.
Jak jest ta najbardziej znana część Małej Fatry - każdy wie. Ale dla mnie to był pierwszy raz i chłonąłem to wszystko co mnie otaczało jak podpaska always. No a najbardziej to jednak mi się podobał Rozsutek.
Maciek
Wielka Racza jak na dłoni
A potem był On. Bestia. Morderca.
Stoh.
Między pierwszą a ostatnią osobą z naszej siódemki na szczycie była godzina różnicy. Błotko, krzaczory, nachylenie.
To były piękne czasy, Beskid gnał jak głupi do góry, a ja cieszyłem się jak dziecko, że straciłem do niego dziesięć minut. Podejście nas zabiło.
Zeszliśmy. Na Rozsutka nie można było wejść (maj) - poszliśmy na siodło miedzy Małym a Wielkim.
I tam wszyscy leżeli, a ja poleciałem na Małego, bo jakiś niedołażony byłem.
Obróciłem w pół godziny, bo biegłem, ale plecak zostawiłem na przełęczy. Widoki fajne, ale dupy nie urywało po tym, co widzieliśmy wcześniej.
Potem słynne diery (jakoś bez zachwytu, chociaż strasznie się napalałem na nie wcześniej)
I w końcu, do auta, odpędzając się od much (trzy dni bez kąpieli) i łypiąc okiem na kopkę, która wycisnęła ze mnie ostatnie poty.
Tyle wspomnień. Dobra, to kiedy jedziemy na Fatrę?
Pierwszy raz
laynn pisze:znowu zapisy
Żadne zapisy. Może być PW.
Może być ze spaniem na grani.
Ostatnio zmieniony 2019-03-30, 21:37 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
Eeeeee, ja lubię tylko kiszoną. Wtedy wziąłem zwykłą, bo nic innego nie było, a nie miałem nic do stracenia. Myślałem, że umieram. Swoją drogą, ciekawe, czy od tego czasu coś się zmieniło w Chacie pod Suchym, tzn czy można jakieś normalne śniadanie kupić.
Bo co jak co, ale kapusty na ciepło rano nie zwykłem jadać.
Bo co jak co, ale kapusty na ciepło rano nie zwykłem jadać.
Ostatnio zmieniony 2019-03-30, 21:43 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
Piotrek... nie chciałem o tym pisać, no ale dobra, poruszyłeś temat to napiszę. Kleksa nie było, natomiast kilka razy tego dnia zdarzyło mi się w trybie natychmiastowym odrzucić plecak na ziemię i pognać w kosówki. Nie mnie samemu zresztą, bo Tomtur także latał. Na szczęście mgła była, więc można rzec, że pogoda była w pewnym sensie naszym sprzymierzeńcem.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 50 gości