Rowerowy Eurotrip 2018
Rowerowy Eurotrip 2018 - Dzień 7 - Ostatni dzień przez Serbię. Witaj Czrnogóro ! - 20.07.2018
To była bardzo przyjemna noc. I choć nad ranem odczuwałem już delikatny chłód nie mogłem narzekać na sen. Gdybym w tym momencie dowiedział się, że te okolice zamieszkują niedźwiedzie to nie było by już tak spokojnie
Zakładałem, że jak położymy się spać wcześniej to i z automatu zwleczemy się następnego dnia wcześniej, ale tak nie było. Wina to Grzesia, który ma w swoim rozkładzie wypić przed snem dwa piwa lub 0,7 litra wina. Wczoraj chciał kupić wino, ale okazało się, że jest droższe w przeliczeniu na PLN jakieś 2 złote niż litrowa rakija ! No i uznał, że trzeba myśleć ekonomicznie Trochę porządziliśmy wieczorem i teraz wiem dlaczego jemu jest tak ciężko wstawać z rana bo i ja mam dziś ten problem !
Jesteśmy na prawie 1600 metrów i według poziomic na mapach jest to najwyższy punkt w okolicy. Ma początek musimy podjechać kilkanaście metrów bo tak naprawdę nocowaliśmy pod szczytem gdzie były odpowiednie drzewa na rozwieszenie hamaka.
Droga nam coraz bardziej zanika, a kilka razy się rozwidla i dopada nas zwątpienie, którą jechać. Dwa razy musimy się wracać bo gps pokazuje, że zboczyliśmy z trasy. Na mapach jest zaznaczona tylko jedna ścieżynka, a i tak jej przebieg sporo odbiega od rzeczywistości.
Na mapie widnieje nazwa miejscowości Ticje Polje. Czasami widujemy niewielkie tabliczki z tą nazwą wskazujące kierunek jazdy. Powoli wypogadza się. Powoli bo powoli, ale przemieszczamy się naprzód. I gdyby nie ta zmiana w pogodzie oraz coraz ciekawsze widoki to po prostu byłbym wkur....., że tak mało nam przybywa kilometrów na liczniku.
W dali widać jakąś niewielką osadę. To właśnie ta, do której zmierzamy.
Niesamowite miejsce !
Żeby nie było tak całkiem łatwo to trasa funduje nam konkretny podjazd. Właśnie teraz jakaś duża fadroma równa drogę i miejscami jest dość sporo luźnego materiału, który trochę utrudnia jazdę.
Widoki ciągle świetne !
Mam to szczęście, że często na podobnych eskapadach spotykam Jelonka Rogacza
No i teraz następuje konkretny zjazd. Taki przez, który hamulce osiągają bardzo wysoką temperaturę. Wytracamy sporo metrów w dość krótkim czasie. Docieramy do Brodareva. Miasto leży nad największym dopływem Driny - rzeką Lim. Doliną przebiega główna droga łącząca Serbię z Czarnogórą. Spodziewałem się sporego ruchu na tej trasie i tak właśnie było. Zauważyć można było, że najwięcej pojazdów jest typu TIR.
Odwiedzamy jeden market lokalnej sieci. Spore to zapasy bo spore mamy aktualnie potrzeby
Do granicy mamy kilkanaście kilometrów widokową trasą wiodącą przełomem rzeki Lim. Droga trochę niebezpieczna, ale o dziwo ruch na drodze jakby ustał. Tylko czasami przemknie jakiś pojedynczy TIR lub kilka aut osobowych.
Okazuje się, że na przejściu granicznym kolejka chyba na dwa kilometry. I nic się nie posuwa bo ludzie po prostu spacerują obok. Wśród stojących w kolejce wielu naszych rodaków udających się na upragniony urlop. Proponują nam nawet kawę, ale przecież my na rowerach się przeciśniemy no nie ?
Odprawa na granicy w naszym wypadku jest samą przyjemnością. I aż żal mi tych ludzi stojących w kolejce bo zanosi się, że spędzą w niej kilka godzin.
A my wkraczamy na terytorium Czarnogóry. Dość sprawnie dostajemy się do miasta , Bijelo Polje.
Kolejne w dniu dzisiejszym zakupy i jedziemy dalej na południe. Ruch na drodze wzrasta i kombinujemy jak tu dalej jechać by było bezpieczniej i przede wszystkim ciekawiej. Wszystkie opcje wydają się być znacznie trudniejsze. Od Mojkovaca jedziemy już wzdłuż rzeki Tara.
Za miastem postanawiajmy się wykąpać. Nie wiem dlaczego, ale za każdym razem gdy latam dronem to Grzesiu akurat na zdjęciach jest w trakcie jedzenia ;p
Zajebista opalenizna no nie ?
W Kolasinie jesteśmy już dość późno. Już wcześniej zdecydowaliśmy, że odbijamy na podrzędną drogę i wiemy iż to ostatnia miejscowość gdzie możemy zrobić zakupy. Robimy spore bo musi nam wystarczyć na wieczór i na poranek dnia następnego. Przy okazji poszukiwania sklepu robimy objazd miasta. Takie trochę bez rewelacji.
Zjeżdżamy z M-2 i jedziemy kawałek R-13 do miejscowości Matesevo gdzie kończy się droga. Właściwie to przechodzi w taką podrzędną o jaką właśnie nam chodzi. Ciągle jedziemy wzdłuż rzeki Tata, której koryto jest coraz węższe. Od teraz będziemy jechać wzdłuż budowanej aktualnie autostrady na południe kraju do stolicy - Podgoricy. Miejscami na drodze spory syf naniesiony przez ciężarówki. Bardzo się pyli, tak że aż w oczy szczypie.
W jednej niewielkiej miejscowości idziemy do knajpy na piwo. Na jednym się nie skończyło. Tracimy sporo czasu, ale za to naładowaliśmy telefony i skorzystaliśmy z wifi. Dystansu i tak już dziś za bardzo nie poprawimy bo droga pnie się coraz bardziej pod górę.
Z Suvo Polje męczymy się na zjeździe za zdezelowaną ciężarówką wiozącą drewno. Nie ma sposobności by ją wyprzedzić bo droga bardzo kręta, a ciężarówka podnosi straszne tumany kurzu w powietrze.
Po zjeździe ponownie podjazd i to konkretny. Postanawiamy, że gdzieś na górze na przełęczy zatrzymujemy się na noc. Jak postanowiliśmy tak też uczyniliśmy. Na przełęczy rozdzielamy się i każdy szuka jakiegoś miejsca gdzie będą jakiekolwiek drzewa by rozwiesić hamaki. Z tym jest problem bo roślinność bardzo się już zmieniła i w przewadze są cierniste krzewy. Na szczęście udaje się wynaleźć jakieś dwa skarłowaciałe buki i jesteśmy uratowani !
Dziś dystans ponownie marny, ale tendencja jest poprawkowa
Pełna galeria pod adresem: https://photos.app.goo.gl/9CqhtxPzKX9vfDsMA
To była bardzo przyjemna noc. I choć nad ranem odczuwałem już delikatny chłód nie mogłem narzekać na sen. Gdybym w tym momencie dowiedział się, że te okolice zamieszkują niedźwiedzie to nie było by już tak spokojnie
Zakładałem, że jak położymy się spać wcześniej to i z automatu zwleczemy się następnego dnia wcześniej, ale tak nie było. Wina to Grzesia, który ma w swoim rozkładzie wypić przed snem dwa piwa lub 0,7 litra wina. Wczoraj chciał kupić wino, ale okazało się, że jest droższe w przeliczeniu na PLN jakieś 2 złote niż litrowa rakija ! No i uznał, że trzeba myśleć ekonomicznie Trochę porządziliśmy wieczorem i teraz wiem dlaczego jemu jest tak ciężko wstawać z rana bo i ja mam dziś ten problem !
Jesteśmy na prawie 1600 metrów i według poziomic na mapach jest to najwyższy punkt w okolicy. Ma początek musimy podjechać kilkanaście metrów bo tak naprawdę nocowaliśmy pod szczytem gdzie były odpowiednie drzewa na rozwieszenie hamaka.
Droga nam coraz bardziej zanika, a kilka razy się rozwidla i dopada nas zwątpienie, którą jechać. Dwa razy musimy się wracać bo gps pokazuje, że zboczyliśmy z trasy. Na mapach jest zaznaczona tylko jedna ścieżynka, a i tak jej przebieg sporo odbiega od rzeczywistości.
Na mapie widnieje nazwa miejscowości Ticje Polje. Czasami widujemy niewielkie tabliczki z tą nazwą wskazujące kierunek jazdy. Powoli wypogadza się. Powoli bo powoli, ale przemieszczamy się naprzód. I gdyby nie ta zmiana w pogodzie oraz coraz ciekawsze widoki to po prostu byłbym wkur....., że tak mało nam przybywa kilometrów na liczniku.
W dali widać jakąś niewielką osadę. To właśnie ta, do której zmierzamy.
Niesamowite miejsce !
Żeby nie było tak całkiem łatwo to trasa funduje nam konkretny podjazd. Właśnie teraz jakaś duża fadroma równa drogę i miejscami jest dość sporo luźnego materiału, który trochę utrudnia jazdę.
Widoki ciągle świetne !
Mam to szczęście, że często na podobnych eskapadach spotykam Jelonka Rogacza
No i teraz następuje konkretny zjazd. Taki przez, który hamulce osiągają bardzo wysoką temperaturę. Wytracamy sporo metrów w dość krótkim czasie. Docieramy do Brodareva. Miasto leży nad największym dopływem Driny - rzeką Lim. Doliną przebiega główna droga łącząca Serbię z Czarnogórą. Spodziewałem się sporego ruchu na tej trasie i tak właśnie było. Zauważyć można było, że najwięcej pojazdów jest typu TIR.
Odwiedzamy jeden market lokalnej sieci. Spore to zapasy bo spore mamy aktualnie potrzeby
Do granicy mamy kilkanaście kilometrów widokową trasą wiodącą przełomem rzeki Lim. Droga trochę niebezpieczna, ale o dziwo ruch na drodze jakby ustał. Tylko czasami przemknie jakiś pojedynczy TIR lub kilka aut osobowych.
Okazuje się, że na przejściu granicznym kolejka chyba na dwa kilometry. I nic się nie posuwa bo ludzie po prostu spacerują obok. Wśród stojących w kolejce wielu naszych rodaków udających się na upragniony urlop. Proponują nam nawet kawę, ale przecież my na rowerach się przeciśniemy no nie ?
Odprawa na granicy w naszym wypadku jest samą przyjemnością. I aż żal mi tych ludzi stojących w kolejce bo zanosi się, że spędzą w niej kilka godzin.
A my wkraczamy na terytorium Czarnogóry. Dość sprawnie dostajemy się do miasta , Bijelo Polje.
Kolejne w dniu dzisiejszym zakupy i jedziemy dalej na południe. Ruch na drodze wzrasta i kombinujemy jak tu dalej jechać by było bezpieczniej i przede wszystkim ciekawiej. Wszystkie opcje wydają się być znacznie trudniejsze. Od Mojkovaca jedziemy już wzdłuż rzeki Tara.
Za miastem postanawiajmy się wykąpać. Nie wiem dlaczego, ale za każdym razem gdy latam dronem to Grzesiu akurat na zdjęciach jest w trakcie jedzenia ;p
Zajebista opalenizna no nie ?
W Kolasinie jesteśmy już dość późno. Już wcześniej zdecydowaliśmy, że odbijamy na podrzędną drogę i wiemy iż to ostatnia miejscowość gdzie możemy zrobić zakupy. Robimy spore bo musi nam wystarczyć na wieczór i na poranek dnia następnego. Przy okazji poszukiwania sklepu robimy objazd miasta. Takie trochę bez rewelacji.
Zjeżdżamy z M-2 i jedziemy kawałek R-13 do miejscowości Matesevo gdzie kończy się droga. Właściwie to przechodzi w taką podrzędną o jaką właśnie nam chodzi. Ciągle jedziemy wzdłuż rzeki Tata, której koryto jest coraz węższe. Od teraz będziemy jechać wzdłuż budowanej aktualnie autostrady na południe kraju do stolicy - Podgoricy. Miejscami na drodze spory syf naniesiony przez ciężarówki. Bardzo się pyli, tak że aż w oczy szczypie.
W jednej niewielkiej miejscowości idziemy do knajpy na piwo. Na jednym się nie skończyło. Tracimy sporo czasu, ale za to naładowaliśmy telefony i skorzystaliśmy z wifi. Dystansu i tak już dziś za bardzo nie poprawimy bo droga pnie się coraz bardziej pod górę.
Z Suvo Polje męczymy się na zjeździe za zdezelowaną ciężarówką wiozącą drewno. Nie ma sposobności by ją wyprzedzić bo droga bardzo kręta, a ciężarówka podnosi straszne tumany kurzu w powietrze.
Po zjeździe ponownie podjazd i to konkretny. Postanawiamy, że gdzieś na górze na przełęczy zatrzymujemy się na noc. Jak postanowiliśmy tak też uczyniliśmy. Na przełęczy rozdzielamy się i każdy szuka jakiegoś miejsca gdzie będą jakiekolwiek drzewa by rozwiesić hamaki. Z tym jest problem bo roślinność bardzo się już zmieniła i w przewadze są cierniste krzewy. Na szczęście udaje się wynaleźć jakieś dwa skarłowaciałe buki i jesteśmy uratowani !
Dziś dystans ponownie marny, ale tendencja jest poprawkowa
Pełna galeria pod adresem: https://photos.app.goo.gl/9CqhtxPzKX9vfDsMA
Rowerowy Eurotrip 2018 - Dzień 8 - Przez Czarnogórę do Albanii - 21.07.2018
Noc bardzo przyjemnie spędzona w hamaku. Jednak by zwlec się z niego trzeba było bardzo uważać gdyż miejsce mało odpowiednie by wisieć. Znaczy się wisiało się ok, ale bezpośrednio pod samym hamakiem znajdowały się ostre skały. Cóż poradzić jak jedyne odpowiednie w okolicy drzewa rosną w takim terenie
Tradycyjnie zwijam się zdecydowanie szybciej od Grzesia. By go bardziej zmotywować ruszam szybciej w drogę. Oczywiście daleko nie ujechałem, ale chyba trochę poskutkowało
Okolica dzisiaj wygląda już zupełnie inaczej niż chociażby wczoraj. Typowy krajobraz bałkański tego regionu gdzie góry porośnięte są ubogą roślinnością. Droga, którą wybraliśmy wczorajszego popołudnia to był strzał w przysłowiową dziesiątkę. Nie licząc dużych ciężarówek dostarczających materiał na budowę autostrady ruch tutaj żaden. Krajobrazy też są przednie.
Dzisiaj w zasadzie nie mamy się co śpieszyć. Na ten dzień przypada półmetek czasu, którym dysponujemy i wiemy iż trzeba będzie powoli myśleć o drodze powrotnej. Ale zanim to nastąpi mamy dość długi zjazd do stolicy kraju - Podgoricy. Oczywiście można byłoby zjechać całkiem szybko na sam dół ale jak tu się nie zatrzymać mając takie widoki ?
W dole widać trwającą budowę autostrady. I sporych rozmiarów miasteczko pracowników z Chin.
Dzisiaj również dość szybko wzrasta temperatura powietrza. Pędząc w dół jeszcze tego tak nie odczuwamy, ale jeszcze przyjdzie na to pora. Tym bardziej, że wytracimy grubo ponad kilometr wysokości, a tam na dole będzie panować ukrop.
Pierwsza stacja paliw i trzeba kupić coś do picia bo w sumie wszystko już nam się skończyło. Przez Podgoricę przejeżdżamy ekspresowo. Nawet nie pomyślałem by się zatrzymać i wykonać choć jedno zdjęcie na pamiątkę.
Opuszczając miasto decydujemy się na jakąś bardzo podrzędną drogę przez niewielkie miejscowości kierując się ku granicy z Albanią. W zabitej dechami miejscowości robimy zakupy w markecie. Mijamy też jakieś slamsy na południe od stolicy.
Przejeżdżamy nad rzeką Cijevna. Niesamowicie wygląda ten niewielki kanion wypłukany przez wody tej małej rzeki. A z tego co wyczytałem to w górnym swym biegu to dopiero robi wrażenie płynąc przez wąwóz o głębokości dochodzący do 1000 metrów ! Postanawiamy odpocząć dłuższą chwilę nad jej brzegiem zażywając oczywiście kąpieli. Mimo, że to górska rzeka jej woda ma całkiem wysoką temperaturę. Oczywiście znacznie niższą aniżeli temperatura powietrza i zanurzając się w niej było przyjemnym dla nas orzeźwieniem
Jak, że jest trochę czasu to wypuszczam drona na podniebny spacer.
Ogólnie jest nam bardzo przyjemnie, ale cholera trzeba jechać dalej !
Chcemy dzisiaj okrążyć jezioro szkoderskie. W zasadzie chcieliśmy, ale nam się to nie udało Kierujemy się ku granicy.
Tuż za przejściem granicznym wbijamy spragnieni do knajpy przy stacji paliw. I tak jedno, drugie, a potem trzecie piwo... i niestety skończyło się zimne i trzeba jechać dalej :p
Jedziemy w kierunku Szkodry, trzeciego pod względem wielkości miasta Albanii.
Do Szkodry dotarłem rok temu, ale od południowej strony. Wówczas niedane mi było zwiedzić miasto. Tym razem uznałem, że będzie to najdalej na południe wysuniętym miejscem podczas tej wyprawy. Oczywiście dla Grzesia odwiedziny w Albanii są jego debiutem w tym kraju.
Początkowo szukamy bankomatu by wybrać trochę gotówki. Kompletnie nie przekalkulowałem jak jest z przelicznikiem i wybrałem zdecydowanie za dużo. No ale nic, za to dzisiaj trochę zaszalejemy idąc do knajpy na obiad
W zeszłym roku przemierzając Albanię miałem mieszane odczucia jeżeli chodzi o czystość tego kraju. Tym razem trafiliśmy do miasta naprawdę czystego i zadbanego. Już zdecydowanie brudniej było w Czarnogórze, do której zresztą wrócimy zaledwie za kilka godzin.
Wiadomo jakim przywódcą był Enver Hodża, który we wrześniu 1967 roku wydał dekret zakazujący jakiejkolwiek aktywności religijnej w skutek czego Albania stała się "pierwszym ateistycznym państwem na świecie”. W ramach tej polityki zamknięte zostały wszystkie meczety, kościoły i inne instytucje religijne, a wiele z nich po prostu zostało zburzonych. Teraz te świątynie powstają na nowo....
A my postanawiam skosztować tutejszych specjałów w jednej z knajp. Prowadzi je młoda para w wieku około dwudziestu lat. Przez te dwie bite godziny, które tam spędziliśmy ciągle albo chłopak albo dziewczyna przychodzili by zamienić kilka zdań. Na przeciwko nas siedzi ojciec z synem, Czesi. Przyjechali z Jesenika, więc są dla mnie niemal sąsiadami
Wypiliśmy po pięć piwek i podobnie jak wcześniej skończyło się schłodzone... Ogólnie nieźle zaszaleliśmy, ale Albania jest jeszcze całkiem tanim krajem, ale to tylko kwestia czasu jak komercja związana z turystyką ją "zepsuje". W każdym bądź razie za tak solidny dwudaniowy obiad tyleż piw, że lepiej o tym już głośno nie mówić zapłaciłem w przeliczeniu na osobę po 84 złote i w tym było 1/3 napiwku
Trochę rozleniwieni ruszamy dalej. Zanim opuścimy miasto trzeba jeszcze wydać resztę gotówki. W markecie wydajemy całą walutę albańską, którą mieliśmy.
Przekraczamy most na rzece Buna i po kilku kilometrach wjeżdżamy ponownie do Czarnogóry w Sukobine. Pierwszy sklep i robimy jeszcze jedne dzisiaj zakupy. Według naszych dzisiejszych zamiarów już nie będziemy mieć takiej możliwości
W miejscowości Katerkolle wdrażamy swój plan i odbijamy w pasmo górskie Rumija. Niesamowite jak wiele tutaj żółwi, których ściągnęliśmy kilka z jezdni ratując je od śmierci pod kolami samochodów.
A my nabieramy mozolnie wysokości. Jest już dość późno i też trochę się dzisiaj rozleniwiliśmy, a tu dość spore podjazdy przed nami.
Bardzo dużo w tej okolicy jeździ samochodów na rejestracjach ze stanów. Przeważają te z Nowego Jorku.
Oczywiście widząc przydrożną restaurację" Panorama" wstępujemy na piwo, a nawet na dwa. Faktycznie niezła stamtąd rozpościera się panorama.
Właściciel bardzo dobrze mówi po polsku i gdyby nie marniutki dystans tego dnia to skorzystalibyśmy z jego zaproszenia na nocleg. Mieliśmy propozycję 10 eurasów pokój lub po prostu jak byśmy woleli to za darmo moglibyśmy rozbić namioty na łące poniżej hotelu
Ale my chcemy jeszcze trochę kilometrów dziś pokonać. Na przełęczy ekipa uwija się budując miejsce odpoczynku dla turystów. Fajny ro punkt widokowy na jezioro szkoderskie. Chociaż przejrzystość powietrza jak to w upalny letni dzień po prostu beznadziejna ;P
A my teraz jedziemy tak trochę na siłę. Lenistwo coraz bardziej się nam udziela. Droga raz wiedzie w dół by po chwili stromo piąć się do góry. Jeszcze w jednym niewielkim sklepiku Grzesiu robi zakupy. Już po zachodzie słońca na drodze spotykamy stwora.....
Niesamowitych rozmiarów to pasikonik, którego miejscowy chłopaczek nazwał karkalec nie potrafiąc znaleźć nazwy w języku angielskim. Zresztą my również byśmy nie potrafili
A my jeszcze za dnia decydujemy się rozwiesić hamaki. Zasypiamy jednak późno bo trzeba było opróżnić jeszcze pól litra, które kupiłem na granicy Czarnogóra/Albania
Tradycyjnie więcej zdjęć w galerii: https://photos.app.goo.gl/eqViuGnA18ceErbn7
cdn...
Noc bardzo przyjemnie spędzona w hamaku. Jednak by zwlec się z niego trzeba było bardzo uważać gdyż miejsce mało odpowiednie by wisieć. Znaczy się wisiało się ok, ale bezpośrednio pod samym hamakiem znajdowały się ostre skały. Cóż poradzić jak jedyne odpowiednie w okolicy drzewa rosną w takim terenie
Tradycyjnie zwijam się zdecydowanie szybciej od Grzesia. By go bardziej zmotywować ruszam szybciej w drogę. Oczywiście daleko nie ujechałem, ale chyba trochę poskutkowało
Okolica dzisiaj wygląda już zupełnie inaczej niż chociażby wczoraj. Typowy krajobraz bałkański tego regionu gdzie góry porośnięte są ubogą roślinnością. Droga, którą wybraliśmy wczorajszego popołudnia to był strzał w przysłowiową dziesiątkę. Nie licząc dużych ciężarówek dostarczających materiał na budowę autostrady ruch tutaj żaden. Krajobrazy też są przednie.
Dzisiaj w zasadzie nie mamy się co śpieszyć. Na ten dzień przypada półmetek czasu, którym dysponujemy i wiemy iż trzeba będzie powoli myśleć o drodze powrotnej. Ale zanim to nastąpi mamy dość długi zjazd do stolicy kraju - Podgoricy. Oczywiście można byłoby zjechać całkiem szybko na sam dół ale jak tu się nie zatrzymać mając takie widoki ?
W dole widać trwającą budowę autostrady. I sporych rozmiarów miasteczko pracowników z Chin.
Dzisiaj również dość szybko wzrasta temperatura powietrza. Pędząc w dół jeszcze tego tak nie odczuwamy, ale jeszcze przyjdzie na to pora. Tym bardziej, że wytracimy grubo ponad kilometr wysokości, a tam na dole będzie panować ukrop.
Pierwsza stacja paliw i trzeba kupić coś do picia bo w sumie wszystko już nam się skończyło. Przez Podgoricę przejeżdżamy ekspresowo. Nawet nie pomyślałem by się zatrzymać i wykonać choć jedno zdjęcie na pamiątkę.
Opuszczając miasto decydujemy się na jakąś bardzo podrzędną drogę przez niewielkie miejscowości kierując się ku granicy z Albanią. W zabitej dechami miejscowości robimy zakupy w markecie. Mijamy też jakieś slamsy na południe od stolicy.
Przejeżdżamy nad rzeką Cijevna. Niesamowicie wygląda ten niewielki kanion wypłukany przez wody tej małej rzeki. A z tego co wyczytałem to w górnym swym biegu to dopiero robi wrażenie płynąc przez wąwóz o głębokości dochodzący do 1000 metrów ! Postanawiamy odpocząć dłuższą chwilę nad jej brzegiem zażywając oczywiście kąpieli. Mimo, że to górska rzeka jej woda ma całkiem wysoką temperaturę. Oczywiście znacznie niższą aniżeli temperatura powietrza i zanurzając się w niej było przyjemnym dla nas orzeźwieniem
Jak, że jest trochę czasu to wypuszczam drona na podniebny spacer.
Ogólnie jest nam bardzo przyjemnie, ale cholera trzeba jechać dalej !
Chcemy dzisiaj okrążyć jezioro szkoderskie. W zasadzie chcieliśmy, ale nam się to nie udało Kierujemy się ku granicy.
Tuż za przejściem granicznym wbijamy spragnieni do knajpy przy stacji paliw. I tak jedno, drugie, a potem trzecie piwo... i niestety skończyło się zimne i trzeba jechać dalej :p
Jedziemy w kierunku Szkodry, trzeciego pod względem wielkości miasta Albanii.
Do Szkodry dotarłem rok temu, ale od południowej strony. Wówczas niedane mi było zwiedzić miasto. Tym razem uznałem, że będzie to najdalej na południe wysuniętym miejscem podczas tej wyprawy. Oczywiście dla Grzesia odwiedziny w Albanii są jego debiutem w tym kraju.
Początkowo szukamy bankomatu by wybrać trochę gotówki. Kompletnie nie przekalkulowałem jak jest z przelicznikiem i wybrałem zdecydowanie za dużo. No ale nic, za to dzisiaj trochę zaszalejemy idąc do knajpy na obiad
W zeszłym roku przemierzając Albanię miałem mieszane odczucia jeżeli chodzi o czystość tego kraju. Tym razem trafiliśmy do miasta naprawdę czystego i zadbanego. Już zdecydowanie brudniej było w Czarnogórze, do której zresztą wrócimy zaledwie za kilka godzin.
Wiadomo jakim przywódcą był Enver Hodża, który we wrześniu 1967 roku wydał dekret zakazujący jakiejkolwiek aktywności religijnej w skutek czego Albania stała się "pierwszym ateistycznym państwem na świecie”. W ramach tej polityki zamknięte zostały wszystkie meczety, kościoły i inne instytucje religijne, a wiele z nich po prostu zostało zburzonych. Teraz te świątynie powstają na nowo....
A my postanawiam skosztować tutejszych specjałów w jednej z knajp. Prowadzi je młoda para w wieku około dwudziestu lat. Przez te dwie bite godziny, które tam spędziliśmy ciągle albo chłopak albo dziewczyna przychodzili by zamienić kilka zdań. Na przeciwko nas siedzi ojciec z synem, Czesi. Przyjechali z Jesenika, więc są dla mnie niemal sąsiadami
Wypiliśmy po pięć piwek i podobnie jak wcześniej skończyło się schłodzone... Ogólnie nieźle zaszaleliśmy, ale Albania jest jeszcze całkiem tanim krajem, ale to tylko kwestia czasu jak komercja związana z turystyką ją "zepsuje". W każdym bądź razie za tak solidny dwudaniowy obiad tyleż piw, że lepiej o tym już głośno nie mówić zapłaciłem w przeliczeniu na osobę po 84 złote i w tym było 1/3 napiwku
Trochę rozleniwieni ruszamy dalej. Zanim opuścimy miasto trzeba jeszcze wydać resztę gotówki. W markecie wydajemy całą walutę albańską, którą mieliśmy.
Przekraczamy most na rzece Buna i po kilku kilometrach wjeżdżamy ponownie do Czarnogóry w Sukobine. Pierwszy sklep i robimy jeszcze jedne dzisiaj zakupy. Według naszych dzisiejszych zamiarów już nie będziemy mieć takiej możliwości
W miejscowości Katerkolle wdrażamy swój plan i odbijamy w pasmo górskie Rumija. Niesamowite jak wiele tutaj żółwi, których ściągnęliśmy kilka z jezdni ratując je od śmierci pod kolami samochodów.
A my nabieramy mozolnie wysokości. Jest już dość późno i też trochę się dzisiaj rozleniwiliśmy, a tu dość spore podjazdy przed nami.
Bardzo dużo w tej okolicy jeździ samochodów na rejestracjach ze stanów. Przeważają te z Nowego Jorku.
Oczywiście widząc przydrożną restaurację" Panorama" wstępujemy na piwo, a nawet na dwa. Faktycznie niezła stamtąd rozpościera się panorama.
Właściciel bardzo dobrze mówi po polsku i gdyby nie marniutki dystans tego dnia to skorzystalibyśmy z jego zaproszenia na nocleg. Mieliśmy propozycję 10 eurasów pokój lub po prostu jak byśmy woleli to za darmo moglibyśmy rozbić namioty na łące poniżej hotelu
Ale my chcemy jeszcze trochę kilometrów dziś pokonać. Na przełęczy ekipa uwija się budując miejsce odpoczynku dla turystów. Fajny ro punkt widokowy na jezioro szkoderskie. Chociaż przejrzystość powietrza jak to w upalny letni dzień po prostu beznadziejna ;P
A my teraz jedziemy tak trochę na siłę. Lenistwo coraz bardziej się nam udziela. Droga raz wiedzie w dół by po chwili stromo piąć się do góry. Jeszcze w jednym niewielkim sklepiku Grzesiu robi zakupy. Już po zachodzie słońca na drodze spotykamy stwora.....
Niesamowitych rozmiarów to pasikonik, którego miejscowy chłopaczek nazwał karkalec nie potrafiąc znaleźć nazwy w języku angielskim. Zresztą my również byśmy nie potrafili
A my jeszcze za dnia decydujemy się rozwiesić hamaki. Zasypiamy jednak późno bo trzeba było opróżnić jeszcze pól litra, które kupiłem na granicy Czarnogóra/Albania
Tradycyjnie więcej zdjęć w galerii: https://photos.app.goo.gl/eqViuGnA18ceErbn7
cdn...
Ostatnio zmieniony 2018-10-26, 15:52 przez Robert J, łącznie zmieniany 1 raz.
Rowerowy Eurotrip 2018 - Dzień 9 - Rumija i Lovcen - 22.07.2018
I znowu to samo, i znowu jest problem ze wstawaniem. Więcej nie piję Tym razem ja postawiłem flaszkę i tym razem sam do siebie mogę mieć pretensje o późne zwleczenie się z hamaka. No ale jak już się to udało to w sumie całkiem szybko wyruszyliśmy w drogę.
A trasa dzisiaj bardzo widokowa ! Przejeżdżamy przez niewielkie osady składające się z zaledwie kilku obiektów. W sumie bardziej są to pojedyncze gospodarstwa. Część przystosowana pod turystykę. Są miejsca odpoczynku, i punkty widokowe. Tablice z opisem okolicznych atrakcji, a nawet niewielkie sklepiki. Problem w tym, że wszystko pozamykane, a bardzo chętnie byśmy kupili coś do picia. Oj pragnienie dzisiaj bardzo będzie nam doskwierać !
Przez przeszło dwadzieścia kilometrów nie spotykamy żywej duszy. Temperatura dość szybko wzrasta, a płynów coraz bardziej ubywa. Widoki są przednie !
Trasa ogólnie dość interwałowa. Trochę pod górę i trochę w dół. Fajnie pokonuje się kolejne kilometry. W końcu trzeba zjechać nad jezioro do miejscowości Virpazar. Bardzo liczymy, że znajdziemy tam czynny sklep....
Virpazar to niewielkie miasteczko ale bardzo mocno oblegane przez turystów. Ciężko było się przecisnąć przez tą zakorkowaną miejscowość. Najważniejsze jednak, że jest jeden duży czynny market ! W koło kręci się wielu "naganiaczy" turystów zapraszających np. na rejs łodzią motorową po jeziorze.
Pewnie pokręcił bym się tutaj, ale chęci mi odeszły, więc jedziemy dalej. Trasa konkretna. Kilka serpentyn pod górę w niemiłosiernym upale dało się we znaki. U góry przerwa na drugie śniadanie w cieniu drzew oliwnych. Cykady zwariowały.....
Ponownie przemierzamy zadupie. No może teraz nie tak wielkie jak na początku dzisiejszego dnia bo mijamy większe osiedla i więcej samochodów.
Uświadamiamy sobie, że zakupy, które zrobiliśmy były jednak zbyt skromne. W mijanych miejscowościach dostępu do wody nie ma....
Droga oznakowana jako trasa rowerowa. Trzeba przyznać, że bardzo ciekawa i warto ją polecić cyklistom.
Na horyzoncie widoczna już nasza główna dzisiejsza atrakcja - Park Narodowy Lovcen. Ale zanim tam dotrzemy jeszcze wiele wysiłku nas czeka....
Zjeżdżamy do miejscowości Rijeka Crnojevića. Nazwę tą nosi również rzeka przepływająca przez tą wieś. Był nawet krótki epizod w XV wieku gdy miejscowość była stolicą kraju. Przejeżdżamy przez kamienny most przerzucony nad rzeką i zażywamy kąpieli w ogólno dostępnym hydrancie z bieżącą wodą. Wykorzystuje chwilę przerwy i idę pod okazały pomnik poświęcony poległym w latach 1919-45.
Postanawiam ruszyć w drogę do Cetinje szybciej mając świadomość, że Grzesiu jest mocniejszy. Chociaż bardziej liczyłem na to by mieć więcej czasu na wykonywanie zdjęć po drodze. Po kilkuset metrach wstępuję w centrum miejscowości do sklepu. Dwie minuty i zrobiłem zapasy płynów na kolejny etap dzisiejszej trasy.
A trasa niesamowicie widokowa. Bardzo kręta i stroma. Powoli jednak pokonuję kolejne metry. Tylko coś Grzesia w ogóle nie widać.....
Po drodze wiele pomniczków upamiętniające osoby, które zginęły gdzieś w okolicy.
No dobra, ale po kilku kilometrach podjazdu docieram do głównej drogi łączącej stolicę kraju - Podgoricę z Cetinje. Ruch na niej spory. Ale wiecie co było takiego czym byłem zaskoczony ? Otóż zobaczyłem przed sobą Grzesia ! Zachodziłem o to w którym miejscu mógł mnie wyprzedzić i wyszło mi, że na samym początku gdy byłem tą krótką chwilę w sklepie !
I chyba Grzesiu ma jakiś kryzys formy bo bardzo szybko go dogoniłem, a potem odjechałem na tym podjeździe.
Wjeżdżamy do Cetinje i pierwsze co to zakupy. Potem małe kręcenie się po okolicy i jedziemy na obiad do knajpy. Trzeba nabrać energii przed kolejnym dzisiejszym etapem
Zostawiam Grzesia w restauracji i jadę dalej zwiedzać miasto.
Cetynja było kolebką czarnogórskiej państwowości i kultury oraz głównym centrum religijnym, a do 1918 r. stolicą tego kraju. Zgodnie z Konstytucją Czarnogóry z 1992 roku, ze względu na swoje duże znaczenie, Cetynia nosi honorowy tytuł "Stolicy Czarnogóry" ("Prijestolnica Crne Gore").
Jadąc głównym deptakiem w mieście mijam byłą rezydencję prezydenta. W tym upale niemal pustki na ulicach.
Jest też dwór króla Mikołaja I, obecnie muzeum.
Kilka parków, wiele pomników.... I docieram pod cerkiew na Ćipurze. Wybudowana w 1886 roku przez Mikołaja I jako jego kaplica dworska na fundamentach byłej cerkwi zbudowanej przez Ivana Crnojevicia, który został tutaj pochowany. Także prochy króla Mikołaja I i jego żony Mileny zostały tutaj złożone. Cerkiew otoczona jest przez częściowo zburzoną kolumnadę.
Na przeciwko stoi Monaster Narodzenia Matki Bożej. Wielokrotnie niszczony i odbudowywany.
W parku wygrzewa się wiele bezdomnych szczeniaków.
Ok, jadę do czekającego na mnie Grzesia i ruszamy ku głównej dzisiejszej atrakcji. Cel to Park Narodowy Gór Lovcen. Podjazd mamy konkret bo w tym upale musimy zyskać ponad kilometr przewyższenia !
Widać z daleka górkę, na którą mamy zamiar wjechać. Jest nią Jezerski Vrh 1657 m n.p.m.
Widać też najwyższy szczyt pasma z charakterystyczną wieżą nadajnika - Štirovnik 1748 m n.p.m.
Od rozwidlenia dróg trzeba uiścić opłatę 2 euro za wjazd na Jezerski Vrh. Strażnik pyta się gdzie chcemy później jechać, a na wiadomość o tym, że do Kotoru informuje, że droga w tamtym kierunku jest w trakcie rekonstrukcji i przez kilka kilometrów nie ma asfaltu. No nic jesteśmy przecież na rowerach górskich
Trzy finalne kilometry podjazdu są bardzo strome. Gdzieś tam w dali widać pasmo górskie, w którym zaczynaliśmy dzisiejszą trasę - Rumija
Na Jezerskim Vrhu znajduje się okazałe Mauzoleum Piotra II Petrowicia-Niegosza. Wstęp tam jest płatny(3 euro). Na początek trzeba pokonać tunel przez który prowadzi 461 schodów.
Dość eksponowanym chodnikiem docieramy do budowli mauzoleum. Wejścia pilnują dwie postacie Czarnogórek. Wewnątrz ustawiono okazały pomnik Piotra II Petrowicia-Niegosza, który waży bagatela 28 ton ! Sklepienie mauzoleum pokryte złotem.
Sarkofag ze szczątkami władcy znajduje się w niewielkim podziemiu pod pomnikiem.
Jest też platforma widokowa.
Bezpośrednio pod schodami wiodącymi do mauzoleum wkomponowano restaurację w skałę. Ponoć ceny są wysokie, ale ja tam nie korzystałem. Piwo miałem ze sobą
Ok, pora robić odwrót. Mając świadomość, że droga w kierunku Kotoru jest w przebudowie możemy niedotrzeć tam przed zachodem słońca, który jest całkiem bliski. Na razie chłoniemy widoki.
Szkoda tylko tej przejrzystości powietrza...
Od miejscowości Žanjev Do mamy do pokonania sławetne serpentyny do Kotoru. Fajnie, że z góry bo nie wyobrażam sobie pod koniec dnia podjeżdżać tędy
W Kotorze zakupy i jedziemy dalej bo na starówkę i tak nie wolno z rowerem.
Jadąc po nocy pokonujemy jeszcze trochę kilometrów i w Donji Morinj rozbijamy biwak przy opuszczonym domostwie. Tak stromego podjazdu jeszcze podczas tej wyprawy nie mieliśmy....
No i na koniec zdjęcia, dużo zdjęć ! https://photos.app.goo.gl/3bSRCummyFg13X3p9
cdn...
I znowu to samo, i znowu jest problem ze wstawaniem. Więcej nie piję Tym razem ja postawiłem flaszkę i tym razem sam do siebie mogę mieć pretensje o późne zwleczenie się z hamaka. No ale jak już się to udało to w sumie całkiem szybko wyruszyliśmy w drogę.
A trasa dzisiaj bardzo widokowa ! Przejeżdżamy przez niewielkie osady składające się z zaledwie kilku obiektów. W sumie bardziej są to pojedyncze gospodarstwa. Część przystosowana pod turystykę. Są miejsca odpoczynku, i punkty widokowe. Tablice z opisem okolicznych atrakcji, a nawet niewielkie sklepiki. Problem w tym, że wszystko pozamykane, a bardzo chętnie byśmy kupili coś do picia. Oj pragnienie dzisiaj bardzo będzie nam doskwierać !
Przez przeszło dwadzieścia kilometrów nie spotykamy żywej duszy. Temperatura dość szybko wzrasta, a płynów coraz bardziej ubywa. Widoki są przednie !
Trasa ogólnie dość interwałowa. Trochę pod górę i trochę w dół. Fajnie pokonuje się kolejne kilometry. W końcu trzeba zjechać nad jezioro do miejscowości Virpazar. Bardzo liczymy, że znajdziemy tam czynny sklep....
Virpazar to niewielkie miasteczko ale bardzo mocno oblegane przez turystów. Ciężko było się przecisnąć przez tą zakorkowaną miejscowość. Najważniejsze jednak, że jest jeden duży czynny market ! W koło kręci się wielu "naganiaczy" turystów zapraszających np. na rejs łodzią motorową po jeziorze.
Pewnie pokręcił bym się tutaj, ale chęci mi odeszły, więc jedziemy dalej. Trasa konkretna. Kilka serpentyn pod górę w niemiłosiernym upale dało się we znaki. U góry przerwa na drugie śniadanie w cieniu drzew oliwnych. Cykady zwariowały.....
Ponownie przemierzamy zadupie. No może teraz nie tak wielkie jak na początku dzisiejszego dnia bo mijamy większe osiedla i więcej samochodów.
Uświadamiamy sobie, że zakupy, które zrobiliśmy były jednak zbyt skromne. W mijanych miejscowościach dostępu do wody nie ma....
Droga oznakowana jako trasa rowerowa. Trzeba przyznać, że bardzo ciekawa i warto ją polecić cyklistom.
Na horyzoncie widoczna już nasza główna dzisiejsza atrakcja - Park Narodowy Lovcen. Ale zanim tam dotrzemy jeszcze wiele wysiłku nas czeka....
Zjeżdżamy do miejscowości Rijeka Crnojevića. Nazwę tą nosi również rzeka przepływająca przez tą wieś. Był nawet krótki epizod w XV wieku gdy miejscowość była stolicą kraju. Przejeżdżamy przez kamienny most przerzucony nad rzeką i zażywamy kąpieli w ogólno dostępnym hydrancie z bieżącą wodą. Wykorzystuje chwilę przerwy i idę pod okazały pomnik poświęcony poległym w latach 1919-45.
Postanawiam ruszyć w drogę do Cetinje szybciej mając świadomość, że Grzesiu jest mocniejszy. Chociaż bardziej liczyłem na to by mieć więcej czasu na wykonywanie zdjęć po drodze. Po kilkuset metrach wstępuję w centrum miejscowości do sklepu. Dwie minuty i zrobiłem zapasy płynów na kolejny etap dzisiejszej trasy.
A trasa niesamowicie widokowa. Bardzo kręta i stroma. Powoli jednak pokonuję kolejne metry. Tylko coś Grzesia w ogóle nie widać.....
Po drodze wiele pomniczków upamiętniające osoby, które zginęły gdzieś w okolicy.
No dobra, ale po kilku kilometrach podjazdu docieram do głównej drogi łączącej stolicę kraju - Podgoricę z Cetinje. Ruch na niej spory. Ale wiecie co było takiego czym byłem zaskoczony ? Otóż zobaczyłem przed sobą Grzesia ! Zachodziłem o to w którym miejscu mógł mnie wyprzedzić i wyszło mi, że na samym początku gdy byłem tą krótką chwilę w sklepie !
I chyba Grzesiu ma jakiś kryzys formy bo bardzo szybko go dogoniłem, a potem odjechałem na tym podjeździe.
Wjeżdżamy do Cetinje i pierwsze co to zakupy. Potem małe kręcenie się po okolicy i jedziemy na obiad do knajpy. Trzeba nabrać energii przed kolejnym dzisiejszym etapem
Zostawiam Grzesia w restauracji i jadę dalej zwiedzać miasto.
Cetynja było kolebką czarnogórskiej państwowości i kultury oraz głównym centrum religijnym, a do 1918 r. stolicą tego kraju. Zgodnie z Konstytucją Czarnogóry z 1992 roku, ze względu na swoje duże znaczenie, Cetynia nosi honorowy tytuł "Stolicy Czarnogóry" ("Prijestolnica Crne Gore").
Jadąc głównym deptakiem w mieście mijam byłą rezydencję prezydenta. W tym upale niemal pustki na ulicach.
Jest też dwór króla Mikołaja I, obecnie muzeum.
Kilka parków, wiele pomników.... I docieram pod cerkiew na Ćipurze. Wybudowana w 1886 roku przez Mikołaja I jako jego kaplica dworska na fundamentach byłej cerkwi zbudowanej przez Ivana Crnojevicia, który został tutaj pochowany. Także prochy króla Mikołaja I i jego żony Mileny zostały tutaj złożone. Cerkiew otoczona jest przez częściowo zburzoną kolumnadę.
Na przeciwko stoi Monaster Narodzenia Matki Bożej. Wielokrotnie niszczony i odbudowywany.
W parku wygrzewa się wiele bezdomnych szczeniaków.
Ok, jadę do czekającego na mnie Grzesia i ruszamy ku głównej dzisiejszej atrakcji. Cel to Park Narodowy Gór Lovcen. Podjazd mamy konkret bo w tym upale musimy zyskać ponad kilometr przewyższenia !
Widać z daleka górkę, na którą mamy zamiar wjechać. Jest nią Jezerski Vrh 1657 m n.p.m.
Widać też najwyższy szczyt pasma z charakterystyczną wieżą nadajnika - Štirovnik 1748 m n.p.m.
Od rozwidlenia dróg trzeba uiścić opłatę 2 euro za wjazd na Jezerski Vrh. Strażnik pyta się gdzie chcemy później jechać, a na wiadomość o tym, że do Kotoru informuje, że droga w tamtym kierunku jest w trakcie rekonstrukcji i przez kilka kilometrów nie ma asfaltu. No nic jesteśmy przecież na rowerach górskich
Trzy finalne kilometry podjazdu są bardzo strome. Gdzieś tam w dali widać pasmo górskie, w którym zaczynaliśmy dzisiejszą trasę - Rumija
Na Jezerskim Vrhu znajduje się okazałe Mauzoleum Piotra II Petrowicia-Niegosza. Wstęp tam jest płatny(3 euro). Na początek trzeba pokonać tunel przez który prowadzi 461 schodów.
Dość eksponowanym chodnikiem docieramy do budowli mauzoleum. Wejścia pilnują dwie postacie Czarnogórek. Wewnątrz ustawiono okazały pomnik Piotra II Petrowicia-Niegosza, który waży bagatela 28 ton ! Sklepienie mauzoleum pokryte złotem.
Sarkofag ze szczątkami władcy znajduje się w niewielkim podziemiu pod pomnikiem.
Jest też platforma widokowa.
Bezpośrednio pod schodami wiodącymi do mauzoleum wkomponowano restaurację w skałę. Ponoć ceny są wysokie, ale ja tam nie korzystałem. Piwo miałem ze sobą
Ok, pora robić odwrót. Mając świadomość, że droga w kierunku Kotoru jest w przebudowie możemy niedotrzeć tam przed zachodem słońca, który jest całkiem bliski. Na razie chłoniemy widoki.
Szkoda tylko tej przejrzystości powietrza...
Od miejscowości Žanjev Do mamy do pokonania sławetne serpentyny do Kotoru. Fajnie, że z góry bo nie wyobrażam sobie pod koniec dnia podjeżdżać tędy
W Kotorze zakupy i jedziemy dalej bo na starówkę i tak nie wolno z rowerem.
Jadąc po nocy pokonujemy jeszcze trochę kilometrów i w Donji Morinj rozbijamy biwak przy opuszczonym domostwie. Tak stromego podjazdu jeszcze podczas tej wyprawy nie mieliśmy....
No i na koniec zdjęcia, dużo zdjęć ! https://photos.app.goo.gl/3bSRCummyFg13X3p9
cdn...
W mauzoleum nie byłem, widać je z dołu przy kościele w Cetinje.
Rowery spinacie razem i idziecie na starówkę w Kotorze. A wjazd/zjazd serpentynami to miłe wrażenia, pewnie rowerem zdecydowanie lepsze niż autobusem. W przyszłym roku obowiązkowo Czarnogóra na co najmniej tydzień.
Rowery spinacie razem i idziecie na starówkę w Kotorze. A wjazd/zjazd serpentynami to miłe wrażenia, pewnie rowerem zdecydowanie lepsze niż autobusem. W przyszłym roku obowiązkowo Czarnogóra na co najmniej tydzień.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
ceper pisze:W mauzoleum nie byłem, widać je z dołu przy kościele w Cetinje.
Rowery spinacie razem i idziecie na starówkę w Kotorze. A wjazd/zjazd serpentynami to miłe wrażenia, pewnie rowerem zdecydowanie lepsze niż autobusem. W przyszłym roku obowiązkowo Czarnogóra na co najmniej tydzień.
I co zabieramy ze sobą po 20 kilo bagaży by nikt nie ukradł ? Po za tym nie mieliśmy zapięcia do rowerów
Rowerowy Eurotrip 2018 - Dzień 10 - Bośnia i Hercegowina i nieistniejąca linia kolejowa - 23.07.2018
Na noc wybraliśmy fajną miejscówkę przy starym opuszczonym domu. Na tarasie fajnie można sobie było rozwiesić hamak. Nad głową wiszą winogrona i kiwi, ale jeszcze niedojrzałe..... Jesteśmy pewni, że dziś nam nie będą dokuczać komary bo w koło lata kilka nietoperzy, które już postarają się by wszystkie wyłapać
W nocy natomiast mała niespodzianka. Rozszalała się burza. Co prawda więcej było błyskawic i grzmotów niż deszczu, ale i tak na szybko rozwieszaliśmy płachty biwakowe. Zdążyliśmy w ostatniej chwili
I tej nocy w sumie już za długo nie pospaliśmy ponieważ godzinę później zadzwonił budzik wzywając do wstawania, ale jakoś nie chciało nam się i po raz kolejny zbyt późno ruszamy w trasę....
Tak po prawdzie dziś zaliczymy trzy państwa, a nie tylko jedno jak jest w tytule....
Na dziś w planach jest przede wszystkim wykąpać się w zatoce kotorskiej. Plażę w miejscowości Donji Morinj otwierają od dziewiątej. Rozbijamy się pod palmą. Dość długo sobie pływam. Woda jest odrobinę chłodna, a to za sprawą rzeki, której wody w tym miejscu wpadają do zatoki. Ludzi o tak wczesnej porze niewielu. Jakaś starsza Białorusinka z nudów zagaduje nas. Okazuje się, że jest z Brześcia, a jej matka była Polką. Przyleciała tu samolotem, a reszta rodziny podąża samochodem
Po dziesiątej ruszamy na Herceg Novi czyli największe miasto zlokalizowane nad zatoką kotorską. W jednej miejscowości wyprzedza nas kilkudziesięcioosobowa grupa motocyklistów z polski. Jeden z nich się wywraca i szoruje po asfalcie kilkanaście metrów. Nic mu się nie stało bo po chwili szybko wstał i męczył się z ciężkim motocyklem, którego nie był w stanie podnieść. Dopiero jakiś kolega mu pomógł
W Herceg Novi robimy przerwę w knajpie na piwo. Potem jeszcze spore zakupy płynów bo temperatura powietrza jest coraz wyższa.
A teraz musimy podjechać w tym upale do granicy z Chorwacją. Trochę męczarni było nie powiem. Na przejściu ogromna kolejka do odprawy. My standardowo przebijamy się między samochodami i zostajemy odprawieni bez kolejki. Po stronie chorwackiej bardzo szybki zjazd. Gdy już zjechaliśmy naszym oczom ukazują się granatowe chmury na horyzoncie zwiastujące nadchodzącą burzę.
Na szczęście obyło się bez opadów tylko zaczął wiać strasznie mocny wiatr od północnej strony. Ciężko było mi ustać na punkcie widokowym. W dali widoczne jedno z najdroższych miast Europy, w których miałem okazję być czyli Dubrovnik.
W okolicy lotniska Dubrovnik trwają prace. W wielu miejscach droga rozkopana i miejscami tworzą się zatory bo samochodów tu dość sporo.
O ile wcześniej deszcz nas oszczędził tak na przedmieściach samego Dubrovnika zaczyna padać rzęsisty deszcz. Robimy pauzę pod parasolem przy piekarni. Oczywiście korzystamy z okazji i robimy niewielkie zakupy, a te nas bardzo dużo kosztują bo za trzy burki i piwo płacę przeszło 50 zeta na nasze, no normalnie pogięło ich !
Gdy przestaje padać ruszamy w drogę. Jednak podczas pauzy postanowiliśmy zmienić wcześniej zaplanowaną trasę. Odbijamy ku granicy z Bośnią i Hercegowiną. Tam standardowo długa kolejka do odprawy....
Po przekroczeniu granicy diametralna zmiana pogody. Wychodzi słońce, a chmury pozostały gdzieś nad Adriatykiem. Dobry to był wybór i to z jeszcze jednego powodu. Otóż Grzesiu wynalazł jakąś trasę rowerową na swojej mapie, z której wynikało, że nie będzie przewyższeń i co najważniejsze wiedzie w kierunku w którym chcemy jechać !
Okazało się, że to trasa wiodąca po dawnej wąskotorowej linii kolejowej, zwanej "Ćiro". Łączyła ona w przeszłości Dubrownik, Trebinje i Mostar. Kolej wąskotorowa została wybudowana na początku XX wieku. Pierwszy pociąg parowy zwany „Ćiro” przejechał trasę w lipcu 1901 r. Jej kres nastąpił w roku 1971 r. gdy władze Jugosławii zamknęły wszystkie linie, które były nierentowne. Teraz prowadzi tędy niesamowita trasa rowerowa, którą gdy się przejedzie to pozostanie w pamięci na zawsze bo jest to swoiste muzeum na wolnym powietrzu.
Trasa liczy przeszło 150 kilometrów, a po drodze co kawałek można napotkać pozostałości dawnych czasów. Opuszczone stacje kolejowe, wiadukty, tory, tunele pełne nietoperzy, mosty, całe opustoszałe miejscowości. Jednym słowem niesamowite !
Dodatkowy smaczek to przejazd przez w dalszym ciągu zaminowany teren o czym informują tablice porozstawiane w wielu miejscach.
Przy każdej ze stacji ustawiono tablice gdzie streszczono historię danego miejsca.
Widoki też są niczego sobie.
Najwięcej wrażeń dostarczył przejazd przez długi na ponad 340 metrów wykuty w skale tunel pełen nietoperzy ! Grzesiu pozostał gdzieś z tyły bo zaszła u niego potrzeba skonsumowania małego conieco Miejscowy, którego spotkałem przy tunelu trochę poopowiadał historii. Okazało się też, że jest inwalidą wojennym bo został postrzelony w lewą nogę w latach dziewięćdziesiątych i od tamtej pory noga jest sztywna.
W tunelu ogromne ilości nietoperzowych odchodów, w których Grzesiu ugrzązł bo miał węższe opony aniżeli ja. Zastanawiał się nawet czy uda mu się to guano dowieść do domu na oponach
Powoli zaczyna nam brakować płynów, a jazda tą trasą posiada jeden wielki minus - jedziesz kilkadziesiąt kilometrów i nie natrafiasz na żaden sklep ! Trzeba za pamięci zapatrzyć się zanim wyruszymy w te okolice.
W miejscowości Zavala znajduje się największa jaskinia na terytorium Bośni i Hercegowiny. Jest tu również restauracja gdzie można się napić piwa. W końcu ! Dobrze, że można płacić w euro.
Oprócz nas siedzą tu także dwie rodziny jedna to Czesi, a druga to nasi rodacy, a żeby było bardziej śmiesznie to mieszkają kilkanaście kilometrów ode mnie w Prudniku ;P
Chcąc trochę podładować sprzęt elektroniczny dość długo tu siedzimy. Efektem jest późna pora dnia, w której ruszamy dalej. Zdajemy sobie sprawę, że bez zapasów nie ma co kontynuować jazdy tą trasą i postanawiam, że odbijamy na główną drogę i kierujemy się do Ljubinje. Trochę szkoda bo bardzo chętnie bym przejechał całą tą trasę aż do Mostaru, ale jak się nie ma nawet picia to nie ma innego wyjścia. Jednak jeżeli kiedykolwiek wybiorę się w te okolice w przyszłości to będę pamiętać o tej trasie rowerowej. Bo takich rzeczy się nie zapomina !
W Ljubinje byłem już w zeszłym roku i wiem, że jest tam sklep. By jednak tam dotrzeć trzeba zrobić konkret podjazd. Gdzieś w połowie zatrzymujemy się przy przydrożnym straganie i dokonujemy zakupów lokalnych wyrobów
Do miasta docieramy tuż przed zachodem słońca. Sklep jest czynny, ale tylko jeden ! Wyciągam trochę gotówki z bankomatu tak by starczyło na kolejne dwa dni.
Po zaspokojeniu pragnienia ruszamy już po zachodzie słońca w kierunku miasta Stolac. Trasa jest interwałowa, ale na koniec konkret zjazd. W zeszłym roku osiągnąłem tutaj 90 km/h, ale to było za dnia. Teraz skromne 70....
Ze Stolaca jedziemy na Mostar. Jednak po kilku kilometrach decydujemy się zatrzymać na noc gdzieś w gęstym zagajniku niedaleko drogi.
Galeria: https://photos.app.goo.gl/eErmcnTkmSdEuxUT9
cdn...
Na noc wybraliśmy fajną miejscówkę przy starym opuszczonym domu. Na tarasie fajnie można sobie było rozwiesić hamak. Nad głową wiszą winogrona i kiwi, ale jeszcze niedojrzałe..... Jesteśmy pewni, że dziś nam nie będą dokuczać komary bo w koło lata kilka nietoperzy, które już postarają się by wszystkie wyłapać
W nocy natomiast mała niespodzianka. Rozszalała się burza. Co prawda więcej było błyskawic i grzmotów niż deszczu, ale i tak na szybko rozwieszaliśmy płachty biwakowe. Zdążyliśmy w ostatniej chwili
I tej nocy w sumie już za długo nie pospaliśmy ponieważ godzinę później zadzwonił budzik wzywając do wstawania, ale jakoś nie chciało nam się i po raz kolejny zbyt późno ruszamy w trasę....
Tak po prawdzie dziś zaliczymy trzy państwa, a nie tylko jedno jak jest w tytule....
Na dziś w planach jest przede wszystkim wykąpać się w zatoce kotorskiej. Plażę w miejscowości Donji Morinj otwierają od dziewiątej. Rozbijamy się pod palmą. Dość długo sobie pływam. Woda jest odrobinę chłodna, a to za sprawą rzeki, której wody w tym miejscu wpadają do zatoki. Ludzi o tak wczesnej porze niewielu. Jakaś starsza Białorusinka z nudów zagaduje nas. Okazuje się, że jest z Brześcia, a jej matka była Polką. Przyleciała tu samolotem, a reszta rodziny podąża samochodem
Po dziesiątej ruszamy na Herceg Novi czyli największe miasto zlokalizowane nad zatoką kotorską. W jednej miejscowości wyprzedza nas kilkudziesięcioosobowa grupa motocyklistów z polski. Jeden z nich się wywraca i szoruje po asfalcie kilkanaście metrów. Nic mu się nie stało bo po chwili szybko wstał i męczył się z ciężkim motocyklem, którego nie był w stanie podnieść. Dopiero jakiś kolega mu pomógł
W Herceg Novi robimy przerwę w knajpie na piwo. Potem jeszcze spore zakupy płynów bo temperatura powietrza jest coraz wyższa.
A teraz musimy podjechać w tym upale do granicy z Chorwacją. Trochę męczarni było nie powiem. Na przejściu ogromna kolejka do odprawy. My standardowo przebijamy się między samochodami i zostajemy odprawieni bez kolejki. Po stronie chorwackiej bardzo szybki zjazd. Gdy już zjechaliśmy naszym oczom ukazują się granatowe chmury na horyzoncie zwiastujące nadchodzącą burzę.
Na szczęście obyło się bez opadów tylko zaczął wiać strasznie mocny wiatr od północnej strony. Ciężko było mi ustać na punkcie widokowym. W dali widoczne jedno z najdroższych miast Europy, w których miałem okazję być czyli Dubrovnik.
W okolicy lotniska Dubrovnik trwają prace. W wielu miejscach droga rozkopana i miejscami tworzą się zatory bo samochodów tu dość sporo.
O ile wcześniej deszcz nas oszczędził tak na przedmieściach samego Dubrovnika zaczyna padać rzęsisty deszcz. Robimy pauzę pod parasolem przy piekarni. Oczywiście korzystamy z okazji i robimy niewielkie zakupy, a te nas bardzo dużo kosztują bo za trzy burki i piwo płacę przeszło 50 zeta na nasze, no normalnie pogięło ich !
Gdy przestaje padać ruszamy w drogę. Jednak podczas pauzy postanowiliśmy zmienić wcześniej zaplanowaną trasę. Odbijamy ku granicy z Bośnią i Hercegowiną. Tam standardowo długa kolejka do odprawy....
Po przekroczeniu granicy diametralna zmiana pogody. Wychodzi słońce, a chmury pozostały gdzieś nad Adriatykiem. Dobry to był wybór i to z jeszcze jednego powodu. Otóż Grzesiu wynalazł jakąś trasę rowerową na swojej mapie, z której wynikało, że nie będzie przewyższeń i co najważniejsze wiedzie w kierunku w którym chcemy jechać !
Okazało się, że to trasa wiodąca po dawnej wąskotorowej linii kolejowej, zwanej "Ćiro". Łączyła ona w przeszłości Dubrownik, Trebinje i Mostar. Kolej wąskotorowa została wybudowana na początku XX wieku. Pierwszy pociąg parowy zwany „Ćiro” przejechał trasę w lipcu 1901 r. Jej kres nastąpił w roku 1971 r. gdy władze Jugosławii zamknęły wszystkie linie, które były nierentowne. Teraz prowadzi tędy niesamowita trasa rowerowa, którą gdy się przejedzie to pozostanie w pamięci na zawsze bo jest to swoiste muzeum na wolnym powietrzu.
Trasa liczy przeszło 150 kilometrów, a po drodze co kawałek można napotkać pozostałości dawnych czasów. Opuszczone stacje kolejowe, wiadukty, tory, tunele pełne nietoperzy, mosty, całe opustoszałe miejscowości. Jednym słowem niesamowite !
Dodatkowy smaczek to przejazd przez w dalszym ciągu zaminowany teren o czym informują tablice porozstawiane w wielu miejscach.
Przy każdej ze stacji ustawiono tablice gdzie streszczono historię danego miejsca.
Widoki też są niczego sobie.
Najwięcej wrażeń dostarczył przejazd przez długi na ponad 340 metrów wykuty w skale tunel pełen nietoperzy ! Grzesiu pozostał gdzieś z tyły bo zaszła u niego potrzeba skonsumowania małego conieco Miejscowy, którego spotkałem przy tunelu trochę poopowiadał historii. Okazało się też, że jest inwalidą wojennym bo został postrzelony w lewą nogę w latach dziewięćdziesiątych i od tamtej pory noga jest sztywna.
W tunelu ogromne ilości nietoperzowych odchodów, w których Grzesiu ugrzązł bo miał węższe opony aniżeli ja. Zastanawiał się nawet czy uda mu się to guano dowieść do domu na oponach
Powoli zaczyna nam brakować płynów, a jazda tą trasą posiada jeden wielki minus - jedziesz kilkadziesiąt kilometrów i nie natrafiasz na żaden sklep ! Trzeba za pamięci zapatrzyć się zanim wyruszymy w te okolice.
W miejscowości Zavala znajduje się największa jaskinia na terytorium Bośni i Hercegowiny. Jest tu również restauracja gdzie można się napić piwa. W końcu ! Dobrze, że można płacić w euro.
Oprócz nas siedzą tu także dwie rodziny jedna to Czesi, a druga to nasi rodacy, a żeby było bardziej śmiesznie to mieszkają kilkanaście kilometrów ode mnie w Prudniku ;P
Chcąc trochę podładować sprzęt elektroniczny dość długo tu siedzimy. Efektem jest późna pora dnia, w której ruszamy dalej. Zdajemy sobie sprawę, że bez zapasów nie ma co kontynuować jazdy tą trasą i postanawiam, że odbijamy na główną drogę i kierujemy się do Ljubinje. Trochę szkoda bo bardzo chętnie bym przejechał całą tą trasę aż do Mostaru, ale jak się nie ma nawet picia to nie ma innego wyjścia. Jednak jeżeli kiedykolwiek wybiorę się w te okolice w przyszłości to będę pamiętać o tej trasie rowerowej. Bo takich rzeczy się nie zapomina !
W Ljubinje byłem już w zeszłym roku i wiem, że jest tam sklep. By jednak tam dotrzeć trzeba zrobić konkret podjazd. Gdzieś w połowie zatrzymujemy się przy przydrożnym straganie i dokonujemy zakupów lokalnych wyrobów
Do miasta docieramy tuż przed zachodem słońca. Sklep jest czynny, ale tylko jeden ! Wyciągam trochę gotówki z bankomatu tak by starczyło na kolejne dwa dni.
Po zaspokojeniu pragnienia ruszamy już po zachodzie słońca w kierunku miasta Stolac. Trasa jest interwałowa, ale na koniec konkret zjazd. W zeszłym roku osiągnąłem tutaj 90 km/h, ale to było za dnia. Teraz skromne 70....
Ze Stolaca jedziemy na Mostar. Jednak po kilku kilometrach decydujemy się zatrzymać na noc gdzieś w gęstym zagajniku niedaleko drogi.
Galeria: https://photos.app.goo.gl/eErmcnTkmSdEuxUT9
cdn...
Czytając o tej drodze rowerowej nastawiłem się na klimat w stylu Bieszczad, a zapomniałem, że tam inna roślinność, inne krajobrazy. Do tego pomazane tablice i mury sprayem...dobrze, że ten tunel i mostek za nim, oraz widoki były fajne. Bo mam lekki niedosyt. Ale to moje takie tam marudzenie, nie brać tego poważnie!
Okazało się, że to trasa wiodąca po dawnej wąskotorowej linii kolejowej, zwanej "Ćiro".
A to jest droga tylko dla rowerow? W sensie czy stoja tam zakazy wjazdu dla aut? Bo z kilku zdjec wyglada na calkiem niezla droge i to asfaltowa!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Okazało się, że to trasa wiodąca po dawnej wąskotorowej linii kolejowej, zwanej "Ćiro".
A to jest droga tylko dla rowerow? W sensie czy stoja tam zakazy wjazdu dla aut? Bo z kilku zdjec wyglada na calkiem niezla droge i to asfaltowa!
Nie ma tam zakazu dla samochodów. Powiem więcej tam jeżdżą samochody bo ludzie muszą dostać się do swoich domostw. Inna sprawa, że jeżeli chce się przejechać samochodem to w całości po prostu się nie da. Przez tunele i mostki zapomnij. Kilka kilometrów wiodło po takiej szutrowej drodze z grubego kamienia. W zasadzie to był zwykły nasyp kolejowy tylko już tak kamienie się mocno uleżały. No i są czasami takie słupki zapobiegające by nikt nie wjechał samochodem na trasę. Ogólnie da radę samochodem, ale są miejsca które trzeba będzie ewidentnie ominąć.
Rowerowy Eurotrip 2018 - Dzień 11 - Wzdłuż Neretwy...- 24.07.2018
Noc minęła bez historii. Zresztą początek dnia również taki jakiś nijaki. Kierujemy się do perełki Bośni i Hercegowiny czyli do Mostaru. Widoki są spoko, ale dupy jakoś nie urywają dlatego tylko kilka fotek po drodze.
Zjeżdżamy do doliny, którą płynie "Boska" Neretwa. Przez 2/3 dnia właśnie wzdłuż tej rzeki będziemy podążać.
Gdzieś na przedmieściach Mostaru wbijamy do knajpy przy stacji paliw na piwo. Dziś kolejny upalny dzień i to już od wczesnych godzin porannych.
Mostar jest najcieplejszym miastem w Bośni i Hercegowinie, a jednocześnie jednym z najbardziej nasłonecznionych miejsc w Europie. I gdyby nie rzeka Neretwa zapewne byłaby tu pustynia, a tak panuje tu przyjemny śródziemnomorski klimat.
Oczywiście pisząc Mostar wszystkim na myśl przychodzi Stary Most. No i my oczywiście chcieliśmy go zobaczyć. Najpierw z daleka. Całkiem ładnie się prezentuje.
Później trzeba się trochę pomęczyć by przedostać się w jego najbliższą okolicę. Tłumy turystów na każdym kroku, a w jego najbliższym sąsiedztwie znajduje się Stary Bazar.
Najstarsza część miasta to głównie wpływy Tureckie. Widać to na niemal każdym kroku.
Najważniejszym zabytkiem jest położony w centrum XVI-wieczny kamienny Stary Most, wybudowano go w miejsce starej drewnianej przeprawy w roku 1566. Stał niewzruszenie przez 427 lad do dnia 9 listopada 1993 roku gdy w wyniku działań wojennych został on zburzony przez Chorwatów. Jego odbudowę zakończono 23 lipca 2004 r. Więc tak po prawdzie ten Stary Most jest całkiem nowym mostem
W lipcu 2005 Stary Most i jego najbliższe otoczenie zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO.
Grzesiu czeka przy moście a ja biegam w jego okolicy.
No i ok, zaspokoiliśmy swoją ciekawość to teraz pora się wydostać z miasta, a i jeszcze jedno musimy zrobić zakupy !
Przebijamy się przez miasto. W wielu miejscach ewidentne ślady działań wojennych z lat dziewięćdziesiątych.
Wpadamy na główną drogę łączącą Sarajewo z Dubrovnikiem. Ruch dość spory, ale jedzie się całkiem fajnie. Podążamy w górę biegu Neretwy.
Po drodze do Jablanicy mijamy niewielkie spiętrzenia wód Neretwy gdzie działają niewielkie elektrownie. Woda rzeki ma nieziemski kolor !
Robimy też krótki postój na kąpiel. Woda przyjemnie chłodna. Fajne uczucie w ten upalny dzień
Im bliżej Jablanicy tym kanion, w którym płynie rzeka coraz bardziej się zawęża. Coraz wyższe też szczyty wokoło.
W Jablanicy w pierwszej połowie roku 1943 rozegrała się bitwa pomiędzy siłami Osi, a jugosłowiańskimi partyzantami. Partyzanci mimo przeważającej liczby wojsk sprzymierzonych wyłamali się z okrążenia i byli zdolni do kontynuowania walk. Dziś o tamtych wydarzeniach przypomina muzeum bitwy, którego otwarcia dokonał osobiście przywódca partyzantów, a później marszałek Jugosławii oraz naczelny dowódca armii jugosłowiańskiej - Josip Broz Tito.
W 1969 roku na potrzeby największej produkcji kinowej ówczesnej Jugosławi zrekonstruowano zniszczony podczas działań wojennych most by następnie go wysadzić. Teraz wraz z ustawioną lokomotywą wszystko ciekawie wygląda.
Nadeszła pora by opuścić trasę wiodącą wzdłuż Neretwy. Kierujemy się na Prozor. Trasa trochę nieprzyjemna bo mieliśmy kilka taki jakch to mówię "wrednych hopek" do pokonania.
Po drodze robimy jeszcze jakieś niewielkie zakupy coby nam w gardłach nie zaschło i rozpoczynamy najtrudniejszy dziś podjazd. Widoki całkiem fajne z tego podjazdu.
Widać m.in. najwyższy szczyt Hercegowiny - Pločno 2228 m jeden z naszych celów na tą wyprawę niestety nie udało się tego zrealizować Szczyt z tej perspektywy mało charakterystyczny i ciężko byłoby opisać który to
Wysokość jaką dziś osiągamy to 1100 m. Teraz czeka nas zjazd, bardzo długi i szybki zjazd. Jest tak szybko, że aż szkoda się zatrzymywać by zrobić jakieś zdjęcie
Później się już trochę wypłaszcza. Znaczy się ciągle jedziemy w dół, ale teraz już trzeba użyć trochę mięśni by się toczyć naprzód. Dość szybko przybywa nam kilometrów. W jednej miejscowości niewielkie i ostatnie już dziś zakupy.
Ach, teraz jedziemy już wzdłuż innej znanej rzeki Vrbas. O niej będzie w kolejnej części bo niemal cały następny dzień będziemy jechać wzdłuż właśnie tej rzeki Tymczasem po zapadnięciu ciemności odbijamy na jakąś leśną drogę w celu rozbicia kolejnego biwaku...
Galeria foto: https://photos.app.goo.gl/PZ1mEZxFmrnt4FnX7
cdn....
Noc minęła bez historii. Zresztą początek dnia również taki jakiś nijaki. Kierujemy się do perełki Bośni i Hercegowiny czyli do Mostaru. Widoki są spoko, ale dupy jakoś nie urywają dlatego tylko kilka fotek po drodze.
Zjeżdżamy do doliny, którą płynie "Boska" Neretwa. Przez 2/3 dnia właśnie wzdłuż tej rzeki będziemy podążać.
Gdzieś na przedmieściach Mostaru wbijamy do knajpy przy stacji paliw na piwo. Dziś kolejny upalny dzień i to już od wczesnych godzin porannych.
Mostar jest najcieplejszym miastem w Bośni i Hercegowinie, a jednocześnie jednym z najbardziej nasłonecznionych miejsc w Europie. I gdyby nie rzeka Neretwa zapewne byłaby tu pustynia, a tak panuje tu przyjemny śródziemnomorski klimat.
Oczywiście pisząc Mostar wszystkim na myśl przychodzi Stary Most. No i my oczywiście chcieliśmy go zobaczyć. Najpierw z daleka. Całkiem ładnie się prezentuje.
Później trzeba się trochę pomęczyć by przedostać się w jego najbliższą okolicę. Tłumy turystów na każdym kroku, a w jego najbliższym sąsiedztwie znajduje się Stary Bazar.
Najstarsza część miasta to głównie wpływy Tureckie. Widać to na niemal każdym kroku.
Najważniejszym zabytkiem jest położony w centrum XVI-wieczny kamienny Stary Most, wybudowano go w miejsce starej drewnianej przeprawy w roku 1566. Stał niewzruszenie przez 427 lad do dnia 9 listopada 1993 roku gdy w wyniku działań wojennych został on zburzony przez Chorwatów. Jego odbudowę zakończono 23 lipca 2004 r. Więc tak po prawdzie ten Stary Most jest całkiem nowym mostem
W lipcu 2005 Stary Most i jego najbliższe otoczenie zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO.
Grzesiu czeka przy moście a ja biegam w jego okolicy.
No i ok, zaspokoiliśmy swoją ciekawość to teraz pora się wydostać z miasta, a i jeszcze jedno musimy zrobić zakupy !
Przebijamy się przez miasto. W wielu miejscach ewidentne ślady działań wojennych z lat dziewięćdziesiątych.
Wpadamy na główną drogę łączącą Sarajewo z Dubrovnikiem. Ruch dość spory, ale jedzie się całkiem fajnie. Podążamy w górę biegu Neretwy.
Po drodze do Jablanicy mijamy niewielkie spiętrzenia wód Neretwy gdzie działają niewielkie elektrownie. Woda rzeki ma nieziemski kolor !
Robimy też krótki postój na kąpiel. Woda przyjemnie chłodna. Fajne uczucie w ten upalny dzień
Im bliżej Jablanicy tym kanion, w którym płynie rzeka coraz bardziej się zawęża. Coraz wyższe też szczyty wokoło.
W Jablanicy w pierwszej połowie roku 1943 rozegrała się bitwa pomiędzy siłami Osi, a jugosłowiańskimi partyzantami. Partyzanci mimo przeważającej liczby wojsk sprzymierzonych wyłamali się z okrążenia i byli zdolni do kontynuowania walk. Dziś o tamtych wydarzeniach przypomina muzeum bitwy, którego otwarcia dokonał osobiście przywódca partyzantów, a później marszałek Jugosławii oraz naczelny dowódca armii jugosłowiańskiej - Josip Broz Tito.
W 1969 roku na potrzeby największej produkcji kinowej ówczesnej Jugosławi zrekonstruowano zniszczony podczas działań wojennych most by następnie go wysadzić. Teraz wraz z ustawioną lokomotywą wszystko ciekawie wygląda.
Nadeszła pora by opuścić trasę wiodącą wzdłuż Neretwy. Kierujemy się na Prozor. Trasa trochę nieprzyjemna bo mieliśmy kilka taki jakch to mówię "wrednych hopek" do pokonania.
Po drodze robimy jeszcze jakieś niewielkie zakupy coby nam w gardłach nie zaschło i rozpoczynamy najtrudniejszy dziś podjazd. Widoki całkiem fajne z tego podjazdu.
Widać m.in. najwyższy szczyt Hercegowiny - Pločno 2228 m jeden z naszych celów na tą wyprawę niestety nie udało się tego zrealizować Szczyt z tej perspektywy mało charakterystyczny i ciężko byłoby opisać który to
Wysokość jaką dziś osiągamy to 1100 m. Teraz czeka nas zjazd, bardzo długi i szybki zjazd. Jest tak szybko, że aż szkoda się zatrzymywać by zrobić jakieś zdjęcie
Później się już trochę wypłaszcza. Znaczy się ciągle jedziemy w dół, ale teraz już trzeba użyć trochę mięśni by się toczyć naprzód. Dość szybko przybywa nam kilometrów. W jednej miejscowości niewielkie i ostatnie już dziś zakupy.
Ach, teraz jedziemy już wzdłuż innej znanej rzeki Vrbas. O niej będzie w kolejnej części bo niemal cały następny dzień będziemy jechać wzdłuż właśnie tej rzeki Tymczasem po zapadnięciu ciemności odbijamy na jakąś leśną drogę w celu rozbicia kolejnego biwaku...
Galeria foto: https://photos.app.goo.gl/PZ1mEZxFmrnt4FnX7
cdn....
Rowerowy Eurotrip 2018 - Dzień 12 - Wzdłuż rzeki Vrbas - 25.07.2018
W końcu normalne drzewa gdzie możemy rozwiesić bez problemu hamaki ! I nie ma wszędobylskich roślin ciernistych Noc zupełnie bez historii. Tym razem nie musimy zbyt szybko wstawać ponieważ na dzisiejszy dzień nie zaplanowano nam żadnych większych podjazdów. Ale jak to bywa gdy się czegoś nie musi to oczywiście się to robi.. 07:30 jesteśmy już na głównej drodze i kierujemy się na północ.
Jedziemy wzdłuż rzeki Vrbas. Będziemy wzdłuż niej jechać przez większą część dnia.
Dość szybko docieramy do miasta Jajce leżącego w miejscu łączenia się rzeki Vrbas z rzeką Pliva. Dla nas Polaków nazwa miasta może się wydawać co najmniej śmieszna no nie ?
Miasto jest ważnym ośrodkiem turystycznym. Widać to nawet teraz, w środku tygodnia i o tak wczesnej godzinie. Najbardziej znaną atrakcją jest wysoki na 23 metry wodospad. Nie powiem widok robi ogromne wrażenie !
Nad miastem góruje wybudowana w XIV wieku twierdza.
Oprócz tego znajdują się tu częściowo zachowane mury obronne z bramą wjazdową(Travnicką). Właśnie tutaj przy bramie postanawiamy wpaść do przydrożnej knajpy na śniadanie.
Szybko wypijam browarka i jadę na miasto.
Wiele tu typowych muzułmańskich domów, które charakteryzują się ciemnym, ciasnym parterem oraz wystającym poza całość pomalowanym na biało piętrem.
Największy meczet w mieście nosi ponoć jako jedyny w europie imię żeńskie - Esme Sultanija.
A w parku ustawiono kilka rzymskich sarkofagów...
Wracam dokończyć śniadanie i ruszamy w dalszą drogę. O ile nazwa miasta jest śmieszna to znak przy drodze wydaje się być jeszcze bardziej śmieszny. Oczywiście dla nas
Po niemal trzydziestu kilometrach ciągłej jazdy w dół przychodzi nam zrobić w tym upale jeden podjazd. Gdyby nie ta wysoka temperatura powietrza to nie byłoby z tym większego problemu, a tak to się trochę trzeba było pomęczyć Za to u góry czeka na nas jeden z ładniejszych widoków podczas całego wypadu, a jest nim przełom rzeki Vrbas. W tym miejscu wody rzeki zostały spiętrzone tamą elektrowni wodnej w miejscowości Boćac, a sama rzeka robi kilka niezłych "zawijasów".
Z poziomu gruntu robi niesamowite wrażenie, ale widok z góry jest jeszcze ciekawszy!
I znowu ciągle w dół. Tym razem przez czterdzieści kilometrów. I tak docieramy do drugiego pod względem wielkości miasta Bośni i Hercegowiny - Banja Luki. Miasto samo w sobie nie ma zbyt wiele zabytków, a to ze względu na zawirowania we własnej historii. Szczególnie najnowsza historia odcisnęła na mieście i okolicy swe piętno. Większość tutejszych zabytków zostało po prostu zniszczonych przez co miasto nie było zbyt popularne wśród turystów, ale ostatnio coraz bardziej się to zmienia. Z gruzów odbudowywane są wszystkie najważniejsze zabytki. Nie tylko sami ludzie byli sprawcami zniszczeń ale również natura, która pokazała swą potęgę w październiku 1969 roku gdy w skutek trzęsienia ziemi zniszczonych zostało 80 % zabudowy miejskiej.
Przed wojną domową było tutaj 16 meczetów ale Serbowie zburzyli wszystkie. Część z nich odbudowano jak chociażby najpiękniejszy z nich Ferhadija.
Dominującą w krajobrazie świątynią jest całkiem współczesny prawosławny Sobór Chrystusa Zbawiciela.
Nad rzeką Vrbas stoi najstarsza budowla Banja Luki – twierdza Kastel z XVI wieku. Obecnie jak w wielu miejscach miasta tak i tu trwają prace rekonstrukcyjne.
Aktualnie w czasie się kiedy przejeżdżaliśmy przez miasto panował straszy upał i może dlatego panowała tu trochę ospała atmosfera. Nawet na drogach ruch umiarkowany i po prawdzie przez tak duże miasto jechało się nam całkiem przyjemnie.
Oczywiście chcemy wydać jeszcze resztę gotówki, którą posiadamy, więc wstępujemy do marketu na zakupy
Na przedmieściach wstępujemy do piekarni na świeże bułeczki. Ceny czterokrotnie niższe jak na przedmieściach Dubrownika
A i jeszcze jedno ! Bardzo zasmakowała nam cola, którą można kupić również w Serbii - Cockta. W smaku bardzo przypomina Kofolę jednak posmak ziół jest delikatniejszy.
Gonimy ku granicy z Chorwacją na rzece Sawa. Jak zwykle kolejka dość spora, ale nam to nie przeszkadza i szybciutko jesteśmy na moście granicznym. Kilka fotek pamiątkowych i jedziemy dalej,na północ.
Początek trasy na chorwackiej ziemi jest przyjemny, ale dość monotonny. Jedziemy ze znaczą prędkością ku widocznym w dali niewysokim górkom. Przed nami niewysoka przełęcz, na której spotykamy już trochę podrośniętego szczeniaka owczarka. Wyleguje się w rowie i widać, że jest tu od bardzo dawna. Zatrzymuję się i wyciągam swoje zapasy. Szybko do mnie podbiega na zawołanie i jeszcze szybciej zjada opakowanie kiełbasy. Potem jakby nigdy nic wraca na swoje legowisko....
...., a my tymczasem zjeżdżamy do uzdrowiska Lipik. Miasto położone w dolinie rzeki Pakry. Okolice te zamieszkane były już za czasów rzymskich. Wówczas też odkryto tutaj źródła wód leczniczych. W połowie XVIII wieku zbudowano tu jedno z pierwszych źródeł termomineralnej wody w Europie i wtedy rozpoczął się rozwój uzdrowiska. W kolejnym wieku wokół uzdrowiska wybudowano wille i hotele. Uzdrowisko staje się bardzo popularne wśród turystów.
I jak to w uzdrowisku jest duży park, wiele pomników oraz fontann. Nie wszystkie obiekty uzdrowiskowe dotrwały do dnia dzisiejszego. Po niektórych pozostały jedynie fundamenty, a inne choć są zabezpieczone to ich stan jest bardzo zły.
Jedziemy pod główne źródło wody termalnej. Odwiertu w tym miejscu dokonano w 1870 roku na głębokość 234,7 metra. Temperatura wody jest stała i wynosi 64 stopnie. Trzeba uważać by sobie ust nie poparzyć
W mieście wiele śladów wojny domowej.
Jeszcze tylko male zakupy i jedziemy do sąsiedniego Pakraca. Przejeżdżamy przez miasto i gdy jeszcze jest jasno postanawiamy rozbić się w lesie na kolejny biwak. W sumie dzisiaj nie jest źle ponieważ dystans wrócił do normalności bo zrobiliśmy w końcu przeszło 200 km
Galeria z tego dnia tu: https://photos.app.goo.gl/zhfPUyMrBKD6efLG9
cdn
W końcu normalne drzewa gdzie możemy rozwiesić bez problemu hamaki ! I nie ma wszędobylskich roślin ciernistych Noc zupełnie bez historii. Tym razem nie musimy zbyt szybko wstawać ponieważ na dzisiejszy dzień nie zaplanowano nam żadnych większych podjazdów. Ale jak to bywa gdy się czegoś nie musi to oczywiście się to robi.. 07:30 jesteśmy już na głównej drodze i kierujemy się na północ.
Jedziemy wzdłuż rzeki Vrbas. Będziemy wzdłuż niej jechać przez większą część dnia.
Dość szybko docieramy do miasta Jajce leżącego w miejscu łączenia się rzeki Vrbas z rzeką Pliva. Dla nas Polaków nazwa miasta może się wydawać co najmniej śmieszna no nie ?
Miasto jest ważnym ośrodkiem turystycznym. Widać to nawet teraz, w środku tygodnia i o tak wczesnej godzinie. Najbardziej znaną atrakcją jest wysoki na 23 metry wodospad. Nie powiem widok robi ogromne wrażenie !
Nad miastem góruje wybudowana w XIV wieku twierdza.
Oprócz tego znajdują się tu częściowo zachowane mury obronne z bramą wjazdową(Travnicką). Właśnie tutaj przy bramie postanawiamy wpaść do przydrożnej knajpy na śniadanie.
Szybko wypijam browarka i jadę na miasto.
Wiele tu typowych muzułmańskich domów, które charakteryzują się ciemnym, ciasnym parterem oraz wystającym poza całość pomalowanym na biało piętrem.
Największy meczet w mieście nosi ponoć jako jedyny w europie imię żeńskie - Esme Sultanija.
A w parku ustawiono kilka rzymskich sarkofagów...
Wracam dokończyć śniadanie i ruszamy w dalszą drogę. O ile nazwa miasta jest śmieszna to znak przy drodze wydaje się być jeszcze bardziej śmieszny. Oczywiście dla nas
Po niemal trzydziestu kilometrach ciągłej jazdy w dół przychodzi nam zrobić w tym upale jeden podjazd. Gdyby nie ta wysoka temperatura powietrza to nie byłoby z tym większego problemu, a tak to się trochę trzeba było pomęczyć Za to u góry czeka na nas jeden z ładniejszych widoków podczas całego wypadu, a jest nim przełom rzeki Vrbas. W tym miejscu wody rzeki zostały spiętrzone tamą elektrowni wodnej w miejscowości Boćac, a sama rzeka robi kilka niezłych "zawijasów".
Z poziomu gruntu robi niesamowite wrażenie, ale widok z góry jest jeszcze ciekawszy!
I znowu ciągle w dół. Tym razem przez czterdzieści kilometrów. I tak docieramy do drugiego pod względem wielkości miasta Bośni i Hercegowiny - Banja Luki. Miasto samo w sobie nie ma zbyt wiele zabytków, a to ze względu na zawirowania we własnej historii. Szczególnie najnowsza historia odcisnęła na mieście i okolicy swe piętno. Większość tutejszych zabytków zostało po prostu zniszczonych przez co miasto nie było zbyt popularne wśród turystów, ale ostatnio coraz bardziej się to zmienia. Z gruzów odbudowywane są wszystkie najważniejsze zabytki. Nie tylko sami ludzie byli sprawcami zniszczeń ale również natura, która pokazała swą potęgę w październiku 1969 roku gdy w skutek trzęsienia ziemi zniszczonych zostało 80 % zabudowy miejskiej.
Przed wojną domową było tutaj 16 meczetów ale Serbowie zburzyli wszystkie. Część z nich odbudowano jak chociażby najpiękniejszy z nich Ferhadija.
Dominującą w krajobrazie świątynią jest całkiem współczesny prawosławny Sobór Chrystusa Zbawiciela.
Nad rzeką Vrbas stoi najstarsza budowla Banja Luki – twierdza Kastel z XVI wieku. Obecnie jak w wielu miejscach miasta tak i tu trwają prace rekonstrukcyjne.
Aktualnie w czasie się kiedy przejeżdżaliśmy przez miasto panował straszy upał i może dlatego panowała tu trochę ospała atmosfera. Nawet na drogach ruch umiarkowany i po prawdzie przez tak duże miasto jechało się nam całkiem przyjemnie.
Oczywiście chcemy wydać jeszcze resztę gotówki, którą posiadamy, więc wstępujemy do marketu na zakupy
Na przedmieściach wstępujemy do piekarni na świeże bułeczki. Ceny czterokrotnie niższe jak na przedmieściach Dubrownika
A i jeszcze jedno ! Bardzo zasmakowała nam cola, którą można kupić również w Serbii - Cockta. W smaku bardzo przypomina Kofolę jednak posmak ziół jest delikatniejszy.
Gonimy ku granicy z Chorwacją na rzece Sawa. Jak zwykle kolejka dość spora, ale nam to nie przeszkadza i szybciutko jesteśmy na moście granicznym. Kilka fotek pamiątkowych i jedziemy dalej,na północ.
Początek trasy na chorwackiej ziemi jest przyjemny, ale dość monotonny. Jedziemy ze znaczą prędkością ku widocznym w dali niewysokim górkom. Przed nami niewysoka przełęcz, na której spotykamy już trochę podrośniętego szczeniaka owczarka. Wyleguje się w rowie i widać, że jest tu od bardzo dawna. Zatrzymuję się i wyciągam swoje zapasy. Szybko do mnie podbiega na zawołanie i jeszcze szybciej zjada opakowanie kiełbasy. Potem jakby nigdy nic wraca na swoje legowisko....
...., a my tymczasem zjeżdżamy do uzdrowiska Lipik. Miasto położone w dolinie rzeki Pakry. Okolice te zamieszkane były już za czasów rzymskich. Wówczas też odkryto tutaj źródła wód leczniczych. W połowie XVIII wieku zbudowano tu jedno z pierwszych źródeł termomineralnej wody w Europie i wtedy rozpoczął się rozwój uzdrowiska. W kolejnym wieku wokół uzdrowiska wybudowano wille i hotele. Uzdrowisko staje się bardzo popularne wśród turystów.
I jak to w uzdrowisku jest duży park, wiele pomników oraz fontann. Nie wszystkie obiekty uzdrowiskowe dotrwały do dnia dzisiejszego. Po niektórych pozostały jedynie fundamenty, a inne choć są zabezpieczone to ich stan jest bardzo zły.
Jedziemy pod główne źródło wody termalnej. Odwiertu w tym miejscu dokonano w 1870 roku na głębokość 234,7 metra. Temperatura wody jest stała i wynosi 64 stopnie. Trzeba uważać by sobie ust nie poparzyć
W mieście wiele śladów wojny domowej.
Jeszcze tylko male zakupy i jedziemy do sąsiedniego Pakraca. Przejeżdżamy przez miasto i gdy jeszcze jest jasno postanawiamy rozbić się w lesie na kolejny biwak. W sumie dzisiaj nie jest źle ponieważ dystans wrócił do normalności bo zrobiliśmy w końcu przeszło 200 km
Galeria z tego dnia tu: https://photos.app.goo.gl/zhfPUyMrBKD6efLG9
cdn
Ostatnio zmieniony 2018-11-16, 22:33 przez Robert J, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 49 gości