Jak zazwyczaj, sunąc w strone Karpat, jedziemy pociagiem Wrocław - Lwów. Zawsze wyjezdzał kolo 17 i wczesnym rankiem był juz we Lwowie. Niestety jednak cos pokręcili w rozkładach i pociag odjezdza kilka godzin pozniej. I jedzie dłuzej - około 16 godzin. Czemu takie durne zmiany? Nie mamy pojecia. Niestety wiąże sie to z tym, ze trudniej wydostac sie ze Lwowa aby jeszcze tego samego wieczora byc w jakiejs gorskiej wiosce.. No ale co zrobic, z przesiadkami szybciej nie bedzie… Jedyny plus z tych dziwnych zmian, ze na granicy jestesmy juz za dnia i mozna sobie co nieco poobserwowac. Po przejechaniu granicy pociag staje i kontynuuje to przez kolejne 3 godziny. W Mosciskach II wymieniają mu podwozie ale to zajmuje tylko jedna godzine. Przez pozostałą czesc czasu juz nic nie dłubią mu pod brzuszkiem. Lokomotywa jest jednak odczepiona i jezdzi radosnie nieopodal. Przejezdza obok chyba ze 4 razy, za kazdym razem innym torem. Albo chlopaki sie bawią, albo ma problem trafic na ten własciwy tor Przez okno ciezko powyglądac bo sa jakies takie uchylne. A byłoby na co popatrzec, bo wszedzie wokol pełno podnosników, kółek, wózków, ktore wsadzają pod wagony.
Jezdzimy tym pociagiem od 2009 roku a pierwszy raz zauwazamy oplombowanie wszelakich złączy! Kaloryfery, ściany, sufity. Czyli jego, mimo wydawałoby sie wysokiej ceny biletu, tez zaczeli rozkręcać, przystosowując do przemytniczych celów? Tak jak dawne pociagi Sanok - Chyrów czy Przemyśl - Czerniowce?
Wspolpasazerowie z naszego wagonu to glownie Ukraincy pracujący w Polsce, ktorzy wracają do domu. Z ich opowiadan wynika, ze Polska jest czesto tylko przystankiem na zachod, bo tam najchetniej widzą pracowanie. Bo po co zapierniczac w Polsce pol roku jak mozna kawałek dalej 2 miesiace i wyjdzie na to samo? Skoro i tak wyjezdzaja ze swojego kraju? Fakt, ze to nielegalne, ale kto by sie pierdołami przejmował. Bardzo chwalą prace w Niemczech. Że tam pracownik zna swoje prawa i nie da sobą pomiatac. Jak urlop to urlop, jak przerwa to przerwa, jak chorobowe to nie ma zmiłuj. A w Polsce czy jeszcze gorzej na Ukrainie to zapierdalaj za miske ryzu a szef to pół- bóg, wszechwładny, na ktorego nie ma bata. Moze cie gnoic i nic mu za to. Sporo sie tez ze sobą spierają - czy lepiej miec karte stałego pobytu, czy tylko zaswiadczenie o pracy - czy moze najwazniejsze jest zameldowanie? Przewija sie tez temat niedawnego strajku Ukrainców w magazynach dostarczajacych towar do jednego z marketów. Zażądali wyzszych płac i zawiesili prace. W sieci sklepów pod Wrocławiem półki zaczely swiecic pustkami. Szefostwo sie ugieło, zarobki poszły do góry, magazyn wznowił prace. Wygrali dzieki temu, ze w magazynie pracowali sami Ukraincy i nikt sie nie wyłamał. Śmiesznie, ze Ukraińcu muszą walczyc o podwyzki płac w Polsce... Skądinad ciekawe czy nasi potrafili by byc tacy solidarni?
Z nami w przedziale jedzie Roman. Jest z Krywego Rogu, wiec do domu ma kawałek. Pracuje w Tesco, w dziale informacji i obsługi klienta. Wszystko by bylo w porzadku, gdyby nie fakt, ze Roman po polsku zna 5 słow na krzyz. Czy uczy sie polskiego? Nie, bo nikt mu nie kazał, nie ma darmowych kursów a swojego wolnego czasu i pieniedzy nie chce mu sie na to poświecac. Jakos mi sie przypomina jak pol roku temu w jednym z takich sklepow szukałam pompki samochodowej. I nikt z krecacych sie po sklepie pracowników nie rozumiał slowa “pompka”. A ja sobie akurat zapomniałam jak to jest po wschodniemu. I trzeba było odgrywac mantomime. Co bywa zabawne w dalekich krajach - ale kurde we wlasnym miescie? Roman sie śmieje jak mu to opowiadam. Woła: “ja tez mam tak w pracy!” i az sie klepie po kolanach z uciechy jakby to byl swietny dowcip.
We Lwowie, mimo zasłyszanych ostatnio mrożących krew w żyłach opowiesci, Cyganów nie widac. A miało sie od nich roić i mieli wyciągac portfele zanim wysiadziesz z pociagu. Nawet koczowisko z poddworcowego parczku zniknelo.
Kupujemy od razu bilety do Worochty na jutro. Jakie to jest fajne we Lwowie, ze jest osobne okienko dla kupujących nie na dzisiaj. Ze wszyscy nudziarze, chcacy pojechac za tydzien na koniec swiata z dziesiatką znajomych w roznym wieku, z roznym stopniem niepelnosprawnosci, ulg rodzinnych i pracowniczych, nie zatykają kolejki, w ktorej stoją ludzie majacy pociag za 15 minut. Ostatnio w Zabrzu 20 osob bylo zmuszonych kupic bilet w pociagu, za dopłatą. Bo dwie babki jechały z cała rodziną do Kołogrzegu za miesiac i nie mogły sie zdecydowac czy lepsza kuszetka przez Warszawe czy moze sypialny przez Poznan? A “moze ja oddam te bilety i sie zastanowie jeszcze? Bo Kundzia spod trojki mi mowila, ze jej wyszło o 1.5 zl taniej?”. Ja wtedy bylam na dworcu godzine przed planowanym odjazdem swojego pociagu. I nie starczylo mi czasu aby kupic bilet w kasie….
Mając juz bilety, suniemy oczywiscie do naszego ulubionego hotelu “Arena”. Wlasnie dopiero dzis odkrywam, ze nigdzie nie jest na nim napisane “hotel” - tylko “budynek artystow cyrku”.
W kibelku. Jak ja lubie takie różne pomysłowe i nowatorskie rozwiązania! A co najwazniejsze - działa!
Nastepnym razem musimy sie upomniec o ten pokoj z tarasem!
Musząc cos zrobic z popoludniem włoczymy sie po okolicznych podwórkach, acz jest gorzej niz 8 lat temu, gdy uprzednio praktykowalismy ten proceder. Tu tez weszły w mode domofony. Trzeba wiec z niektorych zaułków zrezygnowac lub wspinac sie na wyzyny swojej kreatywnosc i inwencji twórczej
W podwórzach nadal mozna znalezc klimaty ciekawsze niz na zadeptanych przez turystow wakacyjnych ulicach. Są balkoniki i tajne przejscia, kładki wiszące i drzwi prowadzące donikąd. Pranie powiewa pod niebem na sznurach rozciagnietych miedzy balkonami. Nie tylko ubrania fruwaja na wietrze. Suszące sie/wietrzące koce, dywany, poduchy to tez popularny widok miejscowych zaułków... Mniej lub bardziej artystyczne konstrukcje zdobią balkony i podścienne kąty.
Koty przeciągają swe grzbiety i majestatycznie kroczą omijąjac rozbryzgniete o beton mirabelki. Gdziekolwiek by nie spojrzec to cos miauczy pod nogami
O roslinach, ktore wygrały z asfaltem....
Czasem podwórze to prawdziwy park otoczony murem kamienic.
Nieraz podworko to studnia, do ktorej prawie nie dociera słonce.
Czasem na zewnatrz wylewa sie fragment mieszkań. Obrazy, rzezby, parasolki, ciepłe jeszcze kapcie. Połaczone z odgłosem rozmów zza uchylonych drzwi czy dzwieków telewizora stwarza pozory uczestnictwa we fragmencie czyjegos zycia.
Czasem warto tez spojrzec pod stopy - i nie tylko mirabelki mam na mysli.
Trafiamy w koncu i my na to najbardziej znane z podworek, tłumnie odwiedzane przez turystów. Z daleka wygląda niepozornie i nie przyciąga szczegolnej uwagi.
Ale wyróżnia sie spośród innych dużą iloscią maskotek. Wszedzie stoją, wiszą, leżą pluszowe misiaki i inna zwierzyna wszelaka, ktora z jakis powodow przestała spelnia role przytulanek do spania, talizmanów na szczescie i ozdoby wewnetrznej czesci mieszkan.
Z oczu wielu zabawek wieje zadumą i melancholią. Moze wspominają czasy swojej młodosci? Może tęsknią za dziecięcą buzią wtulającą sie w miekki, pluszowy brzuszek? Jednak napewno ich los jest fajniejszy niz tych z TEJ_RELACJI - http://jabolowaballada.blogspot.com/201 ... bawki.html
Ech… gdyby te wszystkie biedactwa tez zebrac do kupy - byłoby im razniej!
Mamy tez chwilowy pomysl odnalezienia knajpy z trabantem na balkonie... ale bardzo szybko rezygnujemy z tego, niezbyt udanego pomysłu. Knajpa okazuje sie znajdowac w rejonie, gdzie spoza tłumu niewiele widac. Jedno z tych miejsc, gdzie traci sie w wiare w przestrzen i jakąkolwiek rozmaitość. Jak świat długi i szeroki to stolice i inne duze miasta mają takie kawałki, gdzie zadeptują cie stada przybyszów, przekonanych, ze odwiedzają wlasnie kolejne, niepowtarzalne miejsce. Ktoś egzaltowanym glosem wymienia ile krajów zaliczył, ktos prawie obrzyguje mi plecak, a szczęk telefonów walących selfi wwiercą sie go głowy. Okolice ulicy Starojewrejskiej to chyba jakis przedsionek piekła. A przynajmniej w wakacyjną sobote… Nic tu po nas… No wiec ten mój trabant mial byc gdzies tutaj. Fajnie wygladał na zdjeciu, pewnie zrobionym w listopadowy wtorek, i to juz po zamknieciu knajpy Moje wyobrazenie tego miejsca napewno nie przystaje do rzeczywistosci. Trabanta - hustawki wiec nie bedzie. Na otarcie łez jest za to kolorowy żuk
Opuszczamy ten niezbyt przyjazny bubom region miasta i uderzamy do lubianej i sprawdzonej knajpy na Chmielnickiego. Do miejsca, gdzie przy jajeczku i śledziku zawsze tchnie spokojem i przeszłoscią.
Nie siedzimy nawet 5 minut gdy przysiada sie dwóch starszych panów z karafką koniaczku w dłoni. Mikołaj i Sieroża. Mikołaj ma polskie pochodzenie i bardzo duża rodzine. I świetnie mówi po polsku. W domu było ich dziesiecioro. 45 rok i nowe powojenne zawirowania przestrzenne podzieliły ich rodzine na rózne kraje. On został we Lwowie. Ma jednak kupe kuzynów, siostrzeńcow, stryjków, swatów, kumów (i innych powinowatych, ktorych pokrewienstwa nigdy nie ogarne) w Jeleniej Gorze, Drawsku, Pucku, Pułtusku i Częstochowie. Rodzina obfituje w profesorow, prawników, generałow i dyplomatów. Jednego nawet Mikołaj ma na zdjeciu - jak prezydent Duda wrecza mu jakies ordery i dyplomy. Tak… rodzina jest dumą Mikołaja, i na ilosc, i na jakosc. A z Sieriożą znają sie ze studiów. Razem uczyli sie mechaniki na jednej ze lwowskich uczelni. Duzo opowiadają o wypadach w góry i nad morze, o stażach, rautach i bankietach albo przydziałowych pracach gdzies na koncu swiata. I o łapówkach, ktore trzeba było dać aby nie dostac 3 lat stażu na jakims Sachalinie czy innej Czukotce. Gadając z nimi mamy wrazenie, ze świat zatrzymał sie w latach 80 tych. 99% ich opowiesci jest osadzonych w tym przedziale czasowym. I wyjazdy do Polski, i znajomosci, i imprezy i rozne intrygi. Pozostale blisko 40 lat zdaje sie nie istniec. Nasza knajpa idealnie pasuje do takich opowiesci. Wszystko sie świetnie komponuje, stając sie prawie wehikułem do podróży w inną czasoprzestrzen. Sporą chwile wedrujemy razem po świecie sprzed lat…
Wieczorem jakos nie chce sie nam spac, mimo planowanej grozy dnia jutrzejszego - pociag mamy o 7. Idziemy jeszcze do knajpy koło hotelu “Arena”. Ona dla odmiany kojarzy mi sie z jakims starym kurortem nadmorskim. Zawsze jest tu jakis wiatr przewalający liście na balkoniku w cieniu starych drzew. O tej godzinie nie wiem czy jest jeszcze oficjalnie otwarta. Przy stolikach glownie siedzi i biesiaduje obsługa. Kuchnie mają jednak jeszcze otwartą. Wieczór jest ciepły i pogodny. I wesoły! Bo zwykle takie są dni, gdy cały wyjazd jest jeszcze przed nami, gdy snujemy plany i oczekujemy kolejnych przygód!
A na koniec krótki przegląd napotkanych tym razem lwowskich tramwajów. Co ciekawe - sporą część z nich prowadziły babuszki! Często dosyc stareńkie, takie ze złotym ząbkiem, w kolorowej chustce na głowie. Jakos prędzej by sie czlowiek spodziewał takiego widoku na przydomowej ławeczce, w kosciele, z krówką na pastwisku. A tu myk! ostry dzwonek tramwaju i roześmiana babcia grożąca palcem z okna, bo jakas buba sie znów rozkojarzyła na srodku ulicy
cdn
Gdzieś na zachodniej Ukrainie (Lwów, Czerwonohrad)
Gdzieś na zachodniej Ukrainie (Lwów, Czerwonohrad)
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Jasne, nyska. Nie wiem czemu napisalam ze zuk. Ale trabant ponoc naprawde jest trabantem
Ostatnio zmieniony 2018-08-26, 21:14 przez buba, łącznie zmieniany 3 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Mielismy pomysł zostac w Jaremczy na jeden dzien, ale jakos nie bardzo nam sie podoba. Bylismy tu 14 lat temu i było fajnie. Teraz przynajmniej pierwsze wrazenie jest odpychajace - tłum, wrzask, ot nadęty kurort. Nic tu po nas... No i znowu leje…
Uderzamy wiec na dworzec. Do kasy biletowej udaje mi sie dobiec przed setką dzieciaków wracajacych wlasnie z kolonii. Jak zawsze na zachodniej Ukrainie staram sie wplatac do swoich wypowiedzi te nieliczne ukrainskie slowa jakie znam oraz część polskich, ktore mi sie wydaje, ze mogą zabrzmiec podobnie. W kasie polskie “na dzisiaj” nie zostalo zrozumiane, a moja druga wersja (juz zdecydowanie zrozumiała) zabrzmiała jednak zbyt rosyjsko.. Babka w kasie walneła wiec focha. Zaczeła mnie pouczac, ze tu jest Ukraina, miotać sie po pokoju, pokazywac tryzuby na scianach, cos mamrotac po angielsku - co słabo ten język przypominało. I twierdzic, ze bilety sa dopiero na pojutrze. Na tym etapie wtrącili sie wychowacy kolonii, która szczelnie wypelniła juz wnetrze dworca. “My jestesmy z Kijowa i Chersona. Nikt na tym dworcu nie zna ukrainskiego. Prosze natychmiast obsłuzyc dziewuszke, a nie cudowac. Bo zaraz poprosimy kierownika… Nam sie tez spieszy.” Bilety sie jakos natychmiast znajdują. Wprawdzie tylko na kupe, ale moze w tym wypadku to i plus, ze bedziemy nieco odizolowani od stada rozwrzeszczanej dzieciarni, ktora wynudziła sie w deszczowym Jaremczu. Babka w kasie nagle stara sie byc dla mnie miła, uczy mnie kilku ukrainskich słow, przeprasza, wykręcając sie złą pogodą i jej wpływem na stan psychiczny ludzi… I nagle jakos wszystko rozumie co do niej mówie... Nie mozna bylo tak od razu? Smutne jest, ze niektorych trzeba opierdolić z góry na dół albo postraszyc, zeby zaczeli byc ludzmi…
Oprocz babki w kasie, w Jaremczu innych patriotycznych oznak rowniez nie brakuje..
Pomni na niesprzedawanie żarcia w poprzednich pociagach łapiemy jeszcze pierogi z wiśniami i jagodami w przydworcowej knajpie i pożeramy je w przedziale zapijajac domasznim winem z Tatarowa.
Wał chmur konczy sie równo z górami. Błyska słonce, choc wilgoc w powietrzu jest straszna i nadal burze gdzies chrumkają po horyzontach.
Idąc do kibla wagonowymi korytarzami trzeba uwazac aby sie nie potknąc o tabuny biegających dzieci. Bo one sa wszedzie. Co ciekawe - sa bardzo ciche i nie przeszkadzają innym podroznym. Tylko pod nogi trzeba patrzec
Mawiają, ze ja sie nie umiem spakowac. Mawiają, ze zawsze zabieram za duzo bagażu. Od dzis jednak mam spokojnie sumienie i nie mam kompleksów. Są jednak jednak tacy, ktorzy w sztuce minimalistycznego pakowania zagubili sie jeszcze bardziej!
Gdy wjezdzamy do Lwowa rzuca mi sie w oczy pewna kładka nad torami. Nigdy nia nie szlismy. No wiec dzis pojdziemy!
Prowadzi ona w inny swiat - świat wagonów i lokomotyw, zajezdni i terenów przemysłowych.
Dziwne chmury pełzają dzis po niebie. Tornado? Albo statek obcych?
Przypomina mi sie historia opowiadana przez znajomego, ze gdzies we Lwowie poznał maszynistów i zabrali go do swojej noclegowni, bursy kolejarskiej, miejsca z klimatem jakiego buby zawsze szukają. I bylo to gdzies blisko dworca. I bylo to daleko od miejsc rozdeptanych przez setki i tysiace turystycznych stóp. Opowiesc ta, prawie juz zapomniana, nagle staje mi przed oczami - kurde - to musi byc gdzies tu! Rozpytujemy przypadkowych przechodniow. Nie kojarzą. Kierują do bufetu. Zaglądamy wiec… Chyba mamy kolejną ulubioną knajpe we Lwowie. Przekroczenie bramy to jak podroz w czasie. Wysokie stropy, stoliki aby tam zasiąść oraz takie stojące. Solidna kuta krata - obiekt jest całodobowy. Na pietrze jest stołówka kolejarska - obiady sa wydawane na talony dla maszynistów, prowadników, mechaników.. Zamawiamy kawe, herbate, bułeczki.
Gawędzimy o życiu i o pociagach. W tym miejscu temat ten nasuwa sie sam. Jakos chyba nie w dobrym tonie mówic tu o marszrutkach czy samochodach. Opowiadamy o naszej wycieczce sprzed kilku lat - elektriczkami ze Lwowa do Kercza. O noclegach w dworcowych komnatach i grajacych do snu kołysankach peronowych megafonów. Ktos sie przysiada, wspomina, ze kiedys mial w planach objechac tak Ukraine dookoła, ale sie ożenił i ambitne plany szlag trafił… Pytamy tez o noclegownie. Babeczka bufetowa wie dokladnie o czym mowa. Dzwoni zapytac. Opiekun ma obawy aby przyjąć nieznajomych, bez polecenia i rekomendacji konkretnej osoby, na ktora w razie czego bedzie mozna zwalic odpowiedzialnosc. Jeszcze obcokrajowcy. Niestety. Nie tym razem. Babeczka mówi, ze jak nie mamy gdzie spac to mozemy zostac tu na noc i spac przy stolikach knajpianych. Rozwazamy acz brak dostepnego kibelka troche to miejsce dyskwalifikuje - krzaki sa daleko. Chwile sie jeszcze integrujemy i wracamy za kładke. Co ciekawe - od tej strony wiszą jakies wraże tabliczki o zakazie wstepu..
Jakies stare zarosniete perony.. Musimy tu kiedys wrocic, bez ciezkich plecaków bo z nimi dosc kiepsko skacze sie przez płoty...
Urzekła mnie ta zjezdzalnia!
Jutro trzeba bedzie wczesnie wstac.. Bo jest plan sunąć do Czerwonohradu. Elektriczką! Szukac kopalnianych szybów i klimatów przemysłowych miast!
Rano na przydworcowym bazarku nabywam krokodyla Giene, z harmoszką oczywiscie. Babuszka mówi, ze Czeburaszke tez ma ale zostala w domu. Szkoda. Tez bym kupiła, choc jedną juz mam.
Ciekawe jest jak inny zestaw ludzi spotyka sie we Lwowie o 23 wieczorem i o 7 rano. A moze we wszystkich miastach tak jest? Wieczorem kobiety mają wiecej szminki niz twarzy, przechodnie są krzykliwi, pewni siebie, idą na centrum z pełnymi portfelami i minami jakby mieli zawojowac swiat. Mija kilka godzin… Rano tymi samymi ulicami przemykają ludzie o twarzach zmęczonych życiem, śpiesząc sie lub jakby czymś martwiąc. Nie prowadzają sie jak pawie na wybiegu, nie toczą dumnym spojrzeniem naokoło, nie potrącają przechodnia z plecakiem… Moze to inny zestaw ludzkich osobników? Moze tamci wieczorni jeszcze śpią? A moze jednak w odmętach nocy nie udało im sie zawojowac swiata tak jak planowali?
cdn
Uderzamy wiec na dworzec. Do kasy biletowej udaje mi sie dobiec przed setką dzieciaków wracajacych wlasnie z kolonii. Jak zawsze na zachodniej Ukrainie staram sie wplatac do swoich wypowiedzi te nieliczne ukrainskie slowa jakie znam oraz część polskich, ktore mi sie wydaje, ze mogą zabrzmiec podobnie. W kasie polskie “na dzisiaj” nie zostalo zrozumiane, a moja druga wersja (juz zdecydowanie zrozumiała) zabrzmiała jednak zbyt rosyjsko.. Babka w kasie walneła wiec focha. Zaczeła mnie pouczac, ze tu jest Ukraina, miotać sie po pokoju, pokazywac tryzuby na scianach, cos mamrotac po angielsku - co słabo ten język przypominało. I twierdzic, ze bilety sa dopiero na pojutrze. Na tym etapie wtrącili sie wychowacy kolonii, która szczelnie wypelniła juz wnetrze dworca. “My jestesmy z Kijowa i Chersona. Nikt na tym dworcu nie zna ukrainskiego. Prosze natychmiast obsłuzyc dziewuszke, a nie cudowac. Bo zaraz poprosimy kierownika… Nam sie tez spieszy.” Bilety sie jakos natychmiast znajdują. Wprawdzie tylko na kupe, ale moze w tym wypadku to i plus, ze bedziemy nieco odizolowani od stada rozwrzeszczanej dzieciarni, ktora wynudziła sie w deszczowym Jaremczu. Babka w kasie nagle stara sie byc dla mnie miła, uczy mnie kilku ukrainskich słow, przeprasza, wykręcając sie złą pogodą i jej wpływem na stan psychiczny ludzi… I nagle jakos wszystko rozumie co do niej mówie... Nie mozna bylo tak od razu? Smutne jest, ze niektorych trzeba opierdolić z góry na dół albo postraszyc, zeby zaczeli byc ludzmi…
Oprocz babki w kasie, w Jaremczu innych patriotycznych oznak rowniez nie brakuje..
Pomni na niesprzedawanie żarcia w poprzednich pociagach łapiemy jeszcze pierogi z wiśniami i jagodami w przydworcowej knajpie i pożeramy je w przedziale zapijajac domasznim winem z Tatarowa.
Wał chmur konczy sie równo z górami. Błyska słonce, choc wilgoc w powietrzu jest straszna i nadal burze gdzies chrumkają po horyzontach.
Idąc do kibla wagonowymi korytarzami trzeba uwazac aby sie nie potknąc o tabuny biegających dzieci. Bo one sa wszedzie. Co ciekawe - sa bardzo ciche i nie przeszkadzają innym podroznym. Tylko pod nogi trzeba patrzec
Mawiają, ze ja sie nie umiem spakowac. Mawiają, ze zawsze zabieram za duzo bagażu. Od dzis jednak mam spokojnie sumienie i nie mam kompleksów. Są jednak jednak tacy, ktorzy w sztuce minimalistycznego pakowania zagubili sie jeszcze bardziej!
Gdy wjezdzamy do Lwowa rzuca mi sie w oczy pewna kładka nad torami. Nigdy nia nie szlismy. No wiec dzis pojdziemy!
Prowadzi ona w inny swiat - świat wagonów i lokomotyw, zajezdni i terenów przemysłowych.
Dziwne chmury pełzają dzis po niebie. Tornado? Albo statek obcych?
Przypomina mi sie historia opowiadana przez znajomego, ze gdzies we Lwowie poznał maszynistów i zabrali go do swojej noclegowni, bursy kolejarskiej, miejsca z klimatem jakiego buby zawsze szukają. I bylo to gdzies blisko dworca. I bylo to daleko od miejsc rozdeptanych przez setki i tysiace turystycznych stóp. Opowiesc ta, prawie juz zapomniana, nagle staje mi przed oczami - kurde - to musi byc gdzies tu! Rozpytujemy przypadkowych przechodniow. Nie kojarzą. Kierują do bufetu. Zaglądamy wiec… Chyba mamy kolejną ulubioną knajpe we Lwowie. Przekroczenie bramy to jak podroz w czasie. Wysokie stropy, stoliki aby tam zasiąść oraz takie stojące. Solidna kuta krata - obiekt jest całodobowy. Na pietrze jest stołówka kolejarska - obiady sa wydawane na talony dla maszynistów, prowadników, mechaników.. Zamawiamy kawe, herbate, bułeczki.
Gawędzimy o życiu i o pociagach. W tym miejscu temat ten nasuwa sie sam. Jakos chyba nie w dobrym tonie mówic tu o marszrutkach czy samochodach. Opowiadamy o naszej wycieczce sprzed kilku lat - elektriczkami ze Lwowa do Kercza. O noclegach w dworcowych komnatach i grajacych do snu kołysankach peronowych megafonów. Ktos sie przysiada, wspomina, ze kiedys mial w planach objechac tak Ukraine dookoła, ale sie ożenił i ambitne plany szlag trafił… Pytamy tez o noclegownie. Babeczka bufetowa wie dokladnie o czym mowa. Dzwoni zapytac. Opiekun ma obawy aby przyjąć nieznajomych, bez polecenia i rekomendacji konkretnej osoby, na ktora w razie czego bedzie mozna zwalic odpowiedzialnosc. Jeszcze obcokrajowcy. Niestety. Nie tym razem. Babeczka mówi, ze jak nie mamy gdzie spac to mozemy zostac tu na noc i spac przy stolikach knajpianych. Rozwazamy acz brak dostepnego kibelka troche to miejsce dyskwalifikuje - krzaki sa daleko. Chwile sie jeszcze integrujemy i wracamy za kładke. Co ciekawe - od tej strony wiszą jakies wraże tabliczki o zakazie wstepu..
Jakies stare zarosniete perony.. Musimy tu kiedys wrocic, bez ciezkich plecaków bo z nimi dosc kiepsko skacze sie przez płoty...
Urzekła mnie ta zjezdzalnia!
Jutro trzeba bedzie wczesnie wstac.. Bo jest plan sunąć do Czerwonohradu. Elektriczką! Szukac kopalnianych szybów i klimatów przemysłowych miast!
Rano na przydworcowym bazarku nabywam krokodyla Giene, z harmoszką oczywiscie. Babuszka mówi, ze Czeburaszke tez ma ale zostala w domu. Szkoda. Tez bym kupiła, choc jedną juz mam.
Ciekawe jest jak inny zestaw ludzi spotyka sie we Lwowie o 23 wieczorem i o 7 rano. A moze we wszystkich miastach tak jest? Wieczorem kobiety mają wiecej szminki niz twarzy, przechodnie są krzykliwi, pewni siebie, idą na centrum z pełnymi portfelami i minami jakby mieli zawojowac swiat. Mija kilka godzin… Rano tymi samymi ulicami przemykają ludzie o twarzach zmęczonych życiem, śpiesząc sie lub jakby czymś martwiąc. Nie prowadzają sie jak pawie na wybiegu, nie toczą dumnym spojrzeniem naokoło, nie potrącają przechodnia z plecakiem… Moze to inny zestaw ludzkich osobników? Moze tamci wieczorni jeszcze śpią? A moze jednak w odmętach nocy nie udało im sie zawojowac swiata tak jak planowali?
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
laynn pisze:W szkole średniej przechodziłem/przebiegałem przez taką samą kładkę nad torami. Choć nie było tylu torów, ani pociągów, co u Ciebie.
W Dąbrowie? Kiedys tez byla taka we Wrocławiu Brochowie, bardzo ją lubilam ale rozebrali
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 45 gości