"Kto nie ryzykuje szampana nie pije" czyli Pribałt
laynn pisze:Ja bym mając takie zwidy, spieprzył gdzie pieprz rośnie
No tez momentami sie czulismy nieco nieswojo a w nocy zamykałam chate na dwa haczyki (tak jakby to na duchy pomagalo
Bardzo jestem ciekawa czy kiedys na tej łące byla jakas wies, jakie w ogole byly losy tego miejsca.. Bo na calej trasie nigdzie wiecej takiego wrazenia nie bylo.
Ostatnio zmieniony 2018-08-07, 10:37 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Dzis włoczymy sie po Hiumie troche bez celu, to w lewo, to w prawo. Pogoda nie zacheca do wyjscia z auta, leje, wieje i zimno. Ale cos musimy ze sobą zrobic do czasu odjazdu promu.
W Kuri napotykamy ruiny cerkwi. Do srodka niestety wleźć sie nie udaje...
Wszedzie maja tu jakas plage ślimaków, ciezko przejsc sciezką i zadnego nie nadepnac. Juz nie mowiac o pojsciu w krzaki. Wiem, ze wiele osób uwaza slimaki za szkodniki i je tępi (co jest w pelni zrozumiale jak zjadają uprawy) ale ja jakos bardzo je lubie. Juz mając kilka lat ratowalam je z drogi albo zbieralam do sloika i probowalam karmic sałatą (co nie zawsze dla owych slimakow dobrze sie konczylo). Wiec ile razy slysze chrup pod butem to chce mi sie płakac. Ale inaczej sie dzis nie da…
Trafiamy tez na stary, zapomniany cmentarz, skąpany w kroplach deszczu, omszały i oczywiscie mocno zaślimaczony.
Wioski w okolicy są malutkie. Czesto nazwie na mapie odpowiadają trzy chałupy utopione w zielonosciach. Domki zazwyczaj sa niewielkie, czesto drewniane. Eternity i dachowe faliste blachy malowniczo porastają grubym kożuchem mchu i innych porostów. Ludzi nie widac. Zreszta nic dziwnego - komu by sie chcialo wylazic z chałupy na taka zdechłą pogode?
Im bardziej zblizamy sie do morza tym niebo staje sie bardziej pogodne, deszcz ustaje ale wzmaga sie wiatr, ktory i tak od rana łeb urywał z korzeniami. Do odjazdu promu mamy jeszcze z poltorej godziny wiec idziemy do portowej knajpy, coby choc troche schowac sie przed wiatrem. Panie twierdzą, ze mowia po angielsku wiec toperz idzie zamawiac. Z frytkami i solianką chyba sie udalo. Gorzej wychodzi z napojem tzn. chodzilo nam o herbate z cytryną. Babka patrzy na toperza nieco podejrzliwie, widac ze “kuleczki wirują” a po dluzszej chwili kiwa głową. Chwile pozniej dostajemy wode na ciepło, w ktorej pływa cytryna. Nie wiem czy nie zrozumieli czy oni tu tak piją? Coz zrobic, wyciagamy wlasne herbaty i wrzucamy do przyniesionego nam specyfiku. Dogadywanie sie z lokalsami w tym kraju jest trudniejsze niz przypuszczalismy
W budynku przy samym porcie, a dokladniej w kibelku gdy robie pranie, zagadują mnie niemieccy rowerzysci. Ponoc przyjechali do Kłajpedy promem i dalej popylali “Via Baltiką” i bardzo im sie nie podobało. Sa niewierzący, ale kilka razy zaczynali sie juz modlic gdy kolejny tir mijal ich na centymetry. Teraz wiec jadą do Tallina i wracaja pociagiem. Na Hiumie jezdzilo im sie lepiej, acz bali sie chyba jeszcze bardziej “bo wszedzie las i tak pusto”. Są zli, ze mieli takie nieudane wakacje.
A wiatr tymczasem sie nasila. Dwa razy gonie kapelusz, mimo ze mocno sciagam go sznurkiem pod szyją az mnie dusi. Zaśmiecamy tez nieco okolice - gdy otwieram drzwi wywiewa z busia reklamówke z trzema drozdzowkami. Gonie ją ale juz pływa 20 metrów od brzegu. No coz, bedzie ze Polacy to syfiarze, oczywiscie musialo wywiac tą reklamówke z polskim napisem.. Jedną taką mielismy, wszystkie inne sa juz lokalne. Coz jak pech to pech, z wiatrem nie wygrasz.. Porywa mi tez bluze z siedzenia i juz, juz niesie w strone reklamówki. Bohaterski toperz w ostatniej chwili ratuje bluze, juz na brzegu morza. Rękaw mokry, ale bluza wciaz jest z nami! Chodzi tez sie trudno, im mniejszą ma sie mase tym gorzej... A jak sie siedzi w busiu to nim buja na boki! I teraz pytanie - czy to busio probuje odleciec czy cale molo, na ktorym stoimy, wpada w takie kołysanie? Powietrze wypełnia wycie linek zaparkowanych łodek a słupy przygina w jedną strone. Jak poprzednio tu bylismy to sie zastanawialam czemu one sa takie krzywe.. A zdjecia przyportowe wyszły takie zaciszne i spokojne...
I teraz pytanie - stosy sygnałowe jakby sie latarnia morska zepsuła czy przygotowania do obchodow Nocy Świetojańskiej?
Gdy do odjazdu promu jest juz 30 min. kabak domaga sie nocnika. Stoimy juz w kolejce zablokowani innymi autami. Wycieczka z pełnym nocnikiem przy tym wietrze do oddalonego o 100 metrow kibla zapewne skonczy sie natychmiastowym przyklejeniem jego zawartosci do stojących nieopodal niemieckich kamperow Mogą nie byc zachwyceni gdy nieskazitelna biel ich scian nagle stanie sie moro... bo udekoruje je dziecieca kupa. Zapewne specjalnie nie jezdzili szutrami aby nie pobrudzic aut a tu niefart spotka ich w porcie na rownym asfalciku No chyba ze nie niesc nocnika do kibla i bedzie opowiesc o kupie, ktora zwiedzila dwie wyspy? Ale jak prom bedzie tak samo bujał jak molo i zawartosc nocnika wywali sie na dywan - to toperz z kabakiem nie mają gdzie spac! Postanawiam jednak podjac wyzwanie dotarcia z nocnikiem do kibla, tylko owijam go w trzy worki na smieci. Wyłaze z trzęsącego sie busia. Ledwo moge ustac na nogach. Nocnikiem targa jak flagą na maszcie. Zawartosc rownomiernie wypelnia worek od srodka. Ale donioslam do kibla w porcie. I mnie nie ochlapało! Pełny sukces! Wracam dumna do busia z umytym nocnikiem pod pachą a niemieccy rowerzysci patrza na mnie jak na ufo. Czyzby tu nie bylo w zwyczaju wedrowac wietrznym nabrzezem z tak zacnym naczyniem przytulonym do piersi?
Promem buja troche bardziej niz w poprzednia strone. Falki sa niczego sobie i troche chlupie bryzą na zewnetrzne pokladziki. Na tyle, ze wiekszosc ludzi ucieka do wnetrz.
Tylko dwie takie chramsiają solone lody - o smaku morskiej wody! No bo chyba wlasnie dla takich doznan plywa sie promami, nie?
Fajne maja stoliki na promie. Na kazdym blacie jest mapa fragmentu tutejszych wysp. Kazda mapa jest inna!
A tak w ogole to tym promem plyniemy za darmo. Toperz idzie zaplacic za przejazd i za lody. Babka podaje kwote bardzo niską, pasującą raczej do samych lodów. Toperz mowi, ze chyba za mało, ze w tamta strone bylo wiecej, ze auto, ze 3 osoby. Babka wybucha oburzeniem i krzyczy na toperza: “Chyba ja lepiej wiem jakie sa tutaj ceny, nie bedzie mnie pan pouczał!”. Ok! Nie ma problema! Placimy wiec w przeliczeniu 10 zl a nie ponad 60 jak w tamta strone.
cdn
W Kuri napotykamy ruiny cerkwi. Do srodka niestety wleźć sie nie udaje...
Wszedzie maja tu jakas plage ślimaków, ciezko przejsc sciezką i zadnego nie nadepnac. Juz nie mowiac o pojsciu w krzaki. Wiem, ze wiele osób uwaza slimaki za szkodniki i je tępi (co jest w pelni zrozumiale jak zjadają uprawy) ale ja jakos bardzo je lubie. Juz mając kilka lat ratowalam je z drogi albo zbieralam do sloika i probowalam karmic sałatą (co nie zawsze dla owych slimakow dobrze sie konczylo). Wiec ile razy slysze chrup pod butem to chce mi sie płakac. Ale inaczej sie dzis nie da…
Trafiamy tez na stary, zapomniany cmentarz, skąpany w kroplach deszczu, omszały i oczywiscie mocno zaślimaczony.
Wioski w okolicy są malutkie. Czesto nazwie na mapie odpowiadają trzy chałupy utopione w zielonosciach. Domki zazwyczaj sa niewielkie, czesto drewniane. Eternity i dachowe faliste blachy malowniczo porastają grubym kożuchem mchu i innych porostów. Ludzi nie widac. Zreszta nic dziwnego - komu by sie chcialo wylazic z chałupy na taka zdechłą pogode?
Im bardziej zblizamy sie do morza tym niebo staje sie bardziej pogodne, deszcz ustaje ale wzmaga sie wiatr, ktory i tak od rana łeb urywał z korzeniami. Do odjazdu promu mamy jeszcze z poltorej godziny wiec idziemy do portowej knajpy, coby choc troche schowac sie przed wiatrem. Panie twierdzą, ze mowia po angielsku wiec toperz idzie zamawiac. Z frytkami i solianką chyba sie udalo. Gorzej wychodzi z napojem tzn. chodzilo nam o herbate z cytryną. Babka patrzy na toperza nieco podejrzliwie, widac ze “kuleczki wirują” a po dluzszej chwili kiwa głową. Chwile pozniej dostajemy wode na ciepło, w ktorej pływa cytryna. Nie wiem czy nie zrozumieli czy oni tu tak piją? Coz zrobic, wyciagamy wlasne herbaty i wrzucamy do przyniesionego nam specyfiku. Dogadywanie sie z lokalsami w tym kraju jest trudniejsze niz przypuszczalismy
W budynku przy samym porcie, a dokladniej w kibelku gdy robie pranie, zagadują mnie niemieccy rowerzysci. Ponoc przyjechali do Kłajpedy promem i dalej popylali “Via Baltiką” i bardzo im sie nie podobało. Sa niewierzący, ale kilka razy zaczynali sie juz modlic gdy kolejny tir mijal ich na centymetry. Teraz wiec jadą do Tallina i wracaja pociagiem. Na Hiumie jezdzilo im sie lepiej, acz bali sie chyba jeszcze bardziej “bo wszedzie las i tak pusto”. Są zli, ze mieli takie nieudane wakacje.
A wiatr tymczasem sie nasila. Dwa razy gonie kapelusz, mimo ze mocno sciagam go sznurkiem pod szyją az mnie dusi. Zaśmiecamy tez nieco okolice - gdy otwieram drzwi wywiewa z busia reklamówke z trzema drozdzowkami. Gonie ją ale juz pływa 20 metrów od brzegu. No coz, bedzie ze Polacy to syfiarze, oczywiscie musialo wywiac tą reklamówke z polskim napisem.. Jedną taką mielismy, wszystkie inne sa juz lokalne. Coz jak pech to pech, z wiatrem nie wygrasz.. Porywa mi tez bluze z siedzenia i juz, juz niesie w strone reklamówki. Bohaterski toperz w ostatniej chwili ratuje bluze, juz na brzegu morza. Rękaw mokry, ale bluza wciaz jest z nami! Chodzi tez sie trudno, im mniejszą ma sie mase tym gorzej... A jak sie siedzi w busiu to nim buja na boki! I teraz pytanie - czy to busio probuje odleciec czy cale molo, na ktorym stoimy, wpada w takie kołysanie? Powietrze wypełnia wycie linek zaparkowanych łodek a słupy przygina w jedną strone. Jak poprzednio tu bylismy to sie zastanawialam czemu one sa takie krzywe.. A zdjecia przyportowe wyszły takie zaciszne i spokojne...
I teraz pytanie - stosy sygnałowe jakby sie latarnia morska zepsuła czy przygotowania do obchodow Nocy Świetojańskiej?
Gdy do odjazdu promu jest juz 30 min. kabak domaga sie nocnika. Stoimy juz w kolejce zablokowani innymi autami. Wycieczka z pełnym nocnikiem przy tym wietrze do oddalonego o 100 metrow kibla zapewne skonczy sie natychmiastowym przyklejeniem jego zawartosci do stojących nieopodal niemieckich kamperow Mogą nie byc zachwyceni gdy nieskazitelna biel ich scian nagle stanie sie moro... bo udekoruje je dziecieca kupa. Zapewne specjalnie nie jezdzili szutrami aby nie pobrudzic aut a tu niefart spotka ich w porcie na rownym asfalciku No chyba ze nie niesc nocnika do kibla i bedzie opowiesc o kupie, ktora zwiedzila dwie wyspy? Ale jak prom bedzie tak samo bujał jak molo i zawartosc nocnika wywali sie na dywan - to toperz z kabakiem nie mają gdzie spac! Postanawiam jednak podjac wyzwanie dotarcia z nocnikiem do kibla, tylko owijam go w trzy worki na smieci. Wyłaze z trzęsącego sie busia. Ledwo moge ustac na nogach. Nocnikiem targa jak flagą na maszcie. Zawartosc rownomiernie wypelnia worek od srodka. Ale donioslam do kibla w porcie. I mnie nie ochlapało! Pełny sukces! Wracam dumna do busia z umytym nocnikiem pod pachą a niemieccy rowerzysci patrza na mnie jak na ufo. Czyzby tu nie bylo w zwyczaju wedrowac wietrznym nabrzezem z tak zacnym naczyniem przytulonym do piersi?
Promem buja troche bardziej niz w poprzednia strone. Falki sa niczego sobie i troche chlupie bryzą na zewnetrzne pokladziki. Na tyle, ze wiekszosc ludzi ucieka do wnetrz.
Tylko dwie takie chramsiają solone lody - o smaku morskiej wody! No bo chyba wlasnie dla takich doznan plywa sie promami, nie?
Fajne maja stoliki na promie. Na kazdym blacie jest mapa fragmentu tutejszych wysp. Kazda mapa jest inna!
A tak w ogole to tym promem plyniemy za darmo. Toperz idzie zaplacic za przejazd i za lody. Babka podaje kwote bardzo niską, pasującą raczej do samych lodów. Toperz mowi, ze chyba za mało, ze w tamta strone bylo wiecej, ze auto, ze 3 osoby. Babka wybucha oburzeniem i krzyczy na toperza: “Chyba ja lepiej wiem jakie sa tutaj ceny, nie bedzie mnie pan pouczał!”. Ok! Nie ma problema! Placimy wiec w przeliczeniu 10 zl a nie ponad 60 jak w tamta strone.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
No i lądujemy na Saaremie. Aby nie powtarzac noclegu kolo Triigi jedziemy kawalek dalej. Znow sa sosny, piecyki i cisza. Wiatr zostal na Hiumie. Albo w ogole nieco ucichł. Wyje tylko w koronach drzew. Morze jest znów spokojną taflą.
Nie wiem czy wspominałam juz o złudnosci tutejszych wieczorow. Siedzisz, gadasz, dokladasz do ogniska. O nagle oczy zaczynają ci sie kleic ze zmeczenia, kabak tez układa sie juz na ławce. Sprawdzasz godzine… jest po północy… Magia konca czerwca. A zmrok nie zapada tu nigdy. Latarek uzylismy tylko w bunkrach Nawet jak w nocy wstaje do kibla to jest polmrok. Albo to ja nie trafilam w tutejsza czarna noc? Moze takowa jest miedzy 2:07 a 2:19? Szlag wie..
Mam znajomego, ktory lubi dzikie biwaki ale ma jakis lęk przed ciemnoscią. Panicznie boi sie bedac w namiocie gdy jest ciemno. Potrafi co chwile sprawdzac godzine aby obliczac ile zostalo do wschodu slonca. Zwykle dopiero spokojnie zasypia gdy zaczyna świtac. (Jesli czytasz - to pozdrawiam! Estonia czerwcowa to raj dla ciebie!
Ale zimy to ja im wspolczuje..
Zabudowa mijanych miasteczek i wiosek jest miła dla oka... Domostwa zauwazone przejazdem przy drogach roznych zakątków Saaremy.
Wpada w oczy tez opuszczony kosciol. W tej czesci Estonii gdzie bylismy mało napotkalismy opuszczonych budynków. Zwykle nawet gdy pozornie sie takie wydają - to do czegos służą. Najwiecej napotkalismy chyba wlasnie kosciołow/cerkwi, w postaci juz niezadaszonych wydmuszek, zdecydowanie w stanie zapomnienia.
Suniemy dzis szukac poradzieckich baz. Saarema byla ponoc za czasow sajuza niezle zabetonowaną wyspą, gdzies czytalam, ze takowych baz mieli tu kilkadziesiat. Ile zostalo do dzis? Nie wiem. Znalazlam namiary na dwie.. Pierwsza to baza Dejevo w okolicy Karujarve. Niewiele z niej zostalo. Teraz jest tu samoobslugowe pole golfowe i biwakowisko.
W wiatach jeden detal zwraca naszą uwage - u powały ktos podwiesił suszone rybki. Pozostalosc po imprezie? Czy moze tu taki zwyczaj? Skoro w wychodkach zawsze jest srajtasma a w szopie porąbane drewno na ognisko - to moze i zagryche sie zostawia dla zbłąkanych wedrowcow?
Sama baza zostala juz dosc skutecznie zmielona. Zostaly dwa hangary, z czego jeden chyba okresowo wykorzystywany na jakies imprezy. Jest w nim drewniana podloga, osadki na żarowki, kable, ławeczki.
Drugi hangar stoi w lesie i sluzy glownie graficiarzom. Czemu akurat jemu darowali a inne sa juz kupka kamieni?
Glownie szukamy murala. Lesnego tematycznego malowidła. Dokladnie w miejscu gdzie mial stac jest kawałek przewroconego betonu. Widac, ze padł “na pysk”.
Przypadek? Nie sądze… Widac komus przeszkadzalo, ze w srodku lasu stoi zarosniete malowidło. Niepojęta jest dla mnie ta chęć i potrzeba aktywnego niszczenia śladow przeszlosci. Spoznilismy sie. Chyba dobrych kilka lat.
A tak wygladalo to czego szukalismy gdy jeszcze bylo..
Kolejnej bazy szukamy kolo Maantee. To na samiuśkim południu, na dlugim półwyspie wyspy siegajacym prawie pod łotewską Kolke. Droga staje sie coraz mniejsza i bardziej wyboista. Docieramy do malutkiej osady gdzies na koncu swiata.
Jest tu jeden hangar/bunkier przerobiony na składzik. Dokladnie pozamykany.
Inne zabudowania, ktorych architektura sugeruje, ze mogly byc niegdys poszukiwaną przez nas bazą - służą obecnie za owczarnie. I mocno sie juz rozsypują. Na tyle, ze troche juz strach wejscia do srodka. Owce wyraznie sie nie boją - nogi rozjezdzają sie na swiezym nawozie.
Nie mamy cos na tym wyjezdzie fazy na bazy Co ktorejs szukamy to albo nie udaje sie trafic albo juz jej prawie nie ma Ale jest faza na chatki! Kolejną, zwaną Sori, odnajdujemy na owym poludniowym polwyspie Saaremy. Bardzo klimatyczna ale ma jedna wade… Ze wzgledu na mocno bagniste polozenie ilosc wszelakiej latającej gadziny jest niewyobrazalna. Chyba trzeba by sie obłozyc kadzidełkami dookoła. Albo wejsc do ogniska...
Niesamowite sa te tutejsze chaty - obrusik i kwiatki na stole, kapy na ławach, poroze na scianie, porzadek wiekszy niz u nas w domu…
Niedaleko od chatki na droge wychodza nam dwa sarniątka. Chyba takie swiezo urodzone, bo wielkosci kota. I nozki sie im rozjezdzaja na wszystkie strony.
W okolicy wioski Tehumardi na brzegu morza stoi betonowy pomnik, postawiony w miejscu wielkiej bitwy jaka miala tu miejsce w 1944 roku. W okolicy pomnika sa jakies dziwne wirujące wiatry, jak mini trąby powietrzne. Zrzucona przez kabaka czapka wiruje w powietrzu dobrą minute - jak na karuzeli. Podobnie zachowują sie zeschłe liscie.
Na nocleg zawijamy klasycznie na jedno z nadmorskich biwakowisk. Dzis na biwaku nie pouzywamy za duzo. Pogoda sie schrzaniła na dobre. Szarość nieba zlewa sie z szaroscia morza. Acz wiaty trzeba przyznac sa rewelacyjnie zrobione - dach jest na tyle długi, ze wystaje z poltora metra za wiate. Mozna siedziec i nie leje sie na plecy. Mozna krzątac sie kolo stolu. Ktos tu naprawde pomyslal, zeby rozne rozwiazania byly funkcjonalne.
W nocy leje. Napiernicza w dach naprawde solidnie. Bardzo lubie stukot kropel deszczu w dach chatki albo tropik namiotu. Ale to napierdzielanie w blache to jakas masakra! Nie wiem jak toperz i kabak sa w stanie spac przy takiej perkusji! A tylko ja mam stopery do uszu! Moze trzeba ten dach wylozyc jakims dywanem? I zmieniac co rok jak calkiem zgnije? Tylko czy razem z dywanem nie zbutwieje blacha? Ciekawe czy na tych wszystkich wypasnych kamperach to kleją na dachach jakies specjalne folie wytłumiające czy do spania w łoskocie trzeba sie po prostu przyzwyczaic?
Wracamy dzis promem na ląd. Kabaczę uwielbia promy. Juz od rana sie cieszy i ciagle nas ponagla, zeby juz jechac na prom. To juz od kilku dni widac - albo wklada swojego ulubionego tygryska do pudełka i sie bawi, ze to jest statek i tygrys płynie. Albo wklada samochodzik na szufelke (w chatkach zawsze tu takie są) i pływa nim od ławki do ławki.
Na promie zaczepia toperza jakis chlopak, chyba inny turysta. Chyba widzial jak wieszałam pranie w busiu. Mowi, ze podoba mu sie nasz “lifestyle” i zebysmy mu cos o nim opowiedzieli. Ale nie wiemy o jakas opowiesc mu chodzi? Ze jak mamy wolne to sobie gdzies jedziemy? Ze spimy w busiu? Ze robimy pranie jak gdzies po drodze trafi sie potok albo umywalka np. w kiblu na promie? Toperz mu cos tam opowiada o naszej wycieczce, ale wyraznie goscia to nie interesuje. Jest wyraznie zawiedziony. Myslal chyba, ze zyjemy w busiu na codzien, zywimy sie tym co znajdziemy w rowie i zarabiamy grając na bałałajce w srodku tajgi. Jedno jest pewne - z gosciem sie dosyc ciezko gadało bo byl strasznym milosnikiem górnolotnych haseł, zadęcia, pozerstwa i szufladkowania calego świata.
cdn
Nie wiem czy wspominałam juz o złudnosci tutejszych wieczorow. Siedzisz, gadasz, dokladasz do ogniska. O nagle oczy zaczynają ci sie kleic ze zmeczenia, kabak tez układa sie juz na ławce. Sprawdzasz godzine… jest po północy… Magia konca czerwca. A zmrok nie zapada tu nigdy. Latarek uzylismy tylko w bunkrach Nawet jak w nocy wstaje do kibla to jest polmrok. Albo to ja nie trafilam w tutejsza czarna noc? Moze takowa jest miedzy 2:07 a 2:19? Szlag wie..
Mam znajomego, ktory lubi dzikie biwaki ale ma jakis lęk przed ciemnoscią. Panicznie boi sie bedac w namiocie gdy jest ciemno. Potrafi co chwile sprawdzac godzine aby obliczac ile zostalo do wschodu slonca. Zwykle dopiero spokojnie zasypia gdy zaczyna świtac. (Jesli czytasz - to pozdrawiam! Estonia czerwcowa to raj dla ciebie!
Ale zimy to ja im wspolczuje..
Zabudowa mijanych miasteczek i wiosek jest miła dla oka... Domostwa zauwazone przejazdem przy drogach roznych zakątków Saaremy.
Wpada w oczy tez opuszczony kosciol. W tej czesci Estonii gdzie bylismy mało napotkalismy opuszczonych budynków. Zwykle nawet gdy pozornie sie takie wydają - to do czegos służą. Najwiecej napotkalismy chyba wlasnie kosciołow/cerkwi, w postaci juz niezadaszonych wydmuszek, zdecydowanie w stanie zapomnienia.
Suniemy dzis szukac poradzieckich baz. Saarema byla ponoc za czasow sajuza niezle zabetonowaną wyspą, gdzies czytalam, ze takowych baz mieli tu kilkadziesiat. Ile zostalo do dzis? Nie wiem. Znalazlam namiary na dwie.. Pierwsza to baza Dejevo w okolicy Karujarve. Niewiele z niej zostalo. Teraz jest tu samoobslugowe pole golfowe i biwakowisko.
W wiatach jeden detal zwraca naszą uwage - u powały ktos podwiesił suszone rybki. Pozostalosc po imprezie? Czy moze tu taki zwyczaj? Skoro w wychodkach zawsze jest srajtasma a w szopie porąbane drewno na ognisko - to moze i zagryche sie zostawia dla zbłąkanych wedrowcow?
Sama baza zostala juz dosc skutecznie zmielona. Zostaly dwa hangary, z czego jeden chyba okresowo wykorzystywany na jakies imprezy. Jest w nim drewniana podloga, osadki na żarowki, kable, ławeczki.
Drugi hangar stoi w lesie i sluzy glownie graficiarzom. Czemu akurat jemu darowali a inne sa juz kupka kamieni?
Glownie szukamy murala. Lesnego tematycznego malowidła. Dokladnie w miejscu gdzie mial stac jest kawałek przewroconego betonu. Widac, ze padł “na pysk”.
Przypadek? Nie sądze… Widac komus przeszkadzalo, ze w srodku lasu stoi zarosniete malowidło. Niepojęta jest dla mnie ta chęć i potrzeba aktywnego niszczenia śladow przeszlosci. Spoznilismy sie. Chyba dobrych kilka lat.
A tak wygladalo to czego szukalismy gdy jeszcze bylo..
Kolejnej bazy szukamy kolo Maantee. To na samiuśkim południu, na dlugim półwyspie wyspy siegajacym prawie pod łotewską Kolke. Droga staje sie coraz mniejsza i bardziej wyboista. Docieramy do malutkiej osady gdzies na koncu swiata.
Jest tu jeden hangar/bunkier przerobiony na składzik. Dokladnie pozamykany.
Inne zabudowania, ktorych architektura sugeruje, ze mogly byc niegdys poszukiwaną przez nas bazą - służą obecnie za owczarnie. I mocno sie juz rozsypują. Na tyle, ze troche juz strach wejscia do srodka. Owce wyraznie sie nie boją - nogi rozjezdzają sie na swiezym nawozie.
Nie mamy cos na tym wyjezdzie fazy na bazy Co ktorejs szukamy to albo nie udaje sie trafic albo juz jej prawie nie ma Ale jest faza na chatki! Kolejną, zwaną Sori, odnajdujemy na owym poludniowym polwyspie Saaremy. Bardzo klimatyczna ale ma jedna wade… Ze wzgledu na mocno bagniste polozenie ilosc wszelakiej latającej gadziny jest niewyobrazalna. Chyba trzeba by sie obłozyc kadzidełkami dookoła. Albo wejsc do ogniska...
Niesamowite sa te tutejsze chaty - obrusik i kwiatki na stole, kapy na ławach, poroze na scianie, porzadek wiekszy niz u nas w domu…
Niedaleko od chatki na droge wychodza nam dwa sarniątka. Chyba takie swiezo urodzone, bo wielkosci kota. I nozki sie im rozjezdzaja na wszystkie strony.
W okolicy wioski Tehumardi na brzegu morza stoi betonowy pomnik, postawiony w miejscu wielkiej bitwy jaka miala tu miejsce w 1944 roku. W okolicy pomnika sa jakies dziwne wirujące wiatry, jak mini trąby powietrzne. Zrzucona przez kabaka czapka wiruje w powietrzu dobrą minute - jak na karuzeli. Podobnie zachowują sie zeschłe liscie.
Na nocleg zawijamy klasycznie na jedno z nadmorskich biwakowisk. Dzis na biwaku nie pouzywamy za duzo. Pogoda sie schrzaniła na dobre. Szarość nieba zlewa sie z szaroscia morza. Acz wiaty trzeba przyznac sa rewelacyjnie zrobione - dach jest na tyle długi, ze wystaje z poltora metra za wiate. Mozna siedziec i nie leje sie na plecy. Mozna krzątac sie kolo stolu. Ktos tu naprawde pomyslal, zeby rozne rozwiazania byly funkcjonalne.
W nocy leje. Napiernicza w dach naprawde solidnie. Bardzo lubie stukot kropel deszczu w dach chatki albo tropik namiotu. Ale to napierdzielanie w blache to jakas masakra! Nie wiem jak toperz i kabak sa w stanie spac przy takiej perkusji! A tylko ja mam stopery do uszu! Moze trzeba ten dach wylozyc jakims dywanem? I zmieniac co rok jak calkiem zgnije? Tylko czy razem z dywanem nie zbutwieje blacha? Ciekawe czy na tych wszystkich wypasnych kamperach to kleją na dachach jakies specjalne folie wytłumiające czy do spania w łoskocie trzeba sie po prostu przyzwyczaic?
Wracamy dzis promem na ląd. Kabaczę uwielbia promy. Juz od rana sie cieszy i ciagle nas ponagla, zeby juz jechac na prom. To juz od kilku dni widac - albo wklada swojego ulubionego tygryska do pudełka i sie bawi, ze to jest statek i tygrys płynie. Albo wklada samochodzik na szufelke (w chatkach zawsze tu takie są) i pływa nim od ławki do ławki.
Na promie zaczepia toperza jakis chlopak, chyba inny turysta. Chyba widzial jak wieszałam pranie w busiu. Mowi, ze podoba mu sie nasz “lifestyle” i zebysmy mu cos o nim opowiedzieli. Ale nie wiemy o jakas opowiesc mu chodzi? Ze jak mamy wolne to sobie gdzies jedziemy? Ze spimy w busiu? Ze robimy pranie jak gdzies po drodze trafi sie potok albo umywalka np. w kiblu na promie? Toperz mu cos tam opowiada o naszej wycieczce, ale wyraznie goscia to nie interesuje. Jest wyraznie zawiedziony. Myslal chyba, ze zyjemy w busiu na codzien, zywimy sie tym co znajdziemy w rowie i zarabiamy grając na bałałajce w srodku tajgi. Jedno jest pewne - z gosciem sie dosyc ciezko gadało bo byl strasznym milosnikiem górnolotnych haseł, zadęcia, pozerstwa i szufladkowania calego świata.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Po zjechaniu z promu mamy pewien dylemat. Musimy podjąć decyzje co dalej. Biorąc pod uwage czas, wychodzi, ze jeszcze 2-3 dni bysmy mogli jechac na polnoc. Ale moze nie ma co naduzywac swojego szczescia? Zgrzytanie skrzyni biegów z dnia na dzien sie nasila, są juz nieraz problemy z wrzuceniem piątki, trzeba probowac ją wsadzac kilka razy aby wlasciwie zaskoczylo. Po namysle odbijamy jednak na poludnie. Powoli, zakosami, ale w strone domu.
Mijamy opuszczony kosciol kolo Kalli. Myslalam, ze jest posrodku niczego. Wyskakuje zrobic tylko kilka zdjec. W krzakach obok siedzi jednak ukryte gospodarstwo. Słysze psa. On nie jest zadowolony i co gorsza dzwiek jego niezadowolenia zbliza sie w moją strone. Chowam sie w ruinach. Bydle chyba tu nie wlezie. Ujada u bram. Mam odcietą droge powrotu. Wyłaże przez okno z drugiej strony. Do szosy wracam przez chaszcz po szyje. Najgorsze są maliny, ktore sa jakies wyjatkowo dorodne i chca mi wyrwac pół łydki. Ostatnio takie kolce to spotkałam u jeżyn w Kobuleti, ktore porastały opuszczone hotele… Ale zawsze spotkanie z roslinką lepsze niz z tym bydlakiem i jego zębami, ktore tam na mnie czekają przy bramie. Potem sie śmiejemy, ze moze tego psa wcale nie bylo. Moze to bylo szczekanie z głosnika? Bo nie widzialam go, a wszystko bylo oceniane na podstawie dzwieku
Potem 30 km horroru Via Baltiki. I te tiry na zderzaku, ktore wyprzedzają na trzeciego pod warunkiem, ze z przeciwka nie jedzie inny tir. Osobowka, terenówka, bus? Niech spierdala do rowu! Bo jemu sie spieszy! W jechaniu na czołówke celują Litwini. Autokary nie sa lepsze. Acz one czują respekt przed tirami. Bo na odwrot to nie… Ciekawe sa tez osoby, ktore probują cie “ukarac” za to, ze śmiałes jechac 80 km/h i nie zjezdzac do rowu aby puscic ścigaczy. Po wyprzedzeniu hamowanie przed samą maską z wyciem klaksonu to norma. Jeden palant (tez Litwin) rzucał w nas plastikowymi kubeczkami! Ta droga to jakis koszmar, tu zawsze jest zle, acz dzisiaj jest zle wyjątkowo. Unikamy tego syfu jak ognia, acz czasem na jakis niewielki kawaleczek trzeba wjechac, aby nie meandrowac 100 km lasami albo nie utonac w lesnych bagnach. Acz nastepnym razem moze rozwazymy jednak bagna…. Cały czas wspominam Niemców z promu.. Jakie trzeba miec samozaparcie aby tą drogą jechac rowerem? Grube setki kilometrów! Jako ze nie mamy podobnych ciągot samobojczych, na wysokosci Massiaru uciekamy w lasy. I znow Estonia jest pieknym miejscem!
Wita nas miła, cicha wioska wsrod zarosli. Drewniane domy i jakas szkola lub urzad utopione w zieleni. Malutki, nieopisany z zewnatrz sklepik, gdzie nie ma opcji porozumienia sie ze sprzedawcą. Ale wpuszcza nas za lade abysmy sobie sami wybrali czego potrzebujemy.
Potem pojedyncze lesne osady, przysiolki otoczone wysokim, półbagiennym chaszczem.
I chatka przydrozna. Czy raczej szczelna wiata otaczająca solidne palenisko. Wypełniona zapachem wędzonki. Robimy karkówki (chyba?) zakupione w malutkim sklepiku i cieszymy sie, ze mamy dach nad głową jak zaczyna lać. Lekko cieknący ale zawsze dach. Niby w busiu tez jest dach - ale nie ma paleniska.
Stół z pieczarką
W nocy tak leje, ze mam problem przebiec do oddalonego o 3 metry wychodka. Raz to czynie ale po calej operacji jestem tak mokra, ze musze sie przebrac. A wypiłam litr herbaty!! Ratunku! Juz patrze łasym okiem na nocnik - ale co jak sie przepełni? Decyduje sie jednak warowac u drzwi i czekac na chwilowe zelżenie opadu.
Rano tez popaduje wiec korzystamy z dobrodziejstw chatynki.
Kiedys obok byla wieza widokowa. Tak pisalo na stronce RMK. Ale juz jej nie ma. Tzn. chyba nią palimy.
W niektorych estonskich chatkach na stanie jest ciekawe urzadzenie. Stacjonarna siekiera. Z obrazkow wynika, ze polecane dla kobiet, zeby sobie krzywdy nie zrobily Ostrze wystaje z podloza. Ma sie na nim kłasc pieniek i pierdzielnąc go drugim, albo jakas kłodą. Próbuje. Średnio dziala. Albo sie stępiło albo trzeba do niego miec siły wiecej niz do normalnej siekiery.
Na pozegnanie Estonii wylazimy jeszcze na wieze widokową w Kabli. Obiecalismy kabakowi wieze a przy chatce nie bylo. Trzeba bylo wiec znalezc inna. Głupio tak obiecac i nie dotrzymac…
Cóż… Estonia to chyba kraj, ktory zrobił na mnie najlepsze wrazenie w porownaniu do tego, czego sie spodziewałam. Kraj, ktory najbardziej zaszokował mnie pozytywnie. Miejscami biwakowymi, krajobrazami, pustką i spokojem. Chyba pierwszy kraj, ktory mimo ze bardzo uporządkowany to jednak trafil w moje gusta. Poznalismy bardzo niewielki jego skrawek. Pewnie wrocimy tu niejeden raz. Z tego co zaplanowalam (niby na ten rok) ukula sie chyba jeszcze z 3- 4 podobne wyjazdy jak ten. Czy reszta kraju spodoba sie nam tak samo jak ten wyspiarsko nadbrzezny kawałek? Pewnie jak dobrze pojdzie to za rok bede mogla udzielic odpowiedzi.
A póki co przed nami Łotwa. Równiez pelna niespodzianek
cdn
Mijamy opuszczony kosciol kolo Kalli. Myslalam, ze jest posrodku niczego. Wyskakuje zrobic tylko kilka zdjec. W krzakach obok siedzi jednak ukryte gospodarstwo. Słysze psa. On nie jest zadowolony i co gorsza dzwiek jego niezadowolenia zbliza sie w moją strone. Chowam sie w ruinach. Bydle chyba tu nie wlezie. Ujada u bram. Mam odcietą droge powrotu. Wyłaże przez okno z drugiej strony. Do szosy wracam przez chaszcz po szyje. Najgorsze są maliny, ktore sa jakies wyjatkowo dorodne i chca mi wyrwac pół łydki. Ostatnio takie kolce to spotkałam u jeżyn w Kobuleti, ktore porastały opuszczone hotele… Ale zawsze spotkanie z roslinką lepsze niz z tym bydlakiem i jego zębami, ktore tam na mnie czekają przy bramie. Potem sie śmiejemy, ze moze tego psa wcale nie bylo. Moze to bylo szczekanie z głosnika? Bo nie widzialam go, a wszystko bylo oceniane na podstawie dzwieku
Potem 30 km horroru Via Baltiki. I te tiry na zderzaku, ktore wyprzedzają na trzeciego pod warunkiem, ze z przeciwka nie jedzie inny tir. Osobowka, terenówka, bus? Niech spierdala do rowu! Bo jemu sie spieszy! W jechaniu na czołówke celują Litwini. Autokary nie sa lepsze. Acz one czują respekt przed tirami. Bo na odwrot to nie… Ciekawe sa tez osoby, ktore probują cie “ukarac” za to, ze śmiałes jechac 80 km/h i nie zjezdzac do rowu aby puscic ścigaczy. Po wyprzedzeniu hamowanie przed samą maską z wyciem klaksonu to norma. Jeden palant (tez Litwin) rzucał w nas plastikowymi kubeczkami! Ta droga to jakis koszmar, tu zawsze jest zle, acz dzisiaj jest zle wyjątkowo. Unikamy tego syfu jak ognia, acz czasem na jakis niewielki kawaleczek trzeba wjechac, aby nie meandrowac 100 km lasami albo nie utonac w lesnych bagnach. Acz nastepnym razem moze rozwazymy jednak bagna…. Cały czas wspominam Niemców z promu.. Jakie trzeba miec samozaparcie aby tą drogą jechac rowerem? Grube setki kilometrów! Jako ze nie mamy podobnych ciągot samobojczych, na wysokosci Massiaru uciekamy w lasy. I znow Estonia jest pieknym miejscem!
Wita nas miła, cicha wioska wsrod zarosli. Drewniane domy i jakas szkola lub urzad utopione w zieleni. Malutki, nieopisany z zewnatrz sklepik, gdzie nie ma opcji porozumienia sie ze sprzedawcą. Ale wpuszcza nas za lade abysmy sobie sami wybrali czego potrzebujemy.
Potem pojedyncze lesne osady, przysiolki otoczone wysokim, półbagiennym chaszczem.
I chatka przydrozna. Czy raczej szczelna wiata otaczająca solidne palenisko. Wypełniona zapachem wędzonki. Robimy karkówki (chyba?) zakupione w malutkim sklepiku i cieszymy sie, ze mamy dach nad głową jak zaczyna lać. Lekko cieknący ale zawsze dach. Niby w busiu tez jest dach - ale nie ma paleniska.
Stół z pieczarką
W nocy tak leje, ze mam problem przebiec do oddalonego o 3 metry wychodka. Raz to czynie ale po calej operacji jestem tak mokra, ze musze sie przebrac. A wypiłam litr herbaty!! Ratunku! Juz patrze łasym okiem na nocnik - ale co jak sie przepełni? Decyduje sie jednak warowac u drzwi i czekac na chwilowe zelżenie opadu.
Rano tez popaduje wiec korzystamy z dobrodziejstw chatynki.
Kiedys obok byla wieza widokowa. Tak pisalo na stronce RMK. Ale juz jej nie ma. Tzn. chyba nią palimy.
W niektorych estonskich chatkach na stanie jest ciekawe urzadzenie. Stacjonarna siekiera. Z obrazkow wynika, ze polecane dla kobiet, zeby sobie krzywdy nie zrobily Ostrze wystaje z podloza. Ma sie na nim kłasc pieniek i pierdzielnąc go drugim, albo jakas kłodą. Próbuje. Średnio dziala. Albo sie stępiło albo trzeba do niego miec siły wiecej niz do normalnej siekiery.
Na pozegnanie Estonii wylazimy jeszcze na wieze widokową w Kabli. Obiecalismy kabakowi wieze a przy chatce nie bylo. Trzeba bylo wiec znalezc inna. Głupio tak obiecac i nie dotrzymac…
Cóż… Estonia to chyba kraj, ktory zrobił na mnie najlepsze wrazenie w porownaniu do tego, czego sie spodziewałam. Kraj, ktory najbardziej zaszokował mnie pozytywnie. Miejscami biwakowymi, krajobrazami, pustką i spokojem. Chyba pierwszy kraj, ktory mimo ze bardzo uporządkowany to jednak trafil w moje gusta. Poznalismy bardzo niewielki jego skrawek. Pewnie wrocimy tu niejeden raz. Z tego co zaplanowalam (niby na ten rok) ukula sie chyba jeszcze z 3- 4 podobne wyjazdy jak ten. Czy reszta kraju spodoba sie nam tak samo jak ten wyspiarsko nadbrzezny kawałek? Pewnie jak dobrze pojdzie to za rok bede mogla udzielic odpowiedzi.
A póki co przed nami Łotwa. Równiez pelna niespodzianek
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Estonia to prawie taka Finlandia, więc wiele rozwiązań ma już Nordyckich, zatem zwłaszcza miejsca biwakowe mają przygotowane świetnie
A co do Via Balticy to nie ma jakiś tras rowerowych równoległych do drogi?? Ja ze swojego wyjazdu aż tak złych wspomnień nie mam - tzn. ruch był oczywiście spory, ale jakoś wyjątkowo mało Tirów było... choć faktycznie część odcinków mijałem bocznymi drogami.
A co do Via Balticy to nie ma jakiś tras rowerowych równoległych do drogi?? Ja ze swojego wyjazdu aż tak złych wspomnień nie mam - tzn. ruch był oczywiście spory, ale jakoś wyjątkowo mało Tirów było... choć faktycznie część odcinków mijałem bocznymi drogami.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:Estonia to prawie taka Finlandia, więc wiele rozwiązań ma już Nordyckich, zatem zwłaszcza miejsca biwakowe mają przygotowane świetnie
Ciekawe czy Finlandia tez by mi sie spodobala? Moze bedzie okazja w przyszlym roku zahaczyc na krotka chwile o ten kraj, bo jest pomysl wyjazdu do Estonii ale promem. A z Polski napewno nie plywaja. Oficjalnie z Finlandii tez nie, ale jest mala szansa zalapania sie na towarowy. A jak sie nie uda to tylko przez Szwecje
Pudelek pisze:A co do Via Balticy to nie ma jakiś tras rowerowych równoległych do drogi??
Nie szukalam bo mnie to nie interesowalo. Ale biorac pod uwage ze troche rowerzystwo - samobojcow tam widzielismy - to chyba nie... Oczywiscie mozna omijac bocznymi drogami (co staralismy sie robic) ale znacznie wydluza to trase. Na tyle ze nam dojazd zajal kolo tygodnia, wiec rowerem to nie wiem ile trzeba by liczyc (choc roznie bywa - RobertJ szybciej jezdzi rowerem niz my autem
Pudelek pisze:Ja ze swojego wyjazdu aż tak złych wspomnień nie mam - tzn. ruch był oczywiście spory, ale jakoś wyjątkowo mało Tirów było..
Jak pamietam z 2013 roku to tez jechalismy jej fragmentem - litewskim i bylo zle, ale nie taka masakra jak teraz!
Ostatnio zmieniony 2018-08-22, 16:17 przez buba, łącznie zmieniany 3 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Dziś przejazdem zaglądamy w rejony gdzie byliśmy już 4 lata temu - relacja z 2014 roku TUTAJ
W Straupe skrecamy na Ligatne, w droge, ktora niegdys jechalismy i mamy fajne wspomnienia. Wtedy byla to miła, leśna, pylista szutrowka. Teraz przeorał ją jakis gigantyczny ratrak! Jest to najgorszy wariant tarki jaki napotkalismy - deski do prania jak ją nazywają miejscowi. Gorszy nawet chyba od tej na Arabatce!
Dziurawa droga i tworzące sie spontanicznie wyboje mi nie przeszkadzają, ale wstrząsy idealnie regularne powodują rozsypywanie sie pryzm bagazu, wyskakiwanie wtyczek, a o czyms takim jak ładowanie baterii w czasie jazdy to mozna calkiem zapomniec. Mamy wrazenie, ze zaraz wypadną nam zęby i gałki oczne. O tym, ze jest wyjątkowo źle moze świadczyc, ze po raz pierwszy w czasie jazdy poodkręcały sie nam słoiki! I wszystko jest w fasolce, soliance i sosie slodko-kwasnym… 14 km jedziemy grubo ponad godzine.. Ciekawe co na to nasza rozdupczona skrzynia biegów… Po kiego diabła ten ratrak tu puscili? Mogla byc zwykla, lesna, blotnisto szutrowa droga i byloby fajnie. Nie, komus sie nudzilo…
Do Ligatne docieramy promem rzecznym typu pływajacy pomost. Plynelismy juz nim skodusia. A teraz nam nieco drogo wychodzi. 5 euro nam przewoznik zaspiewal. Nie wiem czy wpadlismy w przegrodke ciezarowka czy burzuj z niemieckiego kampera?
U nas za takie ozdobienie domu zapewne zaraz byłby dym....
Koło Skalupes szukamy muzeum “stara baza”, ktore kiedys nam ktos polecil. Ale w tym miejscu jest tylko jakies sanatorium i nikt nic nie wie.
Na biwak zatrzymujemy sie nad rzeczką Amata. Sa tu dwie fajne wiatki pomyslane do spania, z podestami z desek.
Pogoda jest zmienna. Kilkukrotnie chowamy sie do wiaty przed deszczem, ktory zagasza ognisko. Potem znow wychodzi słonce i niesamowicie podswietla czarne chmury. Tęcz naliczylismy z 5. Ciepło nie jest...
Są jednak posrod nas tacy, ktorzy ogromnie sie cieszą z duzej ilosci błota i okolicznych kałuż, w ktore rozmięka cala łąka.
Ten weekend to temin gdzie ciezko w tym kraju o biwakową samotnosc, pustke i cisze. Trafiamy w głowne łotewskie świeto - Noc Świetojanską, ktora jest tu niezwykle szumnie obchodzona a świętowanie trwa nieraz kilka dni. Juz rano w sklepie widzialam szał zakupow - wszyscy lokalsi biegali z wózkami wypełnionymi wódką i specyfikami na grila. Na wiatowisku robi sie rojno i gwarno. Odwyklismy od takiego ścisku i kociokwiku.
Wieczorem przyjezdza ekipa - 5 aut i ze 20 osob. Rozstawiaja namioty, w tym jeden biesiadny na wypadek deszczu, ktory stawiaja tak aby sprytnie otaczał tutejszy stacjonarny stol z ławami. Potem szykują ognisko - ale nie bylejakie. Faceci ida w las z piłami spalinowymi i zaczynają znosic bele jakby sie szykowali do budowy mostu a nie pieczenia kielbasek.
Kilka osob idzie łowic ryby a jeden gosc targa z rzeki gar wody na zupe o objetosci chyba 100 litrow. Wyglada jakby planowali zalozyc tu stacjonarny oboz na przynajmniej rok
Ekipa spod lasu ma tez na skladzie dzieciaka. Jego ojciec podchodzi do nas i pyta czy kabak by przypadkiem nie chcial pograc z jego synkiem w piłke. Kabak oczywiscie bardzo chce, ale dziwna jest ta gra niespelna trzylatka z osmiolatkiem Kabak sie gubi w grze, czesto nie trafia nóżką w piłke, przewraca sie ale nadrabia ochotą i bojowymi okrzykami. Losza sie nieco nudzi, ale twardo grają chyba ponad pół godziny. A potem piłka ląduje w rzece… Mamy spore przypuszczenia kto jest sprawcą… Na szczescie ojciec Loszy wskakuje w rzeczne odmęty i ratuje piłke. Gra zostaje uznana za zakonczoną ale nas zapraszaja do swojego obozowiska. Przyjechali tu z Rygi. Co roku w tym terminie, czyli okolo Nocy ŚWietojanskiej skrzykują sie nieraz w kilkadziesiat osób i robią tu minifestyn. Zawsze jest ognisko gigant, konkursy, biegi na orientacje, skakanie na głowke ze skały do rzeki. Oczywiscie jedzenia tez nie moze zabraknąc a przede wszystkim picia. Dzisiejsza impreza to tylko rozgrzewka i preludium - Noc Swietojanska bedzie dopiero jutro. Jutro tez zjedzie wiecej zaproszonych ludzi. Kilka osob z ekipy od razu zaczyna wspominac swoje wyjazdy do Polski, z ktorych zostal im w pamieci straszny tłok, mało lasu i duzo ciekawych zabytków. Skadinad ciekawe spostrzezenie bo to chyba głowne trzy rzeczy rzucajace sie w oczy przy porownaniu naszych krajów.
Nasi nowi znajomi sa z Rygi, tam sie urodzili, ale nie są Łotyszami. Kim są? Tu zdania sa podzielone. Wiekszosc z nich nie posiada łotewskiego obywatelstwa. Posiadaja paszporty bez zadnego obywatelstwa, co jest chyba lokalnym fenomenem, gdzie indziej niespotykanym. Takie przedziwne paszporty dostały sie w rece osob, ktore rozpad Sajuza zastał na terytorium Łotwy, a nie byli rdzennymi Łotyszami. Ot ofiary migracji ludnosci z czasów radzieckich… Ci co mieli gdzie indziej swoj kraj, albo pomysł gdzie go szukac - wyjechali. Część jednak zostala - uznali, ze tu sie urodzili, wychowali, wiec tu jest ich ojczyzna i miejsce na ziemi. Wpadli jednak nieco w pułapke historii i polityki - miejsce sie zmieniło i to z ich wspomnien przestało istniec w takiej formie jak go znali. Paszport łotewski przynalezy obecnie takim ludziom tylko po zdaniu egzaminu z języka i lokalnej historii. Łotewskich nieobywateli łączy to, ze są rosyjskojezyczni. Większość z nich jest dziećmi lub wnukami ludzi, którzy osiedlili się (nie zawsze na wlasne zyczenie) na terytorium dzisiejszej Łotwy za czasów ZSRR. Co niekoniecznie znaczy, ze sa Rosjanami - wielu z nich sie nie identyfikuje z Rosją, wiec niekoniecznie chce sie starac o rosyjskie obywatelstwo.
Anna, z ktorą najwiecej gadam jest wnuczką Ukrainki i Fina, ktorzy wylądowali tu w wyniku wojennych i powojennych zawirowan. Anna wyjątkowo paszport łotewski ma. Twierdzi, ze dostala go bez egzaminu, bo miała szczescie urodzic sie juz po 91 roku. Nic nie musiala zdawac. Albo ktos sie pomylił albo co? Bo ma kolezanki w jej wieku, ktore juz automatu takowego nie dostały. Mimo posiadania obywatelstwa Anna nadal uczy sie łotewskiego. Bo chce go znac choc troche. Twierdzi, ze przydaje sie jej w pracy i lubi go uzywac w kontaktach z łotewskimi znajomymi. Jej brat Stas jednak miał mniej szczescia - bo urodził sie kilka lat wczesniej. Wszyscy z ekipy sie z niego śmieją, bo grzecznie sie uczy łotewskiego ale cos mu nie idzie. Juz 5 razy podchodził do egzaminu i zdac nie moze. Nauka nigdy nie była jego mocną stroną a jak twierdzi - do języków jakos w szczegolnosci nie ma głowy. Woli np. podnosic ciezary. Popisuje sie wiec przed kolegami nosząc kolejne bele drewna. Stas by chcial zdobyc paszport. Teraz probuje jakiejs metody na lewo. Jest skuteczna ale dosyc droga. Paszport wedlug Stasa bardzo sie przydaje. Bez niego nie mozna glosowac i kupowac nieruchomosci. np. ziemi. Trzeba ją dzierżawic albo kupowac “na słupa”. Wielu zawodów nie mozna wykonywac bez obywatelstwa. A z normalnym paszportem łatwiej tez znalezc prace i w kraju i za granicą.
A i bez wlasciwego paszportu niektore podroze są niemozliwe. Jedna z dziewczat z ekipy ostatnio nabyła promocyjne bilety lotnicze do Izraela. I nie wpuscili jej - z racji na tą wlasnie kreske w punkcie obywatelstwo. W wielu miejscach na swiecie uwaza sie, ze obywatelstwo mozna jedynie stracic - za kare za jakies przewinienia i machloje a nie po prostu go nie dostac, ze wzgledu na urodzenie w złym miejscu w złym czasie. Wiec w wielu miejscach do ludzi “z kreską” podchodzi sie mocno nieufnie.
Ktos z ekipy porusza temat, ze ponoc problemem jest tez, ze część “nieobywateli” w ogole nie posyła dzieci do łotewskich szkoł. Rodzice sami ucza je w domu. Albo i nie. Nie wyciaga sie wzgledem nich konsekwencji. Im wolno bo oni nie istnieją. Ponoc gdyby Łotysz nie posłal dziecka do szkoly to grozi mu spora grzywna a nawet wsadzenie do paki. I rosnie pokolenie niewyksztalconych, wkurwionych ludzi, mogących zejsc tylko na droge przestepczą. Ponoc w Rydze nie jest to popularny proceder, czesciej jest spotykany w rejonie Daugavpils i Kraslavy. Nie wiem czy to prawda. Nie mam jak zweryfikowac niektorych informacji, na ile sa prawdziwe a na ile to legendy wyssane z palca, opowiadane na postrach czy dla zwiekszenia dramaturgi sytuacji.
Zastanawiam sie jak jest mozliwa taka sytuacja na Łotwie, ktora nalezy do UE. A unia jak wiadomo ma pierdolca na punkcie niedyskryminowania wszelakich mniejszosci - np. mniejszosci narodowych. Tutaj Anna ma tez gotową odpowiedz. “Nie jestesmy mniejszoscią narodową. Mniejszosci narodowe nalicza sie sposrod obywateli danego kraju, ktorzy deklarują inna narodowosc niz obywatelstwo. A my obywatelami nie jestesmy…” "Ponoc w unii tez walczą z rasizmem - zeby w kraju nie było obywateli drugiej kategorii. A wiesz jakie jest rozwiazanie aby to obejsc?"- i sie śmieje.. Żyjac w polskich realiach naprawde jakos ciezko wyzbyc sie poczucia nierealnosci i abstrakcji sluchajac takich rzeczy!
Anna twierdzi, ze w pewnym sensie rozumie Łotyszy i ich decyzje w latach 90 tych. Ponoc zaraz po upadku sajuza, w nowo utworzonym panstwie okolo 50% ludzi to nie byli Łotysze. Danie im wtedy np. mozliwosci glosowania moglo doprowadzic do nieciekawych dla Łotwy zmian i postanowien.. Metoda moze nieco kontrowersyjna, odkladajaca na bok takie rzeczy jak rownosc czy demokracja - ale jak sie okazalo po latach dosyc skuteczna. I chyba o to chodzilo, aby cel - niepodlegla Łotwa zostal osiągniety.
Moja obecnosc i dopytywanie sie o rozne sprawy wywołuje kłótnie i prawie bójke w drużynie. Chyba zwykle rozmawiają na inne tematy a ja wsadziłam kij w mrowisko Aleks jest drugim oprocz Anny posiadaczem łotewskiego obywatelstwa. Nauczył sie języka, zdał egzamin. Co nie zmienia faktu, ze jest bardzo prorosyjski i bezrefleksyjnie łyka tamtejszą propagande. Nawet na koszulce ma podobizne Putina w jakis gangsterskich okularkach i napisem "Nas nie dogoniat". Kupił ją na wczasach w Bułgarii, bo jak mozna przypuszczac takowych na Łotwie nie sprzedają. Paszport zdobywał tylko po to aby móc glosowac na prorosyjskie partie. Wierzy, ze niepodleglosc Łotwy jest tylko kwestią czasową, Rosjanie tu wrócą i "role sie odwrócą". Gdy Aleks probuje włączac sie do rozmowy jedna z dziewczat, Elena, od razu go gasi. "Głupi jestes i naiwny! Ruscy mają nas w dupie! Myslisz, ze tam komus na nas zalezy? Zobacz jak Rosja potraktowała Donbas! Tam tez niby byli "ich" ludzie. I tez niby chcieli sie przyłaczyc. Idioci zaczeli sie wychylac! I co? W ch... ich zrobili w najpiekniejszym stylu. Komu potrzebne takie sieroty po sajuzie? Nie mozna tak zyc jedną nogą w przeszlosci! Czas płynie. W polityce nie ma miejsca na sentymenty! Wierz dalej telewizji to daleko zajdziesz!".
Elenie marzy sie paszport europejski. "Czy jestes z Niemiec, Hiszpanii czy Łotwy - miałbys taki sam. Nikt by cie nie pytał o narodowosc czy jezyk, w ktorym mowisz w domu. I mozna by dostawac taki paszport gdy zdasz angielski. Na blachach na autach juz nie mamy panstwowych flag tylko gwiazdki! Czemu by tego nie rozszerzyc?" Angielski Elena zna, lubi i dalej sie go uczy. Po łotewsku umie kilka słow na krzyz i nie zamierza tego zmieniac. "Po kiego diabła sie uczyc jakiegos poganskiego języka, w ktorym mowi nie wiecej jak milion ludzi? Szkoda czasu! To juz lepiej by sie uczyc chinskiego!" Elena najchetniej by wyjechała gdzies na zachod. Takie ma plany. Poki co jednak nie moze, bo opiekuje sie chorą matką.
Mam wrazenie, ze Elena gdyby byla facetem to juz by zebrała w morde. Aleks slyszac wywody o europejskich paszportach robi sie buraczkowy na twarzy i dziwnie charczy. Na szczescie Stas odciaga go do noszenia drewna.
Robert przysluchuje sie naszym rozmowom z usmiechem. "Po kiego diabła wy w ogole zawracacie sobie glowe pierdołami? Jakimis papierami? Nie mam paszportu to nie mam. Nie znam łotewskiego to nie znam. Mam was, mam sąsiadów w bloku, z ktorymi zawsze sie dogadam. Mam fryzjerke i dentyste na dzielnicy, z ktorymi sie porozumiem. W sklepie mowic nie musze, nakłade do koszyka co mi potrzeba i milczac podejde do kasy. Ze szwagrem mam zakład mechaniczny i obslugujemy tych co rozumiemy. Na wakacje przyjade tu - jest pieknie u nas! Po co pchac sie za granice! Co nam wiecej potrzeba? Bede sie jakis jezykow uczyl, papiery wyrabiał, głupotami sie zajmował. Trzeba pracowac i sie bawic - o to chodzi w zyciu". Robert ma polskie pochodzenie i bardzo polsko brzmiace nazwisko. Ponoc z dziadkami w dziecinstwie rozmawial po polsku i troche ten jezyk zna. Jednak nie na tyle abysmy mogli swobodnie porozmawiac. Probujemy ale Robert szybko sie irytuje, ze mnie nie rozumie. Mimo ze staram sie mowic wolno, wyraznie i najprostszymi slowami jakie potrafie wymyslec. Ale litanie do Matki Boskiej zna cała na pamiec. Po polsku oczywiscie. Musze wysłuchac recytacji i pochwalic
Do rozmowy włącza sie Andreas, ktory cały czas łowił ryby i zdawał sie nas nie slyszec albo po prostu ignorowac. Pod pachą niesie flaszke jakiejs pachnacej ziołami cieczy. Mówi, ze to specjalny "napój świetojanski", ktory zawsze robi sie w jego rodzinie. "Nie ma co gadac. Lepiej sie napijmy. To łączy wszystkie narody w tej strefie geograficznej. Nie musimy sie asymilowac z Łotyszami. Mozemy życ obok siebie, kazdy po swojemu. I bedzie dobrze. Grunt, zeby w ludziach nie bylo agresji i nigdy jakas rozpierducha z tego wszystkiego nie wynikneła. Za to sie napijmy!"
Problem łotewskich nieobywateli zawsze mnie bardzo interesowal. Juz podczas poprzednich wyjazdów kilkukrotnie ich spotkalismy, np. w Lipawie czy wioskach koło Vainode. Mam wrazenie, ze jest to grupa najchetniej nawiazująca kontakty w tym regionie i bardziej zainteresowana integracją z przybyszami niz rdzenni Łotysze. Jednak pierwszy raz spotkalam tak duzą ich grupe i to bardzo ciekawą, bo zroznicowaną zarowno pod względem pochodzenia jak i prezentowanych poglądów.
Rano na biwakowisko docierają kolejne ekipy i siadają jedna na drugiej. Nic tu po nas! Dzisiaj to musimy sie gdzies niezle zabunkrowac aby nas nie zadeptali, gdy cały kraj swietuje “na przyrodzie”. Trzeba bedzie wymyslec jakies miejsce, ktore dla wiekszosci ludzi jest nieciekawe. Musi byc chyba z dala od morza, jezior, rzek, parków narodowych, skałek i innych jakichkolwiek ciekawostek. Moze co znajdziemy...
A poki co idziemy sie przejsc kawałek wzdluz rzeki. Fajne czerwonawe skałki tu mają. One sa głowna atrakcją tutejszego parku narodowego.
Na rzece są tez fajne buniory do kapieli. Pogoda jednak jakos nie zacheca. Inni sie kąpią ale ja raczej mysle o nalozeniu kolejnego swetra. Toperz tez nie ma ochoty. Kabakowi wiec tez nie proponujemy, bo a nuz by sie wyłamała i co wtedy?
Jedziemy tez zobaczyc klify Zvartec gdzie bylismy 4 lata temu - zeby zobaczyc je w sloncu. Slonce nie staje jednak na wysokosci zadania… Akurat gdy dojezdzamy na miejsce to skutecznie chowa sie za chmure...
Kładka bujana to najlepsza hustawka!
cdn
W Straupe skrecamy na Ligatne, w droge, ktora niegdys jechalismy i mamy fajne wspomnienia. Wtedy byla to miła, leśna, pylista szutrowka. Teraz przeorał ją jakis gigantyczny ratrak! Jest to najgorszy wariant tarki jaki napotkalismy - deski do prania jak ją nazywają miejscowi. Gorszy nawet chyba od tej na Arabatce!
Dziurawa droga i tworzące sie spontanicznie wyboje mi nie przeszkadzają, ale wstrząsy idealnie regularne powodują rozsypywanie sie pryzm bagazu, wyskakiwanie wtyczek, a o czyms takim jak ładowanie baterii w czasie jazdy to mozna calkiem zapomniec. Mamy wrazenie, ze zaraz wypadną nam zęby i gałki oczne. O tym, ze jest wyjątkowo źle moze świadczyc, ze po raz pierwszy w czasie jazdy poodkręcały sie nam słoiki! I wszystko jest w fasolce, soliance i sosie slodko-kwasnym… 14 km jedziemy grubo ponad godzine.. Ciekawe co na to nasza rozdupczona skrzynia biegów… Po kiego diabła ten ratrak tu puscili? Mogla byc zwykla, lesna, blotnisto szutrowa droga i byloby fajnie. Nie, komus sie nudzilo…
Do Ligatne docieramy promem rzecznym typu pływajacy pomost. Plynelismy juz nim skodusia. A teraz nam nieco drogo wychodzi. 5 euro nam przewoznik zaspiewal. Nie wiem czy wpadlismy w przegrodke ciezarowka czy burzuj z niemieckiego kampera?
U nas za takie ozdobienie domu zapewne zaraz byłby dym....
Koło Skalupes szukamy muzeum “stara baza”, ktore kiedys nam ktos polecil. Ale w tym miejscu jest tylko jakies sanatorium i nikt nic nie wie.
Na biwak zatrzymujemy sie nad rzeczką Amata. Sa tu dwie fajne wiatki pomyslane do spania, z podestami z desek.
Pogoda jest zmienna. Kilkukrotnie chowamy sie do wiaty przed deszczem, ktory zagasza ognisko. Potem znow wychodzi słonce i niesamowicie podswietla czarne chmury. Tęcz naliczylismy z 5. Ciepło nie jest...
Są jednak posrod nas tacy, ktorzy ogromnie sie cieszą z duzej ilosci błota i okolicznych kałuż, w ktore rozmięka cala łąka.
Ten weekend to temin gdzie ciezko w tym kraju o biwakową samotnosc, pustke i cisze. Trafiamy w głowne łotewskie świeto - Noc Świetojanską, ktora jest tu niezwykle szumnie obchodzona a świętowanie trwa nieraz kilka dni. Juz rano w sklepie widzialam szał zakupow - wszyscy lokalsi biegali z wózkami wypełnionymi wódką i specyfikami na grila. Na wiatowisku robi sie rojno i gwarno. Odwyklismy od takiego ścisku i kociokwiku.
Wieczorem przyjezdza ekipa - 5 aut i ze 20 osob. Rozstawiaja namioty, w tym jeden biesiadny na wypadek deszczu, ktory stawiaja tak aby sprytnie otaczał tutejszy stacjonarny stol z ławami. Potem szykują ognisko - ale nie bylejakie. Faceci ida w las z piłami spalinowymi i zaczynają znosic bele jakby sie szykowali do budowy mostu a nie pieczenia kielbasek.
Kilka osob idzie łowic ryby a jeden gosc targa z rzeki gar wody na zupe o objetosci chyba 100 litrow. Wyglada jakby planowali zalozyc tu stacjonarny oboz na przynajmniej rok
Ekipa spod lasu ma tez na skladzie dzieciaka. Jego ojciec podchodzi do nas i pyta czy kabak by przypadkiem nie chcial pograc z jego synkiem w piłke. Kabak oczywiscie bardzo chce, ale dziwna jest ta gra niespelna trzylatka z osmiolatkiem Kabak sie gubi w grze, czesto nie trafia nóżką w piłke, przewraca sie ale nadrabia ochotą i bojowymi okrzykami. Losza sie nieco nudzi, ale twardo grają chyba ponad pół godziny. A potem piłka ląduje w rzece… Mamy spore przypuszczenia kto jest sprawcą… Na szczescie ojciec Loszy wskakuje w rzeczne odmęty i ratuje piłke. Gra zostaje uznana za zakonczoną ale nas zapraszaja do swojego obozowiska. Przyjechali tu z Rygi. Co roku w tym terminie, czyli okolo Nocy ŚWietojanskiej skrzykują sie nieraz w kilkadziesiat osób i robią tu minifestyn. Zawsze jest ognisko gigant, konkursy, biegi na orientacje, skakanie na głowke ze skały do rzeki. Oczywiscie jedzenia tez nie moze zabraknąc a przede wszystkim picia. Dzisiejsza impreza to tylko rozgrzewka i preludium - Noc Swietojanska bedzie dopiero jutro. Jutro tez zjedzie wiecej zaproszonych ludzi. Kilka osob z ekipy od razu zaczyna wspominac swoje wyjazdy do Polski, z ktorych zostal im w pamieci straszny tłok, mało lasu i duzo ciekawych zabytków. Skadinad ciekawe spostrzezenie bo to chyba głowne trzy rzeczy rzucajace sie w oczy przy porownaniu naszych krajów.
Nasi nowi znajomi sa z Rygi, tam sie urodzili, ale nie są Łotyszami. Kim są? Tu zdania sa podzielone. Wiekszosc z nich nie posiada łotewskiego obywatelstwa. Posiadaja paszporty bez zadnego obywatelstwa, co jest chyba lokalnym fenomenem, gdzie indziej niespotykanym. Takie przedziwne paszporty dostały sie w rece osob, ktore rozpad Sajuza zastał na terytorium Łotwy, a nie byli rdzennymi Łotyszami. Ot ofiary migracji ludnosci z czasów radzieckich… Ci co mieli gdzie indziej swoj kraj, albo pomysł gdzie go szukac - wyjechali. Część jednak zostala - uznali, ze tu sie urodzili, wychowali, wiec tu jest ich ojczyzna i miejsce na ziemi. Wpadli jednak nieco w pułapke historii i polityki - miejsce sie zmieniło i to z ich wspomnien przestało istniec w takiej formie jak go znali. Paszport łotewski przynalezy obecnie takim ludziom tylko po zdaniu egzaminu z języka i lokalnej historii. Łotewskich nieobywateli łączy to, ze są rosyjskojezyczni. Większość z nich jest dziećmi lub wnukami ludzi, którzy osiedlili się (nie zawsze na wlasne zyczenie) na terytorium dzisiejszej Łotwy za czasów ZSRR. Co niekoniecznie znaczy, ze sa Rosjanami - wielu z nich sie nie identyfikuje z Rosją, wiec niekoniecznie chce sie starac o rosyjskie obywatelstwo.
Anna, z ktorą najwiecej gadam jest wnuczką Ukrainki i Fina, ktorzy wylądowali tu w wyniku wojennych i powojennych zawirowan. Anna wyjątkowo paszport łotewski ma. Twierdzi, ze dostala go bez egzaminu, bo miała szczescie urodzic sie juz po 91 roku. Nic nie musiala zdawac. Albo ktos sie pomylił albo co? Bo ma kolezanki w jej wieku, ktore juz automatu takowego nie dostały. Mimo posiadania obywatelstwa Anna nadal uczy sie łotewskiego. Bo chce go znac choc troche. Twierdzi, ze przydaje sie jej w pracy i lubi go uzywac w kontaktach z łotewskimi znajomymi. Jej brat Stas jednak miał mniej szczescia - bo urodził sie kilka lat wczesniej. Wszyscy z ekipy sie z niego śmieją, bo grzecznie sie uczy łotewskiego ale cos mu nie idzie. Juz 5 razy podchodził do egzaminu i zdac nie moze. Nauka nigdy nie była jego mocną stroną a jak twierdzi - do języków jakos w szczegolnosci nie ma głowy. Woli np. podnosic ciezary. Popisuje sie wiec przed kolegami nosząc kolejne bele drewna. Stas by chcial zdobyc paszport. Teraz probuje jakiejs metody na lewo. Jest skuteczna ale dosyc droga. Paszport wedlug Stasa bardzo sie przydaje. Bez niego nie mozna glosowac i kupowac nieruchomosci. np. ziemi. Trzeba ją dzierżawic albo kupowac “na słupa”. Wielu zawodów nie mozna wykonywac bez obywatelstwa. A z normalnym paszportem łatwiej tez znalezc prace i w kraju i za granicą.
A i bez wlasciwego paszportu niektore podroze są niemozliwe. Jedna z dziewczat z ekipy ostatnio nabyła promocyjne bilety lotnicze do Izraela. I nie wpuscili jej - z racji na tą wlasnie kreske w punkcie obywatelstwo. W wielu miejscach na swiecie uwaza sie, ze obywatelstwo mozna jedynie stracic - za kare za jakies przewinienia i machloje a nie po prostu go nie dostac, ze wzgledu na urodzenie w złym miejscu w złym czasie. Wiec w wielu miejscach do ludzi “z kreską” podchodzi sie mocno nieufnie.
Ktos z ekipy porusza temat, ze ponoc problemem jest tez, ze część “nieobywateli” w ogole nie posyła dzieci do łotewskich szkoł. Rodzice sami ucza je w domu. Albo i nie. Nie wyciaga sie wzgledem nich konsekwencji. Im wolno bo oni nie istnieją. Ponoc gdyby Łotysz nie posłal dziecka do szkoly to grozi mu spora grzywna a nawet wsadzenie do paki. I rosnie pokolenie niewyksztalconych, wkurwionych ludzi, mogących zejsc tylko na droge przestepczą. Ponoc w Rydze nie jest to popularny proceder, czesciej jest spotykany w rejonie Daugavpils i Kraslavy. Nie wiem czy to prawda. Nie mam jak zweryfikowac niektorych informacji, na ile sa prawdziwe a na ile to legendy wyssane z palca, opowiadane na postrach czy dla zwiekszenia dramaturgi sytuacji.
Zastanawiam sie jak jest mozliwa taka sytuacja na Łotwie, ktora nalezy do UE. A unia jak wiadomo ma pierdolca na punkcie niedyskryminowania wszelakich mniejszosci - np. mniejszosci narodowych. Tutaj Anna ma tez gotową odpowiedz. “Nie jestesmy mniejszoscią narodową. Mniejszosci narodowe nalicza sie sposrod obywateli danego kraju, ktorzy deklarują inna narodowosc niz obywatelstwo. A my obywatelami nie jestesmy…” "Ponoc w unii tez walczą z rasizmem - zeby w kraju nie było obywateli drugiej kategorii. A wiesz jakie jest rozwiazanie aby to obejsc?"- i sie śmieje.. Żyjac w polskich realiach naprawde jakos ciezko wyzbyc sie poczucia nierealnosci i abstrakcji sluchajac takich rzeczy!
Anna twierdzi, ze w pewnym sensie rozumie Łotyszy i ich decyzje w latach 90 tych. Ponoc zaraz po upadku sajuza, w nowo utworzonym panstwie okolo 50% ludzi to nie byli Łotysze. Danie im wtedy np. mozliwosci glosowania moglo doprowadzic do nieciekawych dla Łotwy zmian i postanowien.. Metoda moze nieco kontrowersyjna, odkladajaca na bok takie rzeczy jak rownosc czy demokracja - ale jak sie okazalo po latach dosyc skuteczna. I chyba o to chodzilo, aby cel - niepodlegla Łotwa zostal osiągniety.
Moja obecnosc i dopytywanie sie o rozne sprawy wywołuje kłótnie i prawie bójke w drużynie. Chyba zwykle rozmawiają na inne tematy a ja wsadziłam kij w mrowisko Aleks jest drugim oprocz Anny posiadaczem łotewskiego obywatelstwa. Nauczył sie języka, zdał egzamin. Co nie zmienia faktu, ze jest bardzo prorosyjski i bezrefleksyjnie łyka tamtejszą propagande. Nawet na koszulce ma podobizne Putina w jakis gangsterskich okularkach i napisem "Nas nie dogoniat". Kupił ją na wczasach w Bułgarii, bo jak mozna przypuszczac takowych na Łotwie nie sprzedają. Paszport zdobywał tylko po to aby móc glosowac na prorosyjskie partie. Wierzy, ze niepodleglosc Łotwy jest tylko kwestią czasową, Rosjanie tu wrócą i "role sie odwrócą". Gdy Aleks probuje włączac sie do rozmowy jedna z dziewczat, Elena, od razu go gasi. "Głupi jestes i naiwny! Ruscy mają nas w dupie! Myslisz, ze tam komus na nas zalezy? Zobacz jak Rosja potraktowała Donbas! Tam tez niby byli "ich" ludzie. I tez niby chcieli sie przyłaczyc. Idioci zaczeli sie wychylac! I co? W ch... ich zrobili w najpiekniejszym stylu. Komu potrzebne takie sieroty po sajuzie? Nie mozna tak zyc jedną nogą w przeszlosci! Czas płynie. W polityce nie ma miejsca na sentymenty! Wierz dalej telewizji to daleko zajdziesz!".
Elenie marzy sie paszport europejski. "Czy jestes z Niemiec, Hiszpanii czy Łotwy - miałbys taki sam. Nikt by cie nie pytał o narodowosc czy jezyk, w ktorym mowisz w domu. I mozna by dostawac taki paszport gdy zdasz angielski. Na blachach na autach juz nie mamy panstwowych flag tylko gwiazdki! Czemu by tego nie rozszerzyc?" Angielski Elena zna, lubi i dalej sie go uczy. Po łotewsku umie kilka słow na krzyz i nie zamierza tego zmieniac. "Po kiego diabła sie uczyc jakiegos poganskiego języka, w ktorym mowi nie wiecej jak milion ludzi? Szkoda czasu! To juz lepiej by sie uczyc chinskiego!" Elena najchetniej by wyjechała gdzies na zachod. Takie ma plany. Poki co jednak nie moze, bo opiekuje sie chorą matką.
Mam wrazenie, ze Elena gdyby byla facetem to juz by zebrała w morde. Aleks slyszac wywody o europejskich paszportach robi sie buraczkowy na twarzy i dziwnie charczy. Na szczescie Stas odciaga go do noszenia drewna.
Robert przysluchuje sie naszym rozmowom z usmiechem. "Po kiego diabła wy w ogole zawracacie sobie glowe pierdołami? Jakimis papierami? Nie mam paszportu to nie mam. Nie znam łotewskiego to nie znam. Mam was, mam sąsiadów w bloku, z ktorymi zawsze sie dogadam. Mam fryzjerke i dentyste na dzielnicy, z ktorymi sie porozumiem. W sklepie mowic nie musze, nakłade do koszyka co mi potrzeba i milczac podejde do kasy. Ze szwagrem mam zakład mechaniczny i obslugujemy tych co rozumiemy. Na wakacje przyjade tu - jest pieknie u nas! Po co pchac sie za granice! Co nam wiecej potrzeba? Bede sie jakis jezykow uczyl, papiery wyrabiał, głupotami sie zajmował. Trzeba pracowac i sie bawic - o to chodzi w zyciu". Robert ma polskie pochodzenie i bardzo polsko brzmiace nazwisko. Ponoc z dziadkami w dziecinstwie rozmawial po polsku i troche ten jezyk zna. Jednak nie na tyle abysmy mogli swobodnie porozmawiac. Probujemy ale Robert szybko sie irytuje, ze mnie nie rozumie. Mimo ze staram sie mowic wolno, wyraznie i najprostszymi slowami jakie potrafie wymyslec. Ale litanie do Matki Boskiej zna cała na pamiec. Po polsku oczywiscie. Musze wysłuchac recytacji i pochwalic
Do rozmowy włącza sie Andreas, ktory cały czas łowił ryby i zdawał sie nas nie slyszec albo po prostu ignorowac. Pod pachą niesie flaszke jakiejs pachnacej ziołami cieczy. Mówi, ze to specjalny "napój świetojanski", ktory zawsze robi sie w jego rodzinie. "Nie ma co gadac. Lepiej sie napijmy. To łączy wszystkie narody w tej strefie geograficznej. Nie musimy sie asymilowac z Łotyszami. Mozemy życ obok siebie, kazdy po swojemu. I bedzie dobrze. Grunt, zeby w ludziach nie bylo agresji i nigdy jakas rozpierducha z tego wszystkiego nie wynikneła. Za to sie napijmy!"
Problem łotewskich nieobywateli zawsze mnie bardzo interesowal. Juz podczas poprzednich wyjazdów kilkukrotnie ich spotkalismy, np. w Lipawie czy wioskach koło Vainode. Mam wrazenie, ze jest to grupa najchetniej nawiazująca kontakty w tym regionie i bardziej zainteresowana integracją z przybyszami niz rdzenni Łotysze. Jednak pierwszy raz spotkalam tak duzą ich grupe i to bardzo ciekawą, bo zroznicowaną zarowno pod względem pochodzenia jak i prezentowanych poglądów.
Rano na biwakowisko docierają kolejne ekipy i siadają jedna na drugiej. Nic tu po nas! Dzisiaj to musimy sie gdzies niezle zabunkrowac aby nas nie zadeptali, gdy cały kraj swietuje “na przyrodzie”. Trzeba bedzie wymyslec jakies miejsce, ktore dla wiekszosci ludzi jest nieciekawe. Musi byc chyba z dala od morza, jezior, rzek, parków narodowych, skałek i innych jakichkolwiek ciekawostek. Moze co znajdziemy...
A poki co idziemy sie przejsc kawałek wzdluz rzeki. Fajne czerwonawe skałki tu mają. One sa głowna atrakcją tutejszego parku narodowego.
Na rzece są tez fajne buniory do kapieli. Pogoda jednak jakos nie zacheca. Inni sie kąpią ale ja raczej mysle o nalozeniu kolejnego swetra. Toperz tez nie ma ochoty. Kabakowi wiec tez nie proponujemy, bo a nuz by sie wyłamała i co wtedy?
Jedziemy tez zobaczyc klify Zvartec gdzie bylismy 4 lata temu - zeby zobaczyc je w sloncu. Slonce nie staje jednak na wysokosci zadania… Akurat gdy dojezdzamy na miejsce to skutecznie chowa sie za chmure...
Kładka bujana to najlepsza hustawka!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Jedziemy dzis drogą Jurgla - Ergli. Gdzies, kiedys, od kogos, slyszalam, ze mial tu byc szuter i duzo opuszczonych domów. Zabrzmiało jak cos, co idealnie trafia w me gusta, wiec i zostalo zapamietane. Ostatecznie nie znalezlismy tam ani jednego ani drugiego ale droga ogolnie jest miła, pusta, wiedzie przez lasy, pola i malutkie wioski
Wszedzie widac przygotowania do Nocy Świetojanskiej. Przed domami i w centralnych częściach wsi powstają stosy - ogniska giganty, ktore beda odpalane dopiero poznym wieczorem.
Część pojazdow tez jezdzi przystrojona kiściami liśćmi i kwiatami.
Po polach i lasach dziewczęta pozyskują kwiaty i liście na wieńce. Co mnie zdziwiło - najpopularniejsze są wience z lisci dębowych. Kwiaty polne tez, ale rzadziej. Mniej zapobiegliwi, zajęci albo bojący sie kleszczy mogą kupic gotowe wieńce. Przy drodze, przed sklepami duzo osob oferuje takowe za opłatą.
Nigdzie po drodze nie trafilismy jednak na festyn. W dwoch miejscach byly wywieszone zapowiedzi ale imprezy rozpoczynajacej sie dopiero po 22. Glownie jednak mam wrazenie, ze ludzie imprezują w gronie rodziny i znajomych, w ogrodkach, nad jeziorami, rzekami czy w lesie. I raczej są to zamkniete imprezy, na ktore ciezko wbijac, bedąc tak zupelnie “z ulicy”.
Fajne zagospodarowanie starego mostu.
Na obrzezach Ergli rzucają sie nam w oczy jakies ruiny. Okazują sie one byc starym cmentarzem wojennym. Liczba nazwisk wypisanych na scianach naprawde robi wrazenie - tysiace ludzi musialo tu zostac ubitych… Nazwiska sa pisane alfabetycznie i kazda litera to ileś metrow zapisanych maczkiem... Do niektorych widac ktos czasem przychodzi i są wyróznieni zdjeciem.
Z Anatolijem czasem ktos walnie kielicha...
a tu ktos zasłuzyl na kwiatek w butelce po żigliwskim.
Głowna tablica z mapą dzialan wojennych jest chyba nowa. Przewija sie tam data 2009. Ale mimo to tablica wygląda na starą i dobrze sie tu komponuje.
Płyty porasta mech, a calosc wypelnia zapach pokrego betonu, pomieszanego z aromatem zeschłych kwiatow. I jakby troche dymu? Jakies takie jesienne wrazenie robi to miejsce, mimo ze wlasnie lato sie dopiero dzis zaczyna!
Zaraz obok jest cmentarz niewojenny i tam patrza na nas twarze wiejskich ludzi z dawnych lat.
Wieczorem zajezdzamy do wiaty w lasach przed Neretą. Duża, szczelna, bedzie jak znalazl, jako ze dzis co chwile leje.
Na wiacie wisi informacja o terenie monitorowanym a na drzewie naprzeciw wisi takie cuś. Nie wiem czy to faktycznie kamera czy chodzi o to, aby wisialo cos duzego i wszyscy to widzieli.
Ciekawe są tutejsze zachody słonca, ktore trwają chyba 2 godziny. Jakby słonce zabłądzilo na niebie i zawisło niezdecydowane czy isc spac czy nie.
Wieczorem znowu leje wiec rozpalamy pod wiatą “pochodnie drwala” - naciety pieniek, ktory fajnie pali sie od srodka, nie wypala podloza i w razie czego latwo i szybko mozna zagasic. A i gotuje sie na nim znakomicie, duzo szybciej niz na marusi!
Akcent ormianski. Wino z granatu. Nie takie dobre jak prosto z winnic w Areni, ale tez niczego sobie! Wszedzie dostepne - i na Łotwie, i w Estonii. I teraz pytanie - czemu u nas tak trudno takie kupic? Do Pribałtiki z Armenii dalej...
Calą noc lało.. Biedni lokalsi, chyba musialo im pozagaszac te świetojanskie ogniska (chyba ze ognisko bylo takich gabarytow jak naszych znajomych "nieobywateli" biwakującyh nad Amatą!)
Kabak niesamowicie sie cieszy z takiej pogody i od kiedy otwiera rano oczka woła chlup chlup i domaga sie wypuszczenia z busia. W ruch idą gumiaczki, kurteczka i co najwazniejsze - parasol! A kałuż jest pod dostatkiem. Nie wiem kto wymyslił taką nieprawdziwą piosenke “W czasie deszczu dzieci sie nudzą”. Ten ktos chyba nigdy nie widział dziecka i deszczu!
cdn
Wszedzie widac przygotowania do Nocy Świetojanskiej. Przed domami i w centralnych częściach wsi powstają stosy - ogniska giganty, ktore beda odpalane dopiero poznym wieczorem.
Część pojazdow tez jezdzi przystrojona kiściami liśćmi i kwiatami.
Po polach i lasach dziewczęta pozyskują kwiaty i liście na wieńce. Co mnie zdziwiło - najpopularniejsze są wience z lisci dębowych. Kwiaty polne tez, ale rzadziej. Mniej zapobiegliwi, zajęci albo bojący sie kleszczy mogą kupic gotowe wieńce. Przy drodze, przed sklepami duzo osob oferuje takowe za opłatą.
Nigdzie po drodze nie trafilismy jednak na festyn. W dwoch miejscach byly wywieszone zapowiedzi ale imprezy rozpoczynajacej sie dopiero po 22. Glownie jednak mam wrazenie, ze ludzie imprezują w gronie rodziny i znajomych, w ogrodkach, nad jeziorami, rzekami czy w lesie. I raczej są to zamkniete imprezy, na ktore ciezko wbijac, bedąc tak zupelnie “z ulicy”.
Fajne zagospodarowanie starego mostu.
Na obrzezach Ergli rzucają sie nam w oczy jakies ruiny. Okazują sie one byc starym cmentarzem wojennym. Liczba nazwisk wypisanych na scianach naprawde robi wrazenie - tysiace ludzi musialo tu zostac ubitych… Nazwiska sa pisane alfabetycznie i kazda litera to ileś metrow zapisanych maczkiem... Do niektorych widac ktos czasem przychodzi i są wyróznieni zdjeciem.
Z Anatolijem czasem ktos walnie kielicha...
a tu ktos zasłuzyl na kwiatek w butelce po żigliwskim.
Głowna tablica z mapą dzialan wojennych jest chyba nowa. Przewija sie tam data 2009. Ale mimo to tablica wygląda na starą i dobrze sie tu komponuje.
Płyty porasta mech, a calosc wypelnia zapach pokrego betonu, pomieszanego z aromatem zeschłych kwiatow. I jakby troche dymu? Jakies takie jesienne wrazenie robi to miejsce, mimo ze wlasnie lato sie dopiero dzis zaczyna!
Zaraz obok jest cmentarz niewojenny i tam patrza na nas twarze wiejskich ludzi z dawnych lat.
Wieczorem zajezdzamy do wiaty w lasach przed Neretą. Duża, szczelna, bedzie jak znalazl, jako ze dzis co chwile leje.
Na wiacie wisi informacja o terenie monitorowanym a na drzewie naprzeciw wisi takie cuś. Nie wiem czy to faktycznie kamera czy chodzi o to, aby wisialo cos duzego i wszyscy to widzieli.
Ciekawe są tutejsze zachody słonca, ktore trwają chyba 2 godziny. Jakby słonce zabłądzilo na niebie i zawisło niezdecydowane czy isc spac czy nie.
Wieczorem znowu leje wiec rozpalamy pod wiatą “pochodnie drwala” - naciety pieniek, ktory fajnie pali sie od srodka, nie wypala podloza i w razie czego latwo i szybko mozna zagasic. A i gotuje sie na nim znakomicie, duzo szybciej niz na marusi!
Akcent ormianski. Wino z granatu. Nie takie dobre jak prosto z winnic w Areni, ale tez niczego sobie! Wszedzie dostepne - i na Łotwie, i w Estonii. I teraz pytanie - czemu u nas tak trudno takie kupic? Do Pribałtiki z Armenii dalej...
Calą noc lało.. Biedni lokalsi, chyba musialo im pozagaszac te świetojanskie ogniska (chyba ze ognisko bylo takich gabarytow jak naszych znajomych "nieobywateli" biwakującyh nad Amatą!)
Kabak niesamowicie sie cieszy z takiej pogody i od kiedy otwiera rano oczka woła chlup chlup i domaga sie wypuszczenia z busia. W ruch idą gumiaczki, kurteczka i co najwazniejsze - parasol! A kałuż jest pod dostatkiem. Nie wiem kto wymyslił taką nieprawdziwą piosenke “W czasie deszczu dzieci sie nudzą”. Ten ktos chyba nigdy nie widział dziecka i deszczu!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Posiadaja paszporty bez zadnego obywatelstwa, co jest chyba lokalnym fenomenem, gdzie indziej niespotykanym. Takie przedziwne paszporty dostały sie w rece osob, ktore rozpad Sajuza zastał na terytorium Łotwy, a nie byli rdzennymi Łotyszami.
podobnie sytuacja wygląda na Estonii. Po proklamowaniu niepodległości władze automatycznie uznali obywatelstwo tylko tych osób, których przodkowie mieszkali na międzywojennej Estonii. Cała reszta musiała się o nie ubiegać. I ja to podejście rozumiem. Każdy estoński czy łotewski Rosjanin może przecież zdać odpowiednie egzaminy i zostać obywatelem. Ale sorry, jeśli komuś nawet nie chce się uczyć języka kraju, w którym mieszka, to coś tu jest nie tak... Nie trudno zrozumieć stosunek Łotyszy i Estończyków do "swoich" Rosjan czy innych sierot po ZSRR jak do piątej kolumny, bo wielu z nich tak się zachowuje...
Zastanawiam sie jak jest mozliwa taka sytuacja na Łotwie, ktora nalezy do UE. A unia jak wiadomo ma pierdolca na punkcie niedyskryminowania wszelakich mniejszosci - np. mniejszosci narodowych. Tutaj Anna ma tez gotową odpowiedz. “Nie jestesmy mniejszoscią narodową.
no właśnie to, czy Rosjanie mogą być traktowani jako mniejszość narodowa jest dyskusyjne. W ogromnej większość to ludność napływowa, nie autochtoniczna. Tak samo jak np. Wietnamczycy w Polsce. I oni jako mniejszość narodowa nie jest traktowana. Poza tym - jak już pisałem - każdy z nich ma mozliwość zdobycia obywatelstwa. Skoro wielu z nich nie chce, to jest to już ich sprawa, przecież nie można nikogo do tego zmusić. A państwa mają prawo zastrzec pewne udogodnienia tylko dla obywateli.
Ostatnio zmieniony 2018-08-26, 19:19 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości