Uciec przed potopem czyli jak wypoczywałam w Szczawnicy
Uciec przed potopem czyli jak wypoczywałam w Szczawnicy
Ten wyjazd był inny niż zwykle. Mieliśmy tradycyjnie jechać razem, okazało się jednak,że pojadę sama.Mąż musi zostać w domu. Prognozy pogody kiepskie-więcej deszczu niż słońca. W dodatku jestem mocno osłabiona po trzytygodniowym przyjmowaniu antybiotyku(przy okazji- uważajcie na kleszcze). Lekarz zapisał mi końską dawkę,że niby ma chronić przed boreliozą.
No to jadę na dziesięć dni do Szczawnicy. Bez pogody, formy, męża i bez konkretnych planów. Mam przede wszystkim wypocząć-takie jest założenie. Na miejscu jestem około czternastej. Pogoda całkiem niezła, choć widać ,że niedawno padało.Znajomy ośrodek, nawet pokój ten sam, który mieliśmy rok temu. Po rozpakowaniu się ruszam na Palenicę. Włażę na nią powoli, potem mijam Przełęcz pod Szafranówką i w dół. Późny obiad jem w Orlicy. Siedzę sobie tam dość długo popijając ulubioną kofolę, potem schodzę, robię małe zakupy w sklepie i na wieczór wracam do ośrodka.
Następnego dnia budzę się dość późno, bo po dziewiątej. Pogoda całkiem ładna, choć straszą burzami. Po śniadaniu ruszam w kierunku Placu Dietla i dalej w górę żółtym szlakiem. Przy schronisku siedzę ze dwie godziny delektując się widokami i smakiem szarlotki oraz rozmawiając z innymi turystami. Później wchodzę na Bereśnik, a stamtąd czarnym szlakiem w stronę Sewerynówki. Za pierwszym domem złażę ze szlaku na drogę, która jest dość długa, ale za to widokowa.To droga szutrowa, później pojawiają się betonowe płyty, na końcu zwykły asfalt.Ląduję w Parku Górnym czyli praktycznie przy moim ośrodku.
Ponieważ pogoda wcale nie ma zamiaru się psuć, postanawiam wykorzystać dzień i po krótkim odpoczynku idę na Sewerynówkę.Najpierw chwilę spędzam przy wodospadzie, potem w lesie odszukuję kapliczkę, której dotąd jakoś nie było okazji odwiedzić. Wreszcie rozsiadam się w Czardzie i załapuję się na całkiem dobre pierogi ruskie. Wracam okrężną drogą czyli schodzę całkiem w dół do Szczawnicy Na potoku, następnie do centrum i późnym wieczorem jestem na kwaterze, dość nieźle zresztą zmęczona.
W środę pogoda ma być kiepska i na to rzeczywiście się zanosi. Po dziewiątej jestem w biurze turystycznym,żeby zapłacić za wycieczkę do Czerwonego Klasztoru, która ma być w godzinach popołudniowych. Rzutem na taśmę załapuję się na wyjazd do Sromowiec Wyżnych i na spływ Dunajcem. Na razie nie pada, więc trzeba korzystać.
Gdy mijamy Orlicę zaczyna kropić, a gdy wysiadamy z tratwy, to już napier...la. Idę do pobliskiej knajpy. Zamawiam herbatę i coś do jedzenia. Deszcz nie ustaje. Dzwonię do biura turystycznego, żeby zgarnęli mnie na początkowym przystanku, bo nie chce mi się drałować w ulewie do centrum. Mam jeszcze sporo czasu, więc popijam herbatę i gawędzę o dupie marynie z dziadkiem klozetowym. Później idę na przystanek, wsiadam w autokar pełen zakonnic i emerytów i jadę do Czerwonego Klasztoru. Podczas zwiedzania przyłącza się do mnie facet z kilkunastoletnim synem i już mam towarzystwo do końca wycieczki.Zresztą w którymś momencie odłączam się od grupy, zapewniam niezadowoloną z tego faktu przewodniczkę,że na pewno nie zginę,że tren znam i do autokaru, który stoi w Sromowcach Niżnych na pewno trafię.W przygranicznym sklepie kupuję piwo i Beherovkę dla moich chłopaków, a sobie lentilki i kofolę.
I tak mija mi trzeci dzień wczasów.
cdn.
No to jadę na dziesięć dni do Szczawnicy. Bez pogody, formy, męża i bez konkretnych planów. Mam przede wszystkim wypocząć-takie jest założenie. Na miejscu jestem około czternastej. Pogoda całkiem niezła, choć widać ,że niedawno padało.Znajomy ośrodek, nawet pokój ten sam, który mieliśmy rok temu. Po rozpakowaniu się ruszam na Palenicę. Włażę na nią powoli, potem mijam Przełęcz pod Szafranówką i w dół. Późny obiad jem w Orlicy. Siedzę sobie tam dość długo popijając ulubioną kofolę, potem schodzę, robię małe zakupy w sklepie i na wieczór wracam do ośrodka.
Następnego dnia budzę się dość późno, bo po dziewiątej. Pogoda całkiem ładna, choć straszą burzami. Po śniadaniu ruszam w kierunku Placu Dietla i dalej w górę żółtym szlakiem. Przy schronisku siedzę ze dwie godziny delektując się widokami i smakiem szarlotki oraz rozmawiając z innymi turystami. Później wchodzę na Bereśnik, a stamtąd czarnym szlakiem w stronę Sewerynówki. Za pierwszym domem złażę ze szlaku na drogę, która jest dość długa, ale za to widokowa.To droga szutrowa, później pojawiają się betonowe płyty, na końcu zwykły asfalt.Ląduję w Parku Górnym czyli praktycznie przy moim ośrodku.
Ponieważ pogoda wcale nie ma zamiaru się psuć, postanawiam wykorzystać dzień i po krótkim odpoczynku idę na Sewerynówkę.Najpierw chwilę spędzam przy wodospadzie, potem w lesie odszukuję kapliczkę, której dotąd jakoś nie było okazji odwiedzić. Wreszcie rozsiadam się w Czardzie i załapuję się na całkiem dobre pierogi ruskie. Wracam okrężną drogą czyli schodzę całkiem w dół do Szczawnicy Na potoku, następnie do centrum i późnym wieczorem jestem na kwaterze, dość nieźle zresztą zmęczona.
W środę pogoda ma być kiepska i na to rzeczywiście się zanosi. Po dziewiątej jestem w biurze turystycznym,żeby zapłacić za wycieczkę do Czerwonego Klasztoru, która ma być w godzinach popołudniowych. Rzutem na taśmę załapuję się na wyjazd do Sromowiec Wyżnych i na spływ Dunajcem. Na razie nie pada, więc trzeba korzystać.
Gdy mijamy Orlicę zaczyna kropić, a gdy wysiadamy z tratwy, to już napier...la. Idę do pobliskiej knajpy. Zamawiam herbatę i coś do jedzenia. Deszcz nie ustaje. Dzwonię do biura turystycznego, żeby zgarnęli mnie na początkowym przystanku, bo nie chce mi się drałować w ulewie do centrum. Mam jeszcze sporo czasu, więc popijam herbatę i gawędzę o dupie marynie z dziadkiem klozetowym. Później idę na przystanek, wsiadam w autokar pełen zakonnic i emerytów i jadę do Czerwonego Klasztoru. Podczas zwiedzania przyłącza się do mnie facet z kilkunastoletnim synem i już mam towarzystwo do końca wycieczki.Zresztą w którymś momencie odłączam się od grupy, zapewniam niezadowoloną z tego faktu przewodniczkę,że na pewno nie zginę,że tren znam i do autokaru, który stoi w Sromowcach Niżnych na pewno trafię.W przygranicznym sklepie kupuję piwo i Beherovkę dla moich chłopaków, a sobie lentilki i kofolę.
I tak mija mi trzeci dzień wczasów.
cdn.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Majka!!! Widzieliśmy się na Drodze Pienińskiej, tuż pod Orlicą. Byłem prawie pewien, że to Ty, ale z racji "prawie" się nie odezwałem. Poprawię się
Może zwróciłaś uwagę na zarośniętego typa z dzieciorami
Może zwróciłaś uwagę na zarośniętego typa z dzieciorami
W mieście możesz kogoś znać dziesięć lat i go nie poznać. W górach znasz go na wylot po paru tygodniach.
Widać, że będzie padać. Bo nawet Trzy korony się chwieją
Przy okazji, antybiotyk dostałaś bo jakieś objawy były, czy na wszelki wypadek? Pytam bo moja żona złapała w ostatnim czasie dwa, pierwszy był nawet wysłany na badanie (dziad był czysty), drugi przywleczony z Niskiego poszedłem do kosza. Po pierwszym żona była u lekarza, przy drugim już nie. Ona nic nie dostała.
Przy okazji, antybiotyk dostałaś bo jakieś objawy były, czy na wszelki wypadek? Pytam bo moja żona złapała w ostatnim czasie dwa, pierwszy był nawet wysłany na badanie (dziad był czysty), drugi przywleczony z Niskiego poszedłem do kosza. Po pierwszym żona była u lekarza, przy drugim już nie. Ona nic nie dostała.
bton1 pisze:Majka!!! Widzieliśmy się na Drodze Pienińskiej, tuż pod Orlicą. Byłem prawie pewien, że to Ty, ale z racji "prawie" się nie odezwałem. Poprawię się
Może zwróciłaś uwagę na zarośniętego typa z dzieciorami
Świat mały jest... Szkoda,że tak wyszło, bo przynajmniej byśmy się poznali w realu. Można by pogadać o tym i owym, ale trudno, do następnego...
laynn pisze:Przy okazji, antybiotyk dostałaś bo jakieś objawy były, czy na wszelki wypadek? Pytam bo moja żona złapała w ostatnim czasie dwa, pierwszy był nawet wysłany na badanie (dziad był czysty), drugi przywleczony z Niskiego poszedłem do kosza. Po pierwszym żona była u lekarza, przy drugim już nie. Ona nic nie dostała.
Antybiotyk dostałam na wszelki wypadek. Od razu jak zorientowałam się,że hoduję kleszcze poleciałam do lekarza.Najpierw żarłam przez tydzień dwie tabletki dziennie , potem przez dziesięć dni po jednej tabletce.Ja przywiozłam je z Beskidu Małego.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
sokół pisze:Szczawnica.... z zainteresowaniem oglądam bo strasznie lubię te rejony i jestem ciekaw jak to będzie jak Cię zleje w kolejnych odcinkach relacji bo zakładam taki właśnie scenariusz...
Zobaczymy...
Następne dwa dni-pogoda przyzwoita. Nie pada wcale, słońce dość często wyłania się zza niewielkich chmurek, nie ma upału, no mocno wieje, ale generalnie spoko.
W czwartek jadę ciuchcią pełną rodzin z dziećmi do Jaworek pod Białą Wodę. Najpierw dwugodzinny spacer nad rezerwatem. Podchodzę kawałek czerwonym szlakiem, a później już bez szlaku włóczę się bacom po halach , dzięki czemu mam piękne widoki. Wreszcie schodzę do rezerwatu, relaksuję się, odpoczywam,spożywam oscypki , popijam je... kofolą , robią fotki. W każdym razie schodzi sporo czasu.
Po szesnastej wracam do Szczawnicy, idę na obiad, dość długo siedzę w kawiarni nabijając kalorie pysznym sernikiem.Potem wracam do ośrodka. Na spacerek wychodzę jeszcze wieczorem, gdy robi się już ciemno.
Za płotem Dworku Gościnnego jest mój ośrodek .
W piątek koło dziesiątej pakuję się do busa. Wysiadam w Szlachtowej i na szlak. Najpierw Wysoki Wierch, potem Durbaszka. Ludzi zero, no prawie. Mija mnie z pięć osób w sumie. Zaglądam na godzinkę do schroniska. Czas spędzam na jedzeniu szarlotki i bajaniu z dwoma facetami o duperelach,no w sumie to nie tylko, bo o górach również. Złażę w dół do Jaworek.
Żeby zobaczyć wyraźnie Tatry, trzeba by chyba jakiego cudu.
W Jaworkach idę do knajpy przy parkingu, coby uzupełnić zapasy picia i zjeść coś na szybko. Później włażę do Homola, ku mojej uciesze pustego( dziwne-pogoda przyzwoita, kilka minut po szesnastej). Dalej do góry, nie zatrzymuję się na Dubantowskiej, choć też pusto,przechodzę wąską ścieżką koło Jemeriskowej Skałki i po chwili jestem na platformie widokowej na Bukowinkach. Tam rozsiadam się wygodnie na jakiś czas, ale zaczyna cholernie wiać. Schodzę więc do wyciągu, zjeżdżam krzesełkami w dół, w centrum Jaworek łapię busa i wieczorkiem bardzo zadowolona wracam na kwaterę.
cdn.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
sokół pisze:W ogóle Majka tak robi zdjęcia ze ludzi prawie w ogóle nie widać. Cenna umiejętność.
Za to są kaczki, krowy, owce i barany Na co mnie obcy ludzie na fotkach? Ale przy spływie się nie dało, to znaczy dałoby się, ale nie zostałoby uchwycone, to co najfajniejsze i charakterystyczne czyli wiosłujący flisacy.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Iva pisze:Eee deszczu na razie nie widzę, za to piękne zdjęcia i przyzwoitą pogodę to od razu zauważyłam
Zacznie się następnego dnia
W sobotę leje od rana, z małymi przerwami, ale porządnie. Odpuszczam sobie dłuższe spacery. Dzień spędzam w knajpach i w pokoju. Trzeba trochę posprzątać, wyprać, poczytać, pooglądać filmy, z chłopem przez tel. pogadać.
Następnego dnia pogoda znośna, przynajmniej z rana-deszczu zero,ale ciemne chmury na niebie, chłodno. Po niedzielnym śniadanku ciągnę się leniwie pod Palenicę.Kupuję sobie na drogę kołacz węgierski. Tym razem korzystam z udogodnienia czyli z wyciągu. Spacer na Szafranówkę. Sporo znudzonych, niezadowolonych z pogody ludzi. Robię kilka fotek i złażę. Od przełęczy żółtym szlakiem na słowacką stronę.Tony błota i spore kałuże, zwłaszcza w lesie, ale da się ominąć bokiem.Momentami nawet słoneczko się pokazuje, więc nie jest źle. Koło południa jestem w Leśnicy.Tłumy Polaków, muzyka, śpiew. Słychać "Góralu, czy ci nie żal?". W sklepiku kupuję ... kofolę na miejscu i w butelce, lentilki, czekoladę Studencką i rozsiadam się przy stoliku.Powrót Drogą Pienińską. Przy przeprawie przez Dunajec zaczynam myśleć o Sokolicy. Nie byłam na niej cztery lata. Może by skoczyć. Postanawiam,że coś zjem w pobliskiej knajpie i wrócę, ale do knajpy jeszcze nie zdążyłam dojść i zaczęło się... Ulewa... To siedzę chyba z godzinę, jem smaczny obiad, piję herbatę. nie ma szans na poprawę pogody.W deszczu wracam do ośrodka.
Pod wieczór deszcz trochę ustaje, więc nawiedzam kawiarnię, a potem robię sobie spacerek po Parku Górnym.
I tak po pogańsku mija mi niedziela.W nocy znowu pada...
Rano mokro jak cholera, ale słońce nawet chwilami wyłazi.Idę na Gabańkę. Tam droga szutrowa, może nie utonę w błocie. Widoki stąd piękne. Oczywiście w którymś momencie opuszczam szlak i łażę po swojemu jakimiś dziwnymi drogami, z których jedna prowadzi do domów. Dłuższą chwilę krążę też leśnymi ścieżkami. Wracam polną drogą przez łąki i ląduję w Szczawnicy Na potoku, więc w sumie ok.
W godzinach popołudniowych jestem w centrum miasta, wstępuję na obiad do Halki, później idę na lody na wagę ( już nie ten smak co dawniej, niestety, a i wybór mały).Spaceruję po Parku Dolnym i robię fotki.
Padać zaczyna wieczorem. Leje całą noc. We wtorek napiernicza ile wlezie.W zasadzie oprócz knajpy i czytania książki nie ma o czym marzyć. W pewnym momencie po południu deszcz trochę mniejszy, więc idę na kilkugodzinny spacer na Sewerynówkę do lasu, ale mokro i nieprzyjemnie.
W ostatni dzień mojego pobytu w Szczawnicy leje nadal. Jest już kuźwa tak mokro, że nie da się zejść schodkami w dół do centrum, bo płynie nimi woda, trzeba łazić ulicą dookoła. Koło południa na chwilę deszcz ustaje, więc idę przed siebie Drogą Pienińską do budy granicznej ... na kofolę Grajcarek nie wygląda ciekawie, biedne kaczki siedzą przy brzegu zszokowane. Przeprawa działa,ale chętnych na Sokolicę brak. Są natomiast amatorzy spływu Dunajcem.
Wracam w ulewie. Wstępuję do Łęgu na obiad, potem kupuję jeszcze kołacz węgierski i przemoczona wlokę się do ośrodka.
W nocy co jakiś czas słychać syreny i pracujące pompy, a deszcz cały czas leje.
Rano sprzątam, pakuję się i spierniczam. Żartuję, tego dnia mój pobyt naprawdę dobiegł końca.Dowiaduję się jeszcze, że spływ nie działa, przeprawa też nie, część Drogi Pienińskiej zalana. Do Krakowa trza jechać przez Nowy Targ, bo w Kamienicy zniszczona droga.
Ale i tak było fajnie, no może z wyjątkiem dwóch ostatnich dni.
Ostatnio zmieniony 2018-07-24, 17:16 przez Majka, łącznie zmieniany 1 raz.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
marekw pisze:Fajnie spędzony urlop,bez pośpiechu,napierania.Pogoda też nie najgorsza,wyrwałaś ile się dało.Ja w Pieniny za dwa tygodnie.
Może pogoda będzie stabilna. Mam taką cichą nadzieję, bo jak zwykle w sierpniu wybieram się w mój BM. A wyjazd w Pieniny zaliczam do udanych.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość