Babie lato październikowe cz. I - Pieniny
: 2019-10-30, 18:38
Jesień nas rozpieszcza. Ostatni weekend października też nie zawiódł, jeśli chodzi o temperatury. Plan zrodził się jak zwykle na ostatnią chwilę i tak oto w sobotę o 6 rano wyruszamy w ciemnościach z Bielska w kierunku Korbielowa- tak mamy zamiar czmychnąć przez Słowację na Czarny Dunajec i dalej w Pieniny. Towarzyszy nam srebrny sierp księżyca przyklejony na ciemnym niebie. Na S1 przed Żywcem zaczyna się natomiast coś, co będzie nam uprzykrzało trasę (przynajmniej kierowcy) aż po koniec trasy w Jaworkach, mianowicie mgła gęsta jak mleko. Przewijając się przez Beskidy i Orawę, chwilami widoczność to zaledwie jakieś 20 metrów i tym sposobem nici z widoków na jakiekolwiek góry po drodze. Osobiście mogłabym wyskoczyć z samochodu nieraz i pójść w długą w tę mgłę z aparatem – w las, między krowie łby wynurzające się z tej mlecznej kipieli, ku przebłyskom słońca nad parującymi łąkami, pod wieże kościołów na załzawionym tle i stare chaty drewniane jak domy duchów… Bajecznie było momentami, ale czas niestety był ważny oraz wzmożona uwaga, by dotrzeć do Jaworek o ludzkiej porze i nie wjechać nikomu w dupę po drodze.
8:33 – meldujemy się na kwaterze Pod Tylką (granica Grywałdu i Krościenka n. Dunajcem). Gospodyni nieco zdziwiona, że my tak wcześnie. Pół godziny na kawę i śniadanie właściwe, rzucamy bety do domku nad garażem (bardzo miło i przytulnie, jest łazienka, salonik, aneks kuchenny i weranda z grillem tylko dla nas, 40 zł/os na 1 noc), po czym walimy na Jaworki.
Parkujemy pod kościołem (cerkwią) i punkt 9:35 jesteśmy u wylotu Homoli. Znać, że jesień odchodzi coraz większymi krokami. Cień przynosi temperatury, przy których śpik samoistnie leci z nosa a łapki marzną bez towarzystwa rękawiczek bądź kieszeni. Mgła pomaleńku wstaje ponad wierchy…
Ogarnia nas wilgoć i cień Wąwozu Homole oraz cała magia zawarta w ciasnej przestrzeni pomiędzy wysokimi turniami dziobiącymi zwały mgły nad głową. Liści już mniej na drzewach, za to oplecione są prawie wszystkie srebrzystymi pajęczynami; niektóre z nich przypominają kłębuszki waty, jakie wieszało się kiedyś na choince Jest bajkowo w pajęczym królestwie…
Mostki, drabinki, pomijając ludzi i pieski idące w górę, cisza jest absolutna. Nie ma nawet ptaków. Pojawia się za to słońce przesączające się złotym blaskiem między ostatnimi kłębami mgły i w końcu wychodzimy z zimnej krainy skalnej w ciepłą plamę jasności przy Kamiennych Księgach.
Oczywiście trwa wyścig, kto pierwszy zrobi sobie selfie z tym kawałkiem skały, więc trochę czasu i cierpliwości potrzeba, by uchwycić ujęcie bez żadnej ludzkiej mordy w kadrze. Chwila wygrzewania w słonku i ruszamy. Jest ślisko i trochę błota, na szczęście tylko kawałek. Mijamy Jemeriskową Skałkę, Bazę Namiotową „Pod Wysoką” i zaczyna się cyrk, czyli podejście pod Wysokie Skałki. Z każdym krokiem w górę odsłania się coraz szersza panorama – Marszałek w Gorcach, morze mgły w dolinie Dunajca, Jarmuta i Góra Homole oraz Beskid Sądecki z Prehybą, Radziejową i Wielkim Rogaczem.
Tutaj targam w plecaku drzewo na ognisko:P
Wyżej i wyżej, po lewej ruiny kamiennej bacówki na Hali (połoninie) pod Wysoką, kręte ścieżki skąpane w słońcu i coraz bardziej stroma, błotnista i śliska ścieżka, wyszlifowana na dodatek kolejnymi podchodzącymi podeszwami. I tu następuje zwrot zaplanowanej na zdobycie Wysokiej akcji – mianowicie awaria człowieka, czyli mnie, a konkretnie lewego ścięgna nogi dolnej. I żeby się zbytnio nie rozwodzić nad porażką ani kontuzją, niech pójdzie w niepamięć a niech liczy się ciąg dalszy wędrówki (a raczej wleczenia się).
Światło miło głaszcze grzbiety gór, białych skał, wydłuża cienie – im niżej schodzi słońce, tym bardziej stają się granatowe. Ale widać, że to już koniec jesieni. Jeszcze złocą się modrzewie, jeszcze gdzieniegdzie krzyczy z gęstwy lasu jakieś kolorowe drzewo, ale przekwitły już kwiaty, opadły jeżyny, wyblakły trawy, liście brunatnieją…
Idziemy niebieskim szlakiem przez Watrzysko i Wierchliczkę i jest to bardzo piękny szlak, z widokiem na stożek Wysokiej spod siodła pod Wierchliczką, na Beskid Sądecki i Brysztańskie Skały w Rezerwacie Biała Woda, w końcu po zatoczeniu łuku wzdłuż granicy – na Trzy Korony i fragmenty Pienińskiego Pasa Skałkowego w dolinach.
Przysiadamy na Przełęczy Rozdziela. Ciepło, sielsko, cicho… Kawa smakuje sto razy lepiej na świeżym powietrzu, jak zwykle. Kabanoski, kanapki z białym serem i dodatkami, senność… Jaka szkoda, że dzień już taki krótki. Zostałabym tu chętnie aż do zmroku…
Góry według Darkheusha...
Schodzimy powolutku w stronę Doliny Białej Wody. Przy szlaku na łące leży sobie bosy pan – tak zamyślony, że nie odpowiada nawet na „Dzień dobry”… Przed oczami pomalowany w cieniste pasy szczyt Bereśnika nad Białą Wodą – charakterystyczne „tarasy” wykorzystywane były już od kilku stuleci przez zamieszkujących tutaj Łemków w celach uprawnych. Po prawej, nieco w dole stoi nieczynna już o tej porze roku bacówka (nieliczne w okolicy jeszcze działają), gdzie można przysiąść pod wiatą. Coraz niżej w dół, schodzimy do złączenia potoków Brysztańskiego i Biała Woda, tuż pod Kuciubylską Skałą, pod którą znajduje się punkt wypoczynkowy z ławkami i źródełkiem, czyli ogólnie miejsce spędu turystów, spacerowiczów, rowerzystów i innej tłuszczy.
Od XIV wieku tereny doliny (wieś Biała Woda) zamieszkiwali najpierw Wołosi, później Rusini zajmujący się pasterstwem, hodowlą bydła i uprawą roli. Wysiedleni zostali w 1947 roku podczas akcji Wisła, zabudowania natomiast spalono. Do dziś dnia ostały się jedynie dwa krzyże i kapliczka u wylotu doliny. Warto dodać, że Jaworki, Biała Woda oraz Szlachtowa były najdalej na zachód wysuniętą enklawą Rusińską (Łemkowską) na terenach Polski (tzw. Ruś Szlachtowska).
Czubata:
I tak jakoś ten dzień zleciał, zbyt szybko. Po 16-tej Jaworki to już „normalna” turystyczna miejscowość, czyli pełno ludzi i samochodów. Jeszcze tylko zakupy, gorący prysznic i zasiadamy z piwkiem przy grillu na werandzie. Kiełbaski smakują… pienińsko…?
Część druga tutaj
8:33 – meldujemy się na kwaterze Pod Tylką (granica Grywałdu i Krościenka n. Dunajcem). Gospodyni nieco zdziwiona, że my tak wcześnie. Pół godziny na kawę i śniadanie właściwe, rzucamy bety do domku nad garażem (bardzo miło i przytulnie, jest łazienka, salonik, aneks kuchenny i weranda z grillem tylko dla nas, 40 zł/os na 1 noc), po czym walimy na Jaworki.
Parkujemy pod kościołem (cerkwią) i punkt 9:35 jesteśmy u wylotu Homoli. Znać, że jesień odchodzi coraz większymi krokami. Cień przynosi temperatury, przy których śpik samoistnie leci z nosa a łapki marzną bez towarzystwa rękawiczek bądź kieszeni. Mgła pomaleńku wstaje ponad wierchy…
Ogarnia nas wilgoć i cień Wąwozu Homole oraz cała magia zawarta w ciasnej przestrzeni pomiędzy wysokimi turniami dziobiącymi zwały mgły nad głową. Liści już mniej na drzewach, za to oplecione są prawie wszystkie srebrzystymi pajęczynami; niektóre z nich przypominają kłębuszki waty, jakie wieszało się kiedyś na choince Jest bajkowo w pajęczym królestwie…
Mostki, drabinki, pomijając ludzi i pieski idące w górę, cisza jest absolutna. Nie ma nawet ptaków. Pojawia się za to słońce przesączające się złotym blaskiem między ostatnimi kłębami mgły i w końcu wychodzimy z zimnej krainy skalnej w ciepłą plamę jasności przy Kamiennych Księgach.
Oczywiście trwa wyścig, kto pierwszy zrobi sobie selfie z tym kawałkiem skały, więc trochę czasu i cierpliwości potrzeba, by uchwycić ujęcie bez żadnej ludzkiej mordy w kadrze. Chwila wygrzewania w słonku i ruszamy. Jest ślisko i trochę błota, na szczęście tylko kawałek. Mijamy Jemeriskową Skałkę, Bazę Namiotową „Pod Wysoką” i zaczyna się cyrk, czyli podejście pod Wysokie Skałki. Z każdym krokiem w górę odsłania się coraz szersza panorama – Marszałek w Gorcach, morze mgły w dolinie Dunajca, Jarmuta i Góra Homole oraz Beskid Sądecki z Prehybą, Radziejową i Wielkim Rogaczem.
Tutaj targam w plecaku drzewo na ognisko:P
Wyżej i wyżej, po lewej ruiny kamiennej bacówki na Hali (połoninie) pod Wysoką, kręte ścieżki skąpane w słońcu i coraz bardziej stroma, błotnista i śliska ścieżka, wyszlifowana na dodatek kolejnymi podchodzącymi podeszwami. I tu następuje zwrot zaplanowanej na zdobycie Wysokiej akcji – mianowicie awaria człowieka, czyli mnie, a konkretnie lewego ścięgna nogi dolnej. I żeby się zbytnio nie rozwodzić nad porażką ani kontuzją, niech pójdzie w niepamięć a niech liczy się ciąg dalszy wędrówki (a raczej wleczenia się).
Światło miło głaszcze grzbiety gór, białych skał, wydłuża cienie – im niżej schodzi słońce, tym bardziej stają się granatowe. Ale widać, że to już koniec jesieni. Jeszcze złocą się modrzewie, jeszcze gdzieniegdzie krzyczy z gęstwy lasu jakieś kolorowe drzewo, ale przekwitły już kwiaty, opadły jeżyny, wyblakły trawy, liście brunatnieją…
Idziemy niebieskim szlakiem przez Watrzysko i Wierchliczkę i jest to bardzo piękny szlak, z widokiem na stożek Wysokiej spod siodła pod Wierchliczką, na Beskid Sądecki i Brysztańskie Skały w Rezerwacie Biała Woda, w końcu po zatoczeniu łuku wzdłuż granicy – na Trzy Korony i fragmenty Pienińskiego Pasa Skałkowego w dolinach.
Przysiadamy na Przełęczy Rozdziela. Ciepło, sielsko, cicho… Kawa smakuje sto razy lepiej na świeżym powietrzu, jak zwykle. Kabanoski, kanapki z białym serem i dodatkami, senność… Jaka szkoda, że dzień już taki krótki. Zostałabym tu chętnie aż do zmroku…
Góry według Darkheusha...
Schodzimy powolutku w stronę Doliny Białej Wody. Przy szlaku na łące leży sobie bosy pan – tak zamyślony, że nie odpowiada nawet na „Dzień dobry”… Przed oczami pomalowany w cieniste pasy szczyt Bereśnika nad Białą Wodą – charakterystyczne „tarasy” wykorzystywane były już od kilku stuleci przez zamieszkujących tutaj Łemków w celach uprawnych. Po prawej, nieco w dole stoi nieczynna już o tej porze roku bacówka (nieliczne w okolicy jeszcze działają), gdzie można przysiąść pod wiatą. Coraz niżej w dół, schodzimy do złączenia potoków Brysztańskiego i Biała Woda, tuż pod Kuciubylską Skałą, pod którą znajduje się punkt wypoczynkowy z ławkami i źródełkiem, czyli ogólnie miejsce spędu turystów, spacerowiczów, rowerzystów i innej tłuszczy.
Od XIV wieku tereny doliny (wieś Biała Woda) zamieszkiwali najpierw Wołosi, później Rusini zajmujący się pasterstwem, hodowlą bydła i uprawą roli. Wysiedleni zostali w 1947 roku podczas akcji Wisła, zabudowania natomiast spalono. Do dziś dnia ostały się jedynie dwa krzyże i kapliczka u wylotu doliny. Warto dodać, że Jaworki, Biała Woda oraz Szlachtowa były najdalej na zachód wysuniętą enklawą Rusińską (Łemkowską) na terenach Polski (tzw. Ruś Szlachtowska).
Czubata:
I tak jakoś ten dzień zleciał, zbyt szybko. Po 16-tej Jaworki to już „normalna” turystyczna miejscowość, czyli pełno ludzi i samochodów. Jeszcze tylko zakupy, gorący prysznic i zasiadamy z piwkiem przy grillu na werandzie. Kiełbaski smakują… pienińsko…?
Część druga tutaj