Den skandinaviske fjellkjede
: 2015-04-10, 18:43
Den skandinaviske fjellkjede 21.08-03.09.2014
Dom Gigantów – część pierwsza - 21-25.08.2014
21.08
Niewiele brakowało a wycieczkę zakończylibyśmy już na starcie.
Dziesięć minut od lotniska zorientowaliśmy się, że nasze dokumenty zostały w skanerze;)
Szybki powrót, błagalne modlitwy i w ostatniej chwili meldujemy się na odprawie. Waga w porządku, od razu po nas Pan życia i śmierci zamknął stanowisko, uffff lecimy!:)
Wybraliśmy się w pięć osób, dwie pary i pasażer na gapę Pan Śmiecio.
Czasami dreptaliśmy razem, czasami własnymi ścieżkami, tylko Pan Śmiecio nie odstępował mnie na krok.
W opowieści skupię się głównie na mojej wersji przygody, może kiedyś pozostali uzupełnią relację swoimi wrażeniami i perypetiami.
Liniami lotniczymi Ryanair z lotniska w Modlinie wystartowaliśmy w kierunku Portu Lotniczego Moss-Rygge oddalonego od centrum Oslo o 66 kilometrów.
Bilety kosztowały nas po 59zł plus bagaż rejestrowany 25€ (po sezonie 15€) jeden na dwie osoby.
Uprzedzając zawczasu pytania dlaczego nie pojazdem czterokołowym?
Cenowo zliczając - promy, paliwo, opłaty za drogi - kontra - przelot, pociągi, autobusy - wychodzi na jedno.
Objazdówki mnie nie kręcą. Podróżując autem gdzieś tracę smak przygody. Podjechać na najbliższy parking, wejść i zejść, to nie dla mnie.
Oczywiste, że autem można zobaczyć więcej, tylko że największe atrakcje Norwegii podziwiałem interaktywnie wielokrotnie bez wychodzenia z domu;)
Wygodniej? Tak, jedzenie nosiliśmy na plecach, ale 35kg bagażu na parę to nie jest jakiś przesadnie wielki ciężar.
I awaria. Nie wyobrażam sobie tego, żeby zepsute auto rozwaliło mi całą wycieczkę, a mechanikiem nie jestem;)
Wylądowaliśmy przed północą. Strefa wolnocłowa na przylotach, nie spotkałem się z takim rozwiązaniem na innych lotniskach.
Trudno nie skorzystać z okazji - sześciopak norweskiego piwa za 55 koron, „na lądzie” w takiej cenie nigdzie nie znajdziemy.
Szybki przepak z bagaży podręcznych do plecaków i na noc, po drodze opróżniając puszki na ławce, ruszyliśmy na dworzec kolejowy w Rygge oddalony niecałe 4km od lotniska.
Na norweskich dworcach nie można koczować, bezdomni mogą zapomnieć o okupowaniu dworcowych ławek, ale my mieliśmy bilety na pierwszy pociąg, więc noc spędziliśmy zupełnie legalnie;)
Bilety kupiłem już w Polsce na stronie przewoźnika.
https://www.nsb.no
Kupując wcześniej można skorzystać z oferty Minipris, w której na dowolną trasę, na dowolny rodzaj pociągu, bez względu na ilość przesiadek, bilet kosztuje od 249 koron.
Od czasu do czasu można trafić na chwilową promocję z biletami po 199 koron.
Bilet standardowy na długich trasach np. z Rygge do Bodø to już niebagatelna suma 1644 korony.
Pociąg BM71
22.08
Z Rygge dojechaliśmy do Oslo, w którym mieliśmy czas na dwugodzinny poranny rekonesans. Na starcie z plecakami napełnionymi w 100% trzeba przyznać, że zwiedzanie jest ciut uciążliwe;)
Na śniadanie skonsumowaliśmy mocno dojrzałe banany w cenie 10 koron za kilogram.
Kolejną przesiadkę mieliśmy w Lillehammer. Kompletna zlewa skutecznie zniechęciła nas do zwiedzania. Miasto mieliśmy w planach jeszcze raz, więc strata nie była aż tak odczuwalną. Udaliśmy się tylko do sklepu Biltema w celu nabycia kartuszy z gazem.
Gaz kupimy w normalnej „polskiej” cenie: 230g – 39,90 koron, 450g – 59,90 koron. Na stacjach benzynowych zapłacimy nawet o 100% więcej.
W Rimi bądź w Kiwi a może to była Rema1000, już nie pamiętam;) bo w kolejnych miastach odwiedzanie marketów było jak rytuał w myśl piosenki „Hera, koka, hasz, LSD”, pozwoliłem sobie na coś, co wyglądało jak półkilowa słodka buła, nazywało się julekake, a okazało się być bożonarodzeniowym drożdżowym plackiem, którego smak łaził za nami już przez cały wyjazd;) Cena do 30 koron, mój bliski terminu ważności nabyłem za dychę.
Inne duże sklepy godne polecenia to Coop i Bunnpris a z żabkowatych Joker.
Może trochę za dużo piszę o cenach, ale spodziewałem się, zgodnie ze stereotypami, że wycieczka do Norwegii mocno wypróżni nam kieszenie. Cóż, Polak potrafi, biegli w wyszukiwaniu marketowych promocji, w Norwegii poradzimy sobie równie dobrze;)
Podróż koleją zakończyliśmy w Ottcie, w której na dworcu znajduje się punk informacji turystycznej. Godzinę połapaliśmy stopa, bezskutecznie ale miejsce było dość kiepskie i poszliśmy na ostatni autobus do Lom, dzisiejszy cel naszej podróży.
Komunikacja autobusowa w Norwegii swoje kosztuje i za odcinek około 60km z Otty do Lom zapłaciliśmy ponad 100 koron na głowę.
Szukając połączeń korzystałem z poniższych stron:
https://reiseplanlegger-ekstern.ruter.no
http://www.ruteinfo.net/en/
http://nri.websrv01.reiseinfo.no/
Posiłkując się informacjami znalezionymi tutaj:
http://www.visitnorway.com/pl
http://www.visitoslo.com/
http://www.visitandalsnes.com/
http://www.mojanorwegia.pl/
A najlepszą moim zdaniem mapę Norwegii znajdziemy tutaj:
http://ut.no/kart/
Nie kupiliśmy ani jednej mapy, wszystko co nam było potrzebne wydrukowaliśmy właśnie na tej stronie.
Oslo i tutejsze „gołębie”.
[img]https://lh5.googleusercontent.com/-SukB2BORKS8/VC_0PuaKSWI/AAAAAAAAE-k/mzUs5af1z7Y/w927-h695-no/pr%2B%281%29.JPG][/img]
Otta to małe miasteczko leżące u zbiegu rzek Otty i Gudbrandsdalslågen.
Leżące w pobliżu dwóch parków narodowych – Rondane, który jest siedliskiem dzikich reniferów, oraz Dovrefjell, w którym mieszkają piżmowoły.
Piżmowół na dworcu w Ottcie.
Zdjęcie z okna autobusu. Całą drogę pociągiem i autobusem jechaliśmy wzdłuż fiordów i rzek. Nabawiłem się kompleksów widząc ogrom wody w Norwegii. Nasze największe rzeki wyglądają dość skromnie przy tutejszych potokach, które ledwo spłynęły z gór.
Kościół klepkowy w Lom z XII wieku, wyczyszczony tylko od frontu;)
Rzeka Bøvra
Rzeka Otta, miejscami wąska i wartka, w szerokich dolinach nie tworzy koryta, płytko wypełniając sobą całą dostępną przestrzeń.
Lom i okolice.
Noc spędziliśmy na polu namiotowym w Lom, cena 80 koron za osobę.
Po podróży wypadało doprowadzić się do porządku i dobrze wypocząć.
Jutro doliną rzeki Visy (Visdalen) dotrzemy do Dom Gigantów – Jotunheimen.
23.08
Alternatywnie popołudniu mieliśmy autobus do samego schroniska.
Trochę poszwędaliśmy się po Lom i poszliśmy spróbować złapać stopa.
Podzieliśmy się parami, tym razem okazało się to zbędne, bo złapaliśmy wielkiego busa, do którego zmieściliśmy się w komplecie;)
Udało nam się dotrzeć aż do Hoft, na skrzyżowanie z prywatną szutrową drogą do schroniska Spiterstulen. Stąd do schroniska jest już tylko 17 kilometrów.
Dziewczyny po chwili złapały kolejnego stopa z Czechami, którzy zatrzymali się chyba tylko dlatego, że nie wiedzieli czy dobrze jadą, bo na ich gpsie tej drogi nie było:)
Do auta zmieściły się dziewczyny i najcięższe plecaki a my obiecaliśmy, że będziemy machać na auta, choć dobrze wiedziałem, że nic z tego nie będzie, bo jakoś mi to nie pasowało, żeby wozić się na tym odcinku. Visdalen bardzo chciałem pokonać na własnych nogach;)
Mój kompan zbierał grzyby, podkreślam zbierał, bo później wcale nie chciał ich jeść, czyżby nie ufał sobie sam?;) ja na kolację skonsumowałem je z wielką przyjemnością:)
Po drodze mijaliśmy takie cuda:
A gdy poszedł w krzaczory w poszukiwaniu wodospadu, ja wlazłem na stado krów.
Kilka byków tam było, więc mimo iż nasze beskidzkie zawsze wyściskam, postanowiłem obejść je łukiem między drzewami, a te krowy zaczęły za mną leźć. Czym ja głębiej w las, tym one szybciej za mną. No pytam się „ale czego wy ode mnie chcecie?”
W końcu z nieukrywanym wyrzutem w oczach odpuściły i udało mi się je obejść.
Dolina rzeki Visy wkraczamy do świata Gigantów - Jotunheimen.
Schronisko Spiterstulen 1106m n.p.m.
No tak kotów nie ma, to myszy harcują. Zanim dotarliśmy do schroniska, dziewczyny zdążyły poznać niejakiego Marka i zapędziły go do rozbijania namiotów. My przyszliśmy na gotowe, tylko Marek miał jakiś niepewny wzrok, chyba liczył, że nas krowy zjedzą
24.08
Pogodę już w Polsce zapowiadali nam deszczową przez cały wyjazd i na lampę nie liczyliśmy.
Mimo braku przychylności losu z samego rana wyruszamy w kierunku szczytu o nazwie Glittertind.
Przez wiele lat to Glittertind był uważany za najwyższy szczyt w całych Górach Skandynawskich, aż do czasu gdy wiatr zdmuchnął mu czapkę z głowy.
Obecnie ocenia się jego wysokość na 2452 bez i na 2465m n.p.m. z pokrywą lodową.
Ścieżka jest dobrze widoczna a szlak dobrze wymalowany. Oczywiście jak na norweskie standardy, gdzie większość szlaków jest oznaczona po prostu dużą czerwoną literką T.
Mimo całorocznej pokrywy śnieżnej, nachylenie szczytu od strony Spiterstulen nie wymaga używania raków, a najbardziej strome miejsca latem wolne są od lodu. Prawdopodobnie idąc od schroniska Glitterheim raki będą niezbędne.
Po większych opadach czy roztopach, dość problematycznym może okazać się przekroczenie potoków Skauta i Steindalselve.
Jeziorko Leirtjønne
Lato zmierza ku końcowi, a tutaj dopiero wiosna.
Oznaczenia na szlaku.
Na samym szczycie usiadła tak gęsta chmura, że nie widzieliśmy granicy pomiędzy niebem a śniegiem. A być może to oczy były już tak zmęczone wszechprzenikająca bielą?
Okulary zostały w domu, jeszcze w dniu wyjazdu zastanawiałem się czy jest sens je brać.
Źrenice zmniejszone do granic możliwości, nie byłem w stanie odczytać godziny na telefonie.
W tym mleku nawet nie miałem pewności czy jesteśmy na szczycie, czy jesteśmy na właściwym wierzchołku, a bałem się bardzo każdego następnego kroku, by nie spaść z nawisem.
Dopiero Marek, który wchodził na Glittertind następnego dnia, powiedział nam, że nasze ślady prowadziły na sam szczyt;)
Dolina Visy, przy pomocy lupy można dostrzec nasz żółty namiot;)
Stado reniferów w pobliżu schroniska, zoomy nam nie wyszły
Myśli kierują wzrok już ku dniu następnemu – Galdhøpiggen.
25.08
Kierowca busa stanowczo twierdził, że szykuje się nam piękna pogoda.
Marzyliśmy o tym by nasze polskie prognozy kłamały. Poranek dawał cień szansy;)
Schronisko Spiterstulen to ogromny kompleks budynków położony w dolinie Visy.
Pole namiotowe znajduje się po drugiej stronie rzeki.
Mostek znajdziemy po prawej stronie, po środku namioty, żółty nasz, a po lewej budynek sanitarny z kuchnią i łazienką, tak więc do schroniska nie mieliśmy potrzeby zbyt często zaglądać.
Cena na polu namiotowym 70 koron od osoby.
Dolina Visy – Visdalen, nasz wzrok często kierował się w tamtą stronę, kolejne dwa dni mieliśmy maszerować właśnie tamtędy w kierunku Gjendebu.
Może czas go przedstawić – oto Pan Śmiecio, na co dzień jest powiernikiem klucza od osiedlowego śmietnika.
Tak bardzo chciał zobaczyć kawałek świata, wciąż się upominał, że podstępem schował się przy śmietniku i chcąc nie chcąc, wyjścia nie było – pojechał;)
Glittertind w końcu pokazał nam swoje oblicze:)
Keilhaus topp 2355m n.p.m. od wschodu.
Rzut okiem na lodowiec Styggebrean.
Spiterhøe 2033m n.p.m.
Jeśli coś mieszam z nazwami, to zawczasu przepraszam, dopiero poznaję te góry;)
Tverråtindan 2309m n.p.m. i lodowiec Svellnosbrean.
Za kolejnym przedwierzchołkiem nareszcie raczył się nam ukazać – Galdhøpiggen 2469m n.p.m. najwyższy szczyt Gór Skandynawskich.
Na szczycie znajduje się mały schron, który obecnie funkcjonuje tylko jako bufet, ale myślę że w sytuacji krytycznej nie odmówili by pomocy.
Pracownik schodzi ze schronu raz na tydzień;)
Niestety ze szczytu mogliśmy podziwiać widoki tylko oczami wyobraźni, trzeba będzie szykować się na powtórkę;)
Całą drogę mijaliśmy się z dwoma izraelskimi alpinistami, na szczycie uraczyli nas świeżo parzoną herbatą po turecku i jeśli mnie pamięć nie myli armeńską a być może albańską nalewką;)
Wracaliśmy tą samą drogą, więc jeszcze raz, może w nieco innej odsłonie, bo pogoda była niezmiernie dynamiczna.
Pan Śmiecio ma duże parcie na szkło;)
Majestatyczny lodowiec Styggebrean, linie szczelin ukryte pod śniegiem potrafią budzić przerażenie.
Schronisko Juvvasshytta i jezioro Juvattnet, stąd prowadzi drugi, bardziej popularny szlak na szczyt.
I ta niezwykła pozioma chmura:)
[img]https://lh6.googleusercontent.com/-IcoVW0AEYvw/VDe8VbXwkdI/AAAAAAAAFHk/VHu-3jlnFfY/w927-h695-no/jt1b%2B%2824%29.JPG][/img]
Ostatnie spojrzenia na szczyt.
W wielu miejscach można przeczytać, że Galdhøpiggen jest wyjątkowo łatwym szczytem i wchodzą tam całe rodziny z dziećmi.
Jakiś czas temu nasi znajomi z Wrocławia ostrzegali nas żebyśmy nie bagatelizowali tego szczytu.
Cóż, mieli rację. Suma wzniesień mocno wzrasta idąc przez wszystkie przedwierzchołki. Częste zmiany pogody. Wysokie głazy, piarg, śnieg, to na pewno nie jest zwykła leśna ścieżka.
Nie twierdzę, że nie należy chodzić tam z dziećmi, ale jest to szczyt dla doświadczonych i odpowiedzialnych rodziców.
A to jak mantra powtarzane zdanie we wszystkich portalach i przewodnikach jest mocno naciągane i świadczy o tym, że autorzy zbytnio nie mają pojęcia o czym piszą.
Glittertind ponownie. Najtrudniejsza, najbardziej stroma część szlaku, widoczna zresztą na zdjęciu, znajduje się pomiędzy dnem doliny a linią śniegu.
Keilhaus topp od zachodu;)
Spiterhøe
Dolina Visy.
Za kilka godzin okaże się, że jutro jednak nią nie pójdziemy.
Dzięki uprzejmości Marka przedostaniemy się od razu do Gjendesheim.
Z jednej strony ciut szkoda, ale z drugiej na pewno czeka nas mniej kilometrów z pełnym obciążeniem i diametralnie wzrasta szansa na pewien szczyt, który do tej pory był rozpatrywany tylko jako opcja, gdyby wszystko układało się jak po maśle.
Aura zaserwowała nam całe spektrum swoich możliwości. Mieliśmy słońce, śnieg z zamiecią, deszcz, grad, burzę w oddali oraz tęczę.
Reniferów dzisiaj nie było, za to pod samymi namiotami pasły się nam owieczki;)
[img]https://lh5.googleusercontent.com/-5wv1pkk8oec/VDe8mjAiEBI/AAAAAAAAFJg/la4MEfoNNgM/w927-h695-no/jt1b%2B%2837%29.JPG][/img]
[img]https://lh6.googleusercontent.com/-mQcc-5oqXIg/VDg3jMBjnEI/AAAAAAAAFLI/fWTJApUIEhg/w834-h480-no/bez%C2%A0tytu%C5%82u.JPG][/img]
Dom Gigantów – część pierwsza - 21-25.08.2014
21.08
Niewiele brakowało a wycieczkę zakończylibyśmy już na starcie.
Dziesięć minut od lotniska zorientowaliśmy się, że nasze dokumenty zostały w skanerze;)
Szybki powrót, błagalne modlitwy i w ostatniej chwili meldujemy się na odprawie. Waga w porządku, od razu po nas Pan życia i śmierci zamknął stanowisko, uffff lecimy!:)
Wybraliśmy się w pięć osób, dwie pary i pasażer na gapę Pan Śmiecio.
Czasami dreptaliśmy razem, czasami własnymi ścieżkami, tylko Pan Śmiecio nie odstępował mnie na krok.
W opowieści skupię się głównie na mojej wersji przygody, może kiedyś pozostali uzupełnią relację swoimi wrażeniami i perypetiami.
Liniami lotniczymi Ryanair z lotniska w Modlinie wystartowaliśmy w kierunku Portu Lotniczego Moss-Rygge oddalonego od centrum Oslo o 66 kilometrów.
Bilety kosztowały nas po 59zł plus bagaż rejestrowany 25€ (po sezonie 15€) jeden na dwie osoby.
Uprzedzając zawczasu pytania dlaczego nie pojazdem czterokołowym?
Cenowo zliczając - promy, paliwo, opłaty za drogi - kontra - przelot, pociągi, autobusy - wychodzi na jedno.
Objazdówki mnie nie kręcą. Podróżując autem gdzieś tracę smak przygody. Podjechać na najbliższy parking, wejść i zejść, to nie dla mnie.
Oczywiste, że autem można zobaczyć więcej, tylko że największe atrakcje Norwegii podziwiałem interaktywnie wielokrotnie bez wychodzenia z domu;)
Wygodniej? Tak, jedzenie nosiliśmy na plecach, ale 35kg bagażu na parę to nie jest jakiś przesadnie wielki ciężar.
I awaria. Nie wyobrażam sobie tego, żeby zepsute auto rozwaliło mi całą wycieczkę, a mechanikiem nie jestem;)
Wylądowaliśmy przed północą. Strefa wolnocłowa na przylotach, nie spotkałem się z takim rozwiązaniem na innych lotniskach.
Trudno nie skorzystać z okazji - sześciopak norweskiego piwa za 55 koron, „na lądzie” w takiej cenie nigdzie nie znajdziemy.
Szybki przepak z bagaży podręcznych do plecaków i na noc, po drodze opróżniając puszki na ławce, ruszyliśmy na dworzec kolejowy w Rygge oddalony niecałe 4km od lotniska.
Na norweskich dworcach nie można koczować, bezdomni mogą zapomnieć o okupowaniu dworcowych ławek, ale my mieliśmy bilety na pierwszy pociąg, więc noc spędziliśmy zupełnie legalnie;)
Bilety kupiłem już w Polsce na stronie przewoźnika.
https://www.nsb.no
Kupując wcześniej można skorzystać z oferty Minipris, w której na dowolną trasę, na dowolny rodzaj pociągu, bez względu na ilość przesiadek, bilet kosztuje od 249 koron.
Od czasu do czasu można trafić na chwilową promocję z biletami po 199 koron.
Bilet standardowy na długich trasach np. z Rygge do Bodø to już niebagatelna suma 1644 korony.
Pociąg BM71
22.08
Z Rygge dojechaliśmy do Oslo, w którym mieliśmy czas na dwugodzinny poranny rekonesans. Na starcie z plecakami napełnionymi w 100% trzeba przyznać, że zwiedzanie jest ciut uciążliwe;)
Na śniadanie skonsumowaliśmy mocno dojrzałe banany w cenie 10 koron za kilogram.
Kolejną przesiadkę mieliśmy w Lillehammer. Kompletna zlewa skutecznie zniechęciła nas do zwiedzania. Miasto mieliśmy w planach jeszcze raz, więc strata nie była aż tak odczuwalną. Udaliśmy się tylko do sklepu Biltema w celu nabycia kartuszy z gazem.
Gaz kupimy w normalnej „polskiej” cenie: 230g – 39,90 koron, 450g – 59,90 koron. Na stacjach benzynowych zapłacimy nawet o 100% więcej.
W Rimi bądź w Kiwi a może to była Rema1000, już nie pamiętam;) bo w kolejnych miastach odwiedzanie marketów było jak rytuał w myśl piosenki „Hera, koka, hasz, LSD”, pozwoliłem sobie na coś, co wyglądało jak półkilowa słodka buła, nazywało się julekake, a okazało się być bożonarodzeniowym drożdżowym plackiem, którego smak łaził za nami już przez cały wyjazd;) Cena do 30 koron, mój bliski terminu ważności nabyłem za dychę.
Inne duże sklepy godne polecenia to Coop i Bunnpris a z żabkowatych Joker.
Może trochę za dużo piszę o cenach, ale spodziewałem się, zgodnie ze stereotypami, że wycieczka do Norwegii mocno wypróżni nam kieszenie. Cóż, Polak potrafi, biegli w wyszukiwaniu marketowych promocji, w Norwegii poradzimy sobie równie dobrze;)
Podróż koleją zakończyliśmy w Ottcie, w której na dworcu znajduje się punk informacji turystycznej. Godzinę połapaliśmy stopa, bezskutecznie ale miejsce było dość kiepskie i poszliśmy na ostatni autobus do Lom, dzisiejszy cel naszej podróży.
Komunikacja autobusowa w Norwegii swoje kosztuje i za odcinek około 60km z Otty do Lom zapłaciliśmy ponad 100 koron na głowę.
Szukając połączeń korzystałem z poniższych stron:
https://reiseplanlegger-ekstern.ruter.no
http://www.ruteinfo.net/en/
http://nri.websrv01.reiseinfo.no/
Posiłkując się informacjami znalezionymi tutaj:
http://www.visitnorway.com/pl
http://www.visitoslo.com/
http://www.visitandalsnes.com/
http://www.mojanorwegia.pl/
A najlepszą moim zdaniem mapę Norwegii znajdziemy tutaj:
http://ut.no/kart/
Nie kupiliśmy ani jednej mapy, wszystko co nam było potrzebne wydrukowaliśmy właśnie na tej stronie.
Oslo i tutejsze „gołębie”.
[img]https://lh5.googleusercontent.com/-SukB2BORKS8/VC_0PuaKSWI/AAAAAAAAE-k/mzUs5af1z7Y/w927-h695-no/pr%2B%281%29.JPG][/img]
Otta to małe miasteczko leżące u zbiegu rzek Otty i Gudbrandsdalslågen.
Leżące w pobliżu dwóch parków narodowych – Rondane, który jest siedliskiem dzikich reniferów, oraz Dovrefjell, w którym mieszkają piżmowoły.
Piżmowół na dworcu w Ottcie.
Zdjęcie z okna autobusu. Całą drogę pociągiem i autobusem jechaliśmy wzdłuż fiordów i rzek. Nabawiłem się kompleksów widząc ogrom wody w Norwegii. Nasze największe rzeki wyglądają dość skromnie przy tutejszych potokach, które ledwo spłynęły z gór.
Kościół klepkowy w Lom z XII wieku, wyczyszczony tylko od frontu;)
Rzeka Bøvra
Rzeka Otta, miejscami wąska i wartka, w szerokich dolinach nie tworzy koryta, płytko wypełniając sobą całą dostępną przestrzeń.
Lom i okolice.
Noc spędziliśmy na polu namiotowym w Lom, cena 80 koron za osobę.
Po podróży wypadało doprowadzić się do porządku i dobrze wypocząć.
Jutro doliną rzeki Visy (Visdalen) dotrzemy do Dom Gigantów – Jotunheimen.
23.08
Alternatywnie popołudniu mieliśmy autobus do samego schroniska.
Trochę poszwędaliśmy się po Lom i poszliśmy spróbować złapać stopa.
Podzieliśmy się parami, tym razem okazało się to zbędne, bo złapaliśmy wielkiego busa, do którego zmieściliśmy się w komplecie;)
Udało nam się dotrzeć aż do Hoft, na skrzyżowanie z prywatną szutrową drogą do schroniska Spiterstulen. Stąd do schroniska jest już tylko 17 kilometrów.
Dziewczyny po chwili złapały kolejnego stopa z Czechami, którzy zatrzymali się chyba tylko dlatego, że nie wiedzieli czy dobrze jadą, bo na ich gpsie tej drogi nie było:)
Do auta zmieściły się dziewczyny i najcięższe plecaki a my obiecaliśmy, że będziemy machać na auta, choć dobrze wiedziałem, że nic z tego nie będzie, bo jakoś mi to nie pasowało, żeby wozić się na tym odcinku. Visdalen bardzo chciałem pokonać na własnych nogach;)
Mój kompan zbierał grzyby, podkreślam zbierał, bo później wcale nie chciał ich jeść, czyżby nie ufał sobie sam?;) ja na kolację skonsumowałem je z wielką przyjemnością:)
Po drodze mijaliśmy takie cuda:
A gdy poszedł w krzaczory w poszukiwaniu wodospadu, ja wlazłem na stado krów.
Kilka byków tam było, więc mimo iż nasze beskidzkie zawsze wyściskam, postanowiłem obejść je łukiem między drzewami, a te krowy zaczęły za mną leźć. Czym ja głębiej w las, tym one szybciej za mną. No pytam się „ale czego wy ode mnie chcecie?”
W końcu z nieukrywanym wyrzutem w oczach odpuściły i udało mi się je obejść.
Dolina rzeki Visy wkraczamy do świata Gigantów - Jotunheimen.
Schronisko Spiterstulen 1106m n.p.m.
No tak kotów nie ma, to myszy harcują. Zanim dotarliśmy do schroniska, dziewczyny zdążyły poznać niejakiego Marka i zapędziły go do rozbijania namiotów. My przyszliśmy na gotowe, tylko Marek miał jakiś niepewny wzrok, chyba liczył, że nas krowy zjedzą
24.08
Pogodę już w Polsce zapowiadali nam deszczową przez cały wyjazd i na lampę nie liczyliśmy.
Mimo braku przychylności losu z samego rana wyruszamy w kierunku szczytu o nazwie Glittertind.
Przez wiele lat to Glittertind był uważany za najwyższy szczyt w całych Górach Skandynawskich, aż do czasu gdy wiatr zdmuchnął mu czapkę z głowy.
Obecnie ocenia się jego wysokość na 2452 bez i na 2465m n.p.m. z pokrywą lodową.
Ścieżka jest dobrze widoczna a szlak dobrze wymalowany. Oczywiście jak na norweskie standardy, gdzie większość szlaków jest oznaczona po prostu dużą czerwoną literką T.
Mimo całorocznej pokrywy śnieżnej, nachylenie szczytu od strony Spiterstulen nie wymaga używania raków, a najbardziej strome miejsca latem wolne są od lodu. Prawdopodobnie idąc od schroniska Glitterheim raki będą niezbędne.
Po większych opadach czy roztopach, dość problematycznym może okazać się przekroczenie potoków Skauta i Steindalselve.
Jeziorko Leirtjønne
Lato zmierza ku końcowi, a tutaj dopiero wiosna.
Oznaczenia na szlaku.
Na samym szczycie usiadła tak gęsta chmura, że nie widzieliśmy granicy pomiędzy niebem a śniegiem. A być może to oczy były już tak zmęczone wszechprzenikająca bielą?
Okulary zostały w domu, jeszcze w dniu wyjazdu zastanawiałem się czy jest sens je brać.
Źrenice zmniejszone do granic możliwości, nie byłem w stanie odczytać godziny na telefonie.
W tym mleku nawet nie miałem pewności czy jesteśmy na szczycie, czy jesteśmy na właściwym wierzchołku, a bałem się bardzo każdego następnego kroku, by nie spaść z nawisem.
Dopiero Marek, który wchodził na Glittertind następnego dnia, powiedział nam, że nasze ślady prowadziły na sam szczyt;)
Dolina Visy, przy pomocy lupy można dostrzec nasz żółty namiot;)
Stado reniferów w pobliżu schroniska, zoomy nam nie wyszły
Myśli kierują wzrok już ku dniu następnemu – Galdhøpiggen.
25.08
Kierowca busa stanowczo twierdził, że szykuje się nam piękna pogoda.
Marzyliśmy o tym by nasze polskie prognozy kłamały. Poranek dawał cień szansy;)
Schronisko Spiterstulen to ogromny kompleks budynków położony w dolinie Visy.
Pole namiotowe znajduje się po drugiej stronie rzeki.
Mostek znajdziemy po prawej stronie, po środku namioty, żółty nasz, a po lewej budynek sanitarny z kuchnią i łazienką, tak więc do schroniska nie mieliśmy potrzeby zbyt często zaglądać.
Cena na polu namiotowym 70 koron od osoby.
Dolina Visy – Visdalen, nasz wzrok często kierował się w tamtą stronę, kolejne dwa dni mieliśmy maszerować właśnie tamtędy w kierunku Gjendebu.
Może czas go przedstawić – oto Pan Śmiecio, na co dzień jest powiernikiem klucza od osiedlowego śmietnika.
Tak bardzo chciał zobaczyć kawałek świata, wciąż się upominał, że podstępem schował się przy śmietniku i chcąc nie chcąc, wyjścia nie było – pojechał;)
Glittertind w końcu pokazał nam swoje oblicze:)
Keilhaus topp 2355m n.p.m. od wschodu.
Rzut okiem na lodowiec Styggebrean.
Spiterhøe 2033m n.p.m.
Jeśli coś mieszam z nazwami, to zawczasu przepraszam, dopiero poznaję te góry;)
Tverråtindan 2309m n.p.m. i lodowiec Svellnosbrean.
Za kolejnym przedwierzchołkiem nareszcie raczył się nam ukazać – Galdhøpiggen 2469m n.p.m. najwyższy szczyt Gór Skandynawskich.
Na szczycie znajduje się mały schron, który obecnie funkcjonuje tylko jako bufet, ale myślę że w sytuacji krytycznej nie odmówili by pomocy.
Pracownik schodzi ze schronu raz na tydzień;)
Niestety ze szczytu mogliśmy podziwiać widoki tylko oczami wyobraźni, trzeba będzie szykować się na powtórkę;)
Całą drogę mijaliśmy się z dwoma izraelskimi alpinistami, na szczycie uraczyli nas świeżo parzoną herbatą po turecku i jeśli mnie pamięć nie myli armeńską a być może albańską nalewką;)
Wracaliśmy tą samą drogą, więc jeszcze raz, może w nieco innej odsłonie, bo pogoda była niezmiernie dynamiczna.
Pan Śmiecio ma duże parcie na szkło;)
Majestatyczny lodowiec Styggebrean, linie szczelin ukryte pod śniegiem potrafią budzić przerażenie.
Schronisko Juvvasshytta i jezioro Juvattnet, stąd prowadzi drugi, bardziej popularny szlak na szczyt.
I ta niezwykła pozioma chmura:)
[img]https://lh6.googleusercontent.com/-IcoVW0AEYvw/VDe8VbXwkdI/AAAAAAAAFHk/VHu-3jlnFfY/w927-h695-no/jt1b%2B%2824%29.JPG][/img]
Ostatnie spojrzenia na szczyt.
W wielu miejscach można przeczytać, że Galdhøpiggen jest wyjątkowo łatwym szczytem i wchodzą tam całe rodziny z dziećmi.
Jakiś czas temu nasi znajomi z Wrocławia ostrzegali nas żebyśmy nie bagatelizowali tego szczytu.
Cóż, mieli rację. Suma wzniesień mocno wzrasta idąc przez wszystkie przedwierzchołki. Częste zmiany pogody. Wysokie głazy, piarg, śnieg, to na pewno nie jest zwykła leśna ścieżka.
Nie twierdzę, że nie należy chodzić tam z dziećmi, ale jest to szczyt dla doświadczonych i odpowiedzialnych rodziców.
A to jak mantra powtarzane zdanie we wszystkich portalach i przewodnikach jest mocno naciągane i świadczy o tym, że autorzy zbytnio nie mają pojęcia o czym piszą.
Glittertind ponownie. Najtrudniejsza, najbardziej stroma część szlaku, widoczna zresztą na zdjęciu, znajduje się pomiędzy dnem doliny a linią śniegu.
Keilhaus topp od zachodu;)
Spiterhøe
Dolina Visy.
Za kilka godzin okaże się, że jutro jednak nią nie pójdziemy.
Dzięki uprzejmości Marka przedostaniemy się od razu do Gjendesheim.
Z jednej strony ciut szkoda, ale z drugiej na pewno czeka nas mniej kilometrów z pełnym obciążeniem i diametralnie wzrasta szansa na pewien szczyt, który do tej pory był rozpatrywany tylko jako opcja, gdyby wszystko układało się jak po maśle.
Aura zaserwowała nam całe spektrum swoich możliwości. Mieliśmy słońce, śnieg z zamiecią, deszcz, grad, burzę w oddali oraz tęczę.
Reniferów dzisiaj nie było, za to pod samymi namiotami pasły się nam owieczki;)
[img]https://lh5.googleusercontent.com/-5wv1pkk8oec/VDe8mjAiEBI/AAAAAAAAFJg/la4MEfoNNgM/w927-h695-no/jt1b%2B%2837%29.JPG][/img]
[img]https://lh6.googleusercontent.com/-mQcc-5oqXIg/VDg3jMBjnEI/AAAAAAAAFLI/fWTJApUIEhg/w834-h480-no/bez%C2%A0tytu%C5%82u.JPG][/img]