Tydzień temu, w niedzielny poranek o barbarzyńskiej godzinie (6.00) Tadeusz zabiera z Krakowa Marzenę i mnie i co koń mechaniczny wyskoczy pędzimy ku mniej liczbowo zaawansowanym niż u nas szerokościom geograficznym. Podróż przez Słowację i Węgry mija planowo i bez niespodzianek, trochę gorzej jest w kraju docelowym czyli Rumunii. Tam niektóre drogi są z gatunku ukraińskich – pełne dziur, wyrw, wybrzuszeń… Szczególnie fatalna jest droga wiodąca z Oradei do Devy. Dopiero po zmroku wjeżdżamy do Petrosani – miasteczka szczególnie urokliwego, otoczonego ze wszystkich stron górami. Z Petrosani kierujemy się na Transalpinę – najwyżej położoną drogę w Rumunii która w najwyższym punkcie, na przełęczy Urdele osiąga wysokość 2145 metrów. W to miejsce jednak nie dojeżdżamy; przejeżdżamy nią kilkanaście kilometrów szukając miejsca na rozbicie biwaku co po ciemku łatwe nie jest. Ale lata doświadczeń robią swoje i nasze sokole oczy wyszukują w końcu dobre miejsce na namioty Rozbijamy się, jemy szybką kolację i lulu.
Noc mija spokojnie. Słychać co prawda od czasu do czasu szczekanie psów w pobliżu naszych namiotów, no ale psy są w Rumunii wszechobecne więc większego wrażenia na nas to sąsiedztwo nie robi.
W poniedziałek podjeżdżamy kilka kilometrów do schroniska Groapa Seaca
i tam zostawiamy samochód za umiarkowaną cenę 5 lei za dobę. Na dobrą wróżbę i za udaną eskapadę wypijamy po browarku. Dziś widzę, że trzeba było wypić więcej – szczególnie w intencji pogody. Cóż, więcej tego błędu nie popełnimy i tych browarków obalimy więcej
Przed schroniskiem waruje sympatyczne psisko
Idziemy na południe, kilkadziesiąt metrów Transalpiną, mijając się z miejscową rogacizną
a potem prosto na południe szlakiem oznaczonym czerwonym kółkiem. Pierwsza część podejścia pod grań gór Parang jest łagodna i tylko symbolicznie zdobywamy wysokość, potem jednak zaczyna się solidna wyrypa przez las. Mijamy ciekawie położony schron bezobsługowy Refugiul Agatat, całkiem przyzwoicie przystosowany do noclegu (w środku prycze, stół, piec) i walimy dalej.
Czerwone kółka gdzieś nam się zapodziały, ale nie przejmujemy się zanadto bo po wyjściu nad granicę lasu trudno zgubić kierunek. W kilku miejscach z pewnym wysiłkiem trzeba sobie wspólnie radzić z przekraczaniem szerokiego strumienia.
Docieramy na wysokość około 1 900 metrów do cudnej dolinki, poprzecinanej licznymi strumieniami. Decydujemy się tu założyć bazę.
Robimy obiadek, obchodzimy dolinkę, podziwiamy jeziorka i wielkie stado kilkuset owiec z domieszką pewnej ilości kóz.
Pełni dobrych myśli kładziemy się spać. Wtorkowy ranek studzi nasze zapały. Jest ponuro, pułap chmur niski, widoczność marna.
Czekamy parę godzin na poprawę pogody, ale wyraźnie widać, że lepiej widać nie będzie No, ale siedzieć cały dzień nie będziemy – postanawiamy wspinać się na lekko (namioty i większość rzeczy zostawiamy) w kierunku głównej grani.
Ze sporym wysiłkiem (bo jest dość stromo i nie ma żadnej ścieżki ani tym bardziej szlaku) wychodzimy z naszej dolinki i osiągamy mały płaskowyż z którego udaje się dostrzec jakąś ścieżkę wiodącą w kierunku głównej grani Parangu. Idziemy nią dalej, ale z wysiłkiem. Jest ślisko, wiatr duje straszliwie, widoczność jest słaba, jedynie od czasu do czasu trafiają się kilkusekundowe interwały i można zobaczyć coś więcej niż to co jest w promieniu kilkudziesięciu metrów.
W końcu udaje nam się wspiąć na Varful Slivei (2420 m).
Potem robimy odwrót idąc początkowo tą samą kamienistą ścieżką, a potem ciut bardziej ku wschodowi schodzimy do naszej dolinki od strony jeziorka Zanoaga Stanei.
Środowy poranek pozbawia nas złudzeń. Budzi nas deszcz, marznąca mżawka i beznadziejna widoczność.
Nolens volens zwijamy namioty
i schodzimy do schroniska tym samym szlakiem którym wyszliśmy dwa dni wcześniej.
W schronisku na poprawę nastroju wypijamy po browarku i zamawiamy ciorbę fasolową.
Okazuje się być znakomita, zwłaszcza po dodaniu do niej posiekanej czerwonej cebuli której cały talerz dostaliśmy w pakiecie. Decydujemy się zostać na tę noc w schronisku. Cena za nocleg to 40 lei za twarz, ale w pakiecie ze śniadaniem. Dostajemy pokój trzyosobowy, dość skromnie wyposażony, ale przytulny i bardzo ciepły, no i z łazienką. Instalujemy się tam i po południu jedziemy do miasteczka Petrosani na drobne zakupy podstawowych produktów (piwo i pieczywo). Miasteczko przyjemne,
ale wkurzamy się, że nie można w nim kupić żadnych map okolicznych pasm. A przecież będziemy w te rejony wracać…
No trudno. Z zakupami wracamy do schroniska i w całkiem dobrych nastrojach robimy kolację, a potem wieczór piwny
W czwartek rano z ciekawością schodzimy na śniadanie które bardzo pozytywnie nas zaskakuje. Dostajemy absolutnie doskonały omlet z jakimś (zapewne owczym) serem, do tego pieczywo, kilka plasterków salami, ogórka, pomidora plus kawa lub herbata. Pokrzepieni wychodzimy w góry. Pogoda jest niespecjalna, ale przynajmniej nie pada. Tym razem uderzamy w kierunku północnym, w góry Sureanu – planujemy wyjść na Varful Capra (1927 m). Ale w rejonie przełęczy o takiej samej nazwie jak „nasze” schronisko (ale położonej dalej i jakieś 400 metrów wyżej) zaczyna siąpić… Morale nam lekko spada, ale idziemy dalej, wychodzimy nad granicę lasu i nawet przestaje padać, wydaje nam się jakby się chmury rozchodziły i widoczność poprawiała…
Idziemy gołymi grzbietami, o połonińskim charakterze. Wyglądają bardzo niepozornie, ale jesteśmy na wysokości ponad 1800 metrów. Do Capry nie dochodzimy bo – cóż za zaskoczenie – widoczność raptownie spada i zaczyna padać. Decydujemy się więc rozbić namioty. I tak do końca dnia i prawie przez całą noc – nic nie widać, ale za to słychać nieustannie padający i bębniący w namioty deszcz…
Piątek zapowiada się podobnie. Niby nie pada, ale w każdej chwili może zacząć… Sporej radości dostarczają nam psy pasterskie które przywędrowały w rejon naszego biwaku ze stadem owiec.
Są jakby zdziwione i speszone naszym widokiem i obecnością. Z początku boją się zbliżać, ale kiedy zaczynamy im rzucać chleb prawie się z nami zaprzyjaźniają.
Każdy z nas wyciąga coś z plecaka i im rzuca i od tych chwil są nam oddane; póki co nie ruszają za owcami tylko zostają z nami.
Żeby się nie nudzić zanadto rozpalamy ognisko.
Po rozpaleniu ogniska, zupełnie nieoczekiwanie robi się okno pogodowe. Wychodzi słońce, poprawia się przejrzystość powietrza i znów zwyżkuje nasze morale. Zwijamy biwak i idziemy na Caprę a za nami „nasze” psy. Na szczycie Capry spotykamy „znajome” owce z pasterzem z którym prowadzimy oszczędny dialog jako, że nasz rumuński nie jest perfekcyjny. Usłyszawszy, że jesteśmy z Polski pasterz wyraźnie się cieszy i woła coś w stylu „bolszewik kaputt”. Tadeusz podpytuje go jeszcze o nazwy okolicznych szczytów, które zgadzają się z posiadaną przez nas mapą.
Potem schodzimy ze szczytu a za nami „nasze” psy które jednak chyba są zawiedzione kierunkiem naszej wędrówki gdyż zaczynają zostawać w tyle patrząc na nas jakby z wyrzutem
Pogoda naprawdę jest świetna więc niespiesznie wędrujemy pięknymi „sureańskimi” połoninami. Wychodzimy na Buhę (1905 m)
na Pravat (1892 m), zachwycamy się bogactwem pasm dookoła.
Drogą przez las schodzimy w rejon Transalpiny i do przybytku o nazwie Obarsia Lotrului gdzie zapodajemy sobie po butelce Skola (pyszny browar!) i po omlecie. Potem szukamy miejsca na nocleg – najlepsze miejsca są po drugiej stronie rzeczki Lotru, a że do mostu jest ze dwa kilometry postawiamy rzekę po prostu przejść. Woda sięga najwyżej pół łydki więc idzie nam to sprawnie.
Na brzegu rozbijamy namioty,
znowu rozpalamy ognisko, pijemy browarka i patrzymy na wygwieżdżone, inkrustowane gwiazdami niebo ciesząc się, że chociaż na końcówce eskapady będzie miód – pogoda. Rano budzi nas… bębnienie deszczu o namioty. Wychylam się z namiotu i widzę mgłę, niski pułap chmur… Żadnej nadziei… Zwijamy namioty
i bez marudzenia, w mżawce idziemy do mostu a potem wracamy kawałek Transalpiną, a kawałek skrótem do „naszego” schroniska. Na jakąś godzinę przestało padać, ale potem znowu lało…
Po drodze spotykamy stado osiołków
Takie widoki mamy na przełęczy Groapa Seaca
Do schroniska docieramy po południu. Przyjemnie jest wejść do ciepłego przybytku i przebrać się w suche ciuchy. Zamawiamy jedzonko, ja z Marzeną po browarku bo Tadeusz na jego nieszczęście jest kierowcą. Do jedzenia – namówiony przez gospodarza - zamówiłem sobie coś co się nazywało tochitura cu mamaliguta i było takież pyszne co sycące
A potem? Potem trzeba było wracać do kraju…
***
Nie pamiętam w którym momencie tej eskapady przypomniał mi się tytuł czytanej kiedyś powieści sensacyjnej „Nie zawsze musi być kawior”. Cóż, nie zawsze podczas wyprawy musi być mega pogoda, fantastyczne widoki i spokojne, bezdeszczowe, bezwietrzne dni. Są i wyprawy takie tak wyżej opisana, gdzie wielu rzeczy zabrakło, ale przy tym jednak plusy – jak zawsze! – przeważyły. Jakby nie patrzeć codziennie zrobiliśmy mniejsze lub większe przejścia, dość dobrze rozpoznaliśmy teren, kilka szczytów zaliczyliśmy, mieliśmy kilka fajnych biwaków, poznaliśmy przesympatyczne schronisko z przemiłą i niezmiernie życzliwą obsługą.
A przede wszystkim na tydzień udało się oderwać od codzienności, od pracy, od obowiązków, od wszystkiego co składa się na – nie zawsze fascynujące – funkcjonowanie w społeczeństwie Przepięknie było zasypiać w namiocie gdzieś nad rzeką, albo na połoninie i słuchać chociażby bębnienia deszczu o tropik, albo szumiącego wiatru. Fajnie było ze „współeskapadowiczami” wspominać minione wyprawy i planować kolejne…
Piękny tydzień miałem
Parang i Sureanu czyli nie zawsze musi być kawior
Parang i Sureanu czyli nie zawsze musi być kawior
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez vertigo, łącznie zmieniany 1 raz.
Fajnie, vertigo, coś nowego. Skąd pomysł na te akurat, mało chyba znane, góry? Przyznam, że nie bardzo wcześniej o nich słyszałam. Pogoda - no cóż, widać, że nie tylko w Polsce wrzesień jest beznadziejny. Dobrze, że jeden dzień przynajmniej wynagrodził pluchę pozostałych i pozwolił wystawić twarz do słońca (fajne zdjęcie). No i czytając znów mnie wzięło, by powędrować tak z plecakiem i namiotem kilka dni jak za starych czasów. Teraz człowiek zrobił się leniwy i wygodnicki, a właśnie w takich okolicznościach, jak to pisałeś, można najlepiej oderwać się od szarzyzny codzienności (choć szkoda, że nie od szarzyzny pogodowej ). A z praktycznych pytań - jakie mieliście temperatury nocą?
Wiolcia pisze:Fajnie, vertigo, coś nowego. Skąd pomysł na te akurat, mało chyba znane, góry?
Dzięki Wiolcia
Pomysł odnośnie Parangu kiełkował w nas od jakiegoś czasu bo góry Rumunii dość pociągają swoją różnorodnością, niezagospodarowaniem, brakiem tłumów a przy tym stosunkową bliskością. A że Parang to najwyższe po Fogaraszach pasmo w Rumunii jasnym było, że się ten kierunek poważnie rozważy
Inna rzecz, że decyzja o wyjeździe do Rumunii zapadła właściwie w ostatniej niemal chwili bo tym razem mieliśmy jechać na Ukrainę (Borżawa, Beskidy Skolskie) ale na Rumunię były znacznie lepsze prognozy pogody, które jednak nie bardzo się sprawdziły
A co do wygody... Wychodzę z założenia, że może kiedyś będę stary, chory, niedołężny i w wygodnym łóżku jeszcze się należę. Fajnie byłoby wtedy przynajmniej wspominać stare dobre czasy jak to się chadzało po różnorakich wertepach i sypiało w namiocie w lasach, głuszach, na połoninach
Nad ranem mieliśmy słabe przymrozki, ale śpiwory puchowe dały radę
***
Relacje międzywalutowe faktycznie łatwo porównywać go z grubsza relacja między leją (lejem?) a złotówką jest 1:1.
Piotrek pisze:Czyli cena w tym schronisku porównywalna do sporej części naszych schr. W takim razie nie jest źle, choć sądziłem, że w tym kraju będzie nieco taniej niż u nas.
Niby porównywalna, ale "niby" tak jak "prawie" jednak robi różnicę
Bo tak jak wspomniałem - w cenie noclegu było wypasione śniadanie. Za podobny śniadaniowy zestaw w polskim schronisku trzeba byłoby wybulić ze 20 zeta.
Inny plus tego rumuńskiego schroniska jest ten, że piwo kosztuje tam 5 lei, a za taką cenę (czyli 5 zeta) ze znanych mi polskich schronisk tylko na Boraczej można się browarka napić.
Nie wiem jak dla innych, ale akurat dla mnie cena schroniskowego browarka jest dość istotna
Eh Panie Ty i te Twoje wycieczki, czytam już 3 Twoją relację, gdzie jedziesz nie wiadomo ile kilometrów i toniesz Pan w deszczu. Gumowce sobie lepiej kup. A pojechał Pan w Tatry na jeden dzień i pogoda piękna była.
A tak z innej beczki, to pięknie tam. Zdjęcia zwierzątek też bardzo mi się podobają.
A tak z innej beczki, to pięknie tam. Zdjęcia zwierzątek też bardzo mi się podobają.
Ostatnio zmieniony 2013-09-24, 11:07 przez Vision, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 11 gości