Pięknie, piękniej... Mała Fatra we wczesnojesiennych barwach
Pięknie, piękniej... Mała Fatra we wczesnojesiennych barwach
Nie minęły 3 miesiące, kiedy wróciłam na jej szlaki. W czerwcu kipiało na nich soczystą, wiosenną zielenią, a szlaki tętniły życiem. Jesień okazała się trochę spokojniejsza, nie spotkaliśmy już takich tłumów i temperatury dawały wytchnienie.
Boboty, czyli Mała Fatra bez rozgrzewki
To tutaj na małym parkingu przy drodze zostawiamy samochód. Ruszamy na szlak kilka minut przed 7.00, ochotników na niedzielą wędrówkę, poza naszym duetem, brak. Przechodzimy kawałek wzdłuż drogi, skręcamy do lasu i zaczynamy podejście. Przed nami porządna lekcja wuefu bez rozgrzewki. Podejście na Boboty jest mocne i nie da nam wytchnienia ani przez chwilę. Dodatkowo wrzesień to czas jeleni, które mają rykowisko. Słyszę, że jeden osobnik jest w pobliżu, szybko zapominam o tym, że chwilę wcześniej potrzebowałam kawy. Podejście na Boboty i ryk jelenia to takie podwójne espresso.
Na szlaku jest krótki odcinek z drabinką i łańcuchami i kilka większych kamieni, których przejście wymaga wysiłku. Wysiłek ten będzie dość szybko wynagrodzony - całkiem niezłe panoramy wyłaniają się między drzewami. Spora część szlaku wiedzie jednak przez las, z czego najbardziej zadowolone będą nasze kolana. Sam szczyt nie wyróżnia się niczym. Jest ławka, stoi niewysoki słupek i nie ma żadnych widoków. Ruszamy dalej, tym razem czeka nas zejście do przełęczy Vrchpodžiar.
Droga na Wielki Rozsutec: przełęcz Vrchpodžiar (745 m n.p.m.) - przełęcz Medzirozsutce (1200 m n.p.m.)
Z przełęczy Vrchpodžiar skierowaliśmy się na zielony szlak, który łączy się z niebieskim przechodzącym przez Górne Dziury. Spacer tym szlakiem nie zapewni nam atrakcji, w przeciwieństwie do słynnych Jansikowych Dziur, jednak dość szybko wyprowadzi nas na przełęcz między Małym i Wielkim Rozsutkiem. Co zaskoczyło mnie na tym odcinku, to pewien “porządek” na szlaku i przyjazne rozwiązanie dla turystów. Otóż słowacy w kilku miejscach zamocowali metalowe elementy i stworzyli sztuczne schody, które sprawiają, że nie “spływamy” po szlaku. Kto wędrował po Małej Fatrze wie, że po deszczach niektóre odcinki są trudne do przejścia. Nie mamy tutaj kamiennych ścieżek, a trawiaste i glebę, która jak gąbka chłonie wodę. Co skutkuje ślizganiem się na szlaku.
Na przełęczy między Małym i Wielkim Rozsutkiem spotykamy kilku turystów. Pamiętam, kiedy w czerwcu tłumy wylegiwały się na polanie… Tym razem było to bardzo spokojne miejsce i nie trzeba było się trudzić, żeby znaleźć kawałek miejsca na rozłożenie pikniku. Otaczała nas wczesna jesień, wystawiliśmy dziuby do słońca i chłonęliśmy bez opamiętania wszelkie dobrodziejstwa natury.
Z przełęczy Medzirozsutce na Wielki Rozsutec (1610 m n.p.m.)
Przerwa była krótka, bo dzień wietrzny i choć słońce grało z chmurami, szybko zarzuciliśmy plecaki, żeby rozgrzać się trochę w drodze na Wielki Rozsutec. Po krótkim odcinku przez las, dalsza ścieżka była dość fotograficzna. Pod nogami wąska przestrzeń, którą wypełniały kamienie, czasem korzenie, czasem niewielkie błoto. Rozglądając się na każdą stronę bardzo szybko zapomnieliśmy się o zmęczeniu związanym z kolejnym (3!) podejściem i bolących kolanach (to ja).
Wielki Rozsutec (1610 m n.p.m.)
Na szczycie także nie zastaliśmy tłumów, tutaj wiatr miał dość sporo do powiedzenia. Wsuwając kanapkę za skałą patrzyliśmy na dalszy cel naszej wędrówki - Stoh, którego szczyt przysłaniały chmury. Zanim jednak dotarliśmy tam, musieliśmy pokonać nielubiane przeze mnie zejście z Wielkiego Rozsutca. Oj, jak bardzo śliskie są te skały, wie każdy kto tamtędy szedł. Mam zaufanie do swoich butów i wiem, że mają dobre tarcie i przyczepność, ale kiedy widzę te wypolerowane skały to drżę na zejściu prawie przy każdym kroku.
W drodze na Stoh
Dla odmiany podejście na Stoh jest zupełnie inne. To ścieżka, która częściowo prowadzi przez las, a częściowo przez rozległe połoniny. W lesie jest dość błotniście. Słowaczki, które minęliśmy na początku podejścia śmiały się z nas, że jeszcze trochę i będziemy brudni jak one. Spojrzałam na ich umorusane buty i wiedziałam, co nas czeka. Błoto, błoto i raz jeszcze błoto. Mamy takie zboczenie, że śledzimy prognozy pogody w górach w różnych częściach świata i wiedzieliśmy, że na Małej Fatrze w ostatnich dniach nie było opadów, a jednak warunki przyjemne nie były.
Kiedy wyszliśmy na połoniny ścieżka zupełnie się zmieniła. Była miękka, w miarę sucha i… bajecznie kolorowa. Wiedzieliście, że to krzaki borówek kolorują małofatrzańskie połoniny? Czy ktoś lubi borówki? Mam wrażenie, że zdobywcy Stoha od strony Wielkiego Rozsutca nie bardzo. Krzaki pełne były owoców.
Na Stohu przywitał nas mrożący wiatr i chmura. Pogoda była dynamiczna. Kiedy chmury odsłaniały widoki, było pięknie. Jednak nasz biwak szczytowy spędziliśmy między kosodrzewiną, ja w przebraniu eskimosa, to znaczy we wszystkich możliwych warstwach.
Kolejny cel: Południowy Groń
Szybko ewakuowaliśmy się ze szczytu, bo przecież nie o skąpanych w chmurze szczytach marzyliśmy w ten weekend. Ruszyliśmy więc w stronę Południowego Gronia. Najpierw jednak musieliśmy walczyć z mocnym wiatrem, który chciał mnie przewrócić, później było już tylko lepiej. Opuściliśmy chmurę, wyszliśmy do słońca, znów mogliśmy podziwiać piękno Słowacji. To lubimy. Schodząc ze Stoha przeszliśmy przez kolejny i dość długi błotnisty odcinek. Widziałam jak bardzo męczy on podchodzących, który ślizgają się i pomagają w podchodzeniu drzewami. KIJE - choć nie używaliśmy ich przez długie miesiące, zabraliśmy je ze sobą. Okazały się NIEOCENIONYM pomocnikiem w przemierzaniu szlaków.
Podejście na Południowy Groń jest dość przyjemne. Bardzo ładnie prezentuje się z niego Wielki Rozsutec i pobliskie miejscowości. A jak jest na Południowym Groniu? Pięknie i widokowo. Pierwszy raz widziałam też tak rozległą panoramę z tego szczytu. Obejmuje pasma Beskidu Żywieckiego, Śląskiego, Śląsko-Morawskiego, ale one są na dalszym planie. Na bliższym planie jest początek naszej trasy, czyli Vratna Dolina i Boboty i ciągle niezdobyte przeze mnie Sokolie.
Południowy Groń - Dolina Vratna
I choć widok z Południowego Gronia hipnotyzował, wiedzieliśmy, że kiedyś przyjdzie nam podjąć trudną decyzję o powrocie na parking. Nasze niedzielne plany były nieco dłuższe, jednak chmura, która osiadła na Stohu ciągnęła się przez resztę pasma. Zatem dalsza wędrówka okazałaby się pewnego rodzaju mordorem, na który akurat wtedy nie miałam ochoty. Zeszliśmy zatem do Chaty na Groniu, tym okropnie stromym i błotnistym odcinkiem. W nagrodę zaserwowaliśmy sobie zimnego radlera w pełnym słońcu. To było słusznie wydane 1,5 EUR. Po godzinie byliśmy już przy samochodzie. Poszliśmy trochę na skróty, pod wyciągiem, na cudownie miękkim i suchym stoku, pełnym… krokusów. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam dywan kwiatów pod nogami. Krokusy kojarzę z wiosną, a tu taka piękna niespodzianka.
Podsumowanie trasy
Wymaszerowaliśmy prawie 20 km, w błocie, słońcu, na kolorowych połoninach, z wiatrem twarz i słońcem także w twarz. Naładowaliśmy baterie na kolejny tydzień. Jeśli zachowamy naszą częstotliwość odwiedzin tego pasma, kolejna relacja powinna być już zimowa.
Zostawiam jeszcze link do trasy: https://mapy.cz/s/nesatulado
Tymczasem życzę Wam pięknej jesieni, gdziekolwiek będziecie.
Agnieszka
Boboty, czyli Mała Fatra bez rozgrzewki
To tutaj na małym parkingu przy drodze zostawiamy samochód. Ruszamy na szlak kilka minut przed 7.00, ochotników na niedzielą wędrówkę, poza naszym duetem, brak. Przechodzimy kawałek wzdłuż drogi, skręcamy do lasu i zaczynamy podejście. Przed nami porządna lekcja wuefu bez rozgrzewki. Podejście na Boboty jest mocne i nie da nam wytchnienia ani przez chwilę. Dodatkowo wrzesień to czas jeleni, które mają rykowisko. Słyszę, że jeden osobnik jest w pobliżu, szybko zapominam o tym, że chwilę wcześniej potrzebowałam kawy. Podejście na Boboty i ryk jelenia to takie podwójne espresso.
Na szlaku jest krótki odcinek z drabinką i łańcuchami i kilka większych kamieni, których przejście wymaga wysiłku. Wysiłek ten będzie dość szybko wynagrodzony - całkiem niezłe panoramy wyłaniają się między drzewami. Spora część szlaku wiedzie jednak przez las, z czego najbardziej zadowolone będą nasze kolana. Sam szczyt nie wyróżnia się niczym. Jest ławka, stoi niewysoki słupek i nie ma żadnych widoków. Ruszamy dalej, tym razem czeka nas zejście do przełęczy Vrchpodžiar.
Droga na Wielki Rozsutec: przełęcz Vrchpodžiar (745 m n.p.m.) - przełęcz Medzirozsutce (1200 m n.p.m.)
Z przełęczy Vrchpodžiar skierowaliśmy się na zielony szlak, który łączy się z niebieskim przechodzącym przez Górne Dziury. Spacer tym szlakiem nie zapewni nam atrakcji, w przeciwieństwie do słynnych Jansikowych Dziur, jednak dość szybko wyprowadzi nas na przełęcz między Małym i Wielkim Rozsutkiem. Co zaskoczyło mnie na tym odcinku, to pewien “porządek” na szlaku i przyjazne rozwiązanie dla turystów. Otóż słowacy w kilku miejscach zamocowali metalowe elementy i stworzyli sztuczne schody, które sprawiają, że nie “spływamy” po szlaku. Kto wędrował po Małej Fatrze wie, że po deszczach niektóre odcinki są trudne do przejścia. Nie mamy tutaj kamiennych ścieżek, a trawiaste i glebę, która jak gąbka chłonie wodę. Co skutkuje ślizganiem się na szlaku.
Na przełęczy między Małym i Wielkim Rozsutkiem spotykamy kilku turystów. Pamiętam, kiedy w czerwcu tłumy wylegiwały się na polanie… Tym razem było to bardzo spokojne miejsce i nie trzeba było się trudzić, żeby znaleźć kawałek miejsca na rozłożenie pikniku. Otaczała nas wczesna jesień, wystawiliśmy dziuby do słońca i chłonęliśmy bez opamiętania wszelkie dobrodziejstwa natury.
Z przełęczy Medzirozsutce na Wielki Rozsutec (1610 m n.p.m.)
Przerwa była krótka, bo dzień wietrzny i choć słońce grało z chmurami, szybko zarzuciliśmy plecaki, żeby rozgrzać się trochę w drodze na Wielki Rozsutec. Po krótkim odcinku przez las, dalsza ścieżka była dość fotograficzna. Pod nogami wąska przestrzeń, którą wypełniały kamienie, czasem korzenie, czasem niewielkie błoto. Rozglądając się na każdą stronę bardzo szybko zapomnieliśmy się o zmęczeniu związanym z kolejnym (3!) podejściem i bolących kolanach (to ja).
Wielki Rozsutec (1610 m n.p.m.)
Na szczycie także nie zastaliśmy tłumów, tutaj wiatr miał dość sporo do powiedzenia. Wsuwając kanapkę za skałą patrzyliśmy na dalszy cel naszej wędrówki - Stoh, którego szczyt przysłaniały chmury. Zanim jednak dotarliśmy tam, musieliśmy pokonać nielubiane przeze mnie zejście z Wielkiego Rozsutca. Oj, jak bardzo śliskie są te skały, wie każdy kto tamtędy szedł. Mam zaufanie do swoich butów i wiem, że mają dobre tarcie i przyczepność, ale kiedy widzę te wypolerowane skały to drżę na zejściu prawie przy każdym kroku.
W drodze na Stoh
Dla odmiany podejście na Stoh jest zupełnie inne. To ścieżka, która częściowo prowadzi przez las, a częściowo przez rozległe połoniny. W lesie jest dość błotniście. Słowaczki, które minęliśmy na początku podejścia śmiały się z nas, że jeszcze trochę i będziemy brudni jak one. Spojrzałam na ich umorusane buty i wiedziałam, co nas czeka. Błoto, błoto i raz jeszcze błoto. Mamy takie zboczenie, że śledzimy prognozy pogody w górach w różnych częściach świata i wiedzieliśmy, że na Małej Fatrze w ostatnich dniach nie było opadów, a jednak warunki przyjemne nie były.
Kiedy wyszliśmy na połoniny ścieżka zupełnie się zmieniła. Była miękka, w miarę sucha i… bajecznie kolorowa. Wiedzieliście, że to krzaki borówek kolorują małofatrzańskie połoniny? Czy ktoś lubi borówki? Mam wrażenie, że zdobywcy Stoha od strony Wielkiego Rozsutca nie bardzo. Krzaki pełne były owoców.
Na Stohu przywitał nas mrożący wiatr i chmura. Pogoda była dynamiczna. Kiedy chmury odsłaniały widoki, było pięknie. Jednak nasz biwak szczytowy spędziliśmy między kosodrzewiną, ja w przebraniu eskimosa, to znaczy we wszystkich możliwych warstwach.
Kolejny cel: Południowy Groń
Szybko ewakuowaliśmy się ze szczytu, bo przecież nie o skąpanych w chmurze szczytach marzyliśmy w ten weekend. Ruszyliśmy więc w stronę Południowego Gronia. Najpierw jednak musieliśmy walczyć z mocnym wiatrem, który chciał mnie przewrócić, później było już tylko lepiej. Opuściliśmy chmurę, wyszliśmy do słońca, znów mogliśmy podziwiać piękno Słowacji. To lubimy. Schodząc ze Stoha przeszliśmy przez kolejny i dość długi błotnisty odcinek. Widziałam jak bardzo męczy on podchodzących, który ślizgają się i pomagają w podchodzeniu drzewami. KIJE - choć nie używaliśmy ich przez długie miesiące, zabraliśmy je ze sobą. Okazały się NIEOCENIONYM pomocnikiem w przemierzaniu szlaków.
Podejście na Południowy Groń jest dość przyjemne. Bardzo ładnie prezentuje się z niego Wielki Rozsutec i pobliskie miejscowości. A jak jest na Południowym Groniu? Pięknie i widokowo. Pierwszy raz widziałam też tak rozległą panoramę z tego szczytu. Obejmuje pasma Beskidu Żywieckiego, Śląskiego, Śląsko-Morawskiego, ale one są na dalszym planie. Na bliższym planie jest początek naszej trasy, czyli Vratna Dolina i Boboty i ciągle niezdobyte przeze mnie Sokolie.
Południowy Groń - Dolina Vratna
I choć widok z Południowego Gronia hipnotyzował, wiedzieliśmy, że kiedyś przyjdzie nam podjąć trudną decyzję o powrocie na parking. Nasze niedzielne plany były nieco dłuższe, jednak chmura, która osiadła na Stohu ciągnęła się przez resztę pasma. Zatem dalsza wędrówka okazałaby się pewnego rodzaju mordorem, na który akurat wtedy nie miałam ochoty. Zeszliśmy zatem do Chaty na Groniu, tym okropnie stromym i błotnistym odcinkiem. W nagrodę zaserwowaliśmy sobie zimnego radlera w pełnym słońcu. To było słusznie wydane 1,5 EUR. Po godzinie byliśmy już przy samochodzie. Poszliśmy trochę na skróty, pod wyciągiem, na cudownie miękkim i suchym stoku, pełnym… krokusów. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam dywan kwiatów pod nogami. Krokusy kojarzę z wiosną, a tu taka piękna niespodzianka.
Podsumowanie trasy
Wymaszerowaliśmy prawie 20 km, w błocie, słońcu, na kolorowych połoninach, z wiatrem twarz i słońcem także w twarz. Naładowaliśmy baterie na kolejny tydzień. Jeśli zachowamy naszą częstotliwość odwiedzin tego pasma, kolejna relacja powinna być już zimowa.
Zostawiam jeszcze link do trasy: https://mapy.cz/s/nesatulado
Tymczasem życzę Wam pięknej jesieni, gdziekolwiek będziecie.
Agnieszka
Ostatnio zmieniony 2019-10-04, 21:55 przez panna_aga, łącznie zmieniany 1 raz.
Hej. Świetna relacja z pięknych gór.
Kiedy to byłaś ? 14 września spacerowaliśmy po Bobotach i części Sokolie i jeszcze takich barw nie było.
P.s. Ile mamy czekać na relację z Lodowego i Słowenii ? W temacie Julijskich będę krytyczny
Kiedy to byłaś ? 14 września spacerowaliśmy po Bobotach i części Sokolie i jeszcze takich barw nie było.
P.s. Ile mamy czekać na relację z Lodowego i Słowenii ? W temacie Julijskich będę krytyczny
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Wiolcia pisze:Dość już posunięta jest jesień w Małej Fatrze. Mam wrażenie, że u nas w górach nie jest tak kolorowo.
Myślę, że to kwestia kilku dni i będziemy mieć podobnie. Bardzo liczę na słoneczne weekendy, żeby móc uchwycić te kolory na zdjęciach.
Wiolcia pisze:Ładnie, szczególnie te borówczyska dodają uroku swym kolorem.
A kwiaty krokusopodobne to zimowity. Oznaka jesieni.
Cudowne te borówczyska! Byłam w szoku, że one pełne owoców. Normalnie to na krzakach powinny ostać się już tylko listki.
Cudne te zimowity! Dziwię się, że jeszcze nie ma "szału" na nie, jak na krokusy wiosną.
vidraru pisze: Fajna relacja, piękne zdjęcia.
Dziękuję!
vidraru pisze:Fatra jest wymagająca. Niezły odcinek pokonaliście.
To prawda, niby wysokości takie beskidzkie, a zmęczenie i kwas nogach jak po Tatrach.
dzięki za uwagę, już się pokazują.laynn pisze: masz przy dwóch zdjęciach brak oznaczników [/img] i się nie pokazują.
laynn pisze: Ja chcę kiedyś jesienią wejść ze wschodu pod Rozstucce...
Jaką trasę planujesz, z Petrovej? Dawno i początkiem wiosny szłam tamtędy i kurcze, jakoś idąc ciągle przez las, nie cieszyła mnie ta Fatra jak zawsze.
Wielkie dzięki!Dobromił pisze: Świetna relacja z pięknych gór.
Byłam 29 września, a więc 2 tygodnie różnicy. Czekam zatem na jakieś wieści z Sokolie.Dobromił pisze: Kiedy to byłaś ? 14 września spacerowaliśmy po Bobotach i części Sokolie i jeszcze takich barw nie było.
Myślę, że jesień sprzyja pisaniu, więc już niedługo.Dobromił pisze: P.s. Ile mamy czekać na relację z Lodowego i Słowenii ? W temacie Julijskich będę krytyczny
Adrian 17 pisze:Piękne kolory, tereny też lubimy.
Pięknie tam na jesień i tak pusto, zupełnie inaczej niż przez lato (albo wakacje?). Tzn. chętnych na zdobycie Rozsutka było sporo. Mały i Wielki cieszą się nieustanną popularnością.
sokół pisze:Bardzo fajnie napisane, jak zawsze, a zdjęcia tym razem jeszcze lepsze, niż zwykle.
Dzięki, myślę, że jesień stoi za lepszymi zdjęciami. Inne kolory, inne warunki, mniej przepaleń przez mocne słońce, bo sprzęt ciągle ten sam, tak samo, jak moja wiedza na temat jego obsługi.
Sebastian Słota pisze:To wszystko w jeden dzień, szacun!
Dzięki! Kolejne dwa dni musiałam poświęcić na rozchodzenie tego.
Dobromił pisze: Ja tyle w dwa lata przechodzę
O widzisz, ja to jednak łakoma jestem na tą Fatrę.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 42 gości