30.01.-02.02. Coraz bliżej zera! (n.p.m.)
30.01.-02.02. Coraz bliżej zera! (n.p.m.)
Jak wynika z moich obliczeń po 960 dniach nieobecności w końcu wróciłam w Tatry. Jak to się stało? Dlaczego? Głównym powodem był fakt, że woj. wielkopolskie ma ferie równocześnie z małopolskim. Myślę, że to było przyczyną mojego wyjazdu. Wprawdzie byłam pełna obaw, bo gdy ostatni raz byłam w Tatrach w warunkach zimowych, nie czytałam jeszcze książki Jagiełły. Później trochę nadrobiłam i ustaliłam z A., że idziemy tylko w doliny.
Do Miasta Aniołów dotarłam w niedzielę! Tak, tak, mówię o Zakopanem. Tam wciąż na każdym rogu ulicy trwają święta. Anioły, bombki świąteczne, śnieg, Merry Christmas na całego. Niedziela była dniem męczącym, bo pomiędzy weekendem w Beskidzie Sądeckim, a dotarciem do Zakopanego miałam 4 godziny w domu, podczas których zajęłam się przepakowaniem plecaka i obejrzeniem skoków (tak, pewne priorytety trzeba sobie ustalić).
Ostatecznie A. postanowiła, że wstaniemy o 5:30, a ja zdecydowałam, że wyśpię się w przyszłym tygodniu.
PONIEDZIAŁEK
To miał być dzień z najlepszą pogodą. Wcześniej w Tatrach długo utrzymywała się piękna słoneczna zima, a jak wiadomo nic nie trwa wiecznie. Postanowiłyśmy chociaż spróbować tę sytuację wykorzystać.
Wyruszyłyśmy na tyle wcześnie, że słońce jeszcze nie przebijało się przez las. Ale autostrada na Halę Kondratową trochę mnie uspokoiła. Oznaczało to, że być może nie będzie aż tak ciężko, jak to sobie wymyśliłam.
Hala i schronisko również kryły się w cieniu.
Wszystko zmieniło się jednak w trakcie śniadania. Przed nim cień...
Po nim słońce! Można uznać, że całkiem sprytnie jadłyśmy!
Ale co? Zjadłyśmy, wciąż wcześnie. Z nutką niepewności zdecydowałam się iść z A. w kierunku Kopy, twierdząc, że najwyżej zrezygnuję. Autostrada wprawdzie się zwęziła, do rozmiarów chodniczka, ale nie było źle.
Jednak znów wpadłyśmy w sidła cienia.
Giewont stąd wyglądał niezbyt dostojnie.
Przełęcz pod Kopą wyglądała się być na wyciągnięcie ręki.
A z oddali wyłaniały się m.in. Gorce.
Dopóki nie wykulałyśmy się na górę, były naszym jedynym widokiem, więc często zwracałam swoją głowę w tył.
Zważywszy na fakt, że byłam na antybiotykach, a w sobotę miałam swoje astmatyczne przygody, przystanki co pół sekundy sprawiały mi dużą przyjemność, zważywszy na to, że trzeba było bez przerwy iść do góry
Giewont zaczął wyglądać lepiej z tej perspektywy.
A nasz pierwszy cel nadciągał!
Ludzi nie było dużo, ale parę osób oprócz nas się również wybrało. Ba, niektórzy nawet planowali bardziej spektakularne cele jak np. Świnica. Dla mnie sukcesem było dojście na Przełęcz pod Kopą Kondracką
Powoli pojawiły się inne widoki, więc nasze głowy zaczęły się zwracać w innych kierunkach.
Śniegu na górze nie było dużo.
Ale wiało, więc musiałyśmy się trochę cieplej ubrać;) (...a kurtka, którą sobie niedawno kupiłam, poszła na reklamację i nie zdążyła wrócić )
W zasadzie przez większość czasu góry miałyśmy "tylko dla siebie".
I ptactwa
Podobało mi się, że wyszłam nieco wyżej niż wstępnie planowałam
Jak już założyłam ciepłe rękawiczki, to było nawet do wytrzymania, ale w tych za 3 zeta było lekko za zimno ;P
Po dłuższej sesji zdjęciowej ruszyłyśmy w kierunku Kopy
Teraz już poszło lekko, bo nie dość, że były widoki, to różnica wysokości nie była drastyczna
Chmur było niewiele. Nieliczne otulały szczyty, ale wyłącznie na chwilę
Ja nie mogłam się nacieszyć To taki powiew świeżości po dotychczasowych wycieczkach
Gdy dotarłyśmy na Kopę, pojawiła się przed nami także Królowa Beskidów
Miałyśmy chwilowe zapędy, aby tam napić się herbaty z termosu, ale później postanowiłyśmy, że jednak zrobimy to nieco niżej ;-) Tutaj tylko zerkniemy na krajobrazy.
Nie obyło się bez selfie! (Tak, Piotrku, na tym polega selfie ;p)
W końcu jednak nadeszła pora, aby zejść na Kondracką Przełęcz. Zrobiła się mała zadymka.
Unoszony wiatrem śnieg szybko zasłaniał pozostawione wcześniej ślady
A wyglądało to super :O
Wiatr zelżał dopiero na Kondrackiej Przełęczy. I pojawiło się przed oczami schronisko
Postanowiłyśmy zatem tutaj posiedzieć chwilę przy herbacie.
Od razu lepiej ona smakuje w takich okolicznościach przyrody.
W końcu jednak zaczęłyśmy schodzić na dół i tutaj bardziej skupiłyśmy się na drodze niż obserwowaniu przyrody. Zwłaszcza że znów schodziłyśmy do cienia!
Sypki śnieg leciał na dół ze ścian.
My jednak zmierzałyśmy wciąż w stronę słońca!
Tutaj było już więcej osób niż o poranku.
Mimo tłumów wstąpiłyśmy jeszcze do schroniska na herbatę i przekąskę.
Już w cieniu zbliżającego się wieczoru poszłyśmy na dół.
Było słońce, były dwa tysiące! W kolejnych dniach wychodziłam coraz niżej )
Poniedziałek w fotografiach
Do Miasta Aniołów dotarłam w niedzielę! Tak, tak, mówię o Zakopanem. Tam wciąż na każdym rogu ulicy trwają święta. Anioły, bombki świąteczne, śnieg, Merry Christmas na całego. Niedziela była dniem męczącym, bo pomiędzy weekendem w Beskidzie Sądeckim, a dotarciem do Zakopanego miałam 4 godziny w domu, podczas których zajęłam się przepakowaniem plecaka i obejrzeniem skoków (tak, pewne priorytety trzeba sobie ustalić).
Ostatecznie A. postanowiła, że wstaniemy o 5:30, a ja zdecydowałam, że wyśpię się w przyszłym tygodniu.
PONIEDZIAŁEK
To miał być dzień z najlepszą pogodą. Wcześniej w Tatrach długo utrzymywała się piękna słoneczna zima, a jak wiadomo nic nie trwa wiecznie. Postanowiłyśmy chociaż spróbować tę sytuację wykorzystać.
Wyruszyłyśmy na tyle wcześnie, że słońce jeszcze nie przebijało się przez las. Ale autostrada na Halę Kondratową trochę mnie uspokoiła. Oznaczało to, że być może nie będzie aż tak ciężko, jak to sobie wymyśliłam.
Hala i schronisko również kryły się w cieniu.
Wszystko zmieniło się jednak w trakcie śniadania. Przed nim cień...
Po nim słońce! Można uznać, że całkiem sprytnie jadłyśmy!
Ale co? Zjadłyśmy, wciąż wcześnie. Z nutką niepewności zdecydowałam się iść z A. w kierunku Kopy, twierdząc, że najwyżej zrezygnuję. Autostrada wprawdzie się zwęziła, do rozmiarów chodniczka, ale nie było źle.
Jednak znów wpadłyśmy w sidła cienia.
Giewont stąd wyglądał niezbyt dostojnie.
Przełęcz pod Kopą wyglądała się być na wyciągnięcie ręki.
A z oddali wyłaniały się m.in. Gorce.
Dopóki nie wykulałyśmy się na górę, były naszym jedynym widokiem, więc często zwracałam swoją głowę w tył.
Zważywszy na fakt, że byłam na antybiotykach, a w sobotę miałam swoje astmatyczne przygody, przystanki co pół sekundy sprawiały mi dużą przyjemność, zważywszy na to, że trzeba było bez przerwy iść do góry
Giewont zaczął wyglądać lepiej z tej perspektywy.
A nasz pierwszy cel nadciągał!
Ludzi nie było dużo, ale parę osób oprócz nas się również wybrało. Ba, niektórzy nawet planowali bardziej spektakularne cele jak np. Świnica. Dla mnie sukcesem było dojście na Przełęcz pod Kopą Kondracką
Powoli pojawiły się inne widoki, więc nasze głowy zaczęły się zwracać w innych kierunkach.
Śniegu na górze nie było dużo.
Ale wiało, więc musiałyśmy się trochę cieplej ubrać;) (...a kurtka, którą sobie niedawno kupiłam, poszła na reklamację i nie zdążyła wrócić )
W zasadzie przez większość czasu góry miałyśmy "tylko dla siebie".
I ptactwa
Podobało mi się, że wyszłam nieco wyżej niż wstępnie planowałam
Jak już założyłam ciepłe rękawiczki, to było nawet do wytrzymania, ale w tych za 3 zeta było lekko za zimno ;P
Po dłuższej sesji zdjęciowej ruszyłyśmy w kierunku Kopy
Teraz już poszło lekko, bo nie dość, że były widoki, to różnica wysokości nie była drastyczna
Chmur było niewiele. Nieliczne otulały szczyty, ale wyłącznie na chwilę
Ja nie mogłam się nacieszyć To taki powiew świeżości po dotychczasowych wycieczkach
Gdy dotarłyśmy na Kopę, pojawiła się przed nami także Królowa Beskidów
Miałyśmy chwilowe zapędy, aby tam napić się herbaty z termosu, ale później postanowiłyśmy, że jednak zrobimy to nieco niżej ;-) Tutaj tylko zerkniemy na krajobrazy.
Nie obyło się bez selfie! (Tak, Piotrku, na tym polega selfie ;p)
W końcu jednak nadeszła pora, aby zejść na Kondracką Przełęcz. Zrobiła się mała zadymka.
Unoszony wiatrem śnieg szybko zasłaniał pozostawione wcześniej ślady
A wyglądało to super :O
Wiatr zelżał dopiero na Kondrackiej Przełęczy. I pojawiło się przed oczami schronisko
Postanowiłyśmy zatem tutaj posiedzieć chwilę przy herbacie.
Od razu lepiej ona smakuje w takich okolicznościach przyrody.
W końcu jednak zaczęłyśmy schodzić na dół i tutaj bardziej skupiłyśmy się na drodze niż obserwowaniu przyrody. Zwłaszcza że znów schodziłyśmy do cienia!
Sypki śnieg leciał na dół ze ścian.
My jednak zmierzałyśmy wciąż w stronę słońca!
Tutaj było już więcej osób niż o poranku.
Mimo tłumów wstąpiłyśmy jeszcze do schroniska na herbatę i przekąskę.
Już w cieniu zbliżającego się wieczoru poszłyśmy na dół.
Było słońce, były dwa tysiące! W kolejnych dniach wychodziłam coraz niżej )
Poniedziałek w fotografiach
Ostatnio zmieniony 2017-02-06, 19:41 przez nes_ska, łącznie zmieniany 1 raz.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Piotrek pisze:Tym bardziej 960 dni to trochę przegięcie
Są tacy co mieli dłuższe przerwy, selfiowy Młodzieńcze
Nesko - zdjęcia z latającym śniegiem rewelacyjne.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
WTOREK
Następnego dnia postanowiłyśmy iść do schroniska w Dolinie Chochołowskiej i tam zobaczyć, co dalej. Mnie po głowie chodził wyłącznie Grześ. A. miała bardziej rozbudzone ambicje, jako że już wcześniej bywała w tych rejonach w zimie.
Hmm... Dobrze, że nie poszłyśmy nad Morskie Oko, a później "zobaczymy, co dalej", bo jeszcze wylądowałybyśmy na Rysach
Poranek przywitał nas przyzwoitą pogodą, choć to podobno miało się zmieniać. Ostatecznie mogło się okazać, że schronisko, to wszystko, na co sobie możemy tego dnia pozwolić, więc cieszyłyśmy się chwilą.
Brakowało tylko jakiegoś roweru, sanek czy konia, który by nas przetransportował przez zalesioną część doliny O! Jest i koń!
Nie zwrócił na nas jednak uwagi, więc szłyśmy dalej, odliczając czas do pory śniadaniowej
Góry okrywały się chmurną kołderką, więc tym bardziej ciekawił nas pogodowy rozwój wydarzeń.
Za plecami natomiast zaczął się pojawiać Kominiarski Wierch, któremu podporządkowałyśmy dalszą część naszej trasy, co i rusz się obracając i patrząc, ile go już widać ;-)
Trzeba było jednak pamiętać, że zbliża się śniadanie.
Kominiarski.
Śniadanie.
Kominiarski.
Śniadanie.
Ostatecznie wygrało śniadanie z widokiem na Kominiarski
Rzuciłyśmy okiem na zegarek, na widoki za oknem, jeszcze raz na zegarek... i postanowiłyśmy iść na Grzesia. Ja uparcie powtarzałam, że wyżej i dalej nie idę. A. nie stawiała oporów. Pamiętam, że nawet w lecie droga na samego Grzesia mi się trochę dłużyła. Później już nabierałam ochoty do dalszej wędrówki, ale ten gość daje w kość
Niestety na niebie pojawiło się nieco więcej chmur, co oznaczało, że nasza słoneczna podróż już się skończyła!
Na szczęście chmury nie były na tyle złośliwe, żeby przysłonić nam całe widoki. Zakryły głównie słońce i odrobinę gór.
My jednak dzielnie maszerowałyśmy ku szczytowi, obserwując czarno-białe góry.
Niektóre (:P) beskidzkie szczyty wyłaniały się znad smogu
Okoliczne, tatrzańskie smogu nie doznały, ale niestety warstwa chmur nad nimi nie pozwalała się tego dnia wygrzewać na słońcu;)
Na górze było dosyć luźno. Gdy my przyszłyśmy, dwóch panów już schodziło, a gdy my postanowiłyśmy zejść, na szczyt weszło kolejnych dwóch panów.
Zdaje się, że nad Tatrami wisiała chmura, ale nad Beskidami świeciło słońce.
Miałam nawet pomysł, żeby je przeczekać, aby przyszło do nas ;P Wyciągnęłyśmy termosy z herbatą, przekąski i zrobiłyśmy sobie dłuższy postój.
Obserwując góry i zmiany, zachodzące na niebie.
We mnie wciąż tliły się nadzieje na niebieskie niebo ;D
Po pół godziny postanowiłyśmy jednak zacząć schodzić....
Choć pogoda naprawdę ulegała znacznej poprawie!
Wolałam się jednak nie narażać, żeby uśmiech wciąż pozostał na twarzy ;PPP
Gdy schodziłyśmy, szczyty faktycznie zaczęły być oświetlane przez słońce! Okazało się, że gdybyśmy zostały pół godziny, może 45 minut, byłoby bardziej słonecznie!
Bardzo spodobała mi się chmurka, która wyglądała jak most łączący ze sobą góry
Schodziłyśmy oczywiście tym samym szlakiem, gdyż ja zdecydowanie nie chciałam iść dalej, mimo iż Rakoń na pewno byłby wykonalny. W lesie niestety było już sporo cienia.
Gdy zeszłyśmy, w schronisku nie było już dużo ludzi. Ostatnie bryczki odjechały, a my postanowiłyśmy zjeść tam obiad, dlatego opuszczałyśmy schronisko niedługo przed zmrokiem.
Na dół zeszłyśmy przed 18.00, więc weszłyśmy na okrutnie słodkiego (i zapewne mało alkoholowego) grzańca w oczekiwaniu na przedostatniego busa.
Idzie Grześ...
Następnego dnia postanowiłyśmy iść do schroniska w Dolinie Chochołowskiej i tam zobaczyć, co dalej. Mnie po głowie chodził wyłącznie Grześ. A. miała bardziej rozbudzone ambicje, jako że już wcześniej bywała w tych rejonach w zimie.
Hmm... Dobrze, że nie poszłyśmy nad Morskie Oko, a później "zobaczymy, co dalej", bo jeszcze wylądowałybyśmy na Rysach
Poranek przywitał nas przyzwoitą pogodą, choć to podobno miało się zmieniać. Ostatecznie mogło się okazać, że schronisko, to wszystko, na co sobie możemy tego dnia pozwolić, więc cieszyłyśmy się chwilą.
Brakowało tylko jakiegoś roweru, sanek czy konia, który by nas przetransportował przez zalesioną część doliny O! Jest i koń!
Nie zwrócił na nas jednak uwagi, więc szłyśmy dalej, odliczając czas do pory śniadaniowej
Góry okrywały się chmurną kołderką, więc tym bardziej ciekawił nas pogodowy rozwój wydarzeń.
Za plecami natomiast zaczął się pojawiać Kominiarski Wierch, któremu podporządkowałyśmy dalszą część naszej trasy, co i rusz się obracając i patrząc, ile go już widać ;-)
Trzeba było jednak pamiętać, że zbliża się śniadanie.
Kominiarski.
Śniadanie.
Kominiarski.
Śniadanie.
Ostatecznie wygrało śniadanie z widokiem na Kominiarski
Rzuciłyśmy okiem na zegarek, na widoki za oknem, jeszcze raz na zegarek... i postanowiłyśmy iść na Grzesia. Ja uparcie powtarzałam, że wyżej i dalej nie idę. A. nie stawiała oporów. Pamiętam, że nawet w lecie droga na samego Grzesia mi się trochę dłużyła. Później już nabierałam ochoty do dalszej wędrówki, ale ten gość daje w kość
Niestety na niebie pojawiło się nieco więcej chmur, co oznaczało, że nasza słoneczna podróż już się skończyła!
Na szczęście chmury nie były na tyle złośliwe, żeby przysłonić nam całe widoki. Zakryły głównie słońce i odrobinę gór.
My jednak dzielnie maszerowałyśmy ku szczytowi, obserwując czarno-białe góry.
Niektóre (:P) beskidzkie szczyty wyłaniały się znad smogu
Okoliczne, tatrzańskie smogu nie doznały, ale niestety warstwa chmur nad nimi nie pozwalała się tego dnia wygrzewać na słońcu;)
Na górze było dosyć luźno. Gdy my przyszłyśmy, dwóch panów już schodziło, a gdy my postanowiłyśmy zejść, na szczyt weszło kolejnych dwóch panów.
Zdaje się, że nad Tatrami wisiała chmura, ale nad Beskidami świeciło słońce.
Miałam nawet pomysł, żeby je przeczekać, aby przyszło do nas ;P Wyciągnęłyśmy termosy z herbatą, przekąski i zrobiłyśmy sobie dłuższy postój.
Obserwując góry i zmiany, zachodzące na niebie.
We mnie wciąż tliły się nadzieje na niebieskie niebo ;D
Po pół godziny postanowiłyśmy jednak zacząć schodzić....
Choć pogoda naprawdę ulegała znacznej poprawie!
Wolałam się jednak nie narażać, żeby uśmiech wciąż pozostał na twarzy ;PPP
Gdy schodziłyśmy, szczyty faktycznie zaczęły być oświetlane przez słońce! Okazało się, że gdybyśmy zostały pół godziny, może 45 minut, byłoby bardziej słonecznie!
Bardzo spodobała mi się chmurka, która wyglądała jak most łączący ze sobą góry
Schodziłyśmy oczywiście tym samym szlakiem, gdyż ja zdecydowanie nie chciałam iść dalej, mimo iż Rakoń na pewno byłby wykonalny. W lesie niestety było już sporo cienia.
Gdy zeszłyśmy, w schronisku nie było już dużo ludzi. Ostatnie bryczki odjechały, a my postanowiłyśmy zjeść tam obiad, dlatego opuszczałyśmy schronisko niedługo przed zmrokiem.
Na dół zeszłyśmy przed 18.00, więc weszłyśmy na okrutnie słodkiego (i zapewne mało alkoholowego) grzańca w oczekiwaniu na przedostatniego busa.
Idzie Grześ...
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Taki ten Grześ niepozorny z pyska, a takie widoki są piękne z niego ...
Dlaczego nie odwiedziłyście, Grzesznice, kapliczki ?
Dlaczego nie odwiedziłyście, Grzesznice, kapliczki ?
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Dobromił pisze:Grzesznice
Sam sobie odpowiedziałeś
Nic nie stoi na przeszkodzie następnym razem. Tak, planuję następne razy Przypomniałam sobie, jak jest fajnie. Na pewno wrócę na wiosnę i lato, ale profilaktycznie kupiłam sobie wczoraj raki, gdybym zechciała wrócić jeszcze w warunkach zimowych.
Dobromił pisze:Nesko - zdjęcia z latającym śniegiem rewelacyjne.
Na żywo wyglądał jeszcze bardziej bajecznie!
Piotrek pisze:Tym bardziej 960 dni to trochę przegięcie
W dniach faktycznie wygląda to strasznie! Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że tyle czasu już upłynęło
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
nes_ska pisze:ale profilaktycznie kupiłam sobie wczoraj raki, gdybym zechciała wrócić jeszcze w warunkach zimowych.
nes_ska pisze:Grzesznice
Sam sobie odpowiedziałeś
A to nie bardziej wypadałoby kupić czarcie kopyta ?
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Dobromił pisze:Są tacy co mieli dłuższe przerwy, selfiowy Młodzieńcze
Mnie się taka nigdy nie zdarzyła Nawet roczna, a były piękne czasy, że się 2x w miesiącu jeździło, aż do obrzydzenia
Neska pisze:Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że tyle czasu już upłynęło
Z tego wniosek, że szybko biegnący czas każdy człowiek poznać może po zmarszczkach na czole lub...wycieczkach
ŚRODA
Zgodnie z zapowiedzią miało być coraz bliżej zera. Na środę zapowiadała się najgorsza pogoda, więc nie snułyśmy szalonych planów. Postanowiłyśmy iść do Murowańca i najprawdopodobniej na tym właśnie skończyć.
Wstałyśmy jak zwykle wcześnie, więc gdy dotarłyśmy do Kuźnic, to słońce jeszcze nie do końca wstało.
Dosyć szybko na niebie zaczęły pojawiać się chmury, zwłaszcza od tej, interesującej nas strony. O ile nad nami jeszcze było niebieskie niebo, to w oddali był już widać wstrętne warstwowe chmury, zasłaniające szczyty gór
W kierunku Beskidów znów była ładna pogoda. Chyba wybrałyśmy złe pasmo na ten wolny czas!
Przejrzystość powietrza znów nie pozwalała. Zresztą co tu dużo mówić - non stop słyszymy o smogu, który stoi na południu i nie tylko.
To były jednak najbardziej pogodne widoki tego dnia.
Nawet Gubałówka była blada i niewyraźna, nie mówiąc o dalszych szczytach
Niektóre góry jednak przebijały się nad ścianą mgły.
W związku z tym nie spieszyłyśmy się, bo patrząc na niebo przed nami wiedziałyśmy, że później może być już tylko mniej wyraźnie
Tak właśnie wyglądały miejscowości, kolejny dzień z rzędu...
W związku z tym, że pięłyśmy się wyżej, zza góry zaczął wyłaniać się Giewont.
Szczyt Babiej Góry wydawał się być okryty chmurą.
Chmurzasta zaraza dopadła i Giewont, starając się go osaczyć ....
Oprócz nas tym samym szlakiem szło jeszcze parę osób.
Chwilami nawet było jasno, ale to była tylko ułuda
Jednak, póki jeszcze było widać Giewont, zrobiłyśmy sobie pamiątkowe zdjęcia
Przyjrzałyśmy się skrawkom niebieskiego nieba...
I coraz bardziej zbliżałyśmy się w stronę chmurrrr.
Trzeba było uwiecznić fakt, że jeszcze coś widać! ;-)
Dobrze, że było chociaż widać chatki, znajdujące się na dole! Przynajmniej nie było problemu z trafieniem do schroniska!
Iiii jeszcze nie sypał śnieg. To też odczytałyśmy jako zaletę.
Choć ze względu na chmury znajdujące nad nami zrobiło się trochę mrocznie i czarno-biało.
Ale humor wciąż dopisywał. Zwłaszcza wtedy, gdy postanowiłyśmy się przesuwać do tyłu, by zmieścić w kadrze nie tylko siebie, ale i góry.
Jak zwykle zbliżałyśmy się do schroniska, jednocześnie zbliżając się do herbatki z termosu i śniadania!
Dosłodziłyśmy się jak nigdy, a za oknem zaczęło sypać. Znów odkryłyśmy plus tejże sytuacji - być może choinki się trochę zabielą!
Po chwili jednak wpadła jakaś wycieczka dzieci, więc postanowiłyśmy się zgrabnie ulotnić.
Sypiący śnieg dodawał temu miejscu uroku! Zrobiło się magicznie
My schodziłyśmy, a narciarze (chyba na szkoleniu skiturowym - i wszyscy mieli takie same, pomarańczowe buty ) ruszali w górę.
Booooosko!
Idąc do Murowańca coś jeszcze widziałyśmy w tym miejscu. Teraz były głównie chmury
Ale w końcu tak miało być!
Schodziłyśmy Jaworzynką. Drzewa już były pomuskane śniegiem
A w tamtym rejonie, z którego wracałyśmy, zaczęło się przebijać błękitne niebo!!!!!! Czysta złośliwość
Stwierdziłyśmy, że jeśli się rozpogodzi, to najwyżej skorzystamy z kolejki na Kasprowy, ale na razie zgodnie z planem schodziłyśmy na dół
Zapowiadało się to nawet nieźle!
Jednak gdy zeszłyśmy na dół znów była przewaga chmur.
W związku z tym jak rasowe turystki ruszyłyśmy na Krupówki, gdzie najpierw jadłyśmy dłuuuuuuuuugi obiad, później dłuuuuugi deser, a gdy nastał wieczór, spacerem udałyśmy się do miejsca noclegowego w tym Mieście Aniołów
Jeszcze niżej!
Zgodnie z zapowiedzią miało być coraz bliżej zera. Na środę zapowiadała się najgorsza pogoda, więc nie snułyśmy szalonych planów. Postanowiłyśmy iść do Murowańca i najprawdopodobniej na tym właśnie skończyć.
Wstałyśmy jak zwykle wcześnie, więc gdy dotarłyśmy do Kuźnic, to słońce jeszcze nie do końca wstało.
Dosyć szybko na niebie zaczęły pojawiać się chmury, zwłaszcza od tej, interesującej nas strony. O ile nad nami jeszcze było niebieskie niebo, to w oddali był już widać wstrętne warstwowe chmury, zasłaniające szczyty gór
W kierunku Beskidów znów była ładna pogoda. Chyba wybrałyśmy złe pasmo na ten wolny czas!
Przejrzystość powietrza znów nie pozwalała. Zresztą co tu dużo mówić - non stop słyszymy o smogu, który stoi na południu i nie tylko.
To były jednak najbardziej pogodne widoki tego dnia.
Nawet Gubałówka była blada i niewyraźna, nie mówiąc o dalszych szczytach
Niektóre góry jednak przebijały się nad ścianą mgły.
W związku z tym nie spieszyłyśmy się, bo patrząc na niebo przed nami wiedziałyśmy, że później może być już tylko mniej wyraźnie
Tak właśnie wyglądały miejscowości, kolejny dzień z rzędu...
W związku z tym, że pięłyśmy się wyżej, zza góry zaczął wyłaniać się Giewont.
Szczyt Babiej Góry wydawał się być okryty chmurą.
Chmurzasta zaraza dopadła i Giewont, starając się go osaczyć ....
Oprócz nas tym samym szlakiem szło jeszcze parę osób.
Chwilami nawet było jasno, ale to była tylko ułuda
Jednak, póki jeszcze było widać Giewont, zrobiłyśmy sobie pamiątkowe zdjęcia
Przyjrzałyśmy się skrawkom niebieskiego nieba...
I coraz bardziej zbliżałyśmy się w stronę chmurrrr.
Trzeba było uwiecznić fakt, że jeszcze coś widać! ;-)
Dobrze, że było chociaż widać chatki, znajdujące się na dole! Przynajmniej nie było problemu z trafieniem do schroniska!
Iiii jeszcze nie sypał śnieg. To też odczytałyśmy jako zaletę.
Choć ze względu na chmury znajdujące nad nami zrobiło się trochę mrocznie i czarno-biało.
Ale humor wciąż dopisywał. Zwłaszcza wtedy, gdy postanowiłyśmy się przesuwać do tyłu, by zmieścić w kadrze nie tylko siebie, ale i góry.
Jak zwykle zbliżałyśmy się do schroniska, jednocześnie zbliżając się do herbatki z termosu i śniadania!
Dosłodziłyśmy się jak nigdy, a za oknem zaczęło sypać. Znów odkryłyśmy plus tejże sytuacji - być może choinki się trochę zabielą!
Po chwili jednak wpadła jakaś wycieczka dzieci, więc postanowiłyśmy się zgrabnie ulotnić.
Sypiący śnieg dodawał temu miejscu uroku! Zrobiło się magicznie
My schodziłyśmy, a narciarze (chyba na szkoleniu skiturowym - i wszyscy mieli takie same, pomarańczowe buty ) ruszali w górę.
Booooosko!
Idąc do Murowańca coś jeszcze widziałyśmy w tym miejscu. Teraz były głównie chmury
Ale w końcu tak miało być!
Schodziłyśmy Jaworzynką. Drzewa już były pomuskane śniegiem
A w tamtym rejonie, z którego wracałyśmy, zaczęło się przebijać błękitne niebo!!!!!! Czysta złośliwość
Stwierdziłyśmy, że jeśli się rozpogodzi, to najwyżej skorzystamy z kolejki na Kasprowy, ale na razie zgodnie z planem schodziłyśmy na dół
Zapowiadało się to nawet nieźle!
Jednak gdy zeszłyśmy na dół znów była przewaga chmur.
W związku z tym jak rasowe turystki ruszyłyśmy na Krupówki, gdzie najpierw jadłyśmy dłuuuuuuuuugi obiad, później dłuuuuugi deser, a gdy nastał wieczór, spacerem udałyśmy się do miejsca noclegowego w tym Mieście Aniołów
Jeszcze niżej!
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
CZWARTEK
Ostatni dzień hasania po Tatrach rozpoczął się już od niepogody. Plan jednak nie był zbyt wydumany. Postanowiłyśmy iść na Halę Stoły, a następnie do Schroniska na Hali Ornak.
Wystartowałyśmy oczywiście przez Dolinę Kościeliską, która była ukryta w porannej mgle.
O widokach można było zapomnieć!
Choć słońce próbowało się gdzieś tam z boku przebijać...
Przed nami była jednak głównie szarość.
Za nami pomarańczowe niebo.
Poza śladami samochodu były tylko nieliczne ślady stóp po wczorajszych opadach śniegu.
Na niebie widać było niewyraźną linię podziału między żółtością, a niebieskością
...co też miało swój urok ;-)
Szłyśmy więc tą żółto-pomarańczową drogą ku odbiciu na halę.
Tego dnia na nią nie szedł jeszcze nikt!
Jednak przez moje ociąganie się udało się nas wyprzedzić jedynym dwóm osobom, które szły w tym samym kierunku co my! Oznaczało to, że zadeptają nam halę przed nami!
Nie zostało nam nic innego, jak cieszenie się tym, co mamy w tej chwili
Cały czas z nastawieniem, że dosyć szybko wyjdziemy znad tej mgły lub ona łaskawie sama zniknie!
Nadzieje nie były płonne, bo po naszej prawicy pojawiały się widoki, i co najważniejsze, niebieskie niebo!
Niestety góry, które miałyśmy podziwiać z Hali Stoły, znajdowały się jeszcze w słońcu, przez co sprawiały wrażenie bladych i niewyraźnych.
Ale przecież jeszcze tam nie doszłyśmy, więc wszystko było na drodze ku lepszemu!
Kiedy tam nadciągałyśmy wciąż niebo było błękitne, więc nic nie mogło nam popsuć humorów
Zasiadłyśmy w otwartej chatce i czekałyśmy, aż słońce się przesunie w jedynym słusznym kierunku
Spędziłyśmy tam mnóóóóóóóstwo czasu - jedząc śniadanie, gadając, obserwując widoki. Przyszłyśmy tam tuż po 10.00.
Początkowo stwierdziłam, że przecież wystarczy mi widok z tej chatki, ale później uznałam, że chcę zobaczyć widok z góry, z widokiem na wszystkie chatki, więc zaczęłam brnąć wyżej, zapadając się chwilami bardzo głęboko A. miała już ułatwione zadanie - podobno
Widok na dwie chatki...
I widok na trzyyyyy chatki! Ha, udało się
Później tworzyłyśmy wzorki na śniegu, spuszczając z góry miniminilawinki
Robiłyśmy kolejny milion zdjęć.
Nie zabrakło aniołka, orzełka, czy innych cudów ;D
I kolejnej posiadówy w chatynce.
Zdjęcia zza chatki, sprzed chatki, obok chatki, znad chatki, z widokiem na jedną, dwie, trzy..... Wcale nam nie było dosyć
W końcu jednak dopadł nas ten moment, gdy znów nawarstwiły się chmury, a słońca zaczęło ubywać.
Pożegnałyśmy się zatem z chatką!
I ruszyłyśmy z powrotem w dół....
Pomachałyśmy Giewontowi łapką na "do widzenia"...
Nacieszyłyśmy się cichym i spokojnym lasem...
I zeszłyśmy do doliny.
A tam szał! Tłum! Wycieczki rodzinne, wycieczki szkolne! Obozy, kolonie, bryczki!
Nowy rodzaj koni zaprzęgowych - widać było, że bawili się setnie
Tutaj widok na nowe i stare!
Postanowiłyśmy jednak nie iść do Schroniska na Hali Ornak, lecz wrócić się kawałek i skręcić ku Przysłopowi Miętusiemu. Z niektórych stron widać było jeszcze błękitne niebo.
Ale pogoda była bardzo dynamiczna. Plusem tego szlaku był fakt, że prawie nie było na nim ludzi, a wszyscy, którzy szli, byli pogodni
Po drodze mijałyśmy m.in. zmutowanego bałwana ;-)!
Mimo pochmurnej aury widoki prezentowały się całkiem nieźle.
Podobało się!
Na Przysłopie zrobiłyśmy małą przerwę herbacianą i ustaliłyśmy, że lecimy dalej ku Przełęczy w Grzybowcu.
Drzewa po drodze były bardziej zabielone niż w okolicy Hali Stoły! Prawdziwa zima!
W zasadzie ostatnie widoki miałyśmy w rejonie Wielkiej Polany w Dolinie Małej Łąki.
Później widziałyśmy już tylko las i anioły.
...dopóki nie dotarłyśmy do Doliny Strążyskiej. Tutaj jeszcze przebijał się spomiędzy drzew Giewont.
Wstąpiłyśmy jeszcze na chwilę na ciacho...
Całkiem przyjemnie było, choć nieco zimno!
Zaczęło solidnie sypać i ściemniać się!
Tuż przed zmrokiem zeszłyśmy na dół, a następnie dotarłyśmy już pieszo w okolice dworca, gdzie miałyśmy nocleg.
Piątek poświęciłyśmy na powrót, gdyż następnego dnia byłam umówiona z bton1em i resztą ekipy Faktycznie wycieczka wyglądała tak, że co dzień wychodziłyśmy niżej, więc to była idealna pora na powrót
Co się zmieniło po tym wyjeździe? Kupiłam własne raki
Iiii...wybieram się w Tatry najpóźniej w kwietniu, a czy wcześniej? Zobaczymy!
Najniżej
Ostatni dzień hasania po Tatrach rozpoczął się już od niepogody. Plan jednak nie był zbyt wydumany. Postanowiłyśmy iść na Halę Stoły, a następnie do Schroniska na Hali Ornak.
Wystartowałyśmy oczywiście przez Dolinę Kościeliską, która była ukryta w porannej mgle.
O widokach można było zapomnieć!
Choć słońce próbowało się gdzieś tam z boku przebijać...
Przed nami była jednak głównie szarość.
Za nami pomarańczowe niebo.
Poza śladami samochodu były tylko nieliczne ślady stóp po wczorajszych opadach śniegu.
Na niebie widać było niewyraźną linię podziału między żółtością, a niebieskością
...co też miało swój urok ;-)
Szłyśmy więc tą żółto-pomarańczową drogą ku odbiciu na halę.
Tego dnia na nią nie szedł jeszcze nikt!
Jednak przez moje ociąganie się udało się nas wyprzedzić jedynym dwóm osobom, które szły w tym samym kierunku co my! Oznaczało to, że zadeptają nam halę przed nami!
Nie zostało nam nic innego, jak cieszenie się tym, co mamy w tej chwili
Cały czas z nastawieniem, że dosyć szybko wyjdziemy znad tej mgły lub ona łaskawie sama zniknie!
Nadzieje nie były płonne, bo po naszej prawicy pojawiały się widoki, i co najważniejsze, niebieskie niebo!
Niestety góry, które miałyśmy podziwiać z Hali Stoły, znajdowały się jeszcze w słońcu, przez co sprawiały wrażenie bladych i niewyraźnych.
Ale przecież jeszcze tam nie doszłyśmy, więc wszystko było na drodze ku lepszemu!
Kiedy tam nadciągałyśmy wciąż niebo było błękitne, więc nic nie mogło nam popsuć humorów
Zasiadłyśmy w otwartej chatce i czekałyśmy, aż słońce się przesunie w jedynym słusznym kierunku
Spędziłyśmy tam mnóóóóóóóstwo czasu - jedząc śniadanie, gadając, obserwując widoki. Przyszłyśmy tam tuż po 10.00.
Początkowo stwierdziłam, że przecież wystarczy mi widok z tej chatki, ale później uznałam, że chcę zobaczyć widok z góry, z widokiem na wszystkie chatki, więc zaczęłam brnąć wyżej, zapadając się chwilami bardzo głęboko A. miała już ułatwione zadanie - podobno
Widok na dwie chatki...
I widok na trzyyyyy chatki! Ha, udało się
Później tworzyłyśmy wzorki na śniegu, spuszczając z góry miniminilawinki
Robiłyśmy kolejny milion zdjęć.
Nie zabrakło aniołka, orzełka, czy innych cudów ;D
I kolejnej posiadówy w chatynce.
Zdjęcia zza chatki, sprzed chatki, obok chatki, znad chatki, z widokiem na jedną, dwie, trzy..... Wcale nam nie było dosyć
W końcu jednak dopadł nas ten moment, gdy znów nawarstwiły się chmury, a słońca zaczęło ubywać.
Pożegnałyśmy się zatem z chatką!
I ruszyłyśmy z powrotem w dół....
Pomachałyśmy Giewontowi łapką na "do widzenia"...
Nacieszyłyśmy się cichym i spokojnym lasem...
I zeszłyśmy do doliny.
A tam szał! Tłum! Wycieczki rodzinne, wycieczki szkolne! Obozy, kolonie, bryczki!
Nowy rodzaj koni zaprzęgowych - widać było, że bawili się setnie
Tutaj widok na nowe i stare!
Postanowiłyśmy jednak nie iść do Schroniska na Hali Ornak, lecz wrócić się kawałek i skręcić ku Przysłopowi Miętusiemu. Z niektórych stron widać było jeszcze błękitne niebo.
Ale pogoda była bardzo dynamiczna. Plusem tego szlaku był fakt, że prawie nie było na nim ludzi, a wszyscy, którzy szli, byli pogodni
Po drodze mijałyśmy m.in. zmutowanego bałwana ;-)!
Mimo pochmurnej aury widoki prezentowały się całkiem nieźle.
Podobało się!
Na Przysłopie zrobiłyśmy małą przerwę herbacianą i ustaliłyśmy, że lecimy dalej ku Przełęczy w Grzybowcu.
Drzewa po drodze były bardziej zabielone niż w okolicy Hali Stoły! Prawdziwa zima!
W zasadzie ostatnie widoki miałyśmy w rejonie Wielkiej Polany w Dolinie Małej Łąki.
Później widziałyśmy już tylko las i anioły.
...dopóki nie dotarłyśmy do Doliny Strążyskiej. Tutaj jeszcze przebijał się spomiędzy drzew Giewont.
Wstąpiłyśmy jeszcze na chwilę na ciacho...
Całkiem przyjemnie było, choć nieco zimno!
Zaczęło solidnie sypać i ściemniać się!
Tuż przed zmrokiem zeszłyśmy na dół, a następnie dotarłyśmy już pieszo w okolice dworca, gdzie miałyśmy nocleg.
Piątek poświęciłyśmy na powrót, gdyż następnego dnia byłam umówiona z bton1em i resztą ekipy Faktycznie wycieczka wyglądała tak, że co dzień wychodziłyśmy niżej, więc to była idealna pora na powrót
Co się zmieniło po tym wyjeździe? Kupiłam własne raki
Iiii...wybieram się w Tatry najpóźniej w kwietniu, a czy wcześniej? Zobaczymy!
Najniżej
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
No, fajne trzy traski. Chociaż ten ostatni dzień spodobał mi się najbardziej. Szczególnie ładnie trafiłaś z Halą Stoły.
Całkiem tam ładnie, aż wstyd się przyznać, ale nigdy tam nie trafiłem. Kto wie, może w tym roku to nadrobię? Będzie ku temu sporo okazji.
Ta decyzja, żeby nie iść na Halę Ornak, tylko na Przysłop.... Moim zdaniem bardzo dobra. A skoro jeszcze pociągnęłyście do Strążyskiej...? Szkoda, że czasu brakło, to może i do Doliny Białego by się Wam udało.
Całkiem tam ładnie, aż wstyd się przyznać, ale nigdy tam nie trafiłem. Kto wie, może w tym roku to nadrobię? Będzie ku temu sporo okazji.
Ta decyzja, żeby nie iść na Halę Ornak, tylko na Przysłop.... Moim zdaniem bardzo dobra. A skoro jeszcze pociągnęłyście do Strążyskiej...? Szkoda, że czasu brakło, to może i do Doliny Białego by się Wam udało.
Szkoda, że czasu brakło, to może i do Doliny Białego by się Wam udało.
Albo do Chochołowskiej
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 48 gości