Jedźmy dalej, nikt nie woła.
27 czerwca powstajemy bardzo wcześnie, szybko śniadamy, szybko jesteśmy spakowani i bardzo wcześnie ruszamy na szlak. O 10.15. Chyba. Idziemy z buta, oszczędzamy w ten sposób zwierzaki pociągowe. Poproszę o podziękowania od walczących ekologów. Dziki, bez głupich komentarzy proszę
. Pogoda taka sobie, lekko mrocznie i pomrocznie. Nic to - jaka jest okolica Morskiego Oka to prawie każdy turysta tatrzański ( czy to pieszy czy to fasiągowy ) wie. Np są tam Mięguszowickie Szczyty. I inne. Nie będę Was męczył i nie zmienię się teraz w Mosorczyka co by przez 6 stron opisywać to co można przemilczeć
Dodam tylko, że piękne drewniane koty dalej rezydują w oknie schroniska. Do którego na chwilę weszliśmy co by się napoić. No ale cel główny stoi wyżej niż schronisko. Tak wysoko, że aż się baliśmy i dygotaliśmy. Co prawda po chwili okazało się, że ten dygot to z powodu chwilowego całkowitego zachmurzenia ale strach pozostał ... Aaaaa
Ceprostrada ... Strach ... Czy mistyczny turysta może tam iść ... Co prawda mieliśmy buty już zbrukane betonem ale mimo to ... Jakieś poczucie turystycznej przyzwoitości w nas zostało ... No dobra ... Poszliśmy. Co najgorsze to wielu innych też. Może Komitet Centralny Rady Mistycznych Mistyków im to przebaczy. W ramach samobiczowania sumienia szliśmy w milczeniu i z ponurymi ryjami na obliczach. Czy może na odwrót ...
I tak byśmy w tym cierpieniu doszli do Murowańca ale na jednym z zakrętów ( znanym mi z rozdawania pączków ) trafiliśmy na ciekawe towarzystwo. Po pierwsze poczuliśmy się bardzo młodzi. Po drugie od razu chwyciliśmy wspólne tematy. Po trzecie były to osoby o przebogatym doświadczeniu górskim. Po czwarte - rewelacyjne poczucie humoru. Po piąte mieli ciekawą opinię o vikingu ( później trochę więcej napiszę ). Co było robić - zatrzymaliśmy się na pół godziny. Ale za to później jak młode wilcy, jak elfy latające, jak pantery skaczące, jak orły wzlatujące nad Polskę ruszyliśmy ku Mniszkowi. A bo taki plan mieliśmy. Ja z niego 3 razy patrzyłem w przepaść Mnichowego Żlebu, dla Łukasza to debiut w tej okolicy. Wnikamy na szlak prowadzący na Wrota i odbijamy w lewo. Myk, myk, myk ... Mnichy rosną, maleją, chowają się, pokazują inną twarz. Cubryna nie bardzo - od połowy była w chmurze. I z nogi na nogę docieramy na Ministranta, a z niego, przy małym użyciu rąk górnych wnikamy na Mniszka. Polecam stanąć na krawędzi
Trochę tam posiedzieliśmy bo Mnich z tak bliska to fajna rzecz. Trochę zdjęć, dysputy, lenistwo: "A na Mnichową Kopę idziemy?". "Nie. Ma tu stać jeszcze kilka lat". Rzut oka na Wrota, Zadniego Mnicha, Szpiglasowy i inne. Te było widać bo na przykład Żabiego Niżnego już nie. I czas na powrót. Oczywiście tą samą drogą i oczywiście znowu spotykamy wesołą grupę. Nie ostatni raz tego dnia
Do kolejnego spotkania doszło na werandzie Morskiego. Pogadaliśmy z pół godziny i czas się rozstać. My do Roztoki oni do pokoju w Morskim. W niedzielę też się spotkaliśmy