Wrześniowy Beskid Mały bardzo wolnym krokiem
Wrześniowy Beskid Mały bardzo wolnym krokiem
Beskid Mały – dla wielu z Was to prawie jak wycieczka po kawie, ja potrzebowałam aż urlopu, by tam się pojawić Prognozy pogodowe były fatalne, ale nic nie mogło mnie zniechęcić, wszak jak się zmoknie, to można wyschnąć
Sobota, godz. 14.45- otrzymałam w darze od szefowej możliwość zakończenia pracy 15 min wcześniej, Krutul już w blokach startowych oczekiwał na parkingu, wjazd na autostradę i mkniemy... Kierunek-Sucha Beskidzka.
W niedzielę żwawo opuszczamy schronisko. Zielonym szlakiem zmierzamy do lasu A w lesie grzyby, które tym razem z bólem serca zostawiamy w spokoju, bo co z nimi zrobimy? Do plecaka na sznureczku nie przyczepię, przy tej pogodzie nie uschną (chwilowo kropi).
Pod Lipską Górą miał być wg mapy punkt widokowy, ale... widać tylko chmury …
No nic, idziemy dalej z nadzieją na poprawę pogody
O ja naiwna... Niewierząca w norweskich meteorologów... Po zejściu do Lipia przekonałam się, że internet jednak nie kłamie co do minuty, zgodnie z zapowiedziami, opad się- delikatnie mówiąc: wzmógł Schowaliśmy się pod jakimś drzewem i chwilę przeczekaliśmy tę zawieruchę. Ciąg dalszy szlaku zielonego to ścieżka wzdłuż tarniny. Piękne duże owoce, nawet powstał plan, by w drodze powrotnej podjechać na zbiory. Te zachwyty spod kaptura nad granatowymi kulkami spowodowały, że nawet nie zauważyłam momentu, jak przestało padać, wyszło piękne, choć nieśmiałe słonko, a okolica zaserwowała nam taki sielski widoczek
Piękne okoliczności przyrody zawsze wzmagają mój apetyt, zatem przerwa na lunch
Warkot motocykli zakłócił błogość chwili, wystraszył chyba też słońce, bo się znów schowało za chmury. No to w drogę, drużyno, czas na las ! Spotykani grzybiarze patrzyli z pobłażaniem na nasze ręce uzbrojone tylko w kijki, a nie w kosze (ich były z reguły pełne brązowego dobra)
Kozie Skały tonęły już we mgle, zrobiło się magicznie, bajkowo i mimo braku słoneczka-pięknie. Z tego wszystkiego nie spojrzałam na mapę, i zamiast iść dalej zielonym szlakiem, jak zaplanawałam sobie jeszcze w domu, z lękiem w oczach i szlaggotrafił na ustach, zsuwałam się diabelnie ostro na dół za czerwonymi znaczkami. Krutul ze stoickim spokojem podążał za mną. Dopiero jakieś 10 poziomic niżej zorientowałam się, cóż to uczyniłam, ale już nie miałam ochoty na wtyłzwrot. Zwłaszcza, że mocno się ochłodziło, i znów zaczęło padać. Wypatrzyłam za to na mapie pizzerię w Krzeszowie, i tam wstąpiliśmy na gorące zupki. Godzinna przerwa w naszej wędrówce znaczyła wiele dla żołądków, ale kompletnie nic dla pogody. Wyszliśmy z tego suchego przybytku i uprawiając asfalting posuwaliśmy się w upiornej mżawce dalej czerwonym szlakiem. Okazało się w międzyczasie, że nie tylko my mamy nierówno pod kopułami, bo spotkaliśmy jeszcze 3 plecakowiczów, którzy „cześć” okraszali pytaniem: wy też MSB? No teraz nie, ale może kiedyś? Na razie kierowaliśmy się na Leskowiec do schroniska. Marzeniem stał się grzaniec i buraczki zasmażane Niestety na miejscu zostało spełnione tylko jedno marzenie- to piwne Zamiast buraczków pojawił się kotlet mielony z marcheweczką, też dobry. Wielkie oczy zrobiłam na widok dań serwowanych w naczyniach jednorazowych. Pogaduszki z obsługą i już wiem, że to nakaz sanepidu ze względu na częste braki wody. Tylko te dodatkowe tony śmieci... Rankiem uśmiech w kuchennym okienku i kawę dostałam w filiżance Uśmiech w kierunku okna- i świeci chyba słonko! No to zebraliśmy nasze suche wreszcie manatki i dziarskim spacerkiem ruszyliśmy na szczyt Leskowca. Z poprzedniej mojej wizyty tamże pamiętałam piękną rozległą halę. Teraz zalegała już znów w chmurach...ale na razie nie padało
Prognozy prognozowały, że intensywny opad zacznie się po 11-tej i będzie trwał godzinę. Cóż zatem wymyśliłam? Że do tego czasu dotrzemy do Groty Komonieckiego i tam sobie uskutecznimy przerwę śniadaniową, a potem pójdziemy dalej w promieniach ciepłego słoneczka, bo przecież ileż to może padać, do Chatki na Potrójnej, by tam oddać się błogiemu lenistwu
Małżonek wciąż jeszcze z pobłażliwym uśmiechem przychylił się do tej propozycji, wszak ponoć wiem, co czynię
Zatem po kontemplacji krzyża i wiaty na szczycie, podążyliśmy dalej czerwonym w stronę Smrekowicy. Na skrzyżowaniu szlaków pod Smrekowicą zmieniliśmy kolor na zielony, i uważnie patrząc pod nogi, bo luźnych kamieni w bród, minęliśmy Polanę Suwory i zaczęliśmy wypatrywać ścieżki, która powinna mieć ponoć jakieś czerwone oznaczenia, i do tego trudno ją znaleźć. Oznaczeń nie uwidzili, ale droga w prawo była szeroka i całkiem wygodna, wiodła delikatnie w dół, przynajmniej w początkowym swym biegu. Potem stała się coraz węższa, pojawiło się kilka odnóg i oczywiście stała się prawie pionowa Na dokładkę norwescy spece od pogody tym razem się nie popisali, bo padać zaczęło jeszcze przed 11-tą ! A Groty ani widu ani słychu... Choć z tym „słychem” to nieprawda, było słychać głosy. Wręcz bardzo wiele głosów, i to dziecięcych, hmmm... Omamy słuchowe? Dzieci tutaj, w taką pogodę? Zjeżdżając po śliskiej glinie już wprost do Groty wjechaliśmy w całą wielką gromadę młodszej młodzieży, szok! Nasze miny musiały odzwierciedlać to zdziwienie, bo jeden z opiekunów rozkosznie się uśmiechnął i powiedział, że miało być pusto i cicho, a tu prawie cała szkoła ma piknik Ale i dla nas miejsce w jaskini się znalazło, można było usiąść na czymś suchym i odsapnąć. A szkolna ekipa po chwili się zwinęła wzdłuż potoku w dół, i zostaliśmy sami słuchając już tylko lejącej się wody
Woda się wciąż sączyła- ta ze strumienia potoku Dusica, który spływa po płycie skalnej (co wygląda pięknie), ale i ta z chmur (co już urocze nie jest). Wzrok Krutula stawał się powoli morderczy. Deszcz się jednak nie wystraszył Ja cierpliwie sobie siedziałam na jakimś konarze, popijałam letnią już herbatkę, a tego nosiło. W końcu wstał i rzekł, że już i tak jest przemoczony, to mu wszystko jedno czy pada, czy nie, i ruszamy! Mi nie trzeba 2 razy powtarzać, z cukru nie jestem, nie roztopię się. Jeszcze rzut oka na wodospad Dusica i już pod górę marsz. Chcieliśmy dojść ścieżką na Rozstaje pod Mladą Horą, tym razem spotkaliśmy oznaczenia: namalowane na drzewach jaszczurki. Ciekawe, kto to wymyślił, fajnie to wygląda, ale nigdzie nie znalazłam żadnej informacji na ten temat. A na Rozstaje dotarliśmy, oczywiście w strugach deszczu. Zatem bez zbędnej zwłoki przez rezerwat Madohora, do Chatki pod Potrójną, bo bliżej. Powitał nas kot przed drzwiami
i suchość i ciepełko za drzwiami Po kilku słowach tytułem wstępu poszliśmy się przebrać w suche rzeczy, a mokrymi zawiesiliśmy całą jadalnię Gorący rosołek i swojskie naleweczki ogrzewały nas od wewnątrz, a od zewnątrz przymilne kocurki. Po niedługim czasie przybyło jeszcze 2 gości-mieli ze sobą ogromne ilości grzybów. Jak ogarnęli swoje przemoczone osoby, to wzięli się za przerób swego zbioru: upchnęli całą suszarkę, część rozłożyli na ruszcie i powiesili nad ogniskiem, a z reszty ugotowali pyszny sos serwowany z kaszą i kefirem, którą to potrawą i nas poczęstowali.
Krutulowi bardzo podobała się ściana muzyczna:
wiszą sobie 4 gitary elegancko w pokrowcach , przy każdej stosowna informacja, kto może korzystać z instrumentu:
1*dla tych, co grają
2*dla tych co umieją grać
3*dla tych co grają bardzo dobrze
4*dla mistrzów
On sięgnął po nr 2
Oznajmił, że nie odważy się brać tej, co to jest przeznaczona dla grających bardzo dobrze. No i w takim niewielkim gronie sobie muzykowaliśmy czas jakiś, aż głowa zaczęła ciążyć i przemieściliśmy się do magazynu broni, czyli naszej aktualnej sypialni.
Wtorkowy poranek słoneczny nadal nie był. Buty -dzięki suszarce-wyschły, ale cała reszta niekoniecznie Siedząc nad mapą wymyśliliśmy sprytny plan: ja sobie pójdę zielonym szlakiem do Łysiny, a Krutul spróbuje dostać się do Suchej B. by odzyskać samochód, po czym przyjedzie po mnie i już zmotoryzowani znajdziemy jakiś nocleg w okolicach Czernichowa. Jak pomyśleli, tak uczynili: razem poszliśmy sobie leśnymi dróżkami do zielonego szlaku w okolicach Gibasówki, po czym każde z nas podążyło w swoją stronę. Krutulowi towarzyszyły grzyby, mi piękne widoki
Poszukałam sobie jeszcze beztrosko jaskiń w Czarnych Działach i przez Kucówki i Płonne żwawym krokiem dotarłam do Łysiny. Mieliśmy obejrzeć już razem Zamczysko-czyli osuwisko skalne na Ścieszków Groniu, ale lecąca znów z nieba ściana wody skutecznie odstraszyła Zatem już siedząc w aucie wydzwoniłam pokój w Międzybrodziu Żywieckim. Gospodarz na nasz widok oznajmił, że załączy centralne ogrzewanie bo chyba potrzebujemy się ugrzać I owszem, a poza ciepłym kaloryferem i gorącym prysznicem zawsze pomaga jeszcze taki zestaw
Kolejny dzień to wycieczka do Bielska Białej na kurtkowe zakupy, bo starą mężowską diabli wzięli Po zakupie od razu została wystawiona na ciężki egzamin, który zdała śpiewająco. No to skoro nie straszne nam już deszcze i burze i jesteśmy nieprzemakalni to ogarnijmy kamieniołom w Kozach, tak na tym forum zachwalany. Chyba mam kolejne miejsce do powtórki, bo wiele nie zobaczyliśmy
Za to klimat jak z Mordoru można było poczuć Spędziliśmy tam trochę czasu pałętając się po ścieżkach i ścieżynkach, a na koniec dnia wielokilometrowymi objazdami (bo trwa remont chyba wszystkich dróg dookoła Jeziora Mędzybrodzkiego) wróciliśmy do naszej kwatery.
W czwartek postanowiliśmy zdobyć Żar. Każdy na swój sposób: ja wybrałam wersję pieszą. Zielonym szlakiem wdrapałam się na Przełęcz Isepnicką, gdzie po raz pierwszy w tym roku usłyszałam ryczącego jelenia. Dołącza tutaj czerwony MSB i żółty z/do Porąbki, stoi sobie ławeczka, ale że mokra, to nie skorzystałam. Poszłam sobie tym potrójnym szlakiem kawałek pod górkę, po czym już drogą bez oznaczeń podreptałam do zbiornika wody Żar, gdzie znów spotkałam szlak czerwony. Spacerek wzdłuż płotu elektrowni wielce fascynujący Jedyna zaleta tej ścieżki to chyba to, że nie jest asfaltowa W restauracji na szczycie czekał już na mnie Krutul, który wjechał sobie kolejką. Kawa, serniczek, kontemplowanie pięknych widoków na okolicę, błękitne niebo i paralotniarzy...
No to co, obejdziemy sobie ten ścięty wierzchołek? Jest ścieżka, wedle różnych map z niebieskim szlakiem, a na mojej starej papierowej- z czerwonym. A potem pójdziemy na Kiczerę. Ale zdążyliśmy przejść kilkanaście metrów, gdy zrobiło się ciemno i ...gradobicie! Biegiem do kolejnego baru Tam już obyło się bez podziwiana widoków. Jedyne, co widzieliśmy, to mokre szyby Konsumpcja burgerów była jedyną atrakcją przez kolejną godzinę. Jak nagle zrobiło się ciemno, tak nagle pojawiło się znów słońce No to ruszamy. Znów idąc wzdłuż płotu szukałam tych znaczków szlakowych i znalazłam: stare, ledwo widoczne czerwone, i również ledwo widoczną niebieską kropkę na kamieniu. W okolicach Kiczery powrócił nowy szlak czerwony, a przed samym szczytem polana z ławeczkami, rozpisaną panoramą okolicy i widokiem na Żar
Droga powrotna do kwatery to miszmasz szlaków i leśnych dróżek, grzybobranie, pogaduchy z salamandrami i muchomorami, schodzenie rowerzystom z drogi, a przede wszystkim nieustanna obserwacja nieba- kiedy lunie
Piątek to nasz ostatni dzień urlopu. Trzeba go zakończyć z przytupem.
Tu mała dygresja:
Wiele lat temu, kiedy nasze córki były jeszcze małe i dopiero zaczynały swe górskie przygody, zrobiliśmy sobie rodzinne wejście na Czupel – najwyższy szczyt Beskidu M. To było wprost ekstremalne przeżycie: czerwonym szlakiem z Łodygowic. Dziewczyny uznały, że to najwyższa i najtrudniejsza góra świata, a co najmniej Europy. Od tamtej pory każde inne wyjście w góry porównywane było do tej trasy, i Czupel był niepokonany Postanowiliśmy rozprawić się z tą traumą, co prawda innym szlakiem, i bez cór, ale co Czupel to Czupel
Samochód zostawiliśmy w Czernichowie i niebieskim szlakiem przez Suchy Wierch, mijając źródełko z miejscem odpoczynku z odpowiednio wyprofilowaną ławką, by nie można było na niej zasiąść
na Przełęcz pod Czuplem weszliśmy w rekordowym czasie 2 godzin! Do samego szczytu już rzut beretem. Z oddali było słychać radosne krzyki i śpiewy dziecięcych wrzeszczących gardeł Jeszcze sesja zdjęciowa i koniecznie trzeba wysłać mms-y do zapracowanych potomkiń
Na odpowiedzi nie czekaliśmy długo. W wiadomościach: „hardkorowcy” i „o nie! Tylko nie Czupel”
Na dół schodziliśmy czerwonym aż do Przysłopia, a potem żółtym przez Solisko. Punkt widokowy pod Przyszopem wzbogacony jest elegancką ławką
Pięknie, ciepło, to i posiedzieliśmy tam dłuższą chwilę planując już kolejny wyjazd w te strony. Może to będzie Mały Szlak? Może odkrywanie tego, co tym razem ominęliśmy lub nie zobaczyliśmy z powodu innej, niż słoneczna, pogody? W każdym razie postanowione: nie będziemy czekać kolejnych 17 lat na powrót w Beskid Mały!
The end
Sobota, godz. 14.45- otrzymałam w darze od szefowej możliwość zakończenia pracy 15 min wcześniej, Krutul już w blokach startowych oczekiwał na parkingu, wjazd na autostradę i mkniemy... Kierunek-Sucha Beskidzka.
W niedzielę żwawo opuszczamy schronisko. Zielonym szlakiem zmierzamy do lasu A w lesie grzyby, które tym razem z bólem serca zostawiamy w spokoju, bo co z nimi zrobimy? Do plecaka na sznureczku nie przyczepię, przy tej pogodzie nie uschną (chwilowo kropi).
Pod Lipską Górą miał być wg mapy punkt widokowy, ale... widać tylko chmury …
No nic, idziemy dalej z nadzieją na poprawę pogody
O ja naiwna... Niewierząca w norweskich meteorologów... Po zejściu do Lipia przekonałam się, że internet jednak nie kłamie co do minuty, zgodnie z zapowiedziami, opad się- delikatnie mówiąc: wzmógł Schowaliśmy się pod jakimś drzewem i chwilę przeczekaliśmy tę zawieruchę. Ciąg dalszy szlaku zielonego to ścieżka wzdłuż tarniny. Piękne duże owoce, nawet powstał plan, by w drodze powrotnej podjechać na zbiory. Te zachwyty spod kaptura nad granatowymi kulkami spowodowały, że nawet nie zauważyłam momentu, jak przestało padać, wyszło piękne, choć nieśmiałe słonko, a okolica zaserwowała nam taki sielski widoczek
Piękne okoliczności przyrody zawsze wzmagają mój apetyt, zatem przerwa na lunch
Warkot motocykli zakłócił błogość chwili, wystraszył chyba też słońce, bo się znów schowało za chmury. No to w drogę, drużyno, czas na las ! Spotykani grzybiarze patrzyli z pobłażaniem na nasze ręce uzbrojone tylko w kijki, a nie w kosze (ich były z reguły pełne brązowego dobra)
Kozie Skały tonęły już we mgle, zrobiło się magicznie, bajkowo i mimo braku słoneczka-pięknie. Z tego wszystkiego nie spojrzałam na mapę, i zamiast iść dalej zielonym szlakiem, jak zaplanawałam sobie jeszcze w domu, z lękiem w oczach i szlaggotrafił na ustach, zsuwałam się diabelnie ostro na dół za czerwonymi znaczkami. Krutul ze stoickim spokojem podążał za mną. Dopiero jakieś 10 poziomic niżej zorientowałam się, cóż to uczyniłam, ale już nie miałam ochoty na wtyłzwrot. Zwłaszcza, że mocno się ochłodziło, i znów zaczęło padać. Wypatrzyłam za to na mapie pizzerię w Krzeszowie, i tam wstąpiliśmy na gorące zupki. Godzinna przerwa w naszej wędrówce znaczyła wiele dla żołądków, ale kompletnie nic dla pogody. Wyszliśmy z tego suchego przybytku i uprawiając asfalting posuwaliśmy się w upiornej mżawce dalej czerwonym szlakiem. Okazało się w międzyczasie, że nie tylko my mamy nierówno pod kopułami, bo spotkaliśmy jeszcze 3 plecakowiczów, którzy „cześć” okraszali pytaniem: wy też MSB? No teraz nie, ale może kiedyś? Na razie kierowaliśmy się na Leskowiec do schroniska. Marzeniem stał się grzaniec i buraczki zasmażane Niestety na miejscu zostało spełnione tylko jedno marzenie- to piwne Zamiast buraczków pojawił się kotlet mielony z marcheweczką, też dobry. Wielkie oczy zrobiłam na widok dań serwowanych w naczyniach jednorazowych. Pogaduszki z obsługą i już wiem, że to nakaz sanepidu ze względu na częste braki wody. Tylko te dodatkowe tony śmieci... Rankiem uśmiech w kuchennym okienku i kawę dostałam w filiżance Uśmiech w kierunku okna- i świeci chyba słonko! No to zebraliśmy nasze suche wreszcie manatki i dziarskim spacerkiem ruszyliśmy na szczyt Leskowca. Z poprzedniej mojej wizyty tamże pamiętałam piękną rozległą halę. Teraz zalegała już znów w chmurach...ale na razie nie padało
Prognozy prognozowały, że intensywny opad zacznie się po 11-tej i będzie trwał godzinę. Cóż zatem wymyśliłam? Że do tego czasu dotrzemy do Groty Komonieckiego i tam sobie uskutecznimy przerwę śniadaniową, a potem pójdziemy dalej w promieniach ciepłego słoneczka, bo przecież ileż to może padać, do Chatki na Potrójnej, by tam oddać się błogiemu lenistwu
Małżonek wciąż jeszcze z pobłażliwym uśmiechem przychylił się do tej propozycji, wszak ponoć wiem, co czynię
Zatem po kontemplacji krzyża i wiaty na szczycie, podążyliśmy dalej czerwonym w stronę Smrekowicy. Na skrzyżowaniu szlaków pod Smrekowicą zmieniliśmy kolor na zielony, i uważnie patrząc pod nogi, bo luźnych kamieni w bród, minęliśmy Polanę Suwory i zaczęliśmy wypatrywać ścieżki, która powinna mieć ponoć jakieś czerwone oznaczenia, i do tego trudno ją znaleźć. Oznaczeń nie uwidzili, ale droga w prawo była szeroka i całkiem wygodna, wiodła delikatnie w dół, przynajmniej w początkowym swym biegu. Potem stała się coraz węższa, pojawiło się kilka odnóg i oczywiście stała się prawie pionowa Na dokładkę norwescy spece od pogody tym razem się nie popisali, bo padać zaczęło jeszcze przed 11-tą ! A Groty ani widu ani słychu... Choć z tym „słychem” to nieprawda, było słychać głosy. Wręcz bardzo wiele głosów, i to dziecięcych, hmmm... Omamy słuchowe? Dzieci tutaj, w taką pogodę? Zjeżdżając po śliskiej glinie już wprost do Groty wjechaliśmy w całą wielką gromadę młodszej młodzieży, szok! Nasze miny musiały odzwierciedlać to zdziwienie, bo jeden z opiekunów rozkosznie się uśmiechnął i powiedział, że miało być pusto i cicho, a tu prawie cała szkoła ma piknik Ale i dla nas miejsce w jaskini się znalazło, można było usiąść na czymś suchym i odsapnąć. A szkolna ekipa po chwili się zwinęła wzdłuż potoku w dół, i zostaliśmy sami słuchając już tylko lejącej się wody
Woda się wciąż sączyła- ta ze strumienia potoku Dusica, który spływa po płycie skalnej (co wygląda pięknie), ale i ta z chmur (co już urocze nie jest). Wzrok Krutula stawał się powoli morderczy. Deszcz się jednak nie wystraszył Ja cierpliwie sobie siedziałam na jakimś konarze, popijałam letnią już herbatkę, a tego nosiło. W końcu wstał i rzekł, że już i tak jest przemoczony, to mu wszystko jedno czy pada, czy nie, i ruszamy! Mi nie trzeba 2 razy powtarzać, z cukru nie jestem, nie roztopię się. Jeszcze rzut oka na wodospad Dusica i już pod górę marsz. Chcieliśmy dojść ścieżką na Rozstaje pod Mladą Horą, tym razem spotkaliśmy oznaczenia: namalowane na drzewach jaszczurki. Ciekawe, kto to wymyślił, fajnie to wygląda, ale nigdzie nie znalazłam żadnej informacji na ten temat. A na Rozstaje dotarliśmy, oczywiście w strugach deszczu. Zatem bez zbędnej zwłoki przez rezerwat Madohora, do Chatki pod Potrójną, bo bliżej. Powitał nas kot przed drzwiami
i suchość i ciepełko za drzwiami Po kilku słowach tytułem wstępu poszliśmy się przebrać w suche rzeczy, a mokrymi zawiesiliśmy całą jadalnię Gorący rosołek i swojskie naleweczki ogrzewały nas od wewnątrz, a od zewnątrz przymilne kocurki. Po niedługim czasie przybyło jeszcze 2 gości-mieli ze sobą ogromne ilości grzybów. Jak ogarnęli swoje przemoczone osoby, to wzięli się za przerób swego zbioru: upchnęli całą suszarkę, część rozłożyli na ruszcie i powiesili nad ogniskiem, a z reszty ugotowali pyszny sos serwowany z kaszą i kefirem, którą to potrawą i nas poczęstowali.
Krutulowi bardzo podobała się ściana muzyczna:
wiszą sobie 4 gitary elegancko w pokrowcach , przy każdej stosowna informacja, kto może korzystać z instrumentu:
1*dla tych, co grają
2*dla tych co umieją grać
3*dla tych co grają bardzo dobrze
4*dla mistrzów
On sięgnął po nr 2
Oznajmił, że nie odważy się brać tej, co to jest przeznaczona dla grających bardzo dobrze. No i w takim niewielkim gronie sobie muzykowaliśmy czas jakiś, aż głowa zaczęła ciążyć i przemieściliśmy się do magazynu broni, czyli naszej aktualnej sypialni.
Wtorkowy poranek słoneczny nadal nie był. Buty -dzięki suszarce-wyschły, ale cała reszta niekoniecznie Siedząc nad mapą wymyśliliśmy sprytny plan: ja sobie pójdę zielonym szlakiem do Łysiny, a Krutul spróbuje dostać się do Suchej B. by odzyskać samochód, po czym przyjedzie po mnie i już zmotoryzowani znajdziemy jakiś nocleg w okolicach Czernichowa. Jak pomyśleli, tak uczynili: razem poszliśmy sobie leśnymi dróżkami do zielonego szlaku w okolicach Gibasówki, po czym każde z nas podążyło w swoją stronę. Krutulowi towarzyszyły grzyby, mi piękne widoki
Poszukałam sobie jeszcze beztrosko jaskiń w Czarnych Działach i przez Kucówki i Płonne żwawym krokiem dotarłam do Łysiny. Mieliśmy obejrzeć już razem Zamczysko-czyli osuwisko skalne na Ścieszków Groniu, ale lecąca znów z nieba ściana wody skutecznie odstraszyła Zatem już siedząc w aucie wydzwoniłam pokój w Międzybrodziu Żywieckim. Gospodarz na nasz widok oznajmił, że załączy centralne ogrzewanie bo chyba potrzebujemy się ugrzać I owszem, a poza ciepłym kaloryferem i gorącym prysznicem zawsze pomaga jeszcze taki zestaw
Kolejny dzień to wycieczka do Bielska Białej na kurtkowe zakupy, bo starą mężowską diabli wzięli Po zakupie od razu została wystawiona na ciężki egzamin, który zdała śpiewająco. No to skoro nie straszne nam już deszcze i burze i jesteśmy nieprzemakalni to ogarnijmy kamieniołom w Kozach, tak na tym forum zachwalany. Chyba mam kolejne miejsce do powtórki, bo wiele nie zobaczyliśmy
Za to klimat jak z Mordoru można było poczuć Spędziliśmy tam trochę czasu pałętając się po ścieżkach i ścieżynkach, a na koniec dnia wielokilometrowymi objazdami (bo trwa remont chyba wszystkich dróg dookoła Jeziora Mędzybrodzkiego) wróciliśmy do naszej kwatery.
W czwartek postanowiliśmy zdobyć Żar. Każdy na swój sposób: ja wybrałam wersję pieszą. Zielonym szlakiem wdrapałam się na Przełęcz Isepnicką, gdzie po raz pierwszy w tym roku usłyszałam ryczącego jelenia. Dołącza tutaj czerwony MSB i żółty z/do Porąbki, stoi sobie ławeczka, ale że mokra, to nie skorzystałam. Poszłam sobie tym potrójnym szlakiem kawałek pod górkę, po czym już drogą bez oznaczeń podreptałam do zbiornika wody Żar, gdzie znów spotkałam szlak czerwony. Spacerek wzdłuż płotu elektrowni wielce fascynujący Jedyna zaleta tej ścieżki to chyba to, że nie jest asfaltowa W restauracji na szczycie czekał już na mnie Krutul, który wjechał sobie kolejką. Kawa, serniczek, kontemplowanie pięknych widoków na okolicę, błękitne niebo i paralotniarzy...
No to co, obejdziemy sobie ten ścięty wierzchołek? Jest ścieżka, wedle różnych map z niebieskim szlakiem, a na mojej starej papierowej- z czerwonym. A potem pójdziemy na Kiczerę. Ale zdążyliśmy przejść kilkanaście metrów, gdy zrobiło się ciemno i ...gradobicie! Biegiem do kolejnego baru Tam już obyło się bez podziwiana widoków. Jedyne, co widzieliśmy, to mokre szyby Konsumpcja burgerów była jedyną atrakcją przez kolejną godzinę. Jak nagle zrobiło się ciemno, tak nagle pojawiło się znów słońce No to ruszamy. Znów idąc wzdłuż płotu szukałam tych znaczków szlakowych i znalazłam: stare, ledwo widoczne czerwone, i również ledwo widoczną niebieską kropkę na kamieniu. W okolicach Kiczery powrócił nowy szlak czerwony, a przed samym szczytem polana z ławeczkami, rozpisaną panoramą okolicy i widokiem na Żar
Droga powrotna do kwatery to miszmasz szlaków i leśnych dróżek, grzybobranie, pogaduchy z salamandrami i muchomorami, schodzenie rowerzystom z drogi, a przede wszystkim nieustanna obserwacja nieba- kiedy lunie
Piątek to nasz ostatni dzień urlopu. Trzeba go zakończyć z przytupem.
Tu mała dygresja:
Wiele lat temu, kiedy nasze córki były jeszcze małe i dopiero zaczynały swe górskie przygody, zrobiliśmy sobie rodzinne wejście na Czupel – najwyższy szczyt Beskidu M. To było wprost ekstremalne przeżycie: czerwonym szlakiem z Łodygowic. Dziewczyny uznały, że to najwyższa i najtrudniejsza góra świata, a co najmniej Europy. Od tamtej pory każde inne wyjście w góry porównywane było do tej trasy, i Czupel był niepokonany Postanowiliśmy rozprawić się z tą traumą, co prawda innym szlakiem, i bez cór, ale co Czupel to Czupel
Samochód zostawiliśmy w Czernichowie i niebieskim szlakiem przez Suchy Wierch, mijając źródełko z miejscem odpoczynku z odpowiednio wyprofilowaną ławką, by nie można było na niej zasiąść
na Przełęcz pod Czuplem weszliśmy w rekordowym czasie 2 godzin! Do samego szczytu już rzut beretem. Z oddali było słychać radosne krzyki i śpiewy dziecięcych wrzeszczących gardeł Jeszcze sesja zdjęciowa i koniecznie trzeba wysłać mms-y do zapracowanych potomkiń
Na odpowiedzi nie czekaliśmy długo. W wiadomościach: „hardkorowcy” i „o nie! Tylko nie Czupel”
Na dół schodziliśmy czerwonym aż do Przysłopia, a potem żółtym przez Solisko. Punkt widokowy pod Przyszopem wzbogacony jest elegancką ławką
Pięknie, ciepło, to i posiedzieliśmy tam dłuższą chwilę planując już kolejny wyjazd w te strony. Może to będzie Mały Szlak? Może odkrywanie tego, co tym razem ominęliśmy lub nie zobaczyliśmy z powodu innej, niż słoneczna, pogody? W każdym razie postanowione: nie będziemy czekać kolejnych 17 lat na powrót w Beskid Mały!
The end
Podróżnik widzi to, co widzi. Turysta widzi to, co przyszedł zobaczyć. (Gilbert Keith Chesterton).
Lidka pisze:Beskid Mały – dla wielu z Was to prawie jak wycieczka po kawie
A nie !
Nie pijam kawy.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Re: Wrześniowy Beskid Mały bardzo wolnym krokiem
Dla mnie też nie. Choć mam tam blisko, to zaglądam tam niezmiernie rzadko.
Przypomniała mi się anegdota z czasów punkowych jak się zakłada kapelę:
1. Ten, co umie śpiewać - śpiewa
2. Ten, co umie grać na gitarze - gra na gitarze
3. Ten, co nie umie grać na gitarze - bierze bas
4. Na perkusję bierze się kogokolwiek
Lidka pisze:
Krutulowi bardzo podobała się ściana muzyczna:
wiszą sobie 4 gitary elegancko w pokrowcach , przy każdej stosowna informacja, kto może korzystać z instrumentu:
1*dla tych, co grają
2*dla tych co umieją grać
3*dla tych co grają bardzo dobrze
4*dla mistrzów
On sięgnął po nr 2
Przypomniała mi się anegdota z czasów punkowych jak się zakłada kapelę:
1. Ten, co umie śpiewać - śpiewa
2. Ten, co umie grać na gitarze - gra na gitarze
3. Ten, co nie umie grać na gitarze - bierze bas
4. Na perkusję bierze się kogokolwiek
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Sebastian, łącznie zmieniany 1 raz.
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Sebastian pisze:Przypomniała mi się anegdota z czasów punkowych jak się zakłada kapelę:
Zdziczały Piotr za młodu był gitarzystą thrashowym.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Dobromił pisze:Nie pijam kawy.
ryzykujesz zdrowiem, właśnie usłyszałam, ze jakiś australijski instytut obalił wieloletnie mity, i 4 KUBKI kawy dziennie działają prozdrowotnie
Sebastian, czyli na perkusistkę się nadam
Adrian, ponoć każdemu ta kolejna szansa się nalezy
Podróżnik widzi to, co widzi. Turysta widzi to, co przyszedł zobaczyć. (Gilbert Keith Chesterton).
I chyba dobrze zrobiliście, ponieważ aby przejść ten zielony potrzebna jest maczetaLidka pisze:Kozie Skały tonęły już we mgle, zrobiło się magicznie, bajkowo i mimo braku słoneczka-pięknie. Z tego wszystkiego nie spojrzałam na mapę, i zamiast iść dalej zielonym szlakiem, jak zaplanawałam sobie jeszcze w domu, z lękiem w oczach i szlaggotrafił na ustach, zsuwałam się diabelnie ostro na dół za czerwonymi znaczkami. Krutul ze stoickim spokojem podążał za mną. Dopiero jakieś 10 poziomic niżej zorientowałam się, cóż to uczyniłam, ale już nie miałam ochoty na wtyłzwrot. Zwłaszcza, że mocno się ochłodziło, i znów zaczęło padać.
aby przejść ten zielony potrzebna jest maczeta
Teraz to jeszcze bardziej żałuję pomyłki!
Wiosna uczyni cuda? czy to taki szwejkowy bieszczadzki bis?
Ostatnio zmieniony 2022-10-02, 20:22 przez Lidka, łącznie zmieniany 2 razy.
Podróżnik widzi to, co widzi. Turysta widzi to, co przyszedł zobaczyć. (Gilbert Keith Chesterton).
Nooo, w końcu coś można było poczytać na forum! Dziękuje bardzo za tę możliwość!
Świetna przygoda. Ale tak świetna, że wolę o niej czytać, niż ją przeżywać, głównie na tą dodatkową, nadprogramową wodę
Beskid Mały to dla mnie, takie góry, o których rzadko myślę, nawet (jak na mnie) często jeżdżę w to pasmo a jak już jestem, to się nim zachwycam
I brawo za atak na górę, która stanowiła "traumę"
Świetna przygoda. Ale tak świetna, że wolę o niej czytać, niż ją przeżywać, głównie na tą dodatkową, nadprogramową wodę
Beskid Mały to dla mnie, takie góry, o których rzadko myślę, nawet (jak na mnie) często jeżdżę w to pasmo a jak już jestem, to się nim zachwycam
I brawo za atak na górę, która stanowiła "traumę"
Lidka pisze:pewnie dopiero wszystko rosło
Tia... od paru lat
laynn pisze:głównie na tą dodatkową, nadprogramową wodę
No popatrz laynn. Kiedyś 3/4 forum drwiło z nas, że Twoja kuchenka i nasz namiot jest deszczogenny. Teraz będziemy się pytać na PW Lidki kiedy wybiera się w góry, co by uniknąć kilkudniowej zlewy
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Coldman, sprocket73 i 65 gości