Kolejnego dnia postanowiłem odwiedzić nową dla mnie okolicę, czyli Jasło. Kaśka już tam kiedyś była i mówiła, że to nic ciekawego, zero widoków, ale idzie ze mną. Początkowo chciałem ruszyć ze
Smereka (Смерек, w latach 1977-81 Świerków), lecz z rana zaczęła boleć mnie noga, więc wybraliśmy krótszą trasę z
Przysłupa (Присліп). Jeszcze niedawno kursowała tutaj wąskotorówka, jednak od dwóch lat z nieznanych mi przyczyn jazdy w tę stronę znów wstrzymano.
Do wioski dowieźli nas ludzie "tatrzańscy". Tak przynajmniej się określali: że owszem, Bieszczady piękne są, że fajnie, ale oni całe życie chodzili po Tatrach i tam to prawdziwe góry. Tylko trochę za drogo. I za tłoczno. Faktem jednak jest, że pod koniec czerwca w Wetlinie tłumów nie było, ponoć nawet Solina świeciła wolnymi miejscami. Powód? U niektórych ceny oszalały i przebiły sufit ze zdrowym rozsądkiem.
"Nasz" żółty szlak nie widnieje na starszych mapach, więc musiał zostać wytyczony nie tak dawno temu. Najpierw prowadzi przez łąki, potem wchodzimy w las z przyjemnym cieniem. Moja noga początkowo reaguje bólem, ale kolejne kilometry ją odpowiednio rozruszają. Nie mam pojęcia, dlaczego zaczęła szwankować, gdy kładłem się spać, to jeszcze wszystko było w porządku.
Wyżej zaczynają się pierwsze nieśmiałe widoki, na razie jeszcze ograniczone przez drzewa.
Z każdym kolejnym metrem robi się coraz ładniej.
Na kopcu stoi wieża triangulacyjna, na której wisi tabliczka, iż oto jesteśmy na
Jaśle (1152 metry n.p.m.). W rzeczywistości właściwy szczyt jest kilkaset metrów dalej przy rozdrożu szlaków.
Obok wieży ustawiono ławkę, którą okupuje ekipa z winem "Bieszczady". Mili ludzie, poczęstowali spragnionego turystę
, pogawędziliśmy trochę i zaprosili nas do wetlińskiego PTTK-u w październiku. Stąd już są całkiem konkretne widoki, choć zupełnie nie połonińskie. Podobały się nie tylko nam, bo dwójka dziewcząt pręży muskuły do zdjęć na tle gór.
Spojrzenie w kierunku granicy: bliski Okrąglik, dalej Ptasza i Dziurkowiec. Na horyzoncie szczyty ukraińskie i słowackie.
Po zwolnieniu ławeczki robimy zdjęcie grupowe oraz uwieczniam się z faną.
Podejście na prawdziwy szczyt i on we własnej osobie przy Głównym Szlaku Beskidzkim.
Na lewo Okrąglik. Na prawo Małe Jasło (i jakiś robak, który się załapał do zdjęcia). Prosto, oddalony o ponad trzydzieści kilometrów, Wyhorlat (Vihorlat), najwyższy szczyt pasma Wyhorlat (Vihorlat). Całkiem nieźle jak na tereny "zupełnie bez widoków"
.
Na drzewach pełno oznaczeń po "Biegu Rzeźnika". To chyba pewna przesada, aby zostały tu na stałe, można dostać oczopląsu.
Schodzimy nieco w dół, aby następnie podejść na
Szczawnik, aż w końcu na
Małe Jasło. Tu również jest wieża geodezyjna, a napotkani turyści częstują pyszną nalewką (śmietanówka lub coś podobnego).
No i oczywiście widoczki.
Kasia ciągle twierdziła, że postrzępiona góra to Mochnaczka nad Cisną, ale w ogóle mi to nie pasowało: za blisko i za wysoko. Po lekturze mapy wyszło, że znowu mam rację
- mamy przed sobą
Łopiennik, który łoiłem w upale przed rokiem. Z innych istotnych obserwacji - przebija się Jezioro Solińskie, to tylko trochę ponad dwadzieścia kilometrów od Małego Jasła.
Małe Jasło z polany poniżej szczytu. I punkt oznaczony słupkiem, ale według mapy to nic istotnego.
Od tego momentu głównie schodzimy, choć jeszcze ze trzy wzniesienia musimy trawersować. Ruch jest tu zaskakująco duży, ale to pokłosie odbywającego się w Cisnej festiwalu "Zew się budzi". Niemal wszyscy mijający nas ludzie mają kolorowe opaski, a więc przyjechali właśnie na niego i zapewne w normalnej sytuacji byłoby tu raczej pusto. Dominują osoby w szmaciankach na stopach i na lekko, nawet bez małej butelki wody. Chyba myśleli, że do szczytu jest bliżej, a przecież podejście z Cisnej do najlżejszych nie należy...
Jestem niesamowicie zadowolony z dzisiejszej trasy - Jasło i Małe Jasło to moje prawdziwe bieszczadzkie odkrycie! Warto czasem odstąpić od oklepanych szlaków i udać się w zalesione okolice pasma granicznego.
Na samym dole oglądamy pomnik ofiar katastrofy śmigłowca z 1991 roku. W czasie kręcenia zdjęć do "Magazynu Kryminalnego 997" zginęła załoga wojskowej maszyny oraz policjanci znajdujący się na pokładzie.
Przez drzewa przebija się muzyka, coraz głośniejsza. Trudno stwierdzić, czy to jakaś festiwalowa próba, czy ktoś już gra. Im bliżej zabudowy
Cisnej (Тісна), tym więcej człowieków i walających się śmieci. Przy polu namiotowym, gdzie trwa impreza, kręci się sporo widzów, ale gdzież mu tam do woodstockowych tłumów...
Uderzamy do "Siekierezady", spragnieni zimnego piwa. Są wolne stoliki, ale kolejka do baru tak się zakręciła, że szybko stamtąd uciekamy. Robimy zakupy w sklepie i idziemy na torowisko wąskotorówki, aby usiąść za mostem nad Solinką.
W gwarze rozmów sąsiadów można wychwycić ciekawe wątki:
- Ubrałam koszulkę Motörhead i bałam się, jak zostanę przyjęta, bo tu w końcu rządzi KSU - opowiada przejęta nastolatka. - Ale jest spoko, nikt się nie czepia - dodaje z ulgą.
Powrót do
Wetliny oczywiście autostopem. Zabiera nas chłopak ze Stalowej Woli. Wyskoczył sobie na jedną lub dwie noce w Bieszczady, aby "zobaczyć, czy coś się dzieje". Zajeżdżamy z nim od razu aż do PTTK-u, gdzie można sobie posiedzieć nad rzeką i pomoczyć zmęczone stopy.
Ośrodek PTTK to nadal miejsce, które warto odwiedzić. Tu najłatwiej o integrację i ciekawie spędzony czas. Ceny również idą w górę z roku na rok, ale jeszcze nie są tragiczne, a np. zupa za dziesięć złotych to prawdziwa okazja. I tylko jak zobaczyłem efekt masakry drzew przy domkach kempingowych, to trochę mnie zemdliło...
W PTTK-u spędziliśmy również ostatni bieszczadzki wieczór. Na łące rozpalono ognisko, zebrało się sporo osób, był nawet jeden zagubiony Czech, a także facet ze Stalowej Woli. Kwitły rozmowy, w których poruszano ciekawe, górskie tematy, np. o dżender i męskich wzorach dla dzieci. Przy strawie i napitkach siedzieliśmy dość długo, w ten oto sposób kończąc kolejny udany wyjazd.
W niedzielę znowu upał, wczesnym popołudniem mamy autobus powrotny. W "Cieniu PRL-u" żegna nas śpiew Samolota i jego pies
.