PIĄTEK
W związku z tym, że znacznie skróciłam trasę czwartkową, to piątkowa też uległa zmianie.
W związku z tym, że byłam skwareczką i źle reagowałam na każdy dotyk plecaka, postanowiłam nie nocować w piątek w górach, a wrócić do domu w ten sam dzień.
Znów około 9:00 ruszyłam w trasę. Zjadłam na śniadanie parówki o smaku rosołu (dzień wcześniej jadłam pierogi ruskie o smaku mięty
) i byłam gotowa do drogi.
Krótka część trasy pokrywała się z moim czwartkowym popołudniowym spacerem.
Tym razem jednak nie skręcałam w prawo, a szłam dalej w kierunku Nieznajowej.
Po drodze oczywiście można było się natknąć na przydrożne krzyże i figurki.
Była także szopa, a obok niej tipi i "szkielet" tipi
Odbicie w kierunku Czarnego minęłam nie oglądając się za siebie.
Były także ciężkie sprzęty. Tuż obok ścieżki na Nieznajową, robiono jakąś "lepszą" drogę...
Ja jednak przekroczyłam rzekę do innego świata. Mam wrażenie, że sama Radocyna trochę się urbanizuje. Powstają nowe budynki mieszkalne. Wjeżdża tam mnóstwo samochodów. Dalej, w kierunku Nieznajowej już tego nie ma.
Są za to zamieszkałe kałuże!
Właściwie każda kałuża miała mieszkanki
Później znów na drodze "rosły" rzeki, przez które trzeba było jakoś przebrnąć. Na początku jeszcze chodziłam przez nie w butach trekkingowych.
Jednak przy najszerszym korycie rzeki postanowiłam przebrać treki na sandały i w nich kontynuowałam wycieczkę, budząc zazdrość osób w przemoczonym obuwiu
Cały czas towarzyszyła mi piękna pogoda!
Chatka w Nieznajowej była zaszyta między drzewami. Pisałam do nich wcześniej w sprawie noclegu, ale wtedy odpowiedzieli mi, że nie wiedzą, czy ktoś będzie, bo początkowo umówiony chatkowy nie da jednak rady, dlatego też zdecydowałam się na ośrodek w Radocynie.
Początkowo miałam nie przechodzić na drugą stronę rzeki...
Jednak ostatecznie się skusiłam...
...i podeszłam pod drzwi. Te akurat trochę sfatygowane.
Później jednak przekroczyłam wodę raz jeszcze i wróciłam na żółty szlak.
Po drodze stoi stary, drewniany stolik.
Obok stolika jest cmentarz w Nieznajowej.
Na cmentarzu znajduje się cerkwisko.
Później jeszcze przez jakiś czas idzie się dosyć szeroką polną drogą.
...a następnie jest moje ulubione przejście przez rzekę
Zwłaszcza że trzeba się delikatnie zsunąć w dół i uważać, aby nie zsunąć się prosto do rzeki. Na leżąco.
I wiosna! Wszędzie wiosna! Aż miło popatrzeć!
Później dróżka staje się bardziej leśna.
...i trochę węższa. Trzeba było trochę kicać po błocie, ale do przeżycia.
Po wyjściu z lasku zaczęła się kolejna wieś, czyli Wołowiec.
Po dotarciu do gospodarstw w końcu udało mi się odnaleźć cerkiew!
Już wiem, dlaczego kiedyś jej nie znalazłam! Nie widać jej z drogi!
W pobliżu cerkwi znajduje się cmentarz.
Obcojęzyczne groby są nawet z 2014 r., więc widać, że wciąż ta ludność tutaj zamieszkuje.
Z tego miejsca udałam się w kierunku czerwonego szlaku, prowadzącego do Bartnego, mijając mniej lub bardziej zniszczone domostwa.
...a także:
Droga czerwonym szlakiem początkowo wiodła mało zarośniętą drogą i pojawiały się przy niej jeszcze pojedyncze gospodarstwa.
Później już wchodziła w las...
Ale zanim to się stało, można było spojrzeć na pobliskie krajobrazy.
Ostatnia część trasy w kierunku schroniska w Bartnem była już widokowa.
Ja jednak nie skręcałam do schroniska...
Odbiłam w kierunku miejscowości.
Tutaj jawiła się przede mną oferta noclegowa, ale owo zwierzę się wypięło
Porzuciłam więc jakiekolwiek plany noclegowe i ruszyłam w dół.
Po drodze oczywiście mijałam przydrożne krzyże.
...pasące się krowy, a było ich mnóstwo.
...nielicznych ludzi...
...pobliskie domostwa...
...oraz pachnące wiosną łąki...
Doszłam do pierwszej Cerkwi św. Kosmy i Damiana w Bartnem - tej nowszej.
Niedaleko niej znajduje się cmentarz.
Następnie podeszłam do drugiej Cerkwi św. Kosmy i Damiana w Bartnem
Ta starsza służy obecnie jako muzeum.
Przeszłam jeszcze kawałek drogi...
...i złapałam stopa, którym dojechałam do Małastowa. Tam miałam jeszcze 50 minut do busa, więc przeszłam się jeszcze w stronę Ropicy, ale już nie robiłam zdjęć. Upieczona na krwistoczerwony kolor dotarłam wieczorem do domu!
ŚRODA
CZWARTEK
PIĄTEK
A teraz trzymam kciuki za pogodę, żeby jak najszybciej wrócić w Beskid Niski!