Skład zacząłem kompletować jeszcze w listopadzie, bo schronisko na Kondratowej jest malutkie, a przy licznej ekipie dostępność łóżek może być problematyczna. O ile ze składem poszło szybko, to z terminem było nieco gorzej... weekendy były już zajęte i zaproponowałem nowy wariant zlotu - od niedzieli do środy. Większości pasowało, więc szybko dokonałem rezerwacji i zostało odliczanie dni.
Ruszamy w niedzielny poranek o 7 rano i z wielkim zdziwieniem stwierdzamy, że kraj jakiś wymarły, na drodze prawie nie ma ruchu i w efekcie lądujemy w Krakowie po zaledwie 4,5 godzinach jazdy. Niesamowite. Mamy więc szansę dołączyć do pozostałych, którzy przybywają do Zakopanego pociągiem i busem na umówioną w okolicy czternastej zbiórkę.
Wpadamy na Zakopiankę i szukamy jakiś przydrożnej knajpki, by coś zjeść. Jeden raz szedłem głodny do schroniska z ciężkim plecakiem i byłem na granicy "odcięcia mocy", więc przysiągłem sobie więcej nie powtórzyć tego błędu

Jedziemy do centrum Zakopanego, gdzie u zaprzyjaźnionej góralki mam zostawić pod domem auto. W mieście istne szaleństwo - bo jest to dzień, w którym ma się odbyć indywidualny konkurs Pucharu Świata w skokach narciarskich. Tysiące ludzi krążą w biało-czerwonych czapach, szalikach, pelerynach trąbiąc z całych sił w wielkie wuwuzele. Góralka pakuje nas w swoje auto, jedziemy na kuźnickie rondo, a tu wszystkie drogi obstawione policją i gęsto od ludzi. Wszyscy pędzą na skocznię. Nasz kierowca się jednak nie zraża i wywozi nas tajnymi i sekretnymi dróżkami znanymi tylko miejscowym w miejsce, skąd mamy 10 minut do Kuźnic

Zarzucamy plecaki i ruszamy na szlak w kierunku Kalatówek. Nareszcie!
Przed nami ruszyła część, ekipy, która przyjechała wcześniej. Ruszamy dziarsko, ale już początek szlaku na Kalatówki daje się we znaki - jest ślisko. Na razie jednak dajemy radę bez raków. Sprawnie docieramy na leśną odnogę szlaku, jeszcze parę minut i Kalatówki. Mijamy polanę i wchodzimy na wąską ścieżkę w kierunku Hali Kondratowej. Tu już jest gorzej, na stromych odcinkach buty się ślizgają, a ciężki plecak wcale nie pomaga w łapaniu równowagi. Szybka decyzja i zakładamy raki.
Teraz od razu nabieramy tempa i w ciągu kilku minut łapiemy kontakt z ekipą przed nami


Jeszcze parę minut, ostatnia prosta i widać światełko schroniska. Witają nas jego nowi gospodarze. Szybko nawiązujemy nić porozumienia

Po około godzinie jako ostatni dojeżdża do nas Radek. No to jesteśmy prawie w komplecie. Baca ma w tym roku dołączyć do nas dzień później.
Znaczki zlotowe rozdane - zlot można zaczynać

Przemieszczamy się do naszego ulubionego pokoju czyli dwójki ośmioosobowej

Rano pogoda nie rozpieszcza, jest powyżej zera, lekka mżawka, mgła. Wierzymy jednak w odmianę i zaraz po śniadaniu ruszamy cała grupka w głąb doliny w kierunku Przełęczy pod Kopą Kondracką.

Tuż przed nami szykuje się inna ekipa. Może bym o niej nie wspominał, gdyby nie jej skład: Marek idzie ze swoimi dziećmi - starsze ma 7 lat a młodsze - 3 lata! Będziemy dziś śledzić z uwagą ich drogę na szczyt.

W miarę nabierania wysokości, ostry na początku horyzont zaczyna się rozmywać w lekkiej mgiełce. Docieramy do Kamienia, gdzie zarządzamy pierwszy mały postój. Tu się rozdzielamy. Ekipa babska pod wodzą Adasia decyduje się na odwrót, a pozostali zagłębiają się w mgłę otulającą zbocze. Podejście robi się strome i szybko zdobywamy wysokość, tracąc jednocześnie orientację w terenie. GPS z grubsza wskazuje, że szlak jest gdzieś pod nami, ale gdzie jest przełęcz, wiemy tylko orientacyjne. Przecinamy nieduży żleb, by wyjść na wypukłe żeberko - każda wypukła formacja to dodatkowe bezpieczeństwo.

Jest trochę oblodzone, ale raki dobrze trzymają. Rysiek ma je na nogach pierwszy raz i uczy się zaufania do sprzętu. Jeszcze trochę wysiłku i wychodzimy... 100 metrów od przełęczy i sporo wyżej ponad nią. Za to bliżej Kopy...
I teraz następuje cud natury. Chmury w parę minut się rozstępuję i roztacza się przed nami niesamowity widok na wszystkie strony świata.



Po słowackiej stronie doliny toną w chmurach, a nad nimi górują wszystkie okoliczne granie skąpane w zimowym słońcu. Kopa Kondracka lśni nieskazitelną bielą na tle intensywnie niebieskiego nieba, po polskiej stronie mamy widok aż po horyzont zakończony poduchą chmur i na deser na wschodzie pokazują się Tatry Wysokie. Euforia


Spełniło się moje marzenie chodzenia ponad chmurami



Troszkę wieje, niektóre porywy są nawet dość silne, ale decydujemy - idziemy na Kopę. To w końcu trzecia próba, poprzednie dwie skończyły się we mgle przy słupku na przełęczy. Podobnie było z Giewontem.
Szeroki grzbiet ułatwia nam zadanie, a bliskość szczytu sprawia, że stajemy na nim błyskawicznie. Tu porywy są jeszcze silniejsze. Zapieramy się mocno kijami i chwilę naradzamy co dalej.


Pada pomysł pójścia na Przełęcz Kondracką i może nawet na Giewont. Niestety - wieje zza Kopy, tam gdzie idzie szlak graniowy. Nie ma też pewności, jak wygląda zejście z Przełęczy w dół wprost do Piekła


Robimy szybko obowiązkowe zdjęcie szczytowe i ruszamy w dół. Tu natykamy się na dzielnych młodych taterników idących ze swoim tatą. Piotr proponuje asekurację małolatom, by nie odfrunęli z porywami wiatru



Chwilę czekamy na grupę szczytową i już w komplecie, powoli schodzimy z Przełęczy wprost w dolinę. Oczywiście ze sporymi odstępami, by nie cisnąć niepotrzebnie na mocno ośnieżone zbocze. Zejście żlebem jest nieco łatwiejsze niż nasza droga podejściowa - śnieg zamiast lodu ułatwia stawianie kroków, więc błyskawicznie tracimy wysokość i spokojnie docieramy do schroniska.



Jeszcze wieczorne fotografowanie chmur.

Siadamy do obiadu i udajemy się na zasłużoną poobiednią drzemkę. Z przygodami dociera Baca i jesteśmy w komplecie

Wpada też do nas znajomy z poprzednich zlotów. Wyciąga Colę. Z puszczy - jak twierdzi. Białowieskiej. Jeden łyk utwierdza nas w przekonaniu, że to wyjątkowa Cola. Nawet nie pytam ile miała procent


Jako że obsługa schroniska pozwoliła nam posiedzieć na dole i mieliśmy jadalnię na wyłączność, miły i sympatyczny wieczór trwał prawie do dwudziestej trzeciej. W międzyczasie zdążyliśmy zaliczyć morsowanie w klapkach, które zakończyło się efektownym zjazdem na tychże, tudzież na innych częściach ciała, w efekcie czego trzeba było szukać plastrów na obtarcia

W międzyczasie padały też co śmielsze pomysły przejścia do historii. Jednak moja propozycja, by dokonać pierwszego zimowego wejścia na Giewont w klapkach nocą - jakkolwiek wzbudziła aplauz, nie znalazła chętnych do realizacji

Noc była piękna, księżycowa, z milionem gwiazd, ale w nocy się zasnuło i rankiem stwierdzamy, że widoczność siadła, w dodatku świeży opad zasypał wszystkie ślady z poprzedniego dnia.
Postanawiamy ruszyć w stronę Giewontu, by sprawdzić, jak wygląda sytuacja i czy są jakieś szanse podejść wyżej. Lekko prószy śnieg, temperatura jednak poniżej zera, co daje jakieś szanse na fajną wycieczkę.

Ponownie ruszamy w głąb doliny. Przedzieramy się przez świeży śnieg. Przed nami widać pojedynczy ślad - ktoś przeciera pewnie drogę i ma zapewne podobny do naszego plan. Wkrótce go spotkamy - wycofał się powyżej Piekła - rozsądek zwyciężył.

My też docieramy w okolice Piekła, wcześniej jednak Koziołek ponownie ciągnie babską część grupy w swoją stronę, bo chce pobrykać w świeżym śniegu. Siła charakteru i urok osobisty sprawiają, że kobiety nie potrafią mu odmówić. A co będzie jak dorośnie

My idziemy dalej. Z trzech stron czają się ściany pełne śniegu. Czekają... A środkiem płynie lodowiec. Spiętrzone lawinisko straszy śmiałków, a sterczące seraki przypominają, że żarty się skończyły. Pierwszy raz widzę tak groźnie wyglądający żleb.

No cóż, Giewont nie jest nam pisany tym razem. Naszą uwagę przykuwa jednak całkiem zgrabna górka z lewej strony. Od razu mamy gotową nazwę - to Kondratowy Pik Ircowników - potem na mapie sprawdzamy, że to żebro nazywa się Krokiew - gdybyśmy wiedzieli, można by podjąć próbę zejścia z lądowaniem telemarkiem



Natychmiast powstaje plan zdobycia Piku Ircowników. Radek fachowo toruje drogę wzdłuż żeberka. Idzie nam całkiem dobrze, bo śnieg jest dobrze zmrożony i rzadko się w nim zapadamy. Dwadzieścia minut i jesteśmy na szczycie.

Na szczycie zakładamy biwak i wyciągamy z plecaka pieczareczki - w occie, a jakże.

Towarzyszą nam kozice. Stoją niedaleko na zboczu i ignorują silny wiatr. Zastanawiamy się głośno czy jest im zimno


Schodząc, odkrywamy niewielki nawis śnieżny. Nadaje się świetnie na próby lawinowe



Za chwilę spotykamy parę młodych wędrowców, która również podjęła próbę wyjścia na Giewont. Za naszą radą zmieniają plan i pójdą na Pik Ircowników. Giewont jest dziś zresztą skryty w chmurach i mgle i jeszcze go dzisiaj nie widzieliśmy.
My zaś odkrywamy ekipę Koziołka, który harcuje w śniegu. Dziewczyny rozbiły biwak i czekają, kiedy mu się w końcu znudzi. No to sobie poczekają


Piotrek robi nam szkolenie, jak się otwiera piwo rakiem



Zapasy zużyte, piwa brak - wracamy. Wszyscy ruszają ścieżką, tylko ja wbijam się z dziką rozkoszą w sam środek doliny i wytyczam nowy ślad na nietkniętej ludzką stopą wielkiej śnieżnej pościeli



Spotykamy się ponownie pod schroniskiem i zarządzamy odpoczynek. Wpadamy na nasze łóżka zadowoleni z życia.
Zapada zmierzch, skończył się krótki, zimowy dzień, a przed nami kolejny punkt planu - wyprawa na Kalatówki na szarlotkę i piwo. Schodząc mamy okazję podyskutować o szczegółach wczorajszej akcji ratowniczej i poznać zawiłości i zdradliwość tutejszej topografii

Robi się sennie, więc podrywamy się i kolejne pół godziny mija nam na podejściu na Halę Kondratową. Uff, nie zgubiliśmy się

Przed schroniskiem zarządzam performens. Wszyscy mają biegać z czołówkami. Ma się ten posłuch. Biegają.


Znowu rozsiadamy się w jadalni, by wyciągnąć resztki zapasów. Taka tradycja. Po co znosić w plecaku jak można zjeść

Dzień powrotu to już stały schemat. Pobudka, pakowanie przed śniadaniem. Wchodząc do jadalni, Piotr kolejny raz zaczepia głową o framugę drzwi. Stoi chwilę nieruchomy i zdziwiony, ale nie widzę gwiazdek wirujących wokół głowy, więc chyba przeżył. Potem śniadanie, plecak na plecy i schodzimy.
Nie śpieszymy się bardzo, w końcu to tylko godzina. Chcemy się jeszcze nacieszyć swoim towarzystwem. W Kuźnicach łapiemy busa i ostania niespodzianka zlotu - Kolibecka zamknięta - otwarcie o dwunastej. Tyle niestety nie możemy czekać. Pędzimy więc do centrum Zakopanego, gdzie się rozstajemy.
Tym razem nie wymigaliśmy się od kawy i siedzimy jeszcze chwilę w mieszkaniu góralki, podziwiając Giewont za oknem, a potem jazda w drogę. Bez niespodzianek i na spokojnie docieramy na dwudziestą do domu.