Budzik jest nieubłagany. Szósta rano. Pakujemy graty i wychodzimy na głodno. Kawy!!! Kawury mnie się chce!!!
Nie i choooy!!! Dopiero w Piwnicznej. Mam nadzieję... Pogoda??? Tradycyjna na tym tripie - szaro, buro i ponuro...
Bąbel na stopie daje po garach, że ja cię pierdziu!!! Do tego to zejście do Łomnicy!!! Masakra!!! Dobrze, że choć się salamandrom chce...
Piwniczna!!! O jak fajnie!!! Chociaż ciul go tam wie czy fajnie. Sklep i śniadanie królów na dworcu PKP. Kawura!!! Jes, jes, jes!!!
Trochę się rozbudzam, na tyle żeby martwić się o moją nogę. Że ja tego nie przebiłem wieczorem na Łabowskiej. Zaczynają się kłębić po mojej łepetynie niezdrowe myśli o wycofie, jednak Kaper namawia - "Dareczek, powolutku, a damy radę".
No OK. Powolutku. Podejście pod Niemcową to kolejne wypruwanie flaków. Na dodatek brak wody. Ciulate zakupy zrobiliśmy w Piwnicznej. Mówi się trudno. Pogoda tradycyjnie - taka sobie.
Niemcowa!!! Uzupełniamy wodę!!! Nadzieja wraca. Teraz na Wielki Rogacz...
Bąbel na racicy jak był malutki, to zrobił się na pół stopy. Boli jak skurwisyn przy każdym kroku.
Rogacz. Kaper namawia na Radziejową - wszak to najwyższy w Sądeckim - a mnie napierdziela nóżka. Nie, odpuszczam, poczekam tu na niego. No i wariat rusza. Ze szlakowskazu wynika, że najwcześniej będzie z powrotem za około 1:30 h. Spicnieję tu do tego czasu z zimna. Po niecałych 40 minutach z lasu wyłania się jakaś spocona postać i pyta - "To co Dareczku??? Napieramy dalej???".
Napieramy Kaperku!!! Ja pierdzielę jak boli ten bąbel!!! Kaper daj coś przeciwbólowego!!!
Idę na chama. Byle do Jaworek.
Zawijamy do sklepu. Kaper stwierdza, że idę jak ostatni paralityk

Nadchodzi pora na rozprawienie się z bąblem. Nóż, zaciskanie zębów, trochę krwi, utleniona i bandażowy zawijas. Do rana będzie lepiej

C.D.N. w dziale pienińskim