Żeby nie było od razu tak z grubej rury, to padło na Jaworze. Tylko gdzie ono właściwie się znajduje:) Geograficznie - Beskid Niski. Nie mam go na żadnej mapie Beskidu Niskiego, którą posiadam. Na mapie Beskidu Sądeckiego część szlaku jest ucięta. Jest tylko na mapie-nietrafionym prezencie i na mapie w telefonie. Cóż. Zadowalam się tym, co mam


Wycieczkę rozpoczynam przy głównej drodze w Ptaszkowej. Pogoda faktycznie jest ładna - tym razem mnie nie oszukano


Stąd zmierzam w kierunku kościoła pw. Wszystkich Świętych.


Po drodze mijam sznur samochodów.

Jak się okazuje, trafiam akurat na sam koniec mszy.

Nie zatrzymuję się więc na dłużej, bo cały tłum napiera w moim kierunku. Biorę więc odwrót i zmierzam w kierunku Jaworza.

Jeszcze długą chwilę idę chodnikiem, aż to kolejnego kościoła - nowo wybudowanego straszydła, które nawet jest opisane na tabliczkach jako "kościół w budowie", choć wygląda już na wykończony. Z tego miejsca odbijam już w kierunku lasu, którym będę szła aż do szczytu.



W lesie śniegu jak na lekarstwo - po kopytka.


Dodatkowo wszystko zlewa się z drzew, więc niby nie pada, a i tak jestem cała mokra



W końcu docieram na szczyt. Tutaj spożywam to, co dzień wcześniej na szybko wrzuciłam do plecaka, czyli batonik musli i jogurt pitny




Później wychodzę na wieżę przenajświętszą, aby zobaczyć, co z niej widać i pstryknąć kilka zdjęć.


Próbuję sobie zrobić selfie, ale wypadłam z wprawy! :> Następnym razem... Tymczasem skupiam się na otoczeniu







Na szczycie spotykam jednego turystę-biegacza i to właściwie wszyscy spotkani na dzisiaj. Po zejściu z wieży przenajświętszej kieruję się w stronę Grybowa, początkowo po jego śladach...

...ale później ów pan zbiegł sobie bezszlakowo, a ja uparcie tkwiłam przy znaczkach.


Śnieg był mokry, więc chwilami miałam poślizgi, ale na szczęście udało mi się każdy z nich przeżyć.

W okolicy osiedli w zasadzie zimy coraz bardziej ubywa. Wiosna pełną gębą. Jeszcze tylko wiosennych kwiatów brakuje.

Wiosna... albo zeszłoroczna jesień? ;-)


Dosyć długa część szlaku wiedzie po betonowych płytach i asfalcie, ale widoki i tak są przyzwoite, więc mi to zupełnie nie przeszkadza





Pod koniec szlak jeszcze na chwilę przechodzi w szaro-bury las,a następnie łąki.

Na tych łąkach właściwie już można zapomnieć o zimie - nie ma jej.




Mijam jeszcze rudel - ostatnie tchnienie dzikości, gdyż za chwilę wracam na asfalt



I tym samym moja wycieczka dobiega końca.


Wycieczka długa nie była, ale już wiem, że mogę, więc pozostaje tylko czekać na kolejne okno pogodowe i chwilę wolnego... Przyszła niedzielo, bądź łaskawa!

Gdzie ja jestem? :o