Trafiło się weekendowe okno pogodowe. Niestety dla mnie dostępna była tylko sobota, bo na niedzielę miałem już plany niegórskie. Ukochana dała mi wolną rękę, bo trochę chora. Postanowiłem pojechać na Babią, bo w tym roku jeszcze nie byłem
Start z Zawoi Czatoży. Najpierw czarnym szlakiem, a potem bezszlakowo skrót wzdłuż granicy BPN. Fajny skrót, tyle że z powodu warunków śniegowych zajął więcej czasu. Ale problemy dopiero miały nadejść. Podejście na Małą Babią zwykle się dłuży, a teraz doszedł problem z zapadającym się śniegiem. Niby były jakieś ślady, ale tylko ludzi schodzących, robili długie kroki i ciężko było się wpasować. Natomiast na normalnym śniegu po przeniesieniu całego ciężaru ciała, wpadało się głęboko - masakra.
Wciąż pocieszałem się, że im wyżej tym będzie lepiej i faktycznie zrobiło się fajnie, ale dopiero pod sam koniec.
Widoczek na Pilsko.
Tobi już szczytuje na Małej Babiej.
A potem Przyszła chmura i gęste mleko. Widoczność spadła drastycznie. Nie było tego w prognozach. Najpierw liczyłem, że za moment to przewieje, ale warunki wciąż się pogarszały.
Zszedłem na Bronę i zacząłem wychodzić na Babią. Cały czas w mleku. Do tego wiał wiatr, było zimno i wilgotno. Straszne warunki. Tobi nie był zadowolony.
Pokrywał się biedaczek lodem i bardzo cierpiał.
Pytałem schodzących ludzi jak sytuacja na szczycie, ale twierdzili, że nic nie widać, wieje jak diabli i zimno. Optymistycznie liczyłem, że jednak będzie lepiej i faktycznie będąc wyżej miałem wrażenie, że jakby się przejaśniało.
Po chwili miałem już pewność, że się poprawia.
Na szczycie kupa ludzi. Wieje, ale nie tak jak ostatnio. Można stać.
Można nawet wskakiwać na słupki. Choć niełatwa to sztuka.
Tutaj widać jak wiatr próbuje złamać Tobiemu kark.
A tu widać jak Tobi opracował opływową sylwetkę i daje radę utrzymać się na słupku dłuższy czas. Oczywiście cały czas bardzo cierpiał, ale nikt nie stanął w jego obronie.
Ktoś musiał powiadomić służby, to przyleciał śmigłowiec i kołował nad szczytem. Postanowielm uciekać na Słowację.
Niżej wiatr znacznie osłabł. Zrobiło się cieplej. Można było pozwiedzać lodowe zakątki.
Oraz nacieszyć oczy widokiem na Tatry.
Własnie dla tych lodowych rzeźb wybrałem dzisiaj Babią. Moje oczekiwania zostały w pełni zaspokojone.
Szlak po stronie słowackiej idzie jakoś inaczej niż ostatnio. Można powiedzieć, że na azymut, ani to wariant letni, ani zimowy. Tak jak się ludziom wydeptało.
Doszedłem do tej większej niższej chatki.
Następnie postanowiłem wrócić na Babią oficjalnym wariantem zimowym.
Fajny to był odcinek, bo praktycznie nikogo w zasięgu wzroku.
W pewnym momencie zobaczyłem szczyt Babiej z dziwnej, nie znanej dotąd perspektywy.
Oraz tyczki szlaku granicznego.
Jestem z powrotem po naszej stronie
Warunki inne niż podczas podejścia. Nie poznaję okolicy
Schodzę na Bronę podziwiając Małą Babią.
Potem znów do góry.
Końcówka dnia, pięknie jest!
Schodzę z Małej Babiej w towarzystwie zachodzącego słońca.
Ze względu na warunki śniegowe idzie się fatalnie. Niewiele się zmieniło od rana. Zachód mam gdzieś tak w połowie zejścia, a w planie maximum było podziwiać go z Kolistego Gronia.
O dziwo postanowiłem zrealizować plan maximum. Księżyc jasno świecił, można było iść bez czołówki. Doszedłem na Kolisty Groń, ale było już po zachodzie. Za to miałem piękny widok na Babią i rozgwieżdżone niebo.
Do auta wróciłem po 13 godzinach chodzenia, będąc w pełni nasyconym górami