Nadszedł dzień drugi Sudeckiej Wyprawy.
Powstaliśmy radośni jak skowronki w szczypiorku. Przed nami krótki spacer ( tak Organizator wieczorem obiecywał ) na Śnieżnik i okolicę. Tak mówił...
Odśpiewałem pod prysznicem piosenkę żywieckich turystów :
"Chrumhak to świnia,
i on o tym dobrze wie ..."
i byłem gotów do przebierania nogami po szlakach. Barbara, Małgorzata i Gutek również.
Wycieczkę rozpoczynamy w klasycznym stylu - podjeżdża zamówiona taksówka. Ten taksówkarz był na miejscu. Drugi odebrał telefon od nas w Paryżu. To dobry znak - są dochodowe zawody.
Pogadaliśmy z kierowcą i docieramy do Międzygórza.
Wodospad Wilczki - podobno znany od końca XVIII wieku. Podobno drugi pod względem wysokości ( 22 m, wcześniej coś "kręcono" z podwyższeniem lotu wody ) w Sudetach. Na pewno piękny. Wodospady mają w sobie coś ... Piękne jest też otoczenie - ławeczki, punkty widokowe, schody, roślinność. Most pochodzi ponoć z czasów Marianny Orańskiej, znanej tu w okolicy niewiast czynu. Będzie ona nas prześladować do końca wyjazdu
Wychodzimy z uroczego parku i idziemy przez miejscowość. Bardzo lubię taki ciche, zadbane, pełne zabytkowych domostw miejscowości.
Mijamy GOPR i czujemy się pewniej.
"Nie boję się gdy trudno jest,
GOPR - owiec za rękę prowadzi mnie"
I tak to idziemy szlakiem czerwonym ku przeznaczeniu. Co by za szybko do niego nie dotrzeć siadamy pod wiatą.
Z ciekawymi zakazami pewnej działalności w i na wiacie.
Czas opuścić przytulne miejsce i iść dalej. Śnieżnik nie chciał przyjść.
Chłód od wody był przyjemny. Zgaduję że to potok Wilczka.
Ostry zakręt w prawo. Drzewa w szpalerze witają turystów.
Ogólnie zieleń przeważała.
W oddali budynek kościelny.
Życie nabiera sensu. Czy to Kozie Skały ?
Po wyjściu z lasu wchodzimy na Halę pod Śnieżnikiem.
Wita nas piękne ( budynek ponoć z 1871 r ) schronisko PTTK Na Hali pod Śnieżnikiem. Tubylcy niech potwierdzą, że zwane jest ono też Szwajcarką. W budowie tegoż łapki maczała znana nam już Marianna. Tak to bywa jak się przybywa z Holandii w tereny wyższe
W Tatrach jestem bardziej ponury z ryja.
[/URL]
W budynku wita nas mądry napis.
Dlatego bierzemy tylko tyle.
No dobrze ... Za pomocą zielonego szlaku udajemy się w stronę Śnieżnika.
Pokazuje się to coś. Połączenie bezguścia z gigantomanią. Precz.
Idziemy dalej. Gustowne słupy graniczne.
Szczyt wzięty. Czy nie pomylę się, że jesteśmy na najwyższym punkcie ( 1423 m ) Masywu Śnieżnika ?
Czarna Góra się czai.
Co do Śnieżnika to jego kopuła szczytowa przypomina mi np Ploskę w Wielkiej Fatrze.
Tam pójdziemy. Tak rzekł Organizator.
Ale wcześniej poszliśmy odwiedzić Słonia.
Mijamy źródło rzeki Morawy.
Rzucamy oczyma w otchłań. Z otchłani nikt nie wyszedł.
Dzień dobry. Ten słoń to dzieło z 1932 roku ( ja jestem z trochę późniejszego roku ) . Zrobione po znajomości z szefem okolicznego Schroniska księcia Liechtensteina na Śnieżniku. Słoń przeżył schronisko.
Pozostałości. Bardzo fajne z wyglądu.
Schronisko nas wezwało. Wnikamy z Gutkiem do środka i zajmujemy miejsce w kolejce. Taaa ... przeczytaliśmy tytuły wszystkich książek z biblioteczki, obejrzeliśmy portrety ku chwale pana Zbigniewa Fastnachta, zapoznaliśmy się z menu ( dania półmięsne ) i dotarliśmy pod kasę. Przed nami stały tylko dwie dziewczyny. "Dzień dobry. Chciałyśmy teraz zameldować dziewięć osób". Uśmiech nie zszedł nam z oblicz.
Po odpoczynku na ławce przed schroniskiem ruszyliśmy, czerwonym szlakiem, w stronę Czarnej Góry.
Na Przełęczy Snieżnickiej spotkaliśmy takiego stwora.
Wkraczamy na masyw Żmijowca. Co za cudna nazwa ! Bobrowiec ! Krokodylowiec ! Owiec ! Żmijowiec ! Tak swoją drogą to dnia trzeciego wejdziemy w Żmijowiec.
Sympatyczne ubarwienie szlaku.
Paskudztwo za gałęzi.
Piękny widok.
Punkt widokowy.
Organizator rzuca plecakiem.
Stamtąd nogi nas niosą.
To ON.
Dla ubarwienia dnia skaczemy z Gutkiem na Mariańskie Skały.
Koleżanki pognały do przodu.
Równym rytmem młodych stóp szliśmy z widokiem na Czarną Górę.
Rzucono nam kłodę pod nogi.
I znowu Śnieżnik.
Ha ! Tego mi brakowało na Śnieżniku.
Jest to szczyt z ławeczką. Basia i Gosia już tam siedziały więc nie wypadało żebyśmy poszli bez dołączenia choć na chwile.
No i w dół. Kto był to wie - idzie się ostro.
Niektórzy coś stracili ... Czy Karika bywał w Sudetach ... ?
Tak się rozpędziliśmy, że doszliśmy do drogi na ... chyba Żywiec
To chyba Przełęcz Puchaczówka.
Organizator dalej utrzymywał, że to krótka wycieczka to poszliśmy dalej.
Dwa szczyty się nakładają na siebie.
Wnikamy w las. Idziemy przez fragment Głównego Szlaku Sudeckiego. Mijamy Wilczyniec.
Miłe ubarwienie lasu.
Czy ktoś widział w okolicy Azję Tuchajbejowicza ?
Pal secam.
Tego się nie spodziewałem. Wyszliśmy w Tatrach Wysokich.
Aaaa !!! Wróciliśmy w Sudety.
I tak to , krok po kroku, metr po metrze, dotarliśmy do Stronia Śląskiego. Lokal "U Prezesowej" zachęcił nas zapiekanym makaronem z szynką. Polecam.
I poszliśmy dalej - do Goszowa na kwaterę.
Urocze miejsce. Oczko wodne z wysepkami.
Urocze kocięta.
Rano kwaterę mieliśmy na pierwszym piętrze. Wieczorem na trzecim.
Nic to - przed nami drugi wieczór powitalny połączony z oglądaniem Eurowizji. Na szczęście nie ze słuchaniem
32 kilometry. No dobrze, Organizator, to był krótki spacer.
Przed nami dzień trzeci - podziemia, upiory straszące, góra z wieżą i miasteczko na deser.
Dobranoc.