Góry Suche. Zapomniałem jak tam stromo!
Góry Suche. Zapomniałem jak tam stromo!
Góry Suche (Javoří hory, Heidelgebirge, czasem też Dürre Gebirge) to wschodnia, najwyższa i chyba najciekawsza część Gór Kamiennych. Do tej pory byłem w nich tylko dwa razy. Po raz pierwszy kilkanaście lat temu w formie zupełnie dla mnie nietypowej, bo z wycieczką zorganizowaną przez koło PTTK. Na swoje usprawiedliwienie dodam, iż wtedy pracowała u nich znajoma, więc sądziłem, że będzie fajnie, tymczasem miałem za towarzystwo osoby jęczące ze zmęczenia po stu metrach, przewodniczka myliła szlaki piesze z rowerowymi, a w końcu skrócono trasę z powodu licznych obtarć. Po raz drugi pojechałem tam z kumplem w pochmurną, smutną jesień. Teraz nadszedł czas trzeciej próby, wreszcie mogłem wybrać się w tym roku samotnie. Analizowałem pogodę, która jak zwykle w moim przypadku miała być średnia, w końcu machnąłem na nią ręką i stwierdziłem, że co będzie, to będzie.
Po pokonaniu zaledwie 160 kilometrów parkuję przy kościele w Unisławiu Śląskim (Langwaltersdorf). Musiałem dobrze wybrać miejsce, żeby nie zająć kawałka łąki przeznaczonego dla samochodu księdza proboszcza (informowała o tym tabliczka przyczepiona do wbitego w ziemię patyka). Na razie jeszcze świeci słońce, lecz chmury już nadciągają.
Jakaś kobieta z pobliskiego domu głośno woła "dzień dobry". Odkrzykuję powitanie, ale okazuje się, że ona tylko gada z kimś przez telefon. No dobra, pora wskoczyć w górskie buty i ruszać.
Gdy zobaczyłem najbliższą górę, zakląłem bardzo szpetnie. Świetną sobie wybrałem trasę, od razu na samym początku ściana płaczu! Zdjęcie nie oddaje tego tak dokładnie, ale Stożek Wielki (Groß Storch Berg) to jest kaliber grubszej wagi!
I wtedy sobie przypomniałem, że w Górach Suchych praktycznie nie ma "normalnych" szczytów, na każdy musisz się wdrapać, nawet jeśli ich wysokość wcale nie jest duża.
Idę wzdłuż drogi krajowej i wypatruję odbicia na żółty szlak. Znaczki pojawiają się w końcu przy szosie, ale samego skrętu brak, podobnie jak na wcześniejszy zielony. Gdyby ktoś nie posiadał mapy (co możliwe) albo smartfona (mało prawdopodobne), to miałby problem. Ja na szczęście byłem szczęśliwym właścicielem opcji numer jeden, więc szlak znalazłem - z asfaltu należy przejść drewnianym mostkiem nad Ścinawką, minąć dwa domy i skręcić w prawo.
Widok z polanki na wiadukt nieaktywnej linii kolejowej z Wałbrzycha oraz dwa najbliższe szczyty po drugiej stronie doliny: Brzozówkę i Dzikowiec.
Szlak początkowo poprowadzony jest w stylu słowackim: prosto na pałę. Potem zaczynają się jakieś nieśmiałe zakosy.
Wierzchołek osiągam po pół godzinie wylewania siódmych potów. Na mapie zaznaczoną mam tu wieżę widokową, lecz ona (właściwie platforma widokowa) została rozebrana kilka lat temu. Z małej polany szczytowej panoramy są ograniczone przez drzewa, ale i tak ładne.
Na prawo od Dzikowca mamy Chełmiec w Górach Wałbrzyskich.
Pod szczytem wybudowano solidną wiatę. Była jeszcze druga przy Stożku Małym, ale spłonęła. Uznałem, że pora na przerwę; wyciągam i otwieram sobie piwo, przy okazji tnąc palec. Mam wrażenie, że ciągle słyszę jakieś głosy, ale nikogo nie ma.
W końcu pojawia się czteroosobowa grupa. Jeden facet rzucił na mnie okiem i stwierdził, że ognisko zrobią w innym miejscu. Hmm... Pora się zbierać.
Sądziłem, że podejście od strony Unisławia jest najbardziej strome, ale chyba się myliłem: szlak od Sokołowska to długa prosta z dużym nachyleniem i z tysiącami kamieni. Widząc gramolących się od dołu turystów aż zaczął mnie boleć kręgosłup. Na horyzoncie chmury złowieszczo kłębią się nad kolejnymi kopcami, które mnie dziś czekają - na każdy z osobna trzeba wysoko wejść i potem nisko zejść.
Z tej strony jest znacznie spokojniej, ale to już nie Góry Suche.
Od lewej: Bukowiec, następnie Krzywucha, dolina, Waligóra, Suchawa, Kostrzyna i Włostowa.
Z tej pozycji najwyższa wydaje się Suchawa albo Kostrzyna, lecz oczywiście jest nią położona w środku Waligóra.
Ze Stożka schodzę do Sokołowska (Görbersdorf), "śląskiego Davos". Choć po prawdzie to raczej Davos powinno być "szwajcarskim Görbersdorfem", gdyż dolnośląska miejscowość jako pierwsza na świecie stała się uzdrowiskiem leczącym gruźlików, a Szwajcarzy tylko się na niej wzorowali.
Początkowo chciałem napisać, iż Sokołowsko jest uroczo zaniedbane, ale może lepiej będzie brzmiało, iż czas się tutaj zatrzymał. Częściowo w epoce niemieckiej, a częściowo w Polsce Ludowej. Budynki wzniesione na przełomie XIX i XX wieku są w większości odrapane, brudne, ale nadal zachowały cząstki dawnego piękna.
Większości z nich nie grozi w najbliższym czasie zawalenie, wyjątek stanowi okazały gmach sanatorium doktora Hermanna Brehmera (założyciela uzdrowiska), późniejszego sanatorium "Grunwald". Obiekt spłonął w 2005 roku i na pierwszy rzut oka nic się w nim nie zmieniło od czasu mej wizyty sprzed kilkunastu laty.
We wschodniej części trwają jednak powolne prace remontowe - w odbudowanych pomieszczeniach ma się mieścić "Międzynarodowe Laboratorium Kultury i Archiwum twórczości Krzysztofa Kieślowskiego" (reżyser mieszkał w Sokołowsku jako dziecko).
Coś dla miłośników piwa i historii: reklama browaru Schultheiss-Patzenhofer, późniejszego Browaru Piastowskiego z Wrocławia.
Opuszczam główną ulicę i przez podmokłe pole przedostaję się do parku, w którym mijam Leśne Ruchadło, tfu, Leśne Źródło (Wald Quelle) z cytatami z Goethego.
Na końcu ulicy Parkowej stoi najmniej oczywisty zabytek Sokołowska - cerkiew Michała Archanioła. Architektura ta bynajmniej nie kojarzy się z Dolnym Śląskiem.
Niewielką świątynię postawiono w 1901 roku dla kuracjuszy z Imperium Rosyjskiego. Pełniła swą rolę aż do lat 30. ubiegłego wieku, po wojnie o niej zapomniano tak dalece, że nie wiedział o jej istnieniu nawet kościół prawosławny. Używano jej jako kostnicy, a także jako domek letniskowy, wreszcie za demokracji odkupiono ją i ponownie konsekrowano w 1997 roku. Miejscowa parafia prawosławna liczy tylko kilka rodzin, lecz z tego co się orientuję jest to jedyna cerkiew na polskim Śląsku, która wzniesiona została oryginalnie w takim właśnie celu - wszystkie pozostałe to albo dawne kościoły innych wyznań albo przebudowane domy mieszkalne.
Nogi trochę odpoczęły, więc znowu można się zacząć wspinać. Wybieram szlak niebieski, pamiętam, że korzystałem z niego również w czasie wycieczki z PTTK-iem. Na początku jest łagodnie, docieram do ruin "zameczku" Friedensburg, romantycznego miejsca spotkań niemieckich kuracjuszy.
Potem czeka kolejna ściana płaczu. O ile na Stożek Wielki musiałem w ciągu kilometra zaliczyć prawie trzysta metrów podejścia, o tyle teraz mam trochę więcej metrów na nieco dłuższym odcinku.
Pierwszy szczyt nazywa się Włostowa (Hohe Gebirge). Wcześniej trafiam na skałki z samotnym drzewem, z których widać Karkonosze (Śnieżka oddalona jest o 35 kilometrów).
W drugą stronę całkiem bliski Ruprechtický Špičák (Ruppersdorfer Spitzberg) z wieżą telekomunikacyjną. Góra przedzielona jest granicą, lecz sam szczyt leży po stronie czeskiej.
Ostre zejście i trzecie dzisiejszego dnia ostre wejście, tym razem na Kostrzynę (Schirlich Koppel), z której są całkiem przyjemne widoki na dolinę, Stożek Wielki i inne spiczaste pagórki.
Gdy schodząc po kamieniach zobaczyłem następną, jeszcze wyższą Suchawę (Dürre Gebirge), to machnąłem na nią ręką i postanowiłem minąć ją leśną drogą, która wyprowadziła mnie do rozdroża pod Waligórą. Od pewnego czasu na szlaku zaczęło pojawiać się coraz więcej turystów, a na rozdrożu była ich całkiem spora grupa oraz ładna wiata w stylu "skandynawskim", jedna z kilku tego typu w tej okolicy.
Od tej strony wejście na Waligórę (Heidelberg) ma łagodną postać. Natężenie ruchu turystycznego się zwiększa, spotykam nawet dość liczną grupę - prawdopodobnie jakiś kursantów, bo wszyscy udawali, że słuchają przewodnika w czerwonej kurtce i potakiwali mu.
Waligóra ma 936 metrów i jest to najwyższy punkt Gór Suchych, a także całych Gór Kamiennych. Kiedyś odsłonięta, dziś w całości pokryta lasem, zatem niewidokowa. Udaje mi się wykorzystać kilka sekund spokoju i sfotografować szczytowy słupek bez innych ludzi.
Zejście z niej to katorga - niby tylko sto dwadzieścia metrów w dół, ale... na niecałych trzystu metrach szlaku. To jedno z najbardziej stromych zejść w Sudetach z jakich korzystałem. Dodatkowo na trasie jest pełno błota, sypiących się kamieni, mokrych korzeni oraz resztek śniegu - kilka razy prawie się wyrąbałem.
Wypłaszczenie się przyjąłem z prawdziwą ulgą. Na dole stoją drewniane szlakowskazy; do niedawna pełno było takich w Górach Stołowych, ale wymieniono je na nowsze, już nie takie ładne. Duża tablica informuje o "Parku Krajobrazowym Sudetów Wałbrzyskich", choć takie pasmo jak "Sudety Wałbrzyskie" nie istnieje.
Przełęcz Trzech Dolin (Dreiwassertal) to największy węzeł szlaków całych Gór Kamiennych. W weekend mamy gwarancję spotkać tu tłumy ludzi, gdyż doprowadzono do niej asfaltową drogę, a kiedyś dojeżdżał nawet autobus miejski z Wałbrzycha (nie wiem, czy dalej kursuje). Na parkingu dziesiątki aut, dookoła setki osób, hałas. No cóż, spodziewałem się tego w sobotę.
Obsługę miłośników gór oraz lansiarzy zapewnia schronisko "Andrzejówka" wybudowane w 1933 roku jako "Andreasbaude". Obok niego stoi rozpadający się budynek, który oryginalnie chyba był schroniskiem młodzieżowym.
"Andrzejówka" to ładny obiekt. W środku zachowało się sporo z oryginalnego wystroju, w tym piękne rzeźby autorstwa Hansa Brochenbergera, dolnośląskiego snycerza (jego "podpis" widnieje w prawym dolnym rogu).
Ludzie stoją w kolejce do bufetu, po czym karnie przenoszą się z konsumpcją na zewnątrz. Dobrze, że chociaż toalety działają, a nie tak, jak miałem w marcu na Markowych Szczawinach. Mnie jednak średnio się podoba jedzenie na wietrze, zwłaszcza, że wszystko do siedzenia pozajmowano, więc rozkładam się przy stoliku oficjalnie służącym do odkładania tac. Jak człowiek posilam się żurkiem i wypijam smaczne piwo rzemieślnicze (w dobrej cenie - 10 złotych w schronisku za produkt z małego browaru to tanio!), prawdopodobnie przy okazji nikogo nie zamordowałem podczas tej czynności.
Po opuszczeniu "Andrzejówki" przebijam się przez łąkę i podążam Głównym Szlakiem Sudeckim brzegiem doliny potoku Sokołowiec. Waligóra zostaje z tyłu.
Szlak jest pusty (spotykam tylko dwie osoby), ale biegnie inaczej niż się spodziewałem: wydaje mi się, że bardziej w dół, niż w górę. W pewnym momencie mijam żółtą tablicę ostrzegającą, iż znalazłem się w strefie rozrzutu odłamków. To mnie nie martwi, natomiast zauważam, że czerwone znaczki na drzewach stały się bardzo wyblakłe, nikt ich od dawna nie odnawiał (a wcześniej wyglądały na świeżo maźnięte farbą). Złażę do jakiejś przełęczy i postanawiam się wrócić. Oczywiście okazało się, że przebieg szlaku zmieniono, ale zaznaczono to w terenie dość kiepsko.
Widzę przestrzeń między drzewami i nagle odsłania się przede mną wielka dziura: kopalnia melafiru. W dole pracują koparki, w oddali szybują motolotnie.
Działalność kopalni budzi kontrowersje: postępuje degradacja sąsiednich gór, całodobowe hałasy przeszkadzały mieszkańcom (i zwierzętom), ciężki sprzęt niszczył drogi. Obszar wydobycia graniczy z parkiem krajobrazowym oraz Naturą 2000. Mimo to w 2016 roku Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska wydała zgodę na dalszą eksploatację.
Osiągam szczyt Bukowca (Buch Berg) lub - według innej mapy - jedynie rozwidlenie oznaczone pobliskim szczytem i skręcam na ścieżkę koloru niebieskiego. W jednym miejscu mam kolejną przebitkę na Unisław Śląski.
Tym razem podejście na Bukowiec było umiarkowanie strome, zejście znów jest ostrzejsze, choć nie aż tak jak w poprzednich przypadkach.
Mógłbym pomarudzić na pogodę: szósty raz jestem w tym roku w górach i ani razu nie miałem takiej aury, jakiej bym sobie życzył! Tym razem również dominowały chmury, ale na końcowych kilometrach słońce się trochę zrehabilitowało.
Bardzo ładna polana mijająca wzgórze Polna (Wolkenbrust) z widokami na Stożek Wielki.
Schodzenie do Unisławia to czysta przyjemność.
Na wschodnim skraju wioski stoi kościół ewangelicki z XVIII wieku. Obecnie to ruina, aż przykro patrzeć. Obok niego w lepszym stanie zachowała się pastorówka.
Za świątynią resztki cmentarza. Jedynie kilka grobów jest w takim stanie, iż można na nich coś przeczytać.
Inny bliski budynek to dawny browar. Eh, żeby teraz tak w co drugiej mieścinie warzono piwo...
Wędrówkę kończę przy aucie, czyli przy kościele katolickim. Ten jest oczywiście w miarę dobrze utrzymany.
Kręcę się jeszcze po cmentarzu. Nagrobków niemieckich zostało tylko parę, ułożone są pod murem. Jeden stary grób nie zmienił lokalizacji, ale on akurat napisy ma po polsku. Pochowano w nim doktora Kowalewskiego, urodzonego w Grodnie, a zmarłego w Görbersdorfie. Sokołowsko nie posiadało słowiańskiej nazwy, więc po wojnie musiano ją wymyślić, za patrona biorąc innego doktora - Alfreda Sokołowskiego.
Aby zakończenie wycieczki w pełni wypełnić wątkiem religijnym, to w drodze powrotnej zaglądam do nieodległej Rybnicy Leśnej (Reimswaldau). Głównym zabytkiem tej wioski jest drewniany kościół św. Jadwigi Śląskiej i towarzysząca mu dzwonnica bramna.
Po pokonaniu zaledwie 160 kilometrów parkuję przy kościele w Unisławiu Śląskim (Langwaltersdorf). Musiałem dobrze wybrać miejsce, żeby nie zająć kawałka łąki przeznaczonego dla samochodu księdza proboszcza (informowała o tym tabliczka przyczepiona do wbitego w ziemię patyka). Na razie jeszcze świeci słońce, lecz chmury już nadciągają.
Jakaś kobieta z pobliskiego domu głośno woła "dzień dobry". Odkrzykuję powitanie, ale okazuje się, że ona tylko gada z kimś przez telefon. No dobra, pora wskoczyć w górskie buty i ruszać.
Gdy zobaczyłem najbliższą górę, zakląłem bardzo szpetnie. Świetną sobie wybrałem trasę, od razu na samym początku ściana płaczu! Zdjęcie nie oddaje tego tak dokładnie, ale Stożek Wielki (Groß Storch Berg) to jest kaliber grubszej wagi!
I wtedy sobie przypomniałem, że w Górach Suchych praktycznie nie ma "normalnych" szczytów, na każdy musisz się wdrapać, nawet jeśli ich wysokość wcale nie jest duża.
Idę wzdłuż drogi krajowej i wypatruję odbicia na żółty szlak. Znaczki pojawiają się w końcu przy szosie, ale samego skrętu brak, podobnie jak na wcześniejszy zielony. Gdyby ktoś nie posiadał mapy (co możliwe) albo smartfona (mało prawdopodobne), to miałby problem. Ja na szczęście byłem szczęśliwym właścicielem opcji numer jeden, więc szlak znalazłem - z asfaltu należy przejść drewnianym mostkiem nad Ścinawką, minąć dwa domy i skręcić w prawo.
Widok z polanki na wiadukt nieaktywnej linii kolejowej z Wałbrzycha oraz dwa najbliższe szczyty po drugiej stronie doliny: Brzozówkę i Dzikowiec.
Szlak początkowo poprowadzony jest w stylu słowackim: prosto na pałę. Potem zaczynają się jakieś nieśmiałe zakosy.
Wierzchołek osiągam po pół godzinie wylewania siódmych potów. Na mapie zaznaczoną mam tu wieżę widokową, lecz ona (właściwie platforma widokowa) została rozebrana kilka lat temu. Z małej polany szczytowej panoramy są ograniczone przez drzewa, ale i tak ładne.
Na prawo od Dzikowca mamy Chełmiec w Górach Wałbrzyskich.
Pod szczytem wybudowano solidną wiatę. Była jeszcze druga przy Stożku Małym, ale spłonęła. Uznałem, że pora na przerwę; wyciągam i otwieram sobie piwo, przy okazji tnąc palec. Mam wrażenie, że ciągle słyszę jakieś głosy, ale nikogo nie ma.
W końcu pojawia się czteroosobowa grupa. Jeden facet rzucił na mnie okiem i stwierdził, że ognisko zrobią w innym miejscu. Hmm... Pora się zbierać.
Sądziłem, że podejście od strony Unisławia jest najbardziej strome, ale chyba się myliłem: szlak od Sokołowska to długa prosta z dużym nachyleniem i z tysiącami kamieni. Widząc gramolących się od dołu turystów aż zaczął mnie boleć kręgosłup. Na horyzoncie chmury złowieszczo kłębią się nad kolejnymi kopcami, które mnie dziś czekają - na każdy z osobna trzeba wysoko wejść i potem nisko zejść.
Z tej strony jest znacznie spokojniej, ale to już nie Góry Suche.
Od lewej: Bukowiec, następnie Krzywucha, dolina, Waligóra, Suchawa, Kostrzyna i Włostowa.
Z tej pozycji najwyższa wydaje się Suchawa albo Kostrzyna, lecz oczywiście jest nią położona w środku Waligóra.
Ze Stożka schodzę do Sokołowska (Görbersdorf), "śląskiego Davos". Choć po prawdzie to raczej Davos powinno być "szwajcarskim Görbersdorfem", gdyż dolnośląska miejscowość jako pierwsza na świecie stała się uzdrowiskiem leczącym gruźlików, a Szwajcarzy tylko się na niej wzorowali.
Początkowo chciałem napisać, iż Sokołowsko jest uroczo zaniedbane, ale może lepiej będzie brzmiało, iż czas się tutaj zatrzymał. Częściowo w epoce niemieckiej, a częściowo w Polsce Ludowej. Budynki wzniesione na przełomie XIX i XX wieku są w większości odrapane, brudne, ale nadal zachowały cząstki dawnego piękna.
Większości z nich nie grozi w najbliższym czasie zawalenie, wyjątek stanowi okazały gmach sanatorium doktora Hermanna Brehmera (założyciela uzdrowiska), późniejszego sanatorium "Grunwald". Obiekt spłonął w 2005 roku i na pierwszy rzut oka nic się w nim nie zmieniło od czasu mej wizyty sprzed kilkunastu laty.
We wschodniej części trwają jednak powolne prace remontowe - w odbudowanych pomieszczeniach ma się mieścić "Międzynarodowe Laboratorium Kultury i Archiwum twórczości Krzysztofa Kieślowskiego" (reżyser mieszkał w Sokołowsku jako dziecko).
Coś dla miłośników piwa i historii: reklama browaru Schultheiss-Patzenhofer, późniejszego Browaru Piastowskiego z Wrocławia.
Opuszczam główną ulicę i przez podmokłe pole przedostaję się do parku, w którym mijam Leśne Ruchadło, tfu, Leśne Źródło (Wald Quelle) z cytatami z Goethego.
Na końcu ulicy Parkowej stoi najmniej oczywisty zabytek Sokołowska - cerkiew Michała Archanioła. Architektura ta bynajmniej nie kojarzy się z Dolnym Śląskiem.
Niewielką świątynię postawiono w 1901 roku dla kuracjuszy z Imperium Rosyjskiego. Pełniła swą rolę aż do lat 30. ubiegłego wieku, po wojnie o niej zapomniano tak dalece, że nie wiedział o jej istnieniu nawet kościół prawosławny. Używano jej jako kostnicy, a także jako domek letniskowy, wreszcie za demokracji odkupiono ją i ponownie konsekrowano w 1997 roku. Miejscowa parafia prawosławna liczy tylko kilka rodzin, lecz z tego co się orientuję jest to jedyna cerkiew na polskim Śląsku, która wzniesiona została oryginalnie w takim właśnie celu - wszystkie pozostałe to albo dawne kościoły innych wyznań albo przebudowane domy mieszkalne.
Nogi trochę odpoczęły, więc znowu można się zacząć wspinać. Wybieram szlak niebieski, pamiętam, że korzystałem z niego również w czasie wycieczki z PTTK-iem. Na początku jest łagodnie, docieram do ruin "zameczku" Friedensburg, romantycznego miejsca spotkań niemieckich kuracjuszy.
Potem czeka kolejna ściana płaczu. O ile na Stożek Wielki musiałem w ciągu kilometra zaliczyć prawie trzysta metrów podejścia, o tyle teraz mam trochę więcej metrów na nieco dłuższym odcinku.
Pierwszy szczyt nazywa się Włostowa (Hohe Gebirge). Wcześniej trafiam na skałki z samotnym drzewem, z których widać Karkonosze (Śnieżka oddalona jest o 35 kilometrów).
W drugą stronę całkiem bliski Ruprechtický Špičák (Ruppersdorfer Spitzberg) z wieżą telekomunikacyjną. Góra przedzielona jest granicą, lecz sam szczyt leży po stronie czeskiej.
Ostre zejście i trzecie dzisiejszego dnia ostre wejście, tym razem na Kostrzynę (Schirlich Koppel), z której są całkiem przyjemne widoki na dolinę, Stożek Wielki i inne spiczaste pagórki.
Gdy schodząc po kamieniach zobaczyłem następną, jeszcze wyższą Suchawę (Dürre Gebirge), to machnąłem na nią ręką i postanowiłem minąć ją leśną drogą, która wyprowadziła mnie do rozdroża pod Waligórą. Od pewnego czasu na szlaku zaczęło pojawiać się coraz więcej turystów, a na rozdrożu była ich całkiem spora grupa oraz ładna wiata w stylu "skandynawskim", jedna z kilku tego typu w tej okolicy.
Od tej strony wejście na Waligórę (Heidelberg) ma łagodną postać. Natężenie ruchu turystycznego się zwiększa, spotykam nawet dość liczną grupę - prawdopodobnie jakiś kursantów, bo wszyscy udawali, że słuchają przewodnika w czerwonej kurtce i potakiwali mu.
Waligóra ma 936 metrów i jest to najwyższy punkt Gór Suchych, a także całych Gór Kamiennych. Kiedyś odsłonięta, dziś w całości pokryta lasem, zatem niewidokowa. Udaje mi się wykorzystać kilka sekund spokoju i sfotografować szczytowy słupek bez innych ludzi.
Zejście z niej to katorga - niby tylko sto dwadzieścia metrów w dół, ale... na niecałych trzystu metrach szlaku. To jedno z najbardziej stromych zejść w Sudetach z jakich korzystałem. Dodatkowo na trasie jest pełno błota, sypiących się kamieni, mokrych korzeni oraz resztek śniegu - kilka razy prawie się wyrąbałem.
Wypłaszczenie się przyjąłem z prawdziwą ulgą. Na dole stoją drewniane szlakowskazy; do niedawna pełno było takich w Górach Stołowych, ale wymieniono je na nowsze, już nie takie ładne. Duża tablica informuje o "Parku Krajobrazowym Sudetów Wałbrzyskich", choć takie pasmo jak "Sudety Wałbrzyskie" nie istnieje.
Przełęcz Trzech Dolin (Dreiwassertal) to największy węzeł szlaków całych Gór Kamiennych. W weekend mamy gwarancję spotkać tu tłumy ludzi, gdyż doprowadzono do niej asfaltową drogę, a kiedyś dojeżdżał nawet autobus miejski z Wałbrzycha (nie wiem, czy dalej kursuje). Na parkingu dziesiątki aut, dookoła setki osób, hałas. No cóż, spodziewałem się tego w sobotę.
Obsługę miłośników gór oraz lansiarzy zapewnia schronisko "Andrzejówka" wybudowane w 1933 roku jako "Andreasbaude". Obok niego stoi rozpadający się budynek, który oryginalnie chyba był schroniskiem młodzieżowym.
"Andrzejówka" to ładny obiekt. W środku zachowało się sporo z oryginalnego wystroju, w tym piękne rzeźby autorstwa Hansa Brochenbergera, dolnośląskiego snycerza (jego "podpis" widnieje w prawym dolnym rogu).
Ludzie stoją w kolejce do bufetu, po czym karnie przenoszą się z konsumpcją na zewnątrz. Dobrze, że chociaż toalety działają, a nie tak, jak miałem w marcu na Markowych Szczawinach. Mnie jednak średnio się podoba jedzenie na wietrze, zwłaszcza, że wszystko do siedzenia pozajmowano, więc rozkładam się przy stoliku oficjalnie służącym do odkładania tac. Jak człowiek posilam się żurkiem i wypijam smaczne piwo rzemieślnicze (w dobrej cenie - 10 złotych w schronisku za produkt z małego browaru to tanio!), prawdopodobnie przy okazji nikogo nie zamordowałem podczas tej czynności.
Po opuszczeniu "Andrzejówki" przebijam się przez łąkę i podążam Głównym Szlakiem Sudeckim brzegiem doliny potoku Sokołowiec. Waligóra zostaje z tyłu.
Szlak jest pusty (spotykam tylko dwie osoby), ale biegnie inaczej niż się spodziewałem: wydaje mi się, że bardziej w dół, niż w górę. W pewnym momencie mijam żółtą tablicę ostrzegającą, iż znalazłem się w strefie rozrzutu odłamków. To mnie nie martwi, natomiast zauważam, że czerwone znaczki na drzewach stały się bardzo wyblakłe, nikt ich od dawna nie odnawiał (a wcześniej wyglądały na świeżo maźnięte farbą). Złażę do jakiejś przełęczy i postanawiam się wrócić. Oczywiście okazało się, że przebieg szlaku zmieniono, ale zaznaczono to w terenie dość kiepsko.
Widzę przestrzeń między drzewami i nagle odsłania się przede mną wielka dziura: kopalnia melafiru. W dole pracują koparki, w oddali szybują motolotnie.
Działalność kopalni budzi kontrowersje: postępuje degradacja sąsiednich gór, całodobowe hałasy przeszkadzały mieszkańcom (i zwierzętom), ciężki sprzęt niszczył drogi. Obszar wydobycia graniczy z parkiem krajobrazowym oraz Naturą 2000. Mimo to w 2016 roku Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska wydała zgodę na dalszą eksploatację.
Osiągam szczyt Bukowca (Buch Berg) lub - według innej mapy - jedynie rozwidlenie oznaczone pobliskim szczytem i skręcam na ścieżkę koloru niebieskiego. W jednym miejscu mam kolejną przebitkę na Unisław Śląski.
Tym razem podejście na Bukowiec było umiarkowanie strome, zejście znów jest ostrzejsze, choć nie aż tak jak w poprzednich przypadkach.
Mógłbym pomarudzić na pogodę: szósty raz jestem w tym roku w górach i ani razu nie miałem takiej aury, jakiej bym sobie życzył! Tym razem również dominowały chmury, ale na końcowych kilometrach słońce się trochę zrehabilitowało.
Bardzo ładna polana mijająca wzgórze Polna (Wolkenbrust) z widokami na Stożek Wielki.
Schodzenie do Unisławia to czysta przyjemność.
Na wschodnim skraju wioski stoi kościół ewangelicki z XVIII wieku. Obecnie to ruina, aż przykro patrzeć. Obok niego w lepszym stanie zachowała się pastorówka.
Za świątynią resztki cmentarza. Jedynie kilka grobów jest w takim stanie, iż można na nich coś przeczytać.
Inny bliski budynek to dawny browar. Eh, żeby teraz tak w co drugiej mieścinie warzono piwo...
Wędrówkę kończę przy aucie, czyli przy kościele katolickim. Ten jest oczywiście w miarę dobrze utrzymany.
Kręcę się jeszcze po cmentarzu. Nagrobków niemieckich zostało tylko parę, ułożone są pod murem. Jeden stary grób nie zmienił lokalizacji, ale on akurat napisy ma po polsku. Pochowano w nim doktora Kowalewskiego, urodzonego w Grodnie, a zmarłego w Görbersdorfie. Sokołowsko nie posiadało słowiańskiej nazwy, więc po wojnie musiano ją wymyślić, za patrona biorąc innego doktora - Alfreda Sokołowskiego.
Aby zakończenie wycieczki w pełni wypełnić wątkiem religijnym, to w drodze powrotnej zaglądam do nieodległej Rybnicy Leśnej (Reimswaldau). Głównym zabytkiem tej wioski jest drewniany kościół św. Jadwigi Śląskiej i towarzysząca mu dzwonnica bramna.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Może to palec boży. Albo karma. Albo natura się broni. Albo brak ostrożności, którą powinieneś mieć w małym paluszku.Pudelek pisze:otwieram sobie piwo, przy okazji tnąc palec.
Gdybyś to udokumentował, to rozpoczęlibyśmy procedurę beatyfikacyjną i mielibyśmy świętego na forum.Pudelek pisze:Mam wrażenie, że ciągle słyszę jakieś głosy, ale nikogo nie ma.
W soboty o godz. 20 na TVP3 jest koncert życzeń. Polecam.Pudelek pisze:szósty raz jestem w tym roku w górach i ani razu nie miałem takiej aury, jakiej bym sobie życzył!
Też nie lubię błota, dlatego wybrałem się zimą (10.02.2018), bo nie widać śmieci i strome górki śnieg wyrównuje.
Z rana zaliczyłem Chełmiec, potem busikiem do Sokołowska i prawie identyczny szlak do schroniska Andrzejówka (nocleg). Czasem wpadłem po kolana w śnieg, ale stromizm nie widziałem - wręcz przeciwnie - był to sympatyczny spacerek relaksacyjny. 20180210-11-chelmiec-sokolowsko-waligora-andrzejowka-klodzko-bardo-ziebice-strzelin-vt3782.htm
Autobus spod schroniska jeździł, bo skorzystałem.
laynn, to jest trasa na romantyczny spacer rodzinny.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
laynn pisze:Albo jak ktoś mnie wkurzy, to go wezmę ta,
to są szlaki specjalnie dla teściowych
ceper pisze:W soboty o godz. 20 na TVP3 jest koncert życzeń. Polecam.
jak nie będzie Eleni to nie oglądam!
sokół pisze:Mnie się bardzo skojarzyło z Beskidem Wyspowym. Fajne tereny!
coś w tym jest, też te górki są tak trochę odizolowane.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Ło matko, pamiętam dobrze ten odcinek, tyle że schodząc, długi i stromy. Jakby ktoś tłuczeń wysypał
Ostatnio zmieniony 2021-05-10, 10:09 przez Piotrek, łącznie zmieniany 1 raz.
Pudel, Ty to przyciągasz nieszczęścia: ktoś z piwem prawie wywinie orła albo prawie utnie sobie palec przyrządem a'la maczeta.
W celu wyjaśnienia Twego ewenementu otworzyłem sobie puszkę z Pepsi i wydaje mi się to prawie niemożliwe. Widocznie puszki z piwem są bardziej ostre niż single na zlocie w Lasku.
W celu wyjaśnienia Twego ewenementu otworzyłem sobie puszkę z Pepsi i wydaje mi się to prawie niemożliwe. Widocznie puszki z piwem są bardziej ostre niż single na zlocie w Lasku.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
sokół pisze:Mnie się bardzo skojarzyło z Beskidem Wyspowym. Fajne tereny!
A mi się skojarzyło z Małą Fatrą. Fakt, fajne tereny i mało "sudeckie", co jest zaletą.
Za to na pewno sudeckie są karczmy, kościoły, ruiny i cmentarze.
"Szlak początkowo poprowadzony jest w stylu słowackim: prosto na pałę. Potem zaczynają się jakieś nieśmiałe zakosy." - o tym właśnie mówię.
Ostatnio zmieniony 2021-05-14, 16:41 przez Sebastian, łącznie zmieniany 1 raz.
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
ceper pisze:W celu wyjaśnienia Twego ewenementu otworzyłem sobie puszkę z Pepsi i wydaje mi się to prawie niemożliwe. Widocznie puszki z piwem są bardziej ostre niż single na zlocie w Lasku.
otwierałem sobie butelkę scyzorykiem
Sebastian pisze:Fakt, fajne tereny i mało "sudeckie", co jest zaletą.
pytanie co oznacza "sudeckość"
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Gdy zobaczyłem najbliższą górę, zakląłem bardzo szpetnie. Świetną sobie wybrałem trasę, od razu na samym początku ściana płaczu! Zdjęcie nie oddaje tego tak dokładnie, ale Stożek Wielki (Groß Storch Berg) to jest kaliber grubszej wagi!
Kiedys sie tam pakowalismy z duzymi plecakami, gdy caly ten szlak byl pokryty wiatrolomem. Podejscie zajelo nam chyba 3 godziny. A moze i wiecej? Byla z nami kolezanka, ktora zabrala swojego narzeczonego aby polubil gorskie wedrowki. No i chyba nie polubil, bo nigdzie z nami wiecej nie pojechal. Acz moze tego glowna przyczyna nie byla nawet ta trasa, tylko ze na szczycie nocleg wypadal w wiacie a nie w schronisku jak on sobie udumal? Acz kolezanka mu ponoc mowila, ale on myslal ze zartowala! Ciekawy mielismy wieczor - taki pelny emocji!
A ty byles na zlocie forum sudeckiego w 2010 roku? Bo wlasnie w tej wiacie byl!
całodobowe hałasy przeszkadzały mieszkańcom
Ale ze niby do Sokolowska sie to nioslo? czy do Rybnicy?
Mam wrażenie, że ciągle słyszę jakieś głosy, ale nikogo nie ma.
Mysmy kiedys w Gorach Bardzkich przy wiacie slyszeli glosy a nawet wydawalo mi sie kilka razy, ze kątem oka widze dwie postacie. Przy odwroceniu glowy i popatrzeniu wprost okazywalo sie ze mi sie wydawalo. Bo to galaz albo cien. A w nocy jakby ktos spiewal! Ale ostatecznie z nikim nie nawiazalismy prawdziwego kontaktu..
otwierałem sobie butelkę scyzorykiem
Ostrzem? Ała!
Na początku jest łagodnie, docieram do ruin "zameczku" Friedensburg, romantycznego miejsca spotkań niemieckich kuracjuszy.
Idealne tez na romantyczne ognisko!
Ostatnio zmieniony 2021-05-14, 22:58 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:A ty byles na zlocie forum sudeckiego w 2010 roku? Bo wlasnie w tej wiacie byl!
nie, znam go tylko z opowieści, ale właśnie kojarzyłem ze Stożkiem. Ten zlot był na szczycie czy w tej drugiej wiacie, co już jej nie ma?
buba pisze:Ale ze niby do Sokolowska sie to nioslo? czy do Rybnicy?
raczej do Rybnicy
buba pisze:Ostrzem? Ała!
tylko ostrzem szło podważyć kapsel Ślad mam do tej pory
buba pisze:Idealne tez na romantyczne ognisko!
na namiot miejsce słabe, w ruinach dość wilgotno, więc trzeba by przy dobrej pogodzie
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
nie, znam go tylko z opowieści, ale właśnie kojarzyłem ze Stożkiem. Ten zlot był na szczycie czy w tej drugiej wiacie, co już jej nie ma?
W tej na szczycie
tylko ostrzem szło podważyć kapsel Ślad mam do tej pory
Lepiej to tylko jeden znajomy wino otwierał - rozbijal szyjke o drzewo i zrobil to tak fachowo ze sobie podcial zyly. Zamiast pic wino jechalismy na pogotowie
w ruinach dość wilgotno
Wilgotno to mozna przezyc, ale podczas naszego ogniska w srodku bylo nasrane.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 58 gości