Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek)
W gęsto padającym śniegu zagłębiamy się w lasy. Celem wycieczki jest dotrzeć nad jedno z odrzańskich starorzeczy i zrobić tam ognisko. To rozlewisko koło Starego Górnika, gdzie w kwietniu słuchaliśmy żabich chórów.
Tak jak nie lubię leżącego śniegu - to uwielbiam jak sypie. Im mocniej tym lepiej, zwłaszcza jak towarzyszy temu wiatr… Droga przed nami w wielu miejscach jest idealnie białą powierzchnią, nietkniętą żadnym tropem. Trafiamy też na stado saren, które chyba grają w berka. Przebiegły nam drogę z siedem razy!
Sanki lepiej jadą jak ma się wiosło! Co widać na załączonym obrazku
Skute lodem kałużaste drogi powoli prowadzą nas do celu.
Wody starorzecza częściowo pozamarzały. Fragmenty są zasypane śniegiem i ciężko się w ogóle domyśleć, że pod spodem jest woda. Kawałki jednak wciąż tworzą wielkie kałuże, w których odbijają się powalone konary. Acz wiosną było tu zdecydowanie ładniej!
Ognisko ze zlodowaciałych patyków nie pali się zbyt dobrze.
Duże płaty padającego śniegu niezbyt współgrają z rozgrzanym tłuszczem na patelni Mimo to jajecznicopodobna potrawa wychodzi całkiem nieźle. A może w takich okolicznościach i żwir by smakował? Toperz się ze śmieje, że ja to nawet z jajecznicy zrobię pulpę (na patelnię wrzucamy kolejno smalec gęsi, cebulę, kiełbasę, paprykę, jajka i starty oscypek)
Wracamy nadodrzańskim wałem.
Jedna z większych atrakcji to przejazd pod szlabanem!
No i byłoby chyba na tyle… No bo co jeszcze zimą robić jak wszędzie zimno i mokro?
Tak jak nie lubię leżącego śniegu - to uwielbiam jak sypie. Im mocniej tym lepiej, zwłaszcza jak towarzyszy temu wiatr… Droga przed nami w wielu miejscach jest idealnie białą powierzchnią, nietkniętą żadnym tropem. Trafiamy też na stado saren, które chyba grają w berka. Przebiegły nam drogę z siedem razy!
Sanki lepiej jadą jak ma się wiosło! Co widać na załączonym obrazku
Skute lodem kałużaste drogi powoli prowadzą nas do celu.
Wody starorzecza częściowo pozamarzały. Fragmenty są zasypane śniegiem i ciężko się w ogóle domyśleć, że pod spodem jest woda. Kawałki jednak wciąż tworzą wielkie kałuże, w których odbijają się powalone konary. Acz wiosną było tu zdecydowanie ładniej!
Ognisko ze zlodowaciałych patyków nie pali się zbyt dobrze.
Duże płaty padającego śniegu niezbyt współgrają z rozgrzanym tłuszczem na patelni Mimo to jajecznicopodobna potrawa wychodzi całkiem nieźle. A może w takich okolicznościach i żwir by smakował? Toperz się ze śmieje, że ja to nawet z jajecznicy zrobię pulpę (na patelnię wrzucamy kolejno smalec gęsi, cebulę, kiełbasę, paprykę, jajka i starty oscypek)
Wracamy nadodrzańskim wałem.
Jedna z większych atrakcji to przejazd pod szlabanem!
No i byłoby chyba na tyle… No bo co jeszcze zimą robić jak wszędzie zimno i mokro?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Jak tylko stopniały śniegi, ruszyliśmy na poszukiwania kolejnych starorzeczy. Tym razem mamy na oku teren pomiędzy wioską Kopanie a Nysą Kłodzką, która tutaj niedaleko wpada do Odry.
Pierwsze starorzecze przytyka do wsi.
Przedostanie się na drugą stronę jeziorka okazuje się dużo prostsze niż myśleliśmy!
I tu odkrywamy smutną prawdę - zwały śniegu faktycznie prawie wszędzie stopniały, ale wszelakie bajora nadal są zamarznięte.. Więc na piękne odbicia powalonych drzew w lustrzanej tafli wody - to raczej nie mamy co dziś liczyć A i śnieg w wielu miejscach się jeszcze przyczaił…
Nasza droga okazuje się być koszmarnie błotnista. Pokrywająca ją breja jest lepka i zasysająca. Przy każdym kroku nogę trzeba wręcz wyrywać z objęć zalegającej mazi.
Z daleka udaje się dostrzec jakieś spore ptaki, siedzące na czubku zjedzonego przez jemioły drzewa.
Wszystko na to wskazuje, że są to bieliki! Chyba jeszcze nigdy nie miałam okazji takowych napotkać!
Są też kormorany, ale to akurat bardzo codzienny widok w nadodrzańskich okolicach.
Dwa starorzecza łączy kanałopodobny potoczek.
Przypudrowane śniegiem, wijące się drogi…
A tu już kolejne rozlewisko wśród pól…
Nad nim robimy sobie pierwszy mini popas. Na herbatkę i ciasteczka. Krecik oczywiście dobrał się do nalewki. Skubaniec!
Sarny nam chyba pozazdrościły pikniku, bo stanęły jak wryte i się gapią chyba przez 15 minut!
Widoczki dalekie…
I te bardzo bliskie…
Napotykamy całkiem spory krzyż pokutny!
Dalsza wędrówka wzdłuż starorzecza wymaga ciągłego pokonywania różnych cieków wodnych.
Drzewa wmarznięte w lód…
Dziwne to drzewo na środku. Takie jakieś proste! Jakby spadło z księżyca! A może to słup?
A to chyba największa atrakcja dzisiejszej wycieczki. Powalone drzewo. Ale nie byle jakie! Drzewo gigant! I jakieś zdecydowanie zabytkowe - miało nawet tablice pomnika przyrody. Rosło na skraju rozlewiska i chyba mu podmyło korzenie. Skądinąd te korzenie jakieś takie strasznie mikre w stosunku do gabarytów pnia i korony… A może niegdyś były większe ale stopniowo zgniły?? Miejsce wywołuje bardzo sprzeczne uczucia. Bo z jednej strony ogromnie żal, że takie piękne drzewo już nie żyje, a z drugiej miejsce jest tak urokliwe, nietypowe i jedyne w swoim rodzaju, że człowiek podświadomie się cieszy, że może je oglądać i go doświadczać. Rozsiadamy się na pniu. Zakątek jest też niesamowicie nasłoneczniony i ciepły. Temperatura tu panująca jest gdzieś o 10 stopni wyższa niż na całej naszej pozostałej wędrowce. Taka wyspa lata pośrodku przedwiośnia… Leżymy więc, siedzimy, skaczemy jak małpy po konarach - a czas nieubłagalnie płynie….
Idąc dalej odkrywamy, że jakimś cudem znaleźliśmy się na terenie zamkniętego, ogromniastego pastwiska. I musimy pokonać solidną bramę, aby je opuścić!
Potem idziemy długo wzdłuż płotów, drogami zmienionymi w lodowiska...
Las jemiołowy. Nie wiem jaki to gatunek drzew tu występuje. I wiem, że te drzewa są biedactwa chore, ale jest w tym zagajniku jakiś niesamowity urok. Może przez to, że ten las jest taki… inny?
Szukanie ostatniego starorzecza jakoś nam nie idzie… Znajdujemy pola…
Malutki, prawie prostokątny stawik...
Albo grodzisko! Miejsce całe jest poryte tunelikami, jamami. Albo archeolodzy, albo poszukiwacze skarbów, albo stado wściekłych borsuków!
Już, już się nam wydaje, że docieramy nad poszukiwane bajorko, gdy odkrywamy, że ono…. płynie! Taaaaa… To Nysa Kłodzka na chwilę przed wpadnięciem do Odry.
Podążamy szlakiem zgryzionych drzew…
I w końcu się udaje!
Tu nam się podoba - tu robimy ognicho!
Oczywiście, zgodnie z tradycją naszych zimowych biwaków, ognisko ni cholery nie chce się palić. Dymi, dymi i... gaśnie…
Jak z drewnem się nie udaje - to próbujemy palić zeschłymi szuwarami
Są ognie normalne, które płoną lepiej lub gorzej, w zależności co się do nic włoży, jak rozpali, jak często dokłada itp. Są te pomarańczowe, lepliwe, żyjące własnym życiem i z lekka upiorne - takie jak mieliśmy okazję widzieć np. pod chatką w krainie pogiętych sosen ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... czyli.html )
I są też ognie, które zgasisz zalewając je benzyną. Bo one palić się nie zamierzają i są bardzo konsekwentne w tym swoim postanowieniu… Zjadamy więc letnie kiełbaski, zagryzając je kilkudziesięcioma haustami aromatycznego dymu.
Wracamy malowniczymi drogami pełnymi pośniegowych jezior.
A ciepłe barwy wieczoru mieszają się z coraz bardziej lodowatym powietrzem. Cóż… luty, nawet ten najbardziej wiosenny, ma swoje prawa….
Pierwsze starorzecze przytyka do wsi.
Przedostanie się na drugą stronę jeziorka okazuje się dużo prostsze niż myśleliśmy!
I tu odkrywamy smutną prawdę - zwały śniegu faktycznie prawie wszędzie stopniały, ale wszelakie bajora nadal są zamarznięte.. Więc na piękne odbicia powalonych drzew w lustrzanej tafli wody - to raczej nie mamy co dziś liczyć A i śnieg w wielu miejscach się jeszcze przyczaił…
Nasza droga okazuje się być koszmarnie błotnista. Pokrywająca ją breja jest lepka i zasysająca. Przy każdym kroku nogę trzeba wręcz wyrywać z objęć zalegającej mazi.
Z daleka udaje się dostrzec jakieś spore ptaki, siedzące na czubku zjedzonego przez jemioły drzewa.
Wszystko na to wskazuje, że są to bieliki! Chyba jeszcze nigdy nie miałam okazji takowych napotkać!
Są też kormorany, ale to akurat bardzo codzienny widok w nadodrzańskich okolicach.
Dwa starorzecza łączy kanałopodobny potoczek.
Przypudrowane śniegiem, wijące się drogi…
A tu już kolejne rozlewisko wśród pól…
Nad nim robimy sobie pierwszy mini popas. Na herbatkę i ciasteczka. Krecik oczywiście dobrał się do nalewki. Skubaniec!
Sarny nam chyba pozazdrościły pikniku, bo stanęły jak wryte i się gapią chyba przez 15 minut!
Widoczki dalekie…
I te bardzo bliskie…
Napotykamy całkiem spory krzyż pokutny!
Dalsza wędrówka wzdłuż starorzecza wymaga ciągłego pokonywania różnych cieków wodnych.
Drzewa wmarznięte w lód…
Dziwne to drzewo na środku. Takie jakieś proste! Jakby spadło z księżyca! A może to słup?
A to chyba największa atrakcja dzisiejszej wycieczki. Powalone drzewo. Ale nie byle jakie! Drzewo gigant! I jakieś zdecydowanie zabytkowe - miało nawet tablice pomnika przyrody. Rosło na skraju rozlewiska i chyba mu podmyło korzenie. Skądinąd te korzenie jakieś takie strasznie mikre w stosunku do gabarytów pnia i korony… A może niegdyś były większe ale stopniowo zgniły?? Miejsce wywołuje bardzo sprzeczne uczucia. Bo z jednej strony ogromnie żal, że takie piękne drzewo już nie żyje, a z drugiej miejsce jest tak urokliwe, nietypowe i jedyne w swoim rodzaju, że człowiek podświadomie się cieszy, że może je oglądać i go doświadczać. Rozsiadamy się na pniu. Zakątek jest też niesamowicie nasłoneczniony i ciepły. Temperatura tu panująca jest gdzieś o 10 stopni wyższa niż na całej naszej pozostałej wędrowce. Taka wyspa lata pośrodku przedwiośnia… Leżymy więc, siedzimy, skaczemy jak małpy po konarach - a czas nieubłagalnie płynie….
Idąc dalej odkrywamy, że jakimś cudem znaleźliśmy się na terenie zamkniętego, ogromniastego pastwiska. I musimy pokonać solidną bramę, aby je opuścić!
Potem idziemy długo wzdłuż płotów, drogami zmienionymi w lodowiska...
Las jemiołowy. Nie wiem jaki to gatunek drzew tu występuje. I wiem, że te drzewa są biedactwa chore, ale jest w tym zagajniku jakiś niesamowity urok. Może przez to, że ten las jest taki… inny?
Szukanie ostatniego starorzecza jakoś nam nie idzie… Znajdujemy pola…
Malutki, prawie prostokątny stawik...
Albo grodzisko! Miejsce całe jest poryte tunelikami, jamami. Albo archeolodzy, albo poszukiwacze skarbów, albo stado wściekłych borsuków!
Już, już się nam wydaje, że docieramy nad poszukiwane bajorko, gdy odkrywamy, że ono…. płynie! Taaaaa… To Nysa Kłodzka na chwilę przed wpadnięciem do Odry.
Podążamy szlakiem zgryzionych drzew…
I w końcu się udaje!
Tu nam się podoba - tu robimy ognicho!
Oczywiście, zgodnie z tradycją naszych zimowych biwaków, ognisko ni cholery nie chce się palić. Dymi, dymi i... gaśnie…
Jak z drewnem się nie udaje - to próbujemy palić zeschłymi szuwarami
Są ognie normalne, które płoną lepiej lub gorzej, w zależności co się do nic włoży, jak rozpali, jak często dokłada itp. Są te pomarańczowe, lepliwe, żyjące własnym życiem i z lekka upiorne - takie jak mieliśmy okazję widzieć np. pod chatką w krainie pogiętych sosen ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... czyli.html )
I są też ognie, które zgasisz zalewając je benzyną. Bo one palić się nie zamierzają i są bardzo konsekwentne w tym swoim postanowieniu… Zjadamy więc letnie kiełbaski, zagryzając je kilkudziesięcioma haustami aromatycznego dymu.
Wracamy malowniczymi drogami pełnymi pośniegowych jezior.
A ciepłe barwy wieczoru mieszają się z coraz bardziej lodowatym powietrzem. Cóż… luty, nawet ten najbardziej wiosenny, ma swoje prawa….
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Łatwiej byłoby mi bramę przeskoczyć.
Poczatkowo tez rozwazalismy ten wariant, zeby sie nie usyfic. Ale dołem jednak bylo latwiej.
Najpierw polać drewno benzyną, potem je podpalić.
Akurat benzyny nie mielismy ze sobą - ale pamietam i takie ogniska, ze wlalismy z litr benzyny i palilo sie poki byla benzyna, a potem i tak zgaslo
ceper pisze:Trzymając kiełbaski na patykach (dziwne, że nie spadły),
Spadały i to nie raz To akurat jest ten model kielbaski, ze nie da sie go nabic na kija bo jest za cienki i sie rozłupie. Pakując je mialam tez zabrac taki druciany opiekacz w ktorym mozna cos zamknąć i opiekac nad ogniem z dwoch stron - ale zapomnialam...
Lubię podobne klimaty starorzeczy, ale bez błota.
Mi sie jakos zawsze starorzecza z owym blotem kojarzą. Moze dlatego, ze odwiedzamy je glownie w klimatach jesienno - zimowo - wiosennych, bo latem to raz ze duzo innych pomyslow na wycieczki a dwa, ze bez maczety nie przejdzie po wiekszosci tych sciezynek. A do blota tez jakas dziwną sympatie czuje, nie wiem dlaczego.. Nawet mamy pewien plan! Jak sie uda gdzies latem znalezc odpowiednio duze i glebokie bloto - to zamierzamy sie w nim z kabakiem wytarzac! Tak jak na Woodstocku! Toperz jakos nie wykazuje entuzjazmu - ale powiedzial ze moze nam zdjecia robic. Czekamy wiec na jakis upalny dzien po duzych opadach!
Ostatnio zmieniony 2021-04-08, 15:50 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kolejnych nadrzecznych bajorek i rozlewisk szukamy w okolicach wsi Mikolin. Od miejscowości wbijamy w polną drogę prowadzącą na południe.
Już na samym początku znajdujemy fajną jemiołę. Planujemy ją zabrać w drodze powrotnej, ale okaże się, że wracamy zupełnie inaczej. Więc łupów z wycieczki tym razem brak.
Chwilę później bita droga zmienia się w płytówkę, więc już mamy nadzieję, że zaraz wleziemy na jakieś ciekawe ruiny. Ale płyty kończą się tak samo nagle i niespodziewanie jak się zaczęły. Z atrakcji dodatkowych znajdujemy tylko czachę. Omszała i z lekka niekompletna - z jednej strony coś ją wyżarło. I nie wiem nawet do kogo mogła należeć. Ot kolejny mieszkaniec lasu przeszedł do historii…
Pierwsze bajorko jest przy samej drodze.
Drugiego trzeba nieco poszukać na bezdrożach.
Przedzieramy się przez powalony przez bobry zagajnik (co daje nadzieję, że gdzieś tam musi być woda). Skądinąd po kiego diabła bobry zgryzają drzewa tak daleko od wody? Zęby je swędzą? Te drzewa potem leżą nieużywane, więc tak trochę szkoda...
Jest też miły brzeziniak. Tutejsze brzozy na szczęście okazały się dla bobrów niesmaczne.
Tropem ściętych drzew docieramy do wody. To pierwsze plusnęło w jej toń.
Dziwny glon (czy inna rzęsa wodna) porasta lód!
Odnalezione jeziorko ma chyba teraz większą powierzchnię niż zazwyczaj.
Krótki popas herbatkowy.
W stronę wału nad Nysą Kłodzką suniemy przez mniej lub bardziej rozmiękłe pola pokukurydziane.
Nie tylko my obraliśmy taką trasę!
Ledwo wyłazimy na wał - to naszym oczom ukazują się kolejne rozlewiska, w większości jeszcze skute lodem.
Jedno wybitnie przypada nam do gustu, więc postanawiamy je obejść.
Prosto nie jest, przeszkody są i wodne, i lądowe. Takie do przeskakiwania, przepełzania albo przełażenia górą metodą wspinaczą. Skądinąd bardzo ciekawe, że kabak jak idzie wałem albo ścieżką to niezmiernie marudzi, że jest zmęczona, nóżki bolą, trzeba wziąć na barana bo po prostu dziecko jest na skraju wyczerpania. Ale jak się zacznie wiatrołom (albo raczej bobrołom albo teren bagienny czy poprzecinany rzeczułkami, które nijak przeskoczyć i trzeba budować mosty - to zmęczenie pryska jak bańka mydlana, a dziecko pomyka jak rączy jeleń! Jedno też jest pewne - jej ze względu na mniejsze gabaryty dużo łatwiej jest pokonywać chaszcz i leśne zatory - i chyba ją to bardzo cieszy, gdy widzi, że tatuś znowu utknął pod zwalonym pniem albo walnął łbem o korzeń, pod którym reszta ekipy przelazła bezproblemowo.
Takie oto miłe miejsce znaleźliśmy sobie na biwaczek.
Ognisko się nieźle pali, póki się w nie dmucha
Wypróbowana technika przekraczania cieków wodnych. Najpierw rzut kabakiem... (czasem za kabakiem lecą plecaki )
a potem można już skakać
Wracamy do Mikolina. Wioska majaczy gdzieś na horyzoncie.
Tuptamy drogami o różnych nawierzchniach.
A nad głowami kołują coraz to kolejne klucze.
Tu już Mikolin i zabudowania przypałacowe. Znaczy wycieczka dobiegła końca.
Już na samym początku znajdujemy fajną jemiołę. Planujemy ją zabrać w drodze powrotnej, ale okaże się, że wracamy zupełnie inaczej. Więc łupów z wycieczki tym razem brak.
Chwilę później bita droga zmienia się w płytówkę, więc już mamy nadzieję, że zaraz wleziemy na jakieś ciekawe ruiny. Ale płyty kończą się tak samo nagle i niespodziewanie jak się zaczęły. Z atrakcji dodatkowych znajdujemy tylko czachę. Omszała i z lekka niekompletna - z jednej strony coś ją wyżarło. I nie wiem nawet do kogo mogła należeć. Ot kolejny mieszkaniec lasu przeszedł do historii…
Pierwsze bajorko jest przy samej drodze.
Drugiego trzeba nieco poszukać na bezdrożach.
Przedzieramy się przez powalony przez bobry zagajnik (co daje nadzieję, że gdzieś tam musi być woda). Skądinąd po kiego diabła bobry zgryzają drzewa tak daleko od wody? Zęby je swędzą? Te drzewa potem leżą nieużywane, więc tak trochę szkoda...
Jest też miły brzeziniak. Tutejsze brzozy na szczęście okazały się dla bobrów niesmaczne.
Tropem ściętych drzew docieramy do wody. To pierwsze plusnęło w jej toń.
Dziwny glon (czy inna rzęsa wodna) porasta lód!
Odnalezione jeziorko ma chyba teraz większą powierzchnię niż zazwyczaj.
Krótki popas herbatkowy.
W stronę wału nad Nysą Kłodzką suniemy przez mniej lub bardziej rozmiękłe pola pokukurydziane.
Nie tylko my obraliśmy taką trasę!
Ledwo wyłazimy na wał - to naszym oczom ukazują się kolejne rozlewiska, w większości jeszcze skute lodem.
Jedno wybitnie przypada nam do gustu, więc postanawiamy je obejść.
Prosto nie jest, przeszkody są i wodne, i lądowe. Takie do przeskakiwania, przepełzania albo przełażenia górą metodą wspinaczą. Skądinąd bardzo ciekawe, że kabak jak idzie wałem albo ścieżką to niezmiernie marudzi, że jest zmęczona, nóżki bolą, trzeba wziąć na barana bo po prostu dziecko jest na skraju wyczerpania. Ale jak się zacznie wiatrołom (albo raczej bobrołom albo teren bagienny czy poprzecinany rzeczułkami, które nijak przeskoczyć i trzeba budować mosty - to zmęczenie pryska jak bańka mydlana, a dziecko pomyka jak rączy jeleń! Jedno też jest pewne - jej ze względu na mniejsze gabaryty dużo łatwiej jest pokonywać chaszcz i leśne zatory - i chyba ją to bardzo cieszy, gdy widzi, że tatuś znowu utknął pod zwalonym pniem albo walnął łbem o korzeń, pod którym reszta ekipy przelazła bezproblemowo.
Takie oto miłe miejsce znaleźliśmy sobie na biwaczek.
Ognisko się nieźle pali, póki się w nie dmucha
Wypróbowana technika przekraczania cieków wodnych. Najpierw rzut kabakiem... (czasem za kabakiem lecą plecaki )
a potem można już skakać
Wracamy do Mikolina. Wioska majaczy gdzieś na horyzoncie.
Tuptamy drogami o różnych nawierzchniach.
A nad głowami kołują coraz to kolejne klucze.
Tu już Mikolin i zabudowania przypałacowe. Znaczy wycieczka dobiegła końca.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Skądinąd bardzo ciekawe, że kabak jak idzie wałem albo ścieżką to niezmiernie marudzi, że jest zmęczona, nóżki bolą, trzeba wziąć na barana bo po prostu dziecko jest na skraju wyczerpania. Ale jak się zacznie wiatrołom (albo raczej bobrołom albo teren bagienny czy poprzecinany rzeczułkami, które nijak przeskoczyć i trzeba budować mosty - to zmęczenie pryska jak bańka mydlana, a dziecko pomyka jak rączy jeleń!
Cóż, to znane zjawisko. Moja też tak ma. Jak w lutym do Groty Komonieckiego szliśmy, to ileż było marudzenia, a jak zobaczyła wodospad, a potem grotę...znikło całe zmęczenie, ręka taty już nie była potrzebna, a ona jak wiadomo dodaje mocy +50
laynn pisze:buba pisze:Skądinąd bardzo ciekawe, że kabak jak idzie wałem albo ścieżką to niezmiernie marudzi, że jest zmęczona, nóżki bolą, trzeba wziąć na barana bo po prostu dziecko jest na skraju wyczerpania. Ale jak się zacznie wiatrołom (albo raczej bobrołom albo teren bagienny czy poprzecinany rzeczułkami, które nijak przeskoczyć i trzeba budować mosty - to zmęczenie pryska jak bańka mydlana, a dziecko pomyka jak rączy jeleń!
Cóż, to znane zjawisko. Moja też tak ma. Jak w lutym do Groty Komonieckiego szliśmy, to ileż było marudzenia, a jak zobaczyła wodospad, a potem grotę...znikło całe zmęczenie, ręka taty już nie była potrzebna, a ona jak wiadomo dodaje mocy +50
Wychodzi wiec ze zamilowanie do torow przeszkod jest typowe!
Adrian pisze:Podoba mi się przekraczanie wody i rzut Kabakiem
Kabak sie ciagle dopytuje: "a kiedy pojdziemy nad taką rzeke, zebyscie mną znow rzucali?"
Skojarzyło mi się z bajką South Park, gdzie była zabawa kopiemy bobasa ...
To nie znam tej bajki. Ciekawe na czym polegala ta zabawa? Bo skojarzyla mi sie z taką sprzed paru lat, ze kabak sie układał na podlodze i trzeba bylo ją tak nogą popychac zeby sie toczyła. Długi czas to byla ulubiona zabawa!
Ostatnio zmieniony 2021-04-20, 11:55 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Na wycieczkę ruszamy spod pomnika w Mikolinie. To jeden z moich ulubionych, bo taki osadzony w klimacie miejsca. Pamiątka forsowania Odry to i łodzie z cokołu wystają! Były kilka lat temu zakusy władz, żeby go zniszczyć, ale na szczęście stoi dalej i cieszy oko!
No bo czy gdzieś jeszcze jest pomnik z łódkami?
Na wielu bajorach zalega jeszcze lód. Wiosna tego roku coś nie może się zacząć (taaaaa... ani półtora miesiąca później też nie
Jest też jakiś straszny wysyp saren! Przez cały dzień naliczyliśmy ich chyba ze 40! Kabak stwierdza, że może zamiast nauki wędkowania byśmy lepiej zaczeli polować: "To by było łatwiejsze! Patrz mama - ile jedzenia się marnuje!" Czy wszystkie dzieci tak mają?
Zamierzamy dziś odwiedzić starorzecza położone między wioskami Popielowska Kolonia a Wielopole. I tu przeżywamy spore zaskoczenie, bo miejsce jest inne niż wszystkie dotychczas odwiedzone nadodrzanskie bajorka. Starorzecza pokochałam głównie dzięki temu, że są dzikie, niezagospodarowane i wszyscy o nich zapomnieli. Tu niestety jest inaczej. Tu już dotarła tabliczkoza i szlakoza Przez to klimaty trochę jak w miejskim parku.. Acz same rozlewiska sympatyczne.
Tablice kierują również do pomnika przyrody "Dębu Klara". Zapewne gdyby nie one - to nikt by go nie zauważył. Jest jedno drzewo odrobinę bardziej sękate od innych, ale w niczym nie przypomina imponujących dębów z jednej z naszych poprzednich wycieczek, czy chociażby tych z oławskich wałów. A poza tym owo drzewo chyba i tak już dawno uschło.
Najbardziej malownicze są chyba walające się wokół jego omszałe fragmenty.
Potem idziemy szukać jeziorka Gęsi Dół, położonego po przeciwległej stronie wału.
Wielopole z oddali prezentuje się całkiem klimatycznie.
Gęsi Dół to chyba najbrzydsze starorzecze z tych póki co odwiedzonych. Gładkie brzegi, żadnych zarośli, powalonych drzew, urokliwych zatoczek. Ot jakby wykopać dziurę i nalać wody. Wszystko takie łyse, gołe i na widoku…
Chcieliśmy tu palić ognisko, ale nic tu po nas. I jak się potem okazuje - to była rewelacyjna decyzja, bo inne miejsce, które na nas czekało - okazało się obłędnie piękne!
Wracamy nad Odrę.
Po drodze kilka ciekawych “kompozycji drzewnych”.
Cieniowane pnie…
A jakby ktoś, pośrodku niczego, postanowił zasiąść na tronie - to ma niepowtarzalna okazję!
Spod kibla udaje się wypatrzeć ogromne łachy piachu po drugiej stronie rzeki! Dotarcie do nich nie jest bardzo proste, wymaga przedarcia się przez chaszcz, bagienka, pole oblepiające gliną po kolana, a na koniec gęsty zasiek kolczastych krzaków. Po parkowych klimatach znad starorzeczy - cieszy to podwójnie!
Warto pokonać te przeszkody, aby móc się rozkoszować dziką plażą!
Tu spędzamy kilka kolejnych godzin słuchając plusku wody, ściągając z końca łachy gałęzie o aromacie wodorostu, rozważając czemu ogniskowy dym wali zdechłą rybą, ryjąc w piasku i huśtając się na gałęziach. Ech… żeby ten piach był jeszcze słoneczny i wygrzany!
Wieczorem pogoda się pogarsza. Nadciągają ciemne chmury, których ponury kolor potęguje podświetlający pasek zachodzącego słońca.
Zrywa się też wiatr, który wieje wszędzie wokół jak oszalały - tylko nie u nas! Nasza łacha chroniona jest skarpą, którą porasta gęsta ściana tarnin albo innych kolczastości. Widzimy więc gnące się drzewa po drugiej stronie rzeki, latające gałęzie pod okazami zjedzonymi przez jemiołę, słychać wycie wiatru nad skarpą - a my siedzimy w miejscu jakby z innego wymiaru! Zacisznym i jak się potem okazuje, o chyba 15 stopni cieplejszym!
Z wiatrem urywającym łeb niestety musimy się spotkać - w czasie powrotu. Bo przychodzi taki czas, że trzeba opuścić naszą przyjazną piaszczystą wyspę!
No bo czy gdzieś jeszcze jest pomnik z łódkami?
Na wielu bajorach zalega jeszcze lód. Wiosna tego roku coś nie może się zacząć (taaaaa... ani półtora miesiąca później też nie
Jest też jakiś straszny wysyp saren! Przez cały dzień naliczyliśmy ich chyba ze 40! Kabak stwierdza, że może zamiast nauki wędkowania byśmy lepiej zaczeli polować: "To by było łatwiejsze! Patrz mama - ile jedzenia się marnuje!" Czy wszystkie dzieci tak mają?
Zamierzamy dziś odwiedzić starorzecza położone między wioskami Popielowska Kolonia a Wielopole. I tu przeżywamy spore zaskoczenie, bo miejsce jest inne niż wszystkie dotychczas odwiedzone nadodrzanskie bajorka. Starorzecza pokochałam głównie dzięki temu, że są dzikie, niezagospodarowane i wszyscy o nich zapomnieli. Tu niestety jest inaczej. Tu już dotarła tabliczkoza i szlakoza Przez to klimaty trochę jak w miejskim parku.. Acz same rozlewiska sympatyczne.
Tablice kierują również do pomnika przyrody "Dębu Klara". Zapewne gdyby nie one - to nikt by go nie zauważył. Jest jedno drzewo odrobinę bardziej sękate od innych, ale w niczym nie przypomina imponujących dębów z jednej z naszych poprzednich wycieczek, czy chociażby tych z oławskich wałów. A poza tym owo drzewo chyba i tak już dawno uschło.
Najbardziej malownicze są chyba walające się wokół jego omszałe fragmenty.
Potem idziemy szukać jeziorka Gęsi Dół, położonego po przeciwległej stronie wału.
Wielopole z oddali prezentuje się całkiem klimatycznie.
Gęsi Dół to chyba najbrzydsze starorzecze z tych póki co odwiedzonych. Gładkie brzegi, żadnych zarośli, powalonych drzew, urokliwych zatoczek. Ot jakby wykopać dziurę i nalać wody. Wszystko takie łyse, gołe i na widoku…
Chcieliśmy tu palić ognisko, ale nic tu po nas. I jak się potem okazuje - to była rewelacyjna decyzja, bo inne miejsce, które na nas czekało - okazało się obłędnie piękne!
Wracamy nad Odrę.
Po drodze kilka ciekawych “kompozycji drzewnych”.
Cieniowane pnie…
A jakby ktoś, pośrodku niczego, postanowił zasiąść na tronie - to ma niepowtarzalna okazję!
Spod kibla udaje się wypatrzeć ogromne łachy piachu po drugiej stronie rzeki! Dotarcie do nich nie jest bardzo proste, wymaga przedarcia się przez chaszcz, bagienka, pole oblepiające gliną po kolana, a na koniec gęsty zasiek kolczastych krzaków. Po parkowych klimatach znad starorzeczy - cieszy to podwójnie!
Warto pokonać te przeszkody, aby móc się rozkoszować dziką plażą!
Tu spędzamy kilka kolejnych godzin słuchając plusku wody, ściągając z końca łachy gałęzie o aromacie wodorostu, rozważając czemu ogniskowy dym wali zdechłą rybą, ryjąc w piasku i huśtając się na gałęziach. Ech… żeby ten piach był jeszcze słoneczny i wygrzany!
Wieczorem pogoda się pogarsza. Nadciągają ciemne chmury, których ponury kolor potęguje podświetlający pasek zachodzącego słońca.
Zrywa się też wiatr, który wieje wszędzie wokół jak oszalały - tylko nie u nas! Nasza łacha chroniona jest skarpą, którą porasta gęsta ściana tarnin albo innych kolczastości. Widzimy więc gnące się drzewa po drugiej stronie rzeki, latające gałęzie pod okazami zjedzonymi przez jemiołę, słychać wycie wiatru nad skarpą - a my siedzimy w miejscu jakby z innego wymiaru! Zacisznym i jak się potem okazuje, o chyba 15 stopni cieplejszym!
Z wiatrem urywającym łeb niestety musimy się spotkać - w czasie powrotu. Bo przychodzi taki czas, że trzeba opuścić naszą przyjazną piaszczystą wyspę!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 29 gości