Romantyczne 50 km - relacja wspólna
- sprocket73
- Posty: 5774
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Dzień dobry
Start o 5:00 był uzasadniony ze względu na trasę, ale jednak to strasznie wcześnie. Człowiek się nie wyspał, jechał po ciemku, na miejscu jeszcze słonko było schowane i straszliwie zimno. Wyruszyliśmy w stronę gór, patrząc na góry którymi będziemy wracać - Równica i Lipowski Groń.
Pierwsza, największa i w sumie jedyna atrakcja wycieczki - kamień czekoladka.
Na grzbiecie spotkaliśmy słońce.
Zapowiadał się piękny dzień
Raźnym tempem zdobywaliśmy kolejne górki i nabieraliśmy wysokości.
Łąki pod Błatnią.
Parę zdjęć i grupa mi uciekła...
Jest i oficjalna fotka grupowa.
Widoki z Błatniej.
Jeszcze chwila zachwytu nad zielonymi listkami.
Klimczok. Dziwnie pusty, ale ludzie jeszcze nie zdążyli tu przyjść.
Zielona Karkoszczonka.
Pędzimy dalej. Czasy mamy lepsze niż w założeniach, wszyscy ciągle w pełni sił.
Pogoda ideał, humory cały czas dopisują. Sielanka.
Długie i strome podejście pod Hyrcę - tutaj pojawiły się u niektórych pierwsze oznaki kryzysu. Czyli jednak będzie bolało. Grupa się rozciągnęła, spotkaliśmy się na Kotarzu, gdzie miał być dłuższy postój, piwko, jedzenie - a tu wszystko zamknięte. Było czuć zmianę nastrojów.
Kolejna fotka grupowa, tym razem ze mną. Fasola i Krzysiek schodzą w dół.
Reszta ciągnie na Biały Krzyż, gdzie mamy zamiar zrobić zaległy popas w wysokim standardzie. Ludzi miliony, autami obstawiony każdy metr. Wszystko pozamykane. Uciekamy stamtąd zniesmaczeni.
No to popas będzie w Telesforówce, idziemy odliczając czas i kilometry. Chyba nikt nie zwraca uwagi jak wciąż jest pięknie.
Są widoki.
Sporo ludzi. Wiemy od nich, że przynajmniej tu jest otwarte. Robimy regeneracyjny popas. Piwo poprawia nastrój.
Ruszamy dalej. Koniec już jest wyczuwalny, ale jednak jeszcze jest daleko. Ta malutka najdalsza górka to Zebrzydka. Musimy pod nią dojść, górami - masakra.
Jeszcze jestem w stanie delektować się majową zielenią.
Grupa daje radę. Nikt nie ma poważniejszych problemów - lekkie mają wszyscy. Rozmowy schodzą na dziwne tematy. Wciąż jest śmiech, choć twarze krzywią się z bólu. Jedynie po Tobim nie widać najmniejszych oznak zmęczenia.
Przeszliśmy Równicę (na drugim planie) - wiadomo już, że damy radę.
Pora na zaspokojenie mojego kaprysu - Lipowski Groń - szczyt poza szlakiem, na którego trzeba ekstra podejść. Oczywiście idealnie, byłoby aby podeszli wszyscy, ale i tak jest dobrze - idzie połowa, a pozostali czekają na nas w dole. Co ciekawe pod górę zasuwamy tak, jakbyśmy byli w pełni sił, wręcz spragnieni dodatkowego wysiłku.
Ostatni odcinek jest płaski, miedzy polami i zabudowaniami Górek Małych.
Każdy krok na twardym asfalcie to męka. Na GPS-ach odliczamy metry. Daliśmy radę!
Dziękuje Sokołowi za ten poroniony pomysł
Przejście 50 km po górach to przesada. Taka wycieczka musi stać się zbyt męcząca. Ale warto się trochę pomęczyć, żeby człowiek sprawdził swoje limity i ograniczenia. Ukochana choć tego nie chce przyznać, jest z siebie bardzo dumna, bo dla niej to był rekord. Ja też jestem dumny z siebie, bo od 16 lat nie sprawdzałem, czy jeszcze tyle mogę - jak widać mogę.
Fantastyczna grupa! Wszyscy, którzy przyjechali tu z myślą o całości, zrobili całość. To znaczy, że nikt nie udawał kozaka - po prostu wszyscy jesteśmy kozakami
Start o 5:00 był uzasadniony ze względu na trasę, ale jednak to strasznie wcześnie. Człowiek się nie wyspał, jechał po ciemku, na miejscu jeszcze słonko było schowane i straszliwie zimno. Wyruszyliśmy w stronę gór, patrząc na góry którymi będziemy wracać - Równica i Lipowski Groń.
Pierwsza, największa i w sumie jedyna atrakcja wycieczki - kamień czekoladka.
Na grzbiecie spotkaliśmy słońce.
Zapowiadał się piękny dzień
Raźnym tempem zdobywaliśmy kolejne górki i nabieraliśmy wysokości.
Łąki pod Błatnią.
Parę zdjęć i grupa mi uciekła...
Jest i oficjalna fotka grupowa.
Widoki z Błatniej.
Jeszcze chwila zachwytu nad zielonymi listkami.
Klimczok. Dziwnie pusty, ale ludzie jeszcze nie zdążyli tu przyjść.
Zielona Karkoszczonka.
Pędzimy dalej. Czasy mamy lepsze niż w założeniach, wszyscy ciągle w pełni sił.
Pogoda ideał, humory cały czas dopisują. Sielanka.
Długie i strome podejście pod Hyrcę - tutaj pojawiły się u niektórych pierwsze oznaki kryzysu. Czyli jednak będzie bolało. Grupa się rozciągnęła, spotkaliśmy się na Kotarzu, gdzie miał być dłuższy postój, piwko, jedzenie - a tu wszystko zamknięte. Było czuć zmianę nastrojów.
Kolejna fotka grupowa, tym razem ze mną. Fasola i Krzysiek schodzą w dół.
Reszta ciągnie na Biały Krzyż, gdzie mamy zamiar zrobić zaległy popas w wysokim standardzie. Ludzi miliony, autami obstawiony każdy metr. Wszystko pozamykane. Uciekamy stamtąd zniesmaczeni.
No to popas będzie w Telesforówce, idziemy odliczając czas i kilometry. Chyba nikt nie zwraca uwagi jak wciąż jest pięknie.
Są widoki.
Sporo ludzi. Wiemy od nich, że przynajmniej tu jest otwarte. Robimy regeneracyjny popas. Piwo poprawia nastrój.
Ruszamy dalej. Koniec już jest wyczuwalny, ale jednak jeszcze jest daleko. Ta malutka najdalsza górka to Zebrzydka. Musimy pod nią dojść, górami - masakra.
Jeszcze jestem w stanie delektować się majową zielenią.
Grupa daje radę. Nikt nie ma poważniejszych problemów - lekkie mają wszyscy. Rozmowy schodzą na dziwne tematy. Wciąż jest śmiech, choć twarze krzywią się z bólu. Jedynie po Tobim nie widać najmniejszych oznak zmęczenia.
Przeszliśmy Równicę (na drugim planie) - wiadomo już, że damy radę.
Pora na zaspokojenie mojego kaprysu - Lipowski Groń - szczyt poza szlakiem, na którego trzeba ekstra podejść. Oczywiście idealnie, byłoby aby podeszli wszyscy, ale i tak jest dobrze - idzie połowa, a pozostali czekają na nas w dole. Co ciekawe pod górę zasuwamy tak, jakbyśmy byli w pełni sił, wręcz spragnieni dodatkowego wysiłku.
Ostatni odcinek jest płaski, miedzy polami i zabudowaniami Górek Małych.
Każdy krok na twardym asfalcie to męka. Na GPS-ach odliczamy metry. Daliśmy radę!
Dziękuje Sokołowi za ten poroniony pomysł
Przejście 50 km po górach to przesada. Taka wycieczka musi stać się zbyt męcząca. Ale warto się trochę pomęczyć, żeby człowiek sprawdził swoje limity i ograniczenia. Ukochana choć tego nie chce przyznać, jest z siebie bardzo dumna, bo dla niej to był rekord. Ja też jestem dumny z siebie, bo od 16 lat nie sprawdzałem, czy jeszcze tyle mogę - jak widać mogę.
Fantastyczna grupa! Wszyscy, którzy przyjechali tu z myślą o całości, zrobili całość. To znaczy, że nikt nie udawał kozaka - po prostu wszyscy jesteśmy kozakami
Ostatnio zmieniony 2020-05-10, 11:32 przez sprocket73, łącznie zmieniany 1 raz.
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
- sprocket73
- Posty: 5774
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Zgodnie z obietnicą wystawiłem na GoogleDrive komplet zdjęć, można sobie pobrać klikając w link:
https://drive.google.com/open?id=1lUY00 ... dzFjAfJRC_
https://drive.google.com/open?id=1lUY00 ... dzFjAfJRC_
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
-
- Posty: 323
- Rejestracja: 2020-05-04, 09:59
- sprocket73
- Posty: 5774
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Cześć Alicja
Fajnie, że postanowiłaś zaryzykować i spędzić dzień z obcymi ludźmi. Jak widzisz chodzenie po górach to nie była żadna ściema i przykrywka dla "innych" celów
Fajnie, że postanowiłaś zaryzykować i spędzić dzień z obcymi ludźmi. Jak widzisz chodzenie po górach to nie była żadna ściema i przykrywka dla "innych" celów
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Boli od wielu miesięcy. Z innego powodu.
Jak wrócę do odpowiedniego stanu zdrowia i odpowiednio oszaleję to wybiorę się z Wami na podobne szaleństwo górskie.
Jak wrócę do odpowiedniego stanu zdrowia i odpowiednio oszaleję to wybiorę się z Wami na podobne szaleństwo górskie.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Większość osobników rozpoznaję z pyska. Poproszę o opis pozostałych.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Dobrze, że Witek napisał pierwszy, to będę w zasadzie tylko uzupełniał swoimi spostrzeżeniami.
Na starcie napiszę, jestem ogólnie zaskoczony frekwencją, z początku bałem się, że nikt nie podejmie rękawicy - ba, sam się wahałem, a tu się okazało, że było nas całkiem sporo.
Start jak start, w moim przypadku miał nieco skomplikowany przebieg, auto mi odmówiło posłuszeństwa w drodze, na szczęście w takim miejscu, że mogłem je zostawić i dzięki pomocy Sebastiana i Renaty dostałem się na punkt zbiorczy. Sebastian pojechał opalać się na Tuł, a my mogliśmy ruszać.
Światło księżyca nie przeszkadzało Tobiemu zacząć wycieczki od wysokiego "c".
Ponieważ "Kamień-czekoladka" zostało oficjalnie wyśmiany, postanowiłem w najbliższym czasie pojechać tam znowu i przenieść go w inne miejsce, żeby nie był więcej obiektem kpin.
Pierwszą górką była Zebrzydka. W zasadzie wiem, skąd ta nazwa. Po podejściu na szczyt większości z nas góry wyraźnie "zebrzydły".
Niemniej muszę przyznać, że klimat na tej niepozornej górce był, szczególnie przy zejściu na przepieknej przecince w bukowym lesie.
Dość szybko pozrzucaliśmy z siebie większość ubrań i zdecydowana większość szła w krótkich spodenkach i koszulkach. Robiliśmy też popasy po drodze. Krótkie, aczkolwiek treściwe.
Niektórzy uczestnicy zabawy nie mogli dojść do tego, jak mogli dać się w ogóle wciągnąć w ten pomysł wyjścia w góry przed kogutami z zamiarem łażenia do zmroku.
Nasza dalsza trasa zapowiadała się całkiem nieźle!
A jeśli ktoś myślał, że Adrian był najwyższego wzrostu to poniższe zdjęcie pokazuje jasno, jak bardzo się mylił.
Przed Cisową czeka na nas Fasola, który zbyt szybko szedł od strony Brennej, więc nie chcąc czekać na nas zbyt długo wyszedł nam naprzeciw.
Dalej szliśmy już więc w składzie dziewięciosobowym plus pies.
Jak już Witek wspomniał, na Błatnej mieliśmy nieco dłuższy popas. Niektórzy w dalszym ciągu nie umieli sobie wybaczyć tego, że dali się wciągnąć w tą wyrypę...
Zrobiłem też zdjęcie osobie, która za to powinna być mi wdzięczna do końca życia.
Po drodze były pomysły zdobycia jaskiń w Stołowie i w Trzech Kopcach, ale Ukochana widząc gęste krzaki stanowczo ostudziła nasze zapędy. Witek próbował jeszcze znaleźć jakiegoś sojusznika, ale skończyło się na krótkim popasie na Trzech Kopcach. I to w niepełnym składzie, bo Kristoff słysząc o pomysłach ekspoaracji jaskiń uciekł na Klimczok, a Renata zjadła chyba jednego ze swoich energentycznych glutów i popędziła za Kristoffem niczym Struś Pędziwiatr.
Tym sposobem reszta grupy podążyła za nimi na ten Klimczok, a tam konsternacja. Przez tego całego koronawirusa nieźle się pozmieniało. Obecnie na Klimczoku jest granica polsko-czeska.
Krótki popas i lecimy na Karkoszczonkę, ludzi coraz więcej.
Kolejny cel to Kotarz, wcześniej mordercza Hyrca wyciska z niektórych resztę życia, Fasola męczy się z kręgosłupem, Ukochana żąda płaskiego chodnika, tu i teraz!
No ale jakoś na ten Kotarz docieramy, chociaż jedni szybciej, drudzy wolniej.
jak już wspomniano, piwa nie było.
Na Grabowej Fasola z Kristoffem schodzi do Brennej. Prosiliśmy ich, aby przynieśli nam z Chaty Grabowa kawę i zimne piwo, ale nas olali. To poszliśmy na Biały Krzyż.
Na Białym Krzyżu było jak na parkingu marketu przed Bożym Narodzeniem. Adrian poczuł się do obowiązku współorganizatora i poszedł załatwiać zimne piwo i kawę. Załatwił tylko wodę z lasu, więc poszliśmy dalej. Po drodze mieliśmy tor przeszkód. No ale, jak to Witek już napisał, w Telesforówce było wszystko, co potrzebowaliśmy.
Odległość, jaką przeszliśmy, robiła wrażenie, dlatego niektórzy uczestnicy wycieczki dogorywali pod płotem...
Po popasie rozpoczął się wyścig kulawych. Każdy miał już jakieś dolegliwości. No może oprócz wciągającej energetyczne gluty Renaty. Ta to w ogóle jest z kosmosu i pewnie by jeszcze ze dwie takie pętle zrobiła na luzie.
Ludzi było coraz mniej, klimat szlaku zrobił sie też bardziej sielankowy, zieleń aż biła po oczach, ale naprawdę trudno się było tym zachwycać, po tym, co przeszliśmy...
Trudy podejścia na Orłową umilił nam Sprocket opowieścią o tym, jak Ceper zrzucił 20 kilogramów w piętnaście minut. Ta historia naprawdę dodała nam skrzydeł i ani się obejrzeliśmy, jak osiągnęliśmy szczyt Orłowej.
Pozostało jedynie zejść ostro na przełęcz i podejść ku ostatniemu z przeciwników. Równica straszyła podejściem, odwracała uwagę soczystą buczyną, korciła wieżą obserwacyjną dla leśników. Nawet Tobi nie dał się sprowokować i olał wieżyczkę. Zachował się rozsądnie, nie dał się omamić i już niebawem zbliżaliśmy się ku wierzchołkowi Równicy.
Byłem też na Lipowskim Groniu.
A potem to już wszystko mi jedno było...
Sebastian z Renatą odstawiają mnie do Czechowic, po czym wracam sobie lawetą jak hrabia, w sumie dobrze, bo nogi tak bolały...
Na starcie napiszę, jestem ogólnie zaskoczony frekwencją, z początku bałem się, że nikt nie podejmie rękawicy - ba, sam się wahałem, a tu się okazało, że było nas całkiem sporo.
Start jak start, w moim przypadku miał nieco skomplikowany przebieg, auto mi odmówiło posłuszeństwa w drodze, na szczęście w takim miejscu, że mogłem je zostawić i dzięki pomocy Sebastiana i Renaty dostałem się na punkt zbiorczy. Sebastian pojechał opalać się na Tuł, a my mogliśmy ruszać.
Światło księżyca nie przeszkadzało Tobiemu zacząć wycieczki od wysokiego "c".
Ponieważ "Kamień-czekoladka" zostało oficjalnie wyśmiany, postanowiłem w najbliższym czasie pojechać tam znowu i przenieść go w inne miejsce, żeby nie był więcej obiektem kpin.
Pierwszą górką była Zebrzydka. W zasadzie wiem, skąd ta nazwa. Po podejściu na szczyt większości z nas góry wyraźnie "zebrzydły".
Niemniej muszę przyznać, że klimat na tej niepozornej górce był, szczególnie przy zejściu na przepieknej przecince w bukowym lesie.
Dość szybko pozrzucaliśmy z siebie większość ubrań i zdecydowana większość szła w krótkich spodenkach i koszulkach. Robiliśmy też popasy po drodze. Krótkie, aczkolwiek treściwe.
Niektórzy uczestnicy zabawy nie mogli dojść do tego, jak mogli dać się w ogóle wciągnąć w ten pomysł wyjścia w góry przed kogutami z zamiarem łażenia do zmroku.
Nasza dalsza trasa zapowiadała się całkiem nieźle!
A jeśli ktoś myślał, że Adrian był najwyższego wzrostu to poniższe zdjęcie pokazuje jasno, jak bardzo się mylił.
Przed Cisową czeka na nas Fasola, który zbyt szybko szedł od strony Brennej, więc nie chcąc czekać na nas zbyt długo wyszedł nam naprzeciw.
Dalej szliśmy już więc w składzie dziewięciosobowym plus pies.
Jak już Witek wspomniał, na Błatnej mieliśmy nieco dłuższy popas. Niektórzy w dalszym ciągu nie umieli sobie wybaczyć tego, że dali się wciągnąć w tą wyrypę...
Zrobiłem też zdjęcie osobie, która za to powinna być mi wdzięczna do końca życia.
Po drodze były pomysły zdobycia jaskiń w Stołowie i w Trzech Kopcach, ale Ukochana widząc gęste krzaki stanowczo ostudziła nasze zapędy. Witek próbował jeszcze znaleźć jakiegoś sojusznika, ale skończyło się na krótkim popasie na Trzech Kopcach. I to w niepełnym składzie, bo Kristoff słysząc o pomysłach ekspoaracji jaskiń uciekł na Klimczok, a Renata zjadła chyba jednego ze swoich energentycznych glutów i popędziła za Kristoffem niczym Struś Pędziwiatr.
Tym sposobem reszta grupy podążyła za nimi na ten Klimczok, a tam konsternacja. Przez tego całego koronawirusa nieźle się pozmieniało. Obecnie na Klimczoku jest granica polsko-czeska.
Krótki popas i lecimy na Karkoszczonkę, ludzi coraz więcej.
Kolejny cel to Kotarz, wcześniej mordercza Hyrca wyciska z niektórych resztę życia, Fasola męczy się z kręgosłupem, Ukochana żąda płaskiego chodnika, tu i teraz!
No ale jakoś na ten Kotarz docieramy, chociaż jedni szybciej, drudzy wolniej.
jak już wspomniano, piwa nie było.
Na Grabowej Fasola z Kristoffem schodzi do Brennej. Prosiliśmy ich, aby przynieśli nam z Chaty Grabowa kawę i zimne piwo, ale nas olali. To poszliśmy na Biały Krzyż.
Na Białym Krzyżu było jak na parkingu marketu przed Bożym Narodzeniem. Adrian poczuł się do obowiązku współorganizatora i poszedł załatwiać zimne piwo i kawę. Załatwił tylko wodę z lasu, więc poszliśmy dalej. Po drodze mieliśmy tor przeszkód. No ale, jak to Witek już napisał, w Telesforówce było wszystko, co potrzebowaliśmy.
Odległość, jaką przeszliśmy, robiła wrażenie, dlatego niektórzy uczestnicy wycieczki dogorywali pod płotem...
Po popasie rozpoczął się wyścig kulawych. Każdy miał już jakieś dolegliwości. No może oprócz wciągającej energetyczne gluty Renaty. Ta to w ogóle jest z kosmosu i pewnie by jeszcze ze dwie takie pętle zrobiła na luzie.
Ludzi było coraz mniej, klimat szlaku zrobił sie też bardziej sielankowy, zieleń aż biła po oczach, ale naprawdę trudno się było tym zachwycać, po tym, co przeszliśmy...
Trudy podejścia na Orłową umilił nam Sprocket opowieścią o tym, jak Ceper zrzucił 20 kilogramów w piętnaście minut. Ta historia naprawdę dodała nam skrzydeł i ani się obejrzeliśmy, jak osiągnęliśmy szczyt Orłowej.
Pozostało jedynie zejść ostro na przełęcz i podejść ku ostatniemu z przeciwników. Równica straszyła podejściem, odwracała uwagę soczystą buczyną, korciła wieżą obserwacyjną dla leśników. Nawet Tobi nie dał się sprowokować i olał wieżyczkę. Zachował się rozsądnie, nie dał się omamić i już niebawem zbliżaliśmy się ku wierzchołkowi Równicy.
Byłem też na Lipowskim Groniu.
A potem to już wszystko mi jedno było...
Sebastian z Renatą odstawiają mnie do Czechowic, po czym wracam sobie lawetą jak hrabia, w sumie dobrze, bo nogi tak bolały...
Dobry.
5.00 rano, godzina w której poznajemy sześciu nowych forumowiczów, pasjonatów gór, ludzi pozytywnie zakręconych …
Kierownika wyprawy znaliśmy już wcześniej ze wschodu słońca pod Tułem.
5.15 ruszamy, uznając że już nikt więcej nie dołączy do naszej grupki, jak się trochę później okazało myliliśmy się bo niespodziankę zrobił nam Fasola czekając cierpliwie na pniu, gdzieś na szlaku
Z początku niepewnie i nieśmiało, ale z każdym kilometrem przetasowania w grupie, rozmowy powodowały że czuliśmy się coraz luźniej i swojsko
Większość twarzy zna się ze zdjęć, forumowych relacji i jest wrażenie jakby się Ich znało już od dawna, a przecież poznaliśmy się zaledwie kilka kilometrów temu
Było świetnie, klimat wycieczki i pogoda pasowały do siebie tego dnia jak nigdy … Wiosna, ta prawdziwa wiosna w końcu była wszędzie dookoła, idealny dzień na Wyrype Wyrype w dobrym towarzystwie.
Dzięki wszystkim za fajną wycieczkę, łączymy się z wami w bólu i niedoli.
P.S
Nieobecnym zazdrościmy podjęcia słusznej decyzji o pozostaniu w domu …
Koty zobaczyły Tobiego
Witek pokazuje możliwości Tobiego
Renata pierwsza z lewej
Z nadzieją na coś dobrego do picia, prawie się udało
Od lewej : Iza , Adrian, Fasola, Tomek, Krzysiek, Witek, Gosia, Ala, zdjęcie robiła Renata.
50 km to dystans który jest kresem naszych możliwości i więcej nie dali byśmy rady, jestem dumny z mojej żony, że dała radę!
5.00 rano, godzina w której poznajemy sześciu nowych forumowiczów, pasjonatów gór, ludzi pozytywnie zakręconych …
Kierownika wyprawy znaliśmy już wcześniej ze wschodu słońca pod Tułem.
5.15 ruszamy, uznając że już nikt więcej nie dołączy do naszej grupki, jak się trochę później okazało myliliśmy się bo niespodziankę zrobił nam Fasola czekając cierpliwie na pniu, gdzieś na szlaku
Z początku niepewnie i nieśmiało, ale z każdym kilometrem przetasowania w grupie, rozmowy powodowały że czuliśmy się coraz luźniej i swojsko
Większość twarzy zna się ze zdjęć, forumowych relacji i jest wrażenie jakby się Ich znało już od dawna, a przecież poznaliśmy się zaledwie kilka kilometrów temu
Było świetnie, klimat wycieczki i pogoda pasowały do siebie tego dnia jak nigdy … Wiosna, ta prawdziwa wiosna w końcu była wszędzie dookoła, idealny dzień na Wyrype Wyrype w dobrym towarzystwie.
Dzięki wszystkim za fajną wycieczkę, łączymy się z wami w bólu i niedoli.
P.S
Nieobecnym zazdrościmy podjęcia słusznej decyzji o pozostaniu w domu …
Koty zobaczyły Tobiego
Witek pokazuje możliwości Tobiego
Renata pierwsza z lewej
Z nadzieją na coś dobrego do picia, prawie się udało
Od lewej : Iza , Adrian, Fasola, Tomek, Krzysiek, Witek, Gosia, Ala, zdjęcie robiła Renata.
50 km to dystans który jest kresem naszych możliwości i więcej nie dali byśmy rady, jestem dumny z mojej żony, że dała radę!
Ostatnio zmieniony 2020-05-10, 13:26 przez Adrian, łącznie zmieniany 2 razy.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 23 gości