Niniejsza relacja opisuje wydarzenia z lutego 2013. Nie była wcześniej publikowana, bo nie chciałem, żeby czytający ją ludzie powpadali w kompleksy.
Pogoda była straszna. Wciąż sypał śnieg, lawinowe zagrożenie wzrosło do trójki, ale my - klub chimalajowy - postanowiliśmy i tak poskromić nieco tatrzańskie turnie.
Dojechaliśmy do Bystrego nie bez problemów koło drugiej w nocy. Problemy były, bo ślisko jak diabli na drodze i rzucało nami na wszystkie strony.
Wysiadłem z samochodu i ujrzałem Tatry. Całą grań. Było w nich coś pięknego. Otworzyliśmy je zaraz z Wizionem i delektowalismy się nimi, snując plany na nadchodzący dzień. Dziewczyny grzały się w aucie. Po godzienie ruszyliśmy do Murowańca.
Zdjęć z tego okresu nie mam, bo było ciemno jak w d... i sypał gęsty śnieg. Nad szlakiem też się nie ma co rozwodzić, ot, przecieranie do kolan. Wizion z Kaktusem byli daleko z przodu, ja wlokłem się gdzieś za nimi, pochód zamykała Mysia, nie bojąca się najwyraźniej wilków.
Za Karczmiskiem oczywiście nie obyło się bez zgubienia się i szukaniu tyczek, w metrowych zaspach. Dobra, jakoś udało się nam dowlec do schronu. Była piąta.
Mieliśmy iść na Koszystą, ale w sumie do dziewiątej siedzieliśmy jak ćwoki w tym cholernym schronie i tylko co kwadrans wychodziliśmy sprawdzić, czy coś się zmieniło.
Zmieniało się, ale na gorsze. No to wymyśliliśmy, żeby iść chociaż na Świnicę. To znaczy dziewczyny nic o tym nie wiedziały. Poszliśmy więc w kierunku Kasprowego. Zdjęć nie mam z powodu braku sensu ich robienia.
Nagle patrzymy - kolejka! Umówiliśmy się, że skorzystamy, jak będzie taniej, niż dycha. Było po dwanaście, więc pojechaliśmy. W połowie trasy wjechaliśmy w totalne mleko i huraganowy wiatr. Chciałem coś powiedzieć, ale zamarzły mi zęby. Wjechaliśmy cali oblepieni śniegiem na ten Kasprowy, a tam ludzi patrzyli na nas jak na debili.
Kilkukrotnie wychodziłem z Wizionem sprawdzić,jak wygląda szlak na Świnicę, ale zawsze kończyło się to fajką przy wejściu do górnej stacji kolejki.
Po godzinie czekania i czytania prognozy pogody decydujemy się iść w inny rejon Tatr, żeby zdobyć jakąś porządną górę.
Przy zejściu w kopnym śniegu jakieś panny używają raków, dramatycznie to wygląda. Po kwadransie męki (zasypało mi oko) wiatr cichnie, a my, mijając po drodze ratowników TOPR-u próbującego ratować chorego za zawał (był cały fioletowy, potem okazało się, że niestety, nie przeżył), zdobywamy kolejne metry podejścia.
Pogoda się stabilizuje. Jest non stop dupiato. Widoczność licha, ale chociaż nie wieje.
Ostatnie trudności,,,
obchodzimy skałki, pomagając sobie i dodając otuchy,,,
każdy krok jest ważony, grozi poważnymi konsekwencjami.
Czuję, jak serce wali mi jak młot.
Oddech jest ciężki, z nadludzkiego wysiłku, wysokość, na której jesteśmy, daje się we znaki, powietrze wydaje się być rozrzedzone, naprawdę trudno oddychać...
I jeszcze ta troska o resztę ekipy, czy wszystko w porządku, czy na pewno dadzą radę...
Wreszcie osiągamy upragniony szczyt.
Tak, kur.. , zdobyliśmy Nosal, i to od razu w zimowych warunkach!
Jaka szkoda, że zdjęcia nie oddają potęgi urwisk i przepaści, które na nas tam czyhały.
Pokrzepieni osiągnięciem zjeżdżamy na czterech literach do Bystrego i dumni wracamy na Śląsk. To była naprawdę wspaniała wyprawa.
Szalejąc wśród turni
Szalejąc wśród turni
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
Kilka lat temu wybrałem się zimą z Małego Cichego do Murowańca. Drogę trudno nazwać mylną, ale pogoda była nienajlepsza. Pod wieczór zziajany wyszedłem na .... Pośredniej Kopie Sołtysiej. Cóż, zima, to zima
luknij na moje panoramy i galerie
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości