Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

"Przecież nigdzie mi się nie spieszy" - Beskid Niski, dorzecze Jasiółki.

Autor Wiadomość
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2020-08-13, 22:07   "Przecież nigdzie mi się nie spieszy" - Beskid Niski, dorzecze Jasiółki.

I znowu jestem w Komańczy! I znowu, podobnie jak rok temu, zaczynam stąd letnią przygodę z Beskidem Niskim!

A miało mnie tu nie być - pierwotne plany przewidywały rozpoczęcie wędrówki w okolicach Gorlic. Tydzień wcześniej okazało się jednak, że na szlaki muszę ruszyć jednoosobowo, więc zmieniłem marszrutę, aby zacząć od wschodniego krańca pasma. Tradycyjnie dość mocno straszyły mnie prognozy pogody: w góry przybyłem w poniedziałek i na ten dzień przewidywano początek wielodniowego załamania aury z silnymi deszczami i niską temperaturą! Człowiek może się załamać oglądając coś takiego, ale nie upadałem na duchu... Potem prognozy stopniowo poprawiały się. Co prawda jadąc tutaj autobusem przeżyłem kilka godzin oberwania chmury, ale mniej więcej od Sanoka niebo robiło się coraz łagodniejsze, a w Komańczy pojawiło się słońce!


Inaczej niż zwykle dotarłem na końcowy przystanek dość późno, bo zegarek wskazuje prawie 14-tą. Nie szkodzi, mam kupę czasu do zachodu słońca. Ponieważ "Brama w Bieszczady" - jak się gmina reklamuje - to nieustannie gastronomiczna pustynia, więc bez zbędnych ceregieli ruszam drogą na zachód.

W miejscu, gdzie teraz znajduje się parking, jeszcze dwa lata temu stał pomnik milicjantów zabitych przez Narodowe Siły Zbrojne. Później bohatersko się go pozbyto...


Maszerując chodnikiem i uśmiechając się do okolicy przeżywam pierwsze nieszczęście: z bocznej kieszeni plecaka wypada mi woda i butelka przebija się, sikając na zewnątrz silnym strumieniem. Wypijam trochę i próbuję ją jakoś umocować z powrotem, lecz ta ciągle popuszcza mocząc wszystko dookoła. Niedobrze, to mój jedyny zapas napoju bezalkoholowego! Muszę znaleźć sklep!

Mijam cerkiew greckokatolicką Opieki Matki Bożej. Architekturę prezentuje nietypową - drewniany korpus świątyni z Dudynki osadzono na kamiennej wysokiej podmurówce! Była to podobno pierwsza cerkiew unicka powstała po wojnie - w PRL-u kościół greckokatolicki został oficjalnie zlikwidowany i włączony w struktury prawosławne, zmiana takiego stanowiska stała się możliwa dopiero w czasie odwilży Jaruzelskiego.


Kawałek dalej widzę z boku mały sklepik, w którym kupuję równie małą butelkę wody.


Na końcu wsi stoi się druga, słynniejsza cerkiew. Też pod wezwaniem Opieki Matki Bożej, co nie dziwi, gdyż pierwotnie była to także parafia greckokatolicka, dopiero za komuny stała się prawosławna. Obiekt po pożarze w 2006 roku starannie odbudowano i jeśli ktoś nie znałby jego historii, to nie zorientowałby się, że to budynek liczący ledwie kilkanaście lat. Nawet kolor ścian jest niemal identyczny z tymi od dzwonnicy, którą zdołano ochronić przed płomieniami.



W dzwonnicy facet sprzedaje pamiątki, natomiast mnie bardzo cieszy, że po raz pierwszy widzę otwarte drzwi i udaje mi się wejść do wnętrza cerkwi. Witam się z batiuszką i w ciszy kontempluję widok zrekonstruowanego ikonostasu.


Na trawniku przetrwały pojedyncze groby z XIX i początków XX wieku. Przed pożarem mur otaczały liczne drzewa.


Natomiast nieco wyżej rozciąga się cmentarz, na którym sporo krzyży udekorowano wstążkami w ukraińskich barwach narodowych.


Jakaś babka z dzieckiem widząc mnie robiącego zdjęcia:
- Piękna, prawda? Dobrze, że nie przejęli jej katolicy - zachowałaby ściany, ale straciłaby duszę.
Nic dodać, nic ująć.

Za cerkwią zaczyna się kilka kilometrów "niczego", po którym znajdziemy się w Czystogarbie (Czystohorb, Чистогорб, a w latach 1977-81 Górna Wieś). Zamierzam tam dostać się stopem, bo dymać w upale asfaltem nie bardzo mi się widzi. Zamierzenie to realizuję błyskawicznie, gdyż zatrzymuje się pierwszy samochód :D . Kierowca jest z Tylawy i tam właśnie jedzie. Co prawda o Czystogarbie nie słyszał (co dziwne), ale oczywiście mnie weźmie.

Czystogarb składa się z dwóch części: w tej bliższej Komańczy są pozostałości po cmentarzu i cerkwisko oraz hodowla koni huculskich, w tej dalszej kiedyś działał PGR i filia zakładu karnego. Proszę o wysadzenie przy tej drugiej.

Wychodzę na wzniesieniu. Obok drogi stoi drewniany kościół Dobrego Pasterza, datowany na rok 2008 albo 1991 (niezły rozstrzał). Drewniana cerkiew wzniesiona w stylu ukraińskim stała - jak już pisałem - niżej i spłonęła w 1945 lub 1946 roku.



Przed ostatnią wojną Czystohorb zamieszkiwało ponad 800 osób - Rusini oraz setka Cyganów, handlujących końmi i trudniących się przemytem dóbr z Czechosłowacji (podobno m.in. eteru). Cyganami zajęli się Niemcy, a Rusinów wywieziono na Ukrainę w ramach "wymiany ludności". W czasie "akcji Wisła" nie było już kogo stąd wypędzać...

Kościół ładny, ale naprzeciwko działa większa atrakcja - osiedlowy sklep! :) Położony tuż obok pegieerowskich bloków, z podcieniami. Pilnuje go biały pies o imieniu Fiśka, którego głównym hobby jest... gonienie cieni.


Do niedawna obok sklepu zapraszała także wiata, ale z powodu wirusa obklejono ją taśmą. Kupuję zimne piwo i kiełbaski, zrzucam buciory i siadam przy wejściu. Pies cały czas jest blisko.



To jeden z tych momentów wyprawowych, gdy człowieka ogarnia błogie szczęście: znowu udało się gdzieś pojechać, tyle ciekawych przygód przed nami, pogoda dopisuje, a piwo jest dobrze schłodzone :) .

Sklep pełni rolę centrum wioski. Co chwilę ktoś podjeżdża na krócej lub dłużej, czasem można podsłuchać ciekawe rozmowy. Nie mogło oczywiście zabraknąć polityki. Mimo, że województwo podkarpackie uchodzi za bastion partii rządzącej, pojawiający się tu ludzie wyłamują się z tego schematu, jeżdżąc po partii władzy jak po burej suce. Nie podoba im się także, że miejscowy ksiądz agituje za PiSem, choć to raczej jakieś zaskoczenie nie jest. Zapadła mi w pamięć opowieść o jakimś niedawnym wyjeździe (możliwe, że o pielgrzymce do Częstochowy), gdzie pewien facet był oburzony zniszczonym plakatem urzędującego prezydenta.
- To skandal, bandyci, jak oni śmieli? Taki dobry człowiek, tyle dobrego zrobił! - wołał.
Potem spotkali tak samo potraktowany plakat głównego kontrkandydata. Na pytanie, czy ten zniszczony mu nie przeszkadza, facet odparł:
- Nie! Ba, sam go rozerwałem, bo ten Trzaskowski to taki wredny z gęby i oczyszczalni nawet nie naprawił... Poza tym za ładny ten plakat, a nasze takie słabe, bo Kurski ma mniej kasy niż ci z TVN-u. :D

W pewnym momencie pojawia się samochód i wytacza się z niego dwójka mężczyzn o znajomych gębach. No tak, jechałem z nimi autobusem do Komańczy. Wtedy jednak byli w normalnym stanie, a teraz jeden z nich zatacza się i ledwo chodzi. Okazuje się, że ostro walczyli gdzieś pod urzędem gminy. Zresztą w przypadku tego mocniej zawianego to ponoć norma, a właśnie wracał ze szpitala, gdzie wylądował po ostatniej balandze. Ma gość zdrowie!

Pod sklepem spędziłem ponad godzinę, nigdzie mi się przecież nie spieszyło. Po założeniu plecaka zaglądam jeszcze do kościoła przez zamknięte drzwi.


Przy blokach trwa rąbanie drewna. Ostatni raz takie składowisko bali na osiedlu widziałem w Bułgarii. Ciekawe czy mają jeden centralny piec czy każde mieszkanie osobny?


Pozostałości po PGR-ze.



Drogą wojewódzką schodzę w kierunku północnym. Przede mną idzie dziewczyna w różowych ciuszkach, po czym za zakrętem już jej nie widzę! Rozpłynęła się?



Całkiem ładne stąd widoczki.


Zbliżam się do tablicy z napisem Wisłok Wielki. Kiedyś była to jego południowa część nazywana Wisłokiem Górnym (Вислік Горішній). Obok drogi na niewielkiej, zarośniętej kwaterze spoczywają żołnierze austro-węgierscy polegli w Wielkiej Wojnie. Cmentarz wieńczą trzy drewniane krzyże ustawione przez parafię z Wisłoka z nazwami "Bóg, Honor, Ojczyzna". To podobnie jakby na polskim cmentarzu z września '39 ktoś umieścił hasło "Gott mit uns".


Wśród pierwszych zabudowań Wisłoka są stare, drewniane chałupy.


Za mostem zaczyna się żółty szlak w kierunku granicy. Patrząc na tabliczkę nieźle się zdziwiłem: 3 godziny do Kanasiówki? Jakim cudem?! Na wszystkich mapach są czasy 1:40-1:45. W dodatku do słowackiego Kalinova jest już potem tylko 35 minut, chociaż znowu według map czas zejścia wynosi półtorej godziny! Oj, chyba towarzysze z PTTK Sanok coś pokręcili!


Odbijam w nasłonecznione łąki. Bardzo tam przyjemnie.




W lesie idzie się dość szybko: podejście jest minimalne, czasem ścieżka prowadzi wręcz po płaskim, więc mam dobre tempo. Robię sobie także jeden popas, w końcu nigdzie się nie spieszymy. To hasło przewodnie tego wyjazdu i będę starał się je regularnie stosować.


Do Kanasiówki i ciągnącej się kawałek dalej granicy dochodzę po półtorej godzinie. Półtorej, a nie trzech! Od tego należałoby odjąć jeszcze pauzę. Tyle warte są informacje na szlakowskazach.


Kanasiówka mierzy 823 metry i to najwyższa wysokość, na jakiej będę podczas tego wypadu. To przecież Beskid Niski. Na szlaku granicznym szybko przypominam sobie jego drugą nazwę - Błotnisty. Nie wiem czemu granica jest tu zawsze tak masakrycznie mokra? Zaczynam podejrzewać, że to jeden z rządów albo oba specjalnie doprowadzają ją do tego stanu, aby kręciło się na niej mniej ludzi.



Jedyna mijana polanka. Według mapy powinien na niej stać pomnik, ale nie stał.


Słupek z czasów wojny - wtedy Państwa Słowackiego.


Czterdzieści minut od Kanasiówki osiągam następny węzeł szlaków wyposażony dodatkowo w wielkie plansze opisujące historię okolicy - zarówno polskie, jak i słowackie. Mnie interesuje ta oto tablica z napisem "Pole namiotowe".


Szybko schodzę półtora kilometra do wyczekiwanej wisienki na torcie dzisiejszego dnia - pola biwakowego w Jasielu. Przestrzeń w środku lasu wyposażona w ławki, stoliki, trzy zadaszenia, jedną niewielką zamykaną wiatę, dwa paleniska oraz trochę oddalony wychodek. Do tego masa terenu na rozbijanie namiotów. Dla miłośników mycia też się coś znajdzie - zaczynająca w pobliżu swój bieg Jasiółka płynie wartko i jest czyściutka. Słowem - mamy tu wszystko, czego potrzebuje turysta noszący cały dobytek ze sobą!




W Beskidzie Niskim istnieje kilka "samoobsługowych" oficjalnych terenów biwakowych, lecz te chyba jest najfajniejsze, bo i najbardziej oddalone od cywilizacji. To idealne połączenie pragnienia turystów do spania w "dziczy" i jednoczesnego ograniczania obaw leśników, czy nie zastaną później tony śmieci albo wypalonego hektara lasu. Musi być tylko spełniony jeden warunek: brak możliwości dojazdu samochodem! Jasiel od najbliższej osady, wyludnionej Woli Wyżnej, dzieli 5 kilometrów i zakaz wjazdu, a od drogi wojewódzkiej jeszcze więcej, gdyż prawie 10. To w jakiś sposób ogranicza masowe spędy, choć ponoć i tak często bywa tu tłoczno, a we wiacie co wakacje zadomawiał się jakiś profesor z nizin, samozwańczy herszt Jasiela. Tym razem żadnego takiego typa spotykam, ba - jestem tu sam! Co prawda na zegarku dopiero kwadrans po siódmej, ale zapowiada się, że noc spędzę samotnie.

Planowałem tu dotrzeć już rok temu, lecz wtedy szyki popsuły mi ulewne opady deszczu. Na szczęście na kolejną okazję nie musiałem czekać wielu lat, jak w przypadku Ostredoka ;) .

Postanawiam zaanektować wiatę, nie będę musiał rozkładać namiotu. Potem przychodzi kolej na ablucję w Jasiółce.


Za mostkiem wznosi się pomnik, który przypomina wydarzenia z przeszłości. Krwawe, jakich wiele na Łemkowszczyźnie. Jasiel (Ясель) w okresie międzywojennym zamieszkiwało około 400 osób, głównie Rusinów, ale sama wioska leżała bliżej Woli. Rejon obecnego biwaku był pusty, lecz patrolowany przez strażników granicznych, a po wojnie przez WOP-istów. W 1946 roku tereny te penetrowane były intensywnie przez sotnie Ukraińskiej Powstańczej Armii. Polscy żołnierze, znacznie mniej liczni, postanowili w marcu tamtego roku wycofać się z posterunku. Załoga plus posiłki, w sumie prawie 100 jednostek, zostało zaatakowanych przez kilkukrotnie silniejsze oddziały partyzanckie. Skończyło się tragicznie: po wystrzelaniu całej amunicji wojsko poddało się Ukraińcom, po czym kilkudziesięciu mundurowych zamordowano, część zaginęła (albo zdezerterowali albo też ich zabito), jeden ranny uciekł z miejsca egzekucji, trzech przedarło się do Czechosłowacji, a nielicznych wypuszczono wolno.

Mordów nie dokonano nad samą Jasiółką, więc mam nadzieję, że nie będzie mnie w nocy nic straszyć.


Po kąpieli rozpalam ognisko. Kupiony w Zagórzu wuszt z domowej masarni, sznita z kyjzą, cwibla. Kolacja jak się patrzy :D . Przy okazji przesuszyłem spocone wkładki do butów :P .



Nie było mi jednak dane spędzić wieczoru jednoosobowo. Ledwo zjadłem kiełbaskę, a zjawił się rowerzysta, potem drugi. Kumple z Rymanowa. Też są tu pierwszy raz. Ten młodszy tryska szczęściem, ten starszy ma dwa problemy. Mniejszy z nich to niedźwiedzie, przed którymi ostrzegają tablice. Poważniejszy to żona, nie powiadomił jej gdzie nocuje, a zasięgu tu brak. Pytają się mnie, czy gdzieś go nie spotkałem.
- Chyba był wyżej, ale nie jestem pewien - wzruszam ramionami, bo nie zwracałem na to uwagi, nie był mi do niczego potrzebny. Łażą po okolicy, lecz nadaremnie - smartfony pozostają głuche. W takiej sytuacji żona może zareagować gorzej niż głodny niedźwiedź...

Oprócz nich przyszło jeszcze czterech piechurów w starszym wieku. O ile nasza trójka integrowała się przy trzaskających płomieniach ogniska, o tyle tamci nie przejawiali ochoty na nowe znajomości i imprezowali przy stole we własnym gronie.


Chłopaki z Rymanowa ostrzegali, że jeśli zawita misiek, to władują się do mojej wiaty, ale nic takiego nie nastąpiło: noc minęła zupełnie spokojnie. A patrząc na niebo... zapomniałem, że może być widać tyle gwiazd!

Tymczasem poranek przynosi niemiłą niespodziankę: bardzo dużo chmur! Początkowo przebija się jeszcze słońce, ale potem wszystko zakrywa wielka chmurzasta pierzyna. A zapowiadano na wtorek piękny dzień! Góry jednak rządzą się swoimi prawami...


Rowerzyści wyruszyli wcześnie z powrotem do Rymanowa, natomiast czwórka piechurów męczona kacem zbiera się wolno i rozkłada wokół ponownie rozpalonego ogniska. Siedzę chwilę z nimi, po czym pakuję się i wchodzę na niebieski szlak poprowadzony drogą z resztkami asfaltu. Niedaleko pola namiotowego trafiam na zagrodę dla koni.



Pomnik kurierów Armii Krajowej, przechodzących tędy w kierunku Węgier. Mniej więcej do tego miejsca sięgały kiedyś domy Jasiela.


Jasiółka bardzo kręci, czasem też zmienia swoje koryto. Spotykam kilka jeziorek, będących dziełem bobrów.



Przy drzewach widać szkielet budynku - to pozostałości po posterunku WOP-istów. Wzniesiono go pod koniec lat 40., gdyż wcześniejszą konstrukcję zniszczyła UPA. Koszary i stajnia była w późniejszym czasie używana jako prowizorycznie schronisko PTTK, a następnie przejął ją PGR. To właściwie jedyny ślad po zabudowie, bowiem z cywilnych obiektów nie uchowało się nawet tyle.


Centrum nieistniejącej wioski. Nawet nie jestem pewien, co stało się z mieszkańcami - jedne źródła twierdzą, że padli ofiarą "akcji Wisła", inni - iż wywieziono ich wcześniej "dobrowolnie" na Ukrainę. Dawną obecność Rusinów przypomina kilka przydrożnych postumentów z piaskowca. Krzyże też odeszły w niebyt...




Jest jeszcze zarośnięte cerkwisko i dawny cmentarz przykościelny z jednym nagrobkiem. A zaraz obok niego nieduża kwatera wojenna czerwonoarmistów, poległych w 1944 roku w czasie operacji dukielskiej. Na mogiłach radzieckich ustawiono dwa krzyże - drewniany i żeliwny. Ten drugi prawdopodobnie wieńczył kiedyś kopułę jasielskiej cerkwi.





Kawałek dalej szlak odbija w lewo i zaczyna lekko się wspinać. Opuszczam Jasiel i kieruję się w stronę granicy, ale to już opowieść na następny odcinek ;) .
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Adrian 
Cieszynioki


Wiek: 40
Dołączył: 13 Lis 2017
Posty: 9371
Wysłany: 2020-08-14, 05:58   

Całkiem przypadkiem byliśmy pod Cerkwią na końcu wsi, zrobiliśmy tam postój jak wracaliśmy z Bieszczad, fajne miejsce :)
Ty to masz charakter, sam w dzikie tereny ... Ja bym się bał sam.
Szlakowskaz rzeczywiście mogli by wymienić, bo to jakieś jaja, żeby takie bzdury pisać, pewnie nikomu się nie chciało sprawdzić osobiście :lol
A fakt że niedźwiedź może przyjść w każdej chwili jest przerażający, dobrze że masz szczęście do towarzystwa i zawsze znajdą sie jacyś nowi znajomi ;)
Ja pierdziu! Przez twoja relacje spóźnię się do roboty :lol
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2020-08-14, 07:03   

Adrian napisał/a:
A fakt że niedźwiedź może przyjść w każdej chwili jest przerażający

szczerze pisząc w ogóle o tym nie myślałem :) Bądźmy szczerzy - szansa na to, że zaatakuje nas niedźwiedź i jeszcze coś zrobi jest wielokrotnie mniejsza niż np. bycie pobitym przez bandę dresów na ulicy. A przecież nikt takiego pobicia nie zakłada wychodząc z domu :D
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2020-08-14, 09:21   

Fajnie, że znów będzie co czytać z Niskiego.

Adrian, lepiej nie chodź w Tatry. Tam też niedźwiedź grasuje i napada na turystki, może Cię pomyli (Tatry = Krupówki) :lol

Pokaż mi na forum historię spotkania z niedźwiedziem? Tyle osób chodzi i...nic.
Proszę nie siać histerii :P
 
 
Sebastian 


Wiek: 51
Dołączył: 09 Lis 2017
Posty: 5832
Skąd: Kraków
Wysłany: 2020-08-14, 09:52   

To już nie jest relacja, ale pełnokrwisty reportaż. Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg.
Profil Facebook
 
 
Gór Ski 

Dołączył: 08 Maj 2018
Posty: 484
Skąd: Katowice
Wysłany: 2020-08-14, 14:19   

laynn napisał/a:
Pokaż mi na forum historię spotkania z niedźwiedziem? Tyle osób chodzi i...nic.
Proszę nie siać histerii


Właśnie nawet jak je się zauważy do uciekają w popłochu , ciekawe co tak się ludzie boją tych niedźwiedzi a pewnie bezpośredniego kontaktu nigdy nie mieli ?
 
 
Adrian 
Cieszynioki


Wiek: 40
Dołączył: 13 Lis 2017
Posty: 9371
Wysłany: 2020-08-14, 16:31   

Gór Ski napisał/a:
laynn napisał/a:
Pokaż mi na forum historię spotkania z niedźwiedziem? Tyle osób chodzi i...nic.
Proszę nie siać histerii


Właśnie nawet jak je się zauważy do uciekają w popłochu , ciekawe co tak się ludzie boją tych niedźwiedzi a pewnie bezpośredniego kontaktu nigdy nie mieli ?


Jakby mieli bezpośredni kontakt to już by nie musieli się bać :lol
To chyba naturalny odruch że człowiek boi się czegoś co może go zjeść ;)
 
 
opawski1 


Wiek: 26
Dołączył: 21 Lut 2016
Posty: 1051
Skąd: Prudnik
Wysłany: 2020-08-14, 22:16   

Super klimat! :) Marzy mi się powłóczyć po Beskidzie Niskim, zanocować właśnie w takiej wiatce, jednak sam bym się bał np. niedźwiedzi. Ogólnie unikam wędrówek w samotności, (może to źle? bo nie mam znajomych, którzy pisali by się na takie coś) jeśli je robię to zazwyczaj w znanym terenie.
Czekam na dalsze części :D
_________________
MOJA STRONA O GÓRACH OPAWSKICH: http://www.goryopawskie.eu/
Profil Facebook
 
 
sprocket73


Dołączył: 14 Lip 2013
Posty: 5519
Wysłany: 2020-08-17, 11:28   

Sebastian napisał/a:
To już nie jest relacja, ale pełnokrwisty reportaż.

Zgadza się :)
Widać Pudel w swoim żywiole... jak Buba w opuszczonym domu ;)
_________________
SPROCKET
http://gorybezgranic.pl/n...-kim-vt1876.htm
 
 
Dobromił 


Dołączył: 09 Lip 2013
Posty: 14355
Wysłany: 2020-08-17, 13:45   

laynn napisał/a:
Fajnie, że znów będzie co czytać z Niskiego.

Adrian, lepiej nie chodź w Tatry. Tam też niedźwiedź grasuje i napada na turystki, może Cię pomyli (Tatry = Krupówki) :lol

Pokaż mi na forum historię spotkania z niedźwiedziem? Tyle osób chodzi i...nic.
Proszę nie siać histerii :P


Spotkałem pięć razy. I one ( w sumie 7 dźwiedziów) i my przeżyliśmy bez urazów fizycznych.
_________________
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
 
 
Adrian 
Cieszynioki


Wiek: 40
Dołączył: 13 Lis 2017
Posty: 9371
Wysłany: 2020-08-17, 14:39   

Dobromił napisał/a:
laynn napisał/a:
Fajnie, że znów będzie co czytać z Niskiego.

Adrian, lepiej nie chodź w Tatry. Tam też niedźwiedź grasuje i napada na turystki, może Cię pomyli (Tatry = Krupówki) :lol

Pokaż mi na forum historię spotkania z niedźwiedziem? Tyle osób chodzi i...nic.
Proszę nie siać histerii :P


Spotkałem pięć razy. I one ( w sumie 7 dźwiedziów) i my przeżyliśmy bez urazów fizycznych.


I niech to będzie najlepszy dowód na to że żyjemy w symbiozie :)
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2020-08-19, 21:46   

Cytat:
Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg.

opawski1 napisał/a:
Czekam na dalsze części

Będą jak wrócę z wojaży zagranicznych i nie trawię na żadną kwarantannę ;) Pozdrowienia znad Drawy :)

Gór Ski napisał/a:
ciekawe co tak się ludzie boją tych niedźwiedzi a pewnie bezpośredniego kontaktu nigdy nie mieli ?

strach ma wielkie oczy. Kiedyś też na Słowacji w Fatrze miałem taką sytuację, jak ciągle ludzie chodzili z dzwoneczkami odstraszającymi misie, a jak zeszliśmy do wioski to w knajpie się pytali, czy nie było niedźwiedzi. A my w ogóle o tym nie myśleliśmy, choć ostrzeżenia wisiały!

Cytat:
Ogólnie unikam wędrówek w samotności

wędrówka w samotności ma więcej plusów niż minusów - przede wszystkim od nikogo nie jesteś zależny. Robisz dokładnie to co chcesz :)
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2020-08-19, 21:47, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2020-08-20, 08:22   

Czyżby Wielkopolska opuściła granice RP? ;)
Jak będziesz na kwarantannie, to będziesz miał kupę czasu :D więc relacja co dzień powinna być ;)
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2020-09-01, 20:25   

Granicę polsko-słowacką przekraczam przy znaku z tabliczką "Vodojem, štátna hranica". Zaraz za białymi słupami faktycznie widać jakąś ukrytą w ziemi konstrukcję i słychać szum wody. Z Jasiela szedłem tu godzinę i piętnaście minut, w podobnym czasie powinienem zejść do doliny.


O ile po polskiej stronie Beskid Niski był w tej okolicy zalesiony, o tyle Nízke Beskydy witają szeroki polanami. To się nazywa dobra zmiana! Żeby nie było idealnie, to dość często muszę szukać szlaku, gdyż w wysokiej trawie prawie nie widać śladów innych piechurów, a nieliczne oznakowania namalowano na sporadycznie występujących pieńkach czy kawałkach żelastwa (na drugim zdjęciu widać metalowy słupek pod rzędem drzew).




Docieram do drogi gruntowej, dzięki której łatwiej jest znaleźć mi właściwy kierunek.



Wchodzę do niedużego lasku, gdzie nagle słyszę odgłos silnika i po chwili z dołu pojawia się Łada Niva na czeskich numerach. Kierowca jednak jest Słowakiem.
- Sam idziesz? - dziwi się przez okienko. - Z Polski? A niedźwiedzi się nie boisz?
Chwilę pogadaliśmy i każdy poszedł w swoją stronę.

Zaliczam odcinek z urwiskiem oraz widokiem w kierunku granicy, skąd przyszedłem...



...po czym pojawia się asfalt, prowadzący do jakiegoś ogrodzonego terenu (hodują tam chyba zwierzynę łowną). W oddali pojawiły się zabudowania wioski.


Znów słyszę warkot i terenówka wraca, a facet proponuję zwózkę w dół. Nie namyślając się długo wskoczyłem do środka. Okazało się, że jej właściciel to leśniczy, który pojechał sprawdzić, czy Cyganie zabrali się w lesie do wyznaczonych im prac. Ich oczywiście w ogóle tam nie było. W czasie podróży rozmowa znowu schodzi na temat niedźwiedzi.
- Ja sam bym po lesie nie chodził - kręci głową.
- Tak ich dużo tutaj? Są niebezpieczne, atakowały kogoś? - dopytuję.
- Chyba nie atakowały. Zresztą trzy lata tu pracuję, żadnego nie widziałem, jedynie ślady. A sporo ich, wyłapano je w Tatrach i żeby trochę tamtejsze góry przerzedzić przewieziono je w nasze okolice i wypuszczono.

Zjechaliśmy do Habury (Габура, węg. Laborcfő). Gdy powiedziałem, że napiłbym się piwa, leśniczy podwozi mnie pod knajpę. Wychodzimy obaj, ale lokal jest jeszcze zamknięty - z powodu epidemii otwierają go po południu. Możliwe, że w późniejszych godzinach wirus stanowi mniejsze zagrożenie. Słowak podaje mi namiary na inny obiekt, po czym zabiera kawałek dalej pod drewnianą cerkiewkę. Tam się żegnamy.

Przed terenem kościelnym grupa romska operuje ciężkim sprzętem, lecz nie są to ci, którzy wysłani zostali do lasu. Z kolei cerkiew jest ciekawostką, gdyż to współczesna rekonstrukcja. Dawno temu, jeszcze w XVI wieku, stanęła w Haburze świątynia pod wezwaniem Michała Archanioła. W 1740 roku przeniesiono ją do niedalekiej Malej Poľany, gdzie działała aż do okresu międzywojennego nosząc za patrona świętego Mikołaja. W 1935 zakupił ją burmistrz Hradca Králové i znowu przeniósł, tym razem do parku w swoim mieście. Tam stoi do dnia dzisiejszego, miałem kiedyś okazję ją obejrzeć.



Kilkanaście lat temu pojawiła się międzynarodowa inicjatywa odbudowy dawnych miejsc kultu po obu stronach granicy: w Polsce odtworzono spaloną cerkiew w Komańczy, a w Haburze tę, która stała tu prawie pół tysiąca lat temu. Zastanawiam się czy to rzeczywiście idealna kopia, gdyż mam wrażenie, iż oryginał jest nieco większy. Pierwotnie cerkiew była prawosławna, potem greckokatolicka, w Hradcu Králové znowu należy do prawosławnych, a haburska stała się obiektem ekumenicznym.

Historię kościoła opisano w trzech językach: słowackim, angielskim i rusińskim. Tekst w tym ostatnim uzupełniono flagą Rusi Zakarpackiej, choć ona sama nie sięgała tych rejonów.


Po sfotografowaniu cerkwi z przerażeniem odkrywam, iż zniknął mój zegarek nagrywający przebytą trasę! No pięknie, pewnie wypadł mi w samochodzie! Z nadzieją biegnę na skrzyżowanie licząc, że leśniczy go zauważy i zawróci, ale nic z tego. Wściekły i załamany wlekę się pod zamkniętą knajpę i z pewnej odległości dostrzegam coś pomarańczowego leżącego na ulicy. Mój zegarek! Musiałem mi wylecieć, gdy wychodziliśmy z auta. A biorąc pod uwagę, że przed chwilą przechodziła tędy grupa Cyganów to cud, iż nikt się nim nie zaopiekował!


Uspokojony mogę trochę dokładniej przyjrzeć się wiosce. Dwie trzecie mieszkańców to Rusini, zatem na urzędzie gminy wiszą dwujęzyczne tablice; trzy czwarte wyznaje grekokatolicyzm, więc w centrum stoi murowana cerkiew tej odmiany chrześcijaństwa, wybudowana w 1800 roku.



Niedaleko niej ustawiono dwa pomniki poświęcone poległym w Słowackim Powstaniu Narodowym. Czytając nazwiska mniemam, że na jednym z nich upamiętniono miejscowych. Do nieco wcześniejszej historii wraca tablica umieszczona na odnawianym budynku, gdzie wspominano wydarzenia z 1935, o których pisałem już rok temu - tzw. Čertižniansko-haburská vzbura, czyli bunt rolników przeciwko egzekucjom komorniczym, oczywiście pod światłym przewodnictwem Komunistycznej Partii Czechosłowacji.



Podszedłem pod drugi lokal wskazany mi przez leśniczego, ale także jeszcze nie działał. Cóż robić? Trzeba się przemieścić do Čertižnego. Zastanawiam się nad łapaniem stopa, ale ulice są prawie kompletnie puste, nic nie jeździ! Na szczęście za 20 minut mam autobus.




W autobusie zakładam maseczkę i prawię się duszę, bo upał tam niesamowity. Ogólnie to zrobiło się bardzo ciepło i słonecznie, duży kontrast w porównaniu z porankiem. Po kilku minutach wychodzę mokry od potu w Čertižném (Чертiжне, węg. Nagycsertész) i od razu walę do niewielkiego sklepiku. We wtorki czynny jest jedynie do 13-tej (!), a wybór tam chyba gorszy niż za komuny - np. jeden rodzaj ciepłego, puszkowanego piwa! Za to spirytualiów pełna gama. Zaraz potem przekraczam próg znanego mi już hostinca. Zamawiam zimnego browara i zrzucam plecak...

Przybytek jest jedną z tych spelunek, która potrafi wciągnąć na długie godziny... Nawet dosłownie, bowiem niekoniecznie czysta kanapa jest mięciutka i delikatnie zapada się pod człowiekiem, który ma wrażenie, że zaraz odpłynie ;) . Do tego wysoka temperatura, słońce i oczy zaczynają się powoli zamykać...


Ze stanu błogiego samozadowolenia wyrywa mnie dwóch dziadków, którzy spod drzewa przenieśli się na sąsiednie stoliki i konsumują wysokie procenty.
- Skąd idziesz? A nie boisz się niedźwiedzi?
Co oni mają z tymi misiami?! Jest znacznie większa szansa, iż wygram w totka, niż na to, że mnie zaatakuje zwierzę.
- Czemu chodzisz samemu? Nie wziąłeś ze sobą żadnej dziewczyny? Niedawno była to jedna para z Polski, chłopak z dziewczyną, ale nie posiedzieli, tylko zaraz poszli dalej.
"Właśnie dlatego chodzę samemu" - uśmiechnąłem się w duchu.
- Jak masz na imię? - przesłuchanie trwało dalej. - Martin? Jest takie słowackie miasto! Co byś się napił? Wódka?
Przed wejściem do knajpy obiecałem sobie, iż w tym upale nie tykam niczego mocniejszego, lecz wobec takie propozycji nie wolno być obojętnym.
- Borovička! - rzucam i po chwili uśmiechnięta starsza barmanka przynosi do stołu chłodny kieliszek. No to wprost!


Knajpa wessała mnie na ponad dwie godziny, ale przecież nigdzie mi się nie spieszy. Na zewnątrz powietrze zdaje się coraz bardziej rozgrzane. Wolno ruszam w kierunku granicy, ale po drodze postanawiam zajrzeć także na wzgórze z cerkwią z 1928 roku (starsza została zniszczona w czasie Wielkiej Wojny).


Obok niej rozciąga się greckokatolicki cmentarz. Nietypowy, gdyż groby wydają się odwrócone: napisy i zdjęcia znajdują się jakby na tylnych ścianach! Spoczywają tu m.in. znani działacze rusińscy, gdyż Čertižné było jednym z centrów kształtowania się świadomości rusińskiej (w kontrze do ukraińskiej) na terenie Słowacji.




W krzakach znajduje się skromna nekropolia wojenna, kryjąca zwłoki 145 żołnierzy austro-węgierskich i rosyjskich.


Wracam do głównej drogi i mozolnie gramolę się w górę. Zabudowania powoli zaczynają się kończyć...



Za tabliczką obszaru zabudowanego kończy się także asfalt. Wyżej zostaje szuter, przydrożne krzyże i widoki.





Obuwie mam założone odpowiednie do warunków ;) .


Po godzinie od wyjścia z knajpy osiągam przełęcz Beskid (Čertižské sedlo) oraz granicę. Po polskiej stronie turystów wita tablicada, brama gminno-janopawłowa oraz znak, informujący o zakazie ruchu za 3 kilometry. Hmm, ciekawe.




Skoro wszedłem na przełęcz, to teraz delikatnie zaczynam schodzić w dół.




Przede mną teren dawnej Czeremchy (Черемха). Tak blisko nadal żyjącego Čertižnégo, a dwa zupełnie inne światy! Pierwszym budynkiem wioski od Słowacji była strażnica graniczna. Paradoksalnie - obiekt, którego funkcjonowanie mocno utrudniało miejscowym życie (polscy Łemkowie mieli po drugiej stronie swoje pola, a także "od zawsze" na granicy zarabiało się handlem i szmuglem), jako jedyny przetrwał do dzisiaj w stanie umożliwiającym jego identyfikację. Pozostałą zabudowę zniszczył człowiek i połknęła przyroda, nie licząc widocznej nadal podmurówki od cerkwi.

Rok temu ruin strażnicy praktycznie nie szło zobaczyć, bo porastał ją gęsty busz, w tym ktoś wszystko wyciął i odsłonił. Na mapach oznaczono ten punkt jako "ruina strażnicy niemieckiej", ale przecież wcześniej używali jej funkcjonariusze polscy, a nie wykluczone, że także austriaccy.



Kilka minut spaceru niżej znajduje się rozdroże z wiatą kominkową. Kiedyś bylibyśmy niemal w centrum Czeremchy... Obok wiaty stoi terenówka - widziałem ją idąc słowackim asfaltem. Coś pichcą na obiad, więc podchodzę i pytam się, czy nie jadą czasem w stronę Jaślisk i nie zabraliby mnie ze sobą. Kierowca nie powiedział "nie", ale jego małżonka już tak, sugerując, że mają mało miejsca. Fakt, na tylnym siedzeniu musiało zmieścić się dziecko i trochę bagaży, więc żegnam się i idę dalej. W końcu nigdzie mi się nie spieszy, a godzina młoda!


Tam, gdzie w przeszłości stały domy i stodoły...




Minąłem cerkwisko i odbicie niebieskiego szlaku w kierunku Barwinka, kiedy usłyszałem hałas silnika. Terenówka szybko mnie dogoniła, kierowca wyskakuje i mówi:
- Spróbujemy się zmieścić.
Tak podejrzewałem, że jednak facet chętniej by mnie zabrał ;) . Upchaliśmy się bez większego problemu, natomiast ja ewidentnie byłem problemem dla kobiety siedzącej na fotelu pasażera. Zerkała na mnie niepokojąco, po czym w końcu przeprosiła i założyła sobie i dziecku maseczki. Aby ją uspokoić także wyciągnąłem własną z kieszeni.

Mijamy bród w okolicy dawnego PGR-u - to tam ustawiono zakaż ruchu. Ale po co? Bród był normalnie przejezdny, wody mniej niż rok temu. W Lipowcu (Липовиць) stwierdziłem, że może bym wyszedł i posiedział nad rzeką, ale tak się długo nad tym zastanawiałem, że zatrzymaliśmy się dopiero w Jaśliskach, niedaleko "słynnych" pięciu drewnianych chałup.


Nie sądziłem, że tak szybko się tu znajdę! Żegnam się i lecę przez opustoszały rynek prosto do schroniska "Zaścianek".



Pokoje są pełne, więc rozbijam namiot na ogródku obok bramki prowizorycznego boiska. Jak zwykle miła pani właścicielka ostrzega, że na noc zapowiadają silne burze i ulewy. W razie czego będę uciekał pod dach!


Jaśliska darzę wielkim sentymentem i zawsze chętnie tu wracam, ale z powodu wczesnej pory postanawiam dodatkowo pokręcić się po okolicy. Bez plecaka i na luzie wybieram się na spacer do pobliskiej Daliowej (ruś. Далёва, ukr. Дальова). Wśród tutejszych grekokatolików silna musiała być ukraińska świadomość narodowa, gdyż w 1933 roku wybudowali cerkiew w stylu charakterystycznym dla terenów położonych bardziej na wschód, a rzadko występującym na Łemkowszczyźnie.



Po wypędzeniach z lat 40. cerkiew niszczała, użytkował ją PGR jako magazyn siana. Po upadku komunizmu doczekała się remontu, lecz praktycznie nie pełni już funkcji sakralnych, choć formalnie ciągle należy do kościoła unickiego. Do środka wpuszcza mnie pani z pobliskiego domu, w którym akurat trwa mała impreza w rytmie disco-polo. Drewniane wnętrza nie posiadają oryginalnego wyposażenia, a ikonostas można podziwiać w muzeum we Lwowie.



Mocno zarośnięty cmentarz wokół świątyni.


Po wizycie w kościele zachodzę nad Jasiółkę i siadam pod mostem. W tej samej rzece myłem się rano na biwaku w Jasielu, więc mogę pomoczyć nogi i teraz.


Po schłodzeniu wracam do Jaślisk, gdzie na wjeździe stoi tablica zapraszająca "do stóp Matki Bożej Królowej Nieba i Ziemi". No fakt, obraz w jaśliskim kościele uważany jest za cudowny i nawet koronował go JP2.


Wieczorne kolory na otaczających mnie górach.


W schronisku spotykam znajomego, którego nie widziałem 8 lat. Ciężko stwierdzić, czy ucieszył się na mój widok, czy wręcz przeciwnie :D . Końcowym akcentem dnia była oczywiście wizyta w barze "Czeremcha". Piwo mają paskudne, ale klimat świetny. I jeszcze ten księżyc czający się za kościelną wieżą...



Burze na szczęście nas ominęły, choć horyzont czasem przecięła jakaś błyskawica. W środowy poranek witam mnie słońce, jednak z każdą chwilą nadciąga coraz więcej chmur. Dobrze, że i tak planuję dzisiaj "dzień lenia" - mało chodzenia, trochę zwiedzania. Dodatkowe atrakcje czekają mnie pod prysznicem, gdzie w czasie kąpieli... zatyka mi się ucho! Przez prawie dwie godziny próbuję je odetkać, kupuję w punkcie aptecznym jakieś krople i w końcu się udaje!

Opuszczając "Zaścianek" czuję, że z nieba siąpi... No cóż robić? Trzeba iść tak czy siak, ale trochę modyfikuję listę zadań: zamiast przejść się Traktem Węgierskim do Szklar ponownie zachodzę do Daliowej i ustawiam się na drodze prowadzącej do Rymanowa.

Aut mija mnie sporo, lecz głównie nie z tej strony co trzeba. Zjeżdżają nawet dwie stare przyczepy z Niewiadowa.


Liczę samochody, które nie chcą mnie zabrać. Zatrzymuje się ten z numerem 11-tym. Z Sosnowca. Krótka chwila i wysiadam w Króliku Polskim. Wioska, jak sama nazwa wskazuje, była zamieszkiwała głównie przez Polaków, więc posiadała kościół rzymskokatolicki, a nie cerkiew. Wybudowano go w XVIII wieku obok starszej, murowanej zakrystii.



Na tablicy ogłoszeniowej wisi kartka zapraszająca na pielgrzymkę do Medzugorje. Chyba bym się bał tam jechać z tą firmą, która nie wie, iż to nie Chorwacja, a Bośniacy wymagają od każdego turysty aktualnego testu na (nie)obecność wirusa.


Obejrzawszy kościół idę sobie spokojnie chodnikiem i nagle mój wzrok przyciąga napis: SKLEP SPOŻYWCZY. OGRÓDEK PIWNY. No, czegoś takiego nie można minąć obojętnie! Co prawda formę ogródka piwnego pełni tutaj normalny ogród na tyłach sklepu, ale ja siadam sobie z przodu. Słoneczko przygrzewa, deszczowe chmury poszły precz, jest pięknie... Prawie udało mi się zasnąć nad plastikowym stołem ;) . Ruch przy sklepie jest minimalny, najwięcej zamieszania robi czarny kot, który próbuje polować nawet między regałami.



Sąsiedni Królik Wołoski (Королик Волоський) był dla odmiany zasiedlony niemal wyłącznie przez Rusinów. Po akcji "Wisła" wioska przestała istnieć, pozostała tylko murowana cerkiew św. Mikołaja z 1843 roku. Również miała zaszczyt stać się magazynem PGR-u, więc jej stan daleki jest od świetności, choć ściany wytrzymały lata dewastacji.



Świątynia od kilku lat należy do stowarzyszenia społeczników i trwają prace remontowe. Mam nadzieję, że jej efektem nie będzie nowość waląca po oczach, bo na razie świeżo położone blachy na wieżach świecą się, jak psu jajca... Remont uniemożliwia też zajrzenie do środka, ale odsuwam kratę i kręcę się po zakrzaczonym cmentarzu. Wśród grobów stoją kamienne resztki, pewnie kaplicy albo domu pogrzebowego, oraz dzwonnica parawanowa.




Pora wracać. Na stopa znowu muszę trochę poczekać, ale głównie z powodu zmniejszonego ruchu. Zabiera mnie trzeci lub czwarty samochód - dziewczyna z jeszcze innym podwózkowiczem jedzie do Daliowej, gdzie kupuje swojskie sery.
- A skąd dzisiaj podróżujesz? - zagaduje mnie.
- Z Jaślisk.
Chwila konsternacji.
- Ale... to chyba nie w tym kierunku teraz powinieneś łapać, przed nami właśnie są Jaśliska!
- Moje drogi są trochę pokręcone - śmieję się.

Wychodzę na rogatkach Daliowej, obok przydrożnego krzyża i zabieram się za czekanie...



Przejeżdża radiowóz - widzieli mnie już w Króliku, więc teraz przypatrują się podejrzliwie. Kij im w oko. Trzeci autostop zjawia się dość szybko i ponownie są to ludzie z Sosnowca.
- To oznacza, że nie jesteśmy tacy źli - mówi dziewczyna z wozu :P .
Tak się składa, że jadą aż do Zyndranowej i nawet pod chatkę. Mógłbym więc zabrać się z nimi aż do samego końca, ale po co? W końcu nigdzie mi się nie spieszy - jak wielokrotnie sobie powtarzam. Wolę wysiąść w Tylawie (ruś. Тылява, ukr. Тилява) i zjeść obiad oraz napić się czegoś zimnego w zajeździe.


Do Zyndranowej ruszyłem dopiero dwie godziny później. Przeszedłem kilometr asfaltem i skorzystałem z czwartego tego dnia autostopu - pani z Krakowa, która przeprowadziła się w te okolice, postanowiła mi ulżyć widząc maszerującego z ciężkim plecakiem i jeszcze z reklamówką z zakupami w ręku :) ...
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2020-09-01, 20:50   

I co będziesz Ty na Sosnowiec narzekał? :D

Zawsze mnie zastanawiał fakt, robienia z kościołów/cerkwi/synagog magazynów itp. Rozumiem, jak dana wspólnota sprzeda takie miejsce, ale te z historią?
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group