Grudniowe Góry Izerskie
Grudniowe Góry Izerskie
W grudniu 2023 roku po dwudziestu siedmiu latach przerwy przywrócono połączenie kolejowe do Świeradowa - Zdroju. Uznałem, że to dobry pretekst aby odwiedzić Góry Izerskie: nie byłem tam kilka lat, a w samym Świeradowie to chyba kilkanaście...
Jako termin wybrałem tydzień który kończył się Bożym Narodzeniem. W poniedziałkowy bardzo wczesny poranek wsiadam do pociągu Polregio. Konduktor z zachwytem ogląda mój bilet.
- Bardzo fajna trasa - mówi.
- Ale kosztowna - zwracam uwagę.
- Nie o to mi chodzi! Na Dolnym Śląsku sukcesywnie przywraca się połączenia, a u nas, w Opolu, to jest coraz gorzej. Tak się śmiali, gdy województwo dolnośląskie i śląskie zakładało własne spółki kolejowe, że będzie burdel, bałagan, a jak się skończyło? Sąsiedzi się rozwijają, opolskie się zwija! Nie myślą, nie planują przyszłościowo, remonty ciągną się miesiącami, coraz starszy tabor się sypie, szkoda gadać...
Nie zaprzeczyłem nie tylko przez grzeczność, a konduktor był tak zachwycony moją podróżą do Świeradowa, że zachodził do mnie pogadać jeszcze przez trzy przystanki .
Pierwsza przesiadka we Wrocławiu, druga w Lubaniu (Lauban), gdzie trochę się kręcę po dworcu w oczekiwaniu na kolejny pociąg. Stacja nosi nazwę Lubań Śląski, choć aktualnie przez chwilę jesteśmy na Łużycach.
Podjeżdża skład nadciągający aż z Görlitz. Niewielki SA-135, ale na końcówkę podróży wystarczy, w środku siedzi kilkanaście osób. Mijamy reaktywowane przystanki, które wyglądają nieco surrealistyczne: po pierwsze witają nas pomarańczowe tablice, zamiast niebieskich - to malowanie Kolei Dolnośląskich, ale zupełnie mi nie pasuje. Po drugie - nowe perony ze wszystkich stron otoczono płotami z siatki! Nawet jak obok peronu znajduje się na tej samej wysokości trawnik, to musi on być oddzielony ogrodzeniem! Który znajomy projektantów zarobił na produkcji płotków? Po trzecie - w cieniu przystanków stoją rozpadające się ruiny infrastruktury. Budynki stacyjne i gospodarcze, wychodki - wszystko czeka na ostateczny koniec. One już nikogo nie interesują, liczą się tylko szyny.
Około jedenastej pociąg wtacza się do Świeradowa - Zdroju (Bad Flinsberg). Tutaj też wygląda to "ciekawie": dawny dworzec nie jest już dworcem, tylko centrum informacyjno - kulturalnym, a tor przed nim nie jest już torem, ale jedynie kilkunastometrową pamiątką, bowiem potem się urywa. W tej sytuacji nasz skład wjeżdża na peron drugi (czyli właściwie teraz pierwszy). Nadal trwają prace, pewnie trzeba przygotować grunt pod ogrodzenia z siatki!
Wokół dworca, oprócz robotników, kręci się grupa niemieckich emerytów dziwująca się światu, a przede wszystkim pociągowi. Robię kilka zdjęć i rozglądam się dookoła. Jeśli dobrze pamiętam, to w granicach administracyjnych Świeradowa byłem ostatni raz w 2010 roku, a w samym mieście to chyba jeszcze na studiach!
Tylko gdzie ta zima? Co prawda astronomiczna zacznie się dopiero za kilka dni, ale w końcu mamy grudzień! Dookoła ciągle zielono, tylko na Stogu Izerskim świeci się trochę białego. Dla równowagi wraz ze słońcem dostałem w zestawie bardzo silny wiatr..
Miałem lekkie obawy zdrowotne związane z tym wyjazdem, bowiem od prawie miesiąca kaszlałem. Nie wiadomo dlaczego, nie pomagały żadne leki. Teoretycznie powinienem siedzieć w domu i odpoczywać, ale to nic nie zmieniało, więc równie dobrze mogłem kaszleć w górach. Na pierwszym podejściu w jakimś parku prawie wyplułem płuca i musiałem się złapać ławki, aby się nie przewrócić . Przemykająca w oddali kobieta spojrzała na mnie ze strachem, pewnie w czasach pandemii już pędziłoby do mnie pogotowie aby zabrać na testy i kwarantannę . Na szczęście tym razem nie słychać sygnału karetki, więc odpocząłem trochę i ruszyłem dalej.
Świeradów sprawiał raczej wymarłe wrażenie, ale poniedziałkowe południe w tym terminie trudno uznać za sezon dla kuracjuszy.
Dom Zdrojowy (Kurhaus) prezentuje się okazale jak za pierwszym razem, ale pod jego ścianami grasuje wiatr, więc szybko idę się oddalam.
Od ulicy Granicznej zaczynam korzystać ze znaków czerwonych, czyli Głównego Szlaku Sudeckiego. Już na pierwszym rozwidleniu zauważam, że ze szlakowskazami mają tu niezły burdel. Według nich można dojść do Hali Izerskiej trzymając się cały czas koloru czerwonego. Problem jest taki, że to niemożliwe: szlak o takiej barwie wchodzi na Stóg Izerski, tymczasem tablica wskazuje odwrotny kierunek (tożsamy z niebieskim), po drugie przez Halę już od dawna on nie przechodzi! A po trzecie i najważniejsze: tak naprawdę w terenie nie ma żadnej czerwonej alternatywy, jedynie "mój" GSS na Stóg! Gratuluję osobom odpowiedzialnym za oznakowanie, czyli chyba PTTK Jelenia Góra. A to dopiero początek takich kwiatków.
Przez pewien czas spotykam schodzących spacerowiczów, którzy obrzucają mnie zdziwionym spojrzeniem. Turysta z plecakiem w górach musi być naprawdę rzadkim widokiem. Potem wszelki ruch zanika.
Zatrzymuję się na chwilę przy krzyżu i kamieniu upamiętniającego wójta gminy Brody na Łużycach, który tu zmarł w marcu ubiegłego roku. Młody chłop.
Śniegu nadal tyle co kot napłakał. Zwarta warstwa pojawia się dopiero na wysokości około ośmiuset metrów. Od razu wszystko bardziej mi się podoba.
Są też pierwsze widoki, na razie jeszcze skromne. Na dolnym zdjęciu Kamienica i Wysoki Kamień. Ten drugi słynie ze "schroniska", w którym nawet nie ma toalet.
Ostatni odcinek szlaku to proste jak strzała podejście, najbardziej wymagające. Zaśnieżone i częściowo oblodzone. Zastanawiam się, czy nie założyć raczków? I nagle mózg przeszywa nieprzyjemny przebłysk: cholera, chyba ich nie wziąłem! Trzeba być geniuszem, żeby pchać się w grudniu w góry i nie sprawdzić, czy raczki na pewno są w plecaku!
Powoli pnę się na góry, raz zapadając się po łydkę w śniegu, a raz lawirując na lodzie. Zauważam, że z tyłu zaczyna mnie gonić jedna starsza parka. Wydaje mi się, że tempo mam słabe, co chwilę pauzuję aby złapać oddech, więc na pewno wkrótce mnie przegonią. Ale jednak nie, okazało się, że nie dali rady .
Po wyjściu z lasu, już prawie na końcówce wspinaczki, otrzymuję nagrodę w postaci panoramy Karkonoszy.
Budowa gondoli pod Stóg Izerski (doczytałem, że szczyt formalnie nazywa się Stóg, bez przymiotnika; po niemiecku Heufuder) całkowicie zmieniła charakter okolicy. Byłem tu jeszcze przed otwarciem, też w grudniu, kiedy szliśmy z ekipą studencką przez Izery i Karkonosze. Stóg był pusty i cichy. Teraz gondola co chwilę wypluwa z siebie kolejnych turystów, w zimie przeważnie narciarzy i snowboardzistów. Do tego samą bryłę górnej stacji trudno uznać za urodziwą.
Punkt widokowy i znowu pięknie bielą się Karkonosze. Z tej perspektywy odległość pomiędzy Szrenicą i Śnieżką wydaje się niewielka, a to przecież dwadzieścia kilometrów.
Dreptam w kierunku schroniska. Dreptam dosłownie, bo cała przestrzeń wokół stacji to zlodowacone kartoflisko! Każdy krok grozi wywrotką nie tylko mnie, ale również narciarzom i tym, którzy obuli adidasy (a było ich niemało). Po kilku ciężkich minutach staję pod schroniskiem na Stogu Izerskim. Nadal zachowuje ładną sylwetkę Heufuderbaude z lat 20. ubiegłego stulecia i to jest jego największy plus.
Z zewnątrz wydaje się zamknięte, bo ani świateł ani dymu z komina. Na szczęście działa, ale w środku mam odczucia takie jak zawsze: ciemno, chłodno i drogo. Plus płatna toaleta dla klientów. Wchodzę do jadalni, gdzie jest niewiele cieplej niż w korytarzu i ściągam mokre ciuchy. Mogę je od razu wpakować do worków, bo nie przeschną nawet minimalnie.
Lustruję menu, ale nie ma tam nic, co by mnie pociągało, więc wybieram jedyną sensowną opcję, czyli piwo . Przyglądam się innym gościom: oprócz mnie i idącej za mną parki wszyscy wjechali kolejką. Jest trochę Niemców i grupek polsko-niemieckich. Są trzy młode Ukrainki z dziećmi na nartach. Są wreszcie imprezowicze ze Świeradowa, którzy toczą wewnętrzny bój o to, czy już wracać, czy jeszcze pić.
- Wujek nam marznie w aucie - mówi kobieta sugerując, że jest głosem rozsądku.
- Pewno się czymś ogrzewa - mężczyźni nie wyglądają na zaniepokojonych tą sytuacją. - Napijmy się jeszcze, piwo zawsze warto.
Ostatecznie skończyło się na porozumieniu: baby zbierały się na tyle wolno, że chłopy zdążyły osuszyć dodatkowy kufel .
Zagaduję do pani z obsługi, czy czasem nie mają w sprzedaży nakładek na buty.
- Proszę pana, to nie jest towar dla naszych klientów - rozkłada ręce i nie sposób się z nią nie zgodzić. Odcinek od stacji do drzwi schroniska można przebyć nawet na czworaka.
Po odpoczynku i wymianie górnej części ubrania zbieram się do dalszej wędrówki. Jeszcze kilka zdjęć. Na pierwszym głównie płasko i małe pagórki skryte w cieniu. Zastanawiam się, co to za górka na środku? Laynn podpowiedział mi w internecie, że to zamek Grodziec (Gröditzburg) na Pogórzu Kaczawskim, oddalony o ponad czterdzieści kilometrów.. A przy kolejnej fotce mniemam, że horyzont zamykają Góry Kaczawskie, nieco bliżej mnie.
Do 2017 roku GSS spod schroniska biegł przez szczyt Świeradowca (Victoriahöhe), ale potem zmieniono jego przebieg i zahacza on o Stóg, a następnie trawersuje Łużec (Flinsberger Kamm) nie od północy, ale od południa. Ścieżka do Stogu to koszmar, z każdym krokiem przeklinam swoją sklerozę i tęsknię do zapomnianych w szafie raczków! Jeżeli będę miał przez resztę trasy takie tempo jak teraz, to na nocleg dotrę bardzo późno!
Przebijam się przez Stóg Izerski.
Dobrze, że chociaż kijki wziąłem, bo bez nich to tak naprawdę nie szło by tu w ogóle iść! Kombinuję cały czas, a to jedną nogą podpieram się w głębszym śniegu, a to idę po czyichś śladach. W pewnym momencie postanawiam skorzystać ze skrótu, żeby nie walczyć z lodem na zejściu i wpadam w zaspy po pas. Przekopywanie się z powrotem do szlaku zajmuje mi kilka dobrych, długich minut.
Na przełęczy Łącznik (Hernsdorfer Kamm) lodowa tragedia się kończy, gdyż Główny Szlak Sudecki jest od tego momentu utwardzony ratrakiem!
Nie wiem czy historyczny kamień to akurat najlepsze miejsce na zawieszenie takiej tabliczki? Sopienweg wytyczono na część hrabiny von Schaffgotsch; okoliczne grunty należały do tego rodu, podarował on ziemię pod budowę schroniska i wspomógł je finansowo.
Na Łączniku kolejna odsłona burdelu ze szlakowskazami: wytarte i słabo czytelne, w dodatku z kilometrami zamiast czasami przejść. Skąd taka odmiana? Może dlatego, że ustawiało je nadleśnictwo, a nie PTTK.
Od przełęczy od razu zwiększa mi się tempo. Zbliża się końcówka słonecznego dnia, piękna zima, aż chce się iść!
Wcześniej na krótką chwilę objawił mi się Ještěd, a w czasie drogi co jakiś czas spomiędzy drzew wyskakuje ściana zwieńczona skałami. Ale który to szczyt? Typów mam kilka, jeden z nich to Smědavská hora.
Cienie robią się coraz dłuższe, kolory coraz dojrzalsze. Temperatura powietrza jest na plusie, ale przy gruncie znacznie niżej, śnieg przyjemnie chrupie. I do tego cisza... Od wyjścia ze schroniska spotkałem całe trzy osoby: dwie za Stogiem i jednego kolesia za Łącznikiem.
Wreszcie cienie zaczynają dominować. Zupełnie mi to nie przeszkadza!
O szesnastej docieram na Polanę Izerską (Kammhäuser). W grudniu to już czas po zachodzie słońca, ale niebo nadal pełne jest kolorów. Cudnych kolorów!
Na polanie w XVIII wieku powstała niewielka osada, przysiółek Gross Iser. Izerską Drogą (Iser Strasse) przybywali tu kuracjusze z Bad Flinsberg, na których czekała popularna gospoda. W 1945 roku mieszkańców wywieziono w jeden dzień, stałe osadnictwo zanikło. Po wojnie mieli się tu kryć przemytnicy, a także przebywać - już oficjalnie - pracownicy leśni, stąd nazwa Drwale, która pojawia się na wielu mapach. Obecnie po przeszłości zostały podmurówki oraz kilka budynków powojennych.
Co ciekawe - kiedyś administracyjnie teren ten należał do pobliskiego Świeradowa, dziś podlega pod gminę Mirsk.
Bardzo ładnie widać stąd Karkonosze.
Sycę oczy sino czerwonymi barwami.
Na Jarzębczej Polanie GSS odbija w lewo, więc przeskakuję na szlak niebieski. W lesie zrobiło się całkiem ciemno, a ja gadam do siebie dość głośno, co budzi zdziwienie dwóch facetów idących z naprzeciwka. Oprócz nich spotykam jeszcze jednego samotnego piechura już na końcówce trasy, więc w sumie od opuszczenia schroniska minęło mnie sześć osób.
Po czterdziestu minutach staję na skraju Hali Izerskiej (Grosse Iserwiese). Właściwie to powinienem napisać, że na skraju Izerskiej Łąki. Dlaczego? Ano dlatego, że hale są w Karpatach, a w Sudetach łąki. Dodatkowo w Górach Izerskich praktycznie nie było wielkich pastwisk, na których wypasano by stada. Nazwa "hala" to jeden z wielu przypadków błędnego tłumaczenia wcześniejszych nazw niemieckich, pytanie czy było to działanie celowe (spolszczenie tych terenów nawiązaniem do nazewnictwa znanego z Tatr i Beskidów) czy przypadkowe? Co ciekawe - dla Czechów jest to nadal Velká Jizerská louka. Sporo na ten temat pisze się na stronie dotyczącej Gór Izerskich. Podobna sytuacja miała miejsce z polską nazwą wioski Gross Iser, która istniała na hali/łące. Jak wiadomo wioskę zlikwidowano po wojnie, został z niej jeden budynek, czyli słynna dzisiejsza Chatka Górzystów. Do niedawna w internecie można było przeczytać, że po wojnie Gross Iser otrzymało nazwę Skalno. To już nawet nie błąd, ale kompletna bzdura. Taka nazwa nigdy nie funkcjonowała, nie pojawiła się na żadnej mapie. W urzędowym wykazie jest nazwa Izera. Nie "wielka", bo w tym przypadku nie było już mowy o żadnej wielkości, ale po prostu Izera, tak jak płynąca obok rzeka. Zatem trzymając się oficjalnych i prawidłowych nazw muszę napisać, że stanąłem na skraju Izerskiej Łąki (lub Łąki Izerskiej) i patrzę na porośnięte trawą oraz przysypane śniegiem podmurówki domów Izery.
Byłem ciekaw, czy zastanę jakiegoś turystę w Chatce Górzystów? Nawet posiedzenie jednoosobowo z piwkiem w jadalni będzie przyjemne. Szczytem marzeń byłby rozpalony kominek.
Idąc w stronę chatki widzę, że większość okien jest ciemna, te z jadalni również. A więc kicha. Podchodząc dostrzegam, że na drzwiach wisi duża kartka, co sugeruje problemy. No i rzeczywiście: na kartce napis "REMONT". Drzwi zamknięte. Super. Rezerwowałem nocleg na początku grudnia, dopytywałem się przez telefon, czy będą mieli czynne. "Tak, oczywiście". O żadnym remoncie nie było mowy. Zachodzę od tyłu, ale tam wejście tylko dla obsługi. W końcu decyduję się z niego skorzystać. Pukam i głośno wołam. Wychodzi jakiś facet.
- Ooo, człowiek - mówi zdziwiony.
Na szczęście nocleg dostaję. Mogę też zamówić coś z kuchni, ale zjeść muszę w chłodnym korytarzu zawalonym meblami, bo to jadalnia jest w remoncie. Nie tak sobie wyobrażałem ten wieczór. Może gdybym wiedział o tych pracach, to pocisnąłbym od razu do Orla?? W internecie także nie było żadnej wzmianki, gdyby ktoś przyszedł spontanicznie albo chociażby na obiad, to odbiłby się od drzwi! No, ale Chatka Górzystów nie musi zabiegać o turystów, walą do nich nawet oknami, więc nie musi się przejmować rzetelną informacją...
Dla odmiany mój pokój jest tak nagrzany, że muszę otworzyć okno albo całkowicie zakręcić kaloryfer! Myślałem, że nie spodoba się to moim płucom, ale - o dziwo - siedziały cicho. Mogłem też przesuszyć wszystkie mokre ciuchy, ale już nie podładować baterie, bo na próżno szukałem kontaktu.
Zastanawiam się, jak zakończyć ten piękny górski dzień? W pierwszym momencie nawet myślałem, czy... od razu nie położyć się spać, choć na zegarku była dopiero siedemnasta trzydzieści. Spowodowane to było potężnym zmęczeniem, które dopadło mnie wkrótce po wejściu do pokoju! Czułem jakbym przeszedł nie kilkanaście, a kilkadziesiąt kilometrów! Szarpią mnie wszystkie mięśnie! Choroba? Podejścia na lodzie? Wiatr, który czasami tak łomotał człowiekiem, że mimo ubrania wdzierał się aż do skóry? Zderzenie z sauną w pokoju? Pewnie wszystkiego po trochu. Zmusiłem się do zejścia na dół i zjedzenia zupy, zamówiłem dwa piwa (jedno do obiadu, drugie na wieczór - jak zwykle w chatce z browaru Svijany), pożyczyłem sobie także książkę. "Cudzoziemiec w Pekinie". Wydana w 1980 roku, a znalazłem w niej zaskakująco dużo krytyki w kierunku komunistycznych Chin, w końcu bratniego państwa. Czas minął mi zatem na lekturze.
Rano mi się nie spieszy, ale i tak wyglądam niecierpliwie przez okno. Na dziś zapowiadano znacznie gorszą pogodą, lecz na razie nieśmiało świeci słońce.
Izerski łazik marsjański.
Bardzo lubię tę pustkę. Szkoda dawnej wioski, ale ten widok "niczego" zawsze mi się podobał. Do tego po zmroku jest tu kompletnie ciemno: poza Chatką Górzystów i ewentualnie drobnymi światełkami z oddalonych Karkonoszy nie ma tu niczego, co zaburzałoby czerń.
Co tam majaczy z tyłu? Prawdopodobnie Jizera, drugi najwyższy szczyt czeskich Gór Izerskich, a trzeci najwyższy w ogóle.
Wychodzę na dwór zrobić kilka zdjęć póki jeszcze świeci słońce, bo ewidentnie z zachodu nadciąga cała masa chmur.
Zjadam tradycyjną dla mnie jajecznicę, pakowanie i mogę się zbierać.
Ciężko sobie dziś wyobrazić, że Chatka Górzystów, jako nowa szkoła, była jednym z kilkudziesięciu budynków na polanie.
Przy węźle szlaków znowu bajzel i tym razem na pewno jest za niego odpowiedzialny PTTK Jelenia Góra. Ktoś wymyślił sobie nieistniejący czerwony szlak prowadzący do Polany Izerskiej, a potem od razu do Świeradowa - Zdroju. Tymczasem jest to szlak niebieski, jedyna czerwona trasa z Hali Izerskiej wyznaczona jest do schroniska Orle, ale już nie do przełęczy Szklarskiej! Dodatkowo niektóre tablice mają zalepione i domalowane oznaczenia, pewnie je pościągano z innych miejsc. I już na koniec taka uwaga: "Świeradów - Zdrój" piszemy z łącznikiem, o czym w PTTK najwyraźniej nie wiedzą.
Niebo zakryły chmury, lecz dobry humor mnie nie opuszcza. Podążam na południe przyglądając się podmurówkom i fragmentom ścian z czasów Gross Iser.
To mogą być pozostałości schroniska Isermühle, które powstało w 1933 roku w miejscu spalonej gospody. W wiosce funkcjonowały trzy takie obiekty, kolejne (Görlitzer Stube) znajdowało się niedaleko, po drugiej stronie Jagnięcego Potoku (Lammerwasser). Jego domniemane resztki prezentuję na dolnym zdjęciu. Do tego na gości czekały jeszcze trzy restauracje i kawiarnia.
Kładka na Jagnięcym Potoku, kolejna jej wersja.
Jedno z bardziej oddalonych gospodarstw.
Smrk i Stóg Izerski.
Na skraju Hali spotykam kobietę walczącą z utrzymaniem się na nartach. Robię chwilę odpoczynku i zaczynam dalszą wędrówkę w kierunku schroniska Orle. Ale o tym będzie już w następnym odcinku.
Jako termin wybrałem tydzień który kończył się Bożym Narodzeniem. W poniedziałkowy bardzo wczesny poranek wsiadam do pociągu Polregio. Konduktor z zachwytem ogląda mój bilet.
- Bardzo fajna trasa - mówi.
- Ale kosztowna - zwracam uwagę.
- Nie o to mi chodzi! Na Dolnym Śląsku sukcesywnie przywraca się połączenia, a u nas, w Opolu, to jest coraz gorzej. Tak się śmiali, gdy województwo dolnośląskie i śląskie zakładało własne spółki kolejowe, że będzie burdel, bałagan, a jak się skończyło? Sąsiedzi się rozwijają, opolskie się zwija! Nie myślą, nie planują przyszłościowo, remonty ciągną się miesiącami, coraz starszy tabor się sypie, szkoda gadać...
Nie zaprzeczyłem nie tylko przez grzeczność, a konduktor był tak zachwycony moją podróżą do Świeradowa, że zachodził do mnie pogadać jeszcze przez trzy przystanki .
Pierwsza przesiadka we Wrocławiu, druga w Lubaniu (Lauban), gdzie trochę się kręcę po dworcu w oczekiwaniu na kolejny pociąg. Stacja nosi nazwę Lubań Śląski, choć aktualnie przez chwilę jesteśmy na Łużycach.
Podjeżdża skład nadciągający aż z Görlitz. Niewielki SA-135, ale na końcówkę podróży wystarczy, w środku siedzi kilkanaście osób. Mijamy reaktywowane przystanki, które wyglądają nieco surrealistyczne: po pierwsze witają nas pomarańczowe tablice, zamiast niebieskich - to malowanie Kolei Dolnośląskich, ale zupełnie mi nie pasuje. Po drugie - nowe perony ze wszystkich stron otoczono płotami z siatki! Nawet jak obok peronu znajduje się na tej samej wysokości trawnik, to musi on być oddzielony ogrodzeniem! Który znajomy projektantów zarobił na produkcji płotków? Po trzecie - w cieniu przystanków stoją rozpadające się ruiny infrastruktury. Budynki stacyjne i gospodarcze, wychodki - wszystko czeka na ostateczny koniec. One już nikogo nie interesują, liczą się tylko szyny.
Około jedenastej pociąg wtacza się do Świeradowa - Zdroju (Bad Flinsberg). Tutaj też wygląda to "ciekawie": dawny dworzec nie jest już dworcem, tylko centrum informacyjno - kulturalnym, a tor przed nim nie jest już torem, ale jedynie kilkunastometrową pamiątką, bowiem potem się urywa. W tej sytuacji nasz skład wjeżdża na peron drugi (czyli właściwie teraz pierwszy). Nadal trwają prace, pewnie trzeba przygotować grunt pod ogrodzenia z siatki!
Wokół dworca, oprócz robotników, kręci się grupa niemieckich emerytów dziwująca się światu, a przede wszystkim pociągowi. Robię kilka zdjęć i rozglądam się dookoła. Jeśli dobrze pamiętam, to w granicach administracyjnych Świeradowa byłem ostatni raz w 2010 roku, a w samym mieście to chyba jeszcze na studiach!
Tylko gdzie ta zima? Co prawda astronomiczna zacznie się dopiero za kilka dni, ale w końcu mamy grudzień! Dookoła ciągle zielono, tylko na Stogu Izerskim świeci się trochę białego. Dla równowagi wraz ze słońcem dostałem w zestawie bardzo silny wiatr..
Miałem lekkie obawy zdrowotne związane z tym wyjazdem, bowiem od prawie miesiąca kaszlałem. Nie wiadomo dlaczego, nie pomagały żadne leki. Teoretycznie powinienem siedzieć w domu i odpoczywać, ale to nic nie zmieniało, więc równie dobrze mogłem kaszleć w górach. Na pierwszym podejściu w jakimś parku prawie wyplułem płuca i musiałem się złapać ławki, aby się nie przewrócić . Przemykająca w oddali kobieta spojrzała na mnie ze strachem, pewnie w czasach pandemii już pędziłoby do mnie pogotowie aby zabrać na testy i kwarantannę . Na szczęście tym razem nie słychać sygnału karetki, więc odpocząłem trochę i ruszyłem dalej.
Świeradów sprawiał raczej wymarłe wrażenie, ale poniedziałkowe południe w tym terminie trudno uznać za sezon dla kuracjuszy.
Dom Zdrojowy (Kurhaus) prezentuje się okazale jak za pierwszym razem, ale pod jego ścianami grasuje wiatr, więc szybko idę się oddalam.
Od ulicy Granicznej zaczynam korzystać ze znaków czerwonych, czyli Głównego Szlaku Sudeckiego. Już na pierwszym rozwidleniu zauważam, że ze szlakowskazami mają tu niezły burdel. Według nich można dojść do Hali Izerskiej trzymając się cały czas koloru czerwonego. Problem jest taki, że to niemożliwe: szlak o takiej barwie wchodzi na Stóg Izerski, tymczasem tablica wskazuje odwrotny kierunek (tożsamy z niebieskim), po drugie przez Halę już od dawna on nie przechodzi! A po trzecie i najważniejsze: tak naprawdę w terenie nie ma żadnej czerwonej alternatywy, jedynie "mój" GSS na Stóg! Gratuluję osobom odpowiedzialnym za oznakowanie, czyli chyba PTTK Jelenia Góra. A to dopiero początek takich kwiatków.
Przez pewien czas spotykam schodzących spacerowiczów, którzy obrzucają mnie zdziwionym spojrzeniem. Turysta z plecakiem w górach musi być naprawdę rzadkim widokiem. Potem wszelki ruch zanika.
Zatrzymuję się na chwilę przy krzyżu i kamieniu upamiętniającego wójta gminy Brody na Łużycach, który tu zmarł w marcu ubiegłego roku. Młody chłop.
Śniegu nadal tyle co kot napłakał. Zwarta warstwa pojawia się dopiero na wysokości około ośmiuset metrów. Od razu wszystko bardziej mi się podoba.
Są też pierwsze widoki, na razie jeszcze skromne. Na dolnym zdjęciu Kamienica i Wysoki Kamień. Ten drugi słynie ze "schroniska", w którym nawet nie ma toalet.
Ostatni odcinek szlaku to proste jak strzała podejście, najbardziej wymagające. Zaśnieżone i częściowo oblodzone. Zastanawiam się, czy nie założyć raczków? I nagle mózg przeszywa nieprzyjemny przebłysk: cholera, chyba ich nie wziąłem! Trzeba być geniuszem, żeby pchać się w grudniu w góry i nie sprawdzić, czy raczki na pewno są w plecaku!
Powoli pnę się na góry, raz zapadając się po łydkę w śniegu, a raz lawirując na lodzie. Zauważam, że z tyłu zaczyna mnie gonić jedna starsza parka. Wydaje mi się, że tempo mam słabe, co chwilę pauzuję aby złapać oddech, więc na pewno wkrótce mnie przegonią. Ale jednak nie, okazało się, że nie dali rady .
Po wyjściu z lasu, już prawie na końcówce wspinaczki, otrzymuję nagrodę w postaci panoramy Karkonoszy.
Budowa gondoli pod Stóg Izerski (doczytałem, że szczyt formalnie nazywa się Stóg, bez przymiotnika; po niemiecku Heufuder) całkowicie zmieniła charakter okolicy. Byłem tu jeszcze przed otwarciem, też w grudniu, kiedy szliśmy z ekipą studencką przez Izery i Karkonosze. Stóg był pusty i cichy. Teraz gondola co chwilę wypluwa z siebie kolejnych turystów, w zimie przeważnie narciarzy i snowboardzistów. Do tego samą bryłę górnej stacji trudno uznać za urodziwą.
Punkt widokowy i znowu pięknie bielą się Karkonosze. Z tej perspektywy odległość pomiędzy Szrenicą i Śnieżką wydaje się niewielka, a to przecież dwadzieścia kilometrów.
Dreptam w kierunku schroniska. Dreptam dosłownie, bo cała przestrzeń wokół stacji to zlodowacone kartoflisko! Każdy krok grozi wywrotką nie tylko mnie, ale również narciarzom i tym, którzy obuli adidasy (a było ich niemało). Po kilku ciężkich minutach staję pod schroniskiem na Stogu Izerskim. Nadal zachowuje ładną sylwetkę Heufuderbaude z lat 20. ubiegłego stulecia i to jest jego największy plus.
Z zewnątrz wydaje się zamknięte, bo ani świateł ani dymu z komina. Na szczęście działa, ale w środku mam odczucia takie jak zawsze: ciemno, chłodno i drogo. Plus płatna toaleta dla klientów. Wchodzę do jadalni, gdzie jest niewiele cieplej niż w korytarzu i ściągam mokre ciuchy. Mogę je od razu wpakować do worków, bo nie przeschną nawet minimalnie.
Lustruję menu, ale nie ma tam nic, co by mnie pociągało, więc wybieram jedyną sensowną opcję, czyli piwo . Przyglądam się innym gościom: oprócz mnie i idącej za mną parki wszyscy wjechali kolejką. Jest trochę Niemców i grupek polsko-niemieckich. Są trzy młode Ukrainki z dziećmi na nartach. Są wreszcie imprezowicze ze Świeradowa, którzy toczą wewnętrzny bój o to, czy już wracać, czy jeszcze pić.
- Wujek nam marznie w aucie - mówi kobieta sugerując, że jest głosem rozsądku.
- Pewno się czymś ogrzewa - mężczyźni nie wyglądają na zaniepokojonych tą sytuacją. - Napijmy się jeszcze, piwo zawsze warto.
Ostatecznie skończyło się na porozumieniu: baby zbierały się na tyle wolno, że chłopy zdążyły osuszyć dodatkowy kufel .
Zagaduję do pani z obsługi, czy czasem nie mają w sprzedaży nakładek na buty.
- Proszę pana, to nie jest towar dla naszych klientów - rozkłada ręce i nie sposób się z nią nie zgodzić. Odcinek od stacji do drzwi schroniska można przebyć nawet na czworaka.
Po odpoczynku i wymianie górnej części ubrania zbieram się do dalszej wędrówki. Jeszcze kilka zdjęć. Na pierwszym głównie płasko i małe pagórki skryte w cieniu. Zastanawiam się, co to za górka na środku? Laynn podpowiedział mi w internecie, że to zamek Grodziec (Gröditzburg) na Pogórzu Kaczawskim, oddalony o ponad czterdzieści kilometrów.. A przy kolejnej fotce mniemam, że horyzont zamykają Góry Kaczawskie, nieco bliżej mnie.
Do 2017 roku GSS spod schroniska biegł przez szczyt Świeradowca (Victoriahöhe), ale potem zmieniono jego przebieg i zahacza on o Stóg, a następnie trawersuje Łużec (Flinsberger Kamm) nie od północy, ale od południa. Ścieżka do Stogu to koszmar, z każdym krokiem przeklinam swoją sklerozę i tęsknię do zapomnianych w szafie raczków! Jeżeli będę miał przez resztę trasy takie tempo jak teraz, to na nocleg dotrę bardzo późno!
Przebijam się przez Stóg Izerski.
Dobrze, że chociaż kijki wziąłem, bo bez nich to tak naprawdę nie szło by tu w ogóle iść! Kombinuję cały czas, a to jedną nogą podpieram się w głębszym śniegu, a to idę po czyichś śladach. W pewnym momencie postanawiam skorzystać ze skrótu, żeby nie walczyć z lodem na zejściu i wpadam w zaspy po pas. Przekopywanie się z powrotem do szlaku zajmuje mi kilka dobrych, długich minut.
Na przełęczy Łącznik (Hernsdorfer Kamm) lodowa tragedia się kończy, gdyż Główny Szlak Sudecki jest od tego momentu utwardzony ratrakiem!
Nie wiem czy historyczny kamień to akurat najlepsze miejsce na zawieszenie takiej tabliczki? Sopienweg wytyczono na część hrabiny von Schaffgotsch; okoliczne grunty należały do tego rodu, podarował on ziemię pod budowę schroniska i wspomógł je finansowo.
Na Łączniku kolejna odsłona burdelu ze szlakowskazami: wytarte i słabo czytelne, w dodatku z kilometrami zamiast czasami przejść. Skąd taka odmiana? Może dlatego, że ustawiało je nadleśnictwo, a nie PTTK.
Od przełęczy od razu zwiększa mi się tempo. Zbliża się końcówka słonecznego dnia, piękna zima, aż chce się iść!
Wcześniej na krótką chwilę objawił mi się Ještěd, a w czasie drogi co jakiś czas spomiędzy drzew wyskakuje ściana zwieńczona skałami. Ale który to szczyt? Typów mam kilka, jeden z nich to Smědavská hora.
Cienie robią się coraz dłuższe, kolory coraz dojrzalsze. Temperatura powietrza jest na plusie, ale przy gruncie znacznie niżej, śnieg przyjemnie chrupie. I do tego cisza... Od wyjścia ze schroniska spotkałem całe trzy osoby: dwie za Stogiem i jednego kolesia za Łącznikiem.
Wreszcie cienie zaczynają dominować. Zupełnie mi to nie przeszkadza!
O szesnastej docieram na Polanę Izerską (Kammhäuser). W grudniu to już czas po zachodzie słońca, ale niebo nadal pełne jest kolorów. Cudnych kolorów!
Na polanie w XVIII wieku powstała niewielka osada, przysiółek Gross Iser. Izerską Drogą (Iser Strasse) przybywali tu kuracjusze z Bad Flinsberg, na których czekała popularna gospoda. W 1945 roku mieszkańców wywieziono w jeden dzień, stałe osadnictwo zanikło. Po wojnie mieli się tu kryć przemytnicy, a także przebywać - już oficjalnie - pracownicy leśni, stąd nazwa Drwale, która pojawia się na wielu mapach. Obecnie po przeszłości zostały podmurówki oraz kilka budynków powojennych.
Co ciekawe - kiedyś administracyjnie teren ten należał do pobliskiego Świeradowa, dziś podlega pod gminę Mirsk.
Bardzo ładnie widać stąd Karkonosze.
Sycę oczy sino czerwonymi barwami.
Na Jarzębczej Polanie GSS odbija w lewo, więc przeskakuję na szlak niebieski. W lesie zrobiło się całkiem ciemno, a ja gadam do siebie dość głośno, co budzi zdziwienie dwóch facetów idących z naprzeciwka. Oprócz nich spotykam jeszcze jednego samotnego piechura już na końcówce trasy, więc w sumie od opuszczenia schroniska minęło mnie sześć osób.
Po czterdziestu minutach staję na skraju Hali Izerskiej (Grosse Iserwiese). Właściwie to powinienem napisać, że na skraju Izerskiej Łąki. Dlaczego? Ano dlatego, że hale są w Karpatach, a w Sudetach łąki. Dodatkowo w Górach Izerskich praktycznie nie było wielkich pastwisk, na których wypasano by stada. Nazwa "hala" to jeden z wielu przypadków błędnego tłumaczenia wcześniejszych nazw niemieckich, pytanie czy było to działanie celowe (spolszczenie tych terenów nawiązaniem do nazewnictwa znanego z Tatr i Beskidów) czy przypadkowe? Co ciekawe - dla Czechów jest to nadal Velká Jizerská louka. Sporo na ten temat pisze się na stronie dotyczącej Gór Izerskich. Podobna sytuacja miała miejsce z polską nazwą wioski Gross Iser, która istniała na hali/łące. Jak wiadomo wioskę zlikwidowano po wojnie, został z niej jeden budynek, czyli słynna dzisiejsza Chatka Górzystów. Do niedawna w internecie można było przeczytać, że po wojnie Gross Iser otrzymało nazwę Skalno. To już nawet nie błąd, ale kompletna bzdura. Taka nazwa nigdy nie funkcjonowała, nie pojawiła się na żadnej mapie. W urzędowym wykazie jest nazwa Izera. Nie "wielka", bo w tym przypadku nie było już mowy o żadnej wielkości, ale po prostu Izera, tak jak płynąca obok rzeka. Zatem trzymając się oficjalnych i prawidłowych nazw muszę napisać, że stanąłem na skraju Izerskiej Łąki (lub Łąki Izerskiej) i patrzę na porośnięte trawą oraz przysypane śniegiem podmurówki domów Izery.
Byłem ciekaw, czy zastanę jakiegoś turystę w Chatce Górzystów? Nawet posiedzenie jednoosobowo z piwkiem w jadalni będzie przyjemne. Szczytem marzeń byłby rozpalony kominek.
Idąc w stronę chatki widzę, że większość okien jest ciemna, te z jadalni również. A więc kicha. Podchodząc dostrzegam, że na drzwiach wisi duża kartka, co sugeruje problemy. No i rzeczywiście: na kartce napis "REMONT". Drzwi zamknięte. Super. Rezerwowałem nocleg na początku grudnia, dopytywałem się przez telefon, czy będą mieli czynne. "Tak, oczywiście". O żadnym remoncie nie było mowy. Zachodzę od tyłu, ale tam wejście tylko dla obsługi. W końcu decyduję się z niego skorzystać. Pukam i głośno wołam. Wychodzi jakiś facet.
- Ooo, człowiek - mówi zdziwiony.
Na szczęście nocleg dostaję. Mogę też zamówić coś z kuchni, ale zjeść muszę w chłodnym korytarzu zawalonym meblami, bo to jadalnia jest w remoncie. Nie tak sobie wyobrażałem ten wieczór. Może gdybym wiedział o tych pracach, to pocisnąłbym od razu do Orla?? W internecie także nie było żadnej wzmianki, gdyby ktoś przyszedł spontanicznie albo chociażby na obiad, to odbiłby się od drzwi! No, ale Chatka Górzystów nie musi zabiegać o turystów, walą do nich nawet oknami, więc nie musi się przejmować rzetelną informacją...
Dla odmiany mój pokój jest tak nagrzany, że muszę otworzyć okno albo całkowicie zakręcić kaloryfer! Myślałem, że nie spodoba się to moim płucom, ale - o dziwo - siedziały cicho. Mogłem też przesuszyć wszystkie mokre ciuchy, ale już nie podładować baterie, bo na próżno szukałem kontaktu.
Zastanawiam się, jak zakończyć ten piękny górski dzień? W pierwszym momencie nawet myślałem, czy... od razu nie położyć się spać, choć na zegarku była dopiero siedemnasta trzydzieści. Spowodowane to było potężnym zmęczeniem, które dopadło mnie wkrótce po wejściu do pokoju! Czułem jakbym przeszedł nie kilkanaście, a kilkadziesiąt kilometrów! Szarpią mnie wszystkie mięśnie! Choroba? Podejścia na lodzie? Wiatr, który czasami tak łomotał człowiekiem, że mimo ubrania wdzierał się aż do skóry? Zderzenie z sauną w pokoju? Pewnie wszystkiego po trochu. Zmusiłem się do zejścia na dół i zjedzenia zupy, zamówiłem dwa piwa (jedno do obiadu, drugie na wieczór - jak zwykle w chatce z browaru Svijany), pożyczyłem sobie także książkę. "Cudzoziemiec w Pekinie". Wydana w 1980 roku, a znalazłem w niej zaskakująco dużo krytyki w kierunku komunistycznych Chin, w końcu bratniego państwa. Czas minął mi zatem na lekturze.
Rano mi się nie spieszy, ale i tak wyglądam niecierpliwie przez okno. Na dziś zapowiadano znacznie gorszą pogodą, lecz na razie nieśmiało świeci słońce.
Izerski łazik marsjański.
Bardzo lubię tę pustkę. Szkoda dawnej wioski, ale ten widok "niczego" zawsze mi się podobał. Do tego po zmroku jest tu kompletnie ciemno: poza Chatką Górzystów i ewentualnie drobnymi światełkami z oddalonych Karkonoszy nie ma tu niczego, co zaburzałoby czerń.
Co tam majaczy z tyłu? Prawdopodobnie Jizera, drugi najwyższy szczyt czeskich Gór Izerskich, a trzeci najwyższy w ogóle.
Wychodzę na dwór zrobić kilka zdjęć póki jeszcze świeci słońce, bo ewidentnie z zachodu nadciąga cała masa chmur.
Zjadam tradycyjną dla mnie jajecznicę, pakowanie i mogę się zbierać.
Ciężko sobie dziś wyobrazić, że Chatka Górzystów, jako nowa szkoła, była jednym z kilkudziesięciu budynków na polanie.
Przy węźle szlaków znowu bajzel i tym razem na pewno jest za niego odpowiedzialny PTTK Jelenia Góra. Ktoś wymyślił sobie nieistniejący czerwony szlak prowadzący do Polany Izerskiej, a potem od razu do Świeradowa - Zdroju. Tymczasem jest to szlak niebieski, jedyna czerwona trasa z Hali Izerskiej wyznaczona jest do schroniska Orle, ale już nie do przełęczy Szklarskiej! Dodatkowo niektóre tablice mają zalepione i domalowane oznaczenia, pewnie je pościągano z innych miejsc. I już na koniec taka uwaga: "Świeradów - Zdrój" piszemy z łącznikiem, o czym w PTTK najwyraźniej nie wiedzą.
Niebo zakryły chmury, lecz dobry humor mnie nie opuszcza. Podążam na południe przyglądając się podmurówkom i fragmentom ścian z czasów Gross Iser.
To mogą być pozostałości schroniska Isermühle, które powstało w 1933 roku w miejscu spalonej gospody. W wiosce funkcjonowały trzy takie obiekty, kolejne (Görlitzer Stube) znajdowało się niedaleko, po drugiej stronie Jagnięcego Potoku (Lammerwasser). Jego domniemane resztki prezentuję na dolnym zdjęciu. Do tego na gości czekały jeszcze trzy restauracje i kawiarnia.
Kładka na Jagnięcym Potoku, kolejna jej wersja.
Jedno z bardziej oddalonych gospodarstw.
Smrk i Stóg Izerski.
Na skraju Hali spotykam kobietę walczącą z utrzymaniem się na nartach. Robię chwilę odpoczynku i zaczynam dalszą wędrówkę w kierunku schroniska Orle. Ale o tym będzie już w następnym odcinku.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:otrzymuję nagrodę w postaci panoramy Karkonoszy
Piękna!
Też bardzo lubię tę pustkę na Łące Izerskiej...choć byłem tam raz. Zresztą wtedy było podobnie z noclegiem - w internecie pisało na ich stronie, że jakaś grupa ma rezerwację na całość, ale mi się udało przekimać.
Z chatki ruszyłem na Stóg - w schronisku rzeczywiście mrok. Jedzenie kiepskie.
I gdy wróciłem na wieczór to dwa piwa mnie tak zmęczyły, że o 20tej już kimałem.
Fajnie w ogóle, że te ziemie odzyskują połączenia kolejowe! Liczę, że i mnie uda się z tego pociągu skorzystać!
Miałem lekkie obawy zdrowotne związane z tym wyjazdem, bowiem od prawie miesiąca kaszlałem. Nie wiadomo dlaczego, nie pomagały żadne leki.
Miałem tak samo przez ponad miesiąc, nie pomógł nawet sprawdzony wielokrotnie Thiokodin i coś tam jeszcze, ale na pewno pomogło wapno dla alergików (tabletki musujące) sprawdź następnym razem 🙂
To pewnie pokłosie covida z opóźnionym zapłonem.
Nie zabranie raczków to bardzo poważne wykroczenie turystyczne !
Zachód słońca i niebo trafiłeś bombowe !
Dobrze że wpuścili do chaty dali pić i jeść, bo słabo by było tak zostać w czarnej du.ie po ciemku
Czekam na dalszą część ...
Adrian pisze:Miałem tak samo przez ponad miesiąc, nie pomógł nawet sprawdzony wielokrotnie Thiokodin i coś tam jeszcze, ale na pewno pomogło wapno dla alergików (tabletki musujące) sprawdź następnym razem 🙂
To pewnie pokłosie covida z opóźnionym zapłonem.
leki na alergię brałem, nic nie pomagało. W styczniu zaczęło przechodzić, dostałem sterydy i po sterydach uspokoiło się prawie do zera, ale... jak je odstawiłem, to co prawda prawie nie kaszlę, ale czuję, że płuca nadal czasem bywają słabe. Pulmonolog jeszcze mnie pocieszył, że teraz ludzie kaszlą i po pół roku
Adrian pisze:Dobrze że wpuścili do chaty dali pić i jeść, bo słabo by było tak zostać w czarnej du.ie po ciemku
poszedłbym do Orla, ale wolałem to zrobić w kolejny dzień
laynn pisze:Jedzenie kiepskie.
tam wszystko jest kiepskie...
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Gdy czytam o rozwoju kolei w ościennych województwach, otwieraniu nowych linii po latach, zakupie nowego taboru, zwiększaniu ilości połączeń i kontrastuje to z naszym opolskim to szlag mnie trafia gdy widzę co się dzieje z koleją u nas... Likwiduje się połączenia do Wroclawia bo... jeździ w nich za dużo ludzi. Rzekomo po to by poprawić sytuację taborową, po czym na linii między Nysą-Prudnikiem a Kędzierzynem zawiesza się całkowicie ruch kolejowy i zastępuje komunikacją autobusową, albo zostawia ludzi w Kłodzku nawet bez autobusu. Potem mami się ludzi w mediach, że to sytuacja chwilowa, że przeglądy, że niespodziewane awarie (wyeksploatowanych do granic możliwości starych pociągów), i że taboru jest wystarczająca ilość.... Ehh... wkurzam się, bo wiem, że u nas ten burdel tak szybko się nie skończy...
a wracając do wycieczki, to te połączenie kolejowe na pewno wykorzystam i będzie okazja zajrzeć w Izery. Pamiętam jak jechaliśmy na przejście Głównego Szlaku Sudeckiego to kombinowaliśmy z busikami. Wtedy właśnie też byłem ostatni raz w Świeradowie i w ogóle jedyny, tak samo w Izerskich. Jakoś mi nie utkwiły w pamięci, ten odcinek szlaku słabo pamiętam. W Chatce Górzystów jeszcze nie byłem, to jest mój cel by tam się przejść na nockę i połazić po Hali Izerskiej. Jeśli będzie nawet samotny wieczór z książką to i tak lepiej niż w tłumie.
Latem na Skalance poznałem pewną Olę, która pracowała w chatce Górzystów, nie spotkałeś jej tam?
Fajny, kolorowy zachód słońca no i parę ciekawostek historycznych jak zawsze u Ciebie
a wracając do wycieczki, to te połączenie kolejowe na pewno wykorzystam i będzie okazja zajrzeć w Izery. Pamiętam jak jechaliśmy na przejście Głównego Szlaku Sudeckiego to kombinowaliśmy z busikami. Wtedy właśnie też byłem ostatni raz w Świeradowie i w ogóle jedyny, tak samo w Izerskich. Jakoś mi nie utkwiły w pamięci, ten odcinek szlaku słabo pamiętam. W Chatce Górzystów jeszcze nie byłem, to jest mój cel by tam się przejść na nockę i połazić po Hali Izerskiej. Jeśli będzie nawet samotny wieczór z książką to i tak lepiej niż w tłumie.
Latem na Skalance poznałem pewną Olę, która pracowała w chatce Górzystów, nie spotkałeś jej tam?
Fajny, kolorowy zachód słońca no i parę ciekawostek historycznych jak zawsze u Ciebie
MOJA STRONA O GÓRACH OPAWSKICH: http://www.goryopawskie.eu/
opawski1 pisze:Gdy czytam o rozwoju kolei w ościennych województwach, otwieraniu nowych linii po latach, zakupie nowego taboru, zwiększaniu ilości połączeń i kontrastuje to z naszym opolskim to szlag mnie trafia gdy widzę co się dzieje z koleją u nas... Likwiduje się połączenia do Wroclawia bo... jeździ w nich za dużo ludzi. Rzekomo po to by poprawić sytuację taborową, po czym na linii między Nysą-Prudnikiem a Kędzierzynem zawiesza się całkowicie ruch kolejowy i zastępuje komunikacją autobusową, albo zostawia ludzi w Kłodzku nawet bez autobusu. Potem mami się ludzi w mediach, że to sytuacja chwilowa, że przeglądy, że niespodziewane awarie (wyeksploatowanych do granic możliwości starych pociągów), i że taboru jest wystarczająca ilość.... Ehh... wkurzam się, bo wiem, że u nas ten burdel tak szybko się nie skończy...
jak już odpisałem i na blogu. to:
Kolej to jeden z efektów pozostawienia samodzielnego województwa opolskiego - jedynego w tej formie ze starego podziału. Można napisać, że ludzie mają, co chcieli: "brońmy Opolszczyzny, nie będzie nam tu z butami wchodził Wrocław ani Katowice, małe jest piękne"! Tak, może małe jest piękne w przypadku tych z kompleksami w przyrodzeniu, ale nie w przypadku tworów administracyjnych. Od początku było wiadomo, że karłowate (w skali kraju) opolskie będzie niewydolne i niezdolne do jakichkolwiek większych inwestycji. Dużo zawsze może więcej i ma większą siłę przebicia. Opolskie doskonale się sprawdziło w przypadku urzędasów i polityków, tu mogą szaleć w zaścianku i sobie używać, ale jeśli chodzi już o administrowanie to wygląda to źle albo beznadziejnie. Transport kolejowy leży i kwiczy, autobusowy podobnie, drogi dziurawe i niewydolne, edukacja, kultura, służba zdrowia, możliwości rozwoju zawodowego - wymieniać można długo, wszystko to jest na tak niskim poziomie, że ludzie (zwłaszcza młodzi) zwiewają do sąsiadów albo jeszcze dalej jeśli o chodzi o poważniejsze sprawy.
Tak więc lepiej nie będzie, bo urzędnikom nie zależy, politykom też (i tak ich wybiorą), a zresztą i tak nie będzie za co, bo centrala ma taką prowincję gdzieś.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:Suche opisy mogę przeczytać w encyklopedii
"Szlak jaki jest każdy widzi".
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Ale że bez raczków
W Górach Izerskich byłem raz w życiu - służbowo wyjechałem kolejką na Stóg, żeby sprawdzić, czy jest i czy działa. Świeradów - Zdrój sprawił na mnie wrażenie wymarłego miasta, za to na górze przyjęli nas bardzo wylewnie
W opisach dobry balans pomiędzy wiedzą historyczną a osobistymi przeżyciami autora, a niektóre zdjęcia nawet ładne
W Górach Izerskich byłem raz w życiu - służbowo wyjechałem kolejką na Stóg, żeby sprawdzić, czy jest i czy działa. Świeradów - Zdrój sprawił na mnie wrażenie wymarłego miasta, za to na górze przyjęli nas bardzo wylewnie
W opisach dobry balans pomiędzy wiedzą historyczną a osobistymi przeżyciami autora, a niektóre zdjęcia nawet ładne
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
włodarz pisze:Ale tam nie zobaczysz tylu zdjęć
zależy na której
Sebastian pisze:Ale że bez raczków
czułem się jakbym zapomniał piwa na imprezę Gdyby cała trasa do Chatki była tak oblodzona i kolejny dzień to wyjazd byłby tylko pod znakiem wkur...wu
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:Ciężko sobie dziś wyobrazić, że Chatka Górzystów, jako nowa szkoła, była jednym z kilkudziesięciu budynków na polanie.
Paskudne wrażenie. Takich fundamentów, jak z Twojego zdjęcia, ostało się więcej ?
Jak zawitasz w Tatry Reglowe to polecam Ci zrobienie śniadania na Wielkiej Polanie Małołąckiej. Fakt jest faktem - polana jest wielka. I całkowicie "pusta". A jeszcze do końca lat 70 XX wieku było tam około dwudziestu sporych budowli pasterskich. Teraz trudno znaleźć resztki podmurówki.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Fundamentów jest dość sporo, właściwie co krok coś widać, zwłaszcza jak nie ma śniegu.
ale to jednak różnica, gdy znikają budynki pasterskie a gdy znika cała wioska. To tak jak w Beskidzie Niskim, tam często poza zdziczałymi drzewami nie ma nic
Dobromił pisze: A jeszcze do końca lat 70 XX wieku było tam około dwudziestu sporych budowli pasterskich. Teraz trudno znaleźć resztki podmurówki.
ale to jednak różnica, gdy znikają budynki pasterskie a gdy znika cała wioska. To tak jak w Beskidzie Niskim, tam często poza zdziczałymi drzewami nie ma nic
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Re: Grudniowe Góry Izerskie
Pudelek pisze:
Zmusiłem się do zejścia na dół i zjedzenia zupy, zamówiłem dwa piwa (jedno do obiadu, drugie na wieczór - jak zwykle w chatce z browaru Svijany), pożyczyłem sobie także książkę. "Cudzoziemiec w Pekinie". Wydana w 1980 roku, a znalazłem w niej zaskakująco dużo krytyki w kierunku komunistycznych Chin, w końcu bratniego państwa. Czas minął mi zatem na lekturze.
Obrazek
od lat -50 XX w. ZSRR miało kosę z Chinami, a my byliśmy fan clubem Sovietów, więc spokojnie można było o nich pisać krytycznie jako o kraju z wypaczeniami
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 34 gości