DOLOMITY. WAKACJE NAD MORZEM. WIELKI PRZEGRYW Z NIEBEM

Relacje z gór całego świata, niepasujące do pozostałych działów.
@nogiwgore
Posty: 67
Rejestracja: 2017-07-17, 15:56

DOLOMITY. WAKACJE NAD MORZEM. WIELKI PRZEGRYW Z NIEBEM

Postautor: @nogiwgore » 2017-07-31, 11:42

https://www.facebook.com/nogiwgore/post ... 6601558878

WAKACJE NAD MORZEM
WIELKI PRZEGRYW Z NIEBEM
#gory #dolomity #italia #wakacje
Nareszcie! Tyle razy byliśmy już gdzieś a tam nigdy. Ale tam będzie fajnie? No pewnie! słońce , plaża, pewna pogoda… będzie ekstra! No dobra, ale wiesz co – jak jedziemy autem to weźmy w razie czego rzeczy w góry. Ale po co? Bo zawsze bierzemy. Kierunek – Włochy i plaża. O zgrozo! To było w tamtym roku i uwierzcie, że siedzę teraz dokładnie w tym samym miejscu, w którym siedziałam 365 dni temu, tylko teraz już naprawdę nad morzem.
Kraina pizzy i pysznego wina cieszyła swoimi luksusami kilka dni. Znacie to – wino na plaży, spacery po plaży, spanie na plaży. Słońce, woda, wino, pizza, słońce, pizza, wino, woda, wino, pizza, słońce, pizza, wino. Spanie na plaży.
Jadąc jednak drogą Alpadriatica nie dało się ich nie zauważyć, mapę też znamy, znamy nazwy, wiemy, że tam są. Blisko. Piękne. Majestatyczne. Są. One tam a my tu.
To wiesz co? Już się należeliśmy nad tym morzem. Mamy jeszcze trochę czasu i rzeczy w samochodzie…
No w sumie to racja.
Droga do Cortiny D’Ampezzo jest przygodą. Kiedy to wyjeżdżając z plaży, w promieniach agresywnego słońca powoli wjeżdżamy w inny świat. Na razie jest płasko, ale to tak niedaleko, że zaczynają tu i ówdzie i coraz częściej, gęściej i bardziej wyrastać z ziemi ogromne krasnoludy.
Świat krasnoludów wielkoludów. Są inne niż wszystkie. Wielkie, strzeliste i pocięte kuszącymi ferratami. Mamy mało czasu a jak człowiek ma mało czasu to chce wszystko. A już późno i nic nie zdziałamy. Kupujemy porządną mapę, wino i snujemy plany. Wysnuliśmy. Oczywiście w wiele fajnych miejsc da się wjechać kolejka za osiem miliardów euro, ale nie – my idziemy na ferraty.
Jesteśmy bardzo bogaci więc możemy pozwolić sobie na nocleg w Cortninie D’Ampezzo – tam, gdzie ludzie mają tyle szmalu, że w powietrzu jest wieksze stężenie Chanel i Diora niż tlenu. Śpimy w hotelu Wolkswagen Sharan 1995 rocznik. Na parkingu. Wokół toczy się przepełnione szampanem i krewetkami życie towarzyskie a my po swojemu. Nieważne. Jutro ferraty – po to tu jesteśmy.
W naszym hotelu z uwagi na panujące warunki śpi się wygodnie i komfortowo – który to już raz! Wszystko działa, plan jest realizowany, gdy nagle BUM! Niebo z czarno czarnego zrobiło się fioletowo, niebiesko, srebrne. Nie wiem, jakim słowem ładna i poprawna polszczyzna to określa, ale wyjątkowo pozwolę sobie na niecenzuralne, ale jedyne jakie mi przychodzi do głowy oddające realną sytuację określenie – pierdolnięcie. Z nieba schodzi ogromna, srebrna łapa z ostrymi szponami i tysiącem swoich paluchow jakby chciała skruszyć te wielkie krasnoludy. Zaczyna lać. Deszcz. Ulewa. Ściana wody. Zaczyna się spektakl o techno krasnoludach. Nie zastanawiam się, co będzie jutro. Zaczynam bać się o dzisiaj.
Czy na pokładzie było wino czy też spektakl się zakończył – nie pamiętam, ale usnęłam. Budzę się rano i nie ma ani śladu po nocnych harcach nieba z ziemią. Słońce lekko grzeje, ludzie chodzą jak gdyby nic się nie stało, góry stoją na swoim miejscu. No – może pan w wypożyczalni sprzętu patrzy na nas dziwnie, ale kompletuje zestawy i stanowczo odradza wybraną przez nas ferratę ze względu na utrudniony przez nocną burze dojazd – a jednak! Są jakieś oznaki, że ta burza była naprawdę. I wiecie co? Jedni na to mówią opatrzność, inni inaczej – ja wierzę w górskie moce – co to było tym razem to najstarsi górale nie wiedzą, ale dzien później dowiedzieliśmy się, że w kolejce, która jechalibyśmy, gdyby nie ta burza i trudności na drodze – urwał się wagonik. Gdybyśmy jechali to razem. Dzieci sprzedaliśmy babci. Póżniej pogadamy o tym, że może trzeba skończyć, że nie zawsze będziemy mieli takie szczęście… Ale teraz jeszcze tego nie wiemy i kolejka na daną ferratę sobie jeździ. A może właśnie w tym momencie zrywa się wagonik… Na szybko zmieniamy plany i wybieramy inna trasę, obliczona na czas i możliwości. Ważne, żeby tam być i zapoznać się z krasnoludami. Droga dojazdowa na La Gruselę jest fajna, coraz wyżej i wyżej w zupełnie inny świat – krasnoludów i skalnych ogromnych grzebieni, które co jakiś czas czeszą płynące nad nimi to białe to stalowo szare chmury. Wysiadka z Sharana pod schroniskiem i szybki czekałt. Sytuacja jest dziwna.
Chmury pędzą po niebie jak po autostradzie, mają naprawdę wszystkie możliwe odcienie bieli, szarości, niebieskiego…. Wszystkie. Jest demonicznie. Nasza góra i szlak wyglądają przyjemnie – nawet dostrzegamy schronisko, w którym później nie napijemy się jednak piwa, chociaż teraz wydaje nam się, że będzie inaczej. W oddali Marmolada – oj, do dzisiaj mi siedzi w głowie i czekam aż będę mogła wam napisać, jak tam było. Na razie jest wielkim bochnem chleba pociętym krechami mąki i parującym – jest niesamowita. Na pewno są wyższe, na pewno są zgrabniejsze, bo ta to takie nie wiadomo co, ale pokażcie mi taką, która ma tę moc  od razu znajdujemy wspólny język, na chwilę zapominam o La Gruseli i zaraz się okażę, że już nie będę miała okazji sobie przypomnieć. Zaczyna wiać i padać, najpierw lekki deszczyk, zaraz wielka lewa a po chwili przeogromne gradobicie – ot, tendencja wzrastająca… na niebie dzieje się absolutnie wszystko – reżyser oszalał. Zimno jak cholera. Wracamy do Sharana i nie patrzymy co się dzieje za oknem, bo nic nie widać. Jak w łodzi podwodnej. Ta dziwna ulewa jest jednak tak ekscytująca, że La Grusela znowu zeszła na drugi plan. w aucie jeden, drugi, ósmy papieros, szósta kanapka, nawet batonik, za którym nie przepadam. Może przejdzie. Uwielbiam tę nadzieję, która nie ma racji bytu – trzeba było od razu wracać na plażę i trzaskać się na heban a nie siedziec w tej ulewie i zimnie…
Wyszło słońce. Zrobiło się ciepło. Tak samo szybko, jak wcześniej niebo zaszło czarnościa, tak teraz złotem uczyniło świt miłym, ciepłym i przyjaznym. Ale tylko na chwilę. Już wiemy, że kaski i uprzęże można zostawić w Sharanie. Idziemy tylko sprawdzić, co widać przez ustępującą mgłę, podchodzimy kilkaset metrów pod gorę żeby chociaż poczuć kawałek tego świata, jest niesamowity – jakieś dziwne rośliny, te kształty skał, zapach, ślisko, mokro. Znowu pada. Zaliczamy wielki przegryw. Nie wiem, kto wygrał góry czy morze. Na pewno nie my 


Obrazek

Obrazek

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości