Dzień drugi, noc była gorąca. Obudziłem się dość wcześnie, korzystając z okazji gdy kolega spał, polazłem gdzieś w las pozwiedzać okolicę. Piotrek zawinięty po czubek głowy w śpiworze wstał dobre 2 godziny później.
Szybko ogarnęliśmy obozowisko i ruszyliśmy w stronę auta, dzisiejszy cel to Rozsutec, Mały i Duży.
Przejechaliśmy kilka kilometrów, na parking w Białym Potoku.
Startujemy z Białego Potoku szlakiem niebieskim, tłumy ludzi, setki turystów, ciągle podjeżdżające busy. Po kilkudziesięciu metrach rezygnujemy, ja to nawet nie chciałem wysiadać z auta widząc te tłumy, prawie na siłę wytargał mnie z niego Piotr
Decydujemy się na wejście zielonym szlakiem. Po chwili wyprzedzamy 3 słowackich turystów, dalej nie ma już nikogo. Zastanawiamy się patrząc na mapkę i strzałki przy szlakach, czy to przypadkiem nie szlak kierunkowy, a my idziemy pod prąd. Okazało się szybko że to sugerowany kierunek trasy, a typowy szlak kierunkowy jest tylko jeden, w dolinie Diery.
Pierwszy etap trasy to wejście na Mały Rozsutec. Zielony szlak wiedzie cały czas do góry, stromo, cholernie stromo. Nawet nie chce mi się wyciągać aparatu, zresztą nie ma widoków, nudny marsz pod górę gęstym lasem…
Prosty odcinek to może jakieś 200-300 metrów z całego szlaku…
Po długim ciężkim podejściu, 4km trasy. GPS pokazuje do szczytu 300 metrów odległości, tu zaczynają się skały i łańcuchy, ten krótki odcinek pokonujemy w dobre 40 minut. Całą trasa przewidziana na 2,5h udaje się pokonać w 3 wliczając jeden półgodzinny odpoczynek na śniadanie. tempo mamy niezłe
Na szczycie sporo ludzi, siadamy nad 150 metrową przepaścią i podziwiamy widok na Wielki Rozsutec. Popijając jeszcze chłodne piwko
Schodzimy do Przełęczy Medzirozsutce. Tu zaczyna się mały problem, zejdziemy z psem? Łańcuchy, 100 metrowa ściana pod kątem 85% Momentami jest w pionie. Jak to ugryźć? Wyjście jest, można się wrócić, droga jest jedna. Na parking. Ale trzeba chociaż spróbować.
Piotrek schodzi pierwszy, znajduje punkt oparcia kilka metrów niżej, opuszczam mu psa. Schodzę kilka metrów poniżej, i odbieram. I tak w kółko. Przyblokowaliśmy trochę szlak ale nie ma wyjścia, na szczęście wszyscy bardzo wyrozumiali, z uśmiechem na twarzy i niedowierzaniem. Co się tu odpierdala. Pewnie niewiele psów tutaj wlazło i zeszło o własnych siłach. Cała drogę. Małego pieska można jeszcze wrzucić do plecaka, Azę już nie bardzo.
Zdjęć z tego kawałka nie ma, po pierwsze się nie dało. jedną ręką trzeba było trzymać się łańcucha, drugą psa. Zresztą nawet zapomniałem że mam aparat, i chcieliśmy zejść jak najszybciej, bo korek od dołu i góry…
W końcu docieramy na Przełęcz Medzirozsutce. Niech nikogo nie zwiedzie wielkość góry, od dołu nie wydaje się wielka. Ale to naprawdę kawał góry, z góry dopiero będzie to widać. No właśnie, z góry. Czyli z Wielkeigo Rozsutca. Ale zastanawiam się czy po tym co zobaczyłem na 300 metrów niższej górze, w ogóle są jakieś szanse dostać się tam z psem, choć właściwie to jest na odwrót. Nie martwię się czy z nim wejdę ale czy zejdę.
Ostatecznie decyduję się ruszyć, jeśli będzie źle to po prostu zostanę i wejdę później gdy Piotr ze szczytu wróci, i popilnuje psa.
W skrócie. Jedno wielkie podejście. Aż pomału robi się to nudne… Tutaj jest tak wszędzie. Stromo pod górę, stromo w dół. Mało jest szlaków które znane są choćby z Beskidów. Trochę pod górkę, trochę z górki, małe podejście, trochę trawersem… Nie tutaj.
2km i półtora godziny później
Upał daje nieźle w tyłek ale w końcu widać szczyt. Od razu przybywa więcej sił. Trochę jestem już zmęczony, pies też ale trzyma się dzielnie.
W międzyczasie odbywa się 50 metrów poniżej mnie, akcja ratunkowa Horskiej záchrannej služby. Ktoś przecenił swoje możliwości, a może tylko się wystraszył. Podobno to tutaj częste, ktoś dostanie blokady stojąc nad przepaścią, na skale trzymając się łańcucha. I nie ma wyjścia, trzeba wzywać HZS, który za takie akcje wystawia rachunki sięgające dziesiątek tysięcy złotych. Właśnie sobie przypomniałem że nie kupiłem ubezpieczenia…
20 minut od szczytu widać Polskie Beskidy. Z nad których nadciąga potężna burza.
Waham się chwilę czy iść na szczyt czy po prostu wracać. Zaczyna kropić.
Droga na szczyt zajmuje mi może 5 minut, prośba jakiegoś Polaka o zdjęcie, i lecę w dół. Nie ma na co czekać, deszcz zmoczy skały, będzie niebezpiecznie, do tego grzmi w oddali a na szczycie nie ma gdzie się schować. Głupotą jest tutaj siedzieć. Mimo to z 30 osób na szczycie tylko dwie decydują się na szybki odwrót.
Burza na szczęście minęła naszą górę, ale na pobliskim Stoh’u, musi nieźle napierdzielać. Górę która znajduje się obok, widać już tylko do połowy.
Ludzie dopiero teraz decydują się na zejście ze szczytu. Z tych tłumów idących do góry, zostało kilka wytrwałych osób, dalej idących po szczyt, reszta uciekła w dół.
Trzeci etap, do po prostu dotarcie do auta. Dość szybko okazuje się że to nie takie proste.
Docieramy do Medzirozsutce, tu coraz bardziej zmęczeni chwilę odpoczywamy. Przełęcz która była jeszcze 2 godziny temu oblegana, jest prawie pusta. Siedzi może z 10 osób. Decydujemy się obrać szlak niebieski. Czyli ten z którego zawróciliśmy na początku. Nie ma już tłumów, ledwie kilka osób. Jest już dość późno, do tego pogoda cholernie nie pewna. Już nie leje ale zaniesione jak cholera.
Szlak wydaje się prosty. Zejście doliną… Szybko się okazuje że to chyba najtrudniejszy odcinek trasy. Po parunastu minutach, ścieżka się kończy. Szlak idzie rzeką, człowiek idzie po wodzie, po mokrych kamieniach. Za chwilę wodospad, zejście po mokrym wodospadzie, skrawki łańcuchów, mokro i wysoko. Ale to dopiero początek.
Zaczyna się to czego się obawiałem. Zejście.
Szybko się okazuje, że niebieski szlak, to po prostu górska rzeka, bo to chyba ciężko nazwać po prostu strumykiem czy potokiem. Schodzi się wąwozem o nazwie Diery. Cały czas idzie się rzeką, droga wiedzie przez wodospady, na niektórych są łańcuchy, na innych trzeba sobie poradzić bez nich.
Trochę spowalniamy tempo na szlaku, ludzie czekają na swoją kolej. Wodospad za wodospadem, coraz wyższe i coraz trudniejsze. Pomału przekazujemy sobie psa, i schodzimy na przemian w dół. Cholernie trudna i wyczerpująca sprawa.
Jedna z tych najmniejszych drabin, tę udało się obejść. Następną pokonać pomału podając sobie psa co kilka szczebli.
Dalej nie jest lepiej, pomału ale idziemy. Choć i tak wyprzedziliśmy sporą część ludzi. Cały czas śmieję się z tych którzy w butach biegowych schodzą po tych mokrych wodospadach, przecież to proszenie się o tragedię.
Robi się nieciekawie. Potężne, wielkie na kilkadziesiąt metrów wodospady, i ogromne drabiny. Do tego jakieś chujowate, cieniutkie szczeble na których ciężko stawia się buta, a gdzie jeszcze łapa psa. Próbuję łapać psa za szelki ale te się wyślizgują. Poprzednią małą drabinę udało się pokonać, inną można było obejść, tę na szczęście też. Ale to wymaga wspinaczki cholernie stromym zboczem, i szukanie drogi zejścia. To nie takie proste, tu na każdym kroku są skały, niektóre wyrastają otaczając górę w koło. Na dole Piotr który zszedł drabiną macha pokazując że „tędy ni chuja” idę dalej, w końcu udaje się znaleźć w miarę bezpieczne zejście.
Historia lubi się powtarzać, i tak kilka kolejnych razy. Jestem już wykończony tą ciągłą wspinaczką i szukaniem drogi zejścia. Pies ledwo już idzie.
Polski turysta mówi że kawałek dalej jest potężna drabina, do tego nie jedna… Ale dalej już nie ma drabin.
Piotr stojący kilka metrów ode mnie, mówi spoglądając na drabinę że nie ma szans żeby zejść z psem.
Znajduję wejście na zbocze, ślisko, zajebiście stromo. Wykończony jednak docieram do jakiejś ścieżki. Okazuje się że uda się nią zejść do przełęczy Vrchpodžiar. Stąd już powinienem dotrzeć spokojnie do szlaku niebieskiego, czyli marszu rzeką i wodospadami.
Wielki Rozsutec stamtąd idziemy ale to jeszcze nie koniec…
Po niedługim czasie okazuje się że jest jeszcze jedna drabina… Kurwa, miało nie być, też już mam ich dość

To ta z tych mniejszych. Niestety jest problem, pies nie chce już patrzeć w dół, z całej siły zapiera się łapami, nie chce widzieć tych przeklętych drabin. Jesteśmy o 20 minut od parkingu, ostatnia drabina, ostatni wodospad. Niestety tego nie da się obejść. Skały wszędzie w koło, mapa sugeruje że nie da się ich tak łatwo przekroczyć, ciągną się i ciągną. Decydujemy się na odwrót, na szczęście 20 minut w górę rzeki było rozwidlenie szlaku, tam decyduję się na marsz żółtym w stronę miasteczka Stefanova. Piotr wraca się na szlak w wąwozie by samochodem objechać na drugą stronę gór, i odebrać mnie z psem.
Tu szlak już typowo turystyczny, niecałe pół godziny i docieram do cywilizacji. Podziwiam widoczki na Rozsutec. Idę drogą w stronę Doliny Vartny. Skąd ma przyjechać Piotr.
Idę ostatkiem sił, pies też kompletnie wyczerpany. Jest transport, jedziemy na miejsce noclegu. Tym razem planujemy rozbić namiot przy pomniku Janosika w Terchowej.
Wielki Rozsutec w promieniach zachodzącego słońca. Zrobiło się późno, do zmroku może z pół godziny. Trasę na 7h, pokonaliśmy w 12, szczęście że się udało choć w tyle.
Namiot rozbijamy już po ciemku w Terchovej, na wzgórzu przy pomniku Janosika.
Serdecznie odradzam to miejsce na nocleg, jak się potem okazało to miejsce wieczornych popijawek turystów

Szczęście że rozbiliśmy się choć te 30 metrów dalej.
Wszystkie zdjęcia z dnia drugiego:
https://www.flickr.com/photos/114198437@N06/sets/72157645972790356/